10 minute read

Tęsknota – Maja Chałubińska – OPOWIADANIE

Tęsknota

Maja Chałubińska

Advertisement

Jestem samotny. Byłem samotny, jestem samotny i pewnie już zawsze pozostanę samotny. Trwam w tym pozbawionym życia świecie sam jeden, od czasów, które już przestałem pamiętać. Nie pamiętam swojego początku i pewnie nigdy nie poznam końca. Będę trwać tak całą wieczność. Nie przeraża mnie to, tylko unieszczęśliwia. Mój świat jest piękny. Pełno tu zieleni i błękitów wód. Otaczają mnie ciepłe promienie słońca, a w powietrzu czuję ciągły zapach kwiatów. Czasami widuję zwierzęta. Nigdy do mnie nie podchodzą, ale i tak cieszy mnie ich widok. Nie są w stanie zastąpić mi prawdziwego towarzystwa, ale są dobre. I pewnie szczęśliwsze ode mnie. Mogą łączyć się w pary, być ze sobą, przemieszczać się w grupach, wspólnie kroczyć przez życie… Właśnie koło mnie przebiega para. Wystukują raciczkami jakiś znany tylko sobie rytm, w którym swobodnie biegną przed siebie. Gdzieś w górze słyszę harmonijne ćwierkanie ptaków, a obok mnie brzęczy owad. – A więc twierdzisz, że jesteś samotny? – Słyszę głos. Do kogo on należy? Co się dzieje? Nie potrafię tego pojąć. Odwracam się. Nikogo nie widzę. Czy tylko mi się zdawało? – Halo? Słyszysz mnie? Kim jesteś? – Mój głos brzmi dziwnie. Chyba nigdy go nie używałem. – Nieważne, kim jestem. Chcę ci pomóc. Czuję narastające we mnie podniecenie. Drżę. Nie umiem uspokoić bicia serca. Coś się dzieje. – Pomóc? Chcesz mi pomóc? W takim razie pokaż mi się. Chcę cię zobaczyć. To będzie prawdziwa pomoc. Słyszę śmiech. – Niestety, nie mogę ci się pokazać. Ale mam lek na twoją samotność. – Lek? Jaki lek? Chcesz mi zesłać towarzystwo? – Moje drżące serce niemal wyrywa się z piersi. Myśl o towarzyszu. Drugiej osobie, innej istocie… Nie. Nie mogę sobie robić nadziei. Dopiero co pogodziłem się ze swoim losem, niemożliwe jest, by mógł się on zmienić. Ktoś się bawi moim kosztem. Sam nie chce mi się pokazać, ale obiecuje coś nierealnego. Nie. Nie zgadzam się na to. – Nie zgadzasz się? Chcę dla ciebie jak najlepiej, nie opieraj się więc. Proszę, zamknij oczy. Zamknąć oczy? Mam się skazać na tę chwilę ciemności, zrezygnować ze światła, bo być może czeka mnie za to jakaś nagroda? Dla kogoś, komu nie ufam? Ale to robię. Zamykam oczy. Budzę się. Czy to był sen? Chyba straciłem przytomność. Dziwne. Próbuję się ruszyć, ale przychodzi mi to z trudem. Czuję się ciężko, jakbym cały był zesztywniały. Boli mnie wszystko. Tak namacalnie, tak strasznie mocno odczuwam każdy fragment własnego ciała. W głowie mi dudni. Zimno mi. Czuję ssanie w żołądku, mam sucho w gardle. Koszmar. Otwieram zlepione oczy. Gdzie się podziało słońce? Czemu tu jest ciemno? Wstaję. Rozglądam się. Przeżywam szok. Mój świat został odarty ze światła. Trawa pod moimi stopami wydaje się szara. Zniknęły drzewa. Zostały z nich tylko ścięte pieńki. Czuję ostry zapach dymu i czegoś jeszcze. Gdzie są kwiaty i ptaki? Gdzie są wszystkie zwierzęta? – Co to wszystko ma znaczyć?! – Krzyk mnie osłabia, chwieję się. Nikt mi nie odpowiada. Gdzie jest ten, który mnie oszukał? Mogłem się tego spodziewać. Sam sobie jestem winny. Oddałem mu swój raj, aby w zamian dostać piekło. Pozostało mi tylko czekać na koniec. Koniec? Jaki koniec? Ja nie miałem mieć końca. Słyszę szmer. Głosy. Ktoś tu idzie. Moje serce znowu zaczyna drżeć. A więc jednak! Jednak mnie nie oszukał! Dał mi towarzystwo! Co tam zmęczenie, wyjdę im naprzeciw. Nieco chwiejącym się krokiem zaczynam powoli biec. Upadam tylko raz, szybko się podnoszę. Głosy są coraz donośniejsze. W mroku widzę rysujące się sylwetki. To oni! Idą! Są podobni do mnie! Śmieją się do siebie. Ich krok również jest chwiejny. Jeden z nich trzyma w dłoni jakiś przedmiot, podłużny, zwężający się ku górze. Z płynem w środku. Och, może ugaszą moje pragnienie? Zauważają mnie. Patrzą na siebie. Tak! Jestem tutaj! Chodźcie do mnie. Idą. Wyciągam do nich ramiona, chcę ich objąć, ale jeden z nich popycha mnie na ziemię. Trochę za mocno. Próbuję się podnieść. Wyciąga nogę i kopie mnie. Dwukrotnie. Próbuję się opierać, ale wtedy dołącza do niego drugi. Kopią mnie w brzuch, twarz, w krocze, w nogi. Kiedy się budziłem, myślałem, że osiągnąłem swój próg bólu, że bardziej się nie da. Myliłem się. Teraz boli mnie mocniej. Dręczą mnie. Pluję krwią. Ciężko mi krzyczeć i oddychać. – Zostawcie mnie! – stękam tylko, ale to nic nie daje. Nie mam się jak obronić. Jestem słaby. Boję się. Tortury w końcu ustają. Moi dręczyciele, niedoszli przyjaciele, zatrzymują się. Jeden mówi coś do drugiego. Chyba jest zaniepokojony. Słyszę, że zaczynają biec. Nie wiem, co się stało, ale cieszę się, że poszli. Nie takiego towarzystwa szukałem.

Nie wiem, kim są, ale nie byli wcale podobni do mnie. Byli źli. Skrzywdzili mnie. Zadali ból. O, Nieznajomy, który do mnie przemówiłeś, dlaczego mi ich zesłałeś? Czy to była jakaś próba? Wstrząsają mną silne torsje. Przestaję kontrolować własne ciało. Łapię się za posiniały brzuch, z moich ust automatycznie wylewa się śmierdząca breja. Obrzydliwe. Nie jestem w stanie przy tym leżeć. Na czworakach przemieszczam się gdzie indziej. Chcę się położyć i odpocząć, ale znowu kogoś widzę. Siedzi w kuckach, opierając się o pień drzewa. Głowę ma schowaną w dłoniach. Nieco mniej otwarcie, ale podchodzę do niego. Nie reaguje. Siadam naprzeciw, wyciągam rękę w jego stronę. Dotykam ramienia. A on porusza się gwałtownie, sięga ręką za siebie i wyciąga coś zza pleców. To chyba jest broń. Celuje we mnie. Odsuwam się odruchowo. Nagle obaj słyszymy huk… Wybuch, coś płonie. Podnosimy głowy. Nad nami coś leci. Jakiś wielki, dziwny ptak. Mężczyzna wstaje, zaczyna biec przed siebie, nieptasi ptak leci za nim. Coś z niego zlatuje. Uderza w ziemię. Tuż przed nim. Znowu eksplozja. Wybuch. Wstrząsa mną. Ciało nieznajomego zostaje odrzucone na bok. Ptak leci dalej i ginie gdzieś na szarym niebie. Podbiegam do mężczyzny. Ale jego już tam nie ma. Tylko szczątki. Porozrzucane na boki. Nie ma go. To mnie przeraża. Krzyk więźnie mi w gardle. Ja też muszę uciekać. Muszę biec przed siebie. Chociaż nie mam sił, biegnę. Ten świat jest straszny, przerażający. To nie jest mój świat. Zbyt intensywnie, zbyt mocno… Gdzie moi prawdziwi przyjaciele? Chyba jeszcze nigdy nie czułem się tak samotny. Inni. Znowu są tu ze mną inni. Idą w moją stronę. Niosą coś wszyscy razem. Unoszą to do góry. Zawiniątko. Porusza się. To również ktoś. Mniejszy od nich. Dziecko. Zatrzymują się przede mną. Stawiają dziecko na ziemi, jest czymś obwiązane. Jego oczy błądzą w panice. Zatrzymują się na mnie. Dziecko krzyczy. Otaczają je w półkręgu, bym mógł to widzieć. A potem wszyscy razem zatapiają w nim coś ostrego. Mój krzyk miesza się z krzykiem dziecka. Z jego ciała tryska krew. Jego cierpienie ustaje, moje nie. Kobiety i mężczyźni zaczynają coś śpiewać, biorą się za ręce, mnie też chcą za nie złapać. Wyrywam się im. Oni tańczą. Biegnę dalej. Muszę ich zgubić. Sam już nie jestem pewien, czy aby na pewno chcę mieć towarzysza. Oni są straszni. Nie ma tu nikogo podobnego do mnie. Są same potwory, z którymi nie potrafiłbym się zaprzyjaźnić. Boję się, że znowu do mnie podejdą. Chcę wrócić do siebie! Chcę być sam! Zapomnieć, że to wszystko przeżyłem. Chcę przestać odczuwać swoją bolesną fizyczność, chcę przestać odczuwać cokolwiek, chcę z powrotem do swojego raju! – Błagam, zabierz mnie stąd! – Krzyczę w niebo, ale boję się, że jego już tam nie ma. Zapomniał o mnie. Zrobił to celowo. Czuję się złamany. Mam dość. Nie zauważam, kiedy ktoś do mnie podchodzi, żal zalewa mnie zbyt mocno. Reaguję, dopiero gdy mnie dotyka. Moja reakcja jest podobna do reakcji tego siedzącego pod drzewem mężczyzny, gwałtowna i przerażająca. Wyciągam pięści w stronę napastnika. Ale zamiast ataku czuję dłoń, która delikatnie łapie mnie za nadgarstek. Maleńka dłoń. Podnoszę wzrok. To dziewczynka. Dotyka mojej ręki, a potem ją opuszcza. Siada koło mnie. Uśmiecha się delikatnie. Trzyma coś w drugiej dłoni. Wyciąga ją w moją stronę. Jedzenie. Kawałki pokrojonego owocu. Mój głód znowu daje o sobie znać, ale boję się sięgnąć po owoc. Nie wiem dlaczego. – Nie – szepczę, czując, że coś we mnie pęka. Jakieś dziwne wzruszenie, jeszcze większa słabość. Moja tęsknota powróciła. Łzy zalewają mi oczy. Nigdy dotąd nie płakałem. – Nie – powtarzam, ale dziewczynka wkłada mi kawałek pożywienia do ust. Zamykam oczy. Zaraz coś się stanie. Kładę się na plecach, a ona przytula się do mnie. Przez tę jedną chwilę czuję radość. Przez tę jedną chwilę nie jestem samotny. Ale i to zostaje mi odebrane. Nieznajomy wysłuchał mojej prośby. Znowu nastaje ciemność i nie ma już nic. Budzę się, tym razem nie czuję bólu. Widzę światło. Znowu jestem w jasności, znowu jestem w raju. Nie potrafię się jednak uśmiechnąć, czyżby moje pragnienie powrotu nie było tak silne, jak myślałem? Ciągle widzę jej twarz. Delikatne, kręcone loczki okalające drobną twarzyczkę. Ubrudzony zadarty nosek, podarta sukienka. Moja tęsknota nabrała koloru. Zacząłem tęsknić za czymś, czego wcześniej nie umiałem określić – za kimś realnym. – Czy dalej pragniesz obcować z ludźmi? Nie sądzę. – Słyszę głos. Aha. – A więc wciąż tam jesteś. Myślałem, że teraz już mnie zostawisz. Czego jeszcze mógłbyś ode mnie chcieć? – Nie mógłbym cię zostawić. Nigdy cię nie zostawię. – W takim razie pokaż mi się.

– Przejrzyj się w tafli, a mnie zobaczysz. Jestem częścią ciebie. Nie wierzę. To nie jest możliwe. On nie może być częścią mnie. Jak? Ostrożnie podchodzę do strumienia. Zatrzymuję się. Przyglądam się sobie. Pierwszy raz widzę swoje odbicie. Ostatnio tyle rzeczy dzieje się po raz pierwszy… A więc tak wyglądam? A więc ty tak wyglądasz? Jestem piękny, doskonały… Nic dziwnego, że nie mogłem znaleźć nikogo, kto byłby do mnie podobny. Jestem ideałem. W moim wyglądzie jest jednak coś… – Jestem skazą na twoim obrazie, widzisz to, prawda? Stworzyła mnie twoja samotność, a dzięki twojemu bólowi i cierpieniu urosłem w siłę. Teraz jestem nieśmiertelny, bo już zawsze pozostanie w tobie ta tęsknota, ten żal, pamięć o tym, co widziałeś. To byli ludzie. Zamieniliby twój Eden w piekło. Nie myśl więc, że jestem egoistą i pokazałem ci to tylko dla własnych korzyści. To jest przestroga. Ty jesteś Twórcą swojego raju i ty masz zdolność tworzenia ludzi… Ale po tym, co widziałeś, chyba zgodzisz się ze mną, że to zły pomysł? Nie odpowiadam. To za dużo. Za dużo naraz. Za dużo tego wszystkiego. To wszystko brzmi tak nierealnie, ale z drugiej strony wydaje się prawdziwe. Pewnie dlatego, że jest prawdą. Mogę stworzyć ludzi. To ja mam władzę, by pobudzić te istoty do życia. Ale to ja byłbym wtedy odpowiedzialny za te wszystkie wybuchy, morderstwa i ofiary. To na moich ramionach spoczywałby ciężar Istnienia. Drżę na wspomnienie tego, co czuło moje ciało. Czy byłbym gotów to znieść? Dla kogo? Dla tych, co wycinają drzewa mojego raju? Dla potworów mordujących dzieci? Dla powietrznych demonów zrzucających bomby na złamanych od dźwięku wystrzałów ludzi? Dla bezmyślnych gadów, którzy dla własnej przyjemności są gotowi dręczyć słabszych? Dla nich mam to znosić? Widzę jej twarz. Delikatna, niewinna… Podaje mi rękę, uśmiecha się. W tym strasznym świecie odnalazłem pierwiastek miłości. – Chcę stworzyć ludzi. [MC] 94

