POST SCRIPTUM P R O Z A P O E Z J A P U B L I C Y S T Y K A S Z T U K I W I Z U A L N E NIEZALEŻNY KWARTALNIK LITERACKO-ARTYSTYCZNY POWIĄZANA RZECZYWISTOŚĆViola Śpiechowicz POLSKA SZTUKA NA LITWIE RAMADAN HUSSIEN Człowiek jest najważniejszy ŻADEN MALARZ NIE MALUJE W PRÓŻNIĘ JOHN PORTER YOU LOOK GOOD IN BLACK gość specjalny WOJENNE ANAGNORISIS MARII PAWLIKOWSKIEJ JASNORZEWSKIEJ KATARZYNAANTARKTYDAKOMAROWSKA www.postscriptum.ukfb:postscriptum 3 / 2022 (17) ARTUR SMOŁA ARTYSTA ROKU 2021 PIOTR KAMIENIARZ GRUPPA SIEDEM



58
53.
23.
ZESPÓŁ REDAKCYJNY:
PROZA:
14.
view/66536734/post-scriptum-1-2022-15https://www.yumpu.com/xx/document/




NA ŻYCZENIE: 24,95 zł ZAMÓWIENIA BEZPOŚREDNIO W DRUKARNI:
WERSJAscriptum_1_2022_15_https://issuu.com/post.scriptum/docs/post_ELEKTRONICZNADOPOBRANIAZADARMO:


76.
– aforyzmy 96. Wiersze polecane – MARCIN ZEGADŁO ROZMAITOŚCI: 4. PIOTR KAMIENIARZ – ARTYSTA ROKU 2021 6. Powiązana rzeczywistość – Anna Maruszeczko rozmawia z VIOLĄ ŚPIECHOWICZ 44. Światło dla poloneza – Wanda Dusia Stańczak 60. JOHN PORTER – gość specjalny – wywiad – Katarzyna Brus-Sawczuk 70. Joanna Nordyńska – Antarktyda – rozmowa z KATARZYNĄ KOMAROWSKĄ

PARTNERZY MEDIALNI
38.
91.


Renata Cygan (redaktor naczelna), Katarzyna Brus-Sawczuk, Joanna Nordyńska, Juliusz Wątroba, Izolda Kiec, Wanda Dusia-Stańczak, Renata Szpunar-Kubczyk, Robert Knapik, Iza Smolarek, Alex Sławiński, Anna Maruszeczko, Paweł Krupka, Agnieszka Woźniak, Izabela Winiewicz-Cybulska (gościnnie) Rysunek satyryczny: Konrad Wieczorkowski, Sergio Palazon Korekta: Aleksandra Krasińska, Dominika Paluch, Joanna Olszewska i Małgorzata Nowak Tłumaczenia z języka angielskiego: Renata Cygan

SPIS TREŚCI:
Skład, łamanie i opracowanie graficzne: Renata Cygan
DRUK
SZTUKI WIZUALNE: 24. Wywiad z malarzem ARTUREM SMOŁĄ – Renata Cygan 54. Polska sztuka na Litwie Paweł Krupka 57. Wywiad z malarką DANUTĄ LIPSKĄ – Paweł Krupka 68. GRUPPA SIEDEM Izabela Winiewicz-Cybulska 82. RAMADAN HUSSIEN – malarstwo
POEZJA: MACIEJ SKOMOROWSKI – wiersze I zaskrzypiał próg – PROZA POETYCKA – Wanda Dusia Stańczak Proza poetycka – ARTUR DUDZIŃSKI Wiersze – DARIUSZ ZELLER Wiersze – DOROTA NOWAK SATYRA Ojciec – Antologia SAP-u – Wanda Dusia Stańczak JULIUSZ WĄTROBA



81.
16. Wojenne Anagnorisis Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej – prof. Izolda Kiec 48. Esej Renaty Szpunar O szczęściu 66. Lewis-Stempel – Szarak za miedzą. Prywatne życie pola – recenzja – Robert Knapik 78. Lucy – Katarzyna Brus-Sawczuk – OPOWIADANIE 92. Tęsknota – Maja Chałubińska OPOWIADANIE 98. Wylęgarnia geniuszy – felieton Juliusza Wątroby 102. Barys – Kości, które nosisz w kieszeni – recenzja – Robert Knapik

2 POST SCRIPTUM
https://www.wyczerpane.pl/wydawnictwo-post-scriptum,dBA-0io.html






Wydawca: Post Scriptum LTD, Watford, UK NUMER KONTA: IBAN: GB82 LOYD 3096 2657 4181 60 UK: SORT CODE: 309626 ACC Number: 57418160

Dorastanie w biedzie, ucieczka przed wojną i emigracja (aktualne obecnie zjawiska –także za naszą miedzą) odcisnęły piętno na spojrzeniu na świat i ludzi naszego kolejnego bohatera – syryjskiego malarza Ramadana Hussiena. Jego rzeczywistość nie była różowa, co objawia się w poruszającej twórczości artysty.
3 POST SCRIPTUM
Dla wielu punktem odniesienia, a czasem jedynym realnym (nierealnym?) bytem jest mu zyka. Gościem specjalnym tego numeru jest John Porter. Myślę, że nie trzeba go szcze gólnie przedstawiać. Walijski muzyk, który swoją rzeczywistość związał na stałe z Polską, jest ważną postacią naszej rodzimej sceny muzycznej. Katarzynie Brus-Sawczuk udało się namówić Johna do zwierzeń przy filiżance kawy.
Redaktor Naczelna
W rzeczywistość naszego kolejnego gościa wplątują się madonny, konie i sport. Pochodzący z Pilzna Artur Smoła miał zostać sędzią, ale los napisał dla niego inny scenariusz – został mala rzem. Miłośnik Kory i Fridy kreuje oryginalne, demoniczne, władcze kobiety łączące w sobie to, co grzeszne i boskie. Unikatowy styl, feeria kolorów, nietypowe formy – to cechy charaktery styczne twórczości artysty. Zapraszamy do galerii jego zapadających w pamięć obrazów.
Powiązaliśmy dla Państwa wiele wątków, które składają się w jedną, interesującą całość w postaci tego numeru „Post Scriptum”.
Odpowiedzią na te pytania, swoistym remedium na bolączki współczesnego bytowania, zawsze były i są literatura i sztuka. Interesująca książka, piękny obraz, poruszający film czy dobra poezja pomagają odzyskać równowagę, dają wytchnienie i pobudzają do refleksji, a tym samym wywołują pozytywne zmiany w układzie nerwowym.

Sztuka koi i wzbogaca, i zamienia poplątaną teraźniejszość w powiązaną rzeczywistość.
Zajrzeliśmy także do Wilna, odwiedziliśmy Antarktydę, zatańczyliśmy poloneza. Piszemy o szczęściu, tęsknocie i konkursowaniu, zaznajamiamy się ze świeżo powstałą Gruppą Sie dem i zamyślamy nad wojennym anagnorisis Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej. Gorąco zapraszam do lektury i życzę Państwu miłej podróży między słowem a obrazem.
„Powiązana rzeczywistość” to tytuł bardzo ciekawego i inspirującego wywiadu Anny Ma ruszeczko z Violą Śpiechowicz, jedną z czołowych polskich projektantek mody. Viola wiąże swoją rzeczywistość, m.in. projektując suknie dla księżniczek bhutańskich, szyjąc zimowe ubranka dla Żubrówki, czy tworząc oryginalne obrazy z rozrzucanych nici, gdzie każda ni teczka ma znaczenie. Jej sztuka to przykład na to, jak z chaosu rodzi się ład.
Obraz na okładce: Artur Smoła www.postscriptum.uk, fb: post scriptum, e-mail: redakcja@postscriptum.uk
WSTĘPNIAK
Nasza teraźniejszość jest mocno zapętlona: przesyt bodźców, kłębowisko infor macji (a nazbyt często dezinformacji), kalejdoskop jaskrawych kolorów. Ogólny galimatias. Jak odnaleźć porządek i spokój w tym chaosie? Jak zatrzymać pędzący na oślep tramwaj, z którego coraz trudniej wysiąść?

Bardzo serdecznie gratulujemy wszystkim nominowanym, dziękuje my czytelnikom i przyjaciołom „Post Scriptum” za zainteresowanie i oddane głosy, ale przede wszystkim chylimy głowy przed Piotrem Kamieniarzem – za to, że przekonał do swojej sztuki rzesze odbior ców i za to, że otrzymał zaszczytny tytuł ARTYSTY ROKU 2021.
4 POST SCRIPTUM

J

Miejsce i czas uroczystego wręczenia „ArtAktów Post Scriptum” ogłosimy na naszej stronie internetowej, Facebooku i Instagramie, a w następnym (wrześniowym) numerze będą Państwo mogli przeczytać relację z gali. Przypominamy, że autorem statu etki jest znany bułgarski rzeźbiarz Ilian Sharkov.
PIOTR KAMIENIARZ ARTYSTĄ ROKU 2021 GRATULUJEMY!
Wszyscy nominowani byli absolutnie i bezapelacyjnie godni tego zaszczytnego tytułu, wszyscy mieli równe szanse. Każda z tych postaci to osobowość nietuzinkowa, tworząca niezwykłe dzie ła sztuki: piórem, dłutem, pędzlem, ołówkiem, pisząc, rzeźbiąc, malując, rysując, wystukując teksty na komputerze, mieszając żółtka z pigmentami, wyskrobując kolejne warstwy ze żmudnie nałożonych pokładów barwnika, wędrując z głową w chmurach (bo tam najpiękniej pączkują wiersze), czy biegając z uwieszo nym u szyi ciężkim sprzętem, by nie przegapić „tego” ujęcia. No, ale zwycięzca może być tylko jeden… Czytelnicy zdecydo wali, że Artystą 2021 roku zostaje Piotr Kamieniarz – malarz i rysownik, którego niezwykle oryginalne, niesamowite, niepoko jące i emocjonujące obrazy zapadają w pamięć i w serca każdego odbiorcy jego oryginalnej sztuki.
Wielka to dla nas radość móc obcować z ludźmi tak pięknymi, obdarzonymi niezwykłym talentem, którzy potrafią uskrzydlać, uwrażliwiać i napędzać do działania. [PS]
uż po raz drugi, pod auspicjami „Post Scriptum”, odbył się ple biscyt na ARTYSTĘ ROKU. W wyścigu o wygraną oraz piękną, oryginalną statuetkę „ArtAkty Post Scriptum” wzięło udział 20 komisyjnie wybranych artystów, którzy w roku 2021 gościli na łamach naszego kwartalnika.
WIOSENNA MIŁOŚĆ
RANDKA W CIEMNO


GNIAZDO II

5 POST SCRIPTUM
ROMEO I JULIA

6 POST SCRIPTUM

7 POST ŚPIECHOWICZVIOLASCRIPTUM

W 2016 roku na New York Fashion Week odbyła się premiera jej kolekcji „Light Union”. Twórczość Violi Śpiechowicz została zaprezentowana przez telewizję CNN w programie opisującym polskie zjawiska innowacyjne pt. „Made in Poland”. W 2017 roku na Europejskim Kongresie Gospodarczym otrzymała statuetkę Wizjonera przyznawaną przez „Dziennik Gazeta Prawna”.
8 POST SCRIPTUM
Viola Śpiechowicz


Od 2006 roku pracuje pod własnym nazwiskiem, projektuje kolekcje wieczorowe i casual. Jej styl jest konsekwentny i rozpoznawalny, a nowatorskie podejście do projektowania owocuje oryginalnymi rzeźbiarskimi konstrukcjami. Jest autorką strojów projektowanych na zamówienie bhutańskiej rodziny królewskiej. Trzykrotnie otrzymała tytuł Doskonałość Mody magazynu „Twój STYL”, tytuł Projektant Roku przyznawany przez Krajową Izbę Mody oraz Trofeum magazynu „ELLE”. Laureatka wielu prestiżowych nagród, w tym nagrody włoskich targów mody Pitti Immagine.
Viola Śpiechowicz, projektantka mody. Absolwentka malarstwa na Wydziale Sztuk Pięknych Uniwersytetu im. Mikołaja Kopernika w Toruniu. Tworzy tekstylne obrazy opracowaną przez siebie techniką. Projektuje akcesoria, biżuterię, szkło i druki na tkaninie.

Dlaczego to deprecjonujesz?
Chyba i wrodzona, i nabyta. Ukończyłam malarstwo. Jed nak szybko zmienił się mój główny środek wyrazu. Prze rzuciłam pędzel z płótna malarskiego na tkaninę. Chociaż nie od razu miałam możliwość projektowania nadruków.

rozmawia


Bo był prekursorski?
W jakich okolicznościach wyświetlił Ci się koncept „Powiązanej Rzeczywistości”?
Ponieważ szkoła nie oczekuje wyjścia poza schemat, a jeśli się na to decydujesz, nie spodziewaj się poklasku. Moja praca dyplomowa polegała na aranżacji przestrze ni malarstwem. Nie chciałam, żeby wystawa sprowadzała się do ekspozycji obrazów na ścianie. Zwiedzający musiał poszukać własnego miejsca patrzenia i tym samym – swo jego punktu widzenia. Dodatkowo podczas wernisażu pojawiły się modelki w mojej kolekcji ubrań. Moda sta nowiła integralny element rzeczywistości, którą stwo rzyłam. Wszyscy byli mocno zaskoczeni. Tylko niektórzy
pozytywnie. Myślę, że mieli mnie za wariatkę. Ale jeden z profesorów powiedział, że ten event powinien się odbyć w Nowym Jorku! (śmiech)
POWIĄZANA RZECZYWISTOŚĆ anna maruszeczko
9 POST SCRIPTUM
Ja tego wtedy tak nie nazywałam. Interesowało mnie nie tylko malarstwo, ale także projektowanie ubrań. Nie ro zumiałam, dlaczego miałabym zachowywać jakąś gatun kową czystość. Łączenie sztuk wydawało mi się naturalne i oczywiste. Ciekawiło mnie wyjście w przestrzeń, lubiłam rzeźbę, a ona ma duży związek z konstrukcją ubrania. Kie dy je projektujesz, wyobrażasz sobie, jak będzie wyglą dało z każdej strony, w ruchu, w różnych okolicznościach ekspozycyjnych. A więc czułam te połączenia i miałam na nie ochotę, mimo że moja uczelnia nie była wówczas przy gotowana na taką interdyscyplinarność. Wrodzona potrzeba transgresji?
Od dawna towarzyszy mi świadomość połączenia i poczu cie przenikania się różnych dziedzin, i to nie tylko w sztu ce. Już w latach 90. ubiegłego wieku, w ramach dyplo mu z malarstwa, pokazałam obrazy i kolekcję ubrań. Ten koncept miał stanowić całość inspirowaną fazami słońca i zmieniającym się wraz z nimi światłem. Odważyłam się na to, choć tym samym, nie wykazałam się szczególnym rozsądkiem. (śmiech)
Tak się złożyło, że byłam w posiadaniu dużej ilości nici i szukałam dla nich zastosowania. Wpadłam na pomysł, że mogę tworzyć obrazy z tej niezmierzonej ilości kolorowych nitek. Pierwotnie miały posłużyć do zrobienia projektów tkanin – miałam je sfotografować i przetransferować na tkaninę. Ale okazało się, że powstałe obrazy mają potencjał dekoracyjny, i może nawet są czymś więcej niż tylko kłębo wiskiem nitek.
Chyba bardzo „nie od razu”. Jeżeli chodzi o większą skalę, to możliwość projektowania tak zwanych printów przez projektantów mody jest zdobyczą ostatnich lat. Tak. Wcześniej można było kupić tkaniny z nadrukiem od producentów, u których zaopatrywaliśmy się w ma teriały, i nie zawsze to było satysfakcjonujące. Ja rzadko korzystałam z gotowych druków. Miałam wewnętrzny opór. Wzór bardzo definiuje projekt. Gdy projektujesz z nadrukowanej tkaniny, konstrukcja ubrania, pomysł na nią schodzi na drugi plan. I tych „gotowych danych” jest tak dużo, że przestajesz czuć związek z powstałym pro jektem. To mi przeszkadzało, dlatego zawsze pragnęłam mieć własne wzory.

I przyszedł czas, że pojawiły się takie możliwości. W pewnym momencie stało się to możliwe dla projektantki i jednoosobowej producentki. Wreszcie mogłam wyprodu kować kilkaset, a nie od razu tysiące metrów nadrukowanej tkaniny – z myślą o zwykle krótkich seriach swoich kolekcji. Wróćmy do genezy „Powiązanej Rzeczywistości”.
10 POST SCRIPTUM
W ten sposób zaczęłaś tworzyć podwaliny pod tkani nę, a tymczasem…
To musi rozpalać wyobraźnię! Ale czym to dla Ciebie było na samym początku – radością czy brzemieniem?
Zatem pracujesz tak, jak przy klasycznym obrazie, gdzie nakłada się na podłoże kolejne laserunki, czyli przezroczyste lub półprzezroczyste warstwy, tylko że tworzywem nie są nici, a farby?
A tymczasem, gdy patrzyłam na to kłębowisko nici z oddalenia, stawało się ono malarstwem, za którym tęskniłam. To były płaskie obrazy przyciśnięte szybą. Miały swój urok, ale kiedy zrobiłam tych prac więcej niż kilka, zaczęłam się zastanawiać, co zrobić, by wyjść z nimi w przestrzeń. Zaczęłam tworzyć obrazy z nici w ramach 3D. Pozwoliło mi to pokazać nie tylko koloryt, ale także ekspresyjne pofałdowania materii. Później okazało się, że można wyjść z nimi w przestrzeń jeszcze bardziej. Co to znaczy, że wyszłaś w przestrzeń z tymi obrazami? Robiłam takie próby, że zdejmowałam z podłoża obra zu nakładane wcześniej warstwy nici. Mam sposób na ich scalenie. Utrwalam je fiksatywą albo lakierem do włosów, a później przeszywam, zabezpieczając przed rozpadem.
kolorów dawała możliwość mieszania i tworzenia barw. Przewidywałam, że laserunkowe, czyli warstwowe nakładanie na siebie różnych, przeni kających się kolorów nici, może prowadzić do powsta nia czegoś atrakcyjnego pod względem strukturalnym i kolorystycznym.

Zanim porozmawiamy o technologii, powiedz, co to znaczy: „dużej ilości nici”?
11 POST SCRIPTUM
Czyli to nie są byty efemeryczne?
Dokładnie tak. Tworząc pierwsze prace, myślałam wy łącznie o tkaninie, ale później nici same zaczęły dryfo wać w kierunku bardziej zaawansowanych form arty stycznych.
Z chaosu wyłania się kosmos. Wiesz, do czego dążysz, gdy zaczy nasz układać nici?
Choć staram się je utrwalać, one i tak są skore do rozpadu. Nie mogę walczyć z ich naturą. Ich delikat ność i ulotność czuje się, zwłaszcza gdy je podniesiesz z podłoża. Moim kolejnym planem jest pokazanie tej paję czyny z nici właśnie po zdjęciu z pierwotnej formy obrazu.
Uderzyłaś w punkt całego procesu. Gdy zaczynam pracę i układam pierwsze warstwy z pojedynczych nitek rozwijanych ze szpulek albo z nerwowo rozrywanych kłębów, to one nic nie oznaczają, są nudne. Długo wyglądają nieciekawie. Na początku jest nic, nic, nic albo chaos, ale w wyniku żmudnej pracy z tą materią, zaczyna wyłaniać się forma.
Czasem mam konkretny plan. W jednej z serii tworzyłam sugestię pod łoża organicznego, jak mech czy runo leśne. Później ten koncept sam mnie opuścił i zaczęłam nakładać nici, nie myśląc o tym, co mam w pla nie – żeby rzeczy same się działy. Kiedyś wyłonił mi się taki niciany ogień. Nie chciałam go, bo był zbyt oczywisty, i próbowałam go zmieniać, ale pomimo wielu przeróbek ten obraz nie chciał przestać być ogniem.
To był ogrom. Powiedzmy: „tir nici” w różnych kolo rach. Kiedy coś szyję, muszę idealnie dopasować od cień nici. Ale nie zawsze go w tym „tirze nici” znajduję. Można by wysnuć wniosek, że do pełni szczęścia tir to ciągle za mało.
Czym jest dla Ciebie tworzenie „Powiązanej Rzeczywistości”?
W takim obrazie można zawrzeć spore pokłady ekspresji. Mam szan sę się wyładować, dać upust różnym trudnym, targającym człowie kiem emocjom. Poza tym mam poczucie kontynuacji, ciągle przery wanej końcem czegoś, co daje początek następnemu.
U zarania jest kłębowisko. To splątanie, spętanie, gęstość może być metaforą czegoś bardzo skomplikowanego – zagubienia, chaosu. W finale widzę dużo harmonii.
Cieszyłam się, że będę miała dużo nici w szerokim spektrum kolorów, ale fakt, trudno było znaleźć na nie miejsce w mojej przestrzeni życiowej. (śmiech) Jednak już na starcie traktowałam to jako potencjał. Zdecy Tadowanie.wielość
Ja bym powiedziała, że taka praca to przeżycie egzystencjalne. Mieszanina kolorów jest wyrazem emocji.
Autorka podcastu #Wojowniczki&Wojownicy na https://open.spotify.com/show/3RjoeghoM8ZSU9RiAX2cmASpotify:
Związek człowieka z naturą jest kluczowy dla naszej egzystencji. Hasło „Powiązana Rzeczywistość” ma zwrócić uwagę na prawo przyczyny i skutku, na powiązanie naszych działań z istniejącym stanem rzeczy i z tym, co może wydarzyć się w przyszłości. W tym, co mówisz, czuję ducha Olgi Tokarczuk. Łączenie to leit motiv jej przekazu*.
Czy „Powiązana Rzeczywistość” ma związek z ekologią? Szacu nek do natury od zawsze jest obecny w tym, co robisz. Korzy stasz z naturalnych tkanin, nie dajesz zmarnować się ciężarówce nici, ze skrawków materiałów z poprzednich kolekcji tworzysz efektowne dodatki do nowych…
„Całe życie fascynują mnie wzajemne sieci powiązań i wpływów, których najczęściej nie jesteśmy świadomi, lecz odkrywamy je przypadkiem, jako zadziwiające zbiegi okoliczności, zbieżności losu, te wszystkie mosty, śruby, spawy i łączniki, które śledziłam w Biegunach. Fascynuje mnie kojarzenie faktów, szukanie po rządków. W gruncie rzeczy – jestem o tym przekonana – pisarski umysł jest umysłem syntetycznym, który z uporem zbiera wszyst kie okruchy, próbując z nich na nowo skleić uniwersum całości”.
Czym zatem jest dla Ciebie ten proces?
Tak. To oznacza, że powinniśmy traktować problem jak wyzwanie i nie poprzestawać na działaniu.
Na pewno ma walor medytacyjny. Może nie taki sam jak wtedy, gdy siedzisz w lotosie, ale koncentracja nad tą subtelną materią niewątpliwie pozwala się oderwać… Na przykład od kłębowiska myśli. Właśnie.
Idąc dalej w metafory związane z moimi nićmi – nakładanie kolej nych warstw wymaga koncentracji, a to pozwala zauważyć, że na wet jedna niteczka rzucona we właściwym miejscu ma znacznie. Rzeczywiście – tak jak w życiu. Pozostawanie w harmonii uwrażli wia na drobiazgi, które wpływają na całokształt.
*Fragment mowy noblowskiej Olgi Tokarczuk:

To nie są miniaturowe formaty. Zwykle 80/100, czasem większe, więc trzeba się naprawdę długo mocować z tą cieniutką, bez kształtną materią. Na początku mam bolesne poczucie, że się z tego wręcz nie wydobędę. Mogę powiedzieć, że to proces przej ścia przez cierpienie do poczucia satysfakcji. Ale to tylko w przy padku, kiedy przebiegnie pomyślnie. (śmiech)
Jak w życiu, kiedy na początku przeraża nas, że problem, który nas dotyka, jest nie do rozwiązania.
12 POST SCRIPTUM
To nie jest świadome nawiązanie, ale niewątpliwie czuję zwią zek z przekazem Olgi Tokarczuk. Mamy więc ze sobą związek –bo wszystko się z czymś wiąże. [AM]
13 POST SCRIPTUM NAWET JEDNA RZUCONANITECZKA WE WŁAŚCIWYM MIEJSCU MA ZNACZNIE





komorowskiSMaciej WIERSZE
14 POST SCRIPTUM
Sztylet w ostatnim momencie. To Królewna Śnieżka zabija. Następnie przywdziewa koronę na wieki swego panowania, w białej sukni, dziewczyna po przejściach, wybudzona z farmakologicznej śpiączki. Królowa Lodu ma suknię jeszcze bielszą ale przesadza z klimatyzacją. Kopciuszek zstępuje po szerokiej balustradzie sali balowej w niedowierzające spojrzenia, gdy tymczasem Małgosia przez chwilę nie patrzy na Jasia, a Smerfetka na swoim smartfonie układa listę rzeczy do zrobienia na jutro. Tylko dziewczynka z zapałkami czeka spokojnie na kogoś z papierosami. I pewnie w końcu się doczeka.
W lustrach, w przeciągach, od tygodnia w tym samym polo, ale z butelkami o różnych etykietach żyję w mieszkaniu, w pokoju, w ciszy, olbrzymim skupieniu.
Życie bez blasku posiada jednak własne atrakcje. Zbliżanie się do własnego centrum z oprzyrządowaniem dokumentującym wszystko w obrazach - przywilej cichego życia na przedmieściach, gdzie sklepikarki w małych sklepikach dają na krechę i umawiają się po godzinach na wódkę, a dzieciaki pół na pół noszą odzież patriotyczną i tęczowe torby i sklep monopolowy jest otwarty zawsze, bez wyjątku, z gwarancją jak stal. Przedmieścia z zakratowanymi oknami w parterowych mieszkaniach osiedla. Przedmieścia sklepów mięsnych i biedronek. Przedmieścia tanich lumpeksów i rozległych parkingów, które po zmroku wyglądają jak wyspy oświetlone pomarańczowym światłem. Nawet grupowe lizanie lodów w punkcie tuż pod moim oknem jest dostępne, jeżeli tylko zechciałbym udać się na krótki spacer. Tymczasem piszę i czytam książki, buduję filozofię, badam własną twarz, usiłuję wspiąć się na moją wyżynę ze szklanką whisky w ręku, nie schodząc z fotela, cały zatopiony w czymś większym niż ja.
BALLADY
MIESZKAĆ

Izolda Kiec
IZOLDA
Głupcy robią z ziemi muzeum okropności, mądrzy zrobiliby raj i dzieło sztuki. (M. Pawlikowska-Jasnorzewska, Notatnik, 24 lipca 1944 roku)
26 stycznia 1941 roku poetka i dramatopisarka Maria Pawlikowska-Jasnorzewska (1891-1945) pisała z Londy nu w liście do Antoniego Słonimskiego: „[…] nie jestem saturniczną duszą, mam słońce w horoskopie… rozu miesz. Nie kocham cierpienia. Nie wierzę w krwawe bó stwa […]”. Ścieżką wyznaczaną przez Saturna, planetę wielkiego nieszczęścia, stąpała niepewnie, opuszczona i przerażona. Jej przeznaczeniem i znakiem rozpoznaw czym poetyckiego słowa była bowiem urodziwa, wiecz nie zakochana Wenus.


Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej
Dla dzisiejszego czytelnika pozostała, podobnie jak dla siostry, Magdaleny Samozwaniec – Zalotnicą Nie bieską; jak dla poety, Juliana Tuwima – staroświecką młodą panią z Krakowa; jak dla badaczki, Elżbiety Hur nikowej – Naturą w salonie mody. Ów subtelny, pozba wiony ciemnych barw i zarysowań portret narodził się w odległym świecie, tym ze słońcem w horoskopie, któ ry skończył się 1 września 1939 roku. W następującym po nim świecie rządzonym przez krwawe bóstwa, czyli w tym, w którym niegdysiejsza rozpieszczana i kapryś-
Tymon Terlecki, który w 1950 roku opublikował fragmenty zapisków Pawlikowskiej-Jasno rzewskiej z lat 1939-1945, skomentował ów dramatycz ny czas wojny, umierania i śmierci następująco: „W ostatnich latach jej życia i w twórczości tych lat nie ma nic z fosforyzacji, fluorescencji, z iskrzenia się i mi gotania, które były od początku jej tajemnicą, jej guślar skim, czarnoksięskim zabiegiem. Te lata przywodzą na oczy obraz nieustannego krwawienia z otwartej rany. Szarpał Pawlikowską sprzeciw moralny, dręczyła sa motność i żarła nieuciszona tęsknota. Wszystko to było w niej tak natężone, że prawie nieuchronnie musiało się przetłumaczyć na śmiertelną chorobę. Ta choroba wydaje się metaforą, niejako fizyczną przenośnią tego, co Pawlikowska wtedy czuła i myślała”.
na Lilka Kossakówna, jedna z trojga dzieci wybitnego malarza Wojciecha Kossaka, zapisywała epilog swojej drogi, bezbrzeżnej samotności, trudnej do wyobrażenia udręki, była – jak sama mówiła o sobie – niepotrzeb nym ślepcem-poetą, podstarzałą kobietą, dziadówką pod Krytykkościół…teatralny
ANAGNORISISWOJENNE KIEC

1 września 1939 roku Maria Pawlikowska-Jasno rzewska była w Warszawie, zamierzała czas spędzić przy ulicy Akacjowej na urządzaniu mieszkania, które otrzymał z przydziału służbowego jej nowo poślubio ny mąż Stefan Jasnorzewski (1901-1970), Lotek, pilot w stopniu kapitana, zatrudniony w dowództwie lot niczym w stolicy.

