POST SCRIPTUM WARSAW ARTISTS NIEZALEŻNY KWARTALNIK LITERACKO-ARTYSTYCZNY Gość specjalny BLACK SWAN Daria Andrews POLSKI TEATR NA LITWIE WYWIAD Z JERZYM JARNIEWICZEM LAUREATEM NAGRODY LITERACKIEJ „ NIKE” 2022 ZASKAKUJĄCA NUTA TAJEMNICZOŚCI KOBIECY FOTOREALIZM SZTUKA DOMINIKI KĘDZIERSKIEJ SALUSTIANO GARCÍA www.postscriptum.uk www.postscriptumfundacja.com fb: post scriptum 6 / 2022 (20) RODICA TOTH POIATĂ TOMASZ JASTRUN DLACZEGO JABŁKO MA TYLKO GŁOWĘ? P R O Z A P O E Z J A P U B L I C Y S T Y K A S Z T U K I W I Z U A L N E WSZYSTKIE ODCIENIE CZERWIENI JEST WIELE WSZECHŚWIATÓW MACIEJ WOJTYSZKO
SPIS TREŚCI:
PROZA:
14. MICHAŁ PAWEŁ URBANIAK – opowiadanie w odcinkach – Cz. 1
32. Robert Knapik – recenzja Mojego pamiętnika potocznego OLGI LIPIŃSKIEJ
38. Tematy tabu – felieton Juliusza Wątroby
58. Pozorny spokój filozofa – felieton Jerzego Stasiewicza
72. Wywiad z KASIĄ KRAWIECKĄ – Iza Smolarek, Alex Sławiński
98. Alchemik spoza czasu - esej Renaty Szpunar
SZTUKI WIZUALNE:
6. RODICA TOTH POIATĀ – Zaskakująca nuta tajemniczości – Renata Cygan 44. SALUSTIANO GARCÍA CRUZ– wywiad – Renata Cygan 76. Kobiecy fotorealizm w malarstwie DOMINIKI KĘDZIERSKIEJ – Alicja Meryńska 82. W podróż z Witoldem Stawskim – Wanda Dusia Stańczak 94. GRUPPA SIEDEM – DARIUSZ MILINSKI – Izabela Winiewicz-Cybulska
POEZJA: 4. Wywiad z JERZYM JARNIEWICZEM, laureatem NIKE 2022 – Joanna Nordyńska 19. BARTOSZ KONOPNICKI – wiersz 31. ELŻBIETA HOLEKSA-MALINOWSKA – wiersz 34. JERZY STASIEWICZ – wiersz 42. Dwugłos poetycki – KASS, MALINOWSKI 57. JAKUB KURZYŃSKI – wiersz 60. ADAM GWARA – wiersz 61. ROBERT KNAPIK – wiersz 71. BARTOSZ DŁUBAŁA – wiersze 75. LUCYNA BRZOZOWSKA – wiersze 88. Wywiad z TOMASZEM JASTRUNEM – Agnieszka Herman 92. TOMASZ JASTRUN – wiersze polecane 96. RYSZARD GRAJEK – wiersz 102. KĄCIK SATYRYCZNY ROZMAITOŚCI:
Wywiad z MACIEJEM WOJTYSZKĄ – Joanna Nordyńska 36. Międzynarodowy Zlot Poetów – Wilno 2022 – Wanda Dusia Stańczak 37. StarDust 2122 – Bo Jaroszek o festiwalu poezji Czechowice-Dziedzice 62. Polski teatr na Litwie – Paweł Krupka
ZESPÓŁ REDAKCYJNY:
https://issuu.com/home/published/post_scriptum_5_22_2022
DRUK NA ŻYCZENIE: 24,95 zł ZAMÓWIENIA BEZPOŚREDNIO W DRUKARNI:
https://www.yumpu.com/xx/document/ read/67420106/post-scriptum-6-22-20https://www.wyczerpane.pl/wydawnictwo-post-scriptum,dBA-0io.html
PARTNERZY MEDIALNI
Renata Cygan (redaktor naczelna), Zastepczynie redaktor naczelnej: Joanna Nordyńska i Katarzyna Brus-Sawczuk Redaktorzy: Juliusz Wątroba, Anna Maruszeczko, Izolda Kiec, Wanda Dusia-Stańczak, Renata Szpunar, Robert Knapik, Iza Smolarek, Alex Sławiński, Paweł Krupka, Agnieszka Herman Gościnnie: Izabela Winiewicz-Cybulska, Alicja Meryńska, Jerzy Stasiewicz i Bo Jaroszek Korekta: Aleksandra Krasińska, Joanna Olszewska, Dominika Paluch i Małgorzata Nowak Tłumaczenia z języka angielskiego: Renata Cygan Skład, łamanie i opracowanie graficzne: Renata Cygan
2 POST SCRIPTUM
20.
63. Wywiad z Bożeną Sosnowską – Paweł Krupka 64. Warsaw Artists – Anna Maruszeczko 104. Wywiad z DARIĄ ANDREWS – Katarzyna Brus-Sawczuk
WERSJA ELEKTRONICZNA DO POBRANIA ZA DARMO:
Drodzy Czytelnicy!
Skrzy się. Dosłownie i w przenośni. Pojawiły się pierwsze przymrozki, fotogeniczna szadź pokryła zeschnięte liście, pierwszy śnieg poprószył tu i ówdzie. Jest zimno, ciemno i szaro, ale nie u nas. U nas w „Post Scriptum” jest zawsze jasno, gorąco, barwnie i ciekawie. I skrzy się niezależnie od pory roku. Błyszczą gwiazdy i księżyce, a dobra sztuka ogrzewa nawet te najzimniejsze zakątki duszy. Poezja jest mi szczególnie bliska. Zawsze i wszędzie: na plaży, w lesie czy na nartach. We wzlotach i upadkach. Zimą czy latem. Jestem więc dumna, że w tym numerze mamy wyjątkowo dużo dobrej poezji. Jeśli nas Państwo czytają regularnie, to oczywiście wiecie, że u nas poezja zawsze jest świetna, ale tym razem, oprócz wierszy wielu wspaniałych autorów, prezentujemy aż dwa wywiady z poetami największego kalibru: z Tomaszem Jastrunem rozmawia nasza nowa redaktorka Agnieszka Herman (rzecz o jego najnowszej książce), a zdobywcę tegorocznej Nagrody Literackiej „Nike” – Jerzego Jarniewicza – na pogawędkę o wierszach i przekładach zaprosiła Joanna Nordyńska. Cóż to za uczta intelektualna! Posmakujcie sami, bo naprawdę warto.
Mówi się, że otoczeni śniegiem Eskimosi potrafią rozróżnić i nazwać dziesiątki odcieni bieli. Czy Salustiano García Cruz, nasz gość z Hiszpanii, ma dar rozpoznawania wielu odcieni czerwieni? Z pewnością tak. Nie musiałam go o to pytać, bo patrząc na jego obrazy, wydaje się to oczywiste. Zadałam mu za to wiele innych pytań, między innymi „Dlaczego czerwony?”. Jeśli chcecie poznać odpowiedź, to zapraszam do wywiadu z Salustiano na stronie 44.
Rumuńska malarka Rodica Toth Poiatā to nasz kolejny gość z zagranicy. Krytyk sztuki Emil Radulescu powiedział, że artystka ma „oko surrealistycznego filmowca”. Sprawdźcie Państwo sami, bowiem Rodica zechciała podzielić się z nami swoimi magicznymi obrazami. (Str. 6).
Gość specjalny tego wydania, znany mi głównie jako twórca Bromby, jest artystą wszechstronnym. Postaci, które stworzył, zabierały mnie w dzieciństwie do innych wymiarów (wszak wszechświatów jest wiele). Z Maciejem Wojtyszką rozmawia Joanna Nordyńska, a tematy krążą nie tylko wokół książek. Ten wywiad trzeba przeczytać! (Str. 20).
Poza tym zabieramy Państwa w egzotyczną podróż do Tasmanii, gdzie narodziła się przyjaźń pomiędzy czarnym łabędziem a malarką Darią Andrews, Juliusz Wątroba porusza tematy tabu, Paweł Krupka zaprasza do polskiego teatru na Litwie, a Anna Maruszeczko odwiedza salon fryzjerski, który jest jednocześnie galerią sztuki. To tylko kilka smaczków tego wydania. Resztę odkryjcie sami.
Warto zanurzyć się w obszar wypełniony prawdziwą sztuką, albowiem „zagrożone są klimaty pięknego bycia” – tak o kondycji sztuki polskiej wypowiada się artysta malarz Dariusz Miliński, jeden z członków Gruppy Siedem (str. 94). Walczmy więc z kiczem, walczmy z tandetą i wszędobylską bylejakością, kochajmy artystów, a uczynimy świat znośniejszym.
W imieniu całej redakcji Post Scriptum życzę Państwu dużo piękna wokół oraz dobrych i spokojnych Świąt.
3 POST SCRIPTUM
Redaktor Naczelna Wydawca: Post Scriptum LTD, Watford, UK NUMER KONTA: IBAN: GB82 LOYD 3096 2657 4181 60 UK: SORT CODE: 309626 ACC Number: 57418160 Obraz na okładce: Salustiano García
WSTĘPNIAK www.postscriptum.uk, fb: post scriptum, e-mail: redakcja@postscriptum.uk
Foto Bartosz Kałużny Centrum Promocji UŁ
Jerzy
Jarniewicz – krytyk literacki, poeta, tłumacz. Autor
eseistycznych, m.in. Lista obecności (2007, nominacja do Nike),
Rozmowa z
Przede wszystkim serdecznie gratuluję Ci otrzymania najbardziej prestiżowej polskiej nagrody w dziedzinie literatury, czyli Nagrody Literackiej „Nike”, do której zresztą nie po raz pierwszy byłeś nominowany. Tym razem powodem nominacji była książka poetycka (Mondo cane). Jesteś poetą, ale też cenionym tłumaczem, również prozy. Kim czujesz się bardziej?
Jestem w tej komfortowej sytuacji, że nie muszę wybierać między robieniem przekładów a pisaniem wierszy. Wydaje mi się, że cały smaczek zajmowania się literaturą polega właśnie na tym, że te dwa rodzaje działalności są do siebie bardzo podobne, a czasami wręcz tożsame. To, jak piszę wiersze, niewiele się różni od tego, jak wier-
sze tłumaczę. Nie tłumaczyłbym poezji tak, jak ją tłumaczę, gdybym sam wierszy nie pisał. Podobnie w drugą stronę – pewnie nie napisałbym wielu wierszy, gdyby nie poczynione przeze mnie przekłady. To są dwie strony tej samej monety.
nike 2022
W książce Tłumacz między innymi napisałeś: „(…) nieprzekładalność jest uzasadnieniem kreatywności przekładu”. Czy w swoich tłumaczeniach dążysz do rozpoznawalnej kreacji (np. poprzez użycie podobnych zwrotów), czy raczej do wierności językowi oryginału, nawet jeśli uwzględnić transgresję?
Nie wiem, na ile jest to możliwe, by tłumacząc, nie odcisnąć swojej osobowości na przekładanych tekstach.
Tego chyba nie robi się świadomie. Byłoby czymś idealnym, gdyby udało się zachować głos tłumaczonego autora, jednocześnie pozostawiając w przekładzie swoją sygnaturę. Chodziłoby o stworzenie takiego tekstu, który nie byłby całkowicie tekstem Jarniewicza – bo to musi być jednak James Joyce, Philip Roth czy Ursula Le Guin – ale też w którym czytelnik mógłby zauważyć cechy charakterystyczne dla mojej wrażliwości językowej. Tak, to byłaby idealna sytuacja. Jeśli ma się silną osobowość, a ponadto samemu też jest się poetą, taka podwójność jest chyba nieunikniona – w przekładzie zawsze zostawia się własny rys. Z pewnością tak jest w przypadku najsłynniejszych tłumaczy poezji. Dla Stanisława Barańczaka przekład był kontynuacją twórczości własnej.
Gdy zabierasz się za tłumaczenie wiersza albo prozy, robisz najpierw analizę „co autor chciał powiedzieć” (zmora uczniów „rozbierających” wiersze na lekcjach języka polskiego) czy podążasz bardziej za samym słowem, rytmem i melodią wiersza? Inaczej mówiąc, co w tłumaczeniu uważasz za najważniejsze?
Bezpośredniego tłumaczenia literatury nie ma. Bezpośrednie tłumaczenie uprawia Google Translator,
4 POST SCRIPTUM
Jerzym Jarniewiczem laureatem Nagrody Literackiej „Nike” 2022 SPECJALNIE DLA „POST SCRIPTUm”!
piętnastu książek krytycznoliterackich i
Gościnność słowa. Szkice o przekładzie literackim (2012), Tłumacz między innymi (2018, nominacja do Nike) i Bunt wizjonerów (2019). Opublikował dwanaście zbiorów wierszy. Za tom Puste noce (2017) otrzymał Nagrodę Poetycką Silesius dla najlepszej książki roku, a za Mondo cane (2021) – Nagrodę Literacką „Nike”. W 2022 r. otrzymał Nagrodę Literacką im. Juliana Tuwima za całokształt twórczości. Tłumaczył Jamesa Joyce’a, Philipa Rotha, Raymonda Carvera, Johna Banville’a, Denise Riley, Ursulę Le Guin i wielu innych pisarzy języka angielskiego. Opracował także antologie: Sześć poetek irlandzkich (2012), Poetki z Wysp (2015, z Magdą Heydel) i 100 wierszy wypisanych z języka angielskiego (2018). Mieszka w Łodzi.
zabijając przy tym poezję. Nikt nie tłumaczy „słowo na słowo”. Skoro, jak mnie przed chwilą zacytowałaś, literatura jest nieprzekładalna, to jej tłumaczenie nie jest i nie może być biernym, pasożytniczym działaniem, tylko właśnie aktem twórczym. Myślę, że zgodzą się ze mną wszyscy tłumacze, jeśli powiem, że nie tłumaczymy słów czy nawet fraz, ale całe zdania. Niektórzy by powiedzieli wręcz, że całe akapity. Piszemy je po polsku na nowo po to, by korzystając z możliwości naszego języka, stworzyć tekst w miarę bliski tekstowi wyjściowemu. Możliwości polszczyzny są zasadniczo odmienne od angielszczyzny. Inny jest system czasów, inne konstrukcje zdaniowe, inne synonimy, inne akcenty itd., a to wszystko w literaturze gra, to wszystko jest w literaturze ważne. Wspomniałaś o melodii utworu. Ona jest ważna zarówno w poezji, jak i w prozie, podobnie jak i inne wymiary tekstu – rytm, asocjacje, realia, graficzna postać. Myślę tu o literaturze artystycznej, bo tej „wagonowej” to i tłumaczenie przez maszynę nie zaszkodzi.
O ile potrafię jeszcze zrozumieć, że można stworzyć dobre tłumaczenie prozy czy wiersza białego, o tyle niepojęta jest dla mnie umiejętność tłumaczenia wiersza klasycznego. Te chyba najlepiej przekładają sami ich autorzy, jeśli w ogóle. Mierzyłeś się z czymś takim?
Rzadko. Kilka rymowanych wierszy Lowry’ego czy Larkina. Jestem tłumaczem głównie poezji współczesnej, a ta, która mnie interesuje najbardziej, to poezja języka codziennego. Skoro mowa o języku… Uważasz, że zasadne jest jego uwspółcześnianie i upraszczanie? Choćby po to, by literatura „trafiła pod strzechy”?
To są dwa różne procesy. Uwspółcześnianie ma sens, a upraszczanie nie. Uwspółcześnianie to bardzo trudny zabieg. Teksty, które należą do innego świata, innej epoki, trzeba przekonująco wprowadzić do epoki nam współczesnej – to nie jest łatwe zadanie.
To dotyczy też literatury polskiej. W obecnych czasach dzieciakom trudno się czyta np. Starą Baśń, więc robią to niechętnie. Czy można im to jakoś uprzyjemnić?
KWIATY DLA SNOWDENA Śniło mi się, że czytam w gazecie, jaki mam poziom bilirubiny i że biorę od miesiąca afobam. Tak mi się wczoraj śniło, a sen to głębokie gardło, nie może się mylić. I to jeszcze śniłem, że czytam w tej wczoraj przyśnionej gazecie, jak weszliśmy w Starbucksie do męskiej kabiny na seks, choć to było dawno i od tego czasu twój obraz stracił na ostrości, a ja dałbym sobie łeb uciąć, że zrobiliśmy to w Coffeeheaven, co wprawdzie niewiele w tej historii zmienia, ale trzymajmy się faktów. Za dnia też czytam gazety.
Nie dlatego, żeby ją uprościć, tylko dlatego, żeby te dawne utwory ożywić i pokazać, jak bardzo są istotne dla naszego świata, dla naszego rozumienia samych siebie w tym świecie, dla rozwoju naszego języka. Anglicy to robią, my niestety nie.
Mondo cane to nie zbiór wierszy, tylko książka poetycka. Gdzie leży granica między współczesną poezją a prozą? Współczesny wiersz coraz bardziej się „wybiela”.
„widzimisię” autora. Jest to związane np. z oddechem – wiersz staje się wtedy rodzajem partytury dla czytelnika. Ale nie tylko. To, w którym miejscu kończy się wers, jest także ważne dla budowania znaczeń i funkcjonalności.
Twoje wiersze nie są obsceniczne, nie emanują okrucieństwem ani śmiercią (która, jeśli już się pojawia, to raczej w odniesieniu do pojęć lub rzeczy), co może wywołałoby skojarzenia z filmem o tym samym tytule. Zamiast snuć domysły, zapytam wprost: skąd tytuł Mondo cane?
Wyjaśniłem to bodaj w przedostatnim wierszu zawartym w tym zbiorze. Tytuł książki odnosi się do pierwszego w życiu pragnienia, do mojego „zakazanego owocu”, a konkretnie do niemożności obejrzenia w moich latach chłopięcych filmu o tym tytule. Nawet nie rozumiałem wówczas tych dwóch włoskich słów, ale kusiły mnie swoją magią. To był rodzaj niespełnionego pożądania. Chociaż i to dosłowne znaczenie tytułu, czyli pieski świat, też ma w książce uzasadnienie.
A teraz w kontekście ukończonej przez Ciebie filozofii… Czy lubiłeś w szkole przedmioty ścisłe?
Tak, nawet wydawało mi się kiedyś, że mógłbym zostać matematykiem, ale dlaczego wiążesz nauki ścisłe z filozofią?
Bo mam wrażenie, że filozofia wymaga skłonności analitycznych, a nie tylko humanistycznych.
Hmm… jest nawet rodzaj filozofii zwanej analityczną, ale jest też filozofia egzystencjalna, a egzystencjaliści są bardzo blisko literatury. Camus czy Sartre byli filozofami i jednocześnie znakomitymi pisarzami. Albo Friedrich Nietzsche – filozof to czy poeta?
Na koniec rozmowy mam pytanie bardziej prywatne: jak spędzasz tzw. wolny czas?
nike 2022
Dlatego w przywołanej przez Ciebie książce stawiam tezę, że dobrze byłoby, gdyby współcześni pisarze polscy przekładali dawną literaturę polską na współczesną polszczyznę.
Wiersze pisze się wierszem – w określonym celu. Wiersze to utwory względnie krótkie, w których nie jest istotne, dokąd nas prowadzą w szeregu wydarzeń związanych chronologicznie i przyczynowo-skutkowo, tylko jak głęboko możemy w nie wejść. W prozie idziemy cały czas naprzód, w wierszu co chwila się zatrzymujemy. Często, czytając wiersz, cofamy się wręcz do poprzednich linijek, by poszukać współbrzmień, związków, współgrań, ech, nawiązań, powtórzeń. Organizacja wypowiedzi w wierszu jest dużo intensywniejsza niż organizacja wypowiedzi prozatorskiej. Podział wiersza na wersy to nie jest
Odpowiedź jest prosta: nie mam wolnego czasu. No dobrze… Lubię słuchać muzyki, chodzę na koncerty, lubię spotykać się i rozmawiać z ludźmi. O, tak! Lubię towarzysko spędzać czas, jak już uda mi się go mieć w nadmiarze. Lubię też jeździć na rowerze. Nie ścigam się, jeżdżę dla relaksu. Ale nierzadko podczas takiej jazdy przez łódzkie parki rodzą się pomysły na wiersz.
Życzę ich jak najwięcej! [JN]
5 POST SCRIPTUM
RODICA TOTH POIATĂ
Rodica Toth Poiată
Malarka Rodica Toth Poiată urodziła się w położonym u podnóży Tatr Braszowie – jednym z najpiękniejszych miast Siedmiogrodu (Rumunia). Większość dzieciństwa spędziła w mieście Deva. Jej pasja do rysowania pojawiła się we wczesnym dzieciństwie. Jako introwertyczka nad zabawy z dziećmi z sąsiedztwa przedkładała rysowanie i malowanie w odosobnieniu. Białe płótno stało się dla niej całym światem – przestrzenią, na którą mogła przelać swoją bogatą wyobraźnię. Uczęszczała do gimnazjum w Dewie i Braszowie, następnie ukończyła liceum Decebal w Dewie. Studiowała na Wydziale Sztuk Pięknych w często porównywanej z Wiedniem Timișoarze. Obecnie mieszka i tworzy w Bukareszcie. Od 1996 roku jest członkinią Rumuńskiego Związku Artystów na Wydziale Malarstwa.
8 POST SCRIPTUM
ZASKAKUJĄCA NUTA TAJEMNICZOŚCI
Relacja matka – dziecko jest obustronna i wzajemna, jest to jedyna bezwarunkowa i niezniszczalna forma miłości
Rodica maluje wzniosłe alegorie kobiecości, miłości i macierzyństwa. Każdy z jej obrazów opowiada historię, ma szczególną dynamikę, żyje własnym życiem, a jednocześnie ilustruje uczucia i emocje za pomocą zdecydowanych pociągnięć pędzla. Rodica Toth Poiată to artystka kompletna, o wielkim talencie i wrażliwości, która w oryginalny sposób odnosi się do pięknego i uniwersalnego tematu, jakim jest człowiek i jego ciało.
W liceum uczęszczałam na warsztaty do studia rzeźbiarza Ernesta Kovacsa, który był również profesorem rysunku. To jemu zawdzięczam pogłębioną i dojrzałą miłość do sztuki. Mogę śmiało powiedzieć, że to on w dużej mierze przyczynił się do mojego rozwoju jako artystki i to pod jego czujnym okiem udało mi się zdobyć pewną edukację estetyczną, której nie miałam okazji otrzymać od swojej rodziny i środowiska, w którym wyrosłam. Moment, w którym Ernest Kovacs zorganizował wystawę swoich rzeźb wraz z pracami kilku naj-
bardziej utalentowanych studentów (w tym moich), dał mi nadzieję, że sama zostanę kiedyś dobrą artystką wizualną. Moje marzenie spełniło się wraz z przyjęciem na Wydział Sztuk Pięknych w Timișoarze w 1970 roku. Studia kontynuowałam później w Sulinie, a następnie w Tulczy (miasta w delcie Dunaju). Moje dwie córki, Teodora Poiată Concha i Anca Matasa Poiată, również ukończyły Wydział Sztuk Pięknych w Bukareszcie i uczestniczyły w różnych prestiżowych wystawach, z czego jestem bardzo dumna jako matka i jako artystka.
Rodica Toth Poiată przez 26 lat była nauczycielką rysunku artystycznego i etnicznego. Największą satysfakcją i nagrodą była dla niej zawsze interakcja z młodymi artystami. W liceum plastycznym, gdzie wykładała, dochodziło do dialogów, wymiany energii i wrażliwości na polu uczeń – nauczyciel: Duch twórczy odbijał się echem w duszach uczniów, a artystyczny wpływ stawał się wzajemny.
9 POST SCRIPTUM
Rodica Toth ma oko surrealistycznego filmowca, wpisującego się w postmodernistyczne wartości (Emil Radulescu – krytyk sztuki)
10 POST SCRIPTUM
Na przestrzeni lat malarka uczestniczyła w wielu prestiżowych wystawach zbiorowych i indywidualnych zarówno w kraju, jak i za granicą, zwłaszcza w krajach europejskich. Kilka muzeów zakupiło sygnowane przez nią dzieła sztuki. Wiele jej prac zostało zakupionych również przez miłośników malarstwa na wszystkich kontynentach.
Bardzo cieszy mnie fakt, że moja sztuka dotarła do tak wielu zakątków świata, że udało mi się upiększyć i wzbogacić przestrzenie życiowe tak wielu ludzi kochających piękno.
Rodica Toth Poiată uprawia malarstwo figuratywne z silną nutą symboliczną i pogłębioną refleksją nad ludzką naturą. Jej obrazy to drobiazgowe, choć eteryczne rekonstrukcje odosobnionych zakątków, gdzie dobrze zdefiniowany detal zyskuje symboliczny, intymny i osobisty ładunek. Precyzyjny, niemal graficzny sposób podania, klarowny rysunek i mocno zarysowane postaci, samotność i krucha wrażliwość to cechy charakterystyczne jej twórczości, która urzeka odbiorcę oryginalnym pięknem i zaskakującą nutą tajemniczości.
Na obrazach artystki widać wyraźnie zaznaczone kontury i intensywne kolory. Charakterystyczne jest także bogactwo kompozycji i kontrolowany chaos, zmuszający do refleksji nad zamysłem autorki. Łącząc gęstą kolorystykę z delikatnymi przezroczystościami w symbolicznej perspektywie artystka przedstawia eleganckie, zmysłowe kobiece sylwetki w rozmaitych scenariuszach. Miękkie formy,
zdecydowany światłocień, postaci otulone dyskretnym erotyzmem sugerują niepowtarzalną tajemnicę kobiety zawieszonej w magicznym, sennym stanie.
Rodica Toth Poiată kultywuje dyskretną erotykę, w której cielesność zawsze podporządkowana jest abstrakcyjnemu uduchowieniu. Wieczna kobiecość pojawia się w jej pracach jako obecność eteryczna, gdzie pierwotny Eros nie jest jeszcze skażony przez bezpośrednie konotacje seksualne. Jej kobiety to istoty idealne, o odważnie stylizowanej anatomii, co zbliża je do elegancji płatków egzotycznych kwiatów. – Valentin Tănase, krytyk sztuki. Światu można przyglądać się z różnych perspektyw. Posługując się tradycyjnym warsztatem, Rodica podejmuje różnorodną tematykę, mocno osadzoną w metaforze. Jednym z tematów poruszanych w jej pracach jest macierzyństwo. Kilka lat temu malarka w wywiadzie stwierdziła: Relacja matka – dziecko jest obustronna i wzajemna, jest to jedyna bezwarunkowa i niezniszczalna forma miłości. Moim osobistym sposobem wyrażania siebie jest malarstwo – uniwersalny język, który jest łatwo przyswajalny zarówno przez widzów wtajemniczonych, jak i niewtajemniczonych w sztuki wizualne, jest sposobem milczącej komunikacji i wzajemnej akceptacji jako wizji piękna natury. [RC]
11 POST SCRIPTUM
12 POST SCRIPTUM
kobiety w magicznym, sennym stanie 12
Tajemnica
13 POST SCRIPTUM 13
Jakaś złuda. Jakiś los
Michał Paweł Urbaniak
Później Justynie wydawało się, że coś ją tknęło, gdy tylko go zobaczyła. Przypomniała sobie słowa cioci Ludki, swojej matki chrzestnej:
– Wyglądasz jak Kasandra, która przewidziała tragedię, ale zapomniała jaką. Justyna poprzedniej nocy źle spała. Tak bardzo koncentrowała się na potrzebie zaśnięcia, że udało jej się dopiero bliżej rana. Może dlatego cały dzień spędziła w nerwach. Myślała, że przejdzie jej zaraz po ślubie, i się przeliczyła. Wszystko się raczej udało. Cindy się nie zjawiła (tego Justyna obawiała się najbardziej). Tylko podczas przysięgi jakieś dziecko zaczęło płakać. Niby było uroczyście, ale miała w głowie ten płacz. Najważniejsze, że się nie pomyliła, z Justyny Bolebockiej stała się Justyną Czerniak – i była nią już od trzech godzin.
Wypili szampana, odtańczyli pierwszy taniec, poplątały im się kroki, ale pierwszy taniec rzadko się udaje, zjedli niezły obiad. Wodzirej zaczął rozkręcać wesele. Wolałaby didżeja, który stawiałby raczej na dobrą muzykę niż na swoje dowcipy i gry towarzyskie, ale Niki się uparł.
Wzruszyło ją, że tyle osób przyszło do kościoła, a potem na wesele. Sama rozsyłała zaproszenia, a jednak czuła się tak, jakby ci ludzie po prostu chcieli być z nią i z Nikim. Niektórzy nie dojechali, mieli już własne plany, urlopy, zaproszenia dotarły za późno. Godzinę temu dowiedziała się, że facet z chińskimi lampionami – to była „wiadoma” niespodzianka-prezent od Nikiego – nie dojedzie. Ukradli mu samochód na stacji benzynowej, razem z lampionami. Trudno, w zasadzie ich nie potrzebowała.
Nawet dobrze się bawiła, choć już narastało w niej zmęczenie. Nie była z tych nieśmiałych, ale też nie lubiła nadmiernie zwracać na siebie uwagę. Tymczasem miała wrażenie, że goście wyrywają ją sobie z rąk, tylko dlate-
go że przez jeden dzień nosiła suknię ślubną. Tak pewnie czuły się gwiazdy, które musiały kryć się za okularami słonecznymi, robiąc zakupy w supermarkecie. Ona momentami wolałaby być tylko gościem, osobą towarzyszącą, od której niczego się nie wymaga.
Stanęła na uboczu, chowając się przed hałasem, przed muzyką, przed gośćmi, przed wodzirejem wywołującym ją do zabawy. Przez ostatnie tygodnie nabiegała się i nastresowała, żeby wszystko udało się dograć. Dziś miała dość. Wesele szykowane było na szybko, jakby chodziło o domówkę z okazji nagłej nieobecności rodziców, a nie o ślub.
Zakryła usta, aby stłumić ziewnięcie. Jutro czekała ich podróż. Rodzice wykupili im w prezencie ślubnym trzytygodniową wycieczkę do Afryki. Kiedy odpoczną po tym maratonie? Przez ostatnich parę miesięcy naoglądała się sporo panien młodych –w katalogach, w programach ślubnych, w teledyskach na YouTubie. Wszystkie były świeże i radosne. Może to z nią było coś nie tak? Kochała Nikiego, lubiła się chwalić ich romantyczną historią, podobały jej się przygotowania, bo przepadała za wyzwaniami, lecz niekiedy dopadały ją wątpliwości (dziwne, że w ogóle znalazła na nie czas). Wiedziała, czego chce, umiała inwestować w swoją przyszłość, ale zdawała sobie też sprawę, że w tym wszystkim było odrobinę robienia na złość rodzicom.
Odkąd oznajmiła im, że wychodzi za mąż, kochani mama i tata przemienili się we wrednych starych – nawet ojciec, poczciwy, prawie niewidzialny pantoflarz, zrobił się kąśliwy. Mieli wieczne pretensje. OK, nie znali dobrze Nikiego, a gdy poznali, wcale go nie polubili, ale powinni też ją zrozumieć. Miała już dwadzieścia osiem lat, singlowanie jej nie bawiło. Zresztą z Nikim to była miłość od pierwszego
wejrzenia, po co czekać? Zdarzało jej się już toczyć z rodzicami wojenki, ale ta była najgorsza.
– Wygrałam – powiedziała do siebie. Wtedy go zobaczyła wśród weselników. Wyróżniał się kremowym garniturem – większość mężczyzn ubrała się na czarno, brązowo i granatowo. Wydał jej się do kogoś podobny, jakby już go znała. Kuzyn? Niektórych nie widziała od lat. Może to ktoś od Nikiego?
Spotkali się spojrzeniami, uśmiechnęli się do siebie, ruszył w jej kierunku. Tak, to ktoś z rodziny Nikiego. Miał podobnie ostre rysy twarzy. Tylko że większość Czerniaków była ciemnowłosa, a jego włosy były jasne – Justyna wyobrażała sobie, że taki kolor ma pszenica.
Znów się uśmiechnął, i ona też. Gdy chodziła na imprezy z Kaliną i jakiś niebrzydki chłopak zwrócił na nią uwagę, po jej ciele rozchodziło się przyjemne ciepło, a w głowie automatycznie pojawiała się myśl: może to ten? Tak poznała Nika: błyskawicznie się to potoczyło, teraz byli tu.
Kiedy się zbliżył, wyciągnęła rękę.
– Nie wiem, czy się znamy. – Posłała mu przepraszające spojrzenie.
Zawahał się, zanim ujął jej dłoń. Po kolejnym wahaniu pocałował ją w policzek.
– Jacek Czerniak.
– Wiedziałam, że jesteś kimś od Nikiego!
– Nie poznałaś mnie? Myślałem, że mnie poznasz, że wie się takie rzeczy… Nie, przepraszam, skąd miałabyś wiedzieć…
Strzeliła gafę. Nie znosiła takich sytuacji, nie umiała sobie z nimi radzić. Ujęła dłoń Jacka w swoje dłonie.
– Musisz mi wybaczyć, skoro jestem panną młodą! – zaśmiała się.- Taki zwariowany dzień, a ja się nie wyspałam.
14 POST SCRIPTUM
Wesele w cztery miesiące! Przy znajomościach moich rodziców to nie było takie znowu trudne, ale się nabiegaliśmy. Ale w cztery miesiące… – Wskazała na salę pełną roztańczonych par.
– Zawsze mówiłaś, że w trzy. – Odwrócił wzrok, jakby tym razem to on popełnił gafę.
– Nie, poznaliśmy się w kwietniu, a zaręczyliśmy się po trzech tygodniach. Teraz mamy sierpień. Cztery miesiące!
Od razu polubiła tego chłopaka –pierwsze sekundy zawsze decydują o wszystkim – ale coś tu nie pasowało. Zapytała o wrażenia z wesela.
– Coś niesamowitego, być tu, zobaczyć was wszystkich. Przecież ja niektórych ledwo co pamiętam, byłem mały, jak twoi rodzice… Przepraszam, ciągle zapominam! Trudno się przyzwyczaić.
– Rodzinę zwykle się spotyka na weselach. Wieczorem zrobimy pokaz chińskich lampionów, ale to sekret. Nie mów nikomu. – Położyła palec na ustach. Nagle sobie przypomniała. –A nie! Nie będzie lampionów! Jestem naprawdę niewyspana.