MAJA CHAŁUBIŃSKA, rocznik 2001, studentka twórczego pisania na Wydziale Filologicznym Uniwersytetu Łódzkiego. Pisze od dzieciństwa. W 2014 r. swoim wierszem Do Kłusownika zdobyła wyróżnienie w międzynarodowym konkursie poetyckim organizowanym we Włoszech – Concorso Internazionale di Poesia e Teatro Castello di Duino X Edizione. W 2017 r. opowiadaniem Tajemnica Miłości zajęła I miejsce w ogólnopolskim konkursie organizowanym przez Wyższe Seminarium Towarzystwa Chrystusowego dla Polonii Zagranicznej w Poznaniu. W 2019 r. jej opowiadanie W jednostajnym rytmie serca trafiło do antologii II edycji Ogólnopolskiego Konkursu im. Bolesława Prusa na opowiadanie młodzieży. W roku 2020 wzięła udział w Olimpiadzie Literatury i Języka Polskiego, gdzie swoją pracą Powieść fantastyczna jako kontynuacja motywów sacrum w eposie antycznym i nowożytnym dostała się do II etapu. Najbardziej lubi pisać prozę, w której zawiera motywy duchowe, religijne lub etyczno-filozoficzne. Codzienność przełamuje szczyptą fantazji. Jej ulubionym pisarzami są Yann Martel, Ursula K. Le Guin i dawni klasycy: Oscar Wilde i Fiodor Dostojewski.

This article is from: