3 minute read

Wiersze nadesłane

Coraz więcej nóg. Słońce świeci między nimi. Coraz wyżej i wyżej... Aż po brzeg koronek. Aż do spocenia pni wiekowych drzew czereśni. Aż po korek flaszki złotego rumu z miodem.

Cmentarna ławka. Stary pijaczek Wspomina kumpli. Kos dźga dżdżownicę, Wiewiórka drapie lastrikowy krzyż, Pszczoła zapyla więdnące kwiaty. Tutaj najlepiej czuje się powrót Życia. Jeszcze kruchego, bladego... Z kilkoma kreskami termometru, Z kłuciem w płucach, ze sroczym skrzeczeniem.

Advertisement

A tam, w mieście, wyprzedaż zajączków, kurczaczków, Baba na dworcu handluje pęczkami kotków. Trotuary puchną od żonkili, wron, psich srak. Odkryte kabriolety wonieją Paryżem.

W opróżnionej flaszce wylądował Skradziony krokus. Świeżo sprzątnięty Nagrobek Janka wygląda godnie. Pijak odchodzi. Jutro tu wróci.

Alex Sławiński

Późny poranek. Szare jezioro. Tępy dźwięk strzału. Lód pękł pod łyżwą. Suchy szuwar szemrze. Szron strzepuje. Kręcę piruet onomatopeją.

Jutro już tu nie zatańczę. Jutro Południowy wiatr wypełni żagiel. Pomkniemy białą łodzią donikąd, Obsypani pierwszym kwieciem wiosny. Ugotujemy młodą pokrzywę. Z jajkiem - jak szpinak. Z młodym ziemniakiem. Bocian znowu da kotce duży brzuch. Głośniki odgrzeją album Jarre’a. Wzujesz lżejszy but. Zakaszlesz wierzbą. Odmaluję zmęczoną sypialnię.

Ale to jutro. Dziś rękawiczką Wydrapię w śniegu serce. Niech grzeje.

Alex Sławiński

Ü

rozdarłeś mnie na papier na kredę i kamień otwartą dłonią która spadła z lustra wprost w moje oczy w kilka chwil od niczego

może mój akord był fałszem być może zgubiłam ścieżkę i cień może przerosły mnie gamy pasaże pełne usterek być może zabolała myśl o kobietach które mogłyby zostać moją biologiczną żoną a szły przeklinając historię silną jak biodra

być może twoja mama gdzie była wtedy w pobliżu kiedy kopałeś to zwierzę dobrze ułożone w znak zapytania w liść rododendronu w paprotkę i umlaut

Iza Smolarek

PAST

nie chcę urazić twojej dumy lekkiej jak pergamin porozkładanej między modną zastawą nie ma dostępu powietrze nie chowa się tu dań w czystych papilotach na straży

od wczoraj siedzę na środku stołu z okiem w kieszeni staram się nie płakać nie ma się o co oprzeć to prawda

żyrafy te panie śpią na jedno oko gibbony zajmują nam dwie trzecie rozmowy i tylko wyolbrzymiamy środek podczas gdy skóra rozkwita boli płynie

kiedy dotyka się czasu przeszłego żywych byłych byłych

MOŻE TAK BYĆ (?)

już od pewnego czasu nie interesuje mnie co w polityce i tv gdzie mecz jest sprzedany a benefis przypomina tort wyskakuje naga hostessa ze złotą szarfą obchodzę coraz mniej świąt nieruchomych ruchome ustanawiam sama piję wytrawne czerwone zachody słońca gorzkawy likier gwiazdy łaskoczą w podniebienie czasem z przyjaciółką z Warszawy pijemy wino opowiada historię o Różewiczu był jak skowronek jego nuta trafia do nieprzerobionych na masę papierową towarową towarzyską tacy ludzie boją się ściśniętego gardła a dla Różewicza literatura nie była zabawą z rzężącym jamnikiem który chowa się pod szafę nie zamykał nie kneblował wierszy nie perfumował głosu takich historii nie słyszałam wiele takich nut nie powtórzą ci co myślą że są poetami starają się usilnie czasem wydają oszczędności i tomik własnym sumptem w drukarni od reklam z nośnym tytułem i okładką też nieznośną moja przyjaciółka nie musi się starać kiedy unosi kieliszek – smakuje zachód słońca w pokoju pachnie Toskanią i wiatrem znad Valle del Maipo może tak być że wino nabiera jedwabistej tekstury dzięki rzece Maipo której źródło znajduje się w Andach na zboczach wulkanu Maipo może tak być że gleba pełna mułu i gliny nadaje bardziej owocowy smak naszym rozmowom o poezji może tak być że moja przyjaciółka jest zdolna czuć więcej i mówić co myśli bo przeszła w życiu niejedną grań i nie były one z tektury ale milczenie o tym uznałabym za bardziej wymowne może tak być że Różewicz też by o tym milczał

Małgorzata Anna Bobak Końcowa

This article is from: