
8 minute read
Powiązana rzeczywistość – Anna Maruszeczko rozmawia z VIOLĄ ŚPIECHOWICZ

VIOLA ŚPIECHOWICZ
Advertisement


Viola Śpiechowicz

Viola Śpiechowicz, projektantka mody. Absolwentka malarstwa na Wydziale Sztuk Pięknych Uniwersytetu im. Mikołaja Kopernika w Toruniu. Tworzy tekstylne obrazy opracowaną przez siebie techniką. Projektuje akcesoria, biżuterię, szkło i druki na tkaninie. Od 2006 roku pracuje pod własnym nazwiskiem, projektuje kolekcje wieczorowe i casual. Jej styl jest konsekwentny i rozpoznawalny, a nowatorskie podejście do projektowania owocuje oryginalnymi rzeźbiarskimi konstrukcjami. Jest autorką strojów projektowanych na zamówienie bhutańskiej rodziny królewskiej. Trzykrotnie otrzymała tytuł Doskonałość Mody magazynu „Twój STYL”, tytuł Projektant Roku przyznawany przez Krajową Izbę Mody oraz Trofeum magazynu „ELLE”. Laureatka wielu prestiżowych nagród, w tym nagrody włoskich targów mody Pitti Immagine. W 2016 roku na New York Fashion Week odbyła się premiera jej kolekcji „Light Union”. Twórczość Violi Śpiechowicz została zaprezentowana przez telewizję CNN w programie opisującym polskie zjawiska innowacyjne pt. „Made in Poland”. W 2017 roku na Europejskim Kongresie Gospodarczym otrzymała statuetkę Wizjonera przyznawaną przez „Dziennik Gazeta Prawna”.


rozmawia anna maruszeczko
POWIĄZANA RZECZYWISTOŚĆ

W jakich okolicznościach wyświetlił Ci się koncept „Powiązanej Rzeczywistości”?
Od dawna towarzyszy mi świadomość połączenia i poczucie przenikania się różnych dziedzin, i to nie tylko w sztuce. Już w latach 90. ubiegłego wieku, w ramach dyplomu z malarstwa, pokazałam obrazy i kolekcję ubrań. Ten koncept miał stanowić całość inspirowaną fazami słońca i zmieniającym się wraz z nimi światłem. Odważyłam się na to, choć tym samym, nie wykazałam się szczególnym rozsądkiem. (śmiech)
Dlaczego to deprecjonujesz?
Ponieważ szkoła nie oczekuje wyjścia poza schemat, a jeśli się na to decydujesz, nie spodziewaj się poklasku. Moja praca dyplomowa polegała na aranżacji przestrzeni malarstwem. Nie chciałam, żeby wystawa sprowadzała się do ekspozycji obrazów na ścianie. Zwiedzający musiał poszukać własnego miejsca patrzenia i tym samym – swojego punktu widzenia. Dodatkowo podczas wernisażu pojawiły się modelki w mojej kolekcji ubrań. Moda stanowiła integralny element rzeczywistości, którą stworzyłam. Wszyscy byli mocno zaskoczeni. Tylko niektórzy pozytywnie. Myślę, że mieli mnie za wariatkę. Ale jeden z profesorów powiedział, że ten event powinien się odbyć w Nowym Jorku! (śmiech)
Bo był prekursorski?
Ja tego wtedy tak nie nazywałam. Interesowało mnie nie tylko malarstwo, ale także projektowanie ubrań. Nie rozumiałam, dlaczego miałabym zachowywać jakąś gatunkową czystość. Łączenie sztuk wydawało mi się naturalne i oczywiste. Ciekawiło mnie wyjście w przestrzeń, lubiłam rzeźbę, a ona ma duży związek z konstrukcją ubrania. Kiedy je projektujesz, wyobrażasz sobie, jak będzie wyglądało z każdej strony, w ruchu, w różnych okolicznościach ekspozycyjnych. A więc czułam te połączenia i miałam na nie ochotę, mimo że moja uczelnia nie była wówczas przygotowana na taką interdyscyplinarność.
Wrodzona potrzeba transgresji?
Chyba i wrodzona, i nabyta. Ukończyłam malarstwo. Jednak szybko zmienił się mój główny środek wyrazu. Przerzuciłam pędzel z płótna malarskiego na tkaninę. Chociaż nie od razu miałam możliwość projektowania nadruków.

Chyba bardzo „nie od razu”. Jeżeli chodzi o większą skalę, to możliwość projektowania tak zwanych printów przez projektantów mody jest zdobyczą ostatnich lat.
Tak. Wcześniej można było kupić tkaniny z nadrukiem od producentów, u których zaopatrywaliśmy się w materiały, i nie zawsze to było satysfakcjonujące. Ja rzadko korzystałam z gotowych druków. Miałam wewnętrzny opór. Wzór bardzo definiuje projekt. Gdy projektujesz z nadrukowanej tkaniny, konstrukcja ubrania, pomysł na nią schodzi na drugi plan. I tych „gotowych danych” jest tak dużo, że przestajesz czuć związek z powstałym projektem. To mi przeszkadzało, dlatego zawsze pragnęłam mieć własne wzory. 10
I przyszedł czas, że pojawiły się takie możliwości.
W pewnym momencie stało się to możliwe dla projektantki i jednoosobowej producentki. Wreszcie mogłam wyprodukować kilkaset, a nie od razu tysiące metrów nadrukowanej tkaniny – z myślą o zwykle krótkich seriach swoich kolekcji.
Wróćmy do genezy „Powiązanej Rzeczywistości”.
Tak się złożyło, że byłam w posiadaniu dużej ilości nici i szukałam dla nich zastosowania. Wpadłam na pomysł, że mogę tworzyć obrazy z tej niezmierzonej ilości kolorowych nitek. Pierwotnie miały posłużyć do zrobienia projektów tkanin – miałam je sfotografować i przetransferować na tkaninę. Ale okazało się, że powstałe obrazy mają potencjał dekoracyjny, i może nawet są czymś więcej niż tylko kłębowiskiem nitek.
Zanim porozmawiamy o technologii, powiedz, co to znaczy: „dużej ilości nici”?
To był ogrom. Powiedzmy: „tir nici” w różnych kolorach. Kiedy coś szyję, muszę idealnie dopasować odcień nici. Ale nie zawsze go w tym „tirze nici” znajduję. Można by wysnuć wniosek, że do pełni szczęścia tir to ciągle za mało.
To musi rozpalać wyobraźnię! Ale czym to dla Ciebie było na samym początku – radością czy brzemieniem?
Cieszyłam się, że będę miała dużo nici w szerokim spektrum kolorów, ale fakt, trudno było znaleźć na nie miejsce w mojej przestrzeni życiowej. (śmiech) Jednak już na starcie traktowałam to jako potencjał. Zdecydowanie. Ta wielość kolorów dawała możliwość mieszania i tworzenia barw. Przewidywałam, że laserunkowe, czyli warstwowe nakładanie na siebie różnych, przenikających się kolorów nici, może prowadzić do powstania czegoś atrakcyjnego pod względem strukturalnym i kolorystycznym.
Zatem pracujesz tak, jak przy klasycznym obrazie, gdzie nakłada się na podłoże kolejne laserunki, czyli przezroczyste lub półprzezroczyste warstwy, tylko że tworzywem nie są nici, a farby?
Dokładnie tak. Tworząc pierwsze prace, myślałam wyłącznie o tkaninie, ale później nici same zaczęły dryfować w kierunku bardziej zaawansowanych form artystycznych.
W ten sposób zaczęłaś tworzyć podwaliny pod tkaninę, a tymczasem…
A tymczasem, gdy patrzyłam na to kłębowisko nici z oddalenia, stawało się ono malarstwem, za którym tęskniłam. To były płaskie obrazy przyciśnięte szybą. Miały swój urok, ale kiedy zrobiłam tych prac więcej niż kilka, zaczęłam się zastanawiać, co zrobić, by wyjść z nimi w przestrzeń. Zaczęłam tworzyć obrazy z nici w ramach 3D. Pozwoliło mi to pokazać nie tylko koloryt, ale także ekspresyjne pofałdowania materii. Później okazało się, że można wyjść z nimi w przestrzeń jeszcze bardziej.
Co to znaczy, że wyszłaś w przestrzeń z tymi obrazami?
Robiłam takie próby, że zdejmowałam z podłoża obrazu nakładane wcześniej warstwy nici. Mam sposób na ich scalenie. Utrwalam je fiksatywą albo lakierem do włosów, a później przeszywam, zabezpieczając przed rozpadem.
Czyli to nie są byty efemeryczne?
Choć staram się je utrwalać, one i tak są skore do rozpadu. Nie mogę walczyć z ich naturą. Ich delikatność i ulotność czuje się, zwłaszcza gdy je podniesiesz z podłoża. Moim kolejnym planem jest pokazanie tej pajęczyny z nici właśnie po zdjęciu z pierwotnej formy obrazu.
Czym jest dla Ciebie tworzenie „Powiązanej Rzeczywistości”?
W takim obrazie można zawrzeć spore pokłady ekspresji. Mam szansę się wyładować, dać upust różnym trudnym, targającym człowiekiem emocjom. Poza tym mam poczucie kontynuacji, ciągle przerywanej końcem czegoś, co daje początek następnemu.
Ja bym powiedziała, że taka praca to przeżycie egzystencjalne.
Mieszanina kolorów jest wyrazem emocji.
U zarania jest kłębowisko. To splątanie, spętanie, gęstość może być metaforą czegoś bardzo skomplikowanego – zagubienia, chaosu. W finale widzę dużo harmonii.
Uderzyłaś w punkt całego procesu. Gdy zaczynam pracę i układam pierwsze warstwy z pojedynczych nitek rozwijanych ze szpulek albo z nerwowo rozrywanych kłębów, to one nic nie oznaczają, są nudne. Długo wyglądają nieciekawie. Na początku jest nic, nic, nic albo chaos, ale w wyniku żmudnej pracy z tą materią, zaczyna wyłaniać się forma.
Z chaosu wyłania się kosmos. Wiesz, do czego dążysz, gdy zaczynasz układać nici?
Czasem mam konkretny plan. W jednej z serii tworzyłam sugestię podłoża organicznego, jak mech czy runo leśne. Później ten koncept sam mnie opuścił i zaczęłam nakładać nici, nie myśląc o tym, co mam w planie – żeby rzeczy same się działy. Kiedyś wyłonił mi się taki niciany ogień. Nie chciałam go, bo był zbyt oczywisty, i próbowałam go zmieniać, ale pomimo wielu przeróbek ten obraz nie chciał przestać być ogniem.

To nie są miniaturowe formaty. Zwykle 80/100, czasem większe, więc trzeba się naprawdę długo mocować z tą cieniutką, bezkształtną materią. Na początku mam bolesne poczucie, że się z tego wręcz nie wydobędę. Mogę powiedzieć, że to proces przejścia przez cierpienie do poczucia satysfakcji. Ale to tylko w przypadku, kiedy przebiegnie pomyślnie. (śmiech)
Jak w życiu, kiedy na początku przeraża nas, że problem, który nas dotyka, jest nie do rozwiązania.
Tak. To oznacza, że powinniśmy traktować problem jak wyzwanie i nie poprzestawać na działaniu. Idąc dalej w metafory związane z moimi nićmi – nakładanie kolejnych warstw wymaga koncentracji, a to pozwala zauważyć, że nawet jedna niteczka rzucona we właściwym miejscu ma znacznie. Rzeczywiście – tak jak w życiu. Pozostawanie w harmonii uwrażliwia na drobiazgi, które wpływają na całokształt.
Czym zatem jest dla Ciebie ten proces?
Na pewno ma walor medytacyjny. Może nie taki sam jak wtedy, gdy siedzisz w lotosie, ale koncentracja nad tą subtelną materią niewątpliwie pozwala się oderwać…
Na przykład od kłębowiska myśli.
Właśnie.
Czy „Powiązana Rzeczywistość” ma związek z ekologią? Szacunek do natury od zawsze jest obecny w tym, co robisz. Korzystasz z naturalnych tkanin, nie dajesz zmarnować się ciężarówce nici, ze skrawków materiałów z poprzednich kolekcji tworzysz efektowne dodatki do nowych…
Związek człowieka z naturą jest kluczowy dla naszej egzystencji. Hasło „Powiązana Rzeczywistość” ma zwrócić uwagę na prawo przyczyny i skutku, na powiązanie naszych działań z istniejącym stanem rzeczy i z tym, co może wydarzyć się w przyszłości.
W tym, co mówisz, czuję ducha Olgi Tokarczuk. Łączenie to leitmotiv jej przekazu*.
To nie jest świadome nawiązanie, ale niewątpliwie czuję związek z przekazem Olgi Tokarczuk. Mamy więc ze sobą związek – bo wszystko się z czymś wiąże. [AM]
*Fragment mowy noblowskiej Olgi Tokarczuk: „Całe życie fascynują mnie wzajemne sieci powiązań i wpływów, których najczęściej nie jesteśmy świadomi, lecz odkrywamy je przypadkiem, jako zadziwiające zbiegi okoliczności, zbieżności losu, te wszystkie mosty, śruby, spawy i łączniki, które śledziłam w Biegunach. Fascynuje mnie kojarzenie faktów, szukanie porządków. W gruncie rzeczy – jestem o tym przekonana – pisarski umysł jest umysłem syntetycznym, który z uporem zbiera wszystkie okruchy, próbując z nich na nowo skleić uniwersum całości”.




