11 minute read

JOHN PORTER – gość specjalny – wywiad – Katarzyna Brus-Sawczuk

foto: Katarzyna Idzkowska

YOU LOOK GOOD IN BLACK

Advertisement

rozmawia katarzyna brus-sawczuk JOHN PORTER

John Frederick Porter – walijski muzyk, kompozytor i tekściarz, członek Akademii Fonograficznej ZPAV. Studiował politologię, już wtedy grał na gitarze w klubach muzycznych i pubach. Po hippisowskich zmianach wyjechał za granicę, jak wielu mu współczesnych Brytyjczyków. Mieszkał i pracował w Berlinie Zachodnim oraz Australii. Od 1976 żyje w Polsce, gdzie zaczął tworzyć, komponować, robić karierę jako muzyk. Z Markiem Jackowskim i Korą stworzyli pod koniec lat siedemdziesiątych trio o nazwie Maanam-Elektryczny Prysznic, późniejszy Maanam. Współpraca trwała dwa lata, Porter grał tam głównie na gitarze akustycznej i wraz z Markiem Jackowskim towarzyszył wokalnie Korze. W 1979 roku John założył Porter Band. Z grupą nagrał słynny, grany przez wiele lat, utwór Helicopters. Zapoczątkował on erę nowoczesnej muzyki rockowej w Polsce. Artysta jest cały czas aktywny, ma na swoim koncie wiele dostrzeżonych i nagradzanych płyt i współpracę z wieloma uznanym wokalistami i muzykami.

Na spotkanie – po kilku próbach i „oswajaniu” tematu – umawiam się z legendarnym Johnem Porterem w miejscu, które na mapie Warszawy jest mekką dobrego jedzenia i dobrej muzyki. Wpada odrobinę spóźniony, ze słowami na ustach: „Nienawidzę wywiadów!”. W czerni od stóp do głów, szczupły, jednak zdecydowanie silny. „Nie będzie łatwo” – myślę, ale w miarę jak mija czas, rozmowa układa się w zgrabną całość, a na twarzy Johna pojawia się uśmiech.

foto: Katarzyna Idzkowska

John, pewnie każdy zadawał Ci pytanie: „Jak znalazłeś się w Polsce?”. Ja chcę zapytać: dlaczego nie wyjechałeś z Polski?

Myślę, że nie wyjechałem pewnie dlatego, że w pewnym momencie miałem już ułożone swoje życie, znalazłem swoje miejsce. Miałem przyjaciół. Mam. Jeśli jest Ci dobrze, nie masz wewnętrznej potrzeby, aby wszystko zmieniać.

Nie było tu dla Ciebie „czarno”?

Masz na myśli czasy zaraz po przyjeździe, kiedy Polska była częścią reżimowego ustroju? Tu nie było „czarno”, było raczej bardzo, bardzo ciemno-szaro. (śmiech)

Ale we wszystkich odcieniach szarości, czy to był jednostajny szary?

Rzeczywistość była bardzo szara, ale za to ludzie – kolorowi, ciekawi. Teraz na świecie często jest na odwrót. Miałem bardzo duże szczęście do ludzi, których spotykałem na swojej drodze. Już na samym początku mojego życia w Polsce poznałem Macieja Zembatego, to on wprowadził mnie w świat warszawskiej bohemy. Poznałem mnóstwo ciekawych artystów: Małgorzatę Braunek, Jacka Kleyffa i wielu innych. Myślę, że w Londynie nie miałbym możliwości poznania tak wielu znanych w kręgach artystycznych ludzi. Ja byłem pod wrażeniem, oni też byli pod wrażeniem. Tak zawiązywały się moje przyjaźnie.

Z Maciejem Zembatym wykonywaliście utwory Cohena. To była planowana przygoda czy spontaniczny projekt?

Tak spontanicznie wyszło, przez dłuższy czas byliśmy z Maciejem w zażyłej znajomości, lubiliśmy się. Maciej miał w planach nagrywanie Cohena, ja nie byłem wtedy wielkim fanem jego muzyki. Byłem natomiast fanem jego poezji. Od słowa do słowa projekt jednak powstał, zająłem się aranżacją, akordami. Maciej nie miał bardzo dobrego poczucia rytmu, czego miał świadomość. (śmiech) Jednak wspólnymi siłami udało się stworzyć piosenki, i graliśmy je.

Mówisz, że cenisz poezję Cohena. Ja chciałabym zadać pytanie o Twoją poezję. Czy słowa, które piszesz, wykorzystujesz jako pomysły do swoich piosenek i aranżacji? Czy może piszesz jedynie do szuflady? A jeżeli tak, to czy Twoja poezja ujrzy któregoś dnia światło dzienne? Wydasz książkę poetycką?

Czy to jest poezja? Nie wiem. Owszem, czasem napisane słowa służą jako baza do powstających piosenek. Piszę bardzo dużo. Czasami konfesyjnie. To tak, jak malarze często w tym, co tworzą, pokazują swój portret. Jeśli w mojej głowie powstają słowa, które zapisuję, nie zakładam z góry, że to będą piosenki czy poezja, są różne inspiracje. Dużo czytam, w taki sposób także powstają pomysły na słowa. Do wydania książki poetyckiej jednak, uważam, jest daleko.

Może „Post Scriptum” obejmie kiedyś patronat artystyczny nad wydaniem Twoich wierszy… John, w jakim języku piszesz poezję?

Po angielsku. Myślę, że najbardziej zrozumiałe jest pisanie w swoim oryginalnym języku. Poezję trudno tłumaczyć, zawsze są niuanse, można łatwo stracić sens. Wśród nazwisk poetów, którzy mieli wpływ na to, jak postrzegam świat

Muzą jest moje życie

foto: Katarzyna Idzkowska

JOHN PORTER JOHN PORTER JOHN PORTER JOHN PORTER JOHN PORTER JOHN PORTER JOHN PORTER JOHN PORTER

i jak piszę, należy wymienić na pewno Charlesa Bukowskiego, Johna Coopera Clarke’a, Johna Berrymana czy Dylana Thomasa.

A teraz nie chciałbyś wyjechać z Polski? Przy tym wszystkim, co dzieje się naokoło?

Prawdę mówiąc, nieraz były takie dyskusje, nieraz się zastanawiałem. Jednak teraz nie zrobię tego. Mam swój dorobek tutaj w Polsce i siedemdziesiąt jeden lat. Trzeba robić swoje. W wielu miejscach na świecie, również w Wielkiej Brytanii, rzeczywistość nie jest do końca różowa i dzieje się wiele niepokojących rzeczy. Mechanizmy polityki i brak odpowiedzialności wszędzie są podobne.

Jaka była Twoja współpraca z Nergalem (pseudonim sceniczny Adama Darskiego – przyp. red.)? Twórczość zespołu Behemoth, którego Nergal był współzałożycielem, stała się niejednokrotnie przedmiotem dyskusji medialnej i społecznej, angażując przedstawicieli zarówno mediów, duchowieństwa, jak i polityki. Nie spotkałeś się z ostracyzmem?

Nigdy nie miałem takiego problemu, poza tak zwaną branżą – ludzie mnie lubią. Z Nergalem połączyła mnie muzyka 62

i komponowanie. Mieliśmy w życiu epizod, kiedy pokłóciliśmy się, ale ostatecznie zagraliśmy razem na koncertach w europejskiej trasie Nergala z zespołem Me and That Man. Mimo iskier w przeszłości, teraz nie naruszamy nawzajem własnej suwerenności. Jest wręcz „miło”.

Czy John Porter ma swoją filozofię?

Filozofię? Żyję codziennie tak, jak uważam, że jest dobrze. Bliskie mi są buddyjskie zasady. Ważne, żeby nie robić nikomu krzywdy. Przynajmniej, dopóki nikt nie robi mi krzywdy. (śmiech)

Masz charyzmatyczną, charakterystyczną twarz.

Mam wadę wzroku, która w przeszłości była dużym problemem i wiązała się z wieloma cierpieniami i bólem. Być może dlatego moja twarz jest charakterystyczna.

Która piosenka w Twoim dorobku jest dla Ciebie najważniejsza? A może takiej jeszcze nie ma?

Każdy artysta ma nadzieję, że stworzy coś nowego, lepszego, niepowtarzalnego. Ktoś zapytał się mnie, czego żałowałbym przed śmiercią. Następnej płyty. Więc mam nadzieję, że najlepsza kompozycja jest jeszcze ciągle przede mną.

foto: Katarzyna Idzkowska

JOHN PORTER JOHN PORTER JOHN PORTER JOHN PORTER JOHN PORTER JOHN PORTER JOHN PORTER JOHN PORTER

Zanim powstał Porter Band, współpracowałeś z Korą i muzykami przyszłego zespołu Maanam. Nie żałujesz, że ta współpraca skończyła się, że nie nagrałeś z Korą już niczego innego?

(śmiech) Nie żałuję. Współpraca z Korą nie była najłatwiejsza. Kora nie była najłatwiejsza! Pewnie w końcu zabilibyśmy się nawzajem, gdybyśmy chcieli kontynuować wspólnie muzykę. Na początku zespół nie był sławny, ale w miarę jak jego muzyka nabierała popularności, Kora stała się bardzo pewna siebie i czasem wręcz, hm, nieznośna? Ba, też na pewno miałem swoje za uszami. (śmiech) W sposób naturalny poszedłem własną drogą. Założyłem Porter Band. W zespole (który miał kilkuletnią przerwę) grali przez lata różni artyści. Powstało bardzo dużo wartościowej muzyki.

Jakie książki czyta John Porter?

Czytam bardzo różne książki. Jeden z moich ulubionych gatunków to literatura amerykańska noir np. Harry Crews czy Brian Evenson – to także szalony pisarz, bardzo go cenię. Lubię prozę Daniela Woodrella, Kevina Barry’ego, Jamesa Ellroya. Jednak mam w swoim życiu takie okresy: albo dużo komponuję i wtedy nie czytam, albo dużo czytam i wtedy trudniej z komponowaniem.

Książki czytasz po angielsku?

Tak. Stanowczo. Było kilka tłumaczeń, które próbowałem przeczytać po polsku, ale to nie to samo.

Sięgasz także po literaturę polską?

Tak, staram się czytać również książki polskich autorów. Może rzadziej niż po tytuły anglojęzyczne, ale sięgam.

Również noir?

Nie, chociaż prawie wszystko polskie jest noir… (śmiech) Czytanie inspiruje. Pobudza mózg. Mam w swojej bibliotece również serię tytułów pisarzy chińskich – Mo Yan, Gao Xingjian (noblistów), a także Ha Jin i Eileen Chang. To jest zupełnie inna niż znana nam w Europie literatura.

Wielu ludzi uważa, że ktoś kto nie czyta, nie jest nigdy w stanie napisać wiersza…

Ja tak nie uważam. To zależy, czym jest poezja. Jaką nadamy jej definicję.

Tym, co w duszy gra…?

Kiedyś poezja nie była słowem pisanym. Były to opowieści. Przekazywane, mówione, powtarzane. Potem przyjęły formę pisaną.

foto: Katarzyna Idzkowska

Ta l e n t u n i e d a s i ę u k r y ć

Opowiesz mi o swoich muzach?

Nie mam… (śmiech) Muzą jest moje życie i wspomnienia.

Hm, czy mam napisać, że muzy są wspomnieniem Johna Portera?

Właściwie tak, bo muzy potrzebują bardzo dużo energii, siły i cierpliwości. Aby być inspiracją, wymagają nieustannego zainteresowania. A ponadto, potrafią być bardzo wybredne…

Czyli muzy obecnie gdzieś tam fruwają… Siłą rzeczy, powrócę do Twojego muzycznego i życiowego związku z Anetą Lipnicką. Tamten czas zaowocował trzema wspólnymi płytami i mnóstwem przebojów. Utwór Bones of love utrzymywał się wiele tygodni na listach przebojów. Powiedz mi, gdybyś teraz miał nagrać z Anitą muzykę, to co mogłoby to być?

Byłaby to podobna muzyka, historia czasem lubi się powtarzać. Muzycznie jesteśmy w innych miejscach, nie jesteśmy też razem, ale przyjaźnimy się bardzo i szanujemy. Poza tym, wychowujemy nasze wspólne dziecko. Ja w swoim życiu nieustająco mam dużo inspiracji. 64

Rozumiem, że muza też może być muzyką…

Nie… (śmiech) To nie jest to samo.

Też potrzebuje przecież dużo energii… Powiedz mi, w której sali koncertowej chciałbyś zagrać, gdybyś miał możliwość?

Moim marzeniem byłaby trasa koncertowa w Stanach Zjednoczonych. Jest tam kilka miejsc, w których chciałbym wystąpić. Inny jest też odbiór muzyki. Nawet kiedy gościnnie z Nergalem robiliśmy trasę i serię koncertów w Europie, publiczność była zupełnie inna, i kontakt z nią zupełnie inny. Zrobiło na mnie wrażenie to, że ludzie jednoczą się na koncertach, znają się, wiedzą, po co na nie przychodzą. Zupełnie inna atmosfera. Nie myślę o konkretnej sali koncertowej czy miejscu, ale o trasie koncertowej, o możliwości zagrania w tej atmosferze, która powoduje ogromne emocje.

John, w ostatnich kilku latach świat nas nie rozpieszczał. Najpierw pandemia, mnóstwo konfliktów na całym świecie, teraz tocząca się tuż obok wojna. Jak przeżyłeś

Once we placed stones on our dead children's eyes Burnt crosses in deep anguish The winds battered our tormented and fatigued souls We cried tears of blood

That's what they told us ...

Barbarien punks we were Without a home, without love Built our own personal churches, Our brave insurrection Within our vanquished hearts We played that rebel music To celebrate the impossibility of Life Forever against, never for …

The night runs slowly now A jeans shirt stuffed inside an acoustic guitar Moonlight trudge, a memory nudge Running out of miles, running out of road Running out of running … Forever against, never for …

ten czas zamknięcia? Pamiętam, że codziennie na Facebooku zamieszczałeś swoje kompozycje, śpiewałeś, akompaniując sobie na gitarze. Twoje posty stały się bardzo popularne, miałeś wielu słuchaczy i wiele odsłon. Czy to był sposób na odreagowanie izolacji?

Był to sposób na funkcjonowanie w tym, pozbawionym wydarzeń kulturalnych, smutnym i samotnym, czasie. Dawałem sobie powód, żeby wstać i przynajmniej raz dziennie coś zrobić. Zmotywować siebie do działania. Czasem, nawet kiedy nie chciało mi się grać, słuchacze odzywali się: „Dlaczego Cię nie ma, czekamy…”. W tym czasie zaśpiewałem sto piosenek; moich własnych kompozycji.

Może powstanie płyta?

Ludzie proszą o to, ja sam również myślę o takim projekcie. Zobaczymy. Na koniec covidowej historii niestety zachorowałem. Myślałem, że minie. Znajomy lekarz przestrzegał, że mam regularnie mierzyć sobie utlenowanie krwi. Właściwie żyję dzięki Anicie. To ona zmusiła mnie, a w zasadzie znalazła dla mnie miejsce w szpitalu i zawiozła mnie tam po odczytaniu mojego wyniku na pulsoksymetrze. Protestowałem, bo tego dnia był mecz Ligi Mistrzów, który chciałem obejrzeć. Wszystko skończyło się szczęśliwie, lekarze uświadomili mi jednak, że byłem bardzo blisko śpiączki… W szpitalu dokonałem swoistego rodzaju podsumowań, był to, można powiedzieć, pewnego rodzaju reset. Słuchałem muzyki, miałem dużo czasu. Tak, że mimo okoliczności, ten czas nie był zły.

W jakim języku śnisz?

To zależy. Mam sny zarówno w języku angielskim, jak i polskim. Jest to dziwne, ale tak się to naturalnie dzieje. Ja mam sny jak w Netflixie, trochę akcji, potem budzę się i śnię następny odcinek.

Wrócę do najsłynniejszej piosenki zespołu Porter Band – Helicopters. Dla nas, Polaków, to był prawie hymn, uczucie nadchodzącej zmiany.

Masz rację. Piosenka miała takie przesłanie. W czarno-szarej rzeczywistości nadlatujące helikoptery miały zaniepokoić, poderwać, zmienić ją. Może jednak, gdyby powstała gdzie indziej i była promowana na świecie, rozmawialibyśmy w zupełnie innych okolicznościach i innym miejscu.

Powiedziałeś: „Talentu nie da się ukryć”…

Ja powiedziałem?

Tak!

Może mówiłem o sobie. (śmiech) Z talentem tak jest, rzeczywiście. Jeśli masz, to masz. Ja mam bardzo dobre wyczucie. Zresztą, z komponowaniem jest tak samo, jak z pisaniem poezji. Musisz być nieustannie czujny.

Gorąco wierzę, że Twoja poezja ujrzy światło dzienne i zostanie wydana.

Ja jestem trochę ousiderem. Poezja – być może, chociaż uważam, że na to jest za wcześnie. Wiem natomiast na pewno, że nie będzie biografii o mnie, bo nie chcę.

Najbliższe plany, marzenie do zrealizowania?

Staram się żyć jak najlepiej i robić to, na co mam ochotę. Obecnie zaangażowałem się w projekt realizowany z Agatą Karczewską – młodą, niesamowicie zdolną piosenkarką country. Kiedy zaprosiła mnie, powiedziałem, że ja nie śpiewam muzyki country, ale skomponowałem utwór, a ona napisała słowa, i tak to się zaczęło. W jej tekstach są uczucia, jest sporo tragizmu i realizmu, nie ma bzdur. Cierpisz – śpiewasz o tym. Jesteś szczęśliwy – śpiewasz o tym. Nie sprzedajesz kitu. Chociaż doświadczając smutku, pewnie śpiewa się lepiej. Zaproponowałem wspólne nagranie płyty.

To jasne, talentu nie da się ukryć. Dziękuję za rozmowę i trzymam kciuki za Twoje dalsze projekty i Twoje wiersze. [KBS]

This article is from: