
3 minute read
Arcydzieła Literatury – Marcin Laskowski
from POST SCRIPTUM
Śledztwo: CZARNOBYLSKA
Stanisław Lem w kryminalnej odsłonie modlitwa SWIETŁANA ALEKSIEJEWICZ
Advertisement
Rok 1986, 26 kwietnia, godzina 1.23. Miasto Prypeć na Białorusi sąsiadujące z ukraińskim Czarnobylem. Strażacy, w tym młody chłopak dopiero po ślubie, zostali wezwani do pożaru w elektrowni. Zrzucali radioaktywny grafit z dachu. Łopatami. Bez kombinezonów ochronnych. Białoruś. Biała Rosja. Wszyscy słyszeli o Ukrainie i Czarnobylu, nikt nie słyszał o Białorusi. Musimy jeszcze opowiedzieć o sobie. Tak Swietłana Aleksiejewicz zaczyna swoją opowieść.
Historia zaczyna się zwyczajnie. Młoda kobieta miała rano pojechać do rodziców na sadzenie kartofli. W nocy jej mąż (strażak) został wezwany do pożaru. Nic w tym niezwykłego. Nie pierwszy to raz. Ot wezwanie, jak każde inne. A jednak tym razem było inaczej. Zupełnie inaczej. Rano ogłoszono ewakuację, a jej mąż nie wrócił do domu. Szybko się okazało, że Wasilij został napromieniowany i trafił do szpitala razem ze swoimi kolegami. Pobiegła, ale tam milicja, nie wpuszczali. Znajoma lekarka powiedziała, że muszą pić dużo mleka, więc pojechała na wieś i kupiła mleko. Takie prosto od krowy. A potem znowu pod szpital i płakać, błagać, prosić. Jakaś pielęgniarka się zlitowała i wpuściła ją na oddział po kryjomu. Chłopcy byli w dobrej kondycji. Śmieli się, żartowali, puszczali oko do Wasi, że ładną ma żonę i taką troskliwą. Ulżyło jej, że nie jest tak źle, jak niektórzy mówili. Nosiła mu mleko, gotowała zupy. Ale stan Wasilija się pogarszał. Już nie mógł jeść ani pić. Strażacy zaczęli umierać. Pierwszy był Szaszenok. Po nim inni. Wasilij umierał w foliowej klatce. Nikt tam nie chciał wchodzić, nawet pielęgniarki. Bały się. Ona wchodziła i zmieniała mu bandaże, które odchodziły razem ze skórą. Kiedy strażacy umarli, ze szpitala wyrzucono wszystkie sprzęty. Skuto nawet tynki. Bo napromieniowane ciało jest zagrożeniem dla innych. Nadal promieniuje.
Wtedy mówiło się i dziś się mówi, że zawinili ludzie. Jakieś dziwne eksperymenty w nocy robili i przez to bieda wyszła. To gadanie, a fakty?
Cały świat stosuje podobne normy techniczne. Po każdym większym remoncie wymaga się ruchu próbnego na 110% wydajności nominalnej. Dotyczy to zarówno niewielkich kotłów gazowych, bloków elektrowni konwencjonalnych


Rysunek: Piotr Kamieniarz
jak i reaktorów jądrowych. Tak też było w Czarnobylu. Wykonano remont układu chłodzenia bloku nr4 i przepisy wymagały przeprowadzenia próby. Zrobiono ją w nocy, kiedy zapotrzebowanie na moc jest najmniejsze (i można odłączyć blok od sieci). 26 kwietnia 1986 roku test został zrobiony. Z powodzeniem osiągnięto 110% mocy nominalnej, co odnotowano w dokumentach i zaczęto zmniejszać intensywność reakcji poprzez zanurzanie prętów grafitowych. Do dziś nie wiadomo do końca dlaczego reakcja łańcuchowa zamiast się wyciszać, wzrosła. Po jakimś czasie reaktor nr 4 osiągnął moc 20 GW (z nominalnych 6 GW) i nadal się rozpędzał. Pręty grafitowe (służące reakcji jak hamulec w samochodzie) stopiły się, a temperatura rdzenia wciąż rosła. Wydano jedyną możliwą, racjonalną dyspozycję: zwiększyć ilość wody chłodzącej. A jednak temperatura rdzenia była tak wysoka, że woda (H2O) rozszczepiła się na tlen i wodór, który następnie wybuchł. Tak to wyglądało w skrócie. Na Białorusi zostało napromieniowanych 485 wsi, 23% kraju zostało skażone. 8553 likwidatorów zmarło wskutek choroby popromiennej, w tym Wasilij, bohater opowieści.
Czarnobylska modlitwa, to książka o niezwykłych ludziach, o prawdziwych, a nie papierowych, zmyślonych bohaterach, którzy poświęcając własne życie zapobiegli ekologicznej katastrofie. Uratowali wiele istnień ludzkich. Gdyby grafit dostał się do ziemi, do wód gruntowych… Lepiej o tym nie myśleć. Nie zapomnijcie oddać hołdu prawdziwym bohaterom. Zwykłym chłopakom z: Ukrainy, Białorusi, Rosji. Wielu z nich wiedziało, co się z nimi stanie. Nie wszyscy byli nieświadomi. A mimo to szli z łopatami, żeby usuwać grafit. Dla swoich kobiet i dzieci. Dla nas i dla naszych dzieci. Nie ma większego męstwa. Nie karabin, ale łopata jest atrybutem bohatera.

Czarnobylska modlitwa, to też książka o miłości. Tej prawdziwej, wielkiej. Takiej, co jest w mleku prosto od krowy i domowych zupach, choć on już nie mógł jeść. Ale ona musiała przecież coś robić. Jakoś pomóc. Robiła co mogła, co umiała. Gotowała zupy, a potem zmieniała bandaże i modliła się...
Po prostu polecam. [ML]