ULA DZWONIK ,,GRY ULICZNE”
Juliusz Wątroba
Uwaga: bomba zegarowa! Nie znajdziesz już bezpiecznego miejsca pod słońcem i księżycem na udręczonej przez ludzi matce ziemi. Zaślepieni swoim geniuszem naukowcy bawią się w kreatorów, stwarzając a to lepszą, bo bardziej śmiercionośną bombkę, a to niewinną, choć bardziej krwawą grę komputerową. Grzebią w atomach i w genach. Wszystko to ponoć dla dobra ludzkości, ale zło musi być w równowadze, więc ludzkość ma się coraz gorzej. Bo i Nobel, wymyślając dynamit, chciał dobrze! Tak to jest, gdy chęci poznania czy zysku przesłaniają zdrowy rozsądek i zagłuszają instynkt samozachowawczy, ostrzegający przed niebezpiecznymi „zabawami”. To straszne, że ludzie tak sami siebie otumanili, że najdosłowniej baranieją! Wybaczcie poczciwe czterokopytne. Rozwój cywilizacji, zatruwającej atmosferę (w sensie dosłownym i metaforycznym), wodę i ziemię, degradującej ekosystem, od lasów, po rafy koralowe, to już coś normalnego,
62
POST SCRIPTUM
codziennego, nieodwracalnego… Faszerujemy się też, z własnej przecież (swa)woli (decydentów) wszelakimi truciznami z tablicy Mendelejewa – od konserwantów, po plastiki. Toksyczne związki znajdowano nawet w skorupkach jaj pingwinów na Antarktydzie. Co się jeszcze musi wydarzyć, by ludzkość przestała się samounicestwiać??? Może czas pandemii to także czas dany nam na przemyślenia i opamiętanie? Nie chcę dzisiaj pisać o systematycznym, metodycznym(?), perfidnym i globalnym zabijaniu nas na raty, z wolna, nieustannie, acz skutecznie, o globalnych i lokalnych zagrożeniach, o efekcie cieplarnianym, o dwutlenku węgla, o pyłach zawieszonych, o tlenkach, o siarczkach, o ołowiu… W „konkurencjach” na najbardziej skażone miejsca zajmujemy niechlubne od lat najwyższe pozycje, mimo „dobrych zmian”, a nasz piękny kraj to czerwona plama na mapie skażeń i nie jest to powód do dumy. Chcę się podzielić niepokojem, wynikającym z zagrożeń
nagłych, a niespodziewanych, wykluwających się w szalonych mózgach terrorystów różnej maści, od fanatyków religijnych, przez radykałów politycznych, po apolitycznych wariatów, materializujących się w zamachach, wybuchach, czy innych aktach barbarzyństwa i nieludzkich poczynań. Byłem w Turcji. Egzotyka. Seraje – ociekające złotem sułtańskie pałace. Piękne tancerki, którym za fikuśne staniki wsuwaliśmy dolary. Żółwie porozrzucane jak niemieckie hełmy w mojej wsi po straszliwej wojnie. Hałaśliwe targi, gdzie wszystko, a nie tylko to, co się świeci. Na nabytym tam mosiężnym młynku do dzisiaj, w wyjątkowych chwilach, mielę czarne ziarenka, by, zaparzone, pobudzały do intensywniejszego (z)myślenia. Widzę jeszcze pogardliwe i politowania pełne spojrzenie dromadera, któremu wdrapuję się na grzbiet w turbanie, by na fotce patrzeć dostojnie z wielbłądziego grzbietu w siną dal. A wszędzie skrupulatne kontrole, bo zagrożenie terrorystyczne. Szok przeżyliśmy już na początku