Wygnanie
two obciążeniem. „Kobietami pomiatano” – pisała krótko do Słonimskiego. W prowadzonym na własny użytek dzienniku była bardziej dosadna, definiując swój status żony oficera jako „szmelc żeński”. Czuła się napiętnowana – jako ta, która nie zdecydowała się, by zostać w domu i jak „prawdziwa Polka” – „urodzić córę”. Czas spędzała w hotelowych, tanich pokojach, najczęściej czekając na Lotka wciąż zajętego pracą w Royal Air Force, izolując się od grupy plotkujących pań z Polski, unikając emigracyjnych swarów, drżąc z powodu tęsknoty i niepokoju – o Madzię, o Mami dło i o Tatkę. Pozbawiona środków do życia, pozba wiona podziwu otoczenia i męskiej adoracji, odarta z atrybutów kobiecości. Zrozpaczona wiadomościami o śmierci obojga rodziców (ojca w 1942, matki w 1943 roku), wreszcie – własną niemocą. Umierała w upoko rzeniu, pokonana przez odbierającą jej siły i godność chorobę – raka szyjki macicy, który wykryty w połowie 1944 roku błyskawicznie dał przerzuty do kręgosłupa. Na trzy tygodnie przed śmiercią, w czerwcu 1945 roku, udręczona kobieta pisała do Terleckiego: „Leżę w upiornych cierpieniach krzyża, a ciągłe za strzyki coraminy i morfiny muszą mnie dobić. Bezwład mój sięga do pasa i jest jak ciężki opatrunek z gipsu. Nie mogę pojąć, że mogłam wpaść w taki wilczy dół. Chciałabym być wyniesiona do lasu i porzucona tam pośród paproci i traw, gałęzi osłaniających i cał kowitej samotności, mieć ziemię za jedyną pielęgniar kę i zapaść się w ten sen, z którego nie budzi nurse obowiązkowa ze swoją herbatą czy termometrem. Rozumiem teraz wstyd zwierząt, gdy się kryją z cier pieniem. […] Czuję się spalona do połowy. W każdym razie jestem kompletnie zniszczona”. Zakończeniem wojennej tułaczki Marii Pawlikowskiej -Jasnorzewskiej był Manchester: miejscowy szpital, gdzie kobieta dwukrotnie była operowana, i gdzie zmarła 9 lipca 1945 roku, oraz cmentarz przy Barlow Moor Road, gdzie pochowano ją następnego dnia. Na pogrzebie, oprócz Stefana Jasnorzewskiego, obecni byli Tymon Terlecki oraz pisarka i aktorka Teodozja Lisiewicz. Poza tym kilkoro gapiów. „Staliśmy tam, na brzegu mogiły zdrętwiali od wewnętrznego zimna –wspominał Terlecki. – Właściwie tylko my dwaj, my troje, wiedzieliśmy, co zawiera ta brązowa skrzynka, dziwnie zmalała, jakby skurczona z bólu. Na okamgnie nie przemknął mi przez głowę obraz tego samego pochówku w Krakowie matejkowskim, wyspiańskim, kossakowskim, w Krakowie paradnych, teatralnych pogrzebów. Nagle zrozumiałem na wskroś to trochę staromodne, dla nas zbyt patetyczne słowo: wygna nie. Zdawało mi się, że umarłą jeszcze po śmierci rani zetknięcie z cudzą, odpychającą ziemią, z nieżyczliwym niebem, z światłem czarnym od dymu, a może tylko od żalu. […] Modliliśmy się szeptem, nie chcąc powietrzu powierzać słów, aby nie zamarzły, jak dech na mrozie i nie spadły ciężarem na cierpiącą trumnę. Gdy zniżyła się do naszych oczu, nakryliśmy ją milczeniem”.
Izolda Kiec
2 września w Teatrze Nowym odbyło się warszaw skie przedstawienie Baby-Dziwo, tragikomedii napi sanej przez Pawlikowską w 1938 roku, wykpiwającej faszyzm i jej głównego ideologa – kanclerza Adolfa Hitlera. W zaciemnionym budynku teatru, podczas obowiązującego już wojennego alarmu, na widowni zasiadło czternaście osób, w tym najbliższa rodzina Lilki, rodzice i siostra, którzy specjalnie z okazji pre miery przybyli z Krakowa. Na scenie w roli tytułowej wystąpiła niezrównana Stanisława Wysocka. „Piękne przedstawienie i wzniosłe. Wielki wieczór mojego ży cia” – zapisała autorka w dzienniku. Czy przeczuwa ła, że to ostatnie wielkie i wzniosłe zdarzenie w jej biografii? Pożegnanie ze światem iluzji. Nazajutrz bowiem, na rozkaz przełożonych kapitana, państwo Jasnorzewscy opuścili Warszawę. Udali się do Lwowa, następnie przez Zaleszczyki do Rumunii, skąd w styczniu 1940 roku przybyli do Paryża. Dalej ich droga wiodła przez Lyon i Gibraltar do Londynu, a wreszcie do Blackpool. Maria Jasnorzewska nie to warzyszyła mężowi jako charyzmatyczna, podziwiana poetka, była niechcianym przez wojskowe dowódz

Izolda Kiec
Wojny
Odczuwane wyraźnie, krwawiące, przepełnione bó lem, zatem boleśnie własne, sponiewierane i odpycha
25 marca 1941 roku Pawlikowska-Jasnorzewska pisała do Słonimskiego: „Masę teraz wojen rzuciło się na mnie”. Dostrzegała bowiem wojnę nie tylko we wszelkich prze jawach funkcjonowania otaczającego ją świata, lecz tak że własnego w nim i obok niego istnienia. To, co wokół, zniszczenie, ruiny i wszechobecna śmierć, było odrażające, „kuchenne” – jak dowodziła w listach – i miało „kwaśny zapach służbowego pokoju, gdzie Marysia, moja niańka, przemądrzała góralka, czytała głośno jakieś groźby św. Ma lachaisza, Brońcia cierpiała na zęby, a kucharka na żylaki –i mówiły, że Pan Jezus kazał cierpieć”. To, co dotknęło ją osobiście, było rozpadem wszystkiego tego, co utożsamia ła z kobiecością, zalotnością, uwodzeniem – garderoby, bi żuterii, domów mody, a wkrótce stało się prawdziwą walką toczoną ze starzejącym się i pustoszonym chorobą ciałem. Najpierw zatem żegnała swoje suknie, tak jak najbliższe przyjaciółki, a nawet więcej, bo jak dawną siebie – tę ze słońcem w horoskopie. Ubrania przypominały nie tyl ko spotkania, rozmowy i emocje. Były również schronie niem dla zapachu i dotyku – wspomnieniem tamtego ciała, powabnego, podziwianego, młodego… „Co się sta ło, nie pamiętam już, z moją śliczną suknią jedwabną ró żowo-zieloną? – Zapisała poetka we wrześniu 1939 roku w dzienniku. – Sprzedana była? […] A to cudo lekkości, gaza szara w drobne kwiaty i do tego peleryna z crepe satin i mufeczka, jak się tego nigdy nie nosiło […] zmarnowana, zeszła na psy i zrobiwszy kawałek drogi wojennej sprzedała się za bezcen w Bukareszcie. I suknie mają swój los, swo je gwiazdy…” Znakiem nowej, odmienionej wojną Jasno rzewskiej stawały się jej cudem zdobywane rzeczy, z przy działu, za wyżebrane kupony albo pożyczone drobniaki, przypadkowe, coraz bardziej obce, coraz bardziej niemiłe ciału, przechowujące kuchenny zapach wojny i dotyk wy wołujący cierpienia. „Co mnie uratuje od tej melancholii i od tego okropnego ubrania, ubabrania, nieubrania. Ile by to trzeba tysięcy (czego?), aby tę stajnię Augiasza, którą jest moja garderoba, przewalczyć. Zniszczyć płaszczysko ponure, suknię głupią niebieską i kapturek-szapturek ordy narny” – tak w dzienniku datowanym na 17 grudnia 1939 roku notowała swoje wzburzenie.

jące ciało przestało być schronieniem dla finezyjnych myśli i poetyckich metafor. Zdradziło, przynależało do tamtego świata – totalnego zniszczenia. Pawlikow ska nawet nie próbowała oswoić saturniczej rzeczywi stości, tak jak nie próbowała pogodzić się ze starością i z chorobą. Wszechogarniającej, bo rozgrywającej się także w jej organizmie wojnie odpowiedziała wszech ogarniającą rezygnacją. Winy upatrując w potężnej naturze, agresywnej i wojowniczej. Poetka, pacyfistka i estetka, piewczyni przyrody uległej w ludzkich rękach, kapitulowała w obliczu zdziczałego żywiołu. Naturalny porządek świata nie miał w sobie nic z łagodności ani delikatności. Czas rozpadu nie oszczędził nikogo i niczego: „Wojna to tylko na ostatnią strzałkę żaru i napięcia prze sunięte życie. Przyśpieszone tempo czasu, który nigdy nie był pacyfistyczny. Spójrzcie, zważcie: oto sędziwa jakaś kobieta, drobna, upiorna w swojej białości, która ją upodabnia do wielkiej przeżartej muchy jesiennej, brzęczy żałośnie słabym głosikiem, żądając w sklepie świec, ciemnego papieru, pluskiewek – wszystko to dla obrony przeciwlotniczej, w myśl ogólnych wskazówek.
ściach czytanych przez nianię Marysię i do podobnego mu, rozciągającego się wokół: „Najstraszniejsza moja golgota. Madejowe łoże. Nogi kalwaryjskiego dziada. Brzuch topielca, klatka piersiowa jak u konia w polu le żącego – straszliwa carapace [ang. pancerz, skorupa] o twardości żelaza. Biodro obce. Starczy, duszący kaszel co się wykaszleć nie może” .
A przecież już wkrótce owo ubabranie, ponurość i ordy narność dostrzegła poetka we własnym, zmieniającym się ciele, które pozbawione oprawy salonu, męskiego spojrze nia podziwu i kobiecego błysku zazdrości, zaczęło ujaw niać swoje niedoskonałości, zmęczenie i wiek. „Wyglądam źle… i nie podobam się już stewardom” – skarżyła się pod czas podróży do Wielkiej Brytanii 27 czerwca 1940 roku.
„Dzisiaj w Blackpool, patrząc do lustra drugim lusterkiem ręcznym zauważyłam, że wyglądam przeraźliwie – pisała w dzienniku 18 sierpnia 1940 roku. – Twarz chuda, wkoło ust zmarszczki aktorskie męskie, oczy trochę wysadzone […]. Wynędzniała. I to w Anglii, kraju mężczyzn? Ważę o 5 kilo mniej niż w Polsce, ramiona mam chude obrzydliwie, skórę zwiędłą […]. Język mam szary, twarz bez policzków, ręce stare, paznokcie połamane”. Niemal pięć lat później, odchodząc pokonana przez chorobę, nie miała ani odrobi ny litości dla własnego udręczonego ciała, było obce, od rażające, przynależało do świata kreowanego w opowie

Mężczyźni, czegoż to szukacie u wojny?
A czyż ją sama obronił kto od pocisków starości, od in wazji tego czy innego wroga, od zniszczenia tych pól i łąk, tych ogrodów różanych i winnic, tej rozbudowy, tej instytucji kwitnącej, która stanowiła jej młody orga
naloty czasu, pustoszące piękność i czar miło sny, wreszcie poddanie się, z podniesieniem w górę su chych, drżących rąk i opuszczeniem zwiędłych powiek… Twardość serca, wyrabiana przez wieczystą i nieustającą wojnę na tym świecie, broni nas przed płonnym płaczem na widok ruin i bezładnego rumowiska tej oto Kartaginy, która była kobietą” (Szkicownik poetycki II) .
Opróczroku.wewnętrznego
Izolda Kiec

życie.

nizm, jej zamknięte w sobie państwo, jedyne w swoim rodzaju, bo niepowtarzalne?
buntu przeciwko tworzeniu na zamówienie, obawiała się opinii pierwszego czytelni ka (cenzora?) swoich nowych utworów – męża Stefa na Jasnorzewskiego. Rozżalona, notowała w dzienniku
Wojna to tylko na ostat nią strzałkę żaru i napię cia przesunięte
Poezja
W gruzach leży ta drobna monarchia, zbombardowana przez godziny, przez dni, zmotoryzowanymi jednostkami lat silnie prącymi naprzód, nieubłaganie, do ostatka zaj Straszliwemowana.
rzęs na palec długich, czarnych, wyrośniętych – Pociesz się, że gdybyś je teraz miała, nie znaczyłyby nic. Pudło ma rzęsy czy nie ma, obojętne”…
Powyższy fragment szkicownika poetyckiego Marii Paw likowskiej-Jasnorzewskiej brzmi jak wojenne anagnorisis wenusjańskiej poetki. Rozpoznanie, po którym nie na stąpi akt oczyszczenia – katharsis. Nie będzie łez ulgi ani uspokojenia. Dramat pokonanej przez wojny kobiety po legał na niemożności dokonania innego wyboru jak tylko ten: rozpaczliwe wdzieranie się do nieakceptowanego i brutalnego świata wojowniczej natury, wpisanie się w cykl jego funkcjonowania przez gorzkie zrozumienie i opisanie własnej doli, przez uświadamianie bezwzględ nej siły oraz prostej mowy obowiązujących na drodze Saturna. Matka natura odwróciła swoje czułe oblicze i zamknęła przed kobietą opiekuńcze ramiona. Ta nie miała dokąd się zwrócić, bo cywilizowany rzekomo świat stworzony przez mężczyzn zatrzasnął przed nią drzwi znacznie wcześniej. Najpierw, już 4 października 1939 roku, sama Pawlikowska obarczyła ich odpowiedzialno ścią za wzniecenie wojny: „Mężczyźni, czegoż to szukacie u wojny? Miłości, nowości, natchnienia, wielkości, postę pu, zmiany losu? Znajdujecie: grozę, kalectwo, niespra wiedliwość, poniżenie, rozłąkę, znużenie, obrzydzenie do klęsk i zwycięstw”. Z każdym następnym dniem, prze grywając własną walkę z oznakami starzenia i choroby, poetka uświadamiała sobie, że przecież i tamta, przed wojenna, androcentryczna rzeczywistość nie miałaby jej, kobiecie boleśnie przemijającej, do zaoferowania niegdysiejszego zainteresowania, podziwu i adoracji… „Kobieto podstarzała, czegóż się rzucasz chcąc swoje ja jeszcze raz, jeszcze wiele razy objawić, olśnić nim ludzi. Czy nie pamiętasz pogardy Jurka [Jerzego Kossaka, brata Marii – przyp. aut.] i innych t[ym] p[odobnych] – i na wet Tatki dla «starych pudeł»? Takich cudów nie ma, aby starka mogła czymkolwiek zainteresować świat. Podbić serca” – pisała 10 marca 1945 roku. Wcześniej, 21 lipca 1944 roku, notowała: „Dawniej żałowałaś, że nie masz
Wojenna erozja musiała dotknąć także poezji i samego procesu twórczego autorki Niebieskich migdałów i Ró żowej magii. Odstręczało ją lubowanie się publiczności w tak zwanych ojczyźniakach. Jak długo mogła i po trafiła – chciała chronić swoją poezję przed „obowiąz kiem” ratowania ojczyzny, podtrzymywania na duchu uchodźców i pozostałych w okupowanym kraju roda ków, upowszechniania ducha walki i oficjalnej ideolo gii emigracyjnych sfer rządowych. „Spadłam do rzędu proletariuszki, jąkającej coś z trudem, a moje wartości leżą w Warszawie pod gruzami, co znaczy na świecie niejadalna poetka polska, której książek nie będzie na wet nikt chciał wydać na nowo… Prędzej Pietrkiewicza retrospektywnego wydadzą niż mnie… Powinnam już mieć dawno zamówienie i składać nowy gruby tom –ale kiedy «niewojenny», moda na okropności. Bez tej przyprawy tłum polskich włóczęgów uzna rzecz za nie potrzebną, nudną, nieaktualną” – pisała 18 sierpnia 1940
Wreszcie sama poetka w jednym z listów do męża, zbo lała i przerażona wojną, zapisała wiersz z zastrzeżeniem „ale nigdy do druku”. Pełna sarkazmu parodia znanej legionowej piosenki współgrała z sarkastycznym powtó rzeniem zastrzeżeń osobistego cenzora:
Wojenko, wojenko, cóżeś ty za pani, Śpiewał żołnierz, aż kulą w łeb trafiony urwał.
Pozwólcie mi błąd jeden sprostować, kochani: Przede wszystkim nie pani żadna, ale k...a.
Mimo wszystko – publikowała. Ogłaszała wiersze w londyńskich „Wiadomościach” Mieczysława Grydzew skiego, wydała dwa tomy poetyckie: Róża i lasy płonące (Londyn 1940) oraz Gołąb ofiarny (Glasgow 1941). Nie dla sławy i nie dla uhonorowania lirycznego słowa. Dla pieniędzy. Uciekinierka, bezdomna, starzejąca się i chora kobieta wyprzedawała to, co łączyło ją z czasem słońca, salonu i cywilizowanego świata. 3 maja 1941 roku pisała do Jadwigi Harasowskiej (przed wojną dziennikarki „Ilu strowanego Kuriera Codziennego”, od 1939 roku miesz kającej w Glasgow i prowadzącej własną oficynę Książ nica Polska), wydawczyni swojego drugiego wojennego tomu wierszy: „Droga Pani, posyłam mój zbiór wierszy. Chcąc być całkiem szczera z Szanowną Panią, powiem, że wcale a wcale mi nie zależy na wydaniu wierszy. […] Natomiast chcę coś sprzedać, po prostu mam za mało fantastycznie trudnych do zdobycia funtów i to jest moja, niewysokiego zasięgu, myśl przewodnia, w chwili, gdy posyłam Pani ten tomik”.

15 listopada 1940 roku: „[…] piszę wiersze do ni czego i bez sensu, bo nie to, co teraz każdy chce i ro zumie coś. Najlepsze wier sze mi [Lotek] osądza jako nic i nie radzi drukować” .

20 lipca 1941 roku Jasno rzewski listownie upomi nał żonę: „A proszę nie posyłać do druku nic beze mnie – pamiętaj! […] Nic z tego, co mi przysłałaś, nawet nie myśl drukować”.

Izolda Kiec
I tego samego dnia: „Zwracam Ci pierwsze i drugie twoje wypracowania, lecz z kategorycznym zastrzeżeniem, byś czasem tego do druku nie posyłała. Nie masz pojęcia, jak by mi przykro było to przeczytać, gdyby było wydru kowane, że tak powiem, publicznie. Nie zdajesz sobie sprawy widać z tego wszystkiego. Ciężar gatunkowy na szych czasów jest tak wysoki, że to co się dziś pisze, musi mieć swą «wagę». A Ty Bajbaczku piszesz, że «wojna to powolne wysuszenie, zanikanie i więdnięcie sklepów…» Psia krew!!!” .

Nie w objętych mężowską cenzurą opublikowanych wierszach poobijanej przez wojenną tułaczkę Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej szukam choćby na miastki prawdy o jej emocjach i przeżyciach. Nawet nie w listach pisanych do rodziny i znajomych, bo w nich jest wciąż coś z dawnej Lilki, rozkapryszonej damy. Szukam i wydaje mi się, że odnajduję płacz, szept i krzyk osamotnionej, przerażonej wojną ko biety w jej w notatnikach, szkicownikach i dzienni kach – tych pisanych wyłącznie dla siebie. Izolując się od ludzi, wśród nieprzyjaznych, cudzych rzeczy – Pawlikowska tkwiła w absolutnej pustce. W kre ślonych wówczas słowach, brutalnych, bolesnych, musiała zdobywać się na szczerość z samą sobą. A skoro tak, to i słowa ulegały destrukcji – tak jak pozbawione bezpiecznej przestrzeni domu myśli i jak coraz bardziej niedomagające ciało. Zdania pi sane przez poetkę rwą się tak jak droga, którą prze mierza, nic tu nie jest uporządkowane, spójne ani zdrowe. Język najpełniej odzwierciedla stan umysłu i demaskuje erozję organizmu. Nie służy komunika cji z innymi ludźmi. Jest bezwzględnym narzędziem samopoznania. „Po prostu trudno być mną. Tyle kantów. Nie dziw, że czasem trudno mi po prostu mówić, i dopiero samotność wraca mi przytom ność. Złudzeniem jest, abym mogła utrzymać sto sunki z ludźmi, to się nie da” – przyznała poetka w notce z dziennika zapisanej 24 maja 1940 roku.
Być może to właśnie ten ostatni etap życia Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, jej saturnicza droga, uświadamiają mi jasno wagę słowa, słowa pisane go, tu: słowa pisanego przez uwielbianą autorkę eterycznych Pocałunków. Słowa nie-ulotnego, sło wa o wadze życia – świadectwa absolutnej pustki, studium rozkładu świadomości, duszy i ciała. [IK]
Wśród opublikowanych w tomie z 1941 roku wierszy znalazł się i ten, zatytułowany Do własnego organi zmu. Wiarygodny tylko wtedy, gdy czytany à rebours:

wpaśćżemogęzopatrunekjakpasamójBezwładmniemusząicoraminyzastrzykiakrzyża,cierpieniachwLeżęupiornychciągłemorfinydobić.sięgadoijestciężkigipsu.Niepojąć,mogłamwtakiwilczydół. Izolda Kiec
Nie bądź mi nigdy wrogiem, kapryśnym tyranem, co się radosnej duszy przeciwstawiać sili! Noś mnie na rękach, ciało jasne i kochane, I szanuj mnie nawzajem. A w ostatniej chwili, Gdy nas ludzie odstąpią, gdy zgaśnie nadzieja, Wspomnij o mojej prośbie, przyjacielu drogi: Zgińmy tak lekkomyślnie jak więdnie spirea, Błaha gwiazda roślinna – jak cichnie piosenka I jak kochanka serce oddaje – bez trwogi…
***


23 POST SCRIPTUM
Bywa taki magiczny dzień, co zmienia zapisane jutro. Ten był właśnie taki. Po moim prywatnym wymyślo nym tarasie widokowym błądzi niepewność. Otwieram się na niepokoje. Z głębokiego snu obudziły mnie dziś jaskółki. Poczułam, że ty jesteś tą najgłośniejszą. I za skrzypiał próg obcą podeszwą buta…


I zaskrzypiał próg nową melodią twojej podeszwy. Dostawiam drugą czerwoną szpilkę… [WDS]


Kolejna wiosna rani zapachem kwiecistej sukien ki, muzyką drzew. Powoli rośnie odporność na ból. Szare dni bez makijażu nie odzierają z kobieco ści. Podnoszę głowę, niepewnie ubieram policzki w delikatny róż. Zaczynam widzieć, słyszeć, zauważać, czuć inaczej i…
PRÓGZASKRZYPIAŁI
Życie to plansza z polami niewiadomych, a los rzuca kostką i nie da się ubłagać.
Jutro szkicuje kolejne jutra węglem czarniejszym od smoły. Czas bez znieczulenia rani odłamkami bez pra wa do obrony. Na ścianie wyblakły ślad po wielu ka lendarzach. Nie ma farby na wspomnienia. Nijakie dni płyną pod prąd bez szansy na odwrócenie biegu. W labiryncie zaplątanych myśli ani jednej uczesanej. Szukam kawałka prostej.
Pierwszy przemówił odkurzony wazon delikatnym bu kietem nieśmiałej śmiałości. Magiczna róża sprawiła, że najwięcej słów zawisło w przestrzeni ciszy. Dłonie zaszeptały niby przypadkowo i poczułam, że między słowem a słowem płonie stos najpiękniejszych niedo mówień. Grzeją wyobraźnię do czerwoności, zawsty dzają pragnienia. Na nowo uczę się języka znaczeń. Słowa, gesty, pragnienia wymykają się z klatki zwycza jowych

I pochłonęła tęczę ciemność płonących zniczy…
Przełamałam się z wczoraj na zgodę jak opłatkiem. Rozgrzeszona idę dalej. Przepraszam moją pamięć, że kazałam jej zapomnieć. Jak zachód słońca nad morzem moje niebo pąsowo trąciło zażenowaniem. Wszyst ko do ukrycia „pomiędzy” jest widoczne najbardziej. Stopniowo wraca czucie. Obce buty ciągle na progu. Powoli dostawiam jedną czerwoną szpilkę.
Policzekprawideł.bywastraszną
gadułą, mówi kolorami. Teraz wybrał tylko czerwień. Wiedziałam, że usta szepczą. Zapomniałam, że najpiękniej dotykiem. Oddech zwy kle spokojem stoi, ale bywa rozgadany, splątany, rozpę dzony. Najbardziej lubię ten, co bywa… Spojrzenie za siebie budzi uśpione, każe pamiętać i wspominać, ale już inaczej. Delikatne pastele szkicują tęczę.
Ilustracje: Renata Cygan
24 POST SCRIPTUM

SMOŁAARTUR
25 POST SCRIPTUM

Żaden malarz nie maluje w próżnię
Na ostatnim roku aplikacji wiedziałem już, że nie jest to zawód dla mnie. Mam taką cechę, że lubię stawiać na swo im, a w tej pracy decyzje ciągle zostają poddawane weryfi kacji, kontroli. W moim przypadku taki stan rzeczy oddzia łuje nie tylko na sferę zawodową, ale i emocjonalną. Chcia łem robić rzeczy, nad którymi mam pełną kontrolę. Wte dy jeszcze nie uważałem, że musi to być robienie sztuki. To przyszło z czasem, choć przez cały ten okres zajmo wałem się mniej lub bardziej malowaniem (i robię to już
Rozmawia Renata Cygan
Sport jest bardzo ważny w Twoim życiu. Co sprawiło, że Twoja droga zawodowa nie jest związana ze sportem? Tu też kwestie wolnościowe grają rolę. Sport jest dla mnie bardzo ważny. Towarzyszy mi całe życie, ale nie chciałbym, żeby się stał jego istotą, celem samym w sobie. Biegam, pływam, jeżdżę na rowerze. Robię to, bo lubię. Z wyboru.
26 POST SCRIPTUM
ARTUR SMOŁA

Prawnik z wykształcenia, sportowiec z zamiłowania, artysta malarz z wyboru – kiedy i dlaczego dokonałeś takiego wyboru?
od ponad 20 lat). Decyzja o porzuceniu sądu była bardzo trudna, gdyż wiele pracy włożyłem w to, by się tam zna leźć. Jednak nie żałuję, ponieważ miałem szczęście spo tkać na swojej drodze wspaniałych ludzi, z którymi do dziś mam więź. A i nie każdemu jest dane zobaczyć od środka, jak funkcjonuje praktyka prawnicza. Studia to jednak tylko ciągle teoria.

artur
Nie wyobrażam sobie, że musiałbym. Szanuję sport, bo bar dzo dobrze wpływa na moją psychikę. Wielkim bonusem jest to, iż trzyma w dobrej formie fizycznej. Podchodzę do siebie w tym względzie dość holistycznie. Sport to energia, dyscy plina, zdrowie. Kocham pływać. Woda daje wolność totalną, jak nic innego… No, może jeszcze malowanie. Woda daje też tę absolutną samotność, której czasem bardzo potrzebuję. Uważany jesteś za jednego z najlepszych artystów Młodej Sztuki. Jak zdefiniować Twój styl? Nie wiem, czy jestem tak postrzegany. Nie skupiam się na tym. Sztuka jest oceanem – każdy ma tę samą odległość do brzegu. Moje malowanie opiera się na trzech filarach. Są to: TREŚĆ, KOMPOZYCJA i MOJA KRESKA / STYL. Reszta może być, ale nie musi. Nie lubię patosu, dosłowności i popisów. Nie trzeba pokazywać, oddawać ludziom wszystkiego, na co nas stać, żeby robić dobrą sztukę. Pewne rzeczy trzeba zacho wać tylko dla siebie, żeby ocalić swoje JA. Nie umiem zdefi niować mojego stylu. Chyba wszystko już było, ale to mnie nie zniechęca do pracy. Może nawet w pewien sposób napędza.

Miałem mnóstwo fascynacji. Cenię Mistrzów. Nigdy jednak nikogo nie kopiowałem. Zawsze skupiam się tylko na tym, co mam w głowie. Pozostawała kwestia środków wyrazu i możliwości. Praktyka doprowadziła mnie do tego miejsca, gdzie jestem teraz. Malowałem bez względu na to, czy mia łem z tego pieniądze, czy nie. A bardzo długo ich nie było z tych moich działań. Zresztą teraz też za wiele o tym nie my ślę. Choć uważam, że dobre pieniądze mają wpływ na szacu nek do pracy. Niestety tak to działa… To jest taki powszechny miernik, który włącza się ludzkości przy dokonywaniu war tościowania świata w wielu aspektach. Ciężko chyba z tym walczyć.
No właśnie, wielu artystów całe życie poszukuje własnego stylu. Twoje obrazy są oryginalne i rozpoznawalne. Kiedy i jak dopracowałeś się własnego języka artystycznego? Czy (jak większość początkujących malarzy) zaczynałeś od kopiowania mistrzów?
odbywałPrawniknaOdPochodziRoczniksmoła1976zPilznapoczątkulat90.związanystałezTarnowemzwykształceniaWlatach2005–2008aplikacjęsądowąWiększośćjegopractoobrazyolejnewmniejszymzakresiegrafikikomputeroweopartenaszkicachAutortrzechwystawmalarskich:„DroganaMeksyk”„HotelTokio”oraz„WysokaWielkaWoda”
W jednym z wywiadów wyraziłeś opinię, że artyści tłumaczą życie. Co Ty tłumaczysz odbiorcom Twojej sztuki? Przede wszystkim pokazuję świat z mojej perspektywy za pomocą tych środków, którymi sprawnie operuję. Nie wiem, czy ten przekaz z założenia jest konkretny. Może to jest tak, że rzucasz kulą wypełnioną energią i dopiero gdy ona wy bucha, okazuje się, w jaki sposób oddziałuje na otoczenie. Powiem inaczej: używam dość wyraźnych symboli, które są dla mnie ważne, i okazuje się, że są też ważne dla innych. To mnie bardzo buduje. Energia do mnie wraca. To sprawia, że chcę dalej to robić. Poza tym żaden malarz nie maluje w próżnię. Mam ogromne szczęście, że moja sztuka skupia wie lu wspaniałych ludzi, z którymi mam przyjemność i zaszczyt prowadzić w miarę regularny dialog. Może czasem jest mnie więcej, częściej się pojawiam, ale nie jest to efekt kalkulacji. Wyłaniam się, gdy mam coś do powiedzenia. Kiedy nie mam konkretnego przekazu, to sobą nie epatuję. Z drugiej strony „chcącym nie dzieje się krzywda”. Kiedyś przecież mnie nie będzie, na zawsze… Jak każdego z nas.
28 POST SCRIPTUM Wyłaniam się,gdy mam coś do powiedzenia

Wszyscy jesteśmy kobietami – trochę żartuję oczywi ście, ale coś w tym jest. Jako facet daję przede wszyst kim sygnał, że jesteśmy bardzo niejednoznaczni we wszystkich aspektach życia. Kobieta to symbol matki – najbliższej człowiekowi. Matka może totalnie zruj nować, ale nikt jak ona nie zbuduje człowieka. To też Natura… Potężna, łaskawa dla nas. Nie zasługujemy często na tę łaskę. To ważny teraz symbol – kiedy świat na naszych oczach pędzi ku katastrofie, ona zastyga w powietrzu i patrzy. To energia, to życie, to źródło wszystkiego. To początek i koniec. Nie chcę brzmieć patetycznie, ale tak właśnie uważam. Poza tym po winna nastać era kobiet, do czego coraz bardziej się skłaniam w swoim przekonaniu, patrząc przez okno i w telewizor. Niepotrzebnie wprowadza się ten ostry podział na kobietę i mężczyznę – nie lubię tego. Taki podział zawsze każe nam przyjmować optykę opartą na stereotypie. Podziwiam też mocne kobiety za to, że zazwyczaj, za pomocą silnych charakterów, potrafią kreować świat bez używania przemocy, do której czę ściej uciekają się jednak mężczyźni. A Siuks – cóż, to chyba jednak autoportret bezpośredni, bo niektórzy widzą mnie w spojrzeniach głównych bohaterek mo ich obrazów.
Podziwiam Twoją serię sportową: Czarne pantery z Pekinu, Wolno płyną wolno płyną wolno płyną łodzie, Wielobój klasyczny, Iron Lady, Sobotnie skoki w wodę, Narciarki, Tajskie sztuczki i in. Na tych wszystkich obrazach są kobiety. W ogóle malujesz głównie kobiety: silne, dumne, niezależne, dominujące, wysportowane. Często w otoczeniu natury i zwierząt. Nawet jak się pojawia postać męska (Chłopak Siuksów i zjawy), to jest otoczona wianusz kiem kobiet. Dlaczego kobiety?

W czasie gdy kształtowałem się jako człowiek, to ko biety w większym stopniu budowały moje życie. Jego dekonstrukcja była bardziej udziałem mężczyzn. Moż liwe że przez atawistyczny element rywalizacji. Teraz już nie daję się wciągać w takie gierki, a chęć nadmier nego konkurowania, podobnie jak przemoc, uważam tylko za wyraz słabości. Śmieszy mnie to. Dla mnie wszystko, co pochodzi z zewnątrz i jest dobrem sa mym w sobie, tylko mnie wzbogaca i nigdy nie stano wi zagrożenia. W tzw. męskim świecie, niestety, często bierze górę koncepcja wzajemnego zwalczania „prze ciwnika”. Stąd biorą się tylko wojny (choć oczywiście, chcąc być sprawiedliwym, trzeba pamiętać, że historia zna przypadki także wielkich okrutnic). Moje dwa ważne dla mnie obrazy, Karmin na ustach Czarnej Madonny oraz Madonna z dzieciątkiem, pre zentowane były w ubiegłym roku w ramach wystawy „Kobiety” w Vinci Art Gallery w Poznaniu. Z tego miej sca pozdrawiam panią Monikę Pietrzak, sprawczynię całego przedsięwzięcia. Prace spotkały się z fanta stycznym przyjęciem.
Hmm… U mnie Kobieta/Madonna to już chyba stan umysłu. (śmiech)

Swoje kobiety otaczasz naturą, zwierzętami, dużo u Cie bie koni. Wziąłeś nawet udział w wystawie „Bułane, ci sawe, kasztanki”, której tematem były konie. Lubisz ko nie? Czy stanowią dla Ciebie szczególny symbol? Koń to przede wszystkim piękne zwierzę. Symbol siły i wol ności. To siłowanie się konia z innymi bytami na moich ob razach, to wieczna walka głównie o wolność. O wolność, czego uczy nas historia, trzeba walczyć w każdej minucie życia. Zawsze pojawi się ktoś, kto będzie chciał ją nam odebrać w taki czy inny sposób. Taka jest natura ludzka. Oczywiście można pójść na kompromisy, i niekiedy są one konieczne. Jednak bądźmy zawsze w stanie gotowości. To nie jest tylko moja paranoja.
To wyraz podwójnej natury, którą łączy jednak wspólny ścieg. To dążenie do balansu. Tak już jest, że czasem lu bimy tak, a czasem inaczej. Nie robię tego na postawie jakichś założeń. To się dzieje, kiedy potrzebuję przejścia z jednego stanu w drugi. Z czasem te przejścia powodu ją, że pojawia się nowa jakość. Dzięki temu nie zastygam w bursztynie. Malując minimalistyczny obraz, nabieram właściwej perspektywy wobec innych bogatych form, przez co, kiedy do nich wracam, nie powstaje efekt kalki.
Siłowanie się konia z innymi bytami na moich obrazach
Frida. (śmiech) Kocham ją za ten cały tragizm. Jej sztu ka jest przejmująca. Lubię też ten folklor, podejście do zagadnienia śmierci, tajemnicę, proste przekazy etc. Nie byłem jeszcze w Meksyku. To bardziej moja podróż men talna. Ja w ogóle nie przepadam za podróżami.

Miałem szczęście dorastać w małym miasteczku i widok koni był codziennością. Jako dziecko totalnie się nimi fascy nowałem. Widokówki, kalendarze i inne fanty musiały być spod znaku konia. W dni targowe siadałem z moją babcią na schodach lodziarni moich rodziców i całymi dniami patrzy łem na konie przemieszczające się ulicą tam i z powrotem…
Co Cię łączy z Meksykiem?
Twoje obrazy są albo bardzo minimalistyczne (czysta forma, ostre kontury, oszczędność w posługiwaniu się kolorem), albo bogate, pełne detali, ozdób i odwagi w zestawianiu kontrastowych barw (co Cię trochę łączy z Fridą właśnie). Z czego to wynika?
30 POST SCRIPTUM
31 POST SCRIPTUM
Lubisz obcować z materiałem (olej, płótno), ale tworzysz także grafikę komputerową. Czy obydwie te formy spra wiają Ci jednakową frajdę? O, to jest dobre pytanie. Przede wszystkim najważniejsza jest myśl. Jest bezcenna, bo to nośnik całej konkretniej
pracy. Ja zawsze muszę mieć dobry powód do działania. Olej i płótno jednak pozwalają na obcowanie z obrazem krok po kroku. Z bliska. Materia wyzwala odpowiednie na stawienie emocjonalne wobec nowej pracy. To też powo duje, że człowiek z czasem nabiera szerokiej perspektywy, bo malowanie olejem to dłuższy proces, który się zawie sza i do którego się wraca… Cytując Kocham Cię kochanie moje – to rozstania i powroty.
Barwy, których używam, są zazwyczaj mocne (dla niektó rych zbyt mocne). Ale to moja energia. Taki jestem i nie będę tego pudrował. Lubię czasem taką przesadę, teatral ny charakter, a nawet tzw. manierę, z której niektórzy czy nią zarzut. No, ale oni nie czują mojego bluesa. (śmiech) I nie muszą. Mają do tego pełne prawo.
to wieczna walka o wolność
Ale za dużo o tym nie rozmyślam. Zauważam po prostu, że tak się dzieje. Oczywiście oba rodzaje kompozycji łączy wszystko, co moje. Każdy z nas żyje w gestach i pozach. Każdy z nas pędzi i przystaje… Ten mechanizm jest wpisany w naszą naturę. Dodam tylko, że oszczędny obraz często jest trudniej wykonać. Tam już nie ma pola na błąd. Tam już nic nie odciągnie uwagi od potknięcia.
Lubię swoje grafiki. To są tzw. krótkie piłki, pojedyncze „strzały”, które zawsze oparte są na odręcznych szkicach, bo żaden ze mnie komputerowiec. Potrzeba jest jednak matką wynalazku. Większość grafik to właściwie pro jekty do moich obrazów. Po prostu nie wszystkie jestem w stanie namalować, a co do niektórych, to z czasem tracę zapał… Pojawia się ciągle coś nowego.

Skrupulatnie katalogujesz swoje obrazy. Dotychczas powstały cztery albumy Twoich prac: Droga na Meksyk, Hotel Tokio, Wysoka Wielka Woda, Karmin na ustach

32 POST SCRIPTUM



Róbmy


swoje najlepiej, jak potrafimy, bo nie jest wiadome, kiedy nam zgaszą światło




Tak jak sport poprawia jakość mojegotakżycia,sztuka bez przerwy je ocala
Moja sztuka to ja. Sztuka w ogóle to ludzie. To encyklopedia wiedzy o człowieku. To ważny drogowskaz. To wartość doda na i ciągle dodawana. Wyraz czynnika boskiego w człowieku. Zaprzeczenie nicości. To dowód na nasze istnienie i na to, że jest ono jednak dobrem samym w sobie. Sztuka oczywiście ma więcej znaczeń, ale nie chcę za dużo o tym ględzić. Tak jak sport poprawia jakość mojego życia, tak sztuka bez przerwy je ocala.
34 POST SCRIPTUM
Czuję, że powinnam zapytać o Korę… Kora to ucieleśnienie Czarnej Madonny. To mój wielki prze wodnik. Jest dla mnie jak święta. To, kim była, co robiła, jak to czyniła, całkowicie pokrywa się z energią, która jest mi najbliższa. Kora jest nieoczywista, czasem przesadzona i manieryczna, ale zawsze prawdziwa. Jest bardzo tajemni cza. Moja miłość do niej nie była bezkrytyczna, ale zawsze prawdziwa. Zresztą z czasem chyba zaczynam rozumieć ją pełniej. Płynący od niej przekaz wpłynął na wiele moich ważnych decyzji w życiu. Choćby na tę o odejściu z zawodu prawniczego, by ocalić siebie i być sobą w pełnej zgodzie z tym, kim tak naprawdę jestem. Życie jest jedno i krót kie. I tak wiele spraw w nim człowiek spieprzył, niech więc zawalczy przynajmniej o to, co jest istotą. Poza tym Kora nie jest jednoznaczna. Nie jest skrajna jako kobieta. No po prostu anioł! Dużo by mówić. Korze dedykuję mój ostatni katalog. Jest w nim dużo odniesień. Kto zna, ten wyłapie te złote rybki. To jest mój hołd dla niej.

Tak. Zaczęło się to od mojej pierwszej wystawy w 2008 roku i ta forma wrosła w moje upodobania. Moje katalogi można dostać w trzech galeriach w Polsce: Vinci Art Gallery w Poznaniu, Mazowieckim Domu Aukcyjnym w Warszawie i w Cosma w Sopocie. Jest też dostępny w Gemini Galle ry w Eindhoven w Holandii. Skupiam się na tym czwartym wydawnictwie, gdyż jest najpełniejsze, w kilku miejscach retrospektywne. Jest w nim 41 prac, 52 strony. No i jest dojrzałe, aktualne. Jego treść pokrywa się z moim zaistnie niem w przestrzeni bardziej publicznej. Wszystkie katalogi wydawałem własnym sumptem, choć przy dwóch pierw szych publikacjach kilku sponsorów pokryło część kosztów.

Czarnej Madonny. W jakim celu powstały, kto jest wydawcą i gdzie można je nabyć?
A teraz zadam Ci pytanie trochę banalne, ale zadaję je każdemu artyście, z którym przeprowadzam wywiad.
(Odpowiedzi są czasami bardzo zaskakujące). Czym jest dla Ciebie sztuka?
Mam nadzieję, że Twoje światło będzie mocno świecić, a nas, odbiorców Two jej sztuki, ogrzewać pięknymi obrazami jeszcze wiele lat. Wierzę, że niejedno krotnie nas jeszcze zaskoczysz. Dziękuję. Bardzo fajna rozmowa. Idę pływać. [RC]


O! To wielka niewiadoma. Tajemnica, która mnie przyciąga. Gdybym to wiedział, to nie wiem, czy bym z takim zapałem zmierzał do

I na koniec: w jakim kierunku przebiega Twój rozwój?
celu. Jestem bardzo ciekawy, kim będę, jaki będę i gdzie będę. Wiem jednak, że to, jakie to wszystko będzie, zależy od tego, co i jak robię teraz. Więc działam najlepiej, jak potrafię, dobrze się przy tym bawiąc. Cała reszta to tylko czysta spekulacja. To dotyczy wszystkiego, nie tylko malowania. Róbmy swoje najle piej, jak potrafimy, bo nie jest wiadome, kiedy nam zgaszą światło.
Warto też przerzucić ciężar w pytaniu z „czym jest sztuka” na „co nią jest”. Po jawiają się stwierdzenia, że od dłuższego czasu żyjemy w postkulturze wobec tego, że wszystko może być/jest sztuką. Zastana wiam się ciągle nad tym i nie potrafię so bie na to pytanie do końca odpowiedzieć. Co do zasady się z tym nie zgadzam, jed nak uważam, że przy ocenach trzeba wyjść poza granice własnych upodobań. Chcąc być sprawiedliwym, nie można zaspokajać tylko własnych preferencji. Tylko to warun kuje rozwój. Nie możemy kręcić się w kółko swojego tzw. gustu. Tu ważna jest intuicja, emocje. Dla mnie niesłychanie ważny jest walor wyjątkowości, który oczywiście musi być podparty czymś jeszcze.


Artur Dudziński
38 POST SCRIPTUM
DRŻENIE


Urodził się w Poznaniu w 1967 roku. Debiutował w 2017 w „Twórczości”. Publikował dotąd w „Wizjach”, „Wydaw nictwie j”, „Krytyce Literackiej”, „Przeglądzie Prawo sławnym”, „MEGA*ZINE LOST&FOUND”, „Czasie Literatury”, „Protokole Kulturalnym”, „eleWatorze”, „Akancie” i „Twór czości”. Jest autorem trzech tomów artystycznej prozy: Kąty (2018 - Liberum Verbum), Dyptyk wschodni (2018Miniatura), Człekołak (2019 - MaMiKo). Współpracował ze Sceną Nowej Dramaturgii Teatru w Rzeszowie i z Instytutem Teatralnym nad sceniczną adaptacją Człekołaka. Z utwo rów opublikowanych (2017-2020) na uwagę zasługują krótsze i dłuższe opowieści: Pani Zofia, Mahler, Adela, Kotłownie W roku 2019 Pani Zofia otrzymała wyróżnienie w literackim konkursie im. Bronisława Faca. Rok 2019 zakończył się dla autora pojawieniem się bardzo pozytywnych recenzji jego prozy autorstwa Gerarda Ronge („Nowe Książki” 11/2019) i Leszka Żulińskiego („Twórczość” 11/2019).
Odrzucili go literaci Poznania z obawy, że obłędem talenta im pozaraża. Odrzucili go mieszczanie ze strachu, że maszyny do pisania potracą. Odrzuciła Krystyna z lęku przed własnym wzrokiem i pytaniami świata. Jedyny nie odrzucił Andrzeja – most. Andrzej strącał z ramienia mostu strzępy wierszy, które nie chciały własnych narodzin. Kiedy Andrzej pytał, most odpowiadał drżeniem. W pewien majowy wieczór, nieważne którego dnia i roku, Andrzej poprosił, aby most objął go ramieniem. Ramię mostu zadrżało. Architekci zakuli je w formę użyteczną, nieczułą. Poeta wspiął się ku ramieniu mostu i naraz… drżenie ustało – mięśni poety i wierszy, co formą zostaną bezużyteczną i czułą.


39 POST SCRIPTUM

Szukasz żyletki? No, w którymkolwiek kiosku. Zapakowane razem. W pudełeczku. Więc którą? Wybraną odwijasz z papieru jak kunsztowną porcelanę. Obracasz w palcach jak złotą monetę. Szukasz własnego odbicia. To głupie. Podciągasz lewy rękaw. Żyletkę trzymasz w prawej. To pewniejsze. Po co kaleczyć się przed czasem. Podciągasz lewy rękaw i, niczym jednonogi łyżwiarz, badasz taflę przegubu albo naprężenie membrany skóry. Nabierasz prędkości, hamujesz. Wszystko na jednej płozie. Ruch w głąb, o którym tyle razy myślałeś, o którym myślało wielu, jest… Możesz teraz uwolnić krew, pozwolić jej wreszcie zaczerpnąć tchu, ale ty – podziwiasz refleks słońca na płozie i ruch zbocza scho dzącego sosnami
CISZA GÓR
PTAK

Cud Dziewczynka poczuła w piersi szamoczącego się ptaka. Cud Dziewczynka wiele myślała o ptaku. Pamiętała, jak wychodzące z kościoła dzieci i stare kobiety trzymały na piersiach dłonie. Szły do domów z opuszczonym wzrokiem i wstydem zapamiętanym z oblicza Madonny. Z twarzami przenikniętymi tkliwością. Napisanymi od nowa przez błogość darowaną przez sacrum. Ręce na piersiach starych kobiet i dzieci wskazywały miejsca, z których Bóg wyrywał ptaka tym, którzy przyszli Go o to poprosić. Cud Dziewczynka tęskniła za tajemnicą kościoła, która, jak powtarzała babcia, pozbawia wiernych ciężaru ich ciał, a z serc zrywa grube i czarne story. I, co najważniejsze, uwalnia ptaka.
JEDNONOGI ŁYŻWIARZU
40 POST SCRIPTUM
Zegar. Miarowość nadaje równowagę przestrzeni. Cisza staje się słyszalna i widzialna jak ciem ność, gdy miejsca, przedmioty czekają na istnienie. Tymczasem są dźwiękiem. Szumem. Strumieniem nocy majaczącej na granicy z dniem. Strumieniem przejmującym melodie krzątanin i metrum oddechu. Mięśniami twarzy miętoszę powieki — wyciskam wyrazistość słyszenia. Szum to? Ton? Zgniatam twarz dłonią, aby dotarły do mnie motywy przewodnie rur o dominujących strumieniach wód i działaniach palacza. I naraz z promieniem świetlistej bieli, w wietrznym zawodzeniu, sypie się okienkiem skruszały lukier. Kruszyny ułamkami szelestu dotykają celofanu. Słodycz zamieci granej przez wiatr, który w szpa rach, szczelinach i pęknięciach schroniska uwypukla kontrapunkty brzasku i ciszy.

41 POST SCRIPTUM

The Peacocks — wycie zdobione diamentami tonów. Stan Getz i Bill Evans osiągają jednię i bezkres barw w dialogu wiążącym ich na wieczność.
JAŃSKIE ŁAŹNIE

Fortepian i jego uśmiech przez łzy. Bill ze spuszczoną głową i w ciemnych okularach słucha wnętrza i posłusznego chordofonu.Otożałobna msza i katedra końca. Kolumnami fortepia nowych akordów pnie się bluszcz saksofonowej frazy. Muzycy wznoszą budowlę w dniu urodzin pianisty 16 sierpnia 1974 roku. Jeszcze poprawki, ornamenty, aż zabrzmią życzenia i brawa. Oto pogrzebowy marsz na fortepian i tenorowy sak sofon. Oto pieśń końca we wzajemnym śpiewie artystów.
U Evansa brak pustosłowia. Porządek jak u Wolfganga Amadeusza. Dźwięki kłują jak reflektory. Getz jest wyrazisty i zwierzęcy niczym godowy samiec. Tańczy i kokietuje. Evans kładzie plamy gęste i wyrazistsze od witraży Chartres. Wielo poziomowe egzystencje wibrują kolorami po złudzenie sma ku. Są impresjonistyczne jak Debussy. Pianista stawia w basie drogowskazy. Zdaje się opuszczać tonację utworu, jak opusz czał rzeczywistość, otwierając furtkę kluczem kokainy. Akordy są jak stawiane wolno kroki. Każdy następny nie przypomina poprzedniego i jest jak nowe spojrzenie z pawiego trenu, jest płótnem, na tle którego gnie się kobieca szyja saksofonu. Po wietrze z dętego instrumentu jest ze złota. Saksofon i jego Stan.
Piękno — to zdrój.
Skwar stygł. Skwer po żołniersku przystrzyżonej tra wy, z klombem krwistoczerwonych centyfolii, okrążały elektryczne wózki inwalidzkie, pojedyncze bądź połączone w pary, kuracjusze zdolni poruszać się o własnych siłach, młode kobiety ze spacerówkami, przebiegające drogę dzieci, parę zakonnych sióstr, starców, wreszcie — kilku turystów poszukujących obojętnie, a może dyskretnie, skrawka wolnego miejsca w szeregach ocienionych dopie ro i okupowanych ławek. „Senna atmosfera uzdrowiska” — jak czytamy w bedekerze: „na trawiastym rynku gra ka pela ludowa, a w herbaciarni na ławkach dokoła przesia dują pacjenci”. W zaludnionym ustroniu, jak dopowiadamy sami, uwaga przybyłych koncentruje się na chwili obecnej, a najbardziej uprzywilejowanym zmysłem jest wzrok poddany zostaje pieszczocie i zarazem estetycznej kuracji: raz, gdy muska detale, innym razem, gdy obejmuje całość kształtu secesyjnej hali spacerowej, sali koncertowej, ka wiarni i krytej promenady, zwanej kolonadą, położonej przez budowniczych u stóp karkonoskich gór. Meisterstück architektury, perła stylu.
REQUIEM

Muzyka zatrzymuje się, bo wie o istnieniu końca. Koniec nie raz w historii wzywał tę sztukę na służbę. Czynił to poprzez Verdiego, Brittena i innych.

Rysunki: Agnieszka Ograszko

44 POST SCRIPTUM
kierująca zespołem CHOREA ANTIQUA; Romana Maciuk -Agnel – historyk sztuki, choreograf, tancerka, założycielka jedynego w Polsce Baletu Dworskiego „Cracovia Danza”; Mirosław Perzyński – prezes Towarzystwa Polsko-Serbo łużyckiego, miłośnik kultury sarmackiej, historii, literatury i Paweł Świętorecki – śpiewak, znawca i propagator muzyki klasycznej, bankowiec. I tak właśnie wyglądało… uroczy ste otwarcie VIII Międzynarodowego Festiwalu Poloneza w Polsce. Okazja do wyjątkowej oprawy spotkania była szczególna. Taniec ten znalazł się – po długich, wytyczo nych procedurą staraniach – na krajowej liście narodo wego dziedzictwa kulturowego, co daje szansę na wpis na listę reprezentatywną dziedzictwa kulturowego ludzkości UNESCO. Narodowy Instytut Dziedzictwa złożył już odpo wiedni wniosek. Procedura jest żmudna, trwa około osiem nastu miesięcy, ale kompetentni znawcy tematu i zaanga żowane zawodowo osoby są zdania, że pod koniec przyszłe go roku zapadnie decyzja pozytywna i polonez znajdzie się na liście UNESCO.

Światło
DLA POLONEZA
niedzielę zdominował w Wieliczce ta niec. I nie taki, co to każdy po swojemu… Po nad sto par ruszyło na Rynku Górnym do polo neza. Uroczyście, z gracją, elegancko, z dumą i wzrusze niem. Tancerze i amatorzy, bardzo młodzi i bardzo doj rzali. Wszyscy zainaugurowali projekt „Rynek w centrum kultury 2022”. Ale ja nie o projekcie, choć na pewno to ważna inicjatywa dla lokalnej społeczności. Moją uwa gę zwrócił polonez. Taniec, bez którego ważne, uroczy ste wydarzenia nie mogą się obejść. Taniec, który budzi emocje i wieczny podziw, wprowadza szczególną atmos ferę, jednoczy, zniewala pięknem, a w muzyce odzywa się echo historii…
Otwarty uroczyście festiwal, który potrwa do 25 czerwca, nie pozostanie bez wpływu na ocenę złożonego wniosku. Zaplanowano warsztaty, pokazy, prezentacje w sercu War
Majową
4 czerwca 2022 miałam zaszczyt uczestniczyć w uro czystości, którą również rozpoczął polonez. Wykonali go, w strojach dalekich od znanych z XXI wieku, człon kowie Zespołu Tańca Historycznego CHOREA ANTIQUA. W warszawskim Muzeum Kolekcji im. Jana Pawła II (Ga leria Porczyńskich) odbyła się międzynarodowa konfe rencja, połączona z debatą „Tożsamość narodowa siłą pokoleń”. Udział w debacie wzięli: Maria Czerwińska –prezes Fundacji Przyjaźni Ludzi i Zwierząt CZE-NE-KA,
szawy, korowody spontaniczne, a wielu aktywnościom prze wodzić będzie m.in. CHOREA ANTIQUA z Marią Czerwińską na czele. Wystąpią również muzycy oraz śpiewacy. Niektórzy zachwycili już podczas inauguracyjnego spotkania. Znakomita pianistka Bożena Sitek zagrała poloneza Stanisława Moniusz ki ze Strasznego dworu, Piotr Latoszyński wykonał poloneza A-dur op. 40 nr 1 Fryderyka Chopina, a Piotr Chróściak polo neza Ogińskiego Pożegnanie ojczyzny. Francisco Rodriguez Or tega, niewidomy muzyk i śpiewak operowy z Meksyku, od 10 lat mieszkający w Polsce, wzruszył utworem Spośród krajów na świecie, podobnie jak utalentowany śpiewak pochodzący z Besarabii – Leonid Volodko-Kunicki, który wykonał poloneza Tollere liberum (Urodzony wolnym). Zespół CHOREA ANTIQUA zachwycił tańcem i strojami, a na zakończenie wszyscy zapro szeni zostali do poloneza. I wzruszenie trochę pobrudziło tu szem policzki pań…


Zdjęcia: Jolanta Bogusławska
***

45 POST SCRIPTUM
Z pewnością w uzyskaniu pozytywnej opinii UNESCO pomoże każda inicjatywa ukazująca rozpowszechnienie poloneza we wszystkich dziedzinach nauki, sztuki, kul tury, w tym tworzenie klubików czy uliczne korowody –oczywiście, nie tylko w Polsce. To niezwykle ważne, by nasz najważniejszy taniec narodowy trafił na listę niema terialnego dziedzictwa kulturowego ludzkości UNESCO. Ten numer „PostScriptum” ukazuje się właśnie w czasie trwania festiwalu. Warto śledzić związane z nim wyda rzenia i w miarę możliwości włączyć się w kampanię, bo polonez to niezwykły taniec. W nim słychać bicie serc. Naszych… [WDS]


Ilustrcja: Renata Cygan


Ten, co wchodzi do rzeki, zanurza się w Gangesie.
Ten, co patrzy na piaskową klepsydrę, widzi, jak rozsypuje się imperium. Ten, co sztyletem się bawi, śmierć Cezara przeczuwa.
Ten, co obejmuje kobietę, jest Adamem. Kobieta jest Ewą. Wszystko zdarza się po raz pierwszy.
Odnajdujemy szczęście w akcie kreacji. W każdym podnio słym momencie, gdy czujemy, że stwarzamy nowy byt, lub gdy sami nadajemy pierwsze znaczenie temu, co istnieje, i co napotykamy. Uskrzydla nas moment stawania się. Czu jemy się wtedy silni. Podobni bogom. Zdolni do tworzenia rzeczywistości. Posiadamy na nią wpływ. A kiedy posiada my wpływ – nie czujemy lęku i wymykamy się fatum. Ogar nia nas spokój i zadowolenie. Radość z samego faktu życia i możliwości bycia na tym fascynującym świecie.
Lecz to jeszcze nie wszystko. Do szczęścia potrzebny nam drugi człowiek. Potrzebna nam wzajemna opowieść. Ktoś, kto słu cha – i milczy, lub sam opowiada. A czasem wystarcza sama obecność, poczucie, że ktoś po prostu jest. Wtedy już nie je steśmy sami, bo wokół są inni – tacy sami samotni, jak my.
Dawno temu napisałam w jednym z esejów: Szukam porozumienia. Nie tego najoczywistszego, tego złudnego, które odbywa się w rozmowie, z pomocą słów. Nawet nie tego, które nawiązuje się we współobecno ści. Pragnę porozumienia, które przychodzi samo. W ciszy, w milczeniu, we wspólnocie jednego losu…
Ten, co patrzy na morze, widzi Anglię.
Ten, co w ciemności rozpala zapałkę, właśnie wynalazł ogień.
Czym
W głębi lustra jest ktoś inny, zaczajony.
Zobaczyłem coś białego na niebie. Mówią mi, że to księżyc, ale cóż mam począć z tym słowem i z całą tą mitologią.
Ten, co wygłasza wiersz Liliencrona, rozpoczyna bitwę. Śniłem o Kartaginie i o legionach, które pognębiły Kartaginę. Śniłem o mieczu i o wadze.
Drzewa budzą we mnie jakiś lęk. Są takie piękne. Spokojne zwierzęta podchodzą, abym nazwał je po imieniu.
Nic dawnego pod słońcem. Wszystko zdarza się po raz pierwszy, ale na modłę wieczności. Ten, co mnie czyta, stwarza moje słowa.
Ten, co śpi, jest wszystkimi ludźmi. Na pustyni ujrzałem młodego Sfinksa o dopiero co wyrzeźbionych kształtach.
Pochwalona niech będzie miłość, w której nie ma strony posiadającej i posiadanej, bo tych dwoje oddaje się sobie. Pochwalone niech będą koszmary senne, albowiem dzięki nim możemy uwierzyć w piekło.
Może najłatwiej jest odpowiedzieć poetom, bo lekkość ich myśli odnajduje najbardziej celne i pojemne słowa…
Jorge Luis Borges

jest szczęście, za którym tak bardzo tęsknimy na przekór naszemu fatum? Na przekór każdym czasom, zarazom, wojnom i wszelkim przeciwnym wiatrom?
Nie ma liter w księgach biblioteki. Lecz, kiedy je otworzę, wynurzają się. Kartkując atlas, wymyślam kształt Sumatry.
O szczęściu SzpunarRenata podróż…najdalsząwwyjechałktóryPrzyjacielem,zDialog
Szczęście
Szukałam kogoś, z kim mogłabym nawiązać dialog o najważniejszych ziemskich sprawach. Los okazał się dla mnie łaskawy – zesłał mi Przy jaciela, z którym potoczyła się moja rozmowa. Okazało się to szczęśliwą okolicznością, nie przypadkiem spo tykamy niekiedy właściwych ludzi na drodze swojego życia. Takich, którzy dają możliwość zajrzenia w głąb sa mych siebie i są jak otwarte prze strzenie dla naszych swobodnych myśli, które odbijają się w nich jak w kryształowym zwierciadle. Ponie waż w rzeczywistości dialog z dru gim człowiekiem bywa dialogiem z samymi sobą. Bywa drogą docho dzenia do własnej wewnętrznej prawdy. Do odnajdywania siebie sa mych w duszy drugiego człowieka.
Stanisław Lem pisał o tym w Solaris tak: Nie szukamy nikogo oprócz ludzi. Nie potrzeba nam innych światów. Potrzeba nam luster.
Nieprzyjemne wspomnienia mają jedną dobrą stronę i przekonują czło wieka, że jest szczęśliwy, choć jesz cze przed chwilą nie był. Szczęście to kwestia porównania. Myślałem nad tym, że powinienem czuć się bardzo
Dlaczego nie mogę zabić Boga w sobie? – pyta rycerz Śmierci. – Dla czego ciągle żyje we mnie tak boleśnie i tak upokarzająco, mimo że złorzeczę Mu i pragnę wyrwać z serca? Dlacze go, mimo wszystko, jest On tą złudną prawdą, z którą nie potrafię się rozstać? Pytasz dlaczego? Bo próbujesz wy rwać ze swojego serca Miłość, ry cerzu Antoniusie Blocku… A wte dy twoje serce umarłoby. Stałoby się nieczułe, lodowate i obojętne. Choćbyś jeszcze chodził po tym świecie – byłbyś martwy za życia. Nie stawiałbyś już sobie, ani innym, tych ważnych dla ciebie pytań, nie czułbyś rozpaczy braku odpowie dzi – te sprawy byłyby już dla cie bie obojętne. Cierpisz, bo czujesz jeszcze życie całym swoim sercem.
Wszystko, co się nam przydarza, za moment staje się wspomnieniem. Bywa, że przytłaczającym bagażem. Możliwość zaufania drugiemu czło wiekowi i powierzenia mu słowem własnej opowieści, jak dobrowolna spowiedź, bywa szczęściem. Niekie dy, oprócz katharsis daje to również poczucie, że zostało się utrwalonym na wieczność, i że cierpienie miało sens, a własna historia nie przepada w mroku niepamięci. A czegóż pra gniemy bardziej niż nieśmiertelno ści? I tego, by nasze cierpienie, na sze życie nie minęło bezsensownie? Pragniemy wplecenia siebie w nurt rzeki zdarzeń, w której będziemy jej ważnym elementem. Każdy z nas jest istotną częścią historii, nasze bycie oddziałuje na każde inne istnienie, które napotykamy. Jesteśmy połączo nymi naczyniami – nasze słowa, obra zy – wpływają na siebie nawzajem.
szczęśliwy, a jednak nie było tak. (Noc w Lizbonie, E. M. Remarque)
W swojej ostatniej powieści pt. Noc w Lizbonie Erich Maria Remarque opisał sytuację, gdy człowiek od daje bilety na statek, który może zawieźć go do wolności i bezpie czeństwa – za cenę możliwości opo wiedzenia przypadkowemu towa rzyszowi swojej historii. Może uciec przed wojną za ocean – a jednak zostaje na brzegu Hiszpanii – pozby wając się balastu własnego życia.
Wszyscy jesteśmy podobni w naszych najgłębszych pragnieniach. A kiedy to odkrywamy – czujemy prawdziwą więź z własnym wnętrzem, z dru gim człowiekiem, z innymi ludźmi, z całą planetą i bezkresnym wszech światem. Rozpływamy się wówczas w swoim zaspokojeniu podstawowej potrzeby uśmierzenia naszej egzy stencjalnej samotności. Na moment znika cały ludzki lęk. To chwile szczę ścia. Błogości. Chwile pozbawione cierpienia. Mistycy mówią wtedy o spotkaniu z Bogiem.
49 POST SCRIPTUM
Film Siódma pieczęć rozpoczyna się czarno-białym przejmującym kadrem nocnego nieba, z chmurami prze świetlonymi jasnym światłem księży ca. Do dramatycznej muzyki dołącza rozdzierający śpiew – Dies irae – wy konywany na najwyższych, przej mujących tonach. Kolejnym kadrem jest obraz ptaka, który jak uwolniona z ciała dusza szybuje wysoko na nieboskłonie. A potem pojawia się czarny wysoki klif z przestrzenią rozświetlonego nieba i skrawkiem morza. Wtedy odzywa się głos nar ratora czytającego fragment Apo kalipsy, mówiący o Siedmiu Anio łach Zagłady… A potem widzimy śpiącego na kamieniach rycerza i słońce, które powoli wstaje po nad morski horyzont. Na jednej ze skał leży plansza szachownicy, na której za chwilę rycerz rozpocznie swój ostatni pojedynek ze śmiercią…
Podobnie jak bohater Remarque’a w obliczu ostateczności zachowuje się rycerz Antonius Block w filmie Siódma pieczęć Ingmara Bergmana. Gra w szachy ze śmiercią, żeby zy skać czas potrzebny do odpowiedze nia sobie na najważniejsze pytania: czy istnieje Bóg? i jaki sens ma życie? Nie znalazł ani obiecanego Boga, ani szczęścia przez dziesięć lat wojennej wyprawy krzyżowej w Ziemi Świętej. Jak ma więc teraz umrzeć – czując, że strawił swoje życie, służąc iluzji? Czy został oszukany? Jak Odyseusz z Troi wraca do swojego domu, do cze kającej na niego wiernej mu kobiety – po to tylko, żeby na krótki moment poczuć szczęście i spokój własnego miejsca na ziemi – i zaraz umrzeć. Czy żeby odnaleźć swoje szczęście w najprostszym byciu, trzeba przewę drować całe swoje życie? Jak napisał w wierszu Itaka Konstandinos Kawafis: Itaka dała ci tę piękną podróż, bez Itaki nie wyruszyłbyś w drogę. Niczego więcej już ci dać nie może. I choćbyś ujrzał, że jest biedna - nie oszukała cię Itaka. Wróciwszy tak mądry, po tylu do zrozumieszświadczeniach,prawdziwie, co to jest Itaka.
Serce mam puste. Pustka jest zwier ciadłem zwróconym ku mej twarzy. Widzę w niej siebie, i ogarnia mnie odraza i strach. Obojętność wobec ludzi sprawiła, że żyję teraz samot nie. Jedynie pośród zjaw. Zamknięty w snach i fantazjach – wyznaje ry cerz na spowiedzi, nie zauważając, że mówi do Śmierci. Straszne musi być takie odkrycie w sobie pustki w obli czu końca własnego życia. Życie każ dego człowieka domaga się wypełnie nia treścią, sensem, uczuciami.
Przyjaciel zapytał mnie kiedyś w li ście, czy jestem szczęśliwa – nie bał się stawiać trudnych pytań i otrzymy wać skomplikowanych odpowiedzi. A kiedy moja poszukująca myśl zmie rzała w mrok, kierował ją ku Światłu. Zmarł pół roku później, z powodu współczesnej pandemii, podobnie jak rycerz Antonius Block w średnio wieczu. Czytał na koniec, jeszcze nie wiedząc, że dopadnie go podstępna choroba, Kres istnienia Franco De Masi i Gdy rozerwą się więzy cza su… Michała Hellera, zadając sobie pytania o ostateczność… Na ko niec widział czarne tunele śmierci, a w nich świetliste anioły rozjaśnia jące Jego obezwładniającą trwogę.



Jednym z ulubionych filmów moje go Przyjaciela był wzruszający bio graficzny dramat Maudie, wyreży serowany przez Aislinga Walsha. To niewątpliwe arcydzieło opowiada o znanej kanadyjskiej malarce na iwnej – Maud Lewis. Bardzo skrom ne było życie tej niepełnosprawnej artystki, w którym jedynym jasnym promieniem światła wydaje się być ogromna radość z malowania kwia tów na ścianach ubogiego domku i spoglądanie przez jego maleńkie okno na świat… Na pytanie przyja ciółki – co daje Ci siłę? – krucha, od rzucona przez rodzinę, schorowana na artretyzm, kaleka, bardzo uboga i nieszczęśliwie zakochana w gbu rowatym człowieku Maudie odpo wiada: Nie wiem. Chyba po prostu nie potrzeba mi wiele. Tak długo, jak mam pędzel w ręku i mogę ma lować – jest dobrze… Okno – uwiel biam przez nie patrzeć. Czasem przeleci ptak… czasem trzmiel… co dzień coś innego. I to jest całe życie... całe życie oprawione w ramę… Tak.
Może szczęściem jest więc po prostu żyć, móc tworzyć, czuć głęboko i ko chać, mieć wątpliwości, poszukiwać i zadawać sobie pytania – by na ko niec, na dnie własnego serca odna leźć najprostsze z możliwych odpo wiedzi…
50 POST SCRIPTUM
Pytam teraz ja Ciebie, Przyjacielu, czy po tamtej stronie śmierci napotkałeś nicość? Przecież tam już nie ma cier pienia i nie błądzi się w ciemności niewiedzy… Znasz już wszelkie odpo wiedzi na wszystkie ważne pytania. Czy jesteś teraz szczęśliwy? Może ostateczne szczęście jest powrotem do pramaterii świata? Powrotem do początku, do źródła… Wejściem w Światło, w Miłość – i zespolenie z Nią na wieczność…?
Esej poświęcony pamięci przedwcze śnie zmarłego na covid-19 artysty malarza, literata, krytyka sztuki i bar da – Stanisława Tabisza.
Nie zniszczyły cię ostatecznie długie lata bezsensownej wojny, dlatego te raz widzisz swoją wewnętrzną pustkę. Ona cię przeraża, ale to dobrze i bardzo szczęśliwie, że ją jeszcze czujesz… Nie jesteś obojętny, nie jesteś zimny. Jest w tobie jeszcze żar wielkiej namiętno ści poszukiwania prawdy. Mimo całe go twojego niepokoju – jesteś szczęśli wy, bo doznajesz pełni życia, nawet na dnie swojej rozpaczy, poczucia bezsen su i wewnętrznej próżni. Twoje życie jest wypełnione emocjami, w twojej piersi bije serce, które czuje. Ten mil czący Bóg, jakkolwiek pojmować Jego istnienie i rozumieć Jego istotę, nadal w tobie żyje, dopóki twoje serce jest gorące. Zachować w sobie ten niega snący żar – jest szczęściem.
Kraków, kwiecień 2022 rok [RS]



niech klepsydrze ubywa w ciszy a chwile płyną przez palce ku deltom zapomnienia głuchabądź
ZellerDariusz
jesteśmy niewidzialni ubodzy w doskonałość bardzo niemi a jednak zanimpozostańbliscyproszędosięgnie
pozostań ze mną arlekinie w przyblakłym świetle ogarków choćby na trochę lub ciut dłużej
cudne manowce zbieleją w ramach złuszczy się pozostałość i pozostaną jedynie spojrzenia niewinnie bezpowrotne chciałbym przekazać sens ale spływam farbą ku autorzyźródłompozostaną wierni kolorom pomimo i na przekór z improwizacją na ustach niechcianego namaszczenia
Wdzięczą się nieskromnie kontrastując z otoczeniem Wyszukują krwistoczerwonej róży żebrząc o zmysły
Na zalęgłyzaciszusię ogrody
nas powaga i ulotny ciężar przeznaczenia w drodze ku słońcu
KIEDY KOT ŚPI
satysfakcja chwili pozostała w martwym punkcie pieszcząc ulotność naszej niezłomnej postawy
53 POST SCRIPTUM
leżę taki na wpół kłęby wizji zarosły powietrze od samego progu staczam me żródło w przeciągu lżejszym od nadciężaru bytuję w świadomości
POZOSTAŁYM
dom zajął się słowami spalam sie mimowoli o brzasku
a na koniec wszyscy spłyną z płócien rozejdą sie po drogach zmierzając ku horyzontom chciałbym napisać o pozostaniu ale ich już nie będzie nie będzie świtów pełnych natchnienia i słów na wiatr
A WOKÓŁ MNIE PŁONIE
***

Już
w poprzednim numerze „Post Scriptum”, przedstawiając polską literaturę tworzoną obecnie na Litwie, zwróciłem uwagę, że nasi rodacy stanowią w tym sąsiednim kraju naj liczniejszą mniejszość narodową, dobrze zorganizowaną w za kresie edukacji oraz życia społeczno-kulturalnego. Należałoby więc nazwać truizmem stwierdzenie, że w każdej dziedzinie twórczości Polacy na Litwie mają wiele do powiedzenia, a ich obecność jest zauważalna i ceniona przez publiczność i krytykę. (Dotyczy to, oczywiście, także sztuk plastycznych). Od wielu po koleń czynni są tam polscy plastycy tworzący w różnych dziedzi nach sztuk wizualnych. Zawsze ceniono tam polskich grafików, ilustratorów, fotografów i rzeźbiarzy. Jednak to malarstwo po zostaje ulubioną i najczęściej uprawianą gałęzią sztuki naszych rodaków znad Wilii.
Polska sztuka na Litwie
Czesław Połoński
Malarze od kilku pokoleń stanowią najliczniejszą grupę wśród polskich plastyków na Litwie i w tej dziedzinie nasi rodacy od noszą od lat największe sukcesy. Obecnie kilkoro z nich liczy się w ogólnokrajowym życiu artystycznym. Robert Bluj, Ryszard Fi listowicz, Czesław Połoński – to artyści, którzy w opinii krytyki należą do czołówki litewskich twórców, a ich dzieła są wysta wiane w najbardziej prestiżowych galeriach i ośrodkach wysta wienniczych Wilna, Kowna, a także mniejszych miast.
Od niemal trzydziestolecia działa też na Litwie Twórczy Związek Polskich Artystów Malarzy „Elipsa”. Działalność tego stowarzy szenia skupia się głównie na integracji środowiskowej polskich twórców na Litwie i tworzeniu oferty kulturalnej dla polskiej mniejszości narodowej. „Elipsa” regularnie organizuje wystawy indywidualne i zbiorowe swoich członków w ośrodkach kultury w miejscach, gdzie znaczny odsetek ludności stanowią Polacy.
Stanisław Plawgo
Mirosław Bryżys


Danuta Lipska


Mimo zdecydowanej dominacji malarstwa sztalugowego, pol scy twórcy z Litwy liczą się także w innych sztukach wizualnych. Jednym z najbardziej utalentowanych artystów fotografii, od kilku lat zauważanym w konkursach i docenianym przez publicz ność, jest pochodzący ze Szczecina mieszkaniec Wilna Bartosz Frątczak. W grafice wydawniczej solidną pozycję zdobył sobie młody wileński twórca Daniel Samulewicz. W filmie krótkome trażowym i multimediach skutecznie konkurują z litewskimi ko legami Romuald Ławrynowicz i Bartosz Połoński, syn uznanego malarza i czołowego konserwatora sztuki Czesława. Polskie sztuki plastyczne na Litwie rozwijają się dynamicznie, a życie artystyczne w każdym pokoleniu ujawnia wiele mło dych talentów. Godne podkreślenia jest zaangażowanie większości zdolnych młodych artystów w rozwój kontaktów i współpracy artystycznej między Litwą i Polską. [PK]
Do związku należą zarówno artyści o wykształceniu akademic kim, jak i uzdolnieni amatorzy samoucy.

całkiem licznym gronie polskich malarzy działających na Litwie na szczególną uwa gę zasługuje Robert Bluj. Absolwent war szawskiej ASP od wielu lat nie tylko odnosi sukce sy w litewskich i polskich galeriach sztuki, ale swą działalnością dydaktyczną oraz promocyjną rozwija polskie życie artystyczne na Litwie i łączy środowiska plastyczne obu krajów.
galeriilitewskichgwiazdasztuki

Bogactwa działalności wileńskiego artysty dopeł nia jego praca promocyjna na rzecz polskiej sztuki. Od kilku lat w podziemiach wspomnianego Domu Kul tury Polskiej Robert prowadzi Galerię 008, nazwaną tak od numeru jego pracowni, położonej nieopodal. Regularnie organizuje w niej wystawy prac liczących się malarzy i grafików z Polski, w większości zasłużo nych pedagogów z uczelni plastycznych.

W

Malarz debiutował wystawą indywidualną w wileń skiej galerii „Lietuvos Aido” u progu nowego tysiącle cia. Przez minione dwie dekady objechał z wystawa mi swej twórczości całą Litwę i Polskę. Uczestniczył też w licznych wystawach zbiorowych malarzy litew skich i polskich w najbardziej prestiżowych galeriach i ośrodkach wystawienniczych obu krajów. Ukoro nowaniem jego dotychczasowej kariery plastycznej jest udział w otwartym właśnie renomowanym pa wilonie polskim NordArt w Büdelsdorfie, gdzie zna lazł się wśród 25 polskich twórców jako członek sze ścioosobowej grupy reprezentującej polską diasporę z całego świata.
Bluj zyskał pozycję i renomę zarówno solidnym warsztatem malarskim, elegancją twórczości i orygi nalnością stylu, jak również aktywną postawą dzia łacza i społecznika. Tworzy głównie akty i pejzaże charakteryzujące się dokładnością rysunku, plastycz nością formy, przejrzystością kompozycji i efektow nym kolorytem opartym na czystych, podstawowych barwach. Dekoracyjny, nieco monumentalny styl sprawia wrażenie dojrzałej klasyki dzięki bardzo sta rannemu warsztatowi. Powyższe walory sprawiły, że Robert już w młodym wieku zapewnił sobie pocze sne miejsce wśród litewskich kolegów, choć należy do mniejszości narodowej i bynajmniej nie ukrywa swej polskości. Przeciwnie, szczyci się nią i wykorzy stuje kontakty w obu krajach na rzecz wspólnych ini cjatyw artystycznych.
Robert Bluj
Równie ważna jak twórczość własna jest dla Rober ta praca dydak tyczna. Od 2000 roku prowadzi w swej pracowni w Domu Kultury Polskiej w Wilnie studium rysun ku i malarstwa, gdzie uczy adep tów sztuki w każdym wieku. Wśród uczęszczających na zajęcia dominuje młodzież (co dość oczywiste), ale przychodzi też niemało osób w dojrzałym wieku. Wysokie kwalifikacje i doświadczenie pedagogiczne Bluja zostały docenione przez jego macierzystą uczel nię. Przed dwoma laty uzyskał na warszawskiej ASP stopień doktora habilitowanego sztuki.
Robert Bluj to postać barwna i nietuzinkowa. Ten uta lentowany artysta, oddany społecznik, świetny spor towiec i pasjonat wędkarstwa, spędzający chętnie każdą wolną chwilę na łonie dzikiej natury, zasługuje z pewnością na miano gwiazdy, która świeci jasno na litewskim firmamencie sztuki. [PK]
ROBERTBLUJ
FrątczakBartoszfot.

Danuta Lipska
Danuta Lipska



DANUTAMALARSTWASZKOŁAIGRAFIKIWILEŃSKIEJLIPSKAGRUPAELIPSA



Malarze „Elipsy” od lat współpracują z polskimi literata mi, zespołami pieśni i tańca, muzykami i organizacjami dobroczynnymi z Litwy, a także z twórcami litewskimi oraz z malarzami polskiego pochodzenia na Białorusi i Ukrainie. Upiększają swymi pracami rożne imprezy po etycko-muzyczne w całym kraju. Łączy nas m. in. stała ści sła współpraca z Centrum Kultury Polskiej im. Stanisława Moniuszki, z Instytutem Polskim w Wilnie, z Akademią Trzeciego Wieku i z Muzeum Etnograficznym w Niemen czynie, a także ze szkołami Wileńszczyzny. Uczestniczymy w warsztatach malarskich na Litwie i w innych państwach Europy. Bierzemy też udział w festiwalach, na Litwie i w Polsce.
Ilu Was było na początku, a ilu jest teraz? Na początku była nas piątka. Potem malarze przychodzili i odchodzili. Obecnie „Elipsa” zrzesza siedemnastkę arty stów z Wilna i Wileńszczyzny.
Reklamujemy nasze wystawy indywidualne i zbiorowe w środkach przekazu, w miarę możliwości drukujemy katalogi, pomagamy w znajdowaniu sal wystawowych, organizujemy wyjazdy i plenery.

Jak „Elipsa” pomaga swoim członkom w promocji ich twórczości?
Co wyróżnia członków „Elipsy” pod względem warszta tu i tematyki twórczości?

Malarze „Elipsy” są wszechstronni – malują, śpiewają, piszą muzykę, zajmują się ilustracją książek dla dzieci i dorosłych. Wydają zbiory swojej poezji. Niepowtarzalny urok Wilna i okolic są często tematem ich prac, a poprzez swoją twórczość starają się kontynuować i rozwijać tra dycje szeroko znanej szkoły malarstwa i grafiki wileńskiej.

Jakie są Wasze osiągnięcia i recepcja Waszej działalności? „Elipsa” jest dobrze znana nie tylko na Litwie, lecz także w Polsce, gdzie tematyka wileńska i prace autorów z gro du nad Wilią cieszą się niezmiennym zainteresowaniem. Wystawy „Elipsy” były eksponowane na Litwie, Białorusi, w Polsce, Niemczech, Francji, Izraelu, Włoszech, Szwajcarii, Wielkiej Brytanii, Kanadzie i USA. Uczestniczymy w międzynarodowych plenerach i wystawach tematycz nych. W 1998 roku na 200-lecie urodzin Adama Mickie wicza, który w młodości mieszkał w Wilnie, malarze „Elip sy” współorganizowali konkurs i wystawę w Celi Konrada w Wilnie. Później była ona prezentowana w Lidzbarku War mińskim. „Elipsa” przedstawiała swoje prace na Świato wych Dniach Poezji na Wileńszczyźnie w latach 2008–2013. Uczestniczyliśmy w wystawach Festiwalu Kultury Kresowej w Mrągowie w latach 1994–2021. W 2007 roku staraniem samorządu Wilna odbyła się nasza wspólna ekspozycja z malarzami z Ukrainy. „Elipsa” wraz z innymi malarzami Europy brała udział w malowaniu Drogi Krzyżowej do mek sykańskiego sanktuarium w Guadalupe. Wisi tam nadal ob raz Władysława Ławrynowicza. Staliśmy się współtwórcami międzynarodowych projektów organizowanych przez gale rię ADI ART w Łodzi: Wilno pokoju (1999), Charlie Czaplin w sztuce (2001) i Golf w sztuce (2008). W 2010 roku „Elip sa” przygotowała wystawę prac artystów z mniejszości na rodowych Litwy w Domu Kultury Polskiej w Wilnie.
Wywiad z polską malarką z Wilna Danutą Lipską, prezeską związku malarzy polskich na Litwie „Elipsa”
W jaki sposób współpracujecie z innymi litewskimi stowarzyszeniami twórczymi?
Co w działalności „Elipsy” najbardziej cenisz? Jesteśmy dumni, że język pędzla i ołówka jest językiem uniwersalnym, który potrafi łączyć ludzi rożnych narodo wości. Szczególnie zaś napawa mnie dumą to, że mam wokół siebie tylu fantastycznych zakochanych w sztu ce ludzi, szczególnie moją kochaną młodzież! Stale ich wspieram radą, rozmową i miłością… [PK]
Jak powstał związek „Elipsa”? Twórczy Związek Polskich Artystów Malarzy „Elipsa” powstał w 1993 roku. Znaliśmy się już wcześniej, mieliśmy wspólne wystawy w domach kultury i nie tylko. Również indywidual ne – ja miałam pierwszą dużą wystawę w Domu Kultury przy Zakładzie Aparatury Paliwowej w Wilnie. W skład naszego związku weszli artyści mieszkający w Wilnie i jego okolicach, których oprócz pasji malarskiej łączyło poczucie przynależno ści do polskiej kultury oraz miłość do ojczystego kraju. Zało życielami „Elipsy” byli Władysław Ławrynowicz – jej pierwszy prezes, Stanisław Kaplewski, Lilia Miłto, Anna Kudriaszowa i ja, która przejęłam funkcję prezesa po śmierci kolegi. Póź niej do „Elipsy” dołączyli inni malarze.
W przyszłym roku „Elipsa” będzie obchodziła piękny jubileusz 30 lat działalności. Jak zamierzacie go uczcić? Chcemy wydać okazały katalog z reprodukcjami naszych prac i poezją oraz zorganizować wielką wystawę w Domu Kultury Polskiej. To ogromne koszty, będzie trudno zdo być na to wszystko pieniądze. Może udałoby się znaleźć sponsora np. w Wielkiej Brytanii?
pamiętam skrzypiącą podłogę w schronisku akurat próbowaliśmy zaczerpnąć powietrza gdy poruszyłeś głową w tak nieziemski sposób że jezioro wyrzuciło na brzeg mgławice połknięte przez dwuczube perkozy i rybitwy do płuc dostał się obłok kosmicznego pyłu
RANO OTWIERAM OCZY
wstaliśmy późno woda pod prysznicem była wyjątkowo chłodna pomidory smakowały pleśnią i niedzielnym brakiem subordynacji sroki podkradały kocią karmę sąsiedzi prześcigali się w kształtowaniu swoich dzieci – na ich głowy padał perłowy deszcz nie wiem dlaczego właśnie wtedy przypomniał mi się wieczór gdy nasze nastoletnie ciała zanurzyły się w zimnym nurcie a ty w ciemnościach okryłeś mnie ramieniem obiecując że zimno zahartuje nas na zawsze
DZIKOŚĆ
SPOKÓJ
NowakDorota WIERSZE
dzisiaj trzymam księżyc w dłoni zadziwiające ile światła można wydobyć z popiołu
ciemność ze snu i jasność za oknem mają tak pozazmysłową intensywność że opowiadanie się po którejkolwiek stronie przestaje mieć znaczenie
ODMIENNY STAN
ILUZJA
od czasu gdy lekarz powiedział trzeba poczekać na wyniki badań w środku nocy budzi ją natarczywe ujadanie nie wie czy to głos dzikiego zwierzęcia które tego lata przychodzi do ogrodu czy wilka próbującego w niej zamieszkać

miałam pięć lat oraz pewność że jeśli zdołam wspiąć się na mur i wyciągnąć rękę to złapię księżyc i zamknę go w dłoni że wtedy zdarzy się wszystko – główna rola w jeziorze łabędzim i każda miłość również ta od pierwszego wejrzenia
nieokiełznane oczy ze snu nad ranem wydają się mniejsze szczekanie zastępuje warkot silników odsłanianych okien porannych odgłosów a jego ciche krzątanie łagodzi lęk – znów wszystko w rękach Boga który jest miłością która jest
58 POST SCRIPTUM
znajomy widok drewnianego okna upewnia mnie że oczy dzikich zwierząt i zimna woda z rzeki które usiłowały zamieszkać we mnie to nawracający sen – za dnia światło pojawia się i gaśnie na przemian
leżeliśmy w środku bukowego lasu historia zapisywała się na korze drzew przyrastały słoje trzymałeś mnie za rękę czuliśmy jak molekuły gęstnieją warunkując przebieg nowego życia
59 PalazonSergioobraz:

60 POST BLACKGOODLOOKYOUSCRIPTUMIN
John Frederick Porter – walijski muzyk, kompozytor i tekściarz, członek Akademii Fonograficznej ZPAV. Studiował politologię, już wtedy grał na gitarze w klubach muzycz nych i pubach. Po hippisowskich zmianach wyjechał za granicę, jak wielu mu współcze snych Brytyjczyków. Mieszkał i pracował w Berlinie Zachodnim oraz Australii. Od 1976 żyje w Polsce, gdzie zaczął tworzyć, kompo nować, robić karierę jako muzyk. Z Markiem Jackowskim i Korą stworzyli pod koniec lat siedemdziesiątych trio o nazwie Maanam -Elektryczny Prysznic, późniejszy Maanam. Współpraca trwała dwa lata, Porter grał tam głównie na gitarze akustycznej i wraz z Mar kiem Jackowskim towarzyszył wokalnie Ko rze. W 1979 roku John założył Porter Band. Z grupą nagrał słynny, grany przez wiele lat, utwór Helicopters. Zapoczątkował on erę no woczesnej muzyki rockowej w Polsce. Arty sta jest cały czas aktywny, ma na swoim kon cie wiele dostrzeżonych i nagradzanych płyt i współpracę z wieloma uznanym wokalista mi i muzykami.

foto: Katarzyna Idzkowska katarzyna brus-sawczuk
Na spotkanie – po kilku próbach i „oswaja niu” tematu – umawiam się z legendarnym Johnem Porterem w miejscu, które na ma pie Warszawy jest mekką dobrego jedzenia i dobrej muzyki. Wpada odrobinę spóźniony, ze słowami na ustach: „Nienawidzę wywia dów!”. W czerni od stóp do głów, szczupły, jednak zdecydowanie silny. „Nie będzie łatwo” – myślę, ale w miarę jak mija czas, rozmowa układa się w zgrabną całość, a na twarzy Johna pojawia się uśmiech.
rozmawia
PORTERJOHN
Mówisz, że cenisz poezję Cohena. Ja chciałabym zadać pytanie o Twoją poezję. Czy słowa, które piszesz, wyko rzystujesz jako pomysły do swoich piosenek i aranżacji?
Po angielsku. Myślę, że najbardziej zrozumiałe jest pisanie w swoim oryginalnym języku. Poezję trudno tłumaczyć, za wsze są niuanse, można łatwo stracić sens. Wśród nazwisk poetów, którzy mieli wpływ na to, jak postrzegam świat
Ale we wszystkich odcieniach szarości, czy to był jedno stajny szary?
John, pewnie każdy zadawał Ci pytanie: „Jak znalazłeś się w Polsce?”. Ja chcę zapytać: dlaczego nie wyjechałeś z Polski?
Myślę, że nie wyjechałem pewnie dlatego, że w pewnym momencie miałem już ułożone swoje życie, znalazłem swo je miejsce. Miałem przyjaciół. Mam. Jeśli jest Ci dobrze, nie masz wewnętrznej potrzeby, aby wszystko zmieniać.
Z Maciejem Zembatym wykonywaliście utwory Cohena. To była planowana przygoda czy spontaniczny projekt? Tak spontanicznie wyszło, przez dłuższy czas byliśmy
Rzeczywistość była bardzo szara, ale za to ludzie – koloro wi, ciekawi. Teraz na świecie często jest na odwrót. Mia łem bardzo duże szczęście do ludzi, których spotykałem na swojej drodze. Już na samym początku mojego życia w Polsce poznałem Macieja Zembatego, to on wprowadził mnie w świat warszawskiej bohemy. Poznałem mnóstwo ciekawych artystów: Małgorzatę Braunek, Jacka Kleyffa i wielu innych. Myślę, że w Londynie nie miałbym możliwo ści poznania tak wielu znanych w kręgach artystycznych lu dzi. Ja byłem pod wrażeniem, oni też byli pod wrażeniem. Tak zawiązywały się moje przyjaźnie.
z Maciejem w zażyłej znajomości, lubiliśmy się. Maciej miał w planach nagrywanie Cohena, ja nie byłem wtedy wiel kim fanem jego muzyki. Byłem natomiast fanem jego po ezji. Od słowa do słowa projekt jednak powstał, zająłem się aranżacją, akordami. Maciej nie miał bardzo dobrego poczucia rytmu, czego miał świadomość. (śmiech) Jednak wspólnymi siłami udało się stworzyć piosenki, i graliśmy je.
Czy to jest poezja? Nie wiem. Owszem, czasem napisane słowa służą jako baza do powstających piosenek. Piszę bar dzo dużo. Czasami konfesyjnie. To tak, jak malarze często w tym, co tworzą, pokazują swój portret. Jeśli w mojej gło wie powstają słowa, które zapisuję, nie zakładam z góry, że to będą piosenki czy poezja, są różne inspiracje. Dużo czytam, w taki sposób także powstają pomysły na słowa. Do wydania książki poetyckiej jednak, uważam, jest daleko. Może „Post Scriptum” obejmie kiedyś patronat arty styczny nad wydaniem Twoich wierszy… John, w jakim języku piszesz poezję?
foto: Katarzyna Idzkowska

Czy może piszesz jedynie do szuflady? A jeżeli tak, to czy Twoja poezja ujrzy któregoś dnia światło dzienne? Wydasz książkę poetycką?

Nie było tu dla Ciebie „czarno”? Masz na myśli czasy zaraz po przyjeździe, kiedy Polska była częścią reżimowego ustroju? Tu nie było „czarno”, było ra czej bardzo, bardzo ciemno-szaro. (śmiech)
61 POST SCRIPTUM
Która piosenka w Twoim dorobku jest dla Ciebie najważ niejsza? A może takiej jeszcze nie ma? Każdy artysta ma nadzieję, że stworzy coś nowego, lepsze go, niepowtarzalnego. Ktoś zapytał się mnie, czego żałował bym przed śmiercią. Następnej płyty. Więc mam nadzieję, że najlepsza kompozycja jest jeszcze ciągle przede mną.
foto: Katarzyna Idzkowska
62 POST SCRIPTUM
życiemojejestMuzą
JOHN PORTER JOHN PORTER
JOHN PORTER JOHN PORTER JOHN

Nigdy nie miałem takiego problemu, poza tak zwaną bran żą – ludzie mnie lubią. Z Nergalem połączyła mnie muzyka
Masz charyzmatyczną, charakterystyczną twarz. Mam wadę wzroku, która w przeszłości była dużym pro blemem i wiązała się z wieloma cierpieniami i bólem. Być może dlatego moja twarz jest charakterystyczna.
i komponowanie. Mieliśmy w życiu epizod, kiedy pokłóci liśmy się, ale ostatecznie zagraliśmy razem na koncertach w europejskiej trasie Nergala z zespołem Me and That Man. Mimo iskier w przeszłości, teraz nie naruszamy na wzajem własnej suwerenności. Jest wręcz „miło”.
Jaka była Twoja współpraca z Nergalem (pseudonim sceniczny Adama Darskiego – przyp. red.)? Twórczość zespołu Behemoth, którego Nergal był współzałożycie lem, stała się niejednokrotnie przedmiotem dyskusji me dialnej i społecznej, angażując przedstawicieli zarówno mediów, duchowieństwa, jak i polityki. Nie spotkałeś się z ostracyzmem?
i jak piszę, należy wymienić na pewno Charlesa Bukowskie go, Johna Coopera Clarke’a, Johna Berrymana czy Dylana Thomasa.
Czy John Porter ma swoją filozofię? Filozofię? Żyję codziennie tak, jak uważam, że jest dobrze. Bliskie mi są buddyjskie zasady. Ważne, żeby nie robić niko mu krzywdy. Przynajmniej, dopóki nikt nie robi mi krzywdy. (śmiech)
A teraz nie chciałbyś wyjechać z Polski? Przy tym wszystkim, co dzieje się naokoło? Prawdę mówiąc, nieraz były takie dyskusje, nieraz się za stanawiałem. Jednak teraz nie zrobię tego. Mam swój do robek tutaj w Polsce i siedemdziesiąt jeden lat. Trzeba ro bić swoje. W wielu miejscach na świecie, również w Wiel kiej Brytanii, rzeczywistość nie jest do końca różowa i dzieje się wiele niepokojących rzeczy. Mechanizmy polityki i brak odpowiedzialności wszędzie są podobne.
Nie żałuję. Współpraca z Korą nie była najłatwiejsza. Kora nie była najłatwiejsza! Pewnie w końcu zabilibyśmy się na wzajem, gdybyśmy chcieli kontynuować wspólnie muzykę. Na początku zespół nie był sławny, ale w miarę jak jego muzyka nabierała popularności, Kora stała się bardzo pew na siebie i czasem wręcz, hm, nieznośna? Ba, też na pewno miałem swoje za uszami. (śmiech) W sposób naturalny po szedłem własną drogą. Założyłem Porter Band. W zespole (który miał kilkuletnią przerwę) grali przez lata różni arty ści. Powstało bardzo dużo wartościowej muzyki.
Książki czytasz po angielsku?
63 POST SCRIPTUM
Wielu ludzi uważa, że ktoś kto nie czyta, nie jest nigdy w stanie napisać wiersza…
Również noir?
foto: Katarzyna Idzkowska
Zanim powstał Porter Band, współpracowałeś z Korą i muzykami przyszłego zespołu Maanam. Nie żałujesz, że ta współpraca skończyła się, że nie nagrałeś z Korą już niczego innego? (śmiech)
JOHN PORTER JOHN PORTER JOHN PORTER JOHN PORTER
Tak, staram się czytać również książki polskich autorów. Może rzadziej niż po tytuły anglojęzyczne, ale sięgam.
Ja tak nie uważam. To zależy, czym jest poezja. Jaką nada my jej definicję.
Nie, chociaż prawie wszystko polskie jest noir… (śmiech) Czytanie inspiruje. Pobudza mózg. Mam w swojej bibliote ce również serię tytułów pisarzy chińskich – Mo Yan, Gao Xingjian (noblistów), a także Ha Jin i Eileen Chang. To jest zupełnie inna niż znana nam w Europie literatura.
Sięgasz także po literaturę polską?
Tym, co w duszy gra…?
Kiedyś poezja nie była słowem pisanym. Były to opowie ści. Przekazywane, mówione, powtarzane. Potem przyję ły formę pisaną.
Jakie książki czyta John Porter? Czytam bardzo różne książki. Jeden z moich ulubionych ga tunków to literatura amerykańska noir np. Harry Crews czy Brian Evenson – to także szalony pisarz, bardzo go cenię. Lubię prozę Daniela Woodrella, Kevina Barry’ego, Jamesa Ellroya. Jednak mam w swoim życiu takie okresy: albo dużo komponuję i wtedy nie czytam, albo dużo czytam i wtedy trudniej z komponowaniem.
Tak. Stanowczo. Było kilka tłumaczeń, które próbowałem przeczytać po polsku, ale to nie to samo.

Też potrzebuje przecież dużo energii… Powiedz mi, w której sali koncertowej chciałbyś zagrać, gdybyś miał możliwość?
John, w ostatnich kilku latach świat nas nie rozpiesz czał. Najpierw pandemia, mnóstwo konfliktów na całym świecie, teraz tocząca się tuż obok wojna. Jak przeżyłeś
Talentu nie da się ukryć
Właściwie tak, bo muzy potrzebują bardzo dużo energii, siły i cierpliwości. Aby być inspiracją, wymagają nieustannego za interesowania. A ponadto, potrafią być bardzo wybredne…
Opowiesz mi o swoich muzach?
Czyli muzy obecnie gdzieś tam fruwają… Siłą rzeczy, powrócę do Twojego muzycznego i życiowego związku z Anetą Lipnicką. Tamten czas zaowocował trzema wspól nymi płytami i mnóstwem przebojów. Utwór Bones of love utrzymywał się wiele tygodni na listach przebojów. Powiedz mi, gdybyś teraz miał nagrać z Anitą muzykę, to co mogłoby to być?
Nie mam… (śmiech) Muzą jest moje życie i wspomnienia. Hm, czy mam napisać, że muzy są wspomnieniem Johna Portera?
64 POST SCRIPTUM
Byłaby to podobna muzyka, historia czasem lubi się powta rzać. Muzycznie jesteśmy w innych miejscach, nie jesteśmy też razem, ale przyjaźnimy się bardzo i szanujemy. Poza tym, wychowujemy nasze wspólne dziecko. Ja w swoim ży ciu nieustająco mam dużo inspiracji.
Rozumiem, że muza też może być muzyką… Nie… (śmiech) To nie jest to samo.
Moim marzeniem byłaby trasa koncertowa w Stanach Zjed noczonych. Jest tam kilka miejsc, w których chciałbym wy stąpić. Inny jest też odbiór muzyki. Nawet kiedy gościnnie z Nergalem robiliśmy trasę i serię koncertów w Europie, pu bliczność była zupełnie inna, i kontakt z nią zupełnie inny. Zrobiło na mnie wrażenie to, że ludzie jednoczą się na kon certach, znają się, wiedzą, po co na nie przychodzą. Zupeł nie inna atmosfera. Nie myślę o konkretnej sali koncertowej czy miejscu, ale o trasie koncertowej, o możliwości zagrania w tej atmosferze, która powoduje ogromne emocje.
foto: Katarzyna Idzkowska

To zależy. Mam sny zarówno w języku angielskim, jak i polskim. Jest to dziwne, ale tak się to naturalnie dzieje. Ja mam sny jak w Netflixie, trochę akcji, potem budzę się i śnię następny odcinek.
Ludzie proszą o to, ja sam również myślę o takim pro jekcie. Zobaczymy. Na koniec covidowej historii nieste ty zachorowałem. Myślałem, że minie. Znajomy lekarz przestrzegał, że mam regularnie mierzyć sobie utleno wanie krwi. Właściwie żyję dzięki Anicie. To ona zmusiła mnie, a w zasadzie znalazła dla mnie miejsce w szpitalu
W jakim języku śnisz?
GRAVEYARD
That's what they told us ...
Moonlight trudge, a memory nudge Running out of miles, running out of road Running out of running … Forever against, never for …
The night runs slowly now A jeans shirt stuffed inside an acoustic guitar
The winds battered our tormented and fatigued souls
Wrócę do najsłynniejszej piosenki zespołu Porter Band –Helicopters. Dla nas, Polaków, to był prawie hymn, uczu cie nadchodzącej zmiany.
Tak! Może mówiłem o sobie. (śmiech) Z talentem tak jest, rze czywiście. Jeśli masz, to masz. Ja mam bardzo dobre wy czucie. Zresztą, z komponowaniem jest tak samo, jak z pi saniem poezji. Musisz być nieustannie czujny.
To celebrate the impossibility of Life Forever against, never for …
We played that rebel music
i zawiozła mnie tam po odczytaniu mojego wyniku na pul soksymetrze. Protestowałem, bo tego dnia był mecz Ligi Mistrzów, który chciałem obejrzeć. Wszystko skończyło się szczęśliwie, lekarze uświadomili mi jednak, że byłem bar dzo blisko śpiączki… W szpitalu dokonałem swoistego ro dzaju podsumowań, był to, można powiedzieć, pewnego rodzaju reset. Słuchałem muzyki, miałem dużo czasu. Tak, że mimo okoliczności, ten czas nie był zły.
Był to sposób na funkcjonowanie w tym, pozbawionym wydarzeń kulturalnych, smutnym i samotnym, czasie. Da wałem sobie powód, żeby wstać i przynajmniej raz dzien nie coś zrobić. Zmotywować siebie do działania. Czasem, nawet kiedy nie chciało mi się grać, słuchacze odzywali się: „Dlaczego Cię nie ma, czekamy…”. W tym czasie za śpiewałem sto piosenek; moich własnych kompozycji.
Powiedziałeś: „Talentu nie da się ukryć”… Ja powiedziałem?
Ja jestem trochę ousiderem. Poezja – być może, cho ciaż uważam, że na to jest za wcześnie. Wiem natomiast na pewno, że nie będzie biografii o mnie, bo nie chcę.
ten czas zamknięcia? Pamiętam, że codziennie na Fa cebooku zamieszczałeś swoje kompozycje, śpiewałeś, akompaniując sobie na gitarze. Twoje posty stały się bardzo popularne, miałeś wielu słuchaczy i wiele od słon. Czy to był sposób na odreagowanie izolacji?
Masz rację. Piosenka miała takie przesłanie. W czarno-sza rej rzeczywistości nadlatujące helikoptery miały zaniepo koić, poderwać, zmienić ją. Może jednak, gdyby powstała gdzie indziej i była promowana na świecie, rozmawialiby śmy w zupełnie innych okolicznościach i innym miejscu.
Once we placed stones on our dead children's eyes Burnt crosses in deep anguish

We cried tears of blood
To jasne, talentu nie da się ukryć. Dziękuję za rozmowę i trzymam kciuki za Twoje dalsze projekty i Twoje wiersze. [KBS]
Barbarien punks we were Without a home, without love Built our own personal churches, Our brave insurrection
Gorąco wierzę, że Twoja poezja ujrzy światło dzienne i zostanie wydana.
Within our vanquished hearts
Najbliższe plany, marzenie do zrealizowania? Staram się żyć jak najlepiej i robić to, na co mam ocho tę. Obecnie zaangażowałem się w projekt realizowany z Agatą Karczewską – młodą, niesamowicie zdolną piosen karką country. Kiedy zaprosiła mnie, powiedziałem, że ja nie śpiewam muzyki country, ale skomponowałem utwór, a ona napisała słowa, i tak to się zaczęło. W jej tekstach są uczucia, jest sporo tragizmu i realizmu, nie ma bzdur. Cierpisz – śpiewasz o tym. Jesteś szczęśliwy – śpiewasz o tym. Nie sprzedajesz kitu. Chociaż doświadczając smut ku, pewnie śpiewa się lepiej. Zaproponowałem wspólne nagranie płyty.
65 POST SCRIPTUM
Może powstanie płyta?
ą książki, w przypadku których trudno powiedzieć, co w nich jest – łatwiej za to wyszczególnić braki, puste miejsca. Czytelnik daje drugą, trzecią szansę, bo jest potencjał, coś się zaczyna, lecz później historia zaczyna emigrować w dobrze znane ścieżki i staje się oklepana. Niech autor wskoczy na głęboką wodę, rzuci się w wir sko jarzeń oddalonych od głównego nurtu, byleby to nie była kolejna znana melodia. Najgorszym możliwym wyjściem w tej sytuacji jest potraktowanie książki jako zadania do wykonania i odhaczenia. Polot znika, a ktoś, kto dostaje do ręki ów materiał, ma czasami wrażenie, jakby czytał rozkład jazdy pociągów, tyle że może bardziej rozbudowa ny i przeplatany mniej istotnymi uwagami. I tak się dzieje w przypadku publikacji Szarak za miedzą. Prywatne życie pola Johna Lewisa-Stempela. Brytyjski przyrodnik obmyślił sobie plan, scenerię – pole, które wcześniej wydzierżawił, aby eksperymentalnie obsiać je zbożem oraz różnymi ro ślinami. Na bazie obserwacji stworzył dziennik, są bowiem w książce daty dzienne. Jest to swego rodzaju rok z życia pola w pigułce. Problem w tym, że z samego opisu tego, co się na nim działo, nie wynikają jeszcze walory literac kie. Jeden z czytelników ujął to dość zgrabnie w swoim komentarzu, traktując Prywatne życie pola jako „produkcyj niak podpinający się pod modne trendy”. Skąd się wzięły?
Równolegle do opowieści o „prywatnym życiu pola” prze wijają się informacje o sąsiadujących włościach należących do Chemical Brothers1. To właśnie tam widać monokulturę, zupełny brak różnorodności. Nie ma owadów, ptaków, bor suków, zajęcy oraz reszty wiejskiej gromady. Lewis-Stem pel stara się unaocznić problem nadmiernej eksploatacji w rolnictwie, niepotrzebnej, w gruncie rzeczy, ekspansji tylko wybranych gatunków roślin, a zagłady innych okazów flory. Do tego celu służą zestawienia zgromadzone w tabel kach. Materiał poglądowy unaocznia, jak wiele złego wyrzą dziła masowa uprawa i do czego zdolny jest człowiek, aby mieć jak największy zysk ze zbiorów. Pisarz przynajmniej kilka razy podkreśla, że zbiory z pola obsianego rozmaitymi polnymi roślinami oraz niepotraktowanego chemią nie są wcale mniejsze, a przynoszą o wiele więcej korzyści dla do brostanu ziemi i zamieszkujących ją stworzeń.
1 Chemical Brothers (ang.) – Chemiczni Bracia.
Po jednym przebiegu wzdłuż iście kanadyjskiego bezkresu Olly mnie zmienia. Na szczęście nie ja prowadzę kombajn, kiedy to się Terierystaje.przyszły z nami na pole, bo ich ulubioną rozrywką jest uganianie za szczurami wyskakującymi ze zboża. Jeden szary szczur decyduje się na szybki nawrót, skręca w kierunku kombajnu. A Bella, brązowo-biała terierka, siedzi mu na łuskowatym Wrzeszczymyogonie.zOlliem jak szaleni: „Bella!”.
Wspomniałem o zającach – one chyba najbardziej wyróżnia ją się na polnej arenie pośród innych zwierząt, przede wszystkim zwinnością. Wedle ludowych wierzeń są to cza rownice, które zmieniły nieco swój wygląd2. Szarak za mie
John Lewis-Stempel Szarak za miedzą
Ale Bella nie słyszy, łoskot maszyny wszystko zagłusza. Jej ucięta głowa leci prosto na nas, oczy ma szeroko otwarte ze zdumienia. Pamiętam, że zwymiotowałem. Pamiętam, jak Olly rozpaczliwie walił ręką w barierkę. Bella to pies mojej kuzynki Alys, ktoś będzie jej musiał powiedzieć, kiedy wrócimy na farmę. Nie zatrzymujemy się, nie wyłączamy silnika, bo massey może już nie zrestartować. Zostawiamy za sobą dużo sprasowanych bel. Za drugim przebiegiem kombajnu widzę belę słomy z kłakami brązowego i białego futra oraz kawałki mięsa koloru ochry, jak w rzeźni.
Otóż można by potraktować książkę Lewisa-Stempela jako swego rodzaju emanację idei slow life, wracanie do korze ni, obrzędów, obserwowanie ptaków, polnych gryzoni oraz igraszki życia ze śmiercią. Skądinąd, jest w publikacji kon kretny opis prac rolniczych: orka, siewy, żniwa. Po skróce niu niektórych fragmentów Prywatne życie pola mogłoby posłużyć za elementarz, opowiastkę pokazującą przemiany pór roku, zmiany w przyrodzie.
S
Ostatni mak na Flinders
2 Czarownice. Odczarujmy Czarownicę, by kobiety zaczęły oddychać pełnią… [online] https://czarownice.com/zajac-krolik/ (10.02.2022).

66 POST SCRIPTUM
Noga mi drży, z trudem dociskam pedał gazu. Dlaczego zwierzęta nie uciekają przed kombajnem? Królik wylatuje w górę i dostaje się między ostrza, zabarwiając sztuczną chmurę burzową tryskającym szkarłatem.
Lewis-Stempel poszedł jednak w zupełnie innym kierunku. Poprzeplatał swój dziennik wypisami z poezji angielskiej, załączył, co prawda, ciekawe opisy obrzędów, ale przynaj mniej moją motywacją do lektury było to, by dowiedzieć się czegoś więcej o współczesności na wsi. Z uwagi na to, że miałem do czynienia z pracami polowymi, łatwiej jest mi odnaleźć nutkę fałszu. Lewis-Stempel stara się być wnikli wy w tym, co opisuje, ale gdzie jest antropocen, wizja czło wieka królującego nad stworzeniem, śmieci walające się w przydrożach, gwałtowne zjawiska pogodowe, susza, wi chury? Czytając Szaraka za miedzą, ma się w głowie obraz z gatunku „wieś tańczy i śpiewa”. Autor pokazuje mecha niczną rewolucję, wyniszczenie przyrody przez brutalną ob róbkę ziemi, intensywne nawożenie, pestycydy oraz opry skiwanie środkami ochrony roślin. Gdzieś tam przemykają motywy rodzinne, być może wciska się też nienachalny sentymentalizm, jednak są to ozdoby mało istotne.
67 POST SCRIPTUM
w naturze następuje samoistnie. Prawo karmy, najpierw ptak zjada robaka, potem robaki zjadają ptaka. Oprócz tego mozolne naprawianie maszyn w czasie żniw, bo niestety, niejedno zwierzę wpadnie w tryby kombajnu. Prywatne ży cie pola w ogólnym rozrachunku nie oddaje aury pracy na roli, być może specyfika tego zajęcia zapodziała się podczas tłumaczenia książki. Jeśli John Lewis-Stempel da kolejne zaproszenie, aby zaznać prywatnego życia lasu, sadu czy sadzawki, raczej podziękuję.
John Lewis-Stempel, Szarak za miedzą. Prywatne życie pola, przeł. Hanna Jankowska, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2021.

JOHN LEWIS-STEMPEL

dzą z tytułu to ten jeden z wielu zajęcy, o które autor się troszczy i zabiega, aby nie zabrakło ich przypadkiem na polu. Zające, co prawda, pojawiają się na ilustracjach, ale borsuków czy jeży już nie ma. Nie ma zdjęcia pola, o którym pisze nierzadko w czułym tonie. Nie mówiąc już o taszni ku pospolitym, który ozdobiony jest „sakiewkami”, trybuli leśnej pleniącej się w szybkim tempie czy kąkolu, którego nasiona zanieczyszczały niegdyś zboże. Książka nie zawiera ilustracji czy rycin, oprócz tego Lewis-Stempel podaje cza sami informacje rodem z Wikipedii. Te same obawy pojawi ły się w przypadku Jej wysokości gęsi Jacka Karczewskiego. Lewis-Stempel idzie jednak o krok dalej. Mówi o doświad czeniu, scholastyce, możliwości pełnego zrozumienia oma wianych zagadnień. Doświadczenie jest istotne – unaocznia je ustęp zamieszczony w książce. Chodzi nie tylko o to, aby prezentować gatunki roślin, ale doświadczać ich właściwo ści na własnej skórze, pokazywać przyrodę i ludzi w jednym wspólnym ujęciu. Choćbyśmy opisywali nie wiadomo jak urocze krajobrazy leśnych rezerwatów czy parków naro dowych, będzie to w sprzeczności z ogólnym przesłaniem, na miarę możliwości zgodnym z prawdą. Na zboczach le śnych ostępów, pośród łąk, jezior czy morskich pejzaży, wszędzie są ludzie, nie zawsze postępujący w godny naśla dowania sposób. Ten postulat ukazywania rzeczywistości w szerszym aspekcie, bo przecież przyroda to też człowiek, wydaje się jak najbardziej uzasadniony. Lewis-Stempel jed nak nie do końca podąża tym tropem. Czegoś o życiu na roli się dowiedziałem, natomiast o samym autorze wiem ra czej niewiele. Za jego sprawą dowiadujemy się, jak wygląda dzień z życia rolnika. I to nie jest raczej rozrywkowy obraz, mając w pamięci takie programy jak „Rolnicy. Podlasie” czy „Rolnik szuka żony”. Swoją drogą, zajęcia rolnicze mają mało wspólnego z rozrywką. Media spłycają, pokazując tyl ko wycinek z całości (pars pro toto). Książka Lewisa-Stem pela jednak tego obrazka za bardzo nie poszerza. Pojawia się wątpliwość, czy przepisywanie Internetu w książce nie czyni z niej podręcznika, no i czy nie lepiej zajrzeć do sie ci, tym bardziej że jak już wspomniałem, Szarak za miedzą. Prywatne życie pola nie ma żadnych załączonych zdjęć. Tańce kuropatw, patrole gawronów, wróbli i grzywaczy w poszukiwaniu pożywienia nieco przypominają teatralne umizgi. Scenerią jest zachodzące słońce, deszcz, wichura albo szary mróz. W łanach zboża starają się ukryć kuropa twy, przenoszą się z jednego miejsca w drugie, chcą zmylić drapieżnika. Lewis-Stempel jednak niejednokrotnie poka zuje, jak króluje śmierć: wypatroszony jeż czy wrona wydłu bująca oko z padłego zająca. Nie da się uniknąć strat. Bilans
Jest pisarzem i rolnikiem. Pisywał dla „Sunday Express” oraz magazynu „Country Life”. Dwukrotnie zdobył pre stiżową brytyjską nagrodę The Wainwright Prize, przy znawaną autorom książek przyrodniczych i podróżni czych – w 2015 roku za Szaraka za miedzą Prywatne życie pola.

Napisał kilka innych książek przyrodniczych i historycz nych, za które otrzymał wiele nominacji i nagród oraz tytuł jednego z najlepiej sprzedających się autorów we dług gazety „The Sunday Times”.
Mieszka na pograniczu Anglii i Walii wraz z żoną i dwójką dzieci. [RK]
Prywatne życie pola
Artyści identyfikują własne życie ze swoim dziełem, bo ich życiem jest przede wszystkim malarstwo, którego nie można uprawiać ot tak – z doskoku. Sztuka nie jest ozdobą takiego życia, jest celem i sensem i zapewne jest też po to – jak powiedziałby Picasso – aby zmyć z duszy kurz codzienności. Czasem przydaje się do rozliczenia z przeszłością, do wyrażenia buntu wobec obowiązującego porząd ku, jest niezgodą na rzeczywistość i jest też po to, by pomóc widzo wi rozwikłać osobiste, wewnętrzne dylematy w poszukiwaniu wła snej tożsamości. Sztuka dotyka rzeczywistości i możemy odnaleźć w niej prawdę o nas samych, pod warunkiem, że spróbujemy dzieło sztuki odczytać, zrozumieć zawartą metaforę i ukryty sens. Do tego potrzebna jest odpowiednia forma. Doświadczenie w jej tworze niu artyści nabierają przez lata, a jeśli średnia wieku grupy twórców zbliża się do sześćdziesięciu (i w artystycznych życiorysach są liczne wystawy, plenery, prezentacje), to takiej malarskiej formie moż na z powodzeniem przypisać warsztatową rzetelność, choć każdy z twórców ma swój własny styl, wypowiada się w różnych techni kach i ma również swoje ulubione gatunki malarstwa, w których przez lata się wyspecjalizował.


Artyści wywodzą się z różnych środowisk i uczelni. Niektórzy mają już za sobą udział w tworzeniu artystycznych formacji, jak na przy kład Leszek Żegalski i Jan Szpyt – współtwórcy nieistniejącej Gru py Trzech czy Dariusz Miliński – współtwórca grupy artystycznej Pławna 9. Malarstwo jest dziedziną sztuki im najbliższą, choć nie którzy wypowiadają się również w malarstwie ściennym, scenogra fii czy plakacie. Jan Dubrowin realizował dyplom z tkaniny unikato wej, a Piotr Jakubczak ma za sobą bogate teatralne doświadczenia. Monika Ślósarczyk zajmuje się też wystrojem i dekoracją wnętrz, a Jan Żyrek – rzeźbą. Wszystkich łączy jednak malarstwo, w któ rym głównym motywem jest człowiek – jego postać w świecie rze czywistym albo widziana przez pryzmat religii, mitologii czy tak jak u Dariusza Milińskiego – przez pryzmat bajkowej ilustracji, trochę w stylu Boscha i Bruegla. Człowiek w portrecie, rodzajowej scenie czy religijnej wizji, jest w tym malarstwie w kręgu rzeczywistym (akt, por tret) albo w ezoterycznym świecie realizmu magicznego (Robert Hecz ko). Może być wpisany w określoną sytuację, zainspirowany malar stwem barokowym, jak na przykład w obrazach Janusza Szpyta, albo osnuty tajemniczą tenebrosą – jak u Jana Dubrowina. W dorobku ar tystów znajdziemy obrazy inspirowane klasyką sztuki – romantyzmem czy postimpresjonistycznym koloryzmem – nieco uproszczone, zbliża jące się do ekspresjonizmu. Jednak przede wszystkim czytelna jest in spiracja rzeczywistością, bo to ona podsuwa te najciekawsze tematy, które malarz pokazuje przez pryzmat własnej wyobraźni, uciekając się do lekkiej deformacji czy decydując się na drastyczną prowokację (Żyrek,SztukaJakubczak).niewyznacza
Wszyscy mamy wrażenie, że nasz świat trwa w złym czasie. Czy sztuka, choć daje wolność, jest teraz w ogóle potrzebna, czy może jest tylko dla wąskiego grona koneserów i krytyków? Czy dobre i rzetelne malar stwo nie utopi się w masowej kulturze? Malarze będą istnieć jednak zawsze. A może teraz właśnie powinni mówić najgłośniej? Może to malarstwo odrodzi wrażliwość, ocali największe wartości? Ale w ob razie nie można powiedzieć za dużo, bo… się go zabije – powiedział nasz polski kolorysta Artur Nacht-Samborski – i miał rację. Trzeba zo stawić coś widzowi, mimo wszystko, i skłonić go do głębokiej refleksji za wszelką cenę. [IWC]
Zwyczaj łączenia się w artystyczne grupy znany jest od dawna. Twórcy wybierają określony cel, mają potrzebę spotkania – po trzebę dialogu w języku, w którym rozumieją się bez słów. Co tak naprawdę będzie artystycznym credo grupy malarzy, którzy pre zentują swoje prace na wspólnej wystawie? Czy będą tworzyć artystyczne manifesty? Czy o ich spotkaniu zadecydował przypa dek, a może świadomy wybór, i czy ten wspólny pokaz stanie się początkiem czegoś nowego? Odpowiedzi na te pytania być może przyniesie czas.
GRUPPA SIEDEM
granic, daje swobodę w interpretacji rzeczywi stości, nie musi też kapać od metaforycznych znaczeń, choć każde dzieło jest wyzwaniem i za każdym razem widz może zadać pytanie: o co tu właściwie chodzi? Sztuka ma ukryty sens. Wydaje się, że dla grupy tych właśnie twórców optymizm nie jest w wysokiej cenie, a ich prace – tworzone na przestrzeni lat – czasem nie są zbyt jednoznaczne w odbiorze, choć są i takie, które dostarczają bezsprzecznie estetycz nych, optymistycznych doznań (w końcu sztuka ma zaspokajać potrze bę piękna). Bezpiecznym tematem na pewno pozostanie pejzaż, bez zbędnego patosu i filozofii. W Gruppie Siedem (bo prawdopodobnie artyści zdecydują się na taką nazwę) widzimy podejście do malarstwa poważne, zaangażowane, a znakomity warsztat malarski może z po wodzeniem ułatwiać dotarcie do prawdy w sztuce, skłonić do refleksji i głębokich przeżyć. Artyści nie uciekają w stronę wieloznacznej abs trakcji, a podstawą ich sztuki wydaje się rzetelny realizm, choć figura cja jest czasem bardzo osobistą wersją. Nie ma tu zbyt wiele symboliki i może dlatego właśnie symbol zawiera się w nazwie grupy – wzmoc niona litera „p” i liczba „siedem” (taka miała być na początku liczba członków) to swoisty związek czasu i przestrzeni i przede wszystkim synonim doskonałości.
68 POST SCRIPTUM
JAKUBCZAKPIOTR
DUBROWIN LESZEK ŻEGALSKI MONIKA ŚLÓSARCZYK

POST SCRIPTUM ROBERT HECZKO
JAN ŻYREK

DAREK


MILIŃSKI



JAN
JANUSZ SZPYT

Czy trudno było Ci się odnaleźć w tak elitarnym zespole? Na początku tak, ale to dlatego, że mamy tu zwykle po jednym specjali ście z danej dziedziny i wspólnych te matów trzeba szukać na innych płasz czyznach niż własne ukierunkowanie. Z czasem łatwiej jest się zintegrować z pozostałymi polarnikami, ponieważ wspólne posiłki, imprezy urodzino
Czym urzekła Cię Antarktyda? Kiedy w Twojej głowie pojawił się pomysł odwiedzenia tego odludnego lądu? A może był to przypadek? Który sezon z kolei tu spędzasz? Antarktyda urzekła mnie przede wszystkim surowym klimatem oraz fauną. Kocham zarówno ptaki, jak i walenie, więc miejsca takie jak Wyspa Króla Jerzego są moim natu ralnym wyborem. Pomysł pracy w stacji antarktycznej chodził za mną od 2017 roku. Postanowiłam wtedy wyprowadzić się na studia do Cam bridge i próbować potem zyskać miejsce w stacji British Antarctic Survey na Georgii Południowej. Jesz cze nie zdążyłam skończyć studiów,
Specjalistyczna wiedza z danej dzie dziny to warunek konieczny, żeby móc pracować w naszej stacji. Oczy wiście predyspozycje do pracy w ma łych i zamkniętych grupach również należą do cech poszukiwanych przez pracodawcę.
Polska Stacja Antarktyczna im. Henryka Arctowskiego to całoroczna stacja naukowo-badawcza położona nad Zatoką Admiralicji na Wyspie Króla Jerzego w archipelagu Szetlandów Południowych, jedna z kilkudziesięciu w tym rejonie. Nazwano ją na cześć badacza Antarktyki, Henryka Arctowskiego. Stacja działa od 26 lutego 1977 roku. Składa się z 14 budynków położonych między Zatokami Arctowskiego i Półksiężycową a Klifem Wydrzyków oraz 2 baz terenowych (Lions Rump i Demay). Jest kierowana przez Zakład Biologii Antarktyki wchodzący w skład Instytutu Biochemii i Biofizyki PAN i prowadzi badania w takich dziedzinach, jak: oceanografia, geologia, geomorfologia, glacjologia, meteorologia, klimatologia, sejsmologia, magnetyzm oraz ekologia. Rokrocznie zespół stacji zmienia się rotacyjnie podczas dwóch zmian. Grupa zimowa pracująca w stacji przez okres całego roku (od października do listopada kolejnego roku) składa się maksymalnie z 12 osób, natomiast liczniejsza grupa letnia to maksymalnie 40 osób. W roku 2023 planowane jest oddanie do użytku nowego obiektu stacji, co podyktowane jest m.in. zagrożeniem zalania starego budynku wskutek podwyższenia poziomu wód. Rozmawiam z jedną z całorocznych rezydentek stacji, Katarzyną Komarowską:

70 POST SCRIPTUM
Z Katarzyną Komarowską ROZMAWIA JOANNA NORDYŃSKA
Jakiego rodzaju wiedzy specjalistycznej oraz szczególnych predyspozycji wymaga udział w misji antarktycznej?
Foto: K. Komarowska – Antarktyda widziana z Wyspy Króla Jerzego
ANTARKTYDA
gdy udało mi się dostać po raz pierw szy do Polskiej Stacji Antarktycznej im. H. Arctowskiego, znajdującej się na Szetlandach Południowych. Teraz, już po studiach, jestem tu na pełen rok i mimo że nie jest to stacja brytyjska, to czuję, że jestem we właściwym miejscu i mój pobyt tutaj nie jest przypadkowy. Aktualnie jestem po drugim sezonie letnim. Pierwszy za częłam w 2019 roku. Na drugi wróci łam tu pod koniec 2021 roku, a teraz zaczynam zimowanie.
która jest zlokalizowana około 40 km na południowy wschód od stacji. Jed nym z moich zadań było rozstawienie fotopułapek rejestrujących tamtejszą faunę.
71 POST SCRIPTUM
Czy nigdy nie korciło Cię, żeby wyrwać się na biegun? Jesteś przecież tak blisko (przynajmniej z naszej perspektywy).
Jak wygląda życie codzienne w stacji? Życie w stacji uzależnione jest od po gody. Jeśli warunki atmosferyczne są odpowiednie, tj. wiatr nie wieje i nie ma opadów, to praktycznie wszyscy uczestnicy wychodzą w te ren i zajmują się swoimi monitoringa mi. Natomiast jeśli pogoda nie sprzy ja, to zostajemy w Stacji i planujemy kolejne monitoringi, przygotowuje my sprzęt naukowy i zajmujemy się pracami komputerowymi, takimi jak wprowadzanie do tabelek danych ze branych w terenie.
A jak daleko od stacji podążyłaś za antarktyczną fauną? Najdalej dokąd udało mi się dotych czas dotrzeć to na Wyspę Pingwina,
Foto: Komarowska –Stacja

we i wieczory w mesie zbliżają ludzi niezależnie od stanowiska, na którym pracują w stacji.
Czy będąc w tak odległym od domu zakątku świata, czujesz się wyobcowana (to zapewne szczególna sytuacja dla osoby w tak młodym wieku)? Pewnie nie, bo jest wi-fi, telefon satelitarny, ponadto absorbująca praca, książki, ale czy jednak nie doskwiera Ci brak
bezpośredniego kontaktu z bliskimi? Jak długo trwa jednorazowy angaż? Właściwie nie odczuwam, żebym była wyobcowana. Mam stały kontakt z ro dziną i przyjaciółmi przez WhatsApp i Messenger, a poza tym trafiła mi się naprawdę znakomita grupa zimująca, w której czuję się bardzo dobrze. Zimą będziemy tu w zaledwie 9 osób, ale ani mnie to nie przeraża, ani nie mar twi. Mogłabym nawet rzec, że taki stan rzeczy mnie nawet cieszy, gdyż na co dzień będąc w Europie, czuję się „przebodźcowana” i przygnieciona obecnością tłumów. Poza tym mia łam ogromne szczęście, że mogłam tu przyjechać z bliską osobą – z moim chłopakiem. Długość pobytu zależy od stanowiska i dostępności środków transportu. Jedni przyjeżdżają tu na rok, drudzy na pół roku, a jeszcze inni tylko na parę miesięcy. Ja najpewniej będę tu do końca roku kalendarzowe go. Kiedy dokładnie wracam? Tego jeszcze nie wiem. Mogę przypusz czać, że pod koniec tego roku, ale to w dużej mierze zależy od możliwości transportowych oraz dyspozycyjności mojego następcy.
Szczerze powiedziawszy, nie, nigdy mnie nie korciło. Nie jestem typem zdobywczyni, która musi wejść na najwyższy szczyt w okolicy, postawić stopę na każdym kontynencie czy być w najbardziej niedostępnych miej scach. Zależy mi na tym, żeby mieć święty spokój i móc obserwować zwierzęta w ich naturalnym środowi sku w ramach swojej pracy. Dlatego właśnie w pełni świadomie wybrałam pracę w Polskiej Stacji Antarktycznej im. H. Arctowskiego, gdzie nie ma ta kiej możliwości, żeby się „wyrwać na biegun” czy nawet podpłynąć w oko lice Półwyspu Antarktycznego.
Antarktyda urzekła mnie surowym klimatem
K.
Całkiem sporo rzeczy. Myślę, że jedną z nich było właśnie to, że to miejsce rzeczywiście jest odludne, szczegól nie dla osoby takiej jak ja, która spo ro czasu spędza w terenie i czasem nocuje nawet w bazach terenowych z dala od stacji. Poza tym nigdy nie zapomnę swojej pierwszej wizyty w kolonii pingwinów białobrewych, pierwszej obserwacji lodowej góry stołowej czy górzystego widoku Pół wyspu Antarktycznego na dalekim horyzoncie. Takie widoki i przeżycia na długo zostają w pamięci.
Czy coś Cię tu zaskoczyło, czy raczej „wszystko zgodnie z planem”? Wybierając się na stację polarną w do bie covidu i niekiedy nieprzewidywal nej sytuacji politycznej w krajach, któ re pomagają nam przy zaopatrzeniu i transporcie, wręcz należy spodziewać się, że coś nas zaskoczy. Dlatego, gdy występują zmiany organizacyjne tego typu, nie jestem zdziwiona. Przyjmuję to raczej ze spokojem i zrozumieniem. Niestety niełatwo było mi zachować spokój, gdy kilka dni przed przypłynię ciem ostatniego statku w tym sezonie mój chłopak, który miał tu ze mną zo stać na cały rok, dostał mail z wypo wiedzeniem umowy o pracę. Wśród argumentów znalazła się m.in. trudna sytuacja geopolityczna. Było mi bar
w czasie zimy, to zaznamy więcej cza su wolnego, w którym będziemy mogli realizować swoje pasje. Ja na pewno zamierzam zrobić kilka internetowych kursów, do których dostęp wykupiłam sobie przed przyjazdem tutaj.
Przed pandemią zdarzały się spora dycznie, zwykle w okresie letnim (na Antarktydzie to grudzień i styczeń). Aktualnie nie odwiedzają nas żadni turyści ze względu na covidowe obo strzenia.
dzo przykro, że musieliśmy się rozstać, ale jestem też wdzięczna, że mogliśmy spędzić tu razem okres letni.
Zdarzają się awarie systemów, brak prądu itp.? Czym wówczas się zajmujecie?
Foto: K. Komarowska – Pingwiny

M. Kowalski – Monitoring fenologiczny

Jak często zdarzają się wizyty ciekawskich turystów?
Co urzekło Cię najbardziej w tym odludnym miejscu?
białobreweFoto:
Co porabiasz w tzw. wolnym czasie? Tak naprawdę to dopiero teraz, pod koniec kwietnia, powoli dowiadu ję się, czym jest czas wolny w stacji. Latem było bardzo dużo pracy w te renie i przy komputerze, więc brako wało czasu na rozwój jakichś wyszu kanych zainteresowań. Cieszyłam się, kiedy znalazłam chwilę na obejrzenie filmu czy poczytanie książki. Odkąd zaczęła się zima, nieznacznie zmniej szyła nam się lista prac terenowych, ale przez fakt, że zostaliśmy tu tylko w 9 osób, nadal jesteśmy bardzo za jęci. Nie mamy tu na zimę kucharza, więc dyżurujemy w kuchni i na zmia nę sprzątamy poszczególne pomiesz czenia stacyjne. Jednak myślę, że gdy już oswoimy się z życiem w stacji
Czasami, gdy bardzo mocno wieje, mamy problem z dostępem do inter netu, ale poza tym awarie raczej się
Współczuję zapewne obopólnego rozczarowania, ale tak w życiu bywa. Tym razem to kobieta występuje w roli „marynarza”… Czy mimo to chciałabyś ponownie znaleźć się w ekipie antarktycznej? Czy to zazwyczaj zgrana grupa? Myślę, że tak. Nie jestem jeszcze pew na, czy miałabym ochotę wrócić na tę samą stację, ale na pewno chciałabym się znaleźć jeszcze w jakiejś ekipie an tarktycznej. Naturalnie, nigdy nie wia domo w jakiej grupie się wyląduje, ale jeśli trafi się na dobrych ludzi, tak jak ja trafiłam teraz, to ma się motywację do podjęcia kolejnego ryzyka.
72 POST SCRIPTUM
KATARZYNA KOMAROWSKA Pasjonatka ornitologii, od naj młodszych lat zainteresowana przyrodą. Od 2015 roku obrącz karka ptaków, szkoląca się m.in. na obozach ornitologicznych w Polsce, Anglii i Palestynie. Ukończyła zoologię na Anglia Ruskin University w Cambridge w 2021 roku. Zwyciężczyni ogólno angielskiego konkursu 2020 ASET Student Competion na najlepszy opis stażu studenckiego. Współ twórczyni bloga przyrodniczego „Ornithoholics”. W Polskiej Stacji Antarktycznej im. H. Arctowskiego spędziła już łącznie 12 miesięcy. W chwilach wolnych od pracy tań czy, czyta na temat antynatalizmu oraz składów kosmetyków, a także podróżuje w poszukiwaniu ptaków, spokoju i bioróżnorodnych miejsc do snorkelingu. Interesuje się także malarstwem akwarelowym.


Foto: M. Kowalski – Zbieranie materiału do badań
Foto: M. Kowalski – Ciekawski młody wydrzyk brunatny
Foto: M. Kowalski – Z tablicą pamiątkową Stacji

brunatnyWydrzyk–KomarowskaK.Foto:
Praca w stacji polarnej to genial ny punkt do wpisania w CV. Jestem przekonana, że doświadczenie, któ re tu zdobywam, pomoże mi kiedyś w dostaniu się na inne terenowe sta nowiska, takie jak na przykład strażnik parku narodowego. Do tego dochodzi

jeszcze kwestia przyszłości z perspekty wą, że zrealizowało się swój życiowy cel już w młodym wieku. Przyznam szczerze, że jestem z siebie niesamowicie dumna, że udało mi się tu dostać, i to dwukrot nie. Czuję się spełniona i niezależnie od tego, co się wydarzy dalej w moim ży ciu, myślę, że będę zadowolona. Wynika to głównie z tego, że nie odczuwam już presji, że muszę się ciągle starać, żeby coś osiągnąć, bo właściwie już to zrobiłam. Czasem nawet myślę, że gdybym miała jutro umrzeć, to nie czułabym dzisiaj żalu, że czegoś nie udało mi się dokonać. Praca w stacji polarnej to nie jest łatwe zada nie, ale uważam, że dla takiego poczucia warto było się jej podjąć. Na pewno jest to jakiś rozdział w życiu, ale z racji tego, że nie uznaję siebie za naukowca, nie jest on częścią kariery naukowej. Jestem raczej pasjonatką przyrody, która szuka święte go spokoju, tak więc pogoń za kolejnymi publikacjami kłóci się z moim sensem ży cia. Wolę być tutaj i zarabiać zbieraniem danych dla kogoś innego, kto potrzebuje ich do celów naukowych.
74 POST SCRIPTUM
Czy śnią Ci się ciepłe kraje? W zasadzie nie za wiele mi się tu śni, ale gdy już o czymś śnię, to na pewno nie są to ciepłe kraje. (śmiech) Nie lubię go rąca, którego zwykle w takich krajach doświadczałam. Dużo bardziej wolę chłód. Lepiej mi się wtedy oddycha, myśli i pracuje. Oczywiście nie lubię marznąć, ale dzięki puchowej kurtce i puchowym spodniom czuję się komfortowo nawet
Jaki wpływ na Twoje późniejsze życie może mieć obecny pobyt na Antarktydzie? Czy to jakiś rozdział w Twojej naukowej karierze, czy tylko tzw. fanaberia? Mam na myśli dalsze plany.
nie zdarzają. Zbyt dużo zależy od kondycji i funkcjonalności tutejszego sprzętu, że byśmy mogli dopuścić do jakiejkolwiek awarii. Wszelkie urządzenia są regu larnie bardzo dobrze sprawdzane, aby uniknąć tego typu niespodzianek.

przy temperaturze odczuwalnej -20 stopni Celsjusza (dzisiaj mieliśmy taką temperaturę).
Zatem gratuluję Ci osiągnięcia celu, o którym wielu śmiałków zapewne może tylko pomarzyć, i życzę, aby kolejne lata przyniosły Ci zadowolenie z pracy i szczęście w życiu prywatnym. Dziękuję za rozmowę. [JN]
Foto: M. Kowalski – Pokój prywatny K. Komarowskiej
75 POST SCRIPTUM
przyrodypasjonatkąJestem

maskowepingwinysięPierzące–KomarowskaK.Foto:



Foto: K. Komarowska – Kolonia pingwinów białobrewych
Foto: M. Kowalski – Monitoring ekologiczny
76 POST SCRIPTUM LecJerzyStanisław–obrażaniezabija,Satyra
i choć dużo z tego forsy nie przystoi praca w korpo dziś studiuję mulier fortis na piedestał wznosząc skromność
Historia banalna w istocie, choć trudno ją będzie powtórzyć.
Renata Cygan
BANALNA HISTORIA
Rysunek: Konrad Wieczorkowski
DOBRA GOSPODYNI DOM WESOŁYM CZYNI - MAKATKA
Adam Gwara
buzia w ciup a rączki w małdrzyk kupię harfę by mężowi strudzonemu grać w nostalgii stać się żoną co się zowie

Rozbudziłam w sobie pychę diabeł nie śpi trzeba działać tusz na rzęsach cnoty liche wstyd doprawdy kim się stałam
niechaj płoche cnoty gaszą ja przestaję w mrzonkach błąkać zająć haftem (jak raz) zda się być ostoją dla małżonka wstawać kiedy noc za oknem by domowi rozdać żywność bać się pana wieść byt godny zmieść jak brud tę całą inność

świerzop buja się za płotem dzięcielina wzrok mój pieści splatam warkocz klnąc egotyzm w gruntowaniu cnót niewieścich.
Kwiat róży zakochał się w kocie, kot w nocy, a noc w płatkach róży. Kot oczy miał złote, jak mika. Kwiat płatki szkarłatne jak rana. Noc czarna jak sadza z piecyka. Ach, jaki banalny to dramat! Tak trwali w absurdu impasie, aż czas te relacje uprościł. Kot zaczął do róży się łasić, a noc umierała z zazdrości. Od czego są jednak poeci, szczęśliwych zakończeń prorocy? Złotymi oczami noc świeci. Kot w końcu się zmienił w czerń nocy. A róża? Co z różą w ogrodzie? Czy jej w tej historii nie było? Na śmierć zakochała się w sobie. Historia banalna, jak miłość.


***
***
77 POST SCRIPTUM

***
***
Pewien audytor z Małdyt chciał przeprowadzić audyt pani Bożeny. Lecz do narzędzieocenywątłe miał zbyt.
Jest wspólnota zakonnic z Bogoty, której progów, pomimo ochoty, nie przekroczy mężczyzna, jeśli wcześniej nie wyzna, że się zgadza być członkiem wspólnoty.
***
Godzinami pan pewien w Chartumie balansuje na linie i w sumie to jest przykre. Być może, gdyby lin był węgorzem, ten pan zszedłby. A z lina nie umie.
Juliusz Wątroba

Pewien gangster, co mieszkał na Bronxksie, stracił twarz, bo rozniosło tam w krąg się, że gdy trafił na szezlong u psychiatry, to się zląkł, a psychiatra gangstera nie zląkł się.
***
Ślimakowi rzekł dzięcioł w BergamoOd tygodnia powtarzam to samo, gdy z uporem, dzień w dzień, stukasz głową o pień, że z adopcji cię wzięliśmy z mamą!
Rysunek: Sergio Palazon
***
Moja głowa stała się hipermarketem Wszystko w niej głupie tanie łatwo dostępne nic nie warte Chodzi tylko o to by ruch był w interesie a interes w ruchu Moja głowa pracuje dwadzieścia cztery godziny na dobę Jest w niej wszystko czego mi nie potrzeba
Adam Gwara
Pewien człowiek nieszczęsny z Madery, chcąc odpocząć od żony megiery, uciekł aż do Profumo, gdzie zaraził się dżumą, lecz przynajmniej się pozbył cholery.
Pewien biedak, co żonę wziął z Nędzy, doszedł z nią do ogromnych pieniędzy i wyjaśniał na blogach Sukces kryje się w nogach mojej żony, a zwłaszcza pomiędzy.
***
– Pieprzony covid! – krzyknęła wściekle. Nie zabrzmiało, jakby mówił to anioł.
ama spojrzała niespokojnie w stronę palm. Na Sri Lance biały człowiek na plaży oznacza coś do jedzenia i ciepłą, przyjazną dłoń. Mama mówi, że jak nie ma sezonu, można policzyć na niej wszystkie że bra. Jej piersi nie mają mleka, ale ja i tak jestem już za duża na mleko. Niepokoję się, bo mama mówi, że sezonu nie było dawno i nikt nie wie, co się stało. Myślę, że to może mieć coś wspólnego z wielkimi żelaznymi ptakami, które przestały latać. A przynajmniej nie widziałam ich bardzo długo. Wielka, gruba Lankijka przed sklepem, do którego czasem chodzimy, mówiła, że na świecie umierają ludzie. I że to za karę, bo rozgniewali bogów. Nie wiem, czy to prawda. Koty na wyspie mają jeszcze gorzej. Im nikt nawet nie chce niczego rzucić do jedzenia i wszyscy się od nich oganiają. Psy też ich nie poważają. Kilka dni temu ocean wyrzucił małego kota i żaden pies go nie ruszył, chociaż kot był najprawdopodobniej nieżywy. Mama kazała mi się trzymać z daleka. Podziwiam ją, bo jest sprytna. Kil ka razy ukradła rybę z kutra, który przypływa tu zawsze o 6 rano. Raz rzucali za nią kamieniami, ale zdążyła uciec. Nie lubię ryby, jednak byłam już bardzo głodna i zostałam zmuszona, aby przekonać się do tego oślizłego, zimnego mięsa. Tydzień temu przyplątał się tu pies Rodiego, nasze go sąsiada. Chyba chciał coś od mamy, ale przegoniła go warczeniem. Ostatecznie Rodi dał mu kopniaka. Ocean był głośny dzisiejszego dnia, ale słońce stało w zenicie. Byłam bardzo głodna. Zresztą nie po raz pierwszy. Mama zastrzy gła Wtedyuszami.naplaży pojawił się anioł. Byłam pewna, że one mu szą tak właśnie wyglądać. W jasnej, potarganej przez wiatr sukience, z rozsypanymi włosami i bosymi stopami. Anioł śmiał się perliście i śpiewał melodię, którą kiedyś słyszały śmy z mamą od białych ludzi.
Lucy Katarzyna Brus-Sawczuk
O każdej pełnej godzinie wszystkie stacje radiowe na Sri Lance podawały informacje krajowego ministerstwa zdro
„Bogini, możesz mówić do mnie jak chcesz… Lucy. Nigdy jeszcze nie zostałam nazwana, bo mama mówiła, że żadne z imion do mnie nie pasuje”.
Od tego czasu wiele spraw potoczyło się inaczej. Mój anioł

– Lucy… piękna jesteś.
M
***
78 POST SCRIPTUM
pojawiał się codziennie. Za każdym razem przynosił coś do brego, ostatnio nawet coś, co przypominało kolorem mle ko, ale zupełnie mi nie smakowało. Któregoś dnia mama poszła gdzieś przed wschodem słońca. Byłam jeszcze bar dzo śpiąca, więc nie wstałam. Potem mijały godziny. Ona jednak nie wracała. Moj anioł przyszedł trochę później i wszystko znów miało się zmienić. Pojechałyśmy strasznie śmierdzącym pojazdem do miasta. Wtedy również okazało się, że można kąpać się w czymś innym niż Ocean Indyjski, było to o wiele mniejsze, ale przyjemnie ciepła woda spo wodowała, że wcale nie chciałam stamtąd wyjść. Szorstka szmata, którą mój anioł usiłował mnie wytrzeć, zupełnie mi się nie podobała. Przecież wystarczy się dobrze otrze pać, a potem wytarzać w czymś intensywnie pachnącym, na przykład trawie, no fakt, czasem nawet w czymś bar dziej śmierdzącym. Okazało się też, że anioły wcale nie śpią w powietrzu czy na jakimś obłoku, tylko służy im do tego bardzo wygodna i ciepła skrzynka, dodatkowo jest na niej dużo miękkich przedmiotów, które całkiem przyjemnie można wykorzystać. Usnęłam natychmiast. Następnego dnia mój anioł, a zrozumiałam, że na imię ma Marie, roz mawiał z kimś, kogo nie było, a służył mu do tego płaski i czarny przedmiot, z którego wydobywały się dźwięki. Do myśliłam się, że Marie tłumaczy komuś coś na mój temat. Mówi też o tym, że popiskiwałam przez sen. To oczywiste. Musiało śnić mi się coś bardzo kolorowego, i to było sta nowczo miłe. Normalnie nie rozróżniam kolorów, ale na pewno każdy z nich ma odrębny zapach. Nie wiedziałam, jak zapytać o mamę, ale po kilku dniach jej wspomnienie zaczęło ulatywać. A może to Marie jest moją prawdziwą mamą, chociaż wygląda zupełnie inaczej i na dodatek chy ba ma ciemne włosy, a ja zupełnie jasne. Zaakceptowałam, że Marie jest moją mamą. Zabrała mnie do kogoś przera żającego, nie chciałabym więcej tam trafić. Miejsce cuch nęło nieznanym mi, nieprzyjemnym zapachem i na doda tek, mimo iż Marie głaskała mnie cały czas, to coś, co biały człowiek w długim ubraniu mi zrobił – bardzo bolało. Na wet chciałam go ugryźć, ale mój anioł stanowczo mi na to nie pozwolił. Potem zaczęły się dobre czasy. Nie wiem, ile trwały. Któregoś dnia Marie wróciła zapłakana do naszego wspólnego miejsca (nazywała to domem). Powiedziała, że musimy się rozstać. Czułam przez skórę, że to nic dobrego.
Chyba się zaczerwieniłam.
– Maleństwo… Czy mogę mówić do ciebie Lucy? – zapytał Spojrzałamanioł. na mamę, ale chyba nie miała nic przeciwko, bo zamerdała radośnie ogonem. Zaraz potem pojawiła się delikatna, ciepła w dotyku ręka i coś jeszcze… Wspaniale pachnąca parówka.
Kiedy po wyjściu z samolotu po raz pierwszy postawiła stopę na cejlońskiej ziemi, w Kolom bo ogłuszył ją kolorowy tłum, a wilgotne, egzotyczne po wietrze nie pozwalało oddychać. Luksus lotniska szybko zamienił się we wszechogarniający brud i bałagan, choć wyspa, w przeciwieństwie do kontynentalnych Indii, była zaskakująco zielona. Po czasie pomyślała, że to jednak do bry wybór, i tak mijały jej dni dyktowane pracą w schroni sku dla biednych lokalsów, a potem nieziemską, białą plażą i oczyszczającymi duszę i umysł falami oceanu. Powoli wy ciszała się.
foto: Pixabay

miłość i zaufanie. Psy na Sri Lance były wychudzone, za pchlone, odganianie kopniakami przez tubylców. Szuka ły dobrego słowa i pożywienia u ludzi, którzy z zupełnie innych przyczyn znajdowali na cejlońskiej plaży odpoczy nek. Czy tak jak ona – swoją mekkę. Zawsze miała ze sobą coś dla nich do zjedzenia. Koty na Sri Lance miały jeszcze gorzej. Nikt ich nie chciał. Bezpańskie, co raz ginęły pod kołami tuk tuków, czasem nie były w stanie umknąć głod nemu waranowi. Ludzie kotów nie poważali. Chociaż był w schronisku jeden rudy Lankijczyk, okaleczony w czasie wojny domowej1, który przygarnął kota. W styczniu 2008, kiedy armia lankijska chciała przełamać ostatnie linie obronne rebeliantów w północnej części wyspy, niechcący znalazł się na linii ognia. Nagły wystrzał pozbawił go nóg. Kelum opiekował się kotem, który początkowo przychodził do schroniska i wychodził, ale potem Kelum przemycił go do dzielonego z drugim Lankijczykiem pomieszczenia. Kie dy Marie zorientowała się, że jest tam zwierzę, przynosiła jedzenie nie tylko Kelumowi i Hiwrze, lecz także kotu. Na zwała go Budek, choć Kelum protestował, bo twierdził, że kot nie jest istotą boską. Przy okazji Marie uczyła mężczyzn angielskiego, jej przodkowie pochodzili z miasta poma rańczy – Nagpur [miasto w środkowej części Indii – przyp. red.]; kolor skóry o ton ciemniejszy niż mieli turyści przyby wający na Sri Lankę i czarne jak węgiel oczy Marie budziły 1 Wojny domowej pomiędzy wojskami Sri Lanki a tamilskimi separatystami.
Marie – młoda Szwajcarka z bagażem dwudziestu pięciu lat, rozpoczętymi w Europie studiami oraz facetem, który ją rzucił – kilka miesięcy temu uznała, że na rany serca naj lepsza będzie podróż. Kolega pomógł znaleźć wolontariat na egzotycznej wyspie. Wyspie łzie. Pomyślała, że łzy są Początkioczyszczające.byłytrudne.
79 POST SCRIPTUM
Ocean Indyjski fascynował, swoimi płucami dawał schro nienie roślinom, skorupiakom i rybom. Plaża przyciągała bezpańskie psy. W Europie pies stoi na piedestale, przy jaciel człowieka, istota inteligentna i czująca. Oddająca
wia. Ze względu na rosnącą ilość chorych na nową odmia nę wirusa na kontynencie wszyscy obcokrajowcy przeby wający czasowo na wyspie muszą bezwzględnie ją opuścić.
W chwili, kiedy wsiadała do samolotu, walczyła ze łza mi. Gdy usiadła, pozwoliła im popłynąć. Większą część zarobionych na wyspie pieniędzy zostawiła właścicielom mieszkania, aby zajęli się psem. Rinke – Holender z baru
Koło szczeniaka w pewnej odległości siedziała matka. Naj pierw była nieufna, ale potem pozwoliła kobiecie dotykać jej dziecka, z czasem sama zaczęła podchodzić. Pewnego dnia Marie zastała na plaży tylko Lucy. Przez kilka wcze śniejszych dni nie mogła przyjść, ponieważ wprowadzali nowe procedury higieniczne. Maseczki, których obowią zek noszenia był czymś, do czego ludzie mieli dopiero się przyzwyczaić. I to na długi czas. Posiłki i utylizacja śmieci. Zasady ruchu w schronisku, postępowania na wypadek choroby lub czyjejś śmierci.
– Co…???!!! Czy Pani oszalała…???!!! Co Pani chce???!!! Mało wam bezdomnych kundli w Europie…???!!!
Tamtego dnia po pracy poznała Lucy. A w zasadzie obie się poznały. Nie pamięta dokładnie, czy to ona zawołała, czy jasnowłosy wychudzony szczeniak podbiegł do niej –pierwszy.Ślicznotko, jestem Marie – powiedziała.
***
Tak. Wiedziała. Utrudniony ruch lotniczy. Wymogi epi demiologiczne. Kwarantanna, w obie strony dla podró żujących. Obowiązujące obostrzenia i testy. A co dopiero pies. Wywieźć psa z jednego kraju do drugiego, zwłaszcza gdy nie należą one do jednolitej Europy, nie było łatwo i bez pandemii.
– Czy Pan mnie słucha? To proste. Chcę przywieźć psa ze Sri Lanki do Szwajcarii – powiedziała zimnym, zdecydo wanym głosem.
Niechętnie podniósł słuchawkę.
Suczka zareagowała.
80 POST SCRIPTUM
Kiedy w lankijskiej ambasadzie telefon zadzwonił po raz dwutysięczny pierwszy, Noe Müller był mocno zmęczony. Był również wściekły. Zamierzał obejrzeć mecz, w którym grała jego ulubiona drużyna, i zjeść w końcu ulubionego burgera zamówionego na wynos (dlaczego, kurwa, za mknęli te restauracje!!!). Miał dość pytań tych głupich ludzi, którzy domagali się możliwości wjazdu na wyspę. Ile można powtarzać, że sytuacja epidemiologiczna itd., przekazywać link – w końcu, kurwa, oficjalnie opubliko wany na stronie ministerstwa zdrowia. Noe nienawidził swojego imienia. I swojego koloru skóry. Nazwisko lubił bardziej. Dzięki Bogu, że przynajmniej jego ojciec Badu ge Deepal Kumar jakimś cudem nabył nazwisko koloni zatorów. Matka, która oszalała dla lankijskiego lekarza w trakcie jednej z podróży jakiejś z tych, pierdu-pierdu, or ganizacji bez granic, wmawiała mu, że Noe to wybraniec, który ocalił ludzkość przed zagładą w czasie Wielkiego Po topu, gdy Bóg chciał ukarać ją za grzechy. Czyj Bóg? Noe nigdy nie odważył się zadać tego pytania.
Oczy Lucy zdawały się płakać. To niemożliwe. Przecież psy nie płaczą. Marie postanowiła zabrać przyjaciółkę do sie bie. Właściciel pokoju, który wynajmowała, początkowo nie chciał się zgodzić, ale argument w postaci kilku bank notów w nominałach innych niż rupie okazał się najwy raźniej skuteczny. Marie przeliczyła swoje oszczędności. Zanim pojawił się covid (choć na wyspie nadal było sto sunkowo mało odnotowanych zakażonych, a może media kłamały), dorabiała w weekendy w barze dla surfingow ców w Weligamie. Ruch turystyczny jednak wyraźnie się zmniejszył i właściciel baru – wielki, wytatuowany Holen der – potrzebował jej coraz rzadziej. Zaczął przebąkiwać też o potencjalnej ewakuacji do Europy. Z ciężkim sercem wyjęła z zakamuflowanej skrytki dwa banknoty. Lucy spojrzała na nią z wyrzutem. – Mała, będzie dobrze. Zarobię coś znowu.
Ich związek stał się niezwykły – wdzięczność w oczach suczki była bezcenna. Marie miała wrażenie, jakby tamta rozumiała każde jej słowo. Dziewczyna nigdy nie myślała o dziecku, ba, nie była nawet przez sekundę gotowa, żeby mieć dziecko z Xavierem. Zresztą Xavier to przeszłość. Do Lucy czuła coś niezwykłego. Może po prostu była jej aniołem. Suczka nabierała mięśni i siły. Razem biegały na plażę – zarówno inne psy, jak i mieszkańcy wyspy czuli przed nimi respekt.
w Weligamie – zobowiązał się pojechać raz na jakiś czas do nich, zobaczyć, czy dbają o Lucy. Przynajmniej, dopóki będzie na wyspie.

Pixabay
Od tej chwili codziennie spotykały się na plaży. Znajo mość stopniowo przeradzała się w przyjaźń.
– Ty jesteś Lucy, prawda?
w nich zaufanie. Kota musieli się pozbyć, kiedy w schroni sku pojawił się pierwszy przypadek nowej choroby i ilość miejsc dla bezdomnych została zredukowana do połowy. Nawet kiedy Kelum umarł z powodu niewydolności ne rek (chociaż jako przyczynę śmierci wpisano co innego), a kot z uporem przychodził, Marie wystawiała mu miseczkę z jedzeniem w miejscu niewidocznym dla władz schroniska.
Osiem miesięcy później.
***
„Na świecie w wyniku pandemii umarło… Naj większa ilość zakażeń… Sri Lanka… Kraje euro pejskie… Stany Zjednoczone… W Indiach…”
– Jak ma pan, kurwa, na imię??? Noe??? No to ma pan, kurwa, szansę się wykazać!!!
PPS Po pandemii wydawałoby się, że nic gor szego nie może się wydarzyć. 24 lutego 2022 roku rozpoczęła się inwazja Rosji na Ukrainę. Na wyspie codziennie wyłączają prąd. Nie ma ropy. [KBS]
PS Główne bohaterki opowiadania istnie ją naprawdę, pozostałe postacie są fikcyjne, a pewne okoliczności zostały zmienione i napi sane wyobraźnią autorki. Marie, która pod ko niec marca 2021 roku przyleciała na wyspę po swoją przyjaciółkę, zgodziła się, aby w historii zachować prawdziwe imię, wiek i narodowość.
Samolot linii Fly Emirates z Dubaju wylądował na Bandaranaike International Airport punktu alnie o trzeciej w nocy lokalnego czasu. Wśród obłożonego – z powodów epidemiologicznych – jedynie w połowie lotu, wyszła młoda pasa żerka. Po długim czasie oczekiwania odebrała swoją walizkę i – na taśmie bagaży niestandar dowych, po godzinnym oczekiwaniu – dużą, plastikową skrzynkę. Jeszcze tylko dwa tygo dnie kwarantanny w hotelu niedaleko Ahan gamy. Za pieprzony luksus w niewoli musiała zapłacić siedemdziesiąt pięć dolarów za dobę. Następnie długi lot z przesiadką i trzy miesiące kwarantanny Lucy. A potem będzie już normal Aniołnie.
Od kilku dni wszystko wyglądało inaczej. Marie przynosiła różne rzeczy na środek pokoju. Jej anioł wcześniej nigdy czegoś takiego nie robił. Było to niepokojące. Z wielkiego czarnego pu dła, którego Lucy nie cierpiała, wydobywały się dźwięki. Jedno ze słów pojawiało się szczegól nie często: „śmierć”. Lucy miała poczucie, że poznała kiedyś to słowo. Nie było przyjemne.
81 POST SCRIPTUM
Tylko jeden raz Lucy usłyszała głos Marie. Do biegał z małego czarnego przedmiotu.
Po tym, kiedy Marie wyszła i zamknęła za sobą drzwi, Lucy zwinęła się w kłębek na jej podusz ce. Czy anioły znikają w taki sposób?
stworzyła Renata Cygan, bez której od wielu lat nie wyobrażam sobie książek, które mam przyjemność re dagować. Swoją wrażliwością maluje klimat okładki, daleki od wszelkich banałów, oczywistości, zawsze zostawia przestrzeń interpretacyjną dla odbiorcy. I zawsze jej okładka jest opowie ścią samą w sobie, związaną z tytułem. I zawsze zatrzymuje… 90 autorów z Australii, Belgii, Białorusi, Holandii, Niemiec, USA, Wielkiej Brytanii i Polski pozwoliło zajrzeć do domów wierszem, zwierzeniem, opowiadaniem, obejrzeć wspólne fo tografie z ojcem. Chodzimy ścieżkami ojców pod kwitnącymi jabłoniami w sadzie i pod kulami wroga, spacerujemy ścieżka mi, z których zniknęli ojcowie. Prawda wzrusza, boli, zatrzymu je. Redakcją techniczną zajął się – tradycyjnie, jak poprzedni mi książkami – Kazimierz Linda, za ogrom pracy należy mu się duże uznanie. On czuł, że ta książka nie wślizgnie się obojętnie na półki bibliotek. I miał rację… [WDS]
nie miał rozwianych włosów ani sukienki potarganej przez wiatr. Ale Lucy poczuła zna jomy zapach.
– Piesku, obiecuję ci.

Ojciec to XVIII międzynarodowa antologia pod auspicjami Sto warzyszenia Autorów Polskich O/Warszawski II. Każda była te matyczna, każda ważna, ale ta okazała się najtrudniejsza. Dla wielu autorów bolesna, dla niektórych oczyszczająca, bo przez lata coś uwierało, gniotło, a tu znalazło furtkę do zrzucenia ba lastu. Jest też i wielka miłość ojcowska, i do ojca, i tęsknota za szmacianą lalką, którą sam dziecku uszył. Nie sądzę, żeby suchym okiem udało się prześledzić losy, spisane na prawie 300 stronach. A mówiąc o wielowymiarowej roli Ojca, jestem naprawdę szczera. Okazało się, że czytelnicy – a z wieloma każ dy z nas, współautorów się spotkał – otworzyli szufladki, sta re albumy, w zadumaniu odtwarzali minione, niedocenione, przeoczone nieodwracalnie chwile, o niedostrzeżonej wadze. Wiem też o ojcach, u których odezwały się dawno niesłyszane dzwonki wyczekiwanych telefonów, i przytuleń przybyło, tego jestem Niezwykłąpewna.okładkę
To nie była łatwa książka do napisa nia. To nie jest łatwa książka do czytania. Ale to jest książka pełniąca wielowy miarową rolę. Jak każda dostarcza lek tury, lecz 90 odsłon zaskakuje, wzrusza, budzi, intryguje –każda inaczej. Tak, właśnie odsłon, bo pokazują, piórem 90 autorów ze świata, często ukryte albo nieodkryte relacje z ojcem. I obnażają prawdy, do których sami autorzy docho dzili z wielkim zaskoczeniem, po latach zdając sobie sprawę, jak duży wpływ na życie ma kontakt albo jego brak, kiedy „ojciec był, a jakby go nie było…” .



83 POST SCRIPTUM
HussienRamadan


RAMADAN HUSSIEN urodził się w 1972 roku w mieście Serê Kaniyê, w północno-wschodniej Syrii (zachodni Kurdystan). Pochodzi z biednej rodziny, dorastał w bardzo trudnych warunkach po litycznych, społecznych i ekonomicznych. Jego ojciec, żeby utrzymać rodzinę, latem pracował jako rolnik, a zimą jako robotnik. Ramadan od najmłodszych lat interesował się sztuką rysunku i malo wania, odtwarzał na papierze otaczającą go przyrodę i ludzi przygniecionych problemami dnia co dziennego. Gdy miał szesnaście lat, ojciec wysłał go do portowego miasta Latakia, aby podjął studia w szkole rolniczej. To był pierwszy krok w dorosłość. W tej nowej rzeczywistości, z dala od domu rodzinnego, Ramadan zrobił duży postęp w samodoskonaleniu się w sztukach pięknych: poznawał ciekawych artystów, brał udział w plenerach i odwiedzał galerie. Tak zaczął szukać własnego ja i swojego indywidualnego języka artystycznego. Dwa razy w tygodniu przemieszczał się pociągiem z Latakii do oddalonego o 400 kilometrów Aleppo, aby ćwiczyć się w rzemiośle. Studiował i rysował twarze śpiących ludzi zmęczonych ciężką pracą i trudnym życiem. W ten sposób, jak sam mówi, po znawał ich dusze, rysy wewnętrzne, szczegóły ich pomarszczonych twarzy spalonych promieniami słonecznymi i zmęczenie, które czas wbił w policzki. Ten temat przewija się w jego twórczości do dziś. Po ukończeniu studiów rolniczych Ramadan przeniósł się do Damaszku, gdzie kontynuował pracę artysty, biorąc udział w wielu wystawach w Syrii i za granicą. W 2011 roku rozpoczęła się sy ryjska rewolucja: mordy, aresztowania i łamanie praw człowieka. Ramadan w obawie o życie swoje i swojej rodziny, postanowił wyjechać do Turcji. Z Turcji trafił do Grecji, potem do Macedonii, Serbii, na Węgry i ostatecznie do Austrii. W kraju zostawił wiele swoich obrazów, które niestety zostały zniszczone. Ucierpiały dokładnie tak, jak ludzie, których na nich przedstawiał. Ramadan nie ma oficjalnego wykształcenia artystycznego, nie studiował malarstwa w żadnej akademii sztuk pięk nych. Malowania nauczył się sam, ciężko pracując i ćwicząc, by dojść do perfekcji. Obecnie mieszka w Wiedniu. Kontynuuje malowanie sylwetek i twarzy ludzi zachowanych w jego pamięci oraz tych, z którymi obecnie żyje na wygnaniu. Bliskie jest mu przesłanie, że człowiek jest najważniejszy bez względu na to, kim jest i gdzie się znajduje. [PS]

85 POST SCRIPTUM

86 POST SCRIPTUM

87 POST SCRIPTUM




POST SCRIPTUM



POST SCRIPTUM

90 POST SCRIPTUM RAMADAN HUSSIEN

* Czasem z wielu kłamstw święta prawda.
* Szczęściem głupca jest nieświadomość własnej głupoty.
* Życie to umieranie na raty.
* Dzisiaj nawet złote myśli są w cenie złomu.
* Łodzią pustyni nie przepłyniesz. Kłamstwem życia nie oszukasz.
* Co lepsze: gorzka prawda czy słodkie kłamstwo?
* Leń robi wszystko, by nic nie robić.
* Niektóre za chwileńkę sławy oddadzą ostatnie majtki!
* Władza bez donosicieli jak donosiciele bez władzy.
91 POST SCRIPTUM
* Dyktanda życia nigdy nie napiszesz bezbłędnie.
* To dobrze, jeśli potykasz się o wyrzuty sumienia.
AforyzmyWątrobaJuliusz
* Dylemat: lepiej świecić przykładem czy sztabką złota?
* Prawa natury nie wymagają nowelizacji.
* Prawo ciążenia nie obejmuje ulotnych chwil.
* Władza ma zawsze rację. Dopóki jest władzą.
* Głowa – kasa pancerna na pomysły.
* Niespełniona miłość jest jak szara tęcza.
* Psia wierność nie zależy od rasy.
* Że też jeszcze nikt nie wymyślił zniszczarki na poronione pomysły!
* Lepiej być gorzkim niż przesłodzonym.
* Marzenia niespełnieniami wybrukowane.
* Nasze życie to czas oszukiwania czasu.
* Uwaga! Nie zbliżać się do niego! Zaraża głupotą!
* Karierowicz pnie się do celu po drabinie, której szczeblami są podeptani konkurenci.
* Z kompleksów szalonych jednostek dramaty milionów.
* Ze szczytów władzy najbliżej do dna.
* Czasem trzeba wnikliwiej spojrzeć w Ziemię, by dostrzec niebo.
* Pechowiec ma szczęście do nieszczęść.
* Jeśliś żabą, to z bocianem się zaprzyjaźnij.
* Ze spalonych mostów nie zbudujesz drabin.
* Za psie pieniądze nie kupuj budy.
* Szczyt nadużycia władzy: mandat dla ślimaka za przekroczenie prędkości.
Byłem samotny, jestem samotny i pewnie już zawsze pozostanę sa motny. Trwam w tym pozbawionym życia świecie sam jeden, od czasów, które już przestałem pamiętać. Nie pamiętam swojego początku i pew nie nigdy nie poznam końca. Będę trwać tak całą wieczność. Nie przera ża mnie to, tylko unieszczęśliwia. Mój świat jest piękny. Pełno tu ziele ni i błękitów wód. Otaczają mnie cie płe promienie słońca, a w powietrzu czuję ciągły zapach kwiatów. Czasami widuję zwierzęta. Nigdy do mnie nie podchodzą, ale i tak cieszy mnie ich widok. Nie są w stanie zastąpić mi prawdziwego towarzystwa, ale są do bre. I pewnie szczęśliwsze ode mnie. Mogą łączyć się w pary, być ze sobą, przemieszczać się w grupach, wspól nie kroczyć przez życie… Właśnie koło mnie przebiega para. Wystukują ra ciczkami jakiś znany tylko sobie rytm, w którym swobodnie biegną przed siebie. Gdzieś w górze słyszę har monijne ćwierkanie ptaków, a obok mnie brzęczy owad.
– Nie zgadzasz się? Chcę dla ciebie jak najlepiej, nie opieraj się więc. Proszę, zamknij Zamknąćoczy.oczy?
Jestem samotny.
Mam się skazać na tę chwilę ciemności, zrezygnować ze światła, bo być może czeka mnie za to jakaś nagroda? Dla kogoś, komu nie ufam? Ale to robię. Zamykam oczy.
– Lek? Jaki lek? Chcesz mi zesłać to warzystwo? – Moje drżące serce nie mal wyrywa się z piersi. Myśl o towa rzyszu. Drugiej osobie, innej istocie… Nie. Nie mogę sobie robić nadziei. Dopiero co pogodziłem się ze swoim losem, niemożliwe jest, by mógł się on zmienić. Ktoś się bawi moim kosz tem. Sam nie chce mi się pokazać, ale obiecuje coś nierealnego. Nie. Nie zgadzam się na to.

– Co to wszystko ma znaczyć?! –Krzyk mnie osłabia, chwieję się. Nikt mi nie odpowiada. Gdzie jest ten, który mnie oszukał? Mogłem się tego
– Halo? Słyszysz mnie? Kim jesteś? –Mój głos brzmi dziwnie. Chyba nigdy go nie używałem.
Budzę się. Czy to był sen? Chyba straciłem przytomność. Dziwne. Pró buję się ruszyć, ale przychodzi mi to z trudem. Czuję się ciężko, jakbym cały był zesztywniały. Boli mnie wszystko. Tak namacalnie, tak strasz nie mocno odczuwam każdy frag ment własnego ciała. W głowie mi dudni. Zimno mi. Czuję ssanie w żo łądku, mam sucho w gardle. Koszmar. Otwieram zlepione oczy. Gdzie się podziało słońce? Czemu tu jest ciem no? Wstaję. Rozglądam się. Przeży wam szok. Mój świat został odarty ze światła. Trawa pod moimi stopami wydaje się szara. Zniknęły drzewa. Zostały z nich tylko ścięte pieńki. Czu ję ostry zapach dymu i czegoś jesz cze. Gdzie są kwiaty i ptaki? Gdzie są wszystkie zwierzęta?
– Pomóc? Chcesz mi pomóc? W ta kim razie pokaż mi się. Chcę cię zo baczyć. To będzie prawdziwa pomoc. Słyszę śmiech.
Maja Chałubińska
spodziewać. Sam sobie jestem winny. Oddałem mu swój raj, aby w zamian dostać piekło. Pozostało mi tylko cze kać na koniec. Koniec? Jaki koniec? Ja nie miałem mieć końca.

Tęsknota
– A więc twierdzisz, że jesteś samot ny? – Słyszę głos. Do kogo on należy? Co się dzieje? Nie potrafię tego po jąć. Odwracam się. Nikogo nie widzę. Czy tylko mi się zdawało?
– Niestety, nie mogę ci się pokazać. Ale mam lek na twoją samotność.
– Nieważne, kim jestem. Chcę ci pomóc. Czuję narastające we mnie podniece nie. Drżę. Nie umiem uspokoić bicia serca. Coś się dzieje.
Słyszę szmer. Głosy. Ktoś tu idzie. Moje serce znowu zaczyna drżeć. A więc jednak! Jednak mnie nie oszukał! Dał mi towarzystwo! Co tam zmęczenie, wyjdę im naprzeciw. Nieco chwiejącym się krokiem zaczy nam powoli biec. Upadam tylko raz, szybko się podnoszę. Głosy są coraz donośniejsze. W mroku widzę rysu jące się sylwetki. To oni! Idą! Są po dobni do mnie! Śmieją się do siebie. Ich krok również jest chwiejny. Jeden z nich trzyma w dłoni jakiś przed miot, podłużny, zwężający się ku gó rze. Z płynem w środku. Och, może ugaszą moje pragnienie? Zauważają mnie. Patrzą na siebie. Tak! Jestem tutaj! Chodźcie do mnie. Idą. Wycią gam do nich ramiona, chcę ich objąć, ale jeden z nich popycha mnie na ziemię. Trochę za mocno. Próbuję się podnieść. Wyciąga nogę i kopie mnie. Dwukrotnie. Próbuję się opierać, ale wtedy dołącza do niego drugi. Ko pią mnie w brzuch, twarz, w krocze, w nogi. Kiedy się budziłem, myśla łem, że osiągnąłem swój próg bólu, że bardziej się nie da. Myliłem się. Teraz boli mnie mocniej. Dręczą mnie. Pluję krwią. Ciężko mi krzyczeć i –oddychać.Zostawcie mnie! – stękam tylko, ale to nic nie daje. Nie mam się jak obro nić. Jestem słaby. Boję się. Tortury w końcu ustają. Moi dręczy ciele, niedoszli przyjaciele, zatrzymu ją się. Jeden mówi coś do drugiego. Chyba jest zaniepokojony. Słyszę, że zaczynają biec. Nie wiem, co się sta ło, ale cieszę się, że poszli. Nie takie go towarzystwa szukałem.
– Czy dalej pragniesz obcować z ludź mi? Nie sądzę. – Słyszę głos. Aha.
– Błagam, zabierz mnie stąd! – Krzy czę w niebo, ale boję się, że jego już tam nie ma. Zapomniał o mnie. Zrobił to celowo. Czuję się złamany. Mam
Budzę się, tym razem nie czuję bólu. Widzę światło. Znowu jestem w ja sności, znowu jestem w raju. Nie po trafię się jednak uśmiechnąć, czyżby moje pragnienie powrotu nie było tak silne, jak myślałem?
– Nie – szepczę, czując, że coś we mnie pęka. Jakieś dziwne wzrusze nie, jeszcze większa słabość. Moja tęsknota powróciła. Łzy zalewają mi oczy. Nigdy dotąd nie płakałem.
Nie wiem, kim są, ale nie byli wcale podobni do mnie. Byli źli. Skrzywdzili mnie. Zadali ból. O, Nieznajomy, któ ry do mnie przemówiłeś, dlaczego mi ich zesłałeś? Czy to była jakaś próba?
wzrok. To dziewczynka. Dotyka mo jej ręki, a potem ją opuszcza. Siada koło mnie. Uśmiecha się delikatnie. Trzyma coś w drugiej dłoni. Wyciąga ją w moją stronę. Jedzenie. Kawałki pokrojonego owocu. Mój głód zno wu daje o sobie znać, ale boję się sięgnąć po owoc. Nie wiem dlaczego.
Siedzi w kuckach, opierając się o pień drzewa. Głowę ma schowaną w dłoniach. Nieco mniej otwarcie, ale podchodzę do niego. Nie reagu je. Siadam naprzeciw, wyciągam rękę w jego stronę. Dotykam ramienia. A on porusza się gwałtownie, sięga ręką za siebie i wyciąga coś zza ple ców. To chyba jest broń. Celuje we mnie. Odsuwam się odruchowo. Nagle obaj słyszymy huk… Wybuch, coś płonie. Podnosimy głowy. Nad nami coś leci. Jakiś wielki, dziwny ptak. Mężczyzna wstaje, zaczyna biec przed siebie, nieptasi ptak leci za nim. Coś z niego zlatuje. Uderza w ziemię. Tuż przed nim. Znowu eks plozja. Wybuch. Wstrząsa mną. Ciało nieznajomego zostaje odrzucone na bok. Ptak leci dalej i ginie gdzieś na szarym niebie. Podbiegam do męż czyzny. Ale jego już tam nie ma. Tylko szczątki. Porozrzucane na boki. Nie ma go. To mnie przeraża. Krzyk więź nie mi w gardle. Ja też muszę ucie kać. Muszę biec przed siebie. Chociaż nie mam sił, biegnę. Ten świat jest straszny, przerażający. To nie jest mój świat. Zbyt intensywnie, zbyt moc no… Gdzie moi prawdziwi przyjacie le? Chyba jeszcze nigdy nie czułem się tak samotny.
Wstrząsają mną silne torsje. Przesta ję kontrolować własne ciało. Łapię się za posiniały brzuch, z moich ust automatycznie wylewa się śmier dząca breja. Obrzydliwe. Nie jestem w stanie przy tym leżeć. Na czwora kach przemieszczam się gdzie indziej. Chcę się położyć i odpocząć, ale zno wu kogoś widzę.
– Nie mógłbym cię zostawić. Nigdy cię nie zostawię.
Biegnę dalej. Muszę ich zgubić. Sam już nie jestem pewien, czy aby na pewno chcę mieć towarzysza. Oni są straszni. Nie ma tu nikogo podobne go do mnie. Są same potwory, z któ rymi nie potrafiłbym się zaprzyjaźnić. Boję się, że znowu do mnie podejdą. Chcę wrócić do siebie! Chcę być sam! Zapomnieć, że to wszystko przeży łem. Chcę przestać odczuwać swoją bolesną fizyczność, chcę przestać od czuwać cokolwiek, chcę z powrotem do swojego raju!
– Nie – powtarzam, ale dziewczyn ka wkłada mi kawałek pożywienia do ust. Zamykam oczy. Zaraz coś się stanie. Kładę się na plecach, a ona przytula się do mnie. Przez tę jedną chwilę czuję radość. Przez tę jedną chwilę nie jestem samotny.
Ciągle widzę jej twarz. Delikatne, kręcone loczki okalające drobną twa rzyczkę. Ubrudzony zadarty nosek, podarta sukienka. Moja tęsknota nabrała koloru. Zacząłem tęsknić za czymś, czego wcześniej nie umiałem określić – za kimś realnym.
Niedość.zauważam, kiedy ktoś do mnie podchodzi, żal zalewa mnie zbyt mocno. Reaguję, dopiero gdy mnie dotyka. Moja reakcja jest podobna do reakcji tego siedzącego pod drze wem mężczyzny, gwałtowna i prze rażająca. Wyciągam pięści w stronę napastnika. Ale zamiast ataku czuję dłoń, która delikatnie łapie mnie za nadgarstek. Maleńka dłoń. Podnoszę
– W takim razie pokaż mi się.
Inni. Znowu są tu ze mną inni. Idą w moją stronę. Niosą coś wszyscy ra zem. Unoszą to do góry. Zawiniątko. Porusza się. To również ktoś. Mniej szy od nich. Dziecko. Zatrzymują się przede mną. Stawiają dziecko na zie mi, jest czymś obwiązane. Jego oczy błądzą w panice. Zatrzymują się na mnie. Dziecko krzyczy. Otaczają je w półkręgu, bym mógł to widzieć. A potem wszyscy razem zatapiają w nim coś ostrego. Mój krzyk miesza się z krzykiem dziecka. Z jego ciała tryska krew. Jego cierpienie ustaje, moje nie. Kobiety i mężczyźni zaczy nają coś śpiewać, biorą się za ręce, mnie też chcą za nie złapać. Wyry wam się im. Oni tańczą.

– A więc wciąż tam jesteś. Myślałem, że teraz już mnie zostawisz. Czego jeszcze mógłbyś ode mnie chcieć?
Ale i to zostaje mi odebrane. Niezna jomy wysłuchał mojej prośby. Znowu nastaje ciemność i nie ma już nic.
– Przejrzyj się w tafli, a mnie zoba czysz. Jestem częścią ciebie.
Nie odpowiadam. To za dużo. Za dużo naraz. Za dużo tego wszystkiego. To wszystko brzmi tak nierealnie, ale z drugiej strony wydaje się prawdzi we. Pewnie dlatego, że jest prawdą. Mogę stworzyć ludzi. To ja mam wła dzę, by pobudzić te istoty do życia. Ale to ja byłbym wtedy odpowiedzial ny za te wszystkie wybuchy, morder stwa i ofiary. To na moich ramionach spoczywałby ciężar Istnienia. Drżę na wspomnienie tego, co czuło moje ciało. Czy byłbym gotów to znieść? Dla kogo? Dla tych, co wycinają drze wa mojego raju? Dla potworów mor dujących dzieci? Dla powietrznych demonów zrzucających bomby na złamanych od dźwięku wystrzałów ludzi? Dla bezmyślnych gadów, którzy dla własnej przyjemności są gotowi dręczyć słabszych? Dla nich mam to Widzęznosić? jej twarz. Delikatna, niewin na… Podaje mi rękę, uśmiecha się. W tym strasznym świecie odnalazłem pierwiastek miłości. – Chcę stworzyć ludzi. [MC]
Nie wierzę. To nie jest możliwe. On nie może być częścią mnie. Jak? Ostrożnie podchodzę do strumienia. Zatrzymuję się. Przyglądam się so bie. Pierwszy raz widzę swoje odbi cie. Ostatnio tyle rzeczy dzieje się po raz pierwszy… A więc tak wyglądam? A więc ty tak wyglądasz? Jestem piękny, doskonały… Nic dziwnego, że nie mogłem znaleźć nikogo, kto byłby do mnie podobny. Jestem ideałem. W moim wyglądzie jest jednak coś…
– Jestem skazą na twoim obrazie, widzisz to, prawda? Stworzyła mnie twoja samotność, a dzięki twojemu bólowi i cierpieniu urosłem w siłę. Teraz jestem nieśmiertelny, bo już za wsze pozostanie w tobie ta tęsknota, ten żal, pamięć o tym, co widziałeś. To byli ludzie. Zamieniliby twój Eden w piekło. Nie myśl więc, że jestem egoistą i pokazałem ci to tylko dla własnych korzyści. To jest przestro ga. Ty jesteś Twórcą swojego raju i ty masz zdolność tworzenia ludzi… Ale po tym, co widziałeś, chyba zgodzisz się ze mną, że to zły pomysł?
MAJA CHAŁUBIŃSKA , rocznik 2001, studentka twórczego pisania na Wy dziale Filologicznym Uniwersytetu Łódzkiego. Pisze od dzieciństwa. W 2014 r. swoim wierszem Do Kłu sownika zdobyła wyróżnienie w mię dzynarodowym konkursie poetyc kim organizowanym we Włoszech – Concorso Internazionale di Poesia e Teatro Castello di Duino X Edizione. W 2017 r. opowiadaniem Ta jemnica Miłości zajęła I miejsce w ogólnopolskim konkursie or ganizowanym przez Wyższe Se minarium Towarzystwa Chrystu sowego dla Polonii Zagranicznej w Poznaniu. W 2019 r. jej opowiada nie W jednostajnym rytmie serca tra fiło do antologii II edycji Ogólnopol skiego Konkursu im. Bolesława Prusa na opowiadanie młodzieży. W roku 2020 wzięła udział w Olimpiadzie Literatury i Języka Polskiego, gdzie swoją pracą Powieść fantastyczna jako kontynuacja motywów sacrum w eposie antycznym i nowożytnym dostała się do II etapu. Najbardziej lubi pisać prozę, w której zawiera motywy duchowe, religijne lub etycz no-filozoficzne. Codzienność przeła muje szczyptą fantazji. Jej ulubionym pisarzami są Yann Martel, Ursula K. Le Guin i dawni klasycy: Oscar Wil de i Fiodor Dostojewski.


95 POST SCRIPTUM

foto: Jarek Juszczak
POEZJA
96 POST SCRIPTUM
Polecane
MARCIN ZEGADŁO (ur. 1977) - poeta, pu blicysta, recenzent. Wydał sześć zbiorów wierszy: Monotonne Rewolucje, Stowa rzyszenie Literackie im. K.K. Baczyńskiego, Łódź 2003, Nawyki Ciał Śpiących, Zielona Sowa, Biblioteka Studium, Kraków 2006, Światło powrotne, Wydawnictwo Kwadra tura, Łódź 2010, Cały w słońcu, SPP Od dział w Łodzi, Łódź 2014, Hermann Brun ner i jego rzeźnia, Wydawnictwo Forma, Szczecin 2015, Zawsze Ziemia, SPP Oddział w Łodzi, Łódź, 2018. Prowadzi bloga Księ gozbiry, gdzie recenzuje prozę i poezję. Pisuje również o książkach do „Gazety Wyborczej” Mieszka w Częstochowie.

ZastanawiałemZBAWIONY
M. PISZE POWSTAŃCZĄ PIOSENKĘ
„Trzeba się teraz pomodlić” – mówi matka. A w pościeli gałganek jak lalka wystrugana z wosku. Gdyby to wydarzyło się w słońcu odbitym od śniegu lub w promieniach innego księżyca, można by zabrać gałganek nad rzekę, cisnąć go w nurt i powiedzieć: Płyń! Ten strupek, który skubiesz, to jest umieranie. A to są twoje niepotrzebne dłonie i szponiaste palce. Płyń! I niech się nad tobą zamkną lustra jak powierzchnia wody. Ale to się wydarza tutaj, dlatego mówi się: Trzeba się teraz pomodlić i cisza nastaje jakby miał się zjawić anioł z ulotką o luksusach i dobrostanie. Tylko że takie rzeczy dzieją się w pustych pokojach albo w ciemności, bo anioł to nie jest ćma i czeka aż wszystko zgaśnie, a dopiero później stroszy piórka.
M. PISZE WIERSZ O DRODZE
97 POST SCRIPTUM
się, czy poszedł do nieba, bo żaden był z niego święty. A ja byłem chłopcem promiennym jak widmo i kiedy posyłał po mnie słowa w psich sforach, kiedy mnie tulił w bajkach o paleniu dzieci w czarodziejskich piecach, topniałem jak płatek śniegu na otwartej dłoni, a topniałem z miłości. Więc teraz mam prawo wiedzieć, czy poszedł do nieba, a na jego łysą głowę jakiś bóg założył wieniec z brzozowych witek i przez wieczność słyszał będzie, jak krzyczymy do niego: „Pobaw się z nami w wojnę, pobaw się w wojnę, dziadku!” I chmury rozstąpią się, a on nam odpowie, głosem miękkim jak śmierć w gęsim puchu.
Jestem użytkownikiem z pretensjami do mainstreamu. Możesz mnie teraz pocałować w rumiane policzki. Spali nas ogień, który się palił w serduszkach chłopców od Parasola, spod klosza, z rad nadzorczych spółek skarbu państwa, z partyjnej młodzieżówki, z wysokiej półki, z wysokiego konia.
Jestem użytkownikiem z pretensjami do mainstreamu. Palącą potrzebą zmiany. Jestem prezydentem wszystkich Polek i wszystkich Polaków, który nigdy nie był pijany, który mówi do ciebie o czystkach – a mówi z ekranu. Możesz mnie teraz przytulić – harcerko, harcerzyku, łączniczko i ty tęczowa panienko, chłopczyku z malinami w ustach. Tak to ustawiłem. Tak to ustaw.
M. ODPOWIADA NA ZARZUTY
M. SKŁADA JEDNO Z LICZNYCH OŚWIADCZEŃ
Jestem użytkownikiem z pretensjami do mainstreamu. Możesz mnie teraz pocałować w malinowe usta. Jestem mieszkańcem republiki, przylądka bez nadziei. Możesz mnie teraz przytulić do odsłoniętej piersi, żeby zrobiło się miękko jak w bandażach wszystkich rannych łączniczek, harcerek, żeby zrobiło się słodko jak w piosence. I niech to będzie nasz pałacyk, nasza Żytnia, Wola.
POEZJA
A tam cisza. Ale taka podszyta grozą, że aż śmierć się dziwi, a jak śmierć się dziwi, to milkną ptaki i sąsiad zamiera z papierosem w ustach oparty o krawędź balkonu. „Nie dziw się, nie dziw, kochana!” – śpiewają nasze dzieci i kruszą się ich kostki, języczki i kręcone włoski.
Niczego od ciebie nie chcę. Nie chcę mocnej złotówki i nie chcę śmierci powstańców o twarzach rozbrykanych dzieci. Nie chcę dziewcząt, których ciała nie zdążą dojrzeć i nie chcę palić świeczek na ich błyszczących kościach. Nie chcę miasta jasnego jak listopadowy cmentarz, gdzie kamień został na kamieniu, a reszta to jest wojskowa piosenka, to są szable marszałków, srebrnych jak sen o przedwojniu, jak podróż na księżyc, łańcuszek ze świętym. Nie chcę ginąć tutaj bez wieści, czekając na przelew, na świadczenie rodzinne, na pracę. Nie chcę od ciebie nic na pocieszenie. Żadnej nagrody, żadnego międzymorza, międzyrzecza, międzygórza. Żadnej nadziei.
I wtedy on powiedział: „takich wierszy nie pisze się w naszym pokoleniu”. Nie wiem, jakie wiersze pisze się w naszym pokoleniu – odpowiedziałem – ale wiem, że gdybym chciał napisać wiersz pokoleniowy, napisałbym o pustym mieszkaniu w wielkiej płycie, w którym stajesz u progu i krzyczysz: już jestem!
1. Do napisania tego felietoniku upoważniają mnie teoria i prakty ka, wnikliwa obserwacja od środka i z zewnątrz, zaangażowanie emocjo nalne, a jednocześnie zimne i wyra chowane spojrzenie na to ekscytują ce i frapujące zjawisko z pogranicza groteski (współcześnie) i literatury (niegdyś), zapewne mogące zainte resować psychologów, a nawet psy chiatrów! Sprzyjającą okolicznością dla ględziołka pospolitego, w którego właśnie się wcielam, jest czas. Zwykle psioczymy, że tak szybko upływa, ale niekiedy wyostrza spojrzenie i po zwala dostrzec to, co wcześniej umy kało Rzeczuwadze.będzie o konkursach. Literac kich, ze szczególnym uwzględnieniem tych poezji (?) pełnych. Mają one w naszym kraju długą tradycję. Zmie niały się ich regulaminy, wysokości nagród (od mamony po świstek, czyli dyplomik), prestiż i znaczenie. Osta ło się jeszcze, na szczęście, kilka zna czących konkursów, które promują prawdziwych twórców. Bo zwycięstwo w konkursie poezji to pierwszy i bezpieczny krok do li terackiego (pół)światka. Wszak nic prostszego, jak tylko napisać, przepi sać, wysłać i… czekać, aż przyfrunie wspaniała wiadomość, że jest się lau reatem! Bo konkursy literackie kuszą. Już wprawdzie nie nagrodami, za któ re można postawić willę (jako bywało drzewiej, w przedwojennej Polsce), ale samym faktem bycia laureatem, czyli kimś lepszym, ważniejszym, docenianym, a czasem nawet podzi wianym i… wzbudzającym zazdrość mniej utalentowanej konkurencji.
3. Byłem nagradzany w rozlicznych literackich zawodach, poczynając od Tatr (w ramach „Tatrzańskiej Jesie ni”, konkursu na wiersz o tematyce górskiej), a kończąc nad morzem, skąd wracałem z nagrodą prezyden ta Gdyni, „Grudą Bursztynu”, o którą kruszyliśmy satyryczne kopie w walce o laury, a także z… kacem. Przejecha łem, wodzony za nos telegramami informującymi o sukcesach, Polskę wzdłuż (od gór do morza), wszerz (od Bugu po Odrę przez Łódź, Poznań, Konin i Katowice), a nawet w poprzek (od siedleckiego „Sympozjonu Saty ry” po „Turniej Łgarzy” w Bogatyni).

Nie tylko przyjemność wynikająca z otrzymywania nagród była ważna. Jeszcze większą, choć niewymierną wartością były spotkania z organiza torami, z rozpromienionymi, a cza sem jeszcze przed uroczystym pod sumowaniem skacowanymi, pozo stałymi laureatami, a nade wszystko z jurorami. Najczęściej w skład jury wchodziły wybitne osobowości, zna ni literaci, z którymi rozmowy były prawdziwą ucztą intelektualną.
2. Ach, jakie to przyjemne i wspa niałe! Dostać informację, że wła śnie zostało się laureatem konkursu poetyckiego! Przecież to jakby taki mały, malusieńki, tyciuteńki No belek, Noblątko, Noblusio! Trzeba go tulić, dlatego że właśnie to jest szczęście wytęsknione, oczekiwane, o którym tyle się myśli, a nawet śni! Gdy już nie ma, prócz erotycznych, atrakcyjniejszych pomysłów na sny. Ekscytacja! Uniesienie z elementami egoizmu, pychy i narcyzmu, że oto jest się laureatem, który fruwa nad tym światem na skrzydłach pegazich, a jak z nimi do twarzy… Więc może na to konto winka lub wódeczki? Jeszcze tylko raz sprawdzić, czy to pewna informacja, czy prawdziwa, przecież tyle nieprawdy spływa w każdej chwi li, chwileńce… Ale tak, to jednak ta epokowa chwila, całe szczęście, gdy się poetka albo poeta dowiaduje, że jest! Naprawdę jest! Zauważonym! Docenionym! Nagrodzonym! Czasem przez samego pana prezydenta, czę ściej przez pomniejszych urzędników, ale przecież zawsze to nobilitacja i odlot w piękniejsze rejony…
lub jeszcze wymowniejsze milczenie, trzeba dopilnować, aby wieść o tym niebotycznym sukcesie dotarła jak najszerzej i jak najdalej… I nieważne, że w konkursie brało udział pięciu uczestników, a wręczono, bardziej lub mniej uroczyście (a często nawet zaocznie), sześć nagród!
98 POST SCRIPTUM

Juliusz Wątroba
Ach, jakie piękne jest życie (czasem przecież nie do życia) w takiej chwi li… Później w mediach społeczno ściowych wystarczy zamieścić fotkę wniebowziętego autora albo sa miuśkiego dyplomu, albo pozowaną razem z rozanielonym artystą, który właśnie chwycił samego Pana Boga za nogi. Szczęśliwy jest taki delikwent jako dziecko, które dostało upragnio ną zabawkę albo staruszek, któremu podnieśli właśnie rentę czy polityk, co to w końcu dochrapał się stano wiska… By zwielokrotnić szczęście i przyjmować zasłużone gratulacje
Wylęgarnia geniuszy?
Jednak gdy po raz setny zostałem lau reatem, to zapaliło się w moim roz palonym łebku już nie żółte ostrze gawcze, a czerwone światełko: kate goryczny zakaz konkursowania! Bo to już nie wypada, nie uchodzi, nie
99 POST SCRIPTUM

5. Żądni sławy i chwały konkursowi cze, zaślepieni i omotani wizją ko lejnych nagród i zaszczytów, często z premedytacją i perfidnie obsyła ją tymi samymi wierszami wszelkie możliwe konkursy, choć w regula minach większości stoi wyraźnie, że oceniane będą tylko „wiersze nigdzie niepublikowane i nienagradzane w innych konkursach”.
dziewczę zdobyła pierwszą nagro dę w sołeckim konkursie na wiersz o miejscowym kole gospodyń wiej skich. Zapowiadała się także, gdy jako dojrzała kobieta wygrywała ogólno polskie konkursy, i dalej się zapowia da (choć nie jest spikerką, bo to już wymarły zawód) na świetną poetkę. Jest aktualnie żoną (o kochankach nic nie wiem), matką, a nawet bab cią, ale zachowuje się tak, jak tamta dziewczynka sprzed dziesięcioleci. „Konkursuje” namiętnie, emocjonal nie i chorobliwie, kolekcjonując po etyckie laury, a poza regulaminami kolejnych zmagań nie dostrzega już niczego i nikogo, oprócz… wrednych konkurentów, którzy mają czelność i chcą ją ubiec w wyścigu szczurów po następne wyróżnienia. Do tej pory nie wydała ani jednego tomiku, ale za to nagradzano ją w bodaj trzy stu konkursach! I tak ją te konkursy omotały, jak nieszczęsną muchę sieć pajęcza, że już nie jest w stanie z tych omotań się wymotać i tylko sama się Dzieńzadręcza.rozpoczyna od poszukiwania regulaminów najbliższych konkur sów. Znaleziska analizuje wnikliwie pod kątem tematyki i składu juror skiego, by nie przeoczyć żadnej prze szkody, która mogłaby stanąć na dro dze do zdobycia kolejnego lauru. Jest na tyle inteligentna, że znając nawet gusty oceniających, dobiera pod nie utwory, często będące kompilacją już wcześniej napisanych. Podobnie na gina swe arcydzieła tematycznie, bo czasem wystarczy zmienić kilka słów w wierszu, by pasował jak ulał do my śli przewodniej konkursu!
A posiedzenia komisji konkursowych to oddzielny, barwny temat, bo czę sto są one pełne emocji i ciekawsze niż imprezy finałowe. Optymistycz ne zaś jest to, że tylko raz spotka łem się z próbą wywierania nacisku przez bezczelnych organizatorów na (obiektywnych w swojej subiektyw ności) jurorów, by nagrodzić lokalne
Może ktoś słusznie zapytać: po co się tak uzewnętrzniam? Czy po to, by się chwalić i reklamować? Żyjemy przecież w epoce chwalipiętów (jak to niegdyś by się pogardliwie powie działo) i w dobrym tonie, wręcz obo wiązkowa, jest autokreacja, zachwyt nad swoimi urojonymi i prawdziwy mi sukcesami. Zaradni „twórcy” na chalnie się lansują, zresztą jak wszy scy wokół, bo taki stał się ten świat. To jest dramat współczesności: za chwalanie tandety. Karykaturki wy noszą się na piedestał, aby rozwie wać mroki sentymentalnymi wspo mnieniami o niby-sukcesach, które mają uwznioślić upływający czas. Bo już nikt cię nie znajdzie, jak niegdyś w przysłowiu, gdy będziesz stał w ką cie, bo kątów już chyba też nie ma. Przyszło nam żyć w cyrku z okrągłą areną, gdzie wszyscy pokazują nawet to, co winni wstydliwie ukrywać! Nic z tych rzeczy, żadnej autoreklamy, piszę o tym dlatego, by uwiarygod nić ten felietonik, byście państwo, którzy w swojej łaskawości czytacie ten tekścik, uwierzyli mi na Słowo, to dosłowne i metaforyczne, że wiem, o czym piszę…
Jeżelibeztalencie!jużopatologicznych sytuacjach wspominam, to dotyczą one także (o zgrozo!) tych, którzy winni strzec czystości i uczciwości tej bezkrwawej bitwy na słowa. Spotkałem niegdyś dwóch jurorów różnych konkursów, niezłych poetów, którzy (nie mieściło mi się to wcześniej w głowie!) nagra dzali SWOJE WŁASNE wiersze, wysy łane na podstawione osoby!!!
przystoi. Bo to i moralnie wątpliwe, i już w żaden sposób nie przyczynia się do mojego twórczego rozwoju –zakładając optymistycznie, że przed laty, gdy zaniechałem tego procede ru, jeszcze się rozwijałem! Oczywi ście, nie mam też żadnej pewności, czy wiersze napisane później byłyby również zauważane.
Znów może paść pytanie: skąd o tym wiem i jak mogę kogoś o coś tak pa skudnego posądzać? Odpowiedź jest prosta – zdradzili się sami uczestni cy tego przestępstwa, publikując po kilku latach tamte nagrodzone przez siebie swoje wiersze, już pod własny mi nazwiskami, w swoich nowych to mikach! Nie do wiary, a jednak wie rzyć trzeba, bo to niestety prawda!
6. By jednak wyrwać się z patologicz nych zachowań niektórych uzdolnio nych uczestników, a nawet jurorów, zatrzymać się wypada nad większo ścią namiętnie konkursujących, wy syłających całymi latami mizerne plo ny zasiewów z jałowej gleby, którzy
Skąd o tym wiem? Bo sam kilkakrot nie zdyskwalifikowałem cwanych uczestników tych wyścigów, prze czytawszy te same wiersze, którymi uszczęśliwiali rozliczne gremia juro rów. Tak się bowiem składa, że od trzech dziesięcioleci jestem zaprasza ny do wydawania werdyktów przez organizatorów konkursów – pew nie nieświadomych tego, co czynią.
4. Są tacy nawiedzeni twórcy, któ rzy wpadli w nałóg konkursowania. Ulegli, gnani niepohamowaną chę cią mnożenia nagród we wszelakich konkursach i konkursikach. Stało się to ich receptą na życie, spełnieniem i satysfakcją, i dążeniem, dążeniem, dążeniem do kolejnych laurów i za szczytów. Nałogi, czyli uzależnienia, jak powszechnie wiadomo, są ciężki mi do wyleczenia chorobami, z któ rych wychodzi zaledwie kilka procent nieszczęśników. Znam poetkę, dobie gającą sześćdziesiątki, już z lekką za dyszką, spowodowaną przez jeszcze jeden, też wyniszczający nałóg (pa lenie!). Otóż zapowiadała się ona na znakomitą następczynię naszej Wi sławy, gdy już jako kilkunastoletnie
A jeśli to wszystko połączysz klamerkami plastikowych metaforyczne (np. ciemność ssie mleko światła z nabrzmiałych żarówek) to będziesz miał wreszcie szansę na szansę zostania laureatem! Już gratuluję!!!
Zaznaczam, że to mój oryginalny wiersz, i proszę nie próbować go wysyłać jako swój na kolejne kon kursy, bo plagiaty też się zdarzają!
izbę) będą przeplatane twoją niewątpliwą znajomością malarstwa różnych epok (np. Van Gogh nadstawił puste miejsce po uchu i usłyszał żółcień słoneczników) muzyki najlepiej klasycznej (np. słuchając Vivaldiego wiem na pewno i że rok składa się co najmniej z ośmiu pór) oraz koniecznie kultury antycznej (np. macicą Zeusa była głowa stąd Pallas Atena taka mądra choć baba)
PRZEPIS



niec laurowy ozdobił im siwe albo już wyłysiałe głowy. To z myślą o nich piszę ten wiersz – receptę na konkur sowy sukces:
100 POST SCRIPTUM
Cóż – na naiwności, również tej wy nikającej z przemożnej chęci zaist nienia, wzbogacają się też różnego rodzaju „wydawnictwa”, drukujące dla mamony „co popadnie, nawet ładnie”, jako ten grafomański rym -cym-cym!
7. Czyż więc konkursy poezji to wy lęgarnie geniuszy czy samo zło wcie lone, trwonienie czasu i środków, które można by przeznaczyć na coś wartościowszego? Nic z tych rzeczy wręcz przeciwnie. Szczególnie w tych czasach, gdy profesjonalne cza sopisma ukazują się w szczątkowych ilościach, gdy nie ma obiektywnej krytyki, gdy z jednej skrajności wpa dliśmy w drugą. Publikować można teraz wszystko, co się tylko chce, bo takie są możliwości techniczne –grafomańskie wypociny leją się ze wszystkich stron, a serwują je me galomańscy „poeci”, którzy powin ni robić prawie wszystko oprócz pisania wierszydeł i zaśmiecania umysłów wrażliwym istotom chcą cym jeszcze czytać poezję. Poezję autentyczną, czyli pisaną przez ludzi do tego powołanych, z talentem!
Na konkursy poezji wysyłaj wiersze łatwe lekkie i przyjemne – jurorzy nie lubią smętnych wynurzeń o zalanym robaczku twojego sumienia czy o miłości która wystrychnęła cię znowu na SMUTKA Musisz więc (np.wnabłyskotliwylekkostrawnyzrobićprzekładaniecjakkoliaztombakuobfitymbiuściepaniZosiktórymironiaiseksjurnypiecnapaliłsięnazimną
mimo starań, uporu, pracowitości, zaklęć i modłów nigdy nie zostali na grodzeni w żadnym konkursie. Takich mi żal, autentycznie, boć są przecie wrażliwymi istotami, a że rozumek nie ten, to przecież wina nie ich, a niesprawiedliwej i niedemokratycz nej, okrutnej i wyrodnej matki natury, która mniejszość obdarzyła talentem, a znakomitą większość zignorowa ła, wtrącając w piekło przeciętności. Choć nic za darmo, bo nieliczni wy brańcy za swoją oryginalność muszą płacić wysoką, czasem nawet naj wyższą cenę. Bo radości i spełnienia przeżywają stokrotnie, a cierpienia, z których często rodzi się prawdziwa sztuka, tysiąckroć intensywniej… Pochylę się jednak nad tą przewraż liwioną większością rekompensują cą sobie losowe niedostatki hałaśli wością, rozpychaniem się łokciami. Często jest ona bardzo operatywna, o zdolnościach i talentach… organi zacyjnych, stadnie wydaje koszmarne tomiki zaczynające się od notek bio graficznych (politowania godnych), organizuje spotkania we własnym gronie, połączone z ogłaszaniem we wnętrznych konkursików, by jednak, choć raz w życiu, symboliczny wie
Zakończmy te dywagacje z przymruże niem oka (?), poważnie, podpierając się niekwestionowanym autorytetem mądrości Księgi Koheleta ze Starego Testamentu, w której napisano: Wszystko ma swój czas (…)
Jest czas rodzenia i czas umierania (…) czas płaczu i czas śmiechu (…) czas szukania i czas tracenia (…) czas milczenia i czas mówienia (…) (Koh 3, 1. 2. 4. 6. 7)

Jest czas wysyłania wierszy na konkursy i kategoryczny zakaz tego czynienia, bacz więc byś wiedział, gdy ten czas nastanie… [JW]

8. Ale po co się czepiam, jak rzep psie go ogona albo kleszcz skóry, tych kon kursów i konkursików, a co gorsza, ich uczestników! Jeśli komuś potrzebne to konkursowanie jak rybie woda czy nimfomance seks, to niechaj sobie wysyła do końca świata wiersze po nagrody. Dla poprawy samopoczucia, podnoszenia własnej wartości, speł niania się w tak niegroźny sposób, choć jednak blokujący miejsca tym, dla których konkursy winny być skie Arowane.może to namiastka życia literackie go, takie radosne disco polo na rymy albo, nowocześniej, brak rymów. Taki
Więc zamilknę (na jakiś czas), by przemówić, uzupełniając ową Księgę na potrzeby tego tekściku już niena tchnionymi wersami:
101 POST SCRIPTUM
niegroźny bzik, konik na biegunach dla dorosłych dzieciaczków, które przez całe życie noszą śliniaczki tkane marzeniami i ssą mleczko natchnień z brzemiennych chmur, podglądane przez ciekawski księżyc, zza którego mrugają zalotnie gwiazdki pomyślno ści? Jedno wszak pewne: z prawdziwą literaturą nie ma to nic, ale to absolut nie nic Cokolwiekwspólnego…złegomożna by o kon kursach poezji powiedzieć, to jest w nich jedna rzecz nie do przecenienia: spotkania z podobnymi nienormal nym odmieńcami. Na żywo, twarzą w twarz, uśmiech w uśmiech, słowo w słowo, zachwyt w zachwyt, a cza sem nawet zazdrość w zazdrość! Nie ekran w ekran, na odległość i zaocznie, ale realna i namacalna wymiana spoj rzeń, myśli, słów, gestów, a czasem na wet… tomików, w których na papierze (wy)czerpanym (co to wszystko wytrzy ma) przycupnęły marzenia i urojenia – czy to o nieszczęśliwej miłości, czy o szczęśliwej nienawiści, a już na pew no o trwałym miejscu na Parnasie! A że czasem, a nawet często, są to spo tkania towarzystw wzajemnej adoracji, geriatryczne zjazdy ludzi, którzy upły wający bezlitośnie czas wypełnić chcą złudnym (bo nieprawdziwym) wyobra żeniem o własnej, urojonej wielkości?
Zaś ci, którzy mimo wielokrotnych prób nie zaistnieli w żadnym konkursie, po winni się zastanowić nad swoimi wro dzonymi predyspozycjami, by dojść do słusznego wniosku, że może są powo łani do czegoś innego niż „uszczęśli wiania” świata na siłę swoimi nic nie wartymi tekstami. Choć przecież pisać każdy może, to czy powinien?
Sumując: konkursy tak! tak! tak! Ale dla młodych, poszukujących, potrze bujących potwierdzenia swojego powołania. Dla młodych, których na grody konkursowe uskrzydlają, inspi rują, wzbogacają, rozwijają – są po trzebne… Dla młodych! I nie idzie tu o wiek metrykalny, bo pisanie to taka dziedzina, gdzie młodym może być i stulatek, byle z talentem! A że w sę dziwym wieku można pisać genialne wiersze, dał przykład choćby Jarosław Iwaszkiewicz, który u schyłku życia wzniósł się na szczyty lirycznych doko nań Mapą pogody!
Jednak by młody, wrażliwy, poszuku jący miejsca w życiu człowiek mógł się przekonać, czy jego próby pisar skie mają sens i są coś warte, kon kursy poezji są jak najbardziej po trzebne, mobilizujące i inspirujące. Bo jeśli zostaje się zauważanym po wielokroć w tym „literackim przed szkolu”, jest to sygnał dla piszącego, że jednak warto dzielić się sobą, swo ją oryginalnością, kreatywnością, by wzbogacać ten świat o nowe odcie nie, których tak brakuje w zabieganej szarzyźnie współczesności. Tym bar dziej że oceniają nadesłane utwory zwykle ludzie czujący poezję, często o różnych osobowościach, gustach li terackich, ale dochodzący do dziwnej zgodności, wydając odpowiedzialnie i z najlepszymi intencjami werdykty. Ale, na Boga, do końca życia nie moż na biegać i fikać w krótkich majtecz kach przedszkolaka!
Nasza Tereska z Pabianic

Generalnie babcia kibicowała Elly – tak nakazywał rozsądek. Biednej, niekochanej Elly, która męczyła się przez całe życie z kobieciarzem, skandalistą i alkoholikiem Erwinem, kpiącym z małżonki przy każdej okazji, zdradzającym ją na prawo i lewo z kurtyzanami, kuzynkami oraz kuzynami, co szczególnie przerażało babcię. Mówiła często, że współczuje Elly, a Erwin wywołuje u niej odruch wymiotny. Jednak wiedziałam dobrze, że prawda jest inna – a pan Fulde wywołuje u babci coś zupełnie innego niż ochotę na rzyganie w krzakach, bo to robiła babci szpitalna chemia. Tak naprawdę pociągały ją nonszalancja, lekkość gestów, szelmowski uśmiech – cechy, które biły z niemieckiego pomnika na kilometr. Babcia nocami marzyła o Erwinie Fuldem – gasiła w sobie te marzenia, zażarcie modląc się o niebiański odpoczynek dla Elly. Czułam sympatię do Familie Fulde, ale bałam się Erwina i uważałam go za wstrętnego typa. Naprawdę, kochasz tę paskudę? Jednak babcia widziała w panu Fuldem ucieleśnienie piękna, do którego tęskniła całe życie.
102 POST SCRIPTUM
poprzedników, tzn. nie multiplikuje wątków, korzysta z wcześniej zaprezentowanych artefaktów w ściśle odtworzonej scenerii. Kolejny raz pojawia się motyw rodziny dysfunkcyjnej. Twórcy, niestety, nie do końca zgodnie z prawdą stwarzają rzeczywistość, w której szczęśliwe zakończenie nie tyle nawet jest możliwe, co wręcz konieczne dla wywołania poczucia bezpieczeństwa czytelnika. Jest to wtórny dydaktyzm, a co za tym idzie –pseudocoaching w czystej postaci. Do owych pojęć jeszcze wrócę przy innej okazji, są one szkodliwe, przyczyniają się bowiem do uznawania obiegowych prawd za znak jakości. Powiedzmy otwarcie: z rodziny dysfunkcyjnej nie da się wyjść suchą stopą i nie dotyczy to tylko zespołu zachowań będących metaforyczną kulą u nogi. Nie jest możliwe całkowite zerwanie toksycznych relacji, bo rodzina borykająca się z niedostatkiem w jakiejś mierze stwarza tych ludzi, którzy się z niej wywodzą. Potem przychodzi czas na nauczenie się nowych, nieniszczących wzorców, pod warunkiem jednak, że uświadomimy sobie nieprawidłowość zachowań i reakcji na bodźce. Narratorką Kości, które nosisz w kieszeni jest Ula –nastolatka, która po szkole zajmuje się swoim młodszym rodzeństwem. Matka w tym czasie pracuje na kasie w Biedronce. Jest jeszcze babcia, która niedomaga, można powiedzieć, że podupada na zdrowiu, aż w końcu umiera. W zamyśle autora, książka miała być skierowana do młodzieży, rezultat jednak przerósł oczekiwania. Historia ta ma bardzo skrupulatnie wpleciony wątek społeczny. Barys uświadamia, że transformacja jest cały czas w toku, ponieważ są przecież ludzie pozostawieni na marginesie, starający się wiązać koniec z końcem, ale też wyczerpani psychicznie na skraju załamania nerwowego. Matka Uli zmienia partnerów jak rękawiczki, nie ma tutaj właściwego męskiego wzorca. Kobiety starają się być silne, samostanowiące, jednak również pełne wątpliwości i kruche. Taka aura stwarza potencjalnym towarzyszom życia pole do dezercji. Jeśli wspólne egzystowanie staje się areną konfrontacji, to któraś ze stron w końcu zrezygnuje. Można dać sobie pomóc, ale najpierw trzeba się otworzyć,
Kości, które nosisz w kieszeni Łukasz Barys
Na portyku widniał wytarty przez czas i deszcze, złocony niegdyś napis: Ruhen in Gott. Choć nie wiedziałam, co znaczy ruhen, to domyślałam, że nie „ruchać”, a potem sprawdziłam w słowniku, że „leżeć”. Zrozumiałam, że Niemcy to nacja delikatna i elegancka, a skądinąd wiedziałam, że eleganckie prawie zawsze znaczy kłamliwe.
„Kompletny wzrusz”, nieco ironiczne. A może inaczej, bez zadęcia, tak żeby nie bolało za bardzo. Jak można pisać o miasteczkach, wsiach, rozmazanych granicach i marginesach? Temat, wydawałoby się, już dość dobrze opracowany, sam go również podnosiłem przy okazji Domu dziennego, domu nocnego Olgi Tokarczuk. A jednak do tej przybliżonej już formuły wkrada się coś nowego, bowiem co pewien czas autorzy przekomarzają się z tym, jak ugryźć biedę, zwyczajność, ale również absurd w codziennym życiu. Przyznam, że Łukasz Barys w tym względzie nie popełnia przynajmniej błędów
wiedzieli, że to był ten Baranowski Fabian, od tych zamożnych jaśnie państwa Baranowskich. Zabiegi słowne pomagają w zrozumieniu tej małomiasteczkowej, dusznej zaściankowości. I Barys znalazł pomysł na to, jak ukazać gadulstwo i ciekawstwo mieszkańców, którzy nawzajem się oczerniają czy ekscytują prasowymi skandalami.
Ten duszny światek został w pabianickiej historii poszerzony o cmentarz. W powieści czytamy, że cmentarze to kina dla biedaków. Są pewną alternatywą spędzenia wolnego czasu dla osób mniej zamożnych, ale również starszych, nieodnajdujących się w innych rozrywkach. Niekiedy można tam znaleźć „korzonki”, tzw. antenatów, dawnych mieszkańców, od których biorą się losy danej rodziny. Na cmentarzach jest las aniołków, członkowie rodziny pomniejszeni do rozmiaru ogrodowych krasnali. Ludowość i baśniowość mieszają się z powszedniością. Ma tam miejsce inne życie, któremu trzeba się tylko uważnie przyjrzeć. Sama narratorka spędza tam sporo czasu, zaprzyjaźniając się ze zmarłymi. Jedną z nich jest Marianna Kindler. Dziewczynka nawet wyśniła sobie Mariannę. Obcowanie ze zmarłymi jednak nie przynosi jej pełnego zadowolenia. Z dzisiejszej perspektywy pomyśleć by można, że Ula wybrała sobie dość specyficzne zainteresowanie. Spacerowanie cmentarnymi alejkami, stwarzanie świata być może bezpieczniejszego niż ten realny, przyglądanie się temu, co niematerialne, ale jednocześnie owijanie tego w pewnego rodzaju możliwą do opisania całość. Barys udowadnia, że granica między życiem a śmiercią jest płynna. Babcia Uli mówi o tym, jak chce być pochowana. Ze względu na małe środki zamiast pomnika dostaje plastikową wanienkę. Na cmentarzu również widać różnice w statusie społecznym, podział na bogatszych i biedniejszych. Marianna Kindler jest przecież w pewnym sensie postacią, do której Ula aspiruje. Jest to też Niemka, konfrontacja dwóch światów przynosi więc w rezultacie to, co dzisiaj możemy nazywać poniemieckim. Nierówności społeczne i związana z nimi bezsilność oraz życie w matni, to mniej lub bardziej starał się nakreślić w Kościach… Łukasz Barys.
w miejsce ostrza krytyki postawić na współpracę. Babcia krytykuje matkę, a matka swoje frustracje wylewa na Ulę. W prozie Barysa szczególny rys ma małomiasteczkowość, życie pozorne, życie na rupieciach, łączenie nowego ze starym. Wkrada się tu duch poniemiecki nie za bardzo pasujący do współczesnej obyczajowości. Moglibyśmy rzec dobitnie, że Łukasz Barys opowiada o biedzie, chociaż sam ująłbym to delikatniej jako niedostatek, skromne życie bez pejoratywnego zabarwienia. Stanowi to niebywały ekwiwalent tej, niezbyt zresztą, opasłej opowieści. Jeśli autorzy dotykający obszaru nizin społecznych szafują nazywaniem, ruganiem, rzucaniem wyzwisk, łącznie z przerobionym już na wskroś dydaktyzmem, jak kto ma nie żyć, to Barys w tym miejscu sięga po humor, absurd, dziecinną zabawę i jakże też konieczną uważność. Samo patrzenie, przyglądanie się bez siłowania się na używanie górnolotnych słów czy epitafium ku czci ludzkości odgrywa zasadniczą rolę. Pisanie bez konieczności uświadamiania. Laureat Paszportu Polityki przyznał zresztą w rozmowie z Justyną Sobolewską dla „Polityki”, iż nie chciał stworzyć manifestu. W Kościach… nie ma przegadania, wartością jest za to ukazywanie całego spektrum życia na uboczu, które być może nie jest takie najgorsze. „Życie na kościach”, jak to ujmuje twórca. Sensacją może być samobójstwo, które popełnił niejaki Baranowski Fabian. Ula zakochała się w nim, był dla niej symbolem statusu, wszak jeździł z rodzicami w Alpy. Słowem – niczego mu nie brakowało. Poniekąd celowe jest tu przekazanie najpierw informacji o nazwisku, a potem imieniu. Nie wiem, jak jest teraz, ale dawniej ludzie pytali: „A od kogo ty jesteś?”. Coś, co pozwala na rozpoznanie. Baranowski Fabian istnieje w jakimś katalogu, gdzie odszukamy go po nazwisku. Informacja w prasie będzie czytelna, tylko jeśli będziemy
103 POST SCRIPTUM

siak, czy tego chcemy czy nie, nie uwolnimy się od piętna kości, pamięci przodków tętniącej w naszym Słowakrwioobiegu.uznania, przy okazji, należą się również wydawnictwu Cyranka za intrygujący format i szatę graficzną książki.
Łukasz Barys, Kości, które nosisz w kieszeni, Wydawnictwo Cyranka, Warszawa 2021.
ŁUKASZ BARYS – absolwent filologii polskiej i stu dent prawa na Uniwersytecie Łódzkim. Opubliko wał tomik poezji Wysokie słońce (Instytut Literatury / SPP Oddział w Łodzi), za którą otrzymał nagrodę w konkursie Złoty Środek Poezji. Opowiadania za mieszczał m.in. w magazynie „Wizje”. Laureat wielu konkursów literackich, m.in. Grand Prix konkursu im. Rainera Marii Rilkego, konkursu im. Krzysztofa Kami la Baczyńskiego, konkursu im. Rafała Wojaczka, Mię dzynarodowego Konkursu im. Siegfrieda Lenza, kon kursu Krajobrazy Słowa oraz konkursu im. Leopolda Tyrmanda – Inspirowani Tyrmandem. Jego powieść Kości, które nosisz w kieszeni okaza ła się bestsellerem Empiku. Otrzymał za tę książkę Paszport Polityki w kategorii Literatura za rok 2021. [RK]

Jestem świadom, jak trudno pisać o kwestiach społecznych i jednocześnie nie popaść w dydaktyzm, populizm, patos, tanią publicystykę, a ostatecznie banał i tendencyjność. Ula nie jest przerysowana, za to, mam wrażenie, momentami nazbyt wnikliwa w swoich sądach. Rozumiem, że jest pewnie bardzo wrażliwa, ale gdy osoba mówiąca w tekście to dziecko lub nastolatka, trzeba uważać, gdyż nietrudno o fałszywą nutę. Z tego też względu pisanie utworów dla dzieci lub młodzieży versus o dzieciach lub młodzieży jest ewidentnie trudniejsze od pisania, powiedzmy, kryminału, gdzie mamy gotową foremkę na ciasto (tekst) i wedle wzoru rozwijamy fabułę. Daleko w Kościach… do lansiarstwa i gadżeciarstwa, Barys nie stara się na siłę uatrakcyjniać utworu. Zdania są, jak czasami ujmują czytelnicy, ciągnące się, mozolne, bo też ciągnąca się i szara jest rzeczywistość, w której żyje Ula wraz ze swoją rodziną. Koncepcję na to, jak mają wyglądać Kości, wziął Barys zapewne z filmu Cześć, Tereska w reżyserii Roberta Glińskiego z 2000 roku. Filmowa Tereska (właśc. Aleksandra Gietner) pochodzi z Pabianic. Namacalna, rzeczywista nastolatka z poprawczaka, której losem, zresztą, przejęli się widzowie w Polsce i za granicą. Ola w filmie zagrała zwyczajnie samą siebie. Według Katarzyny Taras Cześć, Tereska jest jednym z najczarniejszych obrazów polskiej rzeczywistości po roku 1989. Najbardziej dobijająca bezsilność matki, która chce lepszego życia dla córki od tego, które zafundowała sobie przy mężu alkoholiku. Ola pojawia się również w Kościach… Barysa, to nasza Tereska z Pabianic. Reprezentuje więc niejako te szarobure Pabianice, albo raczej jest ich identyfikacją.
104 POST SCRIPTUM
„Dzieci w szambach, szamba w dzieciach”, Łukasz Barys skonstruował pabianicki poniemiecki światek od środka, i wcale nie ma tam pogardy, a raczej próba zrozumienia, bieda, która niekoniecznie niesie za sobą poczucie winy i piętno porażki. Ula przecież czyta książki, można by powiedzieć, że to niekoniecznie dzisiaj modny sposób na spędzanie czasu, ale jakże wartościowy i wyjątkowy. Tytułowe kości, które nosimy w kieszeni, są niczym innym, jak właśnie traumami, programami, skryptami, które odziedziczyliśmy po przodkach. Traumy transgeneracyjne (pokoleniowe) stanowią jeden z istotnych wątków w prozie najnowszej, jednak ujmowane zbyt schematycznie jedynie powielają znany już wzór. Barys nie pisze o życiu „na kościach” po to, aby piętnować, tworzyć sfery wykluczenia, piętrzyć wszelkiego rodzaju patologie, a raczej przygląda się, naświetlając szersze zjawisko zagubienia się w pokiereszowanym świecie. Mam jednak obawy, czy taki sposób opowiadania, ciągnący się i przewlekły, przyjmie się w dłuższej historii, bo przypomnę, że Kości… to książka licząca niespełna 150 stron. Tak czy
Kości, które nosisz w kieszeni
105 POST SCRIPTUM
jestmiejsce



Tu na REKLAMĘtwoją
Foto:Renata Cygan
106 POST SCRIPTUM Oprócz dzielenia się aktualnościami z czytelnikami w dziedzinie sztuki oraz literatury pragniemy wspierać młode talenty. W tym celu stworzyliśmy Fundację Wspierania Kultury „Post Scriptum”. Darowizny dla fundacji będą służyły szeroko pojętej promocji młodych artystów, zarówno na łamach kwartalnika, jak i w formie pomocy w organizacji wystaw, warsztatów czy wydawaniu książek. Jeśli chcesz przekazać datek na działalność naszej fundacji, możesz zrobić to za pośrednictwem strony internetowej www.postscriptumfundacja.com lub wpłacając darowiznę bezpośrednio na konto fundacji: 75114020040000310281956333 Dane kontaktowe: FUNDACJA WSPIERANIA KULTURY „POST SCRIPTUM” 05-092, Łomianki ul. STANISŁAWA STASZICA 14/5, KRS 0000908539 NIP 1182225810 e-mail: biuro@ postscriptumfundacja.com FUNDACJA POST SCRIPTUM