„Ty dzisiaj jesteś szczęśliwą, panno młoda – zaproś gości tych, którym gdzie złe wciórności dopiekają – którym źle –których bieda, Piekło dręczy”.
Stanisław Wyspiański, Wesele, Warszawa 2002.
– Tak, te lampiony… – westchnął.
Obserwowali tańczących, kolorowy, trochę jarmarczny tłum. Wodzirej dojadał przy stole nieopodal sceny, orkiestra grała. Kalina tańczyła z wujkiem Heńkiem – posłała jej pocałunek. Zbyszek, mąż Kaliny, porwał do tańca którąś z kuzynek Nikiego. Rodzice całkiem nieźle się prezentowali na parkiecie. Niki wywijał swoją siostrą Żanetą w piruetach. Sebastian snuł się przy ścianach, twierdził, że woli obserwować niż tańczyć. Ściemniał. Od niedawna znów był singlem i tylko udawał, że mu z tym dobrze.
– Cieszę się, że tu jestem – zwrócił się do niej Jacek. – Właściwie zrobiłem to wszystko, przyszedłem tu tylko dla ciebie, mamo, ciebie chciałem zobaczyć. O Boże, przepraszam! – Pacnął się ręką w czoło.
– Mamo? – roześmiała się.
– Bo ja jestem twoim… waszym synem.
Nie patrzył na nią. Splatał i rozplatał dłonie, jakby to były dwa puzzle, których nie potrafił do siebie dopasować.
Pomyślała, że śni. Pamiętała, że pró-
bowała zasnąć, myślała o naprawdę ostatniej nocy w swoim dawnym pokoju i o tym, że musi spać, żeby nie zasnąć przed ołtarzem. Najwyraźniej spała, wyśniła sobie wesele, przecież cały czas siedziało jej w głowie. Człowiek nie wie, co jest snem, a co nie, musi się dopiero obudzić. Nie wszystko się zgadzało, jak to we śnie. Dziecko w kościele płakało. Ona w sukni ślubnej czuła się jak podróbka samej siebie. Rosół był prawie zimny. Ewa napisała SMS, że się nie zjawi i że sorry (tak się nie robi!). Jeszcze te lampiony i kradzież samochodu. A teraz nieistniejący syn!
Nie, to się nie mogło śnić! Umiała rozróżnić sen i jawę, ale…
– Wiem, że to dla ciebie szok, ja przepraszam, mamo, ponoć zawsze tak jest. – Wyglądał na skruszonego.
Postanowiła być gościnna bez względu na wszystko. Była panną młodą.
– Ktoś tu chyba już nie powinien pić! – Pogroziła mu palcem, jakby z nim flirtowała.
– Jestem abstynentem! – obruszył się. – Ty zresztą też nie pijesz.
– Jacek, czy jak ci tam! – powiedziała wkurzona, ale nadal uśmiechnięta. – Ty nie wyglądasz na abstynenta, a ja na pewno nie wyglądam na twoją matkę!
– Ja się urodzę dopiero za sześć lat. Teraz u mnie… no, u nas w zasadzie, mamy czterdziesty ósmy rok.
– Tak, tak, a ja jestem… – Policzyła w pamięci. – …po sześćdziesiątce?
– Ale nadal jesteś bardzo ładna, mamo! Za dużo mówię! Zawsze potrafiłaś ze mnie wszystko wyciągnąć. Pamiętasz, jak było z tą pałą z matmy? – roześmiał się. – Z ułamków!
Rozległa się nowa piosenka, a między nich wkroczył wujek Zygmunt, poczer-
15 POST SCRIPTUM
Foto: Pixabay
wieniały, spocony i podpity. Justyna za nim nie przepadała, ale ucieszyła się, że go widzi. Dała się porwać do tańca, nawet nie obejrzała się na Jacka. Zatańczyła jeszcze z Nikim, z wujkiem Heńkiem i z bratem Nikiego. Potem wzięła udział w kolejnej zabawie zaproponowanej przez wodzireja.
Nie zamierzała się przejmować tymi rewelacjami. To jakiś wariat albo ćpun (Kalina miała kiedyś takiego faceta, co jak przypalił, to gadał farmazony. Niby zabawne, ale człowiek czuł się nieswojo). Mimo wszystko nie umiała oszukiwać siebie samej. Chciała rozdeptać w tańcu niesprecyzowane obawy – i nie umiała.
*
Choć minęło parę godzin, odkąd wszyscy zebrali się pod kościołem, mama wciąż prezentowała się jak po wizycie w salonie piękności. Miała pięćdziesiąt lat, a z daleka wyglądała na czterdzieści, dopiero z bliska dostrzegało się głębokie zmarszczki i zwiotczałą skórę na szyi. Potrafiła o siebie zadbać – i dbała też o tych, których kochała. Tylko musiało być zawsze tak, jak sobie życzyła, inaczej paliła ripostami jak rozgryziona papryczka chilli. Trzeba przyznać, że rzadko się myliła.
Siedziała przy stole ze swoją starszą siostrą, grubą i zwiędłą (dla Justyny: ciocią Isią). Rozmawiały w najlepsze. Kiedy Justyna przysiadła się naprzeciwko, zamilkły, obrzucając ją niepewnymi spojrzeniami. Ciocia Isia uśmiechnęła się, ale mama nie. Justynę to onieśmieliło. Bycie panną młodą nie otwierało dziś wszystkich drzwi. – Jak się bawicie?
– Rosół był prawie zimny – stwierdziła mama. Spojrzała w stronę wodzireja. – A ten pajac na scenie skąd się wziął?
– Niki go załatwił. – Justyna wzruszyła ramionami.
– O, nie miałam wątpliwości, że to nie ty. Ty byś się przy czymś takim nie chciała bawić.
– Mama mi mówiła, że jedziecie do Afryki w podróż poślubną, pięknie! –przerwała ciocia Isia. – Myśmy tak nie mieli! Albo w Polskę, albo do Bułgarii, albo nigdzie! A ten twój Mikołaj był w Afryce?
– Zapytaj raczej, czy był choćby w Czeskim Cieszynie!
– Świat nie składa się z samych bogatych restauratorów – odparła Justyna. Nie cierpiała, kiedy z mamy wychodziła snobka. – I nie wszystkich stać na wakacje za granicą.
– Teraz już tych „wszystkich” będzie na wiele stać! – drążyła mama. –A potem „wszyscy” roztrwonią nasze restauracje, to, cośmy wszystko zrobili dla naszego jedynego dziecka!
– Skoro taka wielka miłość, to i wesele na szybko – wtrąciła ciocia Isia i zajęła się resztką sernika, który miała na talerzu.
– Iśka, dzisiaj te gówniarze traktują małżeństwo jak kupienie telewizora. Jak się nie sprawdzi, to kupi się nowy. Wszystko da się wymienić! Dawniej się tak kupowało, jak cokolwiek znowu w sklepach było, czy potrzebne, czy nie!
Justynie ciężko było z taką wersją mamy. Wolała tę uśmiechniętą, zadowoloną, o ciepłym głosie. Żałowała, że się przysiadła.
– Trzeba mnie było wydać za Irka! –odcięła się.
To była jej wieczna broń. Zawsze się sprawdzała.
Dziś dziwiła się, jak mogła się tak strasznie zakochać w Irku. Poznała go na początku studiów i od razu chcieli się pobrać. Mama się sprzeciwiła: „Nie będę inwestować w coś, co za dwa lata się rozpadnie”. Zamiast ślubu załatwili jej ładne trzypokojowe mieszkanie. Tam sprowadziła się z Irkiem. Nadal planowali ślub, ale odsunęli go na przyszłość, wystarczyło, że żyli ze sobą. Po pięciu latach zaczęło się między nimi psuć. Rodzice, którzy polubili Irka, próbowali interweniować, ale nic z tego. Po jego wyprowadzce wróciła do domu rodzinnego, nie chciało jej się mieszkać samej. Mieszkanie stało puste, a teraz, po roku, znów miała się tam sprowadzić, tym razem z Nikim.
Mama nie odpowiedziała. Jej milczenie świetnie wzbudzało wyrzuty sumienia. Nawet własną winę potrafiła obrócić na swoją korzyść.
– Mamuś, proszę cię, przecież to mój ślub, musimy się kłócić?
– Dziecko, chciałam dla ciebie czegoś lepszego – westchnęła. – Wiem, że ty będziesz z nim nieszczęśliwa! Czło-
wiek na ciebie chuchał, dmuchał, a ty teraz sobie tak po prostu poszłaś za mąż za kogoś takiego! – dokończyła z pretensją.
– Widziały gały, co brały! – zaśmiała się ciocia Isia.
– Niki mnie kocha.
– O, dziś cię kocha, ale czy będzie cię kochał za dziesięć, piętnaście lat?
– Mam dziś myśleć o tym, co wydarzy się za dwa lata, za dziesięć? – Justyna starała się utrzymać uśmiech. – Zawsze można się rozwieść!
Koszmarnie to zabrzmiało. Upewniła mamę i ciocię, że żartowała, ale ją samą zabolały te słowa, chamskie wobec Nikiego.
– A wiecie, co mi się przytrafiło? –ożywiła się. – Jeden z tamtych chłopaków, w moim wieku, podszedł do mnie i powiedział, że jest moim synem z przyszłości.
– Który, który? – Ciocia Isia wyciągnęła szyję.
– Co takiego? – Mama miała taką minę, jakby skosztowała skwaśniałego rosołu.
– Mówi, że nazywa się Jacek Czerniak. Pewnie kuzyn Nikiego.
– Co ten idiota się uchlał, czy co? Kim trzeba być, żeby komuś tak wesele psuć? To sakrament na całe życie, a ktoś sobie dowcipkuje! W jaką ty rodzinę weszłaś, Justyna?! Pokaż mi, który to, ja zaraz… – Wstała, ale usiadła z powrotem, znów naburmuszona. – Zresztą co ja, jesteś od dziś dorosła, masz męża, więc sobie radź.
Dotarło do niej, że po to właśnie tu przyszła. Chciała matczynej pomocy, jak w dzieciństwie, gdy dostała niezasłużoną uwagę od wychowawcy. Teraz też intuicyjnie się do niej garnęła, ale zamiast mamy zastała drucianą atrapę małpy z laboratorium – taką, do której mimo wszystko się garną przerażone małpiszonki w obliczu zagrożenia.
A mama miała rację – i to było w tym najgorsze. [MPU]
Ciąg dalszy w następnym numerze.
16 POST SCRIPTUM
Foto: Pixabay
ilustracja: Renata Cygan
Leżę z okiem wbitym w gipsową dziurę w suficie wieczorny komar udaje że mnie nie widzi by znienacka upić się krwią obojętność rozłożyła na łopatki i już nie puści spełnione zadania codzienności rozlały się lipcowym zapomnieniem i już ich nie ma niebieski dym pozostawi ślad na ścianach i na płucach powiesz że jeszcze tyle ci zostało i możesz coś zrobić cokolwiek to znaczy nic nie znaczy prawie pusta szklanka whisky komar pije moją krew
Bartosz Konopnicki
19 POST SCRIPTUM
GDY KOMAR PIJE KREW
M aciejWOJTYSZKO
20 POST SCRIPTUM
MACIEJ WOJTYSZKO
Nie wszyscy wiedzą, że jest wielewszechświatów
Reżyser teatralny i filmowy, pisarz, autor sztuk. Urodził się w 1946 roku w Warszawie. Absolwent (1972) Wydziału Reżyserii Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej im. Leona Schillera w Łodzi. Jeden z najbardziej popularnych polskich reżyserów, który ma na swoim koncie ponad kilkadziesiąt realizacji, począwszy od teatralnych spektakli według Thomasa Bernharda, Sławomira Mrożka i Witolda Gombrowicza, poprzez przedstawienia dla dzieci, a skończywszy na telewizyjnym sitcomie Miodowe lata. Jako reżysera, Wojtyszkę interesuje przede wszystkim literatura sceniczna, głównie XX wieku, której wyróżnikiem jest m.in. inteligentny humor. Takie są też najbardziej znane przedstawienia reżysera przygotowane w teatrze, m.in. Ławeczka Aleksandra Gelmana (Teatr Powszechny w Warszawie, 1986), Tamara Johna Krizanca (Teatr Studio w Warszawie, 1990), Shirley Valentine Willy'ego Russela, wielki przebój z Krystyną Jandą (Teatr Powszechny w Warszawie, 1990). Do jednej z jego najciekawszych inscenizacji należy Garderobiany Ronalda Harwooda z wrocławskiego Teatru Polskiego (1990). Maciej Wojtyszko jest także dramatopisarzem, autorem kilkunastu sztuk teatralnych. Do jego najbardziej znanych dramatów należą: Semiramida (prapremiera w Teatrze Współczesnym w Warszawie w reżyserii Erwina Axera, 1996), Wznowienie (w Teatrze Starym w Krakowie 1995), Żelazna konstrukcja (prapremiera w Teatrze Powszechnym w Warszawie w reżyserii Wojtyszki, 1998) oraz Bułhakow (prapremiera w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie w reżyserii autora, 2002). Spektakl zrealizowany w 2002 roku na scenie Teatru im. Słowackiego został później zarejestrowany dla telewizji (2009). W swoim dorobku Wojtyszko ma także liczne spektakle dla młodych widzów. Do wielu przedstawień dla dzieci i młodzieży przygotowywał scenariusze i pisał teksty piosenek.
Jest autorem znanych książek dla dzieci, m.in. Bromba i inni, Saga rodu Klaptunów, Tajemnica szyfru Marabuta. Poza tym był reżyserem wielu innych telewizyjnych seriali, m.in. Miasteczka (2000-2001), Pensjonatu pod Różą (2004-2006) i Doręczyciela (2008). Jest reżyserem filmów fabularnych Synteza, Tajemnica szyfru Marabuta, Święty interes i Ogród Luizy. Laureat kilkudziesięciu nagród i odznaczeń teatralnych i filmowych. Odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski (2003) i Krzyżem Oficerskim Odrodzenia Polski (2011). Kawaler Orderu Uśmiechu.
21 POST SCRIPTUM
Przyznam, że stoi przede mną niełatwe zadanie, albowiem jest Pan cenioną postacią w świecie sztuki i osobą powszechnie znaną. By nie powtarzać wielokrotnie już upublicznianych faktów z Pana życia, postaram się zadać w imieniu czytelników pytania, na które, być może, dotychczas Pan nie odpowiadał, czyli w skrócie: czego ludzie jeszcze o Panu nie wiedzą, a chcieliby. (śmiech) Może uda mi się nakłonić Pana do bardziej osobistych opowieści.
Zacznijmy od początków Pana życia artystycznego. Wychowywał się Pan w szanowanej nauczycielskiej rodzinie z zamiłowaniami estetycznymi, w której od urodzenia miał Pan możliwość rozwijania swoich zainteresowań, również teatralnych…
Oj, to jest bardziej skomplikowane. Mnie właściwie wychowywała wy-
dawało kult, o którym ja wiedziałem tylko tyle, ile mi opowiadano. Jakiś czas nie rozumiałem, co się dzieje wokół naszej rodziny. W roku 1990 na cmentarzu zbierano podpisy, żeby imieniem mojego taty nazwać jedną z ulic (teraz rzeczywiście niedaleko mojego domu jest ul. Piotra Wojtyszki). Podpisało się kilka tysięcy osób. Mnie to oczywiście ogromnie wzruszało, ale nie bardzo rozumiałem, skąd u uczniów i nawet dzieci tych uczniów takie gorące uczucia względem mojego ojca. I teraz – uwaga –wielki skok do 1996 roku. W domu, w którym nadal mieszkam, robiliśmy remont strychu i pod podłogą, w metalowym pojemniku znaleźliśmy archiwum Armii Krajowej z 1943 roku. Na bibułkach było m.in. zapisanych ponad dwa tysiące rozszyfrowanych pseudonimów, więc gdyby mój ojciec w trakcie przesłuchań złamał się i przekazał miejsce ukrycia tego archiwum (mama, pomimo że też była
Skoro wspomniał Pan Brombę, to zapytam, czy zapał do pisania bajek wynikał z domowych, matczynych opowieści, czy to raczej późniejsza „wycieczka” w głąb własnej wyobraźni?
Z pewnością jest w tych bajkach wiele z tego, co zawdzięczam mojej mamie. W pierwszej opowieści jest nawet taka postać Zwierzątko Mojej Mamy, którego specyfika polega na tym, że zamienia pewne napięcia, jakie się rodzą w relacjach matka – syn, na rodzaj żartu. Na marginesie dodam, że mama wykonała pewną niezwykłą sztukę. Mianowicie, kiedy napisałem Bromba i inni (mama miała już wtedy dobrze po pięćdziesiątce), postanowiła dotrzymać kroku synowi i też napisała książkę dla dzieci. To jest malutka książeczka pt. Dziś nazywam się o babci, która nie ma swojego wnuka, ale go sobie codziennie wymyśla i on codziennie nosi inne imię – takie, jakie pojawia się kolejno w kalendarzu.
Filozofia jest bardzo ważna i nie można jej lekceważyć
łącznie mama. Ojciec był dowódcą obwodu otwockiego AK „Obroża” i w 1949 roku, czyli gdy ja miałem trzy lata, został zatorturowany, umarł w więziennym szpitalu, więc nie mogę powiedzieć, żeby moje dzieciństwo upływało w radosnej atmosferze, raczej w traumatycznej. Z jednej strony – niczego mi nie brakowało, mama była bardzo mądrą, pełną wyobraźni i fantazji nauczycielką, dziadkowie też bardzo mnie kochali, ale z drugiej –miałem świadomość pewnej dziwności sytuacji zaistniałej po śmierci taty. Otóż np. gdy chodziliśmy na cmentarz, zwłaszcza 1 listopada, to było wręcz przyjmowanie defilady. Dużo ludzi, którzy byli podwładnymi mojego ojca w obwodzie „Obroża”, czciło go i od-
w AK i służyła jako łączniczka, nic nie wiedziała o tej skrytce), to te dwa tysiące ludzi poszłoby siedzieć! Dopiero wtedy, po tylu latach zrozumiałem, że były to po prostu naturalne odruchy wdzięczności. Nikt wcześniej o tym otwarcie nie mówił. Inna historia: kiedyś wybrałem się na wagary do lasku w Międzylesiu i jakaś starsza pani wypędziła mnie stamtąd słowami: „Oj, syn pana Wojtyszki nie może chodzić na wagary!”. Otoczony byłem swego rodzaju opieką, choć wtedy nie wiedziałem dlaczego. Przy okazji powiem, że ten lasek, jak i cała nasza okolica zostały później uwiecznione przeze mnie w Brombie. Krok po kroku zaczęła się ona ujawniać w komiksie rysunkowym Trzynaste piórko Eufemii jako „okolica nad strumieniem”.
Ja zrobiłem do tej książki rysunki. To oczywiście świadczy o naszej głębokiej wzajemnej więzi.
Rozumiem, że stąd właśnie wzięło się Pana późniejsze zainteresowanie Obietnicą poranka Romaina Gary’ego?
Oczywiście, ma Pani rację. Myślę, że zarówno Zwierzątko, jak i Obietnica poranka były jakby odblaskami tych naszych wcześniejszych zażyłości. Tu jest, rzecz jasna, trochę inny rodzaj relacji. Moja mama nigdy nie była histeryczką i nigdy nie mówiła mi: „Musisz być genialny”, w przeciwieństwie do bohaterki powieści Gary’ego, ale to się nadawało do pewnego rodzaju zabawy, więc adaptację tej książki zro-
22 POST SCRIPTUM
rozmawia: joanna nordyńska
biliśmy razem. Pamiętam, co prawda, jej rozterki, kiedy zdawałem na studia. Ano właśnie! Z tego, co wiem, najpierw studiował Pan filozofię. Jak to się stało?
Wiedziałem już wtedy, że chcę być reżyserem. Zdawałem więc do filmówki, ale że wówczas w przypadku niedostania się szło się do wojska, złożyłem papiery również na filozofię na Uniwersytecie Warszawskim. Tam się dostałem, do filmówki nie. W sumie dziękuję losowi, że tak mi się ułożyło, bo ta filozofia bardzo mi się przydała, a poza tym był to jeden z pierwszych impulsów do powstania Bromby. Interesujące były kierunki wyznaczane przez ludzi, którzy tam wykładali.
Słuchałem m.in. wykładów Leszka Kołakowskiego zanim wyjechał (to był rok 1967), byłem też studentem pana Kasi (ojca Katarzyny Kasi), który był świetnym specjalistą od filozofii średniowiecznej. Ponadto, choć nie lubiłem szkolnej matematyki, to np. nauki o teorii mnogości uważam za bardzo ciekawe, pouczające i pożyteczne. Uważam, że filozofia jest bardzo ważna i nie można jej lekceważyć. Kiedy już byłem dziekanem na wydziale reżyserii, starałem się zapraszać do współpracy najlepszych nauczycieli. Filozofii uczyli naprawdę świetni: Iwona Lorenz, Katarzyna Kasia, Barbara Czerska. Nadal chyba uczą.
Wspomniał
Bromba miała problemy z wymiernością. Kiedy zaczyna się studiować filozofię, to powstają różne pytania, np. o to, czy da się wymierzyć stany emocjonalne.
Niesamowite jest to, że cała seria książek o Brombie (w tym Bromba i filozofia) jest skierowana do dzieci, choć podejrzewam, że pobudzają one wyobraźnię także wielu starszych osób.
Przyznam, że kiedy podpisuję książki na spotkaniach autorskich czy targach, podchodzą do mnie ludzie w bardzo różnym wieku.
23 POST SCRIPTUM
Pan, że filozofia przyczyniła się do powstania Bromby. W jaki sposób?
Pewnie wśród tych starszych są tacy jak ja, którzy sami w dzieciństwie fascynowali się przygodami Bromby i jej niezwykłych przyjaciół: Glusia, Pciocha, Psztymucela i innych. Swoją drogą, imiona przezabawne. Pan je wymyślał? Skąd wzięło się np. Wyjątko?
Tak, ja wymyślałem. Wyjątko, bo to było w y j ą t k o w e zwierzątko. Takie Zwierzątko-Wyjątko. Generalnie chodziło o strategię działania chaotycznego i niepodporządkowania się niczemu. Wtedy, w 1975 roku, kiedy powstała Bromba, była ona czymś bardzo zaskakującym, nietypowym. Nie znałem wówczas Muminków. Później z radością zauważyłem, że podążaliśmy z Tove Jansson podobnymi ścieżkami. Chodzi o pewną zabawę wyobraźnią, o pokazanie nieoczywistości rzeczy. Czyli pokazanie dzieciom wielowymiarowości świata? W opowieści o Brombie jest wiele intrygujących pojęć.
lu ktoś przechodzi do innej rzeczywistości, są matrixy, to już są elementy popkultury. Wtedy, gdy królowała konserwatywna Sierotka Marysia czy Pyza na polskich dróżkach, historia Bromby była pomysłowa, ale nie prowokowała aż tak radykalnie…
opowiadania na maszynie. Zaniosłem kiedyś te maszynopisy do wydawnictwa Nasza Księgarnia, gdzie szefem był wtedy pan Siemiński – wychowanek Janusza Korczaka. On to przeczytał i mówi: „Wie pan… ja to wydrukuję, ale niech pan jeszcze dopisze ze trzy–cztery opowiadania, dla dzieci”. No i dopisałem. A potem czekałem na druk – wtedy czekało się dwa lata. Jak już się doczekałem, to miałem taki bajkowy moment w życiu: idę Nowym Światem, przechodzę obok uniwersytetu, a tam wychodzą z zajęć studentki i wszystkie mają w siateczkach (wtedy były takie elastyczne, przezroczyste) pierwsze wydanie Bromby
Duża satysfakcja, niewątpliwie. Mam takie odczucie, że każdy artysta, w szczególności pisarz, aktor czy reżyser, potrzebuje aplauzu, niezależnie od tego, czy jest to kino, teatr czy ulica. Jak to jest w Pana przypadku?
Tak. Jest tam np. takie zdanie: „Nie wszyscy wiedzą, że jest wiele wszechświatów”. A to były początki początków takiego myślenia. Fizycy dopiero to podejrzewali. To był szybki transfer. Przeniesienie tego, co właśnie sam przeczytałem o tych rozważaniach etycznych. Szybko „wpakowałem” do książki postać Gżdacza z innego wszechświata, który wszedł przez dziurę kosmiczną.
…i Pciucha, który zagina czas. Lektura obowiązkowa! Ta seria książek niezwykle pobudza myślenie abstrakcyjne. Czyli twórcze.
Dziękuję, ale teraz to już nie jest to taka nowość. Teraz w co drugim seria-
…do analitycznego myślenia. Wydaje mi się, że wówczas nie każdy doceniał szerokie możliwości percepcji dziecka. Faktycznie dzieci są dużo swobodniejsze pod tym względem niż dorośli. Wcześniej czy później dorośli starają się pewne rzeczy uporządkować. Stają się przy tym bardziej skostniali. No może nie wszyscy (niektórzy szukają czegoś, choć sami nie wiedzą czego). Przytoczę taką anegdotę: moja jeszcze wtedy nie żona studiowała w Poznaniu, a ja już byłem w Łodzi, kończyłem studia. Pisałem do niej listy (maili jeszcze nie było), żeby o mnie pamiętała, i tak narodzili się Malwinka i Fikander. Ja to pisałem dla niej, ale ona była na tyle rozsądna, że spisywała te moje
Powiem szczerze, że widzę pewną granicę, jeśli chodzi o moje rozumienie sztuki awangardowej. Bardzo często twórcy awangardowi mają ochotę, żeby np. obrażać widza, bo coś się wtedy dzieje. Cieszą się, gdy ludzie wychodzą z teatru, bo „im pokazaliśmy”. Ja oczywiście szanuję ten pogląd, ale sam tak nie potrafię. Ja „robię” dla ludzi. Raczej mam nadzieję, że ludzie będą mieli jakąś radość, że coś przeżyją. Mam bardziej konserwatywne myślenie na temat relacji tworzący – odbiorca.
To zapytam wprost: gdy wybiera Pan scenariusz do ekranizacji, kieruje się Pan wyłącznie osobistymi pasjami i zainteresowaniami, czy też gdzieś
24 POST SCRIPTUM
w tle jednak jest pytanie o grono odbiorców?
To jest trudne pytanie. To znaczy… najpierw ja sam muszę uwierzyć. Mam niektóre teksty, które napisałem i potem przeczytałem, i uznałem, że nie ma sensu puszczać ich w obieg. Czasami radzę się żony lub dzieci w tej sprawie. I bywa, że odkładam. Natomiast w przypadku cudzych tekstów musi być jakiś element „zakochania”, tj. niechętnie robię tzw. usługę, chociaż parę razy zmusiłem się do „zakochania”, vide Miodowe lata. Jak zobaczyłem scenariusz, oj, naprawdę ciężko mi było się zmusić, ale stopniowo się zaprzyjaźnialiśmy. Relacje pomiędzy bohaterami w tych kilku pierwszych odcinkach, które były bezpośrednim przeniesieniem z wersji angielskiej, nie przemawiały do mnie. Razem z autorami scenariuszy przerabialiśmy zbyt „ciężkie” dialogi.
i wiem, tym bardziej, że byłem świeżo po zakończeniu Mistrza i Małgorzaty Bułhakowa, a ona wzięła po chwili Maćka na bok i mówi: „Wyrzuć go, to artysta!”. Mam takie skojarzenie z filmem Andrzeja Fidyka Dojenie wielbłąda. Historia dzieje się w jednej z republik postsowieckich. Fabuła jest taka, że angielski reżyser jedzie tam, żeby wdrażać przeniesienie amerykańskiego serialu z gatunku codziennych, ale konstatuje, że nic się nie zgadza. Tam farmer doił krowę, a tu dojenie wielbłąda to przecież nie to samo, tam dwóch braci rywalizuje o względy jednej dziewczyny, a tu można mieć cztery żony. Następuje pewne zderzenie kulturowe, przez które trudno jest się dogadać, bo jesteśmy po prostu inaczej „sformatowani”. Ten film skłania też do zastanowienia, jak my, Polacy, uczyliśmy się kapitalistycznego myślenia w latach 90.
A jak to jest, kiedy pracuje Pan nad dziełem większego kalibru, załóżmy jakimś historiozoficznym czy socjologicznym na przykład, to czy wówczas po premierze śledzi Pan reakcje publiczności i recenzentów, czy może uznaje Pan swoją wizję jako bezdyskusyjnie zamkniętą?
Różnie to bywa. Są pewne „produkty”, o których się zapomina z chwilą wypuszczenia, natomiast teraz akurat mam taką sztukę w warszawskim Teatrze Narodowym Baron Münchhausen dla dorosłych, która doczekała się już wielu mniej lub bardziej, ale raczej życzliwych recenzji, i te śledzę z ogromną uwagą i zainteresowaniem, podobnie jak śledziłem historię Dowodu na istnienie drugiego, którą to sztukę graliśmy też w Narodowym przez siedem lat, oraz Deprawatora, który jeszcze chyba jest grany w Teatrze Polskim w Warszawie. Owszem,
Chodzi o pewną zabawę wyobraźnią, o pokazanie nieoczywistości rzeczy
Wierzę, że dla kogoś lubiącego inteligentne zabawy słowem, prostackie odzywki muszą być bolesne.
Na szczęście miałem zrozumienie w ekipie. Nie było w niej nikogo, kto by czerpał radość z ordynarnych tekstów. Opowiem przy okazji o zabawnej sytuacji, jaka miała miejsce przy sprzedaży licencji. Opowiedział mi o tym Maciej Strzembosz, producent serialu, ale dopiero po dwóch latach od rozpoczęcia realizacji. Otóż przy wspomnianej transakcji obecna była pani z Ameryki, z którą rozmawialiśmy na temat realizacji serialu. Ja oczywiście klasycznie „otworzyłem przed nią pawi ogon” opowiadając, co to ja umiem
Czyli Miodowe lata to był jednak epizod w Pana dorobku twórczym?
Ładny epizod… 110 odcinków. Ale nie wyrzekam się ich, tym bardziej że wyremontowałem za nie dom, który po śmierci babci i dziadka był w kompletnej ruinie.
Miałam na myśli rodzaj przerwy w ambitnej twórczości.
Ja mam takie podejście, że tego typu seriale też są potrzebne. Doceniam, jeśli ktoś cały czas próbuje robić ambitne rzeczy, ale sztuka nie może być wyłącznie elitarna. Wszystko nie może być awangardą. Zatem jeśli jest dobra „konfekcja”, to nie jest to żaden grzech.
istnieje coś takiego jak usługa, ale to jest zupełnie co innego. Pamiętam, jak kilkanaście lat temu zostałem poproszony o wyreżyserowanie takiej klasycznej, inteligentnej sztuki Księżyc i magnolie opowiadającej o tym, jak robili Przeminęło z wiatrem. Była to dla mnie bardzo przyjemna praca, ale miałem świadomość, że jestem tylko osobą wynajętą do przyzwoitego zrobienia spektaklu. Bywają też realizacje, które mają swoje specyficzne historie… Sławomir Mrożek napisał sztukę Miłość na Krymie. Pokłócił się jednak z profesorem Jerzym Jarockim, który chciał coś do niej dodawać, i opublikował przy sztuce dekalog, czego nie wolno w niej zmieniać. Powstały pewne napięcia, więc Tadeusz
25 POST SCRIPTUM
Sztuka nie
może być wyłącznie
Bradecki, ówczesny dyrektor Teatru Starego w Krakowie, zadzwonił do mnie i mówi: „Maciek, ratuj, wystaw Miłość na Krymie Mrożka!”. Na moje pytanie, co na to Jerzy Jarocki, Tadeusz odparł, że profesor nie chce tego robić. No to przyjechałem do teatru, zabieram się za reżyserię i wtedy poznaję Sławomira Mrożka. Skoro tak się złożyło, chcąc być wiernym wobec autora, staram się od niego wyciągnąć jakieś wskazówki, jak mam to robić, czym dla niego jest ta sztuka itd. Gadam mniej więcej tak, jak teraz do Pani, czyli bez przerwy (śmiech), a Mrożek po godzinie mojego słowotoku mówi: „Też”. Gdybym chciał zliczyć, to w ciągu całej, trwającej kilka godzin „rozmowy” wypowiedział kilkanaście słów.
Ale słuchał wnikliwie?
Ależ tak! Po przedstawieniu przyszedł i powiedział: „Dziękuję bardzo!”. (śmiech)
Podobno zawsze był niezwykle małomówny. Z tego narodziła się idea Dowodu na istnienie drugiego. Pomyślałem sobie, że jeżeli temperament Mrożka był taki od młodości, a Gombrowicz był gadułą i gotów był do uczenia całego świata, to ten introwertyzm Mrożka mógł Gombrowicza irytować i Gombrowicz mógł chcieć przebić ten jego pancerz. O tym właśnie jest ta sztuka. Oni się potem zaprzyjaźniają, ale dziwna to była przyjaźń, bo w dzienniku Gombrowicza nie ma słowa o Mrożku, a dziennik Mrożka cały jest zapisany wypowiedziami Gombrowicza. Ta relacja między nimi była kanwą mojej sztuki. Ta sztuka właściwie sama się pisała, bo jeszcze Gombrowicz sam dodał mi moduł w postaci Iwony, księżniczki Burgunda, gdzie, jak wiemy, Iwona też wypowiada w sumie tylko kilka słów.
Z pewnością dużym komfortem jest reżyserowanie własnej sztuki. Ada-
elitarna
ptował Pan także cudze teksty, o tym już wiemy, a czy miał Pan doświadczenia w drugą stronę? Nie denerwuje Pana, gdy ktoś inny reżyseruje Pana sztukę?
Ano różnie. Są ludzie, którym jestem wdzięczny, że biorą mój scenariusz czy sztukę. W dobre ręce chętnie oddam, ale bywało, choć rzadko, że miewałem takie głęboko ukryte bóle, kiedy wydawało mi się, że to i owo można było zrobić inaczej. Z drugiej strony zdarzało się i tak, że oglądałem jakąś swoją rzecz wyreżyserowaną przez kogoś innego i myślałem sobie: „Ale fajnie to zrobił, ja bym tak nie umiał”. Ale tak szczerze, to raczej cierpię na brak reżyserów, którzy by chcieli brać moje sztuki, no bo „Maciek sobie to zrobił, dobrze mu to wyszło, to po co zmieniać”. Wdzięczny jestem np. Bogdanowi Kokotkowi, czyli dyrektorowi polskiego teatru w Czeskim Cieszynie, który zrobił swoją wersję Fantazji polskiej (mojej sztuki o Paderewskim), która mi się bardzo spodobała.
Zostawia Pan czasami miejsce na aktorską ingerencję w interpretację? Mówił Pan kiedyś o genialnym talencie Jana Englerta. Czy wniósł on coś własnego np. do Barona Münchhausena?
O tak! Tu jest bardzo dużo Janka, łącznie z niektórymi słowami, zdaniami. Dużo jest też Irka Czopa. Miał jeden świetny pomysł sytuacyjny, który natychmiast wziąłem, i jest on wpisany do sztuki. To jest tak, że jeśli jest grupa rozumiejących się ludzi i mają dobre pomysły, to ja z radością je przyjmuję. Pamiętam, że kiedy Janek zaczął improwizować, ja od razu to zapisywałem i uważałem, że tak ma zostać. To jest właśnie największa przyjemność w teatrze, jeśli się znajdzie takich aktorów z inwencją twórczą.
Ma Pan doświadczenie zarówno teatralne, jak i filmowe. Czy według Pana istnieją scenariusze uniwersalne, adaptowalne tak do filmu, jak i do teatru?
Polański bardzo ładnie zrobił Boga mordu, czyli Rzeź. Są teksty teatralne, które przy niewielkiej obróbce nadają się do filmu, ale oczywiście są to inne media. Można to przyrównać do pracy z materiałami rzeźbiarskimi. Inaczej się kształtuje plastelinę, a inaczej wykuwa w kamieniu. Film jest tworzywem plastycznym, teatr zaś przypomina pracę z marmurem. W teatrze przez dwa–trzy miesiące obrabia się sztukę, ale potem się chce, żeby osiągnięta forma była stała. W filmie każdy dzień zdjęciowy przynosi co innego, potem to się składa i lepi, a na koniec jeszcze się „ugniata”. Z kolei później każdy z tych materiałów inaczej trwa. Film zastyga na lata, zaś spektakl zbyt długo grany zaczyna „kruszeć”. Ale owszem, są moim zdaniem sztuki, które poddają się ufilmowieniu.
To bardzo ładne i sugestywne porównanie. Jednak wiemy, że były próby połączenia tych mediów, choćby Teatr Telewizji, prawda?
Tak. Powstało wtedy coś pomiędzy gatunkami. Ani to nie był teatr, ani film. Ja w każdym razie bardzo źle trawię bezpośrednie przeniesienia.
A Teatroteka?
A nieee. Teatroteka to jest właśnie nowy gatunek, specyficzny tylko w Polsce. Tu nie ma przeniesienia jeden do jednego. Te adaptacje są raczej swoistymi utworami audiowizualnymi, nie teatrem telewizyjnym.
Od początku przewidziany jest taki sposób realizacji i pod tym kątem powstaje scenariusz?
Tak. Występuje tu zgodność tego, co chce się powiedzieć, z tym jak się chce powiedzieć.
26 POST SCRIPTUM
Nie ma zbawienia poza teatrem
Patrycja Soliman (Emilia), Jan Englert (Baron Münchhausen), Ewa Wiśniewska (Jakobina), Hubert Paszkiewicz (Ernest) w Baronie Münchhausenie dla dorosłych. Reżyseria: Maciej Wojtyszko; foto: Krzysztof Bieliński. Zdjęcia z archiwum Teatru Narodowego.
Dawno temu zrobiłem telewizyjną Ferdydurke. To była adaptacja moja i żony. Uważam, że mimo wszystko się udała i w dużym stopniu była zgodna z Gombrowiczem. Obejrzał to Jerzy Skolimowski, który przymierzał się do swojej filmowej wersji Ferdydurke. Ja także miałem propozycję zrobienia z tego filmu, ale przyznam, że nie wiedziałem jak. Proporcja słów potrzebna mi w teatrze telewizji była idealna, a filmu nie umiałbym z tego zrobić. Skolimowski nakręcił film Ferdydurke, ale nie przekonała mnie jego wersja. Dlatego wierzę w ten nowy gatunek audiowizualny.
Czy nie obawia się Pan, że w epoce percepcji obrazkowej, dodatkowo podbitej dwuletnią pandemią, teatry będą się kurczyły ustępując miejsca takim właśnie tworom? Że ludzie będą woleli oglądać wszystko z wła-
To, co na taśmie celuloidowej było bardzo trudne do osiągnięcia jako trik, teraz jest przerażająco łatwe
snej kanapy, zwłaszcza że dostępne są coraz bardziej zaawansowane algorytmy do generowania obrazu?
Zgadzam się, że dużo zmieniła pandemia. Zgadzam się też, że bardzo dużo zmieniają nowe możliwości techniczne tworzenia obrazu. To, co na taśmie celuloidowej było bardzo trudne do osiągnięcia jako trik, teraz jest przerażająco łatwe. Komputerowe systemy animacji wyzwalają tak olśniewające możliwości, że trudno jest odpowiedzieć na pytanie, co będzie dalej. Mnie niepokoi fakt, że tego wszystkiego jest tak dużo. Np. na festiwalach i koncertach muzycznych jest mnogość różnych bajerów świetlnych. Można nimi naprawdę głęboko wchodzić w narrację obrazu, ale ja naprawdę nie wiem, co z tej lawiny przetrwa, tj. co okaże się na tyle wartościowe, żeby się zachowało. Łatwiej prorokować, że
zabraknie wody. Może gdybym mógł porównać dwa materiały, powiedzmy Wilczyńskiego i kogoś tam, to mógłbym przesądzić o tym, co zostanie, a co przepadnie. Nieprzypadkowo padło nazwisko Wilczyński, bo mamy tu do czynienia z przykładem kogoś, kto z ogromną pracowitością przez wiele lat dążył do tego, żeby sztuka była taka, jaką sobie zaplanował, i była emanacją jego osobowości. Ale są też wielkobudżetowe produkcje typu Matrix chociażby czy Gwiezdne Wojny, które w dużym stopniu organizują świadomość społeczną. Straszliwie trudne jest przewidywanie, co będzie się działo w tej branży za dwadzieścia, trzydzieści lat i później. Często opowiadam o takim człowieku, który się nazywał Kotzebue. W połowie XIX w. hrabia August von Kotzebue był dostarczycielem dramatów na wszystkie sceny Europy. Na podstawie jego tekstów pisano opery. Wszędzie grano
jego melodramaty. Pewnego dnia powiedział on takie zdanie: „Kotzebuego oceni potomność”. No i hrabiego Kocebułego w świadomości społecznej w tej chwili właściwie nie ma. A Szekspir jest. Dlaczego? Widocznie Szekspir przekazał ludziom coś, co jest uniwersalne zawsze, a Kotzebue najwyraźniej poszedł na jakąś łatwiznę, może mówił za prosto. No i przepadł. Pytanie o sztukę jutra – bardzo trudne.
Ale frapujące. Bo z kolei do teatru wkracza film. Choćby poprzez wizualizacje filmowe czy stricte komputerowe, w jakimś stopniu zastępujące bądź uzupełniające scenografię.
Ano właśnie! A może normą będą trójwymiarowe projekcje.
Na koniec zadam jeszcze pytanie bardziej osobiste. Jak przekazuje się zamiłowanie do teatru? Cała Pańska najbliższa rodzina związana jest w mniejszym
28 POST SCRIPTUM
Zdjęcia z prób Barona Münchhausena dla dorosłych (Jan Englert i Maciej Wojtyszko). Foto: Krzysztof Bieliński
lub większym stopniu z teatrem, tak jakby miał on jakąś odśrodkową siłę rażenia i przyciągania.
Zawsze mówiłem, że teatr jest dobrym miejscem do życia. Tak w przenośni oczywiście, jak się robi przedstawienie o Münchhausenie, to się „mieszka” u Münchhausena, jak o Paderewskim, to się bywa u niego itd. Nie zmuszałem moich dzieci do robienia tego samego co ja, ale może to jest rzeczywiście trochę zaraźliwe. Widzę to zresztą u większości dzieci chowanych „pod sceną”. Bardzo jestem dumny z tego, co zarówno Marysia, jak i Adam piszą i reżyserują. Oni mają swoja drogę, ale robią to bardzo pięknie. Byłoby śmieszne, gdybym wpajał im moje przekonanie, ale ja szczerze uważam, że nie ma zbawienia poza teatrem. (śmiech) Parkinson (ten od prawa Parkinsona) powiedział: „Czyż może być coś przyjemniejszego, niż wymyślić coś zabawnego, rozweselić ludzi i jeszcze wziąć za to pieniądze?”.
A pomysł na tzw. czas wolny?
Świętej pamięci Edward Kłosiński, mąż Krysi Jandy, człowiek, który mnie bardzo wiele nauczył, mawiał: „A co ja poradzę na to, że mój zawód jest moim hobby?”. Może już nie całkiem tak jest w moim przypadku, bo każdą wolną chwilę, jak tylko ją mam, z radością poświęcam wnukom. Tylko nie zawsze mi dają te dzieci. Właściwie chętnie bym je czasami na dłużej „wypożyczał”.
I zabierał do teatru?…
Życzę jeszcze wielu doznań artystycznych, zarówno we własnych, jak i cudzych kreacjach. [JN]
29 POST SCRIPTUM
Film jest tworzywem plastycznym, teatr zaś przypomina pracę z marmurem
Foto: RC
Elżbieta Holeksa-Malinowska
CZYM JEST
Spojrzałam w odbicie. Pytanie kim jestem lub co widzę powróciło ze zdwojoną siłą. Czy tylko zagęszczoną smugę energii, która myśli, że wie? Ktoś powiedział: istotą świetlistą stworzoną na podobieństwo. Chyba raczej trybikiem zbyt małym, by świat się obejrzał, gdy zniknę.
Księgi mówią: tylko prochem, z którego wyszłam, do którego zdążam. Czym więc są te wszystkie zachwyty, drżenia, dążenia, radość, a nawet łzy? I myśl, która wyrywa się kanonom. Czym jest, jeśli jest mną?
Najtrudniej jednak zrozumieć śmiertelność.
31 POST SCRIPTUM
My, dzieci świąteczne
potoczny
Nie zdążę. Nie zdążę napisać felietonu, nie zdążę wysłać życzeń przed świętami. Nie zdążę kupić prezentów pod choinkę i strusich piór na sylwestra. Nie zdążę zmontować programu na antenę, nie zdążę. „Nie poganiaj mnie, bo tracę oddech”, kołacze mi się w głowie piosenka Kory. Do licha, nikt mnie nie poganiał. Wręcz przeciwnie, mój mąż, spokojny i łagodny człowiek powtarza mi do znudzenia: Połóż się chociaż na chwilę, gdzie biegniesz, zatrzymaj się! A ja, proszę pana, boję się zatrzymać, bo upadnę i już nie wstanę. Biorę na siebie coraz więcej obowiązków, coraz mniej mam czasu i coraz bardziej się boję, że nie zdążę. Mama ma pretensje, że wpadam do niej jak po ogień, mąż, że nie słucham w ogóle, co on mówi, przyjaciele, że wymawiam się od wizyt brakiem czasu. Niech mi pan wierzy, ja naprawdę nie mam czasu! Boże, co ja za banały plotę!
Bywa tak, że wycinki, fragmenty, które układają się w szersze spostrzeżenia, całe horyzonty myślowe, widoczne są dopiero przy rozpięciu narracji na dłuższy czas. Olga Lipińska w Moim pamiętniku potocznym ukazuje mniej lub bardziej barwne scenki obyczajowe, krotochwile – krótko mówiąc – co działo się w jej życiu na przestrzeni kilkunastu lat. Felietony pisane dla miesięcznika „Twój Styl” mają urok parodii i karykatury. Reżyserka odtwarza w nich moment zagubienia przypadający na czas po transformacji ustrojowej. Uświadamia również, że powielanie starych wzorców to lekcja, którą będziemy odrabiać jeszcze wiele lat. Doświadczenia z zeszłego ustroju nie zawsze pomagają. Lipińska przyznaje, że praktycznie nie dostawała honorarium za swoją pracę, a pierwsze wynagrodzenie otrzymała dopiero przy pracy nad Listami śpiewającymi Agnieszki Osieckiej. Z mężem byli zadłużeni w ówczesnych kasach pożyczkowych,
kupowali starocie z desy, spotykali się ze znajomymi na rozmaitych uroczystych kolacjach i podwieczorkach artystycznych. Życie mijało, nie było chyba na tyle cierpliwości, aby myśleć o dołującej peerelowskiej doczesności. Obok wątków z tzw. sfery życia codziennego pojawiają się rozważania o obyczajowości Polaków, jak traktujemy karnawał, post i czy religijność ma w ogóle większe znaczenie. Nie mogłoby się obyć bez tego rodzaju dywagacji. Kabaret Olgi Lipińskiej był swego czasu stałym punktem programu na okoliczność świętowania Nowego Roku. Przynajmniej dla mnie była to nader wykwintna uczta artystyczna. Artystka zmieliła w kabarecie różne postawy wobec tradycji, od patetycznych kukiełek tańczących w rytm kujawiaczka po chichot historii, nędzę wzajemnych utarczek, szlachciańskie podrygi, butę i próżność. Przeżycie z rodzaju tych mistycznych towarzyszyło mi właśnie przy okazji oglądania wspomnianego kabaretu. Czyż nie kwiatkiem przypiętym do kożucha, tym w istocie staje się dzisiaj tradycja. Z jednej strony traktujemy ten bagaż z irytacją i ubolewaniem, że to już przeżytek, który do niczego się nie nadaje, a bywa jedynie przyczyną licznych kłótni przy wigilijnym stole. Z drugiej zaś można się zastanowić, co z niego moglibyśmy wziąć i przekształcić na swój użytek, poddać pewnego rodzaju krytyce, zmianie, być może dać szansę na zaczątek czegoś nowego. Dzisiaj, zamiast kabaretu z prawdziwego zdarzenia, mamy szopki zabarwione aż nadto politycznie, a do tego inny kabaret w rytm muzyki disco polo.
Najbardziej obszernym obiektem refleksji reżyserki stają się kompleksy, niedomagania, zacofanie, dążność do sławy i splendoru przy jednoczesnej wątłej i słabej kondycji moralnej. Lipińska pokazuje, jak społeczeństwo schodzi na psy: stajemy się agresywni, opryskliwi, zapatrzeni w siebie, oglądamy brazylijskie tasiemce, w ogóle nie zwracając uwagi, że aura lat dziewięćdziesiątych nie
32 POST SCRIPTUM
Olga Lipińska Mój pamiętnik
Olga Lipińska, Mój pamiętnik potoczny… , Prószyński Media, Warszawa 2014.
przystaje do tych obrazków z ponętną Pamelą i nieziemsko przystojnym Fernando. W nowej rzeczywistości, gdzie głodni sukcesów podążają po trupach, widać jak na dłoni mentalne nieprzygotowanie, brak rozeznania i nieokrzesanie. Są supermarkety i sex shopy poprzeplatane starymi budami do rozbiórki, są też ludzie powiązani z poprzednim systemem i wygląda to tak, jakby czas się dla nich zatrzymał. Polska dworcowa z odpadającym tynkiem, ziejącą tymczasowością i brakiem perspektyw prezentuje się w pełnej krasie. Autorka jest rozczarowana i zażenowana stopniowym obniżaniem się poziomu intelektualnego w społeczeństwie, co stało się przyczyną zawieszenia jej działalności publicystycznej w 2013 roku.
Starsza damulka psioczy na Polaków: z ich ilorazem inteligencji jest coś nie tak, daleko za Rumunami i Ruskimi. Polscy mężczyźni nie są męscy, a kobiety nie mają na kogo liczyć. Lipińska raz chciałaby wyjechać z kraju, bo tutaj wiecznie pod wiatr, jak partia nie da żyć, to znowuż dotykają autorkę czeluście polskiego kapitalizmu. Potem jednak zwraca uwagę, że ma jeszcze kilka spraw do załatwienia. Z felietonistką „Twojego Stylu” warto się oswoić. Nie jest to może najłatwiejsze, bowiem ludzie, którzy przeżyli już wiele, nabrali pewnej dozy manieryzmu i razem ze swoją proweniencją nie dają się zwieść na manowce. Na początku miałem wrażenie, że jest pewien mur niezrozumienia, nie będzie miło – po prostu jesteśmy z innych światów. Lipińska, chociaż sama stwierdza, że jest beznadziejna i nie nadąża, to równie często poucza, drwi, oburza się, istny wulkan emocji! Pisze, że z prezentów cieszyć się trzeba. Sam jestem nieco odmiennego zdania, no ale to nie ta generacja, nie ten tok myślenia. Skąd jednak wziął się ten nieprzychylny ton mówienia o polskości i Polakach? Jak pisze we wstępie do zbioru felietonów Jerzy Duda-Gracz (najukochańszy malarz współczesny wedle autorki) miłość Lipińskiej do ojczyzny sytuuje się między drwiną a rozpaczą. Te ambiwalentne postawy są
również po części rezultatem pracy reżyserskiej, gdzie zamiarem ostatecznym jest potrząśnięcie widzem, danie do myślenia, że patriotyczna maskarada jest właściwie przaśnym widowiskiem i to nie zawsze stworzonym ze szczerych pobudek. Świętowanie, huczne obchodzenie rocznic, też przywołuje niekoniecznie pozytywne skojarzenia. My, świąteczne dzieci, lubieżnie obnosimy się z naszą narodową dumą. Zastanawiam się, czy byłoby miejsce dla Olgi Lipińskiej w obecnej telewizji publicznej, zapewne ze swoim krytycznym myśleniem zostałaby szybko powstrzymana. A jak śpiewa w jednej ze swoich piosenek Artur Rojek, wakacje i święta to plagiaty dzieciństwa. I czy to świętowanie czasem nie przebrzmiało, wszak media, spoty reklamowe krzyczą, mamy świętować. Już każdy dzień jest przecież celebrowaniem czegoś zakończonym libacją. Tylko czy o taką Polskę nam szło…? [RK]
Olga Lipińska – reżyserka i scenarzystka teatralna i telewizyjna, satyryczka, w latach 1955–2005 zatrudniona w Telewizji Polskiej; w latach 1957–1964 autorka i reżyserka Studenckiego Teatru Satyryków (STS), w latach 1968–1976 reżyserka Krajowego Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu, w latach 1972–1974 reżyserka Festiwalu Artystycznego Młodzieży Akademickiej w Świnoujściu, reżyserka szeregu inscenizacji w Teatrze Telewizji; laureatka nagrody „Złoty Ekran” (1968) i nagrody „Wiktor” (1992, 1993, 1999); reżyserka i scenarzystka kabaretów telewizyjnych Głupia sprawa (1968–1970), Gallux Show (1970–1974), Właśnie leci kabarecik (1975–1977), Kurtyna w górę (1977–1981), Kabaret Olgi Lipińskiej (1990–2005).
33 POST SCRIPTUM
JA CHRONIĘ DOBRE IMIĘ, BO JĘZYK JEST MOJĄ MIARĄ *
Byłem w wielu zakątkach kraju nie jako pielgrzym lecz zwykły człowiek przejazdem do …
Wszędzie to samo niebo nakrywało połacie ziemi przesiąknięte krwią braterską.Wszędzie mogiły porastała trawa. A ludzie w pośpiechu deptali stopy ludziom-mrówkom dźwigającym krzyż rodzinnego stadła. Czasem tylko słońce rozpalało promyk nadziei. Deszcz zmywał trud przeżytego czasu. A śpiew ptaków określał porę roku. Wszystko to jednak było złudne jak mrok horyzontu.
Na wschodzie kraj obszerny stawał się zupełnie pusty. Ślady ognisk i pieczary domostw kryły zwinięte mgły. Z nich dobywał się złowrogi krzyk wiatru.
*Czesław Miłosz Nie tak
Jerzy Stasiewicz
34 POST SCRIPTUM Foto: R.C.
Foto: RC
Trwają przygotowania do jubileuszowego X Międzynarodowego Zlotu Poetów z Polskim Rodowodem Wilno 2023, choć jeszcze nie przebrzmiały echa tegorocznego zlotu (17-21.10.2022). Organizatorami imprezy są: Apolonia Skakowska, prezes-dyrektor Centrum Kultury Polskiej na Litwie, a ze strony polskiej – Wanda Dusia Stańczak, wiceprezes Rady Głównej Stowarzyszenia Autorów Polskich.
Program zlotu jest zawsze bardzo bogaty, uczestnicy spotkania odwiedzają polskie szkoły na Litwie i prowadzą lekcje poetycko-muzyczne, przywożą książki, wyszukują literacko uzdolnionych uczniów, a finałem jest zawsze gala w sali koncertowej Domu Kultury Polskiej w Wilnie. Podczas takiego wieczoru poeci wystawiają spektakl złożony z autorskiej twórczości, a okrasą jest zwykle występ znakomitego polskiego zespołu folklorystycznego działającego na Litwie.
Spektakl nie jest przypadkowym zlepkiem utworów –jest zawsze zamknięty w pewnych ustalonych ramach. Często są to międzynarodowe antologie wydawane pod patronatem Stowarzyszenia Autorów Polskich, promowane w takiej formie. Poruszane tematy są trudne: przemoc, tolerancja, ojciec, matka, tęsknota, a obecnie powstaje kolejna, nosząca tytuł Słona wódka. Gali towarzyszy też zawsze pamięć o patronie roku ustanawianym przez Sejm RP. W 2022 roku patronami są: Maria Grzegorzewska, Maria Konopnicka, Ignacy Łukasiewicz, Józef Mackiewicz, Wanda Rutkiewicz, Józef Wybicki oraz romantyzm polski. Do ostatniej gali wybrani zostali wielcy romantycy m.in. Adam Mickiewicz, Juliusz Słowacki, Zygmunt Krasiński, Fryderyk Chopin. Do nich poeci napisali listy i wiersze. Wszystko przeplatane było muzyką. Powstał spektakl, który z powodzeniem mógłby wejść do repertuaru niejednego teatru…
Co będzie na jubileuszowej gali, na jubileuszowym zlocie? Z pewnością nie zostaną pominięci patroni roku i któryś zagra pierwsze skrzypce. Sejm RP już wybrał: rok 2023 będzie rokiem Wojciecha Korfantego, Pawła Edmunda Strzeleckiego, Aleksandra Fredry, Aleksandry Piłsudskiej, Maurycego Mochnackiego, Jadwigi Zamoyskiej i Jerzego Nowosielskiego.
Warto rozważyć udział w X jubileuszowym zlocie, który ma się odbyć na przełomie kwietnia i maja. Zgłoszenia już ruszyły na adres: klubhumoru2@wp.pl
WIOSNĄ JUBILEUSZOWY ZLOT W WILNIE
MIĘDZYNARODOWY ZLOT POETÓW
Z POLSKIM RODOWODEM
FREDRO, NOWOSIELSKI. MOCHNACKI…
[WDS] Wilno
STAR Dust 2122
Szanowni Państwo.
Dokładnie sto dziesięć lat temu, w 2013 roku, pewien wariat zrobił pierwszą edycję Festiwalu Poezji Słowiańskiej Czechowice-Dziedzice.
Zamarzył o tym pewnie dużo wcześniej, później pomyślał, jeszcze później, w swojej naiwności, by nie rzec wariactwie, zaczął działać. No i stało się. W roku 2013, przy wtórze pukających się w czoła malkontentów, impreza wystartowała. Żebyż to wraże siły wiedziały, jak to się rozrośnie, jaką piękną imprezą się to stanie, nie poprzestałyby zapewne na pukaniu się we wraże czoła, ale przedsięwzięłyby jakieś wraże działania. A one – nie, nic nie zrobiły, zakładając, że wszystko umrze naturalną koleją rzeczy, no bo –pieniądze, no bo – czas. No bo nawet wariat (a może przede wszystkim on) ma ograniczoną wytrzymałość psychiczną. Tak więc doszły owe wraże siły do wniosku, że nie ma się czym przejmować. Umrze samo. Nie umarło.
Ale kolej koleją, a Ryszard Grajek, bo o tym wariacie mowa, miał pociąg.
Jako ekonomista miał pociąg do poezji, a jako poeta miał pociąg do ekonomii. I te dwa pociągi stworzyły kolej, tam i z powrotem zwożącą poetów z kraju i ze świata (z Indii, Wielkiej Brytanii, Włoszech, Ukrainy, Litwy, Bułgarii, Rumunii, Węgier, Czech, Słowacji) do festiwalowej stacji głównej w Czechowicach-Dziedzicach, a stąd do przesiadkowych stacji Festiwalu w Bielsku-Białej, Krakowie, Cieszynie, Tychach, Goczałkowicach i Wilamowicach. I zapewne to ekonomiczne doświadczenie oraz jakość prezentowanej poezji sprawiły, że przedsięwzięcie przyjęło się, rozrosło i ugruntowało swoją wysoką pozycję na mapie imprez poetyckich w Polsce.
Jednak twórca zadbał o najważniejszą cechę, odróżniającą ten festiwal od innych, podobnych imprez tego rodzaju w Polsce – o atmosferę (78% azotu, 21% tlenu, 1% pozostałych gazów i 2% PSz [Pozytywnego Szaleństwa], czyli atmosfera na 102!).
Uczestnicy poeci podkreślali serdeczną atmosferę panującą na festiwalu i brak rywalizacji. Podobne odczucia mieli też zaproszeni goście specjalni – poeci, znawcy, wykładowcy i propagatorzy poezji o ugruntowanych, wysokich pozycjach nie tylko w naszym kraju. Aleksander Nawrocki, Łyczezar Seliaszki, Mirosław Bochenek, Valeriu Butulescu, Maciej Szczawiński, Juliusz Wątroba, prof. Anna Węgrzyniak, Marina Ilie, prof. Marian Kisiel, Rozalia Aleksandrowa, prof. Zofia Zarębianka, Józef Baran, dr Siva Rama Prasad Lanka, dr Mykoła Martyniuk, prof. Dmytro Chystiak, Ganu Ganev, dr hab. Michał Kopczyk, dr hab. Marek Bernacki, Wojciech Kass, Tomasz Jastrun… i wielu innych, wcale nie mniej ważnych gości festiwalu, którzy bywają z racji niekwestionowanej sławy poetyckiej czy naukowej na wielu festiwalach i spotkaniach, podkreślali, że ujęła ich świetna atmosfera, rzadko spotykana na podobnych imprezach poetyckich o takim zasięgu i tej rangi. Zapewne wielu z Was domyśla się już, że fundamentem dzisiejszej, setnej już edycji Międzyplanetarnego Festiwalu StarDust jest właśnie Festiwal Poezji Słowiańskiej Czechowice-Dziedzice Ryszarda Grajka. W 2022 roku ówcześni uczestnicy 10. edycji Festiwalu ze zdumieniem i niedowierzaniem słuchali słów Ryszarda, że wycofuje się z organizacji tej pięknej imprezy. Nie wiedzieli wszakże, że znalazł już zapaleńców i zamierza im pomagać w kontynuacji przedsięwzięcia, które powołał do życia i tak pięknie rozwinął. Darowuje je teraz światu, ale będzie
doradzał, pomagał i wspierał swoich następców.
Witam poetów z naszej kolebki Ziemi, jak również Księżycan, Marsjan, Uranian i liczną grupę Kometan. Będziemy się również łączyć Przesyłem Nadmózgowym z poetami ze wszystkich sześciuset pięćdziesięciu trzech Międzygalaktycznych Misji Poetyckich Sonetem w Czarną Dziurę.
Każdy z Was przecież wie, że 50 lat temu medycyna została skreślona z listy Nauk, odkąd odkryto, że poezja posiada właściwości lecznicze i profilaktyczne, że działa na wszystkie organy, podnosząc jakość życia i wydłużając je znacznie. Ale poezja to nie tylko funkcje lecznicze.
Do dziś pamiętamy o opanowaniu za pomocą poezji Buntu Prompterów, a o rozwiązaniu nią problemu mniejszości etycznych uczą dzisiaj na Międzymóżdżach Wyższościowych.
Przywitajmy więc radośnie dobroczyńcę ludzkości, będącego w świetnej formie fizycznej i płodnego poetycko (498 książek poetyckich, 79 powieści, 47 biografii i 16 autobiografii ) protoplastę i patrona duchowego naszego Festiwalu – Ryszarda Grajka, odśpiewując starosłowiańską szantę Niech Mu gwiazdka pomyślności nigdy nie zagaśnie.
Wasz międzygalaktyczny felietonanista
PS: Na wczorajszym przedwstępnym galaxyparty trochęśmy wygrzmocili międzygwiezdnej gorzkiej i księżycowej, stąd być może chwiejny, pomimo posiadania 15 odnóży i odręczy, grzechot delegatów – obserwatorów z odległych cywilizacji, w których życie oparte jest na prozie. [BJ]
37 POST SCRIPTUM
Tematy tabu
1
Przyglądam się życzliwie naszemu światu. Obserwuję go z nory kreta i z lotu jastrzębia, chociaż przypisany przyziemności, by mieć pełniejszy, przestrzenny obraz stereo, a nawet kwadrofoniczny. Bo latający drapieżnik nie sięgnie swoim bystrym wzrokiem w głąb krecich korytarzy, a ślepe stworzonko grzebiące się w ziemi nie zazna jaskółczego błękitu. My mamy to szczęście, że możemy być zarówno jastrzębiami (byle nie tak drapieżnymi!), jak i kretami (byle nie tak zakompleksionymi), a czasem nawet, szkoda że tak rzadko, Ludźmi (przez duże L) – w dodatku rozumnymi.
Dlatego tym bardziej zdumiewa mnie i jednocześnie przeraża zacietrzewienie bliźnich, uznawanie jedynie
Rysunki: Sergio Palazon
Juliusz Wątroba
słusznych swoich (a jeśli swoich, to lepszych) racji z fanatycznym sposobem (bezmyślnego) myślenia. I to niezależnie od płci, wieku, wykształcenia, wyznania… Jeszcze mam przed oczami dziadka, dosłownie stojącego (a raczej słaniającego się) nad grobem, który oczekującym na autobus babciom obrazowo tłumaczył, co by zrobił tym złodziejom, sku*****nom i innym ch***m za to i owo… A był tak sugestywny i przekonany o słuszności swoich poglądów, że jeśli ktokolwiek śmiałby mieć inne zdanie, natychmiast by go zamordował solidną laską, którą zamiast podpierać swój gasnący żywot, wymachiwał i wygrażał wyimaginowanym wrogom oraz realnemu błękitnemu niebu…
A przecież cała uroda świata to różnorodność. Nie znajdziemy takiego samego listka na drzewie, a pod mikroskopem takiej samej śnieżnej gwiazdki, takich samych linii papilarnych… Od razu przyszło mi na myśl, jakże genialne w swojej prostocie, stwierdzenie C.K. Norwida dotyczące szczególnie nas: „Umiemy się tylko kłócić i kochać, a nie umiemy się różnić pięknie i mocno”. Autor tego cytatu też różnił się, aż za bardzo, od sobie współczesnych. Dopiero po latach tę odmienność zaakceptowano, co więcej, do dzisiaj się przywołuje jego myśli… Nie jest to sprawa mody czy trendu – jak można powiedzieć bardziej współcześnie – lecz głębokiej mądrości, przenikliwości, a nawet proroczych wizji…
Ale nie umiemy się pięknie różnić. Nie potrafimy? Nie chcemy? Egoizmy i zacietrzewienia odbierają szacunek dla innych poglądów, zabijają tolerancję, wzniecają bezsensowne, negatywne emocje. Czy już w kodach genetycznych mamy przekazane fanatyzmy, silniejsze od zdroworozsądkowego spojrzenia na siebie i bliźnich? Smutne i straszne w skutkach jest to, że umiemy się tylko brzydko różnić…
Pomyślałem kiedyś, że nasze życie i nasz świat, ten mały, na wyciągnięcie ręki, ograniczony Odrą i Bugiem, a także ten bezgraniczny, od atomu po kosmos, byłby o wiele piękniejszy (a my razem z nim), gdybyśmy umieli sobie odmówić, choćby tylko na próbę (np. w czasie wakacji), rozmów na pewne tematy. Nazwijmy je umownie tematami tabu. Rozmów jałowych, jątrzących, nakręcających emocje, dołujących, depresyjnych, podnoszących niebezpiecznie temperaturę idiotycznych sporów, rozmów, które niczego nie zmieniają, a podsycają zamęt w niespokojnych
łebkach, wzbudzając nienawiść i inne najgorsze instynkty czy emocje.
Zakazanymi tematami powinny być wszystkie te, które wywołują negatywne skojarzenia, wprowadzają w mrok i pesymizm. Są to zwykle rozmowy o problemach, na które nie mamy najmniejszego wpływu, więc po co je poruszać? By popaść w nerwicę, w zniechęcenie, w dekadencję? Wprawdzie głupie gazetki i mądre traktaty podsuwają nam katastroficzne wizje – od nieudolności rządów po zagrożenie atomowe – ale co z tego, że będziemy o tragicznych skutkach wynikających z tych informacji krakać czarno jak wrony w dziecięcej piosence, które „w czarnych barwach widzą świat”? Nic dobrego, a już najmniej dobrego w naszym zdrowiu psychicznym! Rządu przed wyborami się nie zmieni, a o zbrojeniach atomowych decydują możni tego świata – najczęściej niestety psychopaci! Najzdrowiej byłoby się odizolować od hiobowych wieści, zaszyć w pustelni i w sobie, aby stworzyć indywidualną, własnościową namiastkę raju, w którym dobro, piękno i harmonia. Oczywiście – to utopia z kolorowego snu. Po śnie jednak przebudzenie i brutalna rzeczywistość, z aferami, wojną tuż-tuż, brakiem węgla (choć dom ogrzewam gazem), inflacją, bezprawnym „prawem”…
Moja dobra znajoma, karmiona takimi informacjami, najdosłowniej się pochorowała – ciśnienie tętnicze oszalało, a stany lękowe wprowadziły ją w depresję. Na szczęście miała jeszcze tyle siły i woli, żeby zlikwidować telewizor, przestać słuchać informacyjnych audycji radiowych i zrezygnować z kupowania kolorowych gazetek, w których niezdrowe sensacje przeganiają zdrowy rozsądek. Z wolna dochodzi do siebie, chodząc po lesie (jeszcze nie wyciętym!), słuchając ptaków, które może jeszcze na wiosnę uwiją gniazda (jak będą miały gdzie), czytając wybrane, pełne optymizmu książki.
Dlatego proponuję hasło: 3 × NIE!
Po pierwsze: NIE dla rozmów o polityce!
Po drugie: NIE dla rozmów o religii!
Po trzecie: NIE dla rozmów o chorobach! (szczególnie zalecane dla osób w pewnym wieku).
