
3 minute read
Wierszopiosenki Przemysława Wróblewskiego
from POST SCRIPTUM
WIERSZOPIOSENKI
PRZEMYSŁAWA WRÓBLEWSKIEGO
Advertisement
BEZ WŁAŚCIWOŚCI
za oklejoną folią szybą tylko zarysy bez konkretów ten nieistotny chyba widok świt przypomina albo wieczór kiedy niepewny światła migot
zarys człowieka rys postaci ruch wytłumiony jakby stygnął nie całkiem jasne co on znaczy bez właściwości jego wygląd trudno to jakoś wytłumaczyć
porusza się lecz jakby nie żył żyje lecz życiem pożyczonym choć nie rozumie własnych przeżyć próbuje dostrzec jasne strony tak by nie wierząc móc uwierzyć
tak aby pojąć rzeczywistość która rozmywa jego postać zaakceptować oczywistość faktu że musi tu pozostać i więdnąc mimo wszystko kwitnąć
często zastyga w niemożności ciężar refleksji go przygniata przekora tonie w uległości wobec wieczności wobec świata w którym tak trudno się umościć
w którym nie dane nic na stałe staje się z czasem tylko mitem nieuprawnionym w sercu żalem wśród śpiewu wiosny cichym zgrzytem bez właściwości niemal wcale COKOLWIEK ZNACZY
cokolwiek znaczy zakochanie pragniesz go jak niczego przedtem jak nigdy i niczego potem o czym byś mógł powiedzieć szeptem
cokolwiek znaczy słowo miłość tęsknotę po nim nosisz w sobie głęboko czułą i najczystszą zamkniętą w jednym prostym słowie
cokolwiek znaczy w niej wytrwanie dopóki tli się w środku płomyk do łzy ostatniej kropli walczysz oddając serce swe na dłoni
cokolwiek znaczy ból rozstania nieznośny jak na skórze cięcie próbujesz płynąć z wodą w płucach by nie pogrążyć się w odmęcie
cokolwiek znaczy niecierpliwość co dławi wszędzie albo nigdzie to jedno trzyma cię przy zmysłach wiara że kiedyś znowu przyjdzie
a kiedy otrzesz się o niebyt zanim cię złe ogarną cienie pomyśl że może to uczucie cokolwiek znaczy ma znaczenie
PEJZAŻ WEWNĘTRZNY (za A. Stasiukiem)
obrazy myśli i idee ciągle kolejne i następne na duszy ryją ślad i ciele postępujące i podstępne
wijąca rzeka na równinie podmywa brzegi żłobi wąwóz zagłębia się jak język w ślinie dodając wodzie odcień brązu
zjawiają się by szybko zniknąć ludzkie postacie znów po stracie coś chcą powiedzieć jednak milkną zostając w swoim dylemacie
winy nie mają tu znaczenia są nieistotne jak zasługi ktoś trwa choć świat się wokół zmienia kogoś zabiorą deszczu strugi
wyborem wolność jest wyboru w tym wymyślonym krajobrazie własny niepokój osią sporu gdy się spokojnie w poprzek kładzie
trochę leniwie nie od razu świętoszkowaci bo nie święci poczęte dzieci krajobrazu bohaterowie bez pamięci
mogą się nagłej oddać cnocie albo upodlić zgubnym czynem ich wolna wola jest w istocie tym co stanowi praprzyczynę
ukształtowani przez krajobraz zarysem prostym i odręcznym dla zrozumienia własnych doznań szkicują pejzaż swój wewnętrzny na deszczowe chłody gdy nadchodzi jesień na zawroty głowy gdy się szarość niesie kiedy dzień tak krótki że nam niknie w oczach na krople za oknem i na ciepło koca

przytulmy się! mimo ryzyka mimo że strzyka miło gdy ciało się z ciałem styka przytulmy się!
na ten schyłek lata coraz bardziej słotny który czas zamiata motywem ulotnym na mgiełki na polach i rosę na niebie samotni w niedolach podejdźmy do siebie, i
przytulmy się! mimo ryzyka mimo że strzyka miło gdy ciało się z ciałem styka przytulmy się!
na zakręty życia na niedługie proste na małe odkrycia możliwie radosne bądźmy blisko siebie tak często jak można żeby nas uniosła krótka chwila doznań
przytulmy się! mimo ryzyka mimo że strzyka miło gdy ciało się z ciałem styka przytulmy się!
CZTERY DNI (W. Bonowiczowi)
od nadziei poranka do zmęczenia wieczoru oczekiwań i potrzeb wśród zatargów i sporów pośród tego co drażni i rokuje złowieszczo kiedy światło zanika i odchodzi w zaprzeszłość
od porannej depresji do wieczoru w zwątpieniu kiedy cele majaczą lub chowają się w cieniu gdy samotność przygniata swoim butem do ziemi nie wiadomo jak duszę choć w połowie dotlenić
od zmęczenia po nocy do euforii wieczoru gdy się myśli zmieniają i tabletki pospołu gdy jak pisarz napisał czując życia ukłucie nie pieniądze lecz chemia daje szczęścia poczucie
od skowronków o świcie do wieczoru w radości gdy już wszystko co przykre nie przenika do kości coś się w końcu układa by nie myśleć o końcu chce się życie pochłaniać sześć tygodni w miesiącu