Definicji polityki mamy wiele. Nie będę się jednak podpierał uczonymi formułkami, a intuicyjnymi odczuciami wielorakich rodzajów, wariantów, odcieni, tego wszechobecnego zjawiska, a raczej zjawisk, którym można przypisać miano polityki. Dlaczego politykę umieściłem na pierwszym miejscu? Z tej prostej przyczyny, że w czasach, w których przyszło nam żyć, pojawia się wszędzie. Nawet tam, gdzie jej obecność jest zbędna, niepotrzebna, a powinna być nawet zakazana! Niestety, jest nachalna, bezczelna, bezwzględna, wciskająca się jak zatrute powietrze w każdą przestrzeń i szczelinę, by zapełnić próżnię, zdominować wszystko, otumanić rozumnych, a idiotów utwierdzać w idiotyzmie. Ma do dyspozycji wszystkie współcześnie dostępne środki manipulacji, uzależniające jak twarde narkotyki tych nieszczęśników, którym brakuje siły, by jej się pozbyć. Tym bardziej, że decyduje o życiu maluczkich i wielkich.
Praprzyczyną tego stanu rzeczy jest wyniesiona chyba z samego raju, z podszeptów najciemniejszych piekieł (i typów spod gwiazdy o tej samej barwie) chęć dominacji nad drugim człowiekiem, którą nazwiemy umownie żądzą władzy. Ta groźna jednostka patologiczna jest silniejsza niż instynkt samozachowawczy. Zaślepia i odbiera pamięć. Dotknięci nią osobnicy wierzą ślepo w swoją misję i nieśmiertelność. Stąd zachowują się tak, jak się zachowują – ich priorytet stanowi strach przed utratą władzy – dlatego tak często, zamiast załatwiać bieżące sprawy, prowadzą nieustającą kampanię przed kolejnymi wyborami, która sprowadza się do opluwania przeciwników strącanych do piekieł i wychwalania swoich urojonych zasług. Władza przez nich sprawowana (zawsze nieomylna, póki mają władzę) jest przedsionkiem siódmego nieba, na które, według własnego mniemania, jak najbardziej
2
zasłużyli. To bolesne i dramatyczne, że władzy nie sprawują ludzie, których predysponowałaby do tego mądrość i roztropność, a gruboskórni, twardzi i bezwzględni osobnicy, którzy do władzy dochodzą, najdosłowniej, po tru pach – po drodze tracąc moralność i humanitaryzm. Co gorsza, ich działania powodują skłócanie Bogu ducha winnych normalnych ludzi, którzy skołowani, mamieni, ogłupiani na wszystkie sposoby opowiadają się za tą czy ową opcją, przyjmując narrację swoich „autorytetów”. Stąd zacietrzewienie w rodzinnych stadłach, sąsiedzkich kontaktach – słowem – od dołu do samej góry. I to, czego nie udało się zrobić z narodem nawet w latach komuny, udało się, niestety, demokratycznie wybranym władzom…
Można by wiele, bo polityka to temat rzeka, zatruta jak nasza Odra. I też nie ma winnych. Boję się, że – być może – ukaże się oficjalny komunikat podpisany przez naukowe autorytety, iż przyczyną śmierci setek ton ryb było zbiorowe samobójstwo pływających istot na wieść o tym, jak jesteśmy traktowani przez UE… To taki śmiech przez łzy albo łzy przez śmiech, bo „jeno śmiech nam się ostał”…
Drugi temat tabu – religie – łączy się, czasem nierozerwalnie, z pierwszym, czyli polityką. Bo wiara, z której się rodzą religie, mimo iż powinna zerkać i spozierać w stronę nieba, to i na ziemi chce mieć często jak najwięcej do powiedzenia. A jeśli na omotanej polityką ziemi, to i w samej polityce. Stąd kolejne zarzewie sporów, kłótni, waśni, już nie tylko zantagonizowa-
nych ideologii pod różnymi sztandarami, ale na krajowym poletku, gdzie ci, którzy powinni służyć, chcą jednocześnie rządzić, a rządzący robią wszystko, by pozyskać przychylność „służących”, która wpłynie na poparcie spolegliwego elektoratu.
Ludzie potrzebują wiary. W przeciwnym razie nie istniałaby od zarania ludzkości aż po współczesność. Nie byłoby też niewiary, która jest jej drugą połową, dopełnieniem czy wariantem do wyboru życia na chwilę (z nadzieją na wieczne) albo jednego, jedynego życia, które kończy się w trumnie, ewentualnie w gustownej urnie otulonej kwiatami.
Wiara jest piękna, zwłaszcza w teorii. Głoszona przez namaszczonych, czujących się wywyższonymi i upoważnionymi do głoszenia prawdy objawionej oraz… własnych poglądów. Za dobre życie obiecują nagrodę i straszą ogniem wiekuistym za popełnione winy. Sami jednak, jakże często, zachowują się tak, jakby piekła nie było albo zostało zarezerwowane dla maluczkich, zastraszanych przez wieki.
Gdyby przywódcy religijni postępowali zgodnie z zasadami wiary, które głoszą, świat nie byłby wstrząsany na przestrzeni wieków wojnami religijnymi, Świętą (a raczej diablą) Inkwizycją ani mordowaniem bliźnich w imię Boga, przedstawianego jako Bóg Miłości, a nie mściwy starzec, unicestwiający w barbarzyński sposób niewinne istoty poczęte za Jego przyzwoleniem, na Jego obraz i podobieństwo…
Dramat ludzkości to także brak wspólnego zdania na temat Boga. Stąd różni bogowie powoływani przez odmienne kultury. I odwieczny spór: który Bóg prawdziwy, która wizja Boga lepsza? Jeśli nie da się słowem, to ogniem i mieczem trzeba dowieść wyższości swojego bóstwa. Boga Miłości przepoczwarzyć w Boga Nienawiści, gdy święte racje z piekła rodem i wszelkie niegodziwości, łącznie z najstraszliwszymi mordami, znajdują uzasadnienie.
Żyją też coraz liczniejsze rzesze ludzi niewierzących. Skoro zostali stworzeni wolnymi, mogą, i mają prawo, wybierać również niewiarę, która może być cenniejsza niż wiara, bo dobro i piękno są ogólnie dostępne, a bycie prawdziwym człowiekiem nie potrzebuje etykietek czy przynależności…
4Trzecim składnikiem tej umownej triady są choroby. Już od samego mówienia o nich można się pochorować! Autentycznie. Nauka zna takie przykłady, szczególnie gdy jest się hipochondrykiem! Co więcej – można nawet umrzeć, będąc zdrowym, gdy uda się sobie wmówić, że straszna choroba drąży nasze ciało.
Choroby wszelakie zawsze były wdzięcznym tematem rozmów. Szczególnie intensywnym po osiągnięciu wieku, który stwarza okoliczności sprzyjające, by stały się jednym z głównych tematów konwersacji. Przed laty „chorobowe rozmowy” odbywały się głównie w tasiemcowych (tasiemiec w przewodzie pokarmowym, w dodatku uzbrojony, to też poważna choroba!) kolejkach po mięso, cukier, kawę… po wszystko, bo wszystkiego brakowało. Teraz gdy wszystkiego, prócz deficytowego rozumku, jest pod dostatkiem, choroby, a raczej rozmowy o nich, przeniosły się do sieci. W związku z tym ogłupianie indywidualne stało się masowe, a przez to czyni jeszcze większe spustoszenie w niezbyt rozgarniętych łepetynach głodnych niesprawdzonej wiedzy medycznej z pogranicza zabobonów i kawałów typu „poszła baba do lekarza…”. Niebezpieczne jeszcze bardziej niż dzielenie się podejrzaną wiedzą są szeroko oferowane cudowne środki i terapie na uleczenie wszystkich chorób razem wziętych i każdej z osobna. Łącznie z obietnicą zmartwychwstania już tu na ziemi. Niestety niejedna osoba przeniosła się szybciej w zaświaty, gdy stosowała idiotyczne terapie czy
3
zawierzyła cudotwórcom-szarlatanom swoje życie. Naiwnych nie sieją. To samosiejki, które za swoją głupotę płacą nie tylko pieniędzmi…
Choroby to temat nośny i atrakcyjny także dlatego, że jesteśmy na nie narażeni i nikomu nie udało się przeżyć życia bez chorób. Jednak nawet do chorób trzeba mieć zdrowe podejście, szczególnie psychicznie zdrowe. By nie spełniały się samospełniające się przepowiednie, hodowane i pielęgnowane wizje, w których wszystko to marność nad marnościami, a finałem tych marności jest straszliwa choroba przyczajona w wystraszonej duszyczce, czyhająca tylko, by się ujawnić i zagryźć, i unicestwić…
Ja tu tak abstrakcyjnie teoretycznie, a przecież na wyobraźnię najbardziej działają przykłady (wie to każdy ksiądz, który chce nastraszyć zbłąkane owieczki, by zawróciły na drogę cnoty). Dlatego przykład prosto z mojego życia. Mam znajomą: atrakcyjną, młodą kobietę. Na pierwszy rzut oka bez wad, a z samymi zaletami. Jednak każda rozmowa z nią zaczyna i kończy się na chorobach i przeżytych zabiegach. Ale nie tylko, bo znajoma (która głosi wszem i wobec, że jest moją przyjaciółką), demonstruje regularnie to, co właśnie ze sobą zrobiła. Na początku dowiedziałem się, że jest bardzo wrażliwa, wyznała mi też, iż cierpi na ból głowy, bezsenność i okresową depresję – zależną od okresu, który też jest rozregulowany. Poznałem również całą aptekę leków, których używa, ziółek, których wywary spija oraz suplementów różnorakich diet. A potem sukcesywnie poznawałem mapę jej ciała po chirurgicznych ingerencjach. Zaczęło się od usuniętych brodawek: pod wargą, bo szpeciły; na szyi, bo były drażnione przez naszyjnik; na lewej łopatce, bo obcierane przez stanik (widziałem!). Później wymusiła operację tarczycy, ponieważ pojawił się mały guzek, który mógł się przecież przekształcić w raka (z przejęciem opowiadała i pokazywała ślady na szyi), następnie była operacja cieśni nadgarstka, potem operacja żył (podobno wyglądały tak brzydko, że nie mogła nosić bluzek z krótkim rękawem), następnie pokazała mi, w miejskim autobusie, miejsce po usunięciu wyrostka robaczkowego, a stojąc w pociągu do Katowic, bo zabieg odbył się przed tygodniem, cięcie po operacji odcinka lędźwiowego kręgosłupa – rzeczywiście tylko trzy centymetrowy ślad tuż nad kością ogonową. Wczoraj zapro-
siła mnie na kawę, by pochwalić się najnowszą operacją – ginekologiczną! Zamarłem, bo swoim zwyczajem chciała pokazać miejsce dotknięte przez skalpel! Z przerażenia zaniemówiłem, bo mi… pokazała! Ale po chwili odetchnąłem, gdyż – na moje szczęście – owa operacja polegała na nacięciu dolnej części brzucha. Obejrzałem to z pewnym zainteresowaniem i zrozumieniem, by nie sprawić zawodu swojej dobrej i… poznanej anatomicznie znajomej.
– Aż się boję, co dalej dasz sobie poprawić… – wydukałem.
– Jak to co?! Zmniejszę sobie biust, bo po tej operacji kręgosłupa jest zbyt wielki i ciężki!
– Opamiętaj się, przecież twój biust jest piękny! – Próbowałem ją odwieść od tego szalonego pomysłu.
– Już zdecydowałam! Mam termin! – Ręce i inne członki mi opadły…
5Daję Państwu moją marną głowę, że gdybyśmy umieli powstrzymać rozpuszczone ozory i pominęli wyżej wymienioną tematykę w naszych rozmowach małżeńskich, sąsiedzkich, sołeckich, gminnych, powiatowych, wojewódzkich, ogólnopolskich i międzynarodowych, od razu poprawiłoby się nasze samopoczucie, a co za tym idzie, nastawienie do tego najpiękniejszego ze światów oraz – oczywiście – zdrowie (o którym mowa w punkcie trzecim), nie mówiąc już o tym, że małżeńskie stadła oraz sąsiedzkie, gminne itp. spo-
łeczności oddychałyby harmonią, pokojem, spokojem i miłością bliźniego…
Niestety wiem, że to utopia. Właśnie w radiu donoszą, że polityk X doniósł na Y, iż jest świnią, gwiazdka alfa doniosła na leciwą gwiazdę omega, że ta uwiodła jej osiemdziesiątego partnera, a sąsiadka mi doniosła – razem ze świeżymi jajcami od szczęśliwych kur (szczęśliwych, bo nie politykują i biegają wolno, poszukując smakołyków pod postacią dżdżownic i innego kalorycznego robactwa) –że ksiądz z sąsiedztwa ma burzliwy romans z lokalną panią polityk, zajmującą eksponowane stanowisko w ważnym urzędzie miejskim. Całe szczęście w tym nieszczęściu, że efektem romansu jest szczęśliwie (na)poczęte dzieciątko, a przy obecnym dramatycznym przyroście naturalnym „każde dziecko na wagę złota”, jak niegdyś każdy kłos… Szkoda tylko, że atrakcyjna mężatka już straciła stanowisko (nie wiadomo jeszcze, czy ślubnego też), a osoba duchowna po cielesnych igraszkach została przeniesiona do innego gniazdka zwanego plebanią.
Zakończmy te przydługie rozważania konstatacją: tematami tabu powinny być sprawy i sprawki, fakty i ploteczki wywołujące niezdrowe emocje, zacietrzewienia, nienawiści na poziomie sioła i państwa, na które nie mamy żadnego wpływu, a jedynie wysysają nam energię, sącząc równocześnie jad nienawiści. Gdybyśmy jednak zgodnie z moimi (o)błędnymi sugestiami wyrugowali z naszych rozmów, życia rodzinnego i społecznego wymienione wyżej tematy tabu, to o czym byśmy rozmawiali? O kwitnących kwiatuszkach, zidiociałych staruszkach, życiu erotycznym mrówek na biegunie południowym? Oglądali z wypiekami na twarzach programy typu „magia sprośności”, „zboczeniec szuka żony” czy „sanatorium wszeteczności”? Może to i głupsze… Nie może, a z pewnością, ale za to bezpieczniejsze, szczególnie dla zdrowia psychicznego, by omijały nas choroby somatyczne. Wiadomo nie od dziś, że „w zdrowym ciele zdrowy duch”, a ze zdrowym duchem zdrowe ciało, czego Państwu życzę… [JW]
Dwugłos Dwugłospoetycki poetycki
PIĘCIU POETÓW W OGRODZIE
Co widzą, co zajmuje ich uwagę? Znaki katastrofy, które na ogół są nieodczuwalne; mysiekróliki zjawisk, drobne przesunięcia, ćwierć obroty przewidzenia, jakby rzecz, która od lat zalega w miejscu, nie była tą samą, a drzewo nie do natury lecz tartaku już przynależało. Co więc na zdjęciu, stojący od lewej, widzi Dakowicz?
– podryg firanki w otwartym oknie i jeden klapek na stopie do kościoła zmierzającego gospodarza? A Matusz, i on w białej koszuli, na tle światłem popielonej zieleni z ręką na ramieniu Dakowicza, co jego okoserce łapie?
– kląskawkę rozrywającą glizdę, a przecież powinna zjadać owady lub nasionka?
I co Kass, który siedząc wyciągnął nogi?
– szklaneczkę wina w trawie, która przewraca się bez żadnego powodu? Co douważa spoczywający obok Kuczkowski?
– drżenie lampy pod firmamentem altanki, dolegliwość któregoś z organów powietrza? Siedzący z prawej Bieszczad najbardziej oniemiał. Widocznie z całej piątki spostrzega w sekundzie to, co nazbyt jest wyraźne, ale jeszcze nie razi. Podobne znaki geolodzy nazywają sejsmicznymi, historycy – dziejowymi, a ogół jak zawsze wzrusza ramionami lub czym popadnie. A poeci? Poruszeniami słowociała ziemi, bez którego nie ma żadnej wymiany, co najwyżej swędzi dokuczliwa świadomość, ciarki przechodzą po krzyżu, włoski stają na skórze. Czego stoicie, czego siedzicie w ogrodzie, na co czekacie poeci; lepiej wędrujcie, do czego tuż przed swoją śmiercią mistrz nakłaniał uczniów, wędrujcie pomiędzy pomarłymi, żywymi, tymi, którzy nie domarli i nieście wieczność w słowie jak wiatr niesie, a ziemia ciąży. Potem zaśniemy i my.
42 POST SCRIPTUM
WOJCIECHKASS
ODPOWIEDŹ – RESPONDERE
„...czego stoicie, czego siedzicie w ogrodzie, na co czekacie poeci? Lepiej wędrujcie...” W. Kass
Na ławeczce w ogródku nad rzeką zajmuje mnie Twój wiatr znad jeziora. Jak dobre jest słowo we właściwym czasie.
Patrzę, czy za dużo ludziom i ziemi nie ciążę. Zanim spłonie stara gałązka czereśni, jeszcze raz spojrzę na wierzchołek drzewa, gdzie nieosiągalne korale owoców spływają słodyczą spadziowego lata.
Odszukać Cię łatwo na twarzach książek. Widzę Cię z mej ławeczki nad rzeką. Są w niej ryby, ale cóż łowienie w zagęszczonej rozmowie kamieni…
Mam świąteczną z wesela koszulę i wygodne skórzane trzewiki.
Do pary mnie trzyma Opatrzność za rękę, bym zobaczył chwałę in excelsis Deo.
Patrzę się wpół głodny na ucztę gawronią i na posłankę morza, mewę białą.
Patrzę się na nurogęsi w locie tuż nad wodą, a widzę wędrowanie przez potok dzieciństwa.
Oślepia refleksami lampka wina w trawie. Wylało się na obrus zielony z toastem –na chrzciny, chłopcy, na chrzciny. Czy nie szkoda szklaneczki wina?
Jeśli mnie nie wzrusza lampka wina w trawie –wykreśl mnie z ogółu.
Tu zachód słońca jest nad innym krajem, a chciałbym wiedzieć, co za horyzontem.
Dwugłos poetycki Dwugłos poetycki
43 POST SCRIPTUM
STANISŁAW MALINOWSKI
Salustiano
WSZYSTKIE ODCIENIE CZERWIENI
46 POST SCRIPTUM
Salustiano García
Urodzony w 1965 roku artysta malarz Salustiano García Cruz jest absolwentem Uniwersytetu Sztuk Pięknych w Sewilli. Dzieła tego hiszpańskiego artysty to zazwyczaj czerwone lub białe obrazy utrzymane w czystej koncepcji stylu renesansowego (szczegółowe studium formy, wirtuozyjne półtony i wyraźne pociągnięcia pędzla). Cisza, spokój oraz perfekcja to cechy charakterystyczne malarstwa Salustiano. Bohaterowie jego dzieł to samotne postaci górujące nad pustą i monochromatyczną przestrzenią. Pojawiają się niczym w snach, w których królują wszystkie odcienie koloru czerwonego. Humanizm jest głównym tematem obrazów Salustiano. Jego minimalistyczne portrety są hipnotyzujące i niepokojące – pozbawione tła zostawiają szerokie, niczym nieograniczone pole do interpretacji, uruchamiają najgłębsze pokłady wyobraźni każdego widza. Prace artysty inspirowane są renesansem, ale też surrealizmem i współczesnym światem. Płeć, dzieciństwo, przemoc, religia, symbole – na obrazach Salustiano zacierają się granice, łamane są kody, a czerwień wymazuje wszelkie punkty odniesienia, pozostawiając jedynie czyste emocje. Salustiano występuje jako łącznik pomiędzy bohaterami swoich dzieł i odbiorcą – jest swoistym rozmówcą w niemych konwersacjach ze swoimi modelami. Stara się przekazać głębszą ekspresję, aurę i to wszystko, co dzieje się (lub dziać może) poza portretem. Rzut oka i uchwycone na fotografii spokojne i tajemnicze rysy nieznanych przechodniów to jedyny kontakt, jaki autor nawiązuje z portretowanymi przez siebie postaciami. Ten niezwykły artysta swoimi oryginalnymi dziełami przyciągnął uwagę świata sztuki i wybrednych kolekcjonerów na całym świecie. Salustiano García Cruz odrzuca jednak etykiety i skupia się na czystym pięknie i jego tworzeniu.
47 POST SCRIPTUM
rozmawia: renata cygan
Moje obrazy to modlitwy
Opowiedz nam o początkach swojej przygody z malowaniem. Kiedy zacząłeś interesować się sztuką?
Bardzo wcześnie. Miałem 5 lat, gdy podjąłem decyzję o swojej przyszłości, a zrobiłem to z prozaicznego powodu: narysowałem obrazek i pokazałam go mamie. Kiedy go zobaczyła, nie ukrywała zaskoczenia i przytuliła mnie pełna emocji i wielkiego wzruszenia. Pamiętam to jak dziś. Poczułem wtedy, że jej reakcja, ten uścisk w pewien sposób nałożył na mnie odpowiedzialność, aby zostać artystą. To było tak, jakbym nagle otrzymał pozwolenie na spróbowanie swoich sił w tym kierunku. Przyzwolenie, duchowe wsparcie ze strony matki jest niezbędne do rozwinięcia pełnego potencjału, który nosimy w sobie. Od tamtego momentu wszystkie moje doświadczenia i starania skierowane były w stronę tworzenia sztuki. Odtąd żyję dla sztuki. Moją książkę Alma Mater (Matka karmiąca) dedykuję mojej mamie, a co za tym idzie wszystkim matkom, które swoją miłością i mądrością inspirują nas i dają niezbędną pewność siebie, abyśmy dawali z siebie to, co najlepsze. Przeczytałam, że Twój styl i podejście do malarstwa zmieniły się, kiedy odwiedziłeś Włochy w 1992 roku. Co tak bardzo na Ciebie wpłynęło, że zdecydowałeś się zmienić swoje myślenie i sposób, w jaki pracujesz?
Tak, podróż do Włoch sprawiła, że definitywnie i bezwarunkowo oddałem się sztuce realistycznej. Podziwiając i odkrywając architekturę, rzeźbę i malarstwo renesansu, stykając się z nimi na żywo, na wyciągnięcie ręki, w całej ich cielesności, a nie tylko z fotografii, zrozumiałem, że to w książkach z algebry trzeba szukać sposobu na przekazywanie emocji. Zdziwiło mnie wtedy, że wielcy artyści renesansowi byli w większości bardzo blisko nauki – podobnie jak naukowcy badali przyrodę, analizowali ją, aby znaleźć strukturę i zbliżyć się do wielkiej tajemnicy piękna, harmonii i proporcji.
Po powrocie do Hiszpanii moja intencja była doskonale zdefiniowana: wywołać u odbiorców moich obrazów emocje podobne do tych, jakie odczuwałem, kontemplując dzieła sztuki wielkich mistrzów.
Co według Ciebie reprezentuje włoski renesans?
Tak jak nasza epoka bierze za punkt wyjścia narodziny Jezusa Chrystusa, tak w sztuce momentem zwrotnym jest właśnie włoski renesans. Wszystko, co powstało od tamtej pory, jest punktem odniesienia do tej odległej, niezwykłej epoki.
Ale powiedziałeś też: „Mogłoby się wydawać oczywiste, że maluję jak dawni mistrzowie. Formalnie może to być prawda, ale konceptualnie bliżej mi do malarza jaskiniowego” – czy mógłbyś to rozwinąć?
Sztuka rodzi się jako przejaw magiczno-religijny. Człowiek z Cro-Magnon przedstawiał na malowidłach w jaskiniach to, co chciał otrzymać od bóstw. Mogę powiedzieć, że moje obrazy to modlitwy i tak jak jaskiniowiec maluję to, co chcę posiadać. Jaskiniowcy malowali swoje pragnienia, ja reprezentuję swoje, czyli świat idealny, pogodny, gdzie Piękno jawi się jako synonim Dobra Absolutnego.
Twoje obrazy przedstawiają głównie ludzi. Czy kiedykolwiek chciałeś mierzyć się z innymi tematami? Czy popełniałeś np. pejzaże lub czystą niefiguratywną abstrakcję?
W moich obrazach jest obecna pewna „abstrakcja”. Moja sztuka jest antynarracyjna. I choć postaci i elementy, które maluję, są rozpoznawalne, w rzeczywistości nie mają znaczenia.
Właściwie moje płaskie tła to abstrakcyjne pejzaże. Czerwień to synteza nieba o zmierzchu, dźwięcznego i absolutnego. Czerń to las w bezksiężycową noc. Ale nocą las tętni życiem. Jeśli w ciszy obejrzysz jeden z obrazów z czarnym tłem, usłyszysz świerszcze, żaby, nocne ptaki i szelest opa-
48 POST SCRIPTUM
Czerwień
dających na ziemię suchych liści. Białe kwadraty to niedawno zaśnieżony step, ale bez zimna. Natura jest moją wielką nauczycielką i pojawia się we wszystkich moich pracach w sposób rozstrzygający i definitywny.
Pracujesz tylko z trzema elementami: pustym tłem, postacią i kompozycją. Czy kiedykolwiek czułeś się ograniczony, uwięziony we własnej koncepcji?
Ponieważ wybieram je starannie, świadomie, czuję się z nimi bardzo dobrze. Sztuka, która mnie zachwyca, powstała pod ścisłą cenzurą, dlatego chcę stawiać granice mojej artystycznej wolności. To w ograniczeniach rodzi się i wzrasta wyobraźnia i poezja.
W swoich obrazach figuratywnych przekazujesz głębszą ekspresję, aurę podmiotu, duchowość. Malujesz portrety z natury, czy pracujesz ze zdjęciami? Jak wygląda u Ciebie proces tworzenia?
Obraz zaczyna się od sesji zdjęciowej (dziś niemożliwa byłaby praca z modelem przez dwa miesiące w pracowni). W czasie sesji staram się, aby światło i atmosfera były idealne – takie, jakie chciałbym przenieść na obraz. Moim celem jest, aby oryginalny pomysł i rezultat się pokrywały. Nie ma improwizacji, choć czasami obraz stawia opór i trzeba go oswoić. Chociaż maluję ze zdjęć, staram się, aby moje obrazy nie wyglądały jak fotografie. Nawet jeśli jest to naturalistyczny realizm. Gdy maluję, to zaczynam od czerwonego tła, przedstawienia postaci ludzkiej, a potem bardzo głęboko i intensywnie pracuję z pustą przestrzenią.
49 POST SCRIPTUM
ma moc przekraczania własnego stanu jako koloru
Model
Dlaczego czerwony?
Bo jest pełen konotacji i intencji. Pochodzi od łacińskiego coloratus (colorare, „kolorować”) i jest to kolor par excellence. Czerwień ma moc przekraczania własnego stanu jako koloru. To więcej niż kolor – to symbol, który sugeruje piękno i ponadczasowość, ale jednocześnie siłę. To kolor krwi, religii i wybranych. Czerwień na moich obrazach jest właściwie metaforą nieba i transcendentalizmu.
A kim są Twoi modele?
Moi modele to zwyczajni ludzie. Nie muszą być piękni, ale muszę wyczuć, że
mogą mi pomóc przekazać jakąś szczególną emocję. Powiedziawszy to, chciałbym wyjaśnić, że chociaż pracuję z prawdziwymi modelami, moje prace nie przedstawiają prawdziwych ludzi, ale raczej ich idealną wersję. Pojawiają się na moich obrazach, tak jak Dorian Gray pojawił się na portrecie. Chodzi mi o to, że wycieram z ich twarzy wszystkie ślady rozczarowania czy frustracji. Dlatego ludzie identyfikują się z moimi obrazami: bo są one lustrem, w którym odbija się obraz tego, kim oni sami pragną być.
Usuwając tło, usuwasz kontekst. Interpretacja tematu staje się czysto ludzka, wolna od etykietek i piętna społecznego. Obraz pozostawia dużo miejsca
50 POST SCRIPTUM
jest jak aktor –to silnik do przekazywania emocji w kierunku widza
na interpretację, widz może zbudować własną historię prezentowanej osoby. Powiedziałeś wcześniej, że misją tych portretów nie jest opowiadanie historii. Zastanawiam się, czy (kiedy zaczynasz malować) masz w głowie jakąś historię?
Nie, nie ma historii – chcę tylko przekazać wrażenia. Kiedy odczuwam jakąś emocję w określonej sytuacji, zastanawiam się, jak mógłbym spróbować przekazać to uczucie widzowi. Często te uczucia są celowo rozproszone, nieskoncentrowane.
Namalowałeś serię obrazów przedstawiających postać dziecka (zwykle kojarzoną z niewinnością) z bronią (związaną z wojną) – jaki jest zamysł tych obrazów?
Z jednej strony czyste piękno dziecka będzie wyglądało jeszcze piękniej i czyściej, jeśli zostanie otoczone pewnymi elementami silnie kontrastującymi z ideą „dziecka”, którą mamy głęboko zakodowaną. Z drugiej strony to, co zamienia wyrażenie w poezję, to przymiotnik oświetlający słowo. Przedmioty, które pojawiają się na moich obrazach, takie jak nóż, zapalony papieros czy pistolet, są przymiotnikami definiującymi pojawiający się na obrazie model i wypełniają go konotacjami, które z kolei wyzwalają interpretacje w wyobraźni widza.
Wyobraź sobie mak w kwiaciarni pełnej kwiatów: będzie niewątpliwie piękny. Ale jeśli zobaczymy ten sam mak samotny na polu bitwy, na tej całej spalonej przestrzeni spustoszonej pod ołowianym niebem – to wtedy, och, ta czerwień będzie najpiękniejszą i najbardziej zapierającą dech w piersiach czerwienią na świecie.
Moim zamiarem nie jest opowiadanie historii z początkiem i końcem. Moje malarstwo nie jest fragmentem narracji, po prostu próbuję „napisać” wiersz farbą, która jest jak niekończąca się linia, jak nieskończona nić, która się wije i łączy w tkaninę wierszy.
Czyli jesteś poetą… Wyraźnie widać to na Twoich obrazach i fakt ten po raz kolejny udowadnia, że świat sztuki jest połączony, a poszczególne jej dyscypliny przenikają się nawzajem, tworząc rzeczywistość pełną dobra i emocji.
„Piękne, niepokojące i głębokie. Takie są obrazy tego hiszpańskiego artysty, który krąży po galeriach i targach sztuki na całym świecie, który swoimi obrazami w kolorze czerwonym powoduje zwrot
w tradycji portretowania i łączy renesansową doskonałość z matematycznym rygorem”. Tak definiuje Twoje malarstwo amerykańska dziennikarka Sandra Lodos. Czy zgadzasz się z jej słowami?
Tak.
Twoje prace były wystawiane w wielu prestiżowych galeriach na całym świecie (w miastach takich jak: Bazylea, Genewa, Miami, Nowy Jork, Kolonia, Düsseldorf, Monachium, Berlin, Sun Valley, Seul, Meksyk i wielu innych). Która była dla Ciebie najważniejsza?
Absolutnie wszystkie. Moje starania, aby robić wszystko, jak potrafię najlepiej, i wdzięczność ludzi za moją pracę były takie same w przypadku wszystkich wystaw. Chociaż jest jedna… Moja wystawa w Paryżu w 2015 roku ze znaną galerystką z Miami – Galą Kavachniną – była bardzo wyjątkowa ze względu na jej okoliczności. Zadedykowałem ją mojej matce, która miała już alzheimera. Tytuł: Estrella, On Ne Change Pas był modlitwą, prośbą do Boga. Dla wszystkich było to bardzo miłe i ekscytujące show.
Kogo najbardziej podziwiasz? Czy masz mistrzów?
Mam wielu. Ale moimi największymi nauczycielkami zawsze były i są Natura i Cisza.
51 POST SCRIPTUM
52 POST SCRIPTUM
Mak w kwiaciarni pełnej kwiatów będzie piękny.
Ale ten sam mak, samotny na polu bitwy, na spalonej przestrzeni, będzie najpiękniejszą czerwienią na świecie
Czy mógłbyś opowiedzieć nam więcej o wystawie Fundacji Dalajlamy The Missing Peace: Artists Consider Dalai Lama?
Wziąłem udział w wystawie The Missing Peace: Artists Consider Dalai Lama, która zgromadziła wybitnych twórców takich jak Bill Viola, Anish Kapoor, Marina Abramović, Christo, Richard Avedon i Sebastião Salgado. Od 2006 roku wystawa ta podróżowała po świecie i zawitała do wielu miast. Spektakl został zamówiony przez dwie organizacje, których celem jest ochrona tożsamości kulturowej i religijnej tybetańskiego świata: Fundację Dalajlamy i Komitet 100 dla Tybetu (C100) – organizacji złożonej z wielu noblistów, prezydentów, artystów i intelektualistów. Moja praca Reinkarnacja została wybrana na emblematyczny obraz wystawy. Wydrukowano ją na okładce katalogu, plakatach i zaproszeniach. Portret przedstawia chińską dziewczynkę obserwującą
widza z niepokojącą słodyczą na twarzy. Obraz ukrywa dwie szczególne historie: jedną o malarzu, który zastanawia się nad reinkarnacją Dalajlamy w małej dziewczynce urodzonej w kraju, który najechał na Tybet, a drugą o małej dziewczynce, ofierze chińskiej polityki planowania rodziny i kultury dyskryminującej dzieci płci żeńskiej, co zmusza rodziców do pozostawiania ich w sierocińcach, gdzie czekają na adopcję przez zachodnią rodzinę.
Właśnie, użyłeś słowa „portret”. Gdy patrzy się na Twoje obrazy, pierwsze, co przychodzi na myśl, to słowo „portret”. Ale sam mówisz, że zdecydowanie nie jesteś portrecistą, że nigdy nie namalowałeś portretu. Czy mógłbyś to wyjaśnić?
Nie są to portrety, bo postaci, które pojawiają się na obrazach, nie przedstawiają siebie, lecz odgrywają rolę. Dla mnie model jest jak aktor – to silnik do przekazywania emocji w kierunku widza.
Jak ograniczona jest Twoja paleta? Ilu kolorów używasz podczas malowania obrazu?
Jest ograniczona, ale tylko z wyglądu. Używam wszystkich kolorów.
Czym jest dla Ciebie sztuka? Jaka jest Twoja osobista definicja sztuki?
Sztuka u swych początków była bezpośrednią komunikacją z Bogiem, z siłami Natury. Teraz jest to komunikacja między duchowo-emocjonalną częścią artysty a widzem.
Gdzie widzisz siebie za 10 lat?
Nie wiem, ale mam nadzieję, że będę tam szczęśliwy. (śmiech)
Jakie plany na przyszłość?
Zaplanowałem kilka wystaw w galeriach sztuki na całym świecie i wezmę udział w różnych targach sztuki. W szczególności jestem bardzo podekscytowany moim udziałem w Art Miami [amerykańskie targi sztuki współczesnej – przyp. red.] – będę wystawiał swoje obrazy w trzech galeriach. Wśród nich jest Kavachnina Contemporary, gdzie zaprezentuję swoją pierwszą kolekcję biżuterii. Ale przede wszystkim będę się starał być szczęśliwym i spokojnym.
I tego Ci z całego serca życzę. [RC]
54 POST SCRIPTUM
Jakub Kurzyński
PATRZYMY NA TO SAMO NIEBO
Patrzymy na to samo niebo, poranek taki cichy, taki spokojny, nie mogę już spać, wstaję do pracy,
ktoś w tej chwili uprawia seks, ktoś w tej chwili się całuje, ktoś rozmawia, ktoś się kłóci, ktoś płacze, szepcze, milczy,
gdzieś w tej chwili spada deszcz, gdzieś spadają bomby, ktoś w tej chwili umiera trafiony kulą pod żebra.
Obserwujemy to samo niebo, patrzymy na ten sam księżyc, który nie dla wszystkich wygląda tak samo.
Wspominasz ten piękny dzień, gdy niebo było spokojne, kiedy czerwień zachodu nie kojarzyła się ze śmiercią, kiedy po prostu mogłeś zapalić papierosa, bez obawy, czy to będzie twój ostatni.
Poranek taki cichy, taki spokojny, obserwuję jak śpisz, dochodzi 4 nad ranem, o 4 nad ranem śpi również świat. Jest cicho. Jest głucho. Zupełnie jakby ani jedna bomba nie miała spaść na nasze miasto, które zostanie zrównane z ziemią.
Proste równanie: 2+2=4, jak iskander+człowiek=śmierć. Ale w tej ostatniej sekundzie, jeszcze o tym nie myślimy, jeszcze śpimy, kochamy się, kłócimy, czuwamy. Jeszcze Żyjemy.
57 POST SCRIPTUM
Poeta nie zakrzykuje własnego głosu Pozorny spokój filozofa
Omawiając tom Mądrość dobra (Poznań 2022)
Pawła Kuszczyńskiego, zacząć trzeba nie od poety Pawła Kuszczyńskiego, ale od człowieka Pawła Kuszczyńskiego –jego osobowości i postrzegania przez innych. Nie z bliskiego, zgnuśniałego otoczenia. Tylko z dala. Powiedzmy z perspektywy wzgórza Stasiewiczówki [urocza wysepka na obrzeżach Nysy przyciągająca do siebie poetów, pisarzy oraz tych wszystkich, którzy szukają artystycznego wytchnienia –przyp. red.], nasyconego głębią słowa pomiędzy dwoma fortami a aleją lipową, prowadzącą do regulickiej osady. Bo tam, gdzie spokój, świat jest najbliższy prawdy.
Minęły lata, a ja przed oczami mam starszego eleganckiego pana w białym swetrze z jasną, gęstą czupryną, zaczesaną do góry niczym nordycki bóg deklamujący wiersz miłosny dla swojej Iduny (Wiesławy Siemaszko-Zielińskiej), przed którą ukląkł i wręczył jej rękopis czytanego liryka. Ta bogini wiosny, której imię znaczyło dosłownie „odnawiająca, odmładzająca”, była opiekunką kosza ze złotymi jabłkami młodości, zawsze pełnego. Pozwalały one zachować młodość – szczęśliwy ten, kto je spożył. A dałbym głowę, że sięgał po nie poeta z Poznania! Potwierdzeniem fotografia – i znów Polanica Zdrój, kawiarnia Bohema. Jesteśmy we troje: pośrodku grecka poetka Maria Mistrioti z Chalkidy w zwiewnej narzucie niczym motyl frunący na Olimp, po prawej Paweł Kuszczyński w niebieskim, centkowanym szalu, ciemnej marynarce, w gustownym krawacie, z butonierką w tym samym kolorze, charakterystyczną fryzurą jak u Zeusa. A ja… A ja mógłbym być woźnym na Olimpie (jeżeli bym nie spadł), spijałbym ostatnie krople nektaru i wyjadał resztki ambrozji. Bo nieśmiertelność nie zaszkodzi nawet zwykłemu śmiertelnikowi na katorżniczej drodze poezji, gdzie
trakt ubity szkłem, na szyi wieniec z drutu kolczastego, a rozszalała ulewa smaga po twarzy. Ale jest nadzieja, że jutro… najdalej pojutrze… wyjrzy słońce i rozświetli horyzont, niekończący się kres wędrówki, do którego od dnia pierwszego i pierwszego napisanego wiersza podąża poeta duszy ludzkiej – tajemnicy jestestwa człowieka. O tej właśnie nadziei, duszy, tajemnicy mówi w swoim najnowszym tomie (ale nie tylko) poeta Paweł Kuszczyński, rocznik 1939, nad którego twórczością pochylali się najwybitniejsi w rzemiośle krytyki. Pomniejsi chcieli się mierzyć?! Powalała ich jednak moc słowa i mistrzostwo nastroju. Dary (talent) dane poecie przez Boga. Reszty (warsztatu) podobno można się nauczyć. Jednak nie każdemu to dane!
Obserwowałem starszego kolegę po piórze na festiwalach wielokrotnie (Poeci bez granic – Polanica Zdrój, Poezja słowiańska – Czechowic-Dziedzice). Sposób jego zachowania i prezentacji wiersza powiedzmy codzienny. Gdy przeistacza się w poetę, jest w tym coś z misterium, z praźródła, z homeryckiej poświaty. Powietrze gęstnieje, publiczność cichnie. Dotyka – przynajmniej mnie – chłodne, wytłumione echo rzeźbionego, dębowego konfesjonału. W dodatku Paweł Kuszczyński wyznaje pogląd, że poeta nie może być biernym wobec otaczającej go rzeczywistości:
Nie można zmienić tego, / co przedtem było, / poddźwignąć przeszłość, / by teraźniejszość zadowolić / uładzonym wspomnieniem / bytu minionego. / Przyszłość najbardziej ze wszystkich / rzeczy zobaczyć chcemy. / Godzić życie z podarowanym czasem / człowieka zadaniem.
Do takich odniesień potrzeba bagażu doświadczeń życiowych (wspomniałem już – rocznik 1939). A przecież było ich niemało w polskiej historii i to wszystko na oczach, niekiedy z udziałem. II wojna światowa, sta-
linowski terror po jej zakończeniu, polski październik 1956, wydarzenia marcowe 1968, „Solidarność” i stan wojenny, odzyskanie niepodległości z wielkim bezrobociem znaczonym samobójstwami. Ponoć cena transformacji. Ostatnio pandemia, a teraz wielomilionowa fala ukraińskich uchodźców i strach przed kolejną wojną. Ile człowiek w stanie jest udźwignąć na swoich barkach w czas ziemskiej wędrówki?
W wierszach oprócz pytań znajdujemy wiele odpowiedzi:
Umiar zaczyna się / od cichego otwarcia drzwi, / przynosi spokój bliźnim. Życie jest otwartą przestrzenią, / w której pragnie wygrywać / z losem. / Zachowaj spokój w niepokoju, / nie spiesz się zbytnio.
Rozmowa dusz najczystszą pozostaje. / Słowo syci pamięć.
Mało rozumiemy, jeszcze mniej przeczuwamy.
Stąd ten ból w wierszu Poetom, którzy odeszli w sierpniu 2004 roku (Łucja Danielewska, Tomasz Agatowski, Czesław Miłosz): Kos odfrunął, przestał śpiewać / tego lata. / Zerwany kwiat róży wypełnił / dłoń przychylną pięknu, / odsłoniły się kolce gałązki. / Pozostają na zawsze gwiazdy / ze swym światłem / dla oczu tęskniących / za dalą, tą ojczyzną pragnień. / Wchodzimy z obawą w nurt rzeki, / nigdy nie tej samej. / Z obawą, czy na brzegu / nie pozostawiliśmy najcenniejszej rzeczy. / Tylko miłościwa ziemia / przyjmuje ból i wołanie, / przechowa echo / niedokończonych pieśni. Słyszanych w zadumie tworzenia… Płomień wskrzesza umarłych. Wskrzesza pamięć o człowieku… Pamięć o przeszłości to patriotyzm, tożsamość. Tematy tak uwypuklane w wielu lirykach poety nie tylko w omawianym tomie. Przypomnę; jest ich czternaście. Tu namacalnymi przykładami są: Tryptyk katyński
i Córki generała, gdzie Paweł Kuszczyński w jakże obrazowej narracji mówi: Znaleźli się na wschodzie i północy / gdzie Bóg skasowany / przez rewolucję, / do ludzi rzadziej / przychodzi. // Zamknięci w oczekiwaniu, / okradzeni z jutra. / W świtaniu dnia / strzały w tył głowy, / krzyk głębi serca. / Zdrętwiały w zdumieniu drzewa. / Nie dowiemy się jak umierają / Orły. Nawet te z tupolewa cięte brzozą. Brzozowy krzyż – Polakowi/Tułaczowi/Żołnierzowi. Katyń, Palmiry powinny być w świadomości narodowej zawsze obecne i przypominane, by z pamięci młodych nie wpadły w mroki zapomnienia. Janina Lewandowska, córka generała Józefa Dowbora-Muśnickiego, pilot lotnictwa Wojska Polskiego II RP. Pierwsza kobieta w Europie, która wykonała skok spadochronowy z wysokości 5 kilometrów. I jej siostra Agnieszka członkini Organizacji Wojskowej Wilki. Zamordowane w tych straszliwych miejscach. Janina, jedyna kobieta żołnierz, w Golgocie Wschodu. Agnieszka w Puszczy Kampinoskiej. Kolejnym – Henryk Dobrzański „Hubal”, major kawalerii Wojska Polskiego, sportowiec (jeździectwo), ostatni polski „zagończyk” jako dowódca Oddziału Wydzielonego Wojska Polskiego w czasie II wojny światowej. Paweł Kuszczyński opisuje jego wybory tak:
Na przekór umykającym generałom, pułkownikom, / marszałkowi i urzędnikom, którzy zgubili obowiązek – / należało dać odpowiedź… / Bohatyr szczęściem znajduje Hubala / (…) / Koń jakby z żelaza, ważył siły na zamiary, / galopujący spokojnie w kłusie, / nie wyrywał się, potrafił płynąć nad ziemią / jak wiatr na stepie: / w bitwie stawał się spiżowym pomnikiem zwycięstwa. / Podobni do siebie: / bohaterski jeździec i rumak nieustraszony / z falującą białą grzywą, jakby górą flagi. / Byli z sobą mocno, że wspólne jestestwo / staje się ich jedynym dopełnieniem. / (…) niebo było polskie w dni odchodzące do nocy, / cierpliwy i chłonny słuch wyprzedzające. / Cnota honoru i upór zmagały się z czarnym losem. / (…) Świętokrzyski las tkany jesienią / złotem opa-
dających liści z wyłaniającymi się / czarnymi pniami dębów, klonów i grabów / stał się dla ułanów Majora domem, / rozmawiali z nim po polsku. / Niemieccy żołdacy nie mieli dostępu / do jego ukrytej tajemnicy, bali się, / nie umieli walczyć wśród poszycia i drzew. / Las skrywał Oddział jak wielka zielona kotara, / brzuch kłosów stawał się schronieniem, / gałęzie wysokich drzew baldachimem. / Dla ułanów deszcz był orzeźwiający, / śnieg nieuciążliwy, mróz nie był przykry. / Potomkowie rycerzy spod Cedyni i Grunwaldu / nie ulękli się ludobójstwa w przybranej / masce zmyślonej cywilizacji.
Ostatecznie „Hubal” ginie trafiony serią z karabinu maszynowego prosto w serce. Niemcy masakrują jego ciało i wystawiają na widok publiczny. Prawdopodobnie palą i zakopują w nieznanym do dziś miejscu.
Bohater liryczny Pawła Kuszczyńskiego jest przeświadczony, mimo burz dziejowych, wiarą w trwałość ludzkiego istnienia, stąd trend chadzania własnymi ścieżkami słowa i prawowanie się ze światem o rzeczy najważniejsze. Bo Człowiek jest tyl-
ko trzciną, najwątlejszą w przyrodzie, ale trzciną myślącą – pisze Pascal. Friedrich Nietzsche w Wiedzy radosnej s.220 zadaje pytanie: Co jest pieczęcią osiągniętej wolności? I daje odpowiedź: Przestać się wstydzić samego siebie. Stąd u Kuszczyńskiego te łopoczące gdzieś w przeszłych latach chorągwie z herbem rodowym, tropy patriotyczne, religijne (zaświadczone rozbudowanym poematem, historią biblijną O Józefie, synu Jakuba), pochwała surrealizmu (wiersz Druga strona). Mnie fascynuje pewność wypowiedzi literackich opartych na indywidualnej wizji świata, w zestawieniu z semantyką i zainteresowaniami poety z Wielkopolski (muzyka poważna, literatura, malarstwo, film), które splatają się w jedną całość. Stąd ogół rzeczy i spraw nabiera filozoficznej głębi. Stanu, który Platon nazwał kryształem, czystością myśli. Według mnie to wszystko wyrwane z dna duszy poety pokazuje obraz człowieka pełnego prawdy i wrażliwości. Sprzeciwiającego się wszystkiemu, co deformuje człowieczeństwo. Z próbą przekroczenia progu ku czemuś jeszcze nieznanemu/niepoznanemu.
Wiele w tomie mamy liryków opatrzonych dedykacjami, co potwierdza wieczność pamięci, czasem z retrospekcyjnym przywołaniem i szeptem obecności nieobecnych. Dawno nieobecnych, a ukorzenionych w świadomości poety. Jest w tym uczuciu coś Kuszczyńskiego, jakaś czasoprzestrzenna nieprzystawalność, to dusze nieznające dali. I pozostańmy z tą tajemnicą…[JS]
Adam Gwara
INTERWIJUU...
Nie pisze pan o miłości. Pisałem.
Nie wylewa łez biało czerwonych. Wylałem. I co? I nic. Teraz uczę się anglezować. Po co? Żeby dotrzeć od słowa do słowa. A rymy?
Tylko wtedy, gdy się rozpędzę. Pan się śpieszy?
Przepraszam, ale już będę leciał.
Och! Niby poeta, a taki zwrot kolokwialny.
I w ogóle... Co to za chabeta?
Pegaz, proszę pani. Końgenialny.
60 POST SCRIPTUM
* * * każdego dnia tracę tracę bardziej dzięki tym co pieprzą o morałach pomagają na swój sposób używając do tego perfidnych narzędzi kłamstw szeptów intryg złośliwości zasłanianiem się że pamięć gra z nimi w berka jeśli był żal już go nie ma nie czekam na gości sam otwieram podarki bardziej niż kiedyś nie lubię przeciągów wahania irytującego stania w drzwiach a nóż ktoś się zdecyduje tyle że mnie to nie bawi i nie wzrusza antydepresany odebrały mi łzy jednak to dzięki nim potrafię spokojnie wziąć oddech morały na nic się nie zdały
Robert Knapik
Foto: RC
POLSKI TEATR NA LITWIE
Polskie życie teatralne na Litwie ma długie i piękne tradycje. Na początku ubiegłego stulecia, jeszcze przed wybuchem I wojny światowej, staraniem polskiej społeczności Wilna powstał w litewskiej stolicy okazały gmach przeznaczony przez fundatora, polskiego ziemianina rodem z Druskiennik Hipolita Korwin-Milewskiego, na polski teatr. W okresie międzywojennym budynek ten, zwany popularnie Teatrem na Pohulance (taką nazwę nosiła wówczas jedna z głównych wileńskich arterii, przy której się mieści) stał się znaczącym ośrodkiem życia dramatycznego nie tylko na Wileńszczyźnie, która znajdowała się wówczas na obszarze Rzeczypospolitej, ale w skali całego kraju. W latach 1925–29 na Pohulance miał swą siedzibę renomowany teatr Reduta stworzony przez Juliusza Osterwę. Hitlerowska, a następnie radziecka okupacja Litwy przerwała na dwa dziesięciolecia działalność polskiego teatru w Wilnie. Niemniej, zdziesiątkowana i prześladowana polska społeczność Litwy szybko wykorzystała pierwsze powojenne odwilże i na początku dekady lat 60. powstały w Wilnie dwa polskie zespoły teatralne. Inicjatorką powstania pierwszego z nich w 1960 roku była lekarka i działaczka społeczna Janina Strużanowska. Na początku grupa działała przy Klubie Pracowników Łączności pod nazwą Polski Zespół Dramatyczny, a w 1987 roku przyjął nazwę Polskie Studio Teatralne, którą posługuje się do dzisiaj. Po śmierci założycielki w 1986 roku kierownictwo teatru przejęła prowadząca go nadal z powodzeniem polonistka i reżyserka Lilija Kiejzik. W ostatnich dziesięcioleciach wraz z synem Edwardem, aktorem i energicznym działaczem kultury, rozwinęła imponującą działalność nie tylko teatralną, lecz także impresaryjną. Dzięki niespożytej energii i niepospolitym zdolnościom menedżerskim duet Kiejzików zdołał częściowo przywrócić teatrowi polskiemu historyczną scenę na Pohulance, zajmowaną wciąż w niepodległej Litwie przez zespoły rosyjskie. Od kilkunastu lat odbywają się tam regularnie nie tylko własne produkcje artystyczne teatru Studio, lecz także doroczne festiwale i przeglądy teatrów polonijnych, przybywających do litewskiej stolicy zarówno z Europy, jak i z dalekich kontynentów. Teatr Studio specjalizuje się oprócz polskiej klasyki we własnych produkcjach muzycznych. Ma do dyspozycji zdolnych młodych artystów, wśród których wyróżniają się piosenkarka i kompozytorka
Jolanta Gryniewicz-Tankielun i obdarzony potężnym basowym głosem muzyk Czesław Sokołowski.
Zaledwie o trzy lata młodszy od teatru Studio jest Polski Teatr w Wilnie, założony przez aktorkę i reżyserkę Irenę Rymowicz. Od początku działania w 1963 roku zespół ten został przygarnięty przez Pałac Kultury Kolejarzy, gdzie występował przez pierwsze dekady. Podobnie jak teatr Studio, w pierwszym okresie działalności specjalizował się w polskiej klasyce. W 1992 roku w odrodzonej Litwie kierownictwo teatru przejęła zarządzająca nim do dzisiaj Irena Litwinowicz, która utrzymała tradycyjny repertuar. Niemniej, w ostatnich latach, wraz z dojściem do głosu utalentowanej młodzieży, w repertuarze teatru obok przedstawień „klasycznych” znalazły się oryginalne, nowoczesne spektakle, wystawiane przez obdarzoną nietuzinkową wyobraźnią młodą reżyserkę Bożenę Sosnowską. Młode pokolenie zaczęło posługiwać się nowoczesnymi środkami dramatycznymi, wprowadziło do przedstawień pantomimę, elementy happeningu i multimedia. W spektaklach pojawiła się też tematyka współczesna, charakterystyczna dla dawnej i dzisiejszej Litwy wielojęzyczność, a kanwą przedstawień stała się twórczość młodych polskich literatów z Wileńszczyzny. W ostatnich latach niemal co roku młodzieżówka Polskiego Teatru tworzyła nowy spektakl i z powodzeniem prezentowała te oryginalne produkcje sceniczne nie tylko na Litwie, lecz także na festiwalach teatralnych w Polsce.
Spośród licznych, udanych i ciekawych przedstawień stworzonych przez obydwa polskie zespoły polecam szczególnie produkcje muzyczne Polskiego Teatru Studio Na wileńskiej ulicy i Próba kabaretu Raz jeszcze Osiecka oraz awangardowe spektakle Polskiego Teatru w Wilnie Ogłaszam Wilno najgorętszym punktem planety, MUSZĘ? MOGĘ! i Pop-ezja. Wszechstronnie uzdolnieni i obdarzeni wyobraźnią młodzi polscy artyści z Litwy pokazują się publiczności z dobrej strony i zapewniają publiczności sztukę dramatyczną wysokiej klasy. Szkoda, że teatr na Pohulance wciąż pozostaje Rosyjskim Teatrem Dramatycznym, zamiast na równych prawach służyć wszystkim mniejszościom narodowym i w zrównoważonych proporcjach gościć spektakle obcojęzyczne. [PK]
Teatr na Pohulance. Fot. z archiwum Wilnoteki
Zespół Polskiego Teatru Studio. Fot. z archiwum Teatru Spektakl Pop-ezja Polskiego Teatru. Fot. Joanna Bożerodska
Wywiad z Bożeną Sosnowską –aktorką i reżyserką Polskiego Teatru w Wilnie
Jak zaczęła się Twoja przygoda z reżyserowaniem przedstawień awangardowych?
Moja droga z reżyserowaniem zaczęła się w 2018 roku, gdy razem z grupą aktorów Polskiego Teatru w Wilnie zrealizowaliśmy spektakl poetycki Ogłaszam miasto Wilno najgorętszym punktem planety, oparty na wierszach polskich poetów związanych z Wilnem. Byli wśród nich klasycy, jak Adam Mickiewicz, i młodzi współcześni autorzy, m.in. nasz kolega, aktor i filmowiec Romuald Ławrynowicz. Czułam i widziałam, że brakuje współczesnych polskich spektakli na Wileńszczyźnie, takich które mówią o aktualnych problemach ludzi XXI wieku. Chciałam, żeby widz w czasie przedstawienia przeżył silne emocje, bo przecież to emocje w teatrze są najważniejsze.
Które z Twoich produkcji artystycznych uważasz za najważniejsze i dlaczego?
Uważam, że ostatnia sztuka MUSZĘ? MOGĘ! jest najlepszym produktem, który zrealizowałam wraz z aktorami Polskiego Teatrum w Wilnie: Gabrielą Błażewicz, Katarzyną Kuczyńską, Marią Żukowską i Aletą Kostecką. Jest to spektakl, który porusza temat bycia kobietą, pokazuje, z jakimi problemami zmaga się kobieta w codziennym życiu. Scenariusz opiera się na autorefleksjach aktorek, które opowiadają widzom swoje historie. Potrzeba wielkiej odwagi, żeby stanąć przed widzem i pokazać najciemniejszy zakątek swej duszy. Za to jestem im ogromnie wdzięczna. Prawda wyrazu sprawia, że spektakl przemawia do widza i jest w pełni autentyczny.
Czy widzisz szansę wyjścia polskiego teatru na Litwie poza polskojęzyczny krąg odbiorców?
Wyjście do litewskiego widza wydaje się możliwe, ale jest to długi proces, na który potrzeba czasu i środków finan-
sowych. Idziemy w tym kierunku, gramy spektakle z litewskimi napisami. Pierwszy spektakl zagraliśmy w czterech językach: polskim, litewskim, rosyjskim i żydowskim.
W Płonących płotach zagrały artystki różnych narodowości. Czy zamierzasz kontynuować tę międzynarodową współpracę i tworzyć spektakle wielojęzyczne dla ogólnolitewskiej publiczności?
Performance Płonące płoty był niesamowitym wydarzeniem na Wileńszczyźnie. Grałyśmy razem z Włoszką Alessandrą Calli, z którą zapoznałyśmy się podczas projektu BAIT. To jest właśnie droga do litewskiego widza. W przedstawieniu grałam po litewsku, w sześcianie – i to właśnie przyciągnęło widza litewskiego. Oczywiście, do popularności spektaklu przyczynił się oryginalny i nietuzinkowy pomysł sześcianu z otworami, który stał naprzeciw pałacu Ambasady Polskiej w samym środku wileńskiej starówki. Mieszkańcy miasta mogli podglądać zwykłe domowe życie czterech kobiet.
Czy myślisz, że w obecnych warunkach teatr na Pohulance może z rosyjskiego przekształcić się w międzynarodowy, tak żeby polskie zespoły mogły z niego korzystać na równych prawach z innymi mniejszościami narodowymi?
Sądzę, że jest to możliwe. Ale jest z tym związane pewno ryzyko. Chodzi o to, żeby nie przekształcić teatru w zwykły dom kultury. Przekształcenie obecnie działającego teatru w inną instytucję to długi proces. [PK]
Autor zdjęć: Justyna Moisejenko
Warsaw Artists
Sztuka przede wszystkim!
Rozmawia:
Art house to określenie własne czy zapożyczone?
Przemek Miłosz: Częściowo zapożyczone, ale dobrze oddające charakter tego miejsca, które mieści różne działania artystyczne i paraartystyczne.
Pisane łącznie oznacza typ filmów obejmujący produkcje niszowe i niezależne. Oddzielnie – dom sztuki. U Was jest i niezależnie, czasem niszowo, i jak w domu. Łączycie dziedziny zwyczajowo nie do połączenia.
P.M.: Zwyczajowo nie. Ale rzeczywistość pokazuje, że można spiąć sztukę fryzjerstwa, którą się zajmuje Antoni, ze sztukami plastycznymi, których kuratorem jestem ja. W przyszłości wprowadzimy jeszcze działania performatywne.
Czy to jest sztywny podział na role?
Antoni Tkaczyk: U nas wszystko się przenika.
P.M.: Razem prowadzimy galerię. Obaj interesujemy się sztuką. Cenię kunszt Antka, jego wyczucie formy.
W jakim sensie fryzjerstwo jest sztuką?
A.T.: W sztuce fryzjerskiej mamy do czynienia z różnorodnością formy i tworzywa, a także z dowolnością interpretacji, tak samo jak w rzeźbie czy w malarstwie. Oczywiście nie w każdym przypadku fryzjerstwo jest sztuką.
Jak powstał koncept „Warsaw Artists”? Czy to przestronne pomieszczenie w żoliborskim apartamentowcu z przeznaczeniem na lokal użytkowy tak podziałało na wyobraźnię?
A.T.: Koncept się urodził na długo przed otwarciem tej przestrzeni. To się wzięło z naszych marzeń. W pewnym momencie doszliśmy do wniosku, że mamy już i wiedzę, i tak zwane skille, i doświadczenie w tym, co robimy, i że warto zacząć pokazywać się ludziom.
Anna Maruszeczko
P.M.: Marzenie urzeczywistniało się dwa, trzy lata. Sporo czasu zajęło nam szukanie miejsca. Nie interesowało nas anonimowe centrum. Chcieliśmy, żeby to było jakieś przyjazne zacisze. Chodząc do swojej pracowni, też przy Rydygiera, w Instytucie Chemii Przemysłowej, zobaczyłem miejsce, w którym się teraz znajdujemy. Przyprowadziłem tu Antka i powiedziałem: „To musi być tutaj”.
A.T. Początkowo bardzo mi się tu nie podobało. Lubię nowoczesność, ale to wnętrze wydawało mi się zbyt industrialne.
Co zdecydowało?
P.M.: Zorganizowaliśmy na próbę wystawę mojego malarstwa. Jeszcze w absolutnej surowiźnie.
Rozumiem, że była udana.
P.M.: Tak. W ciągu miesiąca zrobiliśmy remont. I wystartowaliśmy z kolejną wystawą.
64 POST SCRIPTUM
Foto: Sylwia Skarbecka
Do galerii „Warsaw Artists” trzeba się wybrać, nie wchodzi się tu z ulicy.
A.T.: Tak, zależało nam na takim miejscu, przy którym trzeba się trochę wysilić, żeby je znaleźć. Chociaż sporo osób zagląda do nas też przez przypadek.
Jacy ludzie przychodzą do Was oglądać sztukę?
A.T.: Przeróżni. Oczywiście tacy, którzy się nią interesują. Przychodzi na przykład dziewczynka z pieskiem, którego oprowadza po galerii. Ma siedem, osiem lat. Jest na każdej wystawie. Taką mamy tu koneserkę sztuki. Kobieta z dzieckiem w wózku to częsty obrazek. Przychodzą wychowawczynie ze swoimi podopiecznymi z pobliskiego przedszkola. Po sztukę przyjeżdżają też ludzie, którzy szukają oryginalnego prezentu.
Nie odgradzacie się od sąsiadów, wręcz przeciwnie. Z czasem może staniecie się nawet lokalnym centrum animacji kultury.
P.M.: Mamy takie plany. I to się dzieje zupełnie spontanicznie. Nasz art house przyciąga ludzi z okolicy. Wystawa Kostyi Volkova, który uprawia sztukę świadomego kiczu, wyrafinowanej parodii, pełną odniesień do pop-artu i do kreskówek, krzykliwie kolorową, podziałała niczym magnes także na przedszkolaków, z którymi sąsiadujemy niemal przez ścianę. (śmiech)
Zamierzamy nawiązać współpracę z lokalnymi organizacjami. Chcemy urządzać rozmaite eventy kulturalne dla Żoliborza. Jesteśmy w trakcie tworzenia koncepcji wydarzeń kulturalnych innych niż wystawy. Będą to warsztaty plastyczne, muzyczne, czytanie na głos. Jak te dwa światy ze sobą istnieją na jednej przestrzeni?
P.M.: Z zewnątrz w ogóle nie widać miejsca Antoniego. Choć to zupełnie nietypowe, teraz mu bardzo odpowiada. Daje intymność w pracy. Jest tylko on i klientka/klient. Z zewnątrz widać obrazy na ścianach. Te dwie przestrzenie nie mają sztywnej granicy. Jestem po architekturze wnętrz. Postarałem się, żeby to istniało w symbiozie.
&Przemek Miłosz Antoni Tkaczyk
„W arsaw Artists” to art house na warszawskim Żoliborz u, stworzony przez Antoniego Tkaczyka, stylistę fryzur i Przemka Miłosza, absolwenta ASP w Warszawie. To miejsce, gdzie sztuki plastyczne istnieją w symbiozie ze sztuką fryzjerstwa
65 POST SCRIPTUM
Foto: Małgorzata Lachowiecka
Czy można powiedzieć, że Wasz salon fryzjerski, dzięki obecności sztuki, jest ekskluzywny?
A.T.: To miejsce nie jest ekskluzywne. Nie ma tu przedmiotów z drogiej skóry połączonej ze złotem. Powiedziałbym o nim raczej, że jest wyjątkowe.
I na pewno nie ma tu napięcia, tak charakterystycznego dla galerii, do których człowiek wchodzi i sztywnieje. Nasze miejsce nie onieśmiela. Zależało mi, żeby tę swoją część stworzyć przyjazną, trochę domową.
Tworząc taką atmosferę, oswajacie sztukę nowoczesną, która dla wielu i tak jest trudna.
A.T.: To miejsce w założeniu miało być integrujące, na różnych poziomach. Zdecydowaliśmy też, że nie będziemy tworzyć korporacji fryzjerskiej, tylko będę pracował sam.
Czy artystów, których prace prezentujecie, dobieracie według jakiegoś klucza?
A.T.: Wystawiamy artystów niezależnie od liczby ich wystaw czy wieku. Zależy nam na różnorodności, ale też na tym, żeby prezentować twórczość mniej znaną. Jesteśmy przekonani, że świat nie słyszał o wielu ciekawych postaciach. Artyści, z którymi współpracujemy, uprawiają malarstwo, a jednocześnie zajmują się grafiką komputerową, projektowaniem okładek, tworzą ilustracje. Łączą różne aktywności artystyczne. To wybór, ale też wymóg czasów.
P.M.: O Kostyi Volkovie już mówiłem. Wystawialiśmy też obrazy Franka Wolskiego, Poli Harrington i Jaśka Balcerzaka.
Moją uwagę swego czasu przykuły prace Poli Harrington. Może dlatego,
Zależy nam na tym, żeby prezentować twórczość mniej znaną
że podejmują trudne tematy społeczne, a jednocześnie są piękne.
P.M.: Polę interesuje feminizm, brak podmiotowości kobiet w kulturze, równouprawnienie. Te tematy przekształca w symbole, tworząc kompozycje wizualne. A uroda tych prac bierze się pewnie z jej licznych podróży, inspiracji orientalnymi kulturami i tropikalną przyrodą.
U niej też każdy obraz ma swoją historię opisaną przez artystkę i wyeksponowaną razem z obrazem. To jest integralne.
Inny wystawiany w „Warsaw Artists” artysta Franek Wolski twierdzi coś biegunowo innego. Malarstwu przypisuje funkcję emocjonalną i duchową. Nie jest ono dla niego „ilustracją myśli, a ekspresją zupełnie innego porządku wrażliwości i doznawania”.
P.M.: To prawda. To zupełnie inne podejście do tworzenia. Każdy jest inny. Jasiek Balcerzak, którego malarstwo akurat wystawiamy, zafascynowany jest lasem. Dziecięca fascynacja przerodziła się u niego w studiowanie formy i koloru drzewa. Na płótnie łączy energię i dynamikę drzew z ich spokojem. Jego celem jest znalezienie harmonii między tymi przeciwstawnymi stanami.
Twoja sztuka także jest społecznie zaangażowana.
P.M.: W moich pracach nie ma symboli ludzkich, ale mimo to są blisko związane z człowiekiem.
66 POST SCRIPTUM
Kostya Volkov
Pola Harrington
68 POST SCRIPTUM
Jasiek Balcerzak Franek Wolski
A Twoje tworzywo artystyczne?
P.M.: To tworzywo jest wiecznie żywe. (śmiech) To jest węgiel. Sprowokował mnie do tego zimowy smog. Nadużywanie węgla jako surowca energetycznego. W swoich pracach używam węgla drzewnego jako symbolu. On jest też lżejszy, łatwiej nim operować. Musiałem opracować technikę umieszczania go na płótnie.
Lubisz czerń?
P.M.: Używam tylko tego koloru. Uwielbiam czerń jako kolor niekolor. W przypadku obrazów, które tu widzisz, na płótno przelałem swoje przerażenie. Robię to od 2018 roku. Do tej pory powstało dziesięć ogromnych obrazów, z których jeden, pierwszy z tej serii, jest tajny, zamknięty u mnie w mieszkaniu.
Dlaczego go zamknąłeś?
P.M.: Trochę trwało zanim znalazłem, wypracowałem swoją drogę w malarstwie. Mam na myśli swego rodzaju styl. I ja ten styl znalazłem właśnie przy pierwszym obrazie, tym zamkniętym.
Te obrazy mają być duże, bo rozmiar ma także przerażać?
P.M.: Tak. Wręcz pochłaniać odbiorcę. Po wystawie sam się ich przeraziłem. Schowałem je do pracowni i nie wchodziłem tam przez pół roku. Tak więc ten węgiel nie tylko dobrze się komponuje, nie chodzi tylko o wywołanie wrażenia estetycznego. Te prace mają moc.
Jak „Warsaw Artists” promuje swoich artystów?
P.M.:Nie zajmujemy się profesjonalną promocją, ponieważ żeby to robić, i w Polsce, i za granicą, potrzebowalibyśmy większych finansów. A my jesteśmy na początku drogi. Mamy swoją stronę internetową, media społecznościowe. W przyszłości chcielibyśmy się tym zająć na poważnie.
Konieczność autopromocji jest zmorą wielu artystów.
A.T.: Niektórzy próbują sami się promować na przykład w mediach społecznościowych, jednak to bardzo dekoncentruje i frustruje. Większość twórców, których znamy, wolałaby zajmować się twórczością, a nie promocją.
P.M.: Z tego też się bierze sztuka inspirowana Internetem, której mamy przesyt. Artyści nie czerpią z rzeczywistości, tylko z rzeczywistości wirtualnej.
Jak prezentowani przez Was Twórcy oceniają „Warsaw Artists”?
A.T.: Są wdzięczni. Galerie, które znają, są nastawione na dochody. My jesteśmy na pograniczu. Z czegoś trzeba utrzymać to miejsce, ale nie robimy tego wyłącznie dla zysku.
Czy Wasze miejsce jest dochodowe? Obrazy się sprzedają? I co się lepiej sprzedaje, co jest bardziej dochodowe – sztuka czy usługi?
P.M.: Najbardziej dochodowa na tym etapie jest działka Antka. Z galerią jest tak jak powiedzieliśmy wcześniej, czyli potrzebna jest reklama, reklama i reklama.
Wciąż inwestujemy. Na razie wychodzimy na zero. Ale obserwujemy wyraźną tendencję wzrostową. I co ważne, nie mamy żadnych finansowych zobowiązań.
Ja na co dzień jestem grafikiem komputerowym. W ten sposób zarabiam. Całe życie zajmowałem się grafiką.
W wieku czterdziestu lat postanowiłem zacząć studia na Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Niedawno je ukończyłem. Brakowało mi mistrza, nauczyciela, bo już wcześniej malowałem. Jestem absolwentem Wydziału Architektury Wnętrz. Malarstwo doskonaliłem w pracowni profesora Andrzeja Zwierzchowskiego, a rzeźbę – w pracowni profesora Antoniego Grabowskiego.
Byłem jedną z nielicznych dorosłych osób na roku. Zakochałem się w tym wydziale. To mi otworzyło głowę na świat, chociaż wydawało mi się, że mam ją wystarczająco otwartą. Antek bardzo mnie motywował.
A.T.: Wspieramy się mentalnie w trudnych momentach. Jedno jest pewne: nie warto kończyć na marzeniach, a zwyczajnie je realizować. [AM]
69 POST SCRIPTUM
Pola Harrington
Foto: RC foto: RC
LET’S DANCE
Wszystkie nasze dziewczyny chciały pójść w tango my nie trzymaliśmy dobrego rytmu Podpierając ściany szukaliśmy ucieczki od różnych rąk że chodź no Wtedy nie było takich wymówek że nie wypada że ludzie
A że zwierzęta nawet nie pomyśleliśmy nie miały głosu Wyciągnęły nas na parkiet i powiedziały prowadźcie nasze kości W objęciach jakoś to szło udawaliśmy leonarda dicaprio z pierwszej części titanica
To był znak że idziemy w tę samą stronę po trupach kolegów
I kiedy robiliśmy się odważniejsi pluliśmy na wszystko one prosiły zostawcie niech noc będzie dłuższa Jesteśmy wdzięczni tym dziewczynom mogliśmy odprowadzić je do domu
Bartosz Dłubała
KŁAMSTWO LITERACKIE
krzyk jest lekarstwem na niemoc przemoc mediów drze się na strzępy słów litery są rozczłonkowane ułóż z nich sensowny wiesz tym bardziej że się już kończy chyba spróbuj z a zrobić aaa stan wywyższonej twórczości obraz i dźwięk kaleczonych kobiet i dzieci milczą wniebogłosy idą do ciebie zgłoski do ciebie się u trzymują nad poziomem morza jest głębokie myślenie formą jeden atleta potrafi podnieść dwóch dwóch atletów próbuje ponieść pięciu sześciu to się roznosi po ludziach po domach jak obchody święta istnieją po to by święcić sukcesywne wystrzały huki przedsięwzięć tytuły wcięcie nie używaj określeń sprawdzających się
71 POST SCRIPTUM
Książka ma łączyć. Opowieść o Wołyniu
Kasia Krawiecka Janka.Historia,której nie znacie
Dzisiaj niewiele osób bada historię swojej rodziny, szuka własnych korzeni, a często bywa tak, że nawet mimo chęci nie znajduje dróg, które doprowadziłyby do wiedzy o przodkach. Skąd pomysł na powieść Janka?
Janka to z jednej strony przypadek, a z drugiej – potrzeba serca (i poniekąd ratowanie honoru). Nie planowałam wydania książki. Ba! Nie miałam pojęcia, że napiszę powieść. W Anglii mieszkam od 2006 roku. Kiedy mój syn miał kilka lat, zapytał mnie, co to znaczy, że jestem Polką. Zbyłam go wtedy, jednak powoli zaczęło do mnie docierać, że bardzo zaniedbałam temat polskości. Miałam ogromne kompleksy związane z byciem Polką, chociażby dlatego, że wyjechałam z kraju, w którym żyje moja rodzina. Przez wiele lat czułam się jak tchórz. Miałam świadomość, że moi najbliżsi w ojczyźnie walczą każdego dnia o przetrwanie, a ja żyję tu spokojnie… Mimo wszystko postanowiłam odpowiedzieć na pytanie syna najlepiej, jak umiem. Matka mojej mamy – Janka Leszczyńska – przeżyła rzeź wołyńską. Pisała wiersze, które czytała nam, kiedy byliśmy dziećmi. Strasznie mnie to wtedy nudziło. Po latach jednak postanowiłam, że gdy odwiedzę babcię, poproszę ją o wszystkie jej dzieła, abym mogła je spisać. Tak, aby mój syn – gdy już będzie gotowy – mógł dowiedzieć się czegoś na temat swoich korzeni.
Po latach zrozumiałam, że ta powieść powstała, aby inspirować innych do odkrywania swojego pochodzenia. Mam poczucie, że za kilka lat będziemy uczyli się historii z przekłamanych podręczników.
W swojej powieści poruszasz bardzo ważny, ale jednocześnie dość kontrowersyjny temat tzw. rzezi wołyńskiej. Czy kiedy tworzyłaś tę książkę, zastanawiałaś się, w jaki sposób zostanie ona odebrana?
Najbardziej bałam się reakcji rodziny. U nas w domu wcale nie mówiło się o wojnie. Co prawda orientowałam się, że babcia pochodzi z dawnej Polski, ale zupełnie nie wiedziałam ani co ten termin oznacza, ani gdzie tak naprawdę był Wołyń. Opisałam historię emigrantów, która niespodziewanie okazała się idealnie pasującym puzzlem układanki dużo większej niż to sobie początkowo wyobrażałam.
Obawiałam się tego, że nikt nie zrozumie naszej historii. Że jest ona zbyt hermetyczna. Stało się wręcz przeciwnie – z opowieścią o mojej rodzinie utożsamia się wiele osób, zwłaszcza tych, które mają straszliwe rany w sercach. W zadziwiający sposób książka przerodziła się w środek pomagający w pożegnaniu traum wojennych. To było dla mnie niewyobrażalne uczucie i nieoczekiwana misja.
Mówimy o ludzkich tragediach, o krwawej historii, jednak nie sposób też nie zwrócić uwagi na warstwę lingwistyczną powieści. Janka to nie tylko niesamowicie ważne wydarzenia i autentyzm przeżyć, ale również język.
Pamiętniki babci napisane są językiem, którego używała, kiedy była dzieckiem. Uważam, że jest to ogromna wartość mojej książki. Wielu czytelników wyznało mi, że najbardziej wzruszały ich właśnie te wiersze. Babcia ma dar mówienia o niepojmowalnym bólu w bardzo ludzki, prostolinijny sposób.
Wciąż mam w głowie i przed oczami Wołyń – film Wojciecha Smarzowskiego, który powstał na kanwie opowiadań Stanisława Srokowskiego oraz wspomnień świadków rzezi wołyńskiej. Zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Jeszcze długo po wyjściu z kina nie mogłam się otrząsnąć z tego, co zobaczyłam na ekranie. Pamiętam, że moja siostra i ja szłyśmy ciemnymi ulicami naszego miasta w absolutnym milczeniu. Czy Twoja babcia oglądała ten film? Jak się do niego odniosła? Czy zamierzasz zekranizować swoją powieść?
Zaskoczyłaś mnie tym pytaniem… Mój kuzyn, Jacek, powiedział, że książka dokładnie pokrywa się z filmem. Nie oglądałam Wołynia, bo nie wytrzymałabym patrzenia na to nieludzkie cierpienie. Z tego też powodu moja
72 POST SCRIPTUM
Dla mnie oraz Wydawnictwa najważniejszy jest człowiek i jego osobista droga. Książka Janka. Historia, której nie znacie jest wartością. Uczy zrozumienia, szacunku do innych kultur, pokazuje tradycje, to wszystko, czego zaczyna brakować w otaczającym nas świecie. Chcemy, aby trafiła do rodzin, do młodego pokolenia, naszych dzieci, aby ludzie poznali prawdę – i tę bolesną, i tę piękną. Prawdę, której nie uczą w szkołach. Kolejne pokolenie dorasta, a historia zanika. Tradycje opisane w tej książce przestają być kultywowane. Świat pędzi, a my za nim. Czytając powieść, zmuszeni jesteśmy do refleksji nad życiem, zatrzymania się i odpowiedzi na pytanie: co jest dla nas ważne?
jest to Wielka Brytania. Skąd pomysł na przenosiny do Zjednoczonego Królestwa?
Przyjechałam tu na trzy miesiące, żeby podszkolić język… i zostałam, bo odkryłam tu wolność. Mogłam być sobą. Nikt się nie śmiał z mojego wyglądu. Poznawałam o wiele bardziej życzliwych ludzi. Dostałam pracę i stawałam się niezależna finansowo. Dziś wiem, że nie miałabym potrzeby szukania swoich korzeni, gdybym nie została od nich odcięta. Bardzo mi się to przydało. Obecnie, na podstawie moich odkryć, uzdrawiam swój ród ustawieniami hellingerowskimi. Chciałabym przeprowadzić się z Anglii do Walii lub Szkocji, jednak jestem realistką. Moje dzieci mają tu swojego tatę i chcę dać im możliwość bycia przy obojgu rodzicach. Kiedy będą już starsze, staną się niezależne, a wtedy wybiorą własną drogę.
Masz w sobie wiele pozytywnej siły, ciepła, które rozdajesz innym. Prowadzisz blog na którym można znaleźć pomoc i porady.
Dziękuję! Kiedyś bym zaprzeczyła! Dzisiaj lepiej rozumiem siebie. Wiem, kim jestem i co chcę osiągnąć. Przez niemal połowę swojego życia zmagałam się z depresją. Wyleczyłam się z niej sama, gdy zrobiłam kurs na coacha NLP. Zrozumiałam wtedy, że nasza inność, wrażliwość (być może będąca przyczyną drwin), marzenia, których nikt nie rozumie, dobroć nieopłacalna w oczach innych – mogą stać się naszą siłą, jeśli zaakceptujemy siebie takimi, jakimi jesteśmy. Dlatego też postanowiłam prowadzić blog Kasia Tłumaczy. Zanim zaczęłam go pisać, miałam ogromny dylemat. Chciałam dawać coś wartościowego i postawiłam na najtrudniejszą rzecz w życiu – bycie sobą. Jeśli chociaż jedna osoba dziennie zatrzyma się nad
książka nie ma kilkuset stron. To byłoby zbyt trudne, zbyt traumatyczne i dla mnie, jako autora, i dla czytelnika – pisać tak wiele o niewyobrażalnym bólu. Babcia i ja planowałyśmy obejrzeć ten film, jednak ostatecznie nie zrobiłyśmy tego, nie mogłyśmy się przełamać. Książka, którą napisałam, ma łączyć pokolenia. W naszej ojczyźnie już tak bardzo i wielokrotnie podzielono Polaków… Uważam, że już najwyższy czas, aby zamiast stawiać pomniki, nauczyć ludzi, jak budować prawdziwe relacje z drugim człowiekiem. Wspomniałaś o Stanisławie Srokowskim… To właśnie on zachęcił mnie do wydania naszej historii i jestem mu za to bardzo wdzięczna. Jeśli ktoś odważyłby się zekranizować moją powieść, chciałabym, aby film był ostrzeżeniem, a nie pretekstem do budowania murów czy rozłamów. Marzę, by Janka stała się punktem wyjścia, inspiracją dialogu między pokoleniami. Dzięki mostowi między generacjami lepiej zrozumiemy siebie, a to pozwoli nam budować przyszłość – nie na lękach, ale na otwartości i chęci wzajemnego uczenia się.
W pewnym sensie historia Twojej rodziny pokazuje, że podróże, a raczej –zmianę miejsca zamieszkania – masz wpisaną w geny. Oczywiście, trudno jest porównywać pokolenia i lata wojny do obecnych czasów. Nie sposób jednak nie zauważyć, że mieszkałaś w różnych miejscach. Obecnie
Angielką nigdy nie będę. Natomiast na typową Polkę jestem zbyt życzliwa, widzę zbyt wiele dobroci w ludziach, ignoruję kombinatorstwo i oszustwo, nie interesuje mnie ani plotkarstwo, ani nadmierna religijność, ani polityka. Określam siebie jako Brolish [czyli british-polish – przyp. red.]. Wybrałam polską życzliwość, spontaniczność i dobroć. Angielską chęć zrozumienia innych i pogodę ducha. Szacunek do wszystkich ludzi i pokorę wobec innych kultur. W Polsce pewnie nie miałabym takich możliwości. Być może kiedyś stanę się obywatelką świata, kto wie.
Kasia Krawiecka
moim tekstem i zawalczy o siebie, to uznaję to za swój sukces.
Nad czym obecnie pracujesz? Jakie masz plany?
Bardzo powoli piszę drugą książkę, która będzie pełna inspiracji, zachęt do radości życia, do cieszenia się swoją wrażliwością. Znajdą się w niej moje wiersze, a także przemyślenia z perspektywy kobiety, mamy, koleżanki, ale przede wszystkim – człowieka. [IS,AS]
73 POST SCRIPTUM
Na ile „angielska” się czujesz? Jak bardzo masz wpisaną w siebie multikulturowość?
Monika Holke, wydawca Janki, o książce:
Ilustracja: Renata Cygan
Lucyna Brzozowska
W MIEJSCU
Uwięziona energia tężeje wokół ust zwija się w mięśniach zastygam w nieufności bezradnie słucham Mówisz że nie pozwalam się fotografować a widziałeś mam kilka ładnych portretów milczę zdjęcie rozmywa się Pytanie z trzepotem rozdmuchuje włosy chcę się ukryć ale wiatr odkrywa twarz czuję lęk Niebezpiecznie jest odsłonić usta oczy i pozostać w otwarciu tylko we śnie mówisz co czujesz i meblujesz ze mną jutro Widzisz ja w tym nie jestem jak Szymborska nawet się nie staram
BEZZWROTNE
Wyjmuję z popiołu opowieści przesypuję przez palce liczę ziarna litery
Nie potrafię poskładać ich w całość w mandalę lub klepsydrę w plażę dno morza
Nie wiem kogo opowiadały i dlaczego zostały tylko wydmy wypłukane do ostatniego przecinka Teraz jest czysto i pusto
CHCIAŁABYM WYJŚĆ
Opuścić wnętrza pełne szklanek miękkiej pościeli i schnącego prania Uczynić pustkę ciszę i samotność rozsnuć pajęcze nici wokół stołu i łóżka Zostawić otwarte drzwi i trzaskające okiennice tęsknotę która jest jak sznur
75 POST SCRIPTUM
DOMINIKA KĘDZIERSKA
76 POST SCRIPTUM
KOBIECY FOTOREALIZM
Sztuka Dominiki Kędzierskiej
78 POST SCRIPTUM
Fotorealizm wciąż pozostaje sztuką niedocenioną, choć wymaga ogromnych nakładów pracy, technicznej precyzji, wprawnej ręki i oka. Jak zachować autentyzm przedstawienia i jednocześnie uniknąć banału i dosłowności? Wszystko zależy od podskórnej wrażliwości artysty, który łącząc wypracowane umiejętności z własnym temperamentem, tworzy unikatowy styl. Efemeryczną, sensualną i jednocześnie bliską rzeczywistości estetykę wypracowała młoda malarka – Dominika Kędzierska. Jak wygląda fotorealizm w kobiecym wydaniu?
79 POST SCRIPTUM
Reflection
Wybitny francuski filozof Roland Barthes w książce Światło obrazu. Uwagi o fotografii napisał: „To co Fotografia powiela w nieskończoność, nastąpiło tylko jeden raz; powtarza więc mechanicznie to, co już nigdy nie będzie się mogło egzystencjalnie powtórzyć. [...] Fotografia jest Istnieniem Poszczególnym w sposób absolutny, najwyższą Przyległością i Przypadkowością”1. Realizm, a uściślając, przede wszystkim fotorealizm, jawi się jako próba uchwycenia na płótnie tego, co realne, ulotne i jednocześnie najbliższe artystom. Dla Kędzierskiej będzie to piękno natury i kobiet splecione w organiczną całość, w jeden żywy organizm. Najistotniejszy staje się detal, a pamięć stanowi filtr, przez który artystka przepuszcza wspomnienia nasączone pokładami własnej wrażliwości.
KOBIECA WITALNOŚĆ
Sposób, w który artystka portretuje kobiecą witalność ujmuje łagodnością. Kędzierska znalazła idealną formę, by ukazywać delikatną i równocześnie pełną energii siłę swoich bohaterek. Kobiece twarze otoczone roślinnymi motywami i ornamentami, sylwetki wpisane w naturalny krajobraz, portrety odbijające się w tafli wody… Kędzierska świadomie operuje formą, nadając jej lekkości za pomocą ciepłych barw. Klucz kolorystyczny uzależnia od zmieniających się na jej obrazach pór roku. Wiele z prac artystki inspirowanych jest rokiem kalendarzowym i poszczególnymi obrazami, co podkreśla cykliczny charakter ludzkiego życia i natury. Twórczość malarki można rozpatrywać zarówno jako feministyczny, jak i ekologiczny projekt w jednym.
SENNE REFLEKSJE
Perfekcyjny fotorealizm, który tworzy doskonałe, niemal idealne złudzenie rzeczywistości, naśladując świat zastany, widziany oczami artystki, wymaga wysokich umiejętności. Najpełniej precyzyjną technikę Kędzierskiej wydobywa cykl „Reflection”, w którym artystka maluje kobiece portrety na tafli wody. Powstała iluzja jest wynikiem zręcznego operowania światłem i cieniem, eksperymentami z luminizmem, a wszystko w celu podkreślenia subtelnej urody kobiecego ciała.
POWRÓT DO KORZENI
Kędzierska zalicza się do grona młodych polskich artystów, którzy sięgają po sztukę figuratywną, by nadać jej własną wrażliwość i kształt. Rzucają oni wyzwanie realizmowi, szukając nowych sposobów wyrazu tego, co im najbliższe, dobrze znane, powszechne i jednocześnie unikalne. W jednym z wywiadów Wilhelm Sasnal powiedział: „Mój umysł nie jest w stanie wyprodukować fikcji. Zawsze staram się bazować na czymś, co istnieje”2. Fotorealizm w swoich najróżniejszych przejawach, rozumiany zarówno jako superrealizm czy też hiperealizm, zawsze pozostaje w ścisłym związku z doświadczaniem rzeczywistości, zarówno pod względem treści, jak i formy. W wykonaniu artystów proza życia może stać się poezją, a potencjalna szara codzienność może inspirować swoją wizualną materią. [AM]
1
2 W. Sasnal, [online] https://culture.pl/pl/tworca/wil helm-sasnal, [dostęp: 20.07.2022].
80 POST SCRIPTUM
OKRUCHY PAMIĘCI
R. Barthes, Światło obrazu. Uwagi o fotografii, tłum.
J. Trznadel, Warszawa 1996.
82 POST SCRIPTUM
Witold Stawski
83 POST SCRIPTUM
W podróż z Witoldem Stawskim
wanda dusia stańczak
To jeden z najdłużej pisanych moich tekstów. Odchodziłam, wracałam, odchodziłam na całe godziny, wracałam, by znowu odejść. Sprawcą takiego stanu rzeczy jest Witold Stawski, bohater reportażu. Bard, poeta, fotografik, podróżnik, gawędziarz, i wszystko to splecione ze sobą, wszystko się przenika. Ten ostatni jego talent – a talent to niewątpliwy – ma szczególną cechę: zaciekawia jak najmocniej, ale pozostawia z wielkim niedosytem, z apetytem na kolejne spotkanie. Albo…
Albo na samodzielne pogłębienie skosztowanej wiedzy. I jadłam ją łychami prosto z komputera, szukając kolejnych informacji, zdjęć, filmów, żeby wiedzieć więcej i więcej, i jeszcze, a artykuł cierpliwie czekał na kolejne literki. Witek bowiem zabiera w podróż po świecie w magiczny sposób. Dlatego po spotkaniach z publicznością najczęściej zadawanym pytaniem jest: „Przyjedzie pan jeszcze do nas? Bardzo prosimy…”. Przyjedzie. Albo z Piotrkowa, gdzie mieszka, albo z Meksyku, Peru czy Boliwii – zależy, gdzie akurat będzie. Bo podróże ma we krwi i one są esencją jego życia. Przytulają do siebie inne pasje i pozwalają im się rozwijać bez ograniczeń. Odwiedził już 60 krajów, w niektórych był kilkakrotnie. Ale odwiedza je inaczej.
Jak? Co zabiera w podróż? W podróż bocznymi drogami, bo tylko tam można zobaczyć prawdę…
– Zawsze zeszyt i długopis – odpowiada – ale przede wszystkim mapę. Wszystko musi być logistycznie dopięte na ostatni guzik. Najważniejsze – teren i trasa, opracowane w najdrobniejszych szczegółach, łącznie z czasem pobytu w poszczególnych miejscach, noclegami itp. Potem dopiero gromadzę wszelkie dodatkowe, przydatne informacje.
– To nic Ciebie albo Was – bo czasami podróżujecie w kilka osób – nie jest w stanie zaskoczyć… – Na ogół nie. Ale tylko na ogół. Byliśmy dwoma kamperami w Norwegii, wybieraliśmy się aż za koło polarne. Drugiego czy trzeciego dnia pobytu jeden kamper zgubił po drodze tablicę rejestracyjną. Szukaliśmy całą noc. Bezskutecznie. W Norwegii obowiązuje procedura –a przepisy są tu szczególnie surowe – że trzeba zgłosić takie zdarzenie policji, oni odstawią na policyjny parking, co kosztuje słono, a pojazd poczeka, aż z Polski dotrze nowa tablica. Potrwałoby to z pewnością z kilkanaście dni. Koszt ogromny, wędrówka odwołana… I co zrobiliśmy? Zrobiliśmy siedem tysięcy kilometrów bez tablicy, bez zgłaszania. Na szczęście nigdzie nie natknęliśmy się na policyjny patrol.
84 POST SCRIPTUM
BIAŁE NOCE
Są wyspy marzeń połączone mostami z mlecznych jaskrów i miękkie ścieżki układane z uśmiechów na omszałych kamieniach
Są ludzkie dusze czyste jak płatki rumianków bo myśli bezgrzeszne gdy wokół nikogo gdy czas zgubił zegarek gdy nie ma dokąd uciekać
I nawet noc z szeptami lęków błądzi beztrosko za horyzontem Nie przyjdzie dzisiaj Świt nitką słońca spętał jej nogi
Nie, nie pisze wierszy ani na kolanie w podróży, ani koniecznie zaraz po powrocie. Bo miejsca, które odwiedza, ludzie, których spotyka, zdarzenia, jakie przeżywa –to pożywka bezcenna, która wzmaga wrażliwość i wypełnia wnętrze, a zakwitnie wierszem czy piosenką w czasie nieprzewidywalnym.
Pewnie tak jak i ten utwór pachnący Meksykiem…
TEOTIHUACAN
(miejsce, gdzie rodzą się bogowie)
Wchodzę mozolnie na Piramidę Słońca zostawiam ślady zmęczonych stóp na kolejnym i kolejnym stopniu po którym spływała krew z ołtarzy ofiarnych
Siadam na szczycie z głową owianą gorącym wiatrem z rękami pełnymi oczekiwań ze wzrokiem sięgającym poza horyzont
Serce bije pośpiesznie… Może to puls z królewskiego grobowca a może siła rozdzielająca światło od ciemności
To tu! Czas zamknięty w kalendarz przez azteckich kapłanów przestał płynąć swobodnie i zaczął wyznaczać granice
moje, twoje i reszty świata…
Meksyk. I ten wiersz. To jeden z moich postojów podczas pisania tego tekstu. Zafascynowana, musiałam pogłębić swoją wiedzę. Teotihuacan to stanowisko archeologicz-
A ja
czytam Witka wiersz, który zakwitł po powrocie:
Zdjęcia
ne wpisane na listę dziedzictwa kulturalnego i przyrodniczego UNESCO oraz najbardziej tajemnicze miejsce w Meksyku. Monumentalne ruiny, o których wciąż niewiele wiadomo, sugerują obecność przybyszy z innej planety, bowiem sposób budowy i materiał wyprzedzały znacznie architekturę istniejących wówczas cywilizacji. Sporo jeszcze na ten temat przeczytałam, do czego zachęcam. Ale to magia rozmówcy sprawiła, że nie mogłam poprzestać na –z konieczności – okrojonych wiadomościach.
Witold Stawski
Tak, zapewne mój gość Piramidę Słońca zapamięta. Ale z Meksyku – jak mnie zapewnił – nigdy nie zapomni podróży… autobusem miejskim w Acapulco. I oto dziennikarski smaczek, a dla Witka i towarzyszących mu kilku osób –podróż grozy. Posłuchajmy: – Chcieliśmy obejrzeć słynne skoki do oceanu ze skały La Quebrada. Poruszaliśmy się zwykle wynajętym busem, ale mieszkająca tam Polka zasugerowała nam podróż autobusem miejskim, który miał pętlę obok naszego hotelu. Stwierdziła, że należy to zaliczyć. Posłusznie wsiedliśmy do autobusu, który w środku… przypominał trumnę. Wyłożony był czarną tkaniną w trupie czaszki, czaszki zwisały też z sufitu, okno kierowcy do połowy było przesłonięte kirem. Horror! Byliśmy sami w pojeździe. Kierowca szybko ruszył, włączając muzykę. Z zawieszonych głośników estradowych poleciał jakiś psychodeliczny rock. Było tak głośno, że mogliśmy słowa tylko czytać z warg. Po drodze dosiadali się tubylcy, ale nie na przystankach. Autobus poza przystankami zwalniał i w biegu pasażerowie wskakiwali. Upał, okna i drzwi były otwarte. Po kilkunastu minutach nie było gdzie szpilki wetknąć, trumna była pełna. W mieście, gdzie na środku ulicy kierowca zwalniał, ludzie, znowu w biegu, wysiadali. Polka zapytała, czy chcemy, żeby kierowca podwiózł nas pod samą górę za niewielką dopłatą, bo tam nic nie dojeżdża. Dopłata to była w przeliczeniu jakaś złotówka od osoby. Zgodziliśmy się. Kierowca krzyknął coś, lekko zwolnił i wyrzucił wszystkich z autobusu, oprócz nas, oczywiście. Ruszył ostro pod górę, prosto pod prąd w jednokierunkową ulicę. Czaszki brzęczały, muzyka ryczała. Minęliśmy dwa patrole policyjne, którym nasz kierowca zatrąbił i szczęśliwie wysadził nas pod górą. Tej podróży na pewno nie zapomnę…
– Jak już jesteśmy przy górze, to może teraz się na nią wdrapiemy? – pytam. – Przynajmniej słownie…
– Tak, trzeba się na nią wdrapać, skoczkowie robią to na oczach turystów. Wdrapują się błyskawicznie, jak pająki, żeby skoczyć, dla pieniędzy naturalnie. Ale muszą to zrobić w odpowiednim momencie, podczas przypływu, kiedy fala trafia do zatoczki i zanim odpłynie. Inaczej byłby to skok samobójczy. Nawet poświęciłem im jeden z wierszy…
86 POST SCRIPTUM
–
Czytam wczorajszą gazetę piszą o tych co skaczą ze skał La Quebrada dopijam kawę i głaszczę kota dziennikarze pytają czy głową w dół można codziennie? Sprawdzam jak zawsze czy wpłynął przelew całuję syna co wrócił ze szkoły jadę na cmentarz odwiedzić brata i szukam niezmiennie odpowiedzi czy musiał tak głową w dół? Od kilku dni kwitną niebiesko jacarandy za oknem kolibry z dziobami do słońca znieruchomiały w tańcu trzepocząc skrzydłami czy chciałyby teraz w radosnym spokoju tak głową w dół? W telewizji podali że dziś będą słabe przypływy do zmierzchu już blisko do szczęścia daleko w radiu śpiewają jak cudnie jest w Acapulco… Na mnie już czas – jak co dzień idę Skoczyć ze skały głową w dół…
To chyba już wiem, dlaczego, gdy coś jest takie „nie po drodze”, pogmatwane, mówimy często: „ale meksyk!”. – Kilkadziesiąt wyjazdów, a każdy zostawia wiele śladów, emocji. Niejedna podróż budzi tęsknotę za powrotem, inne przerażają, jak ta do Muzeum Umarłych na Sycylii, o którym mi opowiadałeś. – Tak, to katakumby kapucynów w Palermo. Otwarta forma pochowania szczątków, czyli bez trumien. Widać szkielety z resztkami ubrań, które leżą, siedzą, różne są pozycje. To jedna z najsłynniejszych ekspozycji mumii szkieletowych, zmumifikowanych czy zabalsamowanych – różnie. Jest ich ponad 8 tysięcy. Na taki pochówek mogli sobie pozwolić tylko bardzo bogaci.
– Wiesz, jednak wyjdźmy z tych katakumb na powierzchnię, nie za dobrze się poczułam. Może masz wspomnienie, które nie będzie żadnym kirem przykryte, a rozczuli, wzruszy?
– Msza w Boliwii. W La Paz. Poszliśmy ze znajomymi do kościoła przed południem, w dzień powszedni, trafiliśmy na mszę. Niezwykłe, piękne wnętrze, całe w złocie od sklepienia po posadzkę. Oprawa muzyczna mszy była gitarowa. Mężczyzna grał. I nagle poczułem, że muszę, po prostu muszę tu na tej gitarze zagrać. Może po mszy mi pozwoli. Ja nie wiem, skąd wzięła mi się ta nieodparta chęć, tak bardzo, aż tak bardzo tego chciałem. Podszedłem do niego i bardziej na migi niż słownie przedstawiłem prośbę. A on wskazał miejsce obok. Usiadłem. On zagrał, zaśpiewał swoją kwestię zgodnie z tradycją mszy i oddał mi gitarę. Gitara super, nagłośnienie wspaniałe i po prostu nagle palce dotknęły strun. Wtedy jeszcze żył papież Jan Paweł II – i zacząłem śpiewać Barkę po polsku. I usłyszałem, że wierni dołączają. Śpiewali po boliwijsku, ja po polsku i to było coś, czego nie da się wyrazić. Przeżycie nie do opisania…
Rozmawiając, oglądam zdjęcia. To kolejny talent Witka. Fotografowanie. Ale nie zabytków, opisanych tysiące razy, miejsc modnych, z folderów. Pejzaży i ludzi. Zwyczajnych, w różnych sytuacjach uchwyconych przez aparat. I przyrody pełnej nostalgii i grozy, czegoś, co autorowi zdjęcia wydało się dla niego samego ważne, zatrzymało, co kazało nacisnąć spust aparatu. Jak mówi: „Tam, gdzie nie potrafię czegoś pokazać słowem, robi to fotografia. Słowo z obrazem przenikają się i uzupełniają”. Fotografie były pokazywane na wielu wystawach, co najmniej w sześćdziesięciu różnych miejscach, towarzyszyły im prelekcje autora, może bliższe gawędom. Grafik spotkań, także tych dla młodzieży, w szkołach – gęsto wypełniony.
Przed podróżnikiem kolejne wyzwania. Zatrzymany obecnie w kraju różnymi sprawami przygotowuje wyprawy. Błądzi po mapie Nowej Zelandii, Patagonii, Alaski. Zbiera informacje, zdobywa kontakty. Nową Zelandię ma już opracowaną i rozpisaną na trzy tygodnie – dzień po dniu, precyzyjnie, z adresami, itp. Jego nazwiskiem opatrzone są książki podróżnicze, tomiki poezji, nie stroni też od aforyzmów. Jeden z nich brzmi: „Życie można przeżyć, przespać albo przebiec”. Witold Stawski pierwsze dwa odrzuca. A ja życzę mu w tym biegu pomyślnych wiatrów. [WDS]
87 POST SCRIPTUM ***
Trzy schody i drabina
Spotykamy się przy okazji premiery Twojej ostatniej książki pt. Album rodzinny, która zawiera wiersze trojga poetów: Mieczysławy Buczkówny – mamy, Mieczysława Jastruna – taty i Twoje. Poza samą poezją czytelnicy znajdą tu również bogaty materiał fotograficzny: małego Tomaszka, państwa Jastrunów, dawne miłości, wnuczęta. Co Cię skłoniło, żeby powołać do życia tak bardzo osobisty tom poezji…
Osobliwości są ciekawe. A to z pewnością nieczęsto się zdarza, że trójka rodzinna – rodzice, syn, i to z różnych pokoleń, piszą wiersze i w dodatku żadne z nas nie jest grafomanem, bo to oczywiście warunek, żeby taka książka miała sens. Ale może, przede wszystkim, chciałem przypomnieć rodziców, bo mam wrażenie, że oboje są zapomniani.
Czy w trakcie opracowywania tej książki znalazłeś coś wyjątkowego dla siebie? W końcu te wiersze czytasz już trochę inaczej, choćby z racji wieku i życiowego doświadczenia.
Wcześniej napisałem książkę Dom pisarzy w czasach zarazy, która jest opowieścią o kamienicy znajdującej się na Iwickiej 8a w Warszawie, w której po wojnie mieszkali moi rodzice, a potem i ja. Jest to rodzaj sagi rodzinnej, opowieść o mieszkańcach tego domu, pisarzach, artystach, stalinizmie, o Sielcach – tym szczególnym miejscu w Warszawie. I już podczas pracy nad tą opowieścią głęboko wszedłem w moje życie rodzinne. Pomogło mi wszystko, co znalazłem w archiwach mamy i taty, a zostawili masę dokumentów różnego rodzaju.
„Byłem blisko ze swoim ojcem, a jednak nie o wszystko go zapytałem” – napisałeś w Albumie rodzinnym. Masz pytania, których nie zdążyłeś zadać?
Tak, są takie pytania, ale nie ma ich zbyt wiele, bo rodzice opisywali swoje życie. Ojciec w Wydawnictwie Literackim
wydał Dziennik 1955-1981, mama też robiła notatki. Generalnie pisarze zostawiają wiele śladów – pracuję teraz nad listami ojca do brata, które ukażą się w krakowskim wydawnictwie Austeria, bardzo szczerze pisane dokumenty sprzed wojny i powojenne, w których znalazłem ogrom informacji o życiu naszej rodziny, ale też o moim dzieciństwie. Mieczysław Jastrun, jak wynika z wierszy, był zakochany w swoim synku, można powiedzieć, że w pewien sposób swoim istnieniem przywracałeś go do życia. W wierszu W domu czytamy:
„Odkąd wszedłeś do domu mego, synku mały, Wszystkie w nim rzeczy, wszystkie meble odmłodniały (…)
Gdybym ja tak uwielbiał ciała i przedmioty, Gdybym miał jego oczy, jego czuły dotyk, jakim byłbym poetą! Badaczem materii!”.
Rzeczywiście, w wierszach jest dużo tego rodzaju zachwytu. Z racji doświadczeń wojennych tata początkowo nie chciał mieć dziecka. Uważał, że po zagładzie posiadanie dzieci jest bez sensu. Tu się z mamą nie zgadzali. Potem się przekonał, kiedy mnie zobaczył w szpitalu.
Według jakich kryteriów wybierałeś wiersze? To wielka praca, dorobek twórczy całej waszej trójki jest dość obszerny. Te wiersze są dobrane pod kątem rodzinnym, ale też uszeregowane tematycznie, czyli znajdują się tu utwory dotyczące wydarzeń historycznych – doświadczeniem rodziców była II wojna światowa, moim stan wojenny – dalej są wiersze miłosne, o dziecku, a potem o odchodzeniu, o umieraniu, o żegnaniu się z bliskimi. W Albumie rodzinnym mamy do czynienia właściwie z trzema pokoleniami. Ojciec był starszy od mamy o ponad 20 lat. Trzy schody
88 POST SCRIPTUM
rozmowa z poetą, pisarzem, felietonistą Tomaszem Jastrunem
TO MASZ JAS TRUN
Stworzyłem tę opowieść o rodzinie i twórcach za pomocą poezji. Jestem bardzo autobiograficznym poetą, ale i w twórczości ojca też można odnaleźć wiele informacji z jego życia i mamy.
Twoje istnienie jest więc udokumentowane potrójnie…
Tak, bardzo szczegółowo. Wiem nawet rzeczy, których może nie powinienem wiedzieć, bo też czasami jest łatwiej, jak się wie mniej. Moja mama na skutek choroby dwubiegunowej pod koniec życia była bardzo niedyskretna i opowiadała mi jakieś niesłychane zupełnie historie z zaplecza życia rodziców, a w końcu każdy człowiek ma swoje tajemnice, miejsca, w których są ukryte okropieństwa, czasami dramaty, o których normalnie się nie mówi.
Jak to jest urodzić się w domu poetów? Coś, co dla przeciętnego człowieka jest jakimś rodzajem luksusu, do poezji się dochodzi, dla Ciebie było chlebem powszednim. Można sobie wyobrażać, że uczestniczyłeś w rozmowach o poezji np. przy śniadaniu…
Na pewno w tym domu pisarzy na Iwickiej panowała atmosfera literacka, która była czymś naturalnym. Jako dziecko byłem przekonany, że wszyscy piszą na maszynie i nucą swoje wiersze, jak miał to w zwyczaju ojciec. W domu wszystko było zawalone książkami od góry do dołu. Byłem artystą jak każde dziecko, rodzice zapisywali różne moje powiedzenia, które można było uznać za gotowy wiersz.
Twój pierwszy wiersz?
To było pytanie trzylatka zapisane przez mojego tatę: „Dlaczego jabłko ma tylko głowę?”. Pytanie, które może stanowić rodzaj ascetycznego utworu. Na poważnie zacząłem pisać na studiach, w moim wypadku polonistycz-
nych. Ojciec był sympatycznie zaskoczony, chociaż ciągle mi mówił, że pisanie, tworzenie wiąże się często z uczuciem niedocenienia, przykrości, że to ciężka praca – trochę próbował mnie zniechęcać. Ale wiedziałem, że jest bardzo ze mnie dumny. Lubił moje wiersze.
Moja poetyka jest inna niż ojca. Podobieństwa można się doszukać bardziej z tym, co pisała mama. Z tatą łączy mnie odczuwanie jakiejś grozy istnienia, wiele wziąłem od ojca refleksji ostatecznych. Ale ojciec był za bardzo zamglony, za duże były przestrzenie między słowami – teraz bardziej jestem krytyczny wobec tej poezji niż dawniej. W twórczości taty cenię bardziej wiersze konkretne, dlatego takie wybrałem do tej naszej wspólnej książki.
Podobnie jak tata, wiele wierszy odnosisz do swoich synów.
Uważam, że w całej polskiej literaturze żaden poeta nie poświecił tyle wierszy dzieciom, co ja. Mógłbym wydać całkiem pokaźną książkę z wierszami o dzieciach, które są dla mnie niezwykłą inspiracją.
Mam wrażenie, że Twoją twórczość ostatnio zdominował temat pamięci, przywracania pamięci, ocalenia w niej. Sam często mówisz o słabej pamięci – to jakaś obrona przed czasem?
Bo to jest przekleństwo mojego życia. Zawsze cierpiałem na słabą pamięć. Nie mam pamięci operacyjnej, błyskawicznie wszystko zapominam. Książkę mogę ponownie przeczytać po kilku latach jak nową. Nie znam swoich wierszy na pamięć, może jeden. A ojciec znowu recytował całą poezję polską z pamięci… Ale rzeczywiście ostatnio wyskrobuję wszystko, co się da, z przeszłości, staram się wszystkie te rzeczy zapisywać w książkach.
89 POST SCRIPTUM
To może przedziwne, ale czytelnicy Domu pisarzy są zachwyceni właśnie pamięcią autora, szczególnie tym, jak ówczesne realia, podwórko, rodziców, zabawy z rówieśnikami, gospodarza domu wspomina dziecko.
Bardzo czerpałem z opowieści moich rówieśników, z którymi razem wychowywaliśmy się na Iwickiej. W jakimś sensie zbieram pamięć innych po to, żeby ocalić tamten świat. Zbierasz też niepamięć, bo wiele osób nie chce wspominać przeszłości, przede wszystkim dlatego, żeby się nie tłumaczyć z rozmaitych swoich zachowań. Twój tata też podpisał pakt z diabłem, czyli opowiedział się po stronie powojennej władzy.
Tak, książka Dom pisarzy jest właśnie o tym. Co się stało, że niemal wszyscy wybitni pisarze, artyści w to we-
Twój tata uważany był za poetę metafizycznego. Ty głosisz kult racjonalizmu. Czy poeta może być racjonalny?
Nie powinien być. Ale ja za takiego się uważam. I też te moje wiersze są bardzo konkretne, lubię krótkie formy, są bliskie życia. Stąd pewnie też fakt, że piszę prozę, opublikowałem w ostatnich latach kilka powieści, a przez kilkanaście lat pisałem felieton do paryskiej „Kultury”, po śmierci Giedroycia i „Kultury” do „Rzeczpospolitej”, potem do „Newsweeka” i „Wprost”, teraz piszę felieton do „Przeglądu” i do „Zwierciadła”. Mój felieton to zawsze trochę dziennik, a trochę reportaż, który składa się modułów. Ja jestem bliżej mięsa życia. Ojciec był oderwany od życia, to zresztą trochę mu szkodziło, może za bardzo miał głowę w chmurach, co nie przeszkadzało mu przyjaźnić się z Różewiczem, Herbertem i Szymborską. I nie przeszkadzało mieć pasję społeczną.
Dlaczego jabłko ma tylko głowę?
szli. Takie zachowanie z pewnością da się wytłumaczyć traumą wojenną, wielką zagładą, końcem świata. Ci ludzie z trudem ocaleli, za wszelką cenę chcieli żyć, poza tym wchodzono w pewne złudzenia, najpierw łagodnie, a potem trochę tak, jak się wchodzi w mafię – a z mafii ciężko jest wyjść. Ta ideologia na pewno była kusząca, ale też i przywileje – mieszkania, podróże, wielkie nakłady książek. Człowieka najłatwiej zdemoralizować, jak się mu daje. Ten mechanizm opisuję krok po kroku, ilustrując losami poszczególnym pisarzy. Ale trzeba też pamiętać, że ci sami pisarze odeszli od popierania władzy ludowej i stanowili opozycję. Od 1956 roku było to niezwykłe zjawisko w skali Europy Wschodniej – mój ojciec był potem właściwie opozycjonistą, w 1982 r. podpisał List 34 i inne tego typu listy protestacyjne. To po tacie mam taką ogromną pasję polityczną – interesuję się polityką. W czasie stanu wojennego przez rok się ukrywałem, byłem internowany. Moje felietony dotyczą w 50 procentach polityki i zawierają bardzo ostre komentarze.
U Różewicza metafizyka wypływa właśnie z konkretu, u Ciebie zresztą też, choć się trochę od metafizyki odżegnujesz. „Idziemy / a kiedy schody się kończą / Dostawiam drabinę / Do nieba / Chociaż wiem / Że tam niczego nie ma”.
Myślę, że jak ktoś pisze o śmierci, przemijaniu, (u mnie są to tropy wiodące), metafizyka siłą rzeczy się pojawia. Czy nie uważasz, że poezja zaangażowana jest gorszą siostrą poezji odnoszącej się do wieczności – bo w końcu do tej kategorii dąży wypowiedź poetycka?
Mam te dwa skrzydła. W czasie stanu wojennego byłem poetą bardzo politycznym, pisałem wiersze, które wówczas były bardzo popularne – przepisywano je na karteczkach. Drukowałem je pod pseudonimem, ponieważ przez rok się ukrywałem. Ale rzeczywiście mniej sobie je cenię. Jeśli w przyszłości zrobię wybór swoich wierszy, to tam utworów z tego okresu będzie niewiele. Chociaż jako znak czasu są na pewno ciekawe. Teraz rzadko zdarza mi się pisać wiersze, które są komentarzem do rzeczywistości. Napisałem jednak wiersz o Ukrainie, reaguję na to, co się dzieje, ale raczej w prozie, nie w poezji.
90 POST SCRIPTUM
MIECZYSŁAW JASTRUN
ZNAJOMOŚĆ Z CIENIEM
Maleńki chłopczyk hasa na koniku.
Konik na biegunie rwie się.
Chłopczyk Śmieje się, Kołysze się, Pokrzykuje.
Nagle dostrzega obok na ścianie
Cień głowy konika
I własny cień.
Jak obcy –
Cień łba końskiego
I cień olbrzyma.
TOMASZ JASTRUN LISTY
MIECZYSŁAWA BUCZKÓWNA
PO CIEMKU
Poeta to ten
Komu odebrano wzrok W pełni jawy Koniuszkami płonących palców Dotyka słów I nie wie – czy je zapalił
Schodzi z siodła umiejętnie jak dorosły jeździec I rączkami pełnymi zdziwienia Dotyka
Drewnianej głowy konika
I niematerialnej głowy cienia. Sprawdza obie i patrzy na mnie pytającymi oczyma.
Z powodzeniem piszesz poezję i prozę, utrzymujesz się z pisania, co jest w Polsce dość trudnym zadaniem. Czujesz się bardziej poetą czy pisarzem? Czy w ogóle można wprowadzać taki podział?
Żyję dzięki felietonom, nie książkom. Ale oczywiście we wszystkim, co piszę, używam poetyckiego myślenia i czucia. Przede wszystkim jestem poetą, czasami reporterem, proza jest pochodną. Dosyć rzadko poeci piszą prozę. Ona może przeszkadzać poezji…
Twój ubiegłoroczny tomik wierszy Przed zmierzchem nie potwierdza tej tezy. Był bardzo dobrze przyjęty przez czytelników i krytykę.
Tak, sądzę, że to jeden z moich najlepszych zbiorów. Dość długo trwała przerwa, bo siedem lat. I teraz też wiersze do mnie przychodzą, choć z wiekiem coraz trudniej. Pamiętam, jak Różewicz powiedział kiedyś do mojego ojca – byłem wtedy młodym człowiekiem i chyba nie bardzo to rozumiałem – „Wiesz, poezja kiedyś mi tak tryskała, a teraz tak ledwie kapie”. Ale to, że rzadko, nie znaczy, że gorzej.
Czytam miłosne listy
Ojca do mojej matki
Słowa po ulewie
Nie mieszczą się W rynnach zdań
Chmury się kłębią
W szalonym pędzie A ja zaraz będę
Ja już się spieszę
W fabryce życia
Huk i zgiełk
Ognistą smugą
Płynie surówka
Wlewa się w formę
Która jest mną
Czym dla Ciebie jest poezja? Czy potrzebna jest już tylko samym poetom?
Poezja jest w nas głęboko – poeci są jak dzieci, pytają o rzeczy, o które się nie pyta. Baudelaire powiedział: „Geniusz to dzieciństwo odnalezione świadomie, dzieciństwo obdarzone teraz, by mogło się wypowiedzieć (…)”. To jest pewien rodzaj wrażliwości, którą można w sobie budować. Masa ludzi pisze wiersze w młodości, potem ta potrzeba zamiera. Nawet się uważa, że poezja to domena młodości, uczucia. Nie jest przypadkiem, że można być świetnym poetą, mając 18 lat, ale prozaikiem raczej nie. Nie ma wybitnej prozy pisanej w tak młodym wieku, bo do tego trzeba doświadczenia i rzemiosła.
Poezja bardziej wypływa z naturalnego instynktu człowieka. Miłosz powiedział kiedyś: „Kurczą się, kurczą nasze wyspy”. To łatwo wytłumaczyć – mamy sporą ofertę rozmaitych aktywności, rozrywek, które nas rozpraszają, a poezja wymaga skupienia.
Ale Ty wciąż skupiasz wokół siebie dużo osób na spotkaniach autorskich.
W małych miasteczkach na moje spotkania przychodzi 100-200 osób, w dużych miastach ludzie nie mają czasu. I może to jest tak, że ludzie sami z siebie nie szukają poezji, ale kiedy już przyjdą i słuchają, kiedy są to dobre wiersze, rezonujące z nimi, w końcu się w nich odnajdują. [AH]
91 POST SCRIPTUM
Rozmawia ł a:
POEZJA
Polecane
TOMASZ JASTRUN – poeta, prozaik, dziennikarz, felietonista, krytyk literacki. Autor kilkunastu książek poetyckich i prozatorskich. Opublikował również zbiory felietonów („Twój Styl” i „Zwierciadło”) i rozmów wspólnie z Wojciechem Eichelbergerem. Od 1982 do 1989 redagował w tzw. drugim obiegu pismo literackie „Wezwanie”, a od 1987 był członkiem redakcji „Res Publiki”. Opublikował w podziemiu m.in. tomik wierszy Biała łąka i reportaże. W 1983 otrzymał nagrodę kulturalną „Solidarności” za lata 1981–1982 (za poezję stanu wojennego). W 1985 otrzymał stypendium Fundacji Kościuszkowskiej w Nowym Jorku, a w 1986 Nagrodę Fundacji im. Kościelskich. Kontynuował współpracę z paryską „Kulturą”, gdzie publikował artykuły i felietony pod pseudonimami Witold Charłamp i Smecz. Na łamach tego pisma pod drugim z nich rozpoczął serię felietonów Z ukosa, które następnie –po 1989 – kontynuował w „Rzeczpospolitej” i „Newsweeku”.
W latach 1990–1994 był dyrektorem Instytutu Polskiego w Sztokholmie oraz attaché kulturalnym w Szwecji. W latach 1994–1995 prowadził telewizyjny program kulturalny Pegaz. W drugiej połowie lat 90. zasiadał w konwencie Ruchu Stu. Współpracował z „Twoim Stylem” (felietony Notatnik erotyczny) oraz „Zwierciadłem” (felietony Czułym okiem). Publikował na łamach „Życia Warszawy” i jego dodatku kulturalnego „Ex Libris”. W latach 2012–2013 był felietonistą tygodnika „Wprost”, następnie podjął współpracę z tygodnikiem „Przegląd”. W 2020 został gospodarzem autorskiego programu na antenie internetowej rozgłośni Halo.Radio, prowadził go do 2021. Ostatnio wydane książki to: Dom pisarzy w czasach zarazy (2020), Przed zmierzchem (2021), Arytmia i kwarantanna (2021), Album rodzinny (2022).
Jest członkiem warszawskiego oddziału Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. W 2008 został odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. W 1990 otrzymał Nagrodę Literacką im. Zygmunta Hertza.
92 POST SCRIPTUM
MILCZENIE
Nie piszę do ciebie Bardzo się staram I cały jestem Niepisaniem do ciebie Moje ręce usta oczy Nawet mój nos Nie piszą do ciebie Nie wiem jak długo Wytrwam W niepisaniu do ciebie Na razie Pozwalam sobie tylko napisać Że nie piszę do ciebie I liczę Że weźmiesz sobie do serca To moje milczenie W którym tętni tyle słów Jakby galopem W chrzęście kurzu i pocie Pędził na śmierć Szwadron kawalerii
NEKROLOGI
Przejmujący jest smutek nekrologów Całe życie mieści się w kwadracie Niewiele większym niż znaczek Na liście Wysłanym donikąd
ŁĄKA
W zielonych oczach Mojego synka Uśmiecha się łąka Kładę się na niej I patrzę jak płyną Obłoki a ptaki Kreślą na niebie Tajemne znaki I nikną w błękicie Chce go pocałować Ale mi się wymyka Rośnie i smukleje Zarzucam na ramię Resztkę swojego życia I odchodzę w zapomnienie
INNE ŻYCIE
Mój ty Boże Gdybym wiedział Że tak ułoży mi się życie Żyłbym jakoś inaczej Inaczej ułożyłbym głowę do snu Z inną żoną miałbym inne dzieci Pisałbym inne wiersze W innym zeszycie A może nawet zamiast słów Układałbym paczki na poczcie A przecież już wiem Że w innym życiu Jest zawsze tak samo inaczej
BALKON
Ojciec zawsze stał na balkonie I patrzył jak odchodzę Odwracałem się i machałem mu ręką Na pożegnanie Stał tak długo aż zmienił się W białego gołębia A pewnego dnia odfrunął Pusty balkon zawisł nad przepaścią Idę i zamiatam Białym skrzydłem ulicę.
SZTANDAR
Idę cmentarzem Prawie wszyscy zmarli Są młodsi ode mnie Idę cmentarzem I powiewam swoim życiem Jak sztandarem
93 POST SCRIPTUM
POEZJA
Dariusz Miliński
„Świat jest stuknięty i podniecający –przeraża i zachwyca” – napisał Dariusz Miliński w swojej niezwykłej biografii, wydanej u progu nowego tysiąclecia, której nadał przewrotny tytuł Urodzony na cmentarzu. Świat zbudowany przez artystę jest zupełnie inny niż ten przerażający, w którym żyjemy. To „dziupla” powstała dzięki energii, za pomocą której po latach poszukiwań Miliński „skonstruował” ostatecznie swoje wnętrze. To „dziupla” osobliwa, a jej lokator, o niesłychanej wyobraźni, nazywa siebie „żołędziowo-kasztanowym ludkiem”.
O Milińskim sporo napisano i powiedziano i na pewno wciąż będzie się o nim mówić, bo to twórca autentyczny, spełniony, akceptujący niełatwą rzeczywistość, w której znalazł w końcu tę „dziuplę” dla siebie i swoich bliskich. W obrazach (często w charakterystycznej „żołędziowo-kasztanowej” tonacji ciepłych brązów i zieleni) już zdefiniował siebie, a swojej malarskiej rzeczywistości wciąż nadaje metaforyczno-baśniowy wymiar, będący wyróżnikiem jego stylu. Ale Miliński to nie tylko malarstwo, to także teatr, bo Dariusz żyje każdą sztuką. Jego rzeczywistość jest teatrem, w którym spektakle rozgrywają się na scenie życia, z udziałem osób, które podobnie jak on przeżywają świat, żyjąc w nim głęboko i łatwo. To świat magicznej Pławnej, u stóp Gór Izerskich – prosty i mniej skomplikowany od tego „obrzydliwie kpiącego”, który nas teraz otacza.
Dla Milińskiego malarza najważniejsza jest rzetelność warsztatowa, dlatego wystawia ostatnio z tymi, których połączyła wspólna idea zawalczenia o wysoki poziom sztuki. Współtworzy Gruppę Siedem, która choć powstała niedawno, zdążyła już zaistnieć na kilku wystawach (a będzie ich na pewno sporo). Być może odnajdą się inni odważni
artyści o podobnych przekonaniach i dążeniach, którzy wkrótce zasilą szeregi Gruppy. Różne osobowości twórcze tworzą dzieła o różnorodnej tematyce, jednak zawsze ocierające się o problemy współczesności. Tych problemów nie unika też Miliński, choć z pozoru jego malarstwo może się wydawać bajką. Zresztą artysta sam siebie nazywa „strażnikiem bajek i poetyki świata”, ale czy tego świata, który zmierza teraz gdzieś na skraj przepaści? Bardziej niż kiedykolwiek wcześniej boimy się o każdy dzień i godzinę, bo – mówiąc słowami artysty – „zagrożone są klimaty
Może spróbujemy więc wspólnymi siłami (tak jak te postacie na obrazach) unieść księżyc „ratując świat”?
Na temat malarstwa Milińskiego wypowiedziało się już wiele autorytetów. Pisano, że jest ono pełną barw i kontrastów esencją bycia człowiekiem (Waldemar J. Marszałek) albo po prostu bardzo dobrą robotą malarza (Henryk Waniek) i niekończącą się rzeką ludków prostych i kruchych jak my sami (Piotr Bukartyk). Miliński to artysta alegorysta (według Stanisława Sojki) – poeta pędzla i farby. Czy można dodać coś więcej? Można naturalnie opisać każdy
gruppa siedem
pięknego bycia”, czy potrafimy temu zapobiec?
Na obrazach Milińskiego (oprawionych w ramy wykonane przez samego artystę) widać zwykle postacie gwarne, ruchliwe – choć bajkowe, to jednak zanurzone w konkretnej rzeczywistości, której ukrytą metaforę łatwo odczytać. Może jesteśmy dziś w szeregu podążającym „za topniejącym autorytetem”, którym jest śniegowy bałwan, i na dodatek mamy wrażenie, że niedługo pozostanie nam już jedynie „gwiezdne paliwo”.
obraz – sceny rozgrywające się w pejzażu z wiatrakami, drewnianymi domami krytymi strzechą – trochę na podobieństwo płócien niderlandzkich mistrzów (Boscha albo Bruegla), do których Miliński jest często przyrównywany. Może rzeczywiście statki i okręty przypłynęły z płócien Willema van de Veldego. Obraz Król i sługusy, choć nastrojem panującym wśród zgrupowanych postaci przypomina nieco flamanda Jakuba Jordaensa, to jednak uniwersalną wymową całej sceny nasuwa raczej skojarzenie z Pochlebcami Pietera Brueghla młodszego. Schody do nieba (których
94 POST SCRIPTUM
jednak nie udało się zbudować) to dalekie echa brueglowskiej Wieży Babel. Za to Wejście Polski do Unii – z piramidą zwierząt – wskazuje na zupełnie inne (współczesne) inspiracje i analogie, jeśli już chcemy się ich doszukiwać. Domy wymieszkane albo te z cyklu Odejścia w samą porę (choć mimo wszystko nie możemy pozbyć się podobieństwa do dawnych Holendrów) to jednak przede wszystkim własna, poetycka i artystyczna wizja samego artysty –metafora niepozbawiona uroku i humoru – cech właściwych osobowości twórcy.
Czy w Melancholii Milińskiego można odnaleźć echa Dürera albo Malczewskiego, skoro ci klasycy sztuki podejmowali ten sam temat? Melancholijne zamyślenie jest zwykle jednakowe – wyrażające często stan emocjonalny samego twórcy. To niekończąca się rzeka sceptycyzmu trudnego do pokonania, która wchodzi (właściwie wlewa się) w obszar obrazu i przypomina surrealistyczną przestrzeń z płócien Magritte’a (Dola człowiecza), w której świat rzeczywisty łączy się iluzyjnie z tym nadrealnym, by wprowadzać widza w stan niepewności. Te metaforyczne płótna Milińskiego z wstęgą rzeki – Melancholia czy Zamyślona – podobają mi się najbardziej, może dlatego że sama się utożsamiam z postaciami na obrazach. To jest właśnie ta magia obrazów Dariusza, w których każdy chce być i może odnaleźć tu coś dla siebie albo po prostu odnaleźć zwyczajnie… samego siebie.
Miliński żyje w bajce, w której i my także chcemy być, bo bajkę tę podobnie odczuwamy, i to jest bezsprzecznie wielkość jego sztuki. I pomyśleć, że cykl Ludzie-piece stał się profetycznym obrazem nadchodzącej zimy, bo artysta jest po prostu wizjonerem. A my? Nie mamy wyjścia – musimy odnaleźć gdzieś w naszej rzeczywistości Czyściciela świata, a może raczej Reperowacza skrzydeł, aby unieść się gdzieś wysoko, choć na chwilę, ponad tę naszą smutną rzeczywistość. [IWC]
95 POST SCRIPTUM
Z POWROTEM
dom jak dom kamienica w środku miasta w nim mieszkanie kamień doleciałby do kolejnego obrazu (żywego w mojej pamięci) szkoła drzewa wielkie kasztany kościół garnizonowy poczta liceum ulica Chrobrego dziś nie wyobrażam sobie bez nich dzieciństwa dalej teatr biblioteka i katedra życie w kawiarniach ludzie za oknem z lewa w prawą i z powrotem normalny świat tak żyłem z tęsknotą wielką wtedy i potem
Ryszard Grajek
foto: RC
Alchemik spoza czasu
Gdybyśmy i my znaleźć mogli między rzeką i skałą czyste, ustronne, człowiekowi przeznaczone szczupłe pasmo żyznej ziemi. Bo własne serce jeszcze wciąż nas przerasta, jak tamci. I już nie dostrzegamy je w obrazach, które je uśmierzają,
I także w ciałach bogów, w których wznioślej łagodnieje.
(R.
Otwarte szeroko okno pracowni. Słońce, które już niżej wędruje po niebie, wdziera się do jej wnętrza. Jeden z promieni ześlizguje się po ścianie, oświetlając utrwalone na niej w błękitach i ugrach ślady mieszkańców, kładzione jedne na drugich. Kolory lekko wirują w tańcu i przenikają się płynnie i miękko jak sfumata renesansowych arcydzieł. Jak płomień zapalają się o świcie. Gasną, zdmuchnięte z nadejściem mroku.
Atmosfera wnętrza jest przyćmiona, jakby otulał ją szary dym lub mgła, co spowiła rzekę, leniwie płynącą nieopodal szerokim korytem. Ściana pracowni, pokryta wieloma warstwami laserunków farby, stała się tłem dla stojących w rzędzie na stole kilku starych przedwojennych butelek, przyniesionych kiedyś z targu staroci. Ich subtelne i łagodne kształty oraz delikatne odcienie patyny przywołują w pamięci ciche życie obrazów Giorgia Morandiego.
Promień słońca właśnie dotknął szyjki kolby erlenmajerki z cienkiego, przezroczystego szkła. Delikatnym blikiem nakreślił jej stożkowaty kształt, od szczytu aż do owalnej podstawy. Subtelne smugi szarości powtarzają ten rytm jeszcze kilkakrotnie jak echo i jak ono cichną. A tam, gdzie ostrzej zaświecił na kolbie blik światła, z wyraźnymi akcentami bieli na krawędzi załamań szkła, pojawił się szary rysunek i wydobył ją z tła. Po drugiej stronie kolby jej kształt wtapia się w kolor ściany i staje prawie niewidoczny. Tak widzi ją malarz, kiedy przygląda się jej wnikliwie, a potem podejmuje próbę stworzenia własnego obrazu świata.
W przestrzeni pracowni odbywa się tajemniczy proces powoływania do życia tego, co jeszcze nie istnieje. Pierwotnie bywa to zaledwie mglistą wizją, której się malarz od-
daje, gdy kieruje się ciekawością nowego doświadczenia i przekraczania granic swojego pojmowania. Obraz wiedzie go tam, gdzie nie sięga jeszcze świadomość jego umysłu. Stając naprzeciw pustki nieskazitelnie białego płótna, musi jednocześnie podążyć odważnie za własnym instynktem i intuicją. Kroczy więc chwiejnie po cienkiej granicy zakreślającej obszar mrocznej krainy jego niewiedzy i chwilowych błysków olśnienia, które na moment pokazują w jaskrawym świetle ostrzejszy obraz. Nie ma tu więcej wiedzy niż jest wiary w powodzenie tej podróży na płótnie, prowadzącej właściwie w głąb siebie. Bo tu obraz jest przewodnikiem. Czemu więc zaufać i komu się poddać, rozpoczynając tę wędrówkę bez znanego celu? Tu wszystko może być tylko drogą. Stawaniem się, niemającym kresu.
A teraz promień słońca wydobył z tła oparte o ścianę gusle (gęśle) znalezione kiedyś w Dubrowniku. Ich buntowniczy głos brzmiał na Bałkanach przeciw wszelkim niesprawiedliwościom i niewolom. Ale te tutaj są nieme na wieki –mają rozdarty skórzany pergamin na pudle rezonansowym w kształcie łzy. Całe są jednym rzeźbionym kawałkiem drewna, przeżartym gęsto przez korniki i czas. Na gryfie wyryto datę – 1934. A na jego główce, rozbudowanej w kształt dwugłowego orła w koronie z godłem na piersiach, sportretowano sześciu bałkańskich królów i bohaterów z sumiastymi wąsami. Pod spodem zapisano cyrylicą ich imiona i słowa, których znaczenia nie rozumiem. Nie wiem, do kogo należał ten instrument, kto szarpał smyczkiem jedyną strunę i stwarzał mowę jego serca. W jakim domu jej słuchano? Ten okaleczony tajemniczy przedmiot już do nikogo nie przemówi i nie wybrzmi zaklęta w nim historia z dalekiego świata. Kto i dlaczego zdławił dźwięki rodzące się w jego wnętrzu?
98 POST SCRIPTUM
M. Rilke Elegie Duinejskie)
szpunar
renata
Głosy, głosy. Serce moje, wsłuchuj się, jak wsłuchiwali się
jedynie święci: póki wezwanie potężne nie uniosło ich nad ziemię, lecz oni, Nieprawdopodobni, klęczeli nadal na nic nie bacząc w zasłyszeniu. I nie po to, byś wytrzymało głos Boga.
Ale słuchaj wiewu przeciągłego, wieści nieprzerwanej, która się z ciszy wyłania.
(R.M. Rilke Elegie Duinejskie)
Okaleczone bałkańskie gusle znikły w mroku. Słońce schowało się za róg wysokiej kamienicy po przeciwnej stronie uliczki. Na jakiś czas pracownia zanurza się w tajemniczym półcieniu. Przypominają mi się słowa, które w filmie Agnieszki Holland wypowiada główny bohater, Ludwig van Beethoven, w dialogu z zafascynowaną jego mistrzostwem młodą kompozytorką:
– Obsesją twojej kompozycji jest struktura, dobór odpowiedniej formy. Posłuchaj głosu, który brzmi w tobie. Ja usłyszałem go dopiero wtedy, gdy ogłuchłem.
– Mam odnaleźć w sobie ciszę, żeby usłyszeć muzykę?
– Tak. Cisza to podstawa. Gdy otoczy cię cisza, wtedy twoja dusza zaśpiewa.
(dialog z filmu Kopia Mistrza, reż. Agnieszka Holland)
Czasami bałkańskie gusle stają się bohaterem malowanego obrazu. Wpatruję się wtedy w ich zranione wnętrze i słyszę, jak zaczyna rodzić się w nim i wybrzmiewać, z początku cicha jak szept, bałkańska melodia, w której jest bezkresna przestrzeń i wiatr. Czując na sobie moje spojrzenie i uwagę, instrument zaczyna snuć, jak pająk swą nić, legendę swego życia. Jak tamta uliczna latarnia w jednej z baśni Hansa Christiana Andersena, która bała się przetopienia w inny przedmiot i utraty wspomnień. Jakby czuła, że tworzy ją własna historia. Ale pewnego dnia przyśniło się jej, że została przelana w żelazny świecznik w kształcie anioła. W tym śnie zobaczyła siebie, stojącą na biurku w pokoju pełnym książek i pięknych obrazów.
Było to u poety i wszystko, co myślał lub o czym pisał, zjawiało się wokół niego; pokój przemieniał się w gęste lasy, w słoneczne łąki, po których spacerowały bociany, i w pokład okrętu na wzburzonym morzu.
(H. CH. Andresen Stara latarnia)
W ostatni wieczór, kiedy latarnia żegnała się ze swoim miejscem życia na ulicy miasta, z szarych chmur spadła na nią kropla deszczu i szepnęła: – Przeniknę w ciebie tak, że jeżeli sobie życzysz, w ciągu jednej nocy staniesz się rdzą, rozpadniesz się i zamienisz się w pył!
(H. CH. Andersen Stara latarnia)
Nie, latarnia nie tego chciała. Nikt i nic nie chce zamieniać się w nicość. Nie chcemy odchodzić w mrok, kiedy na scenie gasną światła. Nie chcemy zapadać się w martwą ciszę. Przeraża nas pustka, w której nie ma żadnego poruszenia.
Wypełniamy ją sobą. Głosami, światłem, ruchem. Najdrobniejszym przejawem życia. Ale godzimy się, bo nie możemy inaczej, na wieczną przemianę.
Nawet jeśli zgasną lampy, gdy mi powiedzą: już koniec – gdy szarym podmuchem próżnia spłynie ze sceny, jeśli już żaden z moich umilkłych przodków nie będzie siedział przy mnie, żadna kobieta, nawet chłopiec z zezem piwnych oczu.
Zostanę jednak. Wciąż trwa oglądanie. (R. M. Rilke Elegie Duinejskie)
Ciepłe światło znów pojawia się na ścianie. Słońce minęło wysoką pierzeję budynku naprzeciw. Teraz będzie rozświetlać wnętrze aż do wieczora. Zamykam okno. Gwar miasta zostawiam za drzwiami. Wsłuchuję się w ciszę. W milczenie przebywających tu przedmiotów, rekwizytów do martwych natur, z których każdy ma swój mit. Zatrzymane w sobie ciche życie. Milkną głosy.
Powiadają, że aniołowie nie wiedzą często, czy idą wśród żywych, czy umarłych.
Prąd odwieczny wciąż porywa z sobą wszystkie pokolenia z jednego obszaru w drugi i tłumi ich głosy w obydwu.
(R.M. Rilke Elegie Duinejskie)
Układam draperię z kawałka starego japońskiego jedwabiu w szerokie, turkusowo-karminowe pasy. Na niej wyschnięte owoce granatu, zerwane z drzewka rosnącego na dalekim greckim półwyspie Mesa Mani, gdzie niegdyś ukrywali się piraci i rozbójnicy, a w głębi niedostępnych gór Tajgetu zakorzenił się ich bunt. Dokładam pomarańcze i cytryny z meseńskiego portu Koroni. I ciemne strąki drzewa chlebowego, pozbierane na górskiej ścieżce prowadzącej przez Tajget do Mistry z homeryckiego portu Kardamili. Wiązki mocno pachnących gałązek dzikiego tymianku i oregano, zebranych na półpustynnym Tigani, gdzie porastają ruiny murów i cysterny bizantyńskiej katedry z czasów cesarza Justyniana. Obok okna stoi drewniana żaluzja, znaleziona na wysokich skałach obmywanych przez sztormowe fale pod latarnią morską na przylądku Matapan. Jej odrapana farba ma kolor głębokiego szmaragdu wód Morza Śródziemnego, które opływają tamten najbliższy Afryce grecki skrawek lądu.
Patrzę na przetarte błękitnozielonkawe smugi na ścianie. Przypominają mi wnętrza kamiennych wież mieszkalnych na półwyspie Mesa Mani, który ma kolor wszystkich odcieni ugru. Albo te opuszczone toskańskie pałace pokryte tynkiem w kolorze neapolitańskiej żółci, jaśniejącej jaskrawym kolorem na końcu ciemnych, ciasnych i zwartych szpalerów smukłych, szmaragdowozielonych cyprysów. Lub tamte wioski pod wysokim niebem Prowansji, całe zanurzone w chromowej zieleni fal morza winnic na alpejskich wzgórzach. Pełne światła obrazy przywiezione z plenerów Południa nieoczekiwanie wpisują się w klimat krakowskie-
99 POST SCRIPTUM
go wnętrza. Jakby ani przestrzeń, ani czas nie miały tu dostępu i nie tutaj było ich królestwo posiadające swoje granice. Czas i miejsce przestają mieć znaczenie. Co więc ma znaczenie? Może wyobraźnia, nieposiadająca granic, kiedy się w nią zanurzyć głęboko i wszystko staje się możliwe, nawet najbardziej fantastyczne marzenia…
W pracowni, która zajmowała obie izby piwnicy, Paracelsus prosił swojego Boga, swojego nieokreślonego Boga, jakiegokolwiek Boga, żeby zesłał mu ucznia. Zmierzchało. Wątły ogień na kominku rzucał nieregularne cienie.
(J. L. Borges, Róża Paracelsa)
W tamten wieczór, opisany przez Jorgego Luisa Borgesa, do drzwi pracowni alchemika zapukał uczeń.
– Mniemasz, że potrafię wytworzyć kamień, który przemienia wszystkie pierwiastki w złoto (…). Nie złota szukam, a jeżeli ty pragniesz złota, nigdy nie zostaniesz moim uczniem. (…)
– Chcę, byś nauczył mnie sztuki. Chcę przebyć z tobą drogę, która prowadzi do Kamienia. (…)
– Droga jest Kamieniem. Początek jest kamieniem. Jeżeli nie pojmujesz tych słów, jeszcze nie zacząłeś pojmować. Każdy krok, jaki czynisz, jest celem. (…)
– Czy cel istnieje? (…)
– Oszczercy, którzy są nie mniej liczni od głupców, twierdzą, że go nie ma, i nazywają mnie szalbierzem. Nie przyznaję im racji, chociaż niewykluczone, że jestem marzycielem. Wiem, że Droga istnieje.
(J. L. Borges, Róża Paracelsa)
Na tle ścian, ulotnym jak niebo w pochmurny dzień, na solidnych drewnianych półkach, zgromadziłam całe materialne tworzywo, z którego powstaje obraz: słoiczki z kolorowymi pigmentami w proszku – biele, żółcienie i oranże, czerwienie, fiolety, błękity i brązy, zielenie i czernie. Oleje i inne media, kleje i spoiwa do różnych technik malowania oraz utrwalające werniksy. I wszelkie zaprawy potrzebne do gruntowania surowego lnianego płótna podobrazi lub desek. Na szczycie tej piramidy półek stoi szereg srebrnych dzbanków, z których sterczą metalowe szpachelki w różnych rozmiarach, dłuta i liczne pędzle – jak kwiaty w dzikim ogrodzie, z włosianymi koronami płatków na drewnianych trzonkach. W licznych pudełkach leżą różnej grubości pałeczki węgla, sepii, grafitu. Buteleczki tuszu i puszki farby drukarskiej. Stosy i rulony rozmaitych papierów, o przeróżnej fakturze i kolorze. I wiele tu jeszcze innych niezbędnych malarzowi sprzętów i narzędzi o tajemniczym zastosowaniu. Oto i cały alchemiczny warsztat.
– Powiadają (…), że potrafisz spalić różę i wskrzesić ją z popiołów mocą swojej sztuki. Pozwól mi być świadkiem tego cudu. (…) – Czy sądzisz, że cokolwiek można przywrócić nicości? (…) Powiadam ci, róża jest wieczna i tylko jej kształt może się zmienić. Pochwycił gwałtownie szkarłatną różę (…) i cisnął ją w płomienie. Zniknęła barwa i pozostała tylko smużka popiołu.
(J. L. Borges, Róża Paracelsa)
100 POST SCRIPTUM
Popołudniowe jesienne słońce już ledwie rozświetla przestrzeń pracowni. Laserunkowe kolory ścian w półmroku wydają się rozległymi przestrzeniami, abstrakcyjnymi krajobrazami, pełnymi mglistych fragmentów nieba lub morza jak z obrazów Wiliama Turnera.
W półmrocznej głębi jednej z półek stoją proste słoje pełne grudek wyschniętej ziemi o różnych odcieniach sepii, umbry i ochry. To jest zwyczajna gleba przywieziona z żyznej Mesenii i jałowej Lakonii. Dawno temu pigmentów tamtych ziem używano w bizantyńskim malarstwie ściennym, którego apogeum świetności i rozmachu zobaczyłam w Mistrze. Kolory tamtych fresków przypomniały mi wczesnorenesansowe malarstwo ścienne Giotta di Bondone z Asyżu lub Ambrogia Lorenzettiego i Simona Martiniego ze Sieny. Średniowieczna i renesansowa alchemia farb ograniczona była wówczas do tego, co bezpośrednio znalezione w ziemi. Wiele wieków eksperymentów pozwoliło na rozbudowanie palety malarza do wprost niezliczonej ilości odcieni barw i do zamknięcia ich w różnorakie tubki. Dziś farby kryjące i laserunkowe powstają sztucznie w laboratoriach chemików, tak jak na przykład ten szlachetnie pobladły i zszarzały błękit nieba bizantyńskich i renesansowych fresków – tajemnicza ultramaryna, kiedyś wyrabiana ze szlachetnego kamienia lapis lazuli. Była wtedy na wagę złota i przypływała statkami do Europy z Azji – zza morza (ultra marines).
Malarze fresków z rdzawych pigmentów ziemi i błękitu ultramaryny wyczarowywali na ścianach ówczesnych kościołów i pałaców nieziemskie światy. Odrywali spojrzenie zmęczonych życiem ludzi od ziemi i obiecywali im niebiański raj. Z grudki gleby tworzyli im wyobrażenie doskonałego nieba. Lecz prawdziwa alchemiczna przemiana materii farb w ducha sztuki dokonuje się tylko we wrażliwym ludzkim spojrzeniu.
Jednak wędrowiec ze zbocza góry przynosi w dolinę nie garść ziemi, zatajonej każdemu, lecz zdobyte czyste słowo, żółtą i błękitną gencjanę. Może jesteśmy tu, by powiedzieć: dom, most, studnia, brama, dzban, drzewo owocowe, okno –lub najwyżej kolumna, wieża… ale powiedzieć, zrozum to, tak powiedzieć, jak nigdy rzeczom nie było wiadome, jakimi we wnętrzu są.
(R. M. Rilke, Elegie Duinejskie)
Przekroczyć ciasne granice własnego pojmowania –i wówczas ujrzeć, choć na jeden krótki błysk świadomości to, co jeszcze przed chwilą było niewidzialne – to wizja. Uczeń Paracelsusa, póki tego nie zrozumie, nie zobaczy róży odradzającej się z popiołu. – Wszyscy medycy i aptekarze Bazylei utrzymują, że jestem oszustem. Być może mają słuszność. Oto popiół, który był różą i który już nigdy nią nie będzie. (…)
Młodzieniec poczuł wstyd. Paracelsus jest szarlatanem albo zwykłym fantastą, a on, intruz, przekroczył progi jego domu i teraz zmusza go do wyznania, że jego słynne sztuki magiczne są ułudą.
(J. L. Borges, Róża Paracelsa)
Ludzka wiedza ma swoje granice, lecz poza nimi rozciąga się bezkres wyobraźni. Malarz wyciska farby na paletę i cały zanurza się w tworzony obraz. Materia płótna i farb ulega alchemicznej przemianie w świat, który dopiero się staje. Tworzy go wciąż od początku. Ta droga nie ma końca. Paracelsus został sam. Zanim zgasił lampę i usiadł w znużonym fotelu, nasypał w dłoń garść popiołu i wypowiedział cicho jedno słowo. Róża zmartwychwstała.
(J. L. Borges, Róża Paracelsa)
Nad miastem zapadł zmrok. Pracownia i zgromadzone w niej przedmioty zniknęły w ciemności.
Jutro, z nadejściem świtu wszystko znów się narodzi. [RS]
101 POST SCRIPTUM
Satyra zabija, nie obraża –Stanisław Jerzy Lec
Jestem klaunem, maskotką, kurduplem… Kwiat uśmiechu przysiadł mi na twarzy, chociaż myśli i serce tak smutne, jak zajęcia karawaniarzy…
Tak beztrosko! W główki odpukać!
Tłustym paniom trzęsą się biusty, gdy się śmieją od ucha do ucha pod namiotu rozwianą chustą.
Fikam kozły. Staję na głowie. Lecą spodnie. Zostaję w gaciach… Nieźle, bowiem ludzkie pogłowie na mój widok aż się zatacza!
Ch cha cha cha… (serce w zawałach), Hi hi hi hi… (świateł parada), Fajnie jest! – kreaturko mała… Z salwą (śmiechu) dziś trup nie pada…
Jeszcze pisnę. Dam sobie w dzióbek. Niech rechoczą te wilcze sfory...
Przecież jestem z zawodu półgłówek! Choć prywatnie… rozpacz i gorycz…
Juliusz Wątroba
PLAŻOWE
Jacek Frąckiewicz BABY
102 POST SCRIPTUM
***
Tytuł
***
Kiedyś żona do Johna w Harvardzie powiedziała: Dobranoc, Edwardzie! Więc się ocknął zdziwiony, bowiem nie miał on żony, a w Harvardzie z nią nie był tym bardziej.
***
Ćwicząc gamy Mariola z Lido wciąż śpiewała "do re mi si do", a trzy nutki "fa sol la" połykała Mariola, bo fasola zwiększa libido. ***
Do łaźni Zdziś zajrzał raz w Pile, pomyślał: Po mydło się schylę. Dziś, z powodu bojaźni, Zdziś nie wchodzi do łaźni. No i to by było na tyle. ***
Sprytny Ricardo z Macondo na głowę zakładał kondom. Przez śmieszny ten gadżet chciał trafić do gazet, ale nie trafił on do.
***
Praprzyczyną zepsucia w Gomorze nie był brak moralności, lecz to że wszystkie normy gdzieś prysły kiedy przybysz znad Wisły rzekł beztrosko: Pan wie, gdzie mnie może ... ***
szczególną
Pewien rogacz nieszczęsny z Kadzidła, gdy do reszty chęć życia mu zbrzydła, po wielokroć zdradzony, skacząc z okna głos żony słyszał – Głupku, masz rogi, nie skrzydła! ***
***
Duch Draculi na zamku w Świsłoczu w nowym ciele niepewnie się poczuł, gdy zwisając wśród gacków głową w dół, po kozacku, pojął że... nie utrzyma już moczu.
***
Szparagowa fasolka z Baniochy w śniadaniowej TiWi stroi fochy. Chodzi o to, że seler wydał wczoraj bestseller, w którym twierdzi, że modne są grochy.
***
Przez przekorę Stanisław spod Lip nie zwołuje już kurek: cip cip! Z gender toczy on bój nawołując: uj uj! Ordynarny i wredny to typ.
***
Stary Pongo w szałasie swym w Kongo przejmujący wykonał dziś song o znikającym popędzie, że jak dalej tak będzie, to niebawem pozbędzie się on go.
***
Pewien pan, który mieszka pod Etną, wziął za żonę niewiastę tak szpetną, że na widok jej fizys dość wyraźny ma kryzys i erekcję nadzwyczaj dyskretną.
***
Proboszczowi staremu z Siewierza kamasutrę w okładki psałterza włożył głupi chórzysta i już będzie dni trzysta, jak nie można rozplątać pasterza.
***
Pewien pan z miejscowości Poryte miał swój plan na porządną Julitę. Zaszedł z tyłu niebogę, gdy zmywała podłogę. Nie uciekła, bo jak? Na umyte?!
103 POST SCRIPTUM
macho w niewielkich Trypuciach ma pan Stacho w zdeptanych papuciach i tę cechę
Sfrustrowany psychiatra z Gołdapi musi poddać się psychoterapii. Denerwuje się frustrat, bo gdy spojrzy do lustra, jakiś czubek nań smętnie się gapi. z kolegami ma wspólną, że nie różni od innych
się tu ciach. a
dam gwara
daria andrews
DARIA ANDREWS – malarka, artystka wizualna mieszkająca w Tasmanii. Osoba kolorowa, przyciągająca ekspresją. Magnetyczna. Z zawodu ekonomistka. Przez wiele lat zajmowała się marketingiem na Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie. Na antypodach oddała się całkowicie malarstwu. Tworzy figuratywny i sugestywny przekaz postaci złapanych w tajemniczych, emocjonalnych momentach, często nagich, fragmentarycznych, zdeformowanych, otoczonych przez wyimaginowane zwierzęta i symbole. Artystka zaprasza do swojego intymnego miejsca, proponuje zabawę z przechodzeniem do innego, iluzorycznego świata, odkrywanie ukrytych tajemnic i pragnień. Buduje szczególną relację z odbiorcami, zapraszając ich do świata magii.
105 POST SCRIPTUM
blackSwan
Kiedy napisałam do Darii, byłam przekonana, że nasza rozmowa odbędzie się w języku angielskim, na ekranie komputerów, które dzieli tysiące mil. Ku mojemu zdziwieniu Daria odpowiedziała poprawną polszczyzną, oświadczając, że właśnie jest z wizytą w Warszawie. Tego samego popołudnia spotkałyśmy się, aby porozmawiać. Przede mną usiadł kolorowy ptak.
Kim jest Daria Andrews?
(Cisza) Kobietą – świadomą siebie na tym etapie życia, swojej kobiecości, siły. Najpierw kobietą, a potem artystką.
Ale przecież to związek idealny…
Tak, jest to związek. W moim przypadku to, jaką jestem artystką i co tworzę, jest zdefiniowane przez to, kim jestem i kim się czuję. Także to rzeczywiście wiąże się nierozerwalnie. To, co przedstawiam, jest istotą kobiecości, prawdą o kobietach.
Kobieta jest mocno obecna w Twoim przekazie. Czy sztuka jest konfesyjna?
Konfesyjna? Zadajesz mocne pytania. Trudno mi powiedzieć, na ile sztuka jest spowiedzią. Swoistego rodzaju spowiedzią. Sztuka na pewno jest intymna, więc pod tym względem ma elementy konfesyjności. Jednak bardziej powiedziałabym, że sztuka to jest opowieść, a nie spowiedź. Przedłużenie mojego życia i moich doświadczeń, a nie opowiedzenie jedynie wprost o tych doświadczeniach. Sztuka wychodzi z wnętrza człowieka, więc w tym sensie pojawia się jej in-
106 POST SCRIPTUM
rozmawia: katarzyna brus-sawczuk
tymność. Ale sztuka to też czasami zabawa. W zależności od stanu ducha czy emocji, które się nagromadzą, może przybierać różne formy. Za każdym razem ta opowieść może być o czymś innym.
Wpuszczasz widza w swój świat w sposób wyrachowany czy dajesz pole interpretacji?
Na ile w wyrachowany sposób prowadzę widza? Z jednej strony staram się trochę bawić z odbiorcą, czyli stosuję pewne sztuczki, przekomarzam się. Zostawiam poszlaki, symbole, które mają dla mnie znaczenie. Z drugiej zaś staram się zostawiać pole do przemyślenia, do własnych interpretacji. Okazuje się wielokrotnie, że znaki nabierają nowych znaczeń, czasem zaskakujących, ponieważ te, które są dla mnie zrozumiałe w pewien czytelny, indywidualny sposób, odbiorca widzi swoimi oczami zupełnie inaczej. Widz je czyta, ale interpretuje czasem zupełnie inaczej niż było to w moim umyśle czy zamierzeniu. Cieszy mnie to. Mam wrażenie, że moja opowieść biegnie, zaczyna żyć własnym życiem. Jestem szczęśliwa, jeśli porusza, jeśli odbiorcy nie pozostają obojętni. Obraz żyje tak długo, jak długo patrzą na niego świadome oczy.
Zapraszasz widza w podróż… Dario, skąd u Ciebie te symbole?
Myślę, że symbole wynikają z kultury, obyczajów. Wyrastamy w otoczeniu rzeczy, przedmiotów, znaczeń. Nasiąkamy nimi w trakcie naszego życia. Niektóre z symboli są bardzo mocno utrwalone w naszej kulturze, inne trzeba umieć zauważyć, wydobyć. Chociażby jabłko – kojarzy się z utraconym rajem…
Komuś innemu może kojarzyć się z grzechem…
Właśnie tak. Obie interpretacje są prawdziwe. Obie są zakorzenione
Chociaż czasem pojawiają się spontanicznie nowe rzeczy, które nie są w sposób bezpośredni elementami układanki. Jest jakaś emocja i wtedy powstaje miejsce na inne obrazy, czasem nawet jakby oderwane, ale w większości przypadków myślę, że moja opowieść jest komplementarna, jest pewnego rodzaju całością i ciągłością. W głowie pojawia się myśl, żeby jeszcze coś dopowiedzieć, „domalować”. Więc zamiast przerabiać kolejny raz obraz, tworzę następny, w którym dopowiadam historię lub uzupełniam o nowe elementy –maluję to wszystko, czego zabrakło mi w poprzednim.
w kulturze. Ja lubię trochę z symbolami polemizować. Symbolika pojawia się u mnie spontanicznie, odbiorcy moich obrazów mogą dopisywać jej znaczenia. Często wielokrotnie sięgam do tego samego symbolu, ale już w innym obrazie. Jest to swoistego rodzaju dyskusja pomiędzy kolejnymi obrazami-opowieściami. Te symbole wplecione w kolejne obrazy rozmawiają ze sobą.
Wobec tego – czy sztuka ma ciągłość?
Jeśli historia ma ciągłość, to sztuka też ją ma. To, co robię, ma ciągłość.
Zwierzęta w Twoich obrazach pomagają przejść do krainy baśni? Na drugą stronę lustra?
Zwierzęta to nasze drugie ja. Ale w swoich opowieściach traktuję je również jako symbole. Zwierzęta, które pojawiały się w moim życiu, znaczyły coś więcej, zawsze. To były bardzo bezpośrednie, bardzo różne, ważne historie. Związki, można powiedzieć. Pojawianie się ich w moim życiu traktowałam w sposób symboliczny, i takie mają znaczenia przeniesione na płótna. W nich mogą być nasze cechy,
107 POST SCRIPTUM
Lustro nie pokazuje rzeczy takich, jakimi są, lecz takie, jakimi my je widzimy.
To czynią moje obrazy. Opowiadają historie. Wszystkie z nich są prawdziwe. Żadna z nich nie jest prawdziwa
czasem jest jakaś analogia. Ptak może być symbolem wolności, niezależności, swobody, ale to równocześnie zwierzę, z którym mam bardzo osobistą relację. Pytasz, czy pomagają przechodzić do krainy baśni… Powiedziałabym raczej, że używam ich, aby poruszyć wyobraźnię.
Dla mnie, jako odbiorcy, jest w nich baśniowość.
Pewnie tak, chociażby przez to, iż jest to język, który nie mówi wprost. Odwołuje się do wyobraźni poprzez symbolikę. Jako dziecko uwielbiałam historie, namiętnie czytałam baśnie i bajki. Mówiłyśmy już o ciągłości. Dlatego zwierzęca symbolika musiała się pojawić.
Dario, kim jest Słony?
Był bardzo brzydkim kaczątkiem. Swan, Swany, Słony – to porzucone pisklę czarnego łabędzia, znalezione któregoś dnia zupełnie samotne, prawie nieżywe. Nie było wyjścia, został przyjęty do naszej rodziny. Szczęśliwie uratowany wychowywał się z ludźmi i psami, mam wrażenie, że uważał, że jest psem lub człowiekiem. Rósł i przemienił się z kaczątka w pięknego, lecz ogromnego, ptaka. Kochał nas, był do nas przywiązany. Ja darzyłam go szczególnym uczuciem. Ale to dzikie zwierzę, objęte ochroną w Australii, więc rozumiałam, że Słony któregoś dnia będzie musiał wrócić do swojego dzikiego miejsca. Był w naszej rodzinie sześć miesięcy. Mój
mąż nauczył go latać. To było niesamowite: kiedy biegał po łąkach, machając ramionami, Słony biegł za nim, nauczył się machać skrzydłami. Tylko jeden z nich poleciał. Ale wrócił. Wracał. Mieliśmy świadomość, że musimy dać mu wolność (obecnie Słony ma swój dom w jednym z tasmańskich rezerwatów przyrody – przyp. red.).
Kiedy obejrzałam pokazywany w australijskiej telewizji film o niezwykłej historii czarnego łabędzia, pomyślałam sobie, że wrażliwych ludzi spotykają niesamowite historie.
https://www.youtube.com/watch?v=L2dOlX0-7kg
To było w jakimś sensie mistyczne. Po jego odejściu poczułam pustkę.
108 POST SCRIPTUM
Lubię polemizować z symbolami
Nadal za nim tęsknię. Chociaż jest cały czas obecny w mojej malarskiej opowieści. Nie potrafiłabym o nim zapomnieć. Był częścią naszej rodziny. W chwili, kiedy ostatecznie pogodziłam się z jego nieobecnością, pojawiło się miejsce dla Lucyny. Jest to piękna czarna chińska gęś. Uwielbia szybę piekarnika. Dzięki niej ma drugą Lucynę i swoje lustro.
Dario, powrócę do malarstwa. Okaleczasz swoje postaci. Odzierasz je z szat. Jakie ma znaczenie dla Ciebie ten środek wyrazu artystycznego?
Nie postrzegam tego w ten sposób. Nie traktuję odarcia z szat i pokazania nagości w sposób prowokacyjno-seksualny. W większości przypadków… (Śmiech) Nagość jest swobodą. Jest wyrazem komfortu, szczerości.
Nie uważam też, że okaleczam postaci. Rzeczywiście, zdarza mi się pokazać je pofragmentowane, co dla mnie jest wyrazem procesu, przez który przechodzimy. Nie zawsze jesteśmy w pełni sobą. Nie zawsze zdajemy sobie sprawę z tego, kim jesteśmy na danym etapie naszego życia. Stworzeni z różnych elementów, które trzeba na koniec poskładać. Nie zawsze one są spójne i nie zawsze kompletne. To w jakimś sensie „rozczłonkowanie” jest procesem dochodzenia do siebie.
Czasem może to być także rozpad jakiegoś etapu życia, aby poskładać się na nowo. Od pewnego czasu moje kobiety, moje postaci są spójne. Kompletne.
Czy to oznacza, że osiągnęłaś taki status quo w swoim życiu?
Nie zastanawiałam się, na ile ich spójność jest skorelowana z moim poczuciem spójności w życiu. W jakiś sposób tak. Ale nie zarzekam się, że tak zostanie na czas nieokreślony. Przemianom podlegamy cały czas. Różne sytuacje powodują, że się rozpadamy, a potem znów składamy na nowo. Niewątpliwie jednak w moim życiu na przestrzeni ostatnich lat nastąpiło sporo dobrych zmian.
Dario, no właśnie. Przez ponad szesnaście lat pracowałaś w marketingu na uczelni ekonomicznej – masz wykształcenie ekonomiczne. Bądź co bądź, jest to dziedzina odległa od malowania obrazów. Czy Ty to godzisz, czy odłożyłaś ekonomię na zupełnie inny etap życia, jeśli mówimy o procesach, które nas dotyczą?
Przyszedł taki moment, kiedy musiałam rozpaść się, aby poskładać na nowo. Zacząć robić coś innego. Życie marketerki zmęczyło mnie. Ja żyłam sztuką już wcześniej. Pierwsze rysunki i obrazy malowałam w wieku dziecię-
cym, potem nastoletnim. Kariera administracyjna oddaliła mnie od sztuki. Chciałam wrócić. Życie biznesowe to był mój własny, świadomy wybór, jednak w którymś momencie poczułam się zmęczona. Niespełniona. Muszę powiedzieć, że odkąd zrezygnowałam z pracy, nie byłam w stanie przez trzy lata siąść do komputera. Do wszystkich marketingowych, ekonomicznych działań, do swoich prywatnych potrzeb zaczęłam używać jedynie telefonu, miałam wstręt do komputera. Mam poczucie, że jak sięgam wstecz do biznesowego okresu, to mówię o nim jak o innym, przeszłym życiu. To był odrębny byt. Potrzebowałam się odciąć. Tym bardziej że przypłaciłam go swoim zdrowiem. Na ten moment nie chcę wracać ani łączyć tego etapu z obecnym. Mam nowe życie.
Co wyzwala w Tobie potrzebę malowania?
Malowałam obrazy już jako dziecko. Wtedy też, jako czternastolatka, miałam pierwszą wystawę w swoim rodzinnym mieście. Uważam, że to malowanie wybrało mnie. W rodzinie było wielu artystów, zwracało się uwagę na wrażliwe pojmowanie rzeczywistości. Jednak droga artystyczna dla osób wrażliwych może być trudna. Być może dlatego odeszłam na jakiś czas w realny biznesowy świat. Jednak malarstwo mnie odnalazło
109 POST SCRIPTUM
i
upomniało się. To się zadziało i chyba nie miałam na to większego wpływu. Szukałam na siebie pomysłu i ten pomysł po prostu przyszedł. Najpierw malowałam trochę terapeutycznie, z potrzeby ducha, a potem samo poszło. Wyzwoliło się. Teraz nie umiałabym już przestać. Na pewno w dużej mierze potrzebę tworzenia wyzwalają emocje, nie tylko dobre. Od momentu, kiedy pozwoliłam się sztuce we mnie rozgościć, mam nieskończoną ilość pomysłów, cały czas robię notatki, szkice. Cały czas mi się w głowie coś rodzi i gotuje. To jest mój kosmos, który mi to podrzuca. Brakuje mi czasu… (Śmiech)
Czy masz swoich mistrzów?
Miałam swojego Alfonsa. Rany… jak to brzmi! (Śmiech)
Alfonsa Kułakowskiego (nieżyjący, ur. w 1927 r. polski malarz współczesny, postimpresjonista, pejzażysta, który po latach tułaczki powrócił z Syberii poprzez Kazachstan jako repatriant do Polski – przyp. red.) poznałam w chwili, kiedy byłam jeszcze na rozdrożu. Malowałam akwarele, ktoś opowiedział mi jego historię. Zafascynowała mnie. Chciałam go poznać, dzięki znajomym okazało się to możliwe. Był to specyficzny człowiek, mówiono o nim, że niewielu ludzi toleruje i lubi swoją nietolerancję okazywać. Jednak miałam to szczęście, że od pierwszego wejrzenia przypadliśmy sobie do gustu i zaprzyjaźniliśmy się. Swoją wrażliwością trafił do mojego serca. W chwili, kiedy go poznałam, miał ukończone dziewięćdziesiąt dwa lata, mimo różnicy pokoleń, złapaliśmy fantastyczny kontakt, wytworzyła się między nami wręcz mistyczna relacja. Zaproponował, żebym się do niego przeprowadziła i malowała. Mój mąż, Scott, jeszcze wtedy był w Australii, ja byłam na etapie oczekiwania na wizę. Zerwałam w zasadzie już z poprzednim życiem zawodowym, ale nie umiałam znaleźć dla siebie miejsca. Przeprowadziłam się do Alfonsa i przez kilka miesięcy wracałam do sztuki, uczyłam się jej na nowo. W trakcie pobytu u niego powstały pierwsze moje obrazy olejne. On nie stał nade mną w procesie malowania, nie pokazywał, jak używać pędzla czy mieszać farby, ale potrafił uwrażliwiać na sztukę. Był mistrzem
w tym, jak potrafił mówić o sztuce, co w niej widział, co w nim wyzwalała. Była niepodważalną częścią jego życia. Uczyłam się jej na nowo, a on się stał moim mentorem. Miał ogromną wiarę w sztukę, w jej moc.
Wyzwolił w Tobie „niepokój w palcach”? Konieczność poszukiwań?
Zachęcił mnie, aby znaleźć przyzwolenie na wyrażanie siebie. Autentycznej. Bez zastanawiania się, czy to się komuś będzie podobać, czy nie. Nauczył mnie szacunku do tego, co robię.
Piękna historia.
Dario, mówiłyśmy o sztukach wizualnych. Chciałabym zapytać, czy we współczesnym świecie słowo jest również ważne?
Dla mnie jest ogromne ważne. Z jednej strony słowa definiują świat, z drugiej zaś my go słowami kształtujemy. Osobiście staram się być bardzo ostrożna w używaniu słów. Wychowałam się w małym mieście, tam słowa często były używane w stereotypach, często do nagan. Słowa potrafią ranić, powinno się być za nie odpowiedzialnym. Mają moc.
Gdzie chciałabyś pokazać swoje obrazy?
Jest pewna galeria na Tasmanii, którą pokochałam od pierwszego przestąpienia jej progu – Mona. Fantastyczne miejsce, doskonałe wystawy. Czuję, że to jest moje miejsce.
Powróćmy z gwiazd. Dario, jak Ty się znalazłaś na antypodach?
Zbieg okoliczności, choć pewnie w życiu nie ma przypadków. Byłam na spacerze z moim psem w parku, na Polu Mokotowskim. No i cóż, być może brzmi to kuriozalnie, ale to pies znalazł mojego Scotta i wybrał mi, jak się później okazało, męża z dalekiej Tasmanii. Dlaczego tego dnia Scott usiadł na ławce w parku? Dlaczego przyjechał do Polski? Był to już drugi jego pobyt w egzotycznym i odległym kraju, jakim była dla niego Polska. W Tasmanii znalazł kilkukrotnie na różnych obiektach informację „budowane przez Polaków” – zainteresował się, gdzie jest Polska na mapie świata oraz historią pozostawioną przez Polaków w jego stronach. Tak zauroczył się naszym krajem. A potem pewnego słonecznego dnia w parku wścibski i nieposłuszny pies wskoczył mu na kolana. Tak zaczęła się ta historia. I trwa. Pani Dynamit i Oaza Spokoju.
Słuchaj, może będzie Mona, a może kiedyś MoMa (Museum of Modern Art, Nowy Jork – przyp. red.). Miałabyś takie marzenie?
Nigdy nie byłam w MoMie, ale chciałabym. W USA nigdy nie byłam. Rozpędziłam się…
Mierzymy wysoko. Ponadto jesteś tak kolorowa, jak Nowy Jork potrafi być. Indywidualna. Jestem pewna, że pokochasz to miejsce. A ono ma duże szanse pokochać Ciebie.
(Westchnienie)
Czy Słony to Ty?
(Cisza) Powiem Ci, że grasz na moich emocjach. To bardzo osobiste pytanie. Słony, to lustro, nie wiem, czy alter ego. Słony – to, mimo wszystko, mimo udomowienia, zew natury.
No właśnie, wolny, lecz przywiązany do tych, którzy go kochają. Nauczył się latać, więc fruwa wysoko. Nic go nie zatrzyma. Darii też. [KBS]
110 POST SCRIPTUM
13 stycznia w Otwartej Kolonii (Wolski Dom Kultury), przy ulicy Górczewskiej 15 w Warszawie, odbędzie się wernisaż wystawy obrazów Darii Andrews połączony z promocją kwartalnika „Post Scriptum”. Godz. 18.00. Wstęp wolny. https://wck-wola.pl/nasze-miejsca/otwarta-kolonia/
Tu jest miejsce na twoją REKLAMĘ
111 POST SCRIPTUM
Oprócz dzielenia się z czytelnikami aktualnościami w dziedzinie sztuki oraz literatury pragniemy wspierać młode talenty. W tym celu stworzyliśmy Fundację Wspierania Kultury „Post Scriptum”. Darowizny dla fundacji będą służyły szeroko pojętej promocji młodych artystów zarówno na łamach kwartalnika, jak i w formie pomocy w organizacji wystaw, warsztatów czy wydawaniu książek. Jeśli chcesz przekazać datek na działalność naszej fundacji, możesz zrobić to za pośrednictwem strony internetowej www.postscriptumfundacja. com lub wpłacić darowiznę bezpośrednio na konto fundacji: 75114020040000310281956333. Dane kontaktowe: FUNDACJA WSPIERANIA KULTURY „POST SCRIPTUM” 05-092 Łomianki ul. STANISŁAWA STASZICA 14/5, KRS 0000908539 NIP 1182225810, e-mail: biuro@ postscriptumfundacja.com
112 POST SCRIPTUM -
FUNDACJA „ POST SCRIPTUM ”