
8 minute read
Esej Renaty Szpunar O szczęściu
Oszczęściu
Renata Szpunar
Advertisement
Dialog z Przyjacielem, który wyjechał w najdalszą podróż…
Czym jest szczęście, za którym tak bardzo tęsknimy na przekór naszemu fatum? Na przekór każdym czasom, zarazom, wojnom i wszelkim przeciwnym wiatrom? Może najłatwiej jest odpowiedzieć poetom, bo lekkość ich myśli odnajduje najbardziej celne i pojemne słowa…
Szczęście
Jorge Luis Borges Ten, co obejmuje kobietę, jest Adamem. Kobieta jest Ewą. Wszystko zdarza się po raz pierwszy. Zobaczyłem coś białego na niebie. Mówią mi, że to księżyc, ale cóż mam począć z tym słowem i z całą tą mitologią. Drzewa budzą we mnie jakiś lęk. Są takie piękne. Spokojne zwierzęta podchodzą, abym nazwał je po imieniu. Nie ma liter w księgach biblioteki. Lecz, kiedy je otworzę, wynurzają się. Kartkując atlas, wymyślam kształt Sumatry. Ten, co w ciemności rozpala zapałkę, właśnie wynalazł ogień. W głębi lustra jest ktoś inny, zaczajony. Ten, co patrzy na morze, widzi Anglię. Ten, co wygłasza wiersz Liliencrona, rozpoczyna bitwę. Śniłem o Kartaginie i o legionach, które pognębiły Kartaginę. Śniłem o mieczu i o wadze. Pochwalona niech będzie miłość, w której nie ma strony posiadającej i posiadanej, bo tych dwoje oddaje się sobie. Pochwalone niech będą koszmary senne, albowiem dzięki nim możemy uwierzyć w piekło.
Ten, co wchodzi do rzeki, zanurza się w Gangesie. Ten, co patrzy na piaskową klepsydrę, widzi, jak rozsypuje się imperium. Ten, co sztyletem się bawi, śmierć Cezara przeczuwa. Ten, co śpi, jest wszystkimi ludźmi. Na pustyni ujrzałem młodego Sfinksa o dopiero co wyrzeźbionych kształtach.
Nic dawnego pod słońcem. Wszystko zdarza się po raz pierwszy, ale na modłę wieczności. Ten, co mnie czyta, stwarza moje słowa.
Odnajdujemy szczęście w akcie kreacji. W każdym podniosłym momencie, gdy czujemy, że stwarzamy nowy byt, lub gdy sami nadajemy pierwsze znaczenie temu, co istnieje, i co napotykamy. Uskrzydla nas moment stawania się. Czujemy się wtedy silni. Podobni bogom. Zdolni do tworzenia rzeczywistości. Posiadamy na nią wpływ. A kiedy posiadamy wpływ – nie czujemy lęku i wymykamy się fatum. Ogarnia nas spokój i zadowolenie. Radość z samego faktu życia i możliwości bycia na tym fascynującym świecie.
Lecz to jeszcze nie wszystko. Do szczęścia potrzebny nam drugi człowiek. Potrzebna nam wzajemna opowieść. Ktoś, kto słucha – i milczy, lub sam opowiada. A czasem wystarcza sama obecność, poczucie, że ktoś po prostu jest. Wtedy już nie jesteśmy sami, bo wokół są inni – tacy sami samotni, jak my.
Dawno temu napisałam w jednym z esejów: Szukam porozumienia. Nie tego najoczywistszego, tego złudnego, które odbywa się w rozmowie, z pomocą słów. Nawet nie tego, które nawiązuje się we współobecności. Pragnę porozumienia, które przychodzi samo. W ciszy, w milczeniu, we wspólnocie jednego losu…
Szukałam kogoś, z kim mogłabym nawiązać dialog o najważniejszych ziemskich sprawach. Los okazał się dla mnie łaskawy – zesłał mi Przyjaciela, z którym potoczyła się moja rozmowa. Okazało się to szczęśliwą okolicznością, nie przypadkiem spotykamy niekiedy właściwych ludzi na drodze swojego życia. Takich, którzy dają możliwość zajrzenia w głąb samych siebie i są jak otwarte przestrzenie dla naszych swobodnych myśli, które odbijają się w nich jak w kryształowym zwierciadle. Ponieważ w rzeczywistości dialog z drugim człowiekiem bywa dialogiem z samymi sobą. Bywa drogą dochodzenia do własnej wewnętrznej prawdy. Do odnajdywania siebie samych w duszy drugiego człowieka.
Stanisław Lem pisał o tym w Solaris tak: Nie szukamy nikogo oprócz ludzi. Nie potrzeba nam innych światów. Potrzeba nam luster.
Wszyscy jesteśmy podobni w naszych najgłębszych pragnieniach. A kiedy to odkrywamy – czujemy prawdziwą więź z własnym wnętrzem, z drugim człowiekiem, z innymi ludźmi, z całą planetą i bezkresnym wszechświatem. Rozpływamy się wówczas w swoim zaspokojeniu podstawowej potrzeby uśmierzenia naszej egzystencjalnej samotności. Na moment znika cały ludzki lęk. To chwile szczęścia. Błogości. Chwile pozbawione cierpienia. Mistycy mówią wtedy o spotkaniu z Bogiem.
W swojej ostatniej powieści pt. Noc w Lizbonie Erich Maria Remarque opisał sytuację, gdy człowiek oddaje bilety na statek, który może zawieźć go do wolności i bezpieczeństwa – za cenę możliwości opowiedzenia przypadkowemu towarzyszowi swojej historii. Może uciec przed wojną za ocean – a jednak zostaje na brzegu Hiszpanii – pozbywając się balastu własnego życia.
Nieprzyjemne wspomnienia mają jedną dobrą stronę i przekonują człowieka, że jest szczęśliwy, choć jeszcze przed chwilą nie był. Szczęście to kwestia porównania. Myślałem nad tym, że powinienem czuć się bardzo szczęśliwy, a jednak nie było tak. (Noc w Lizbonie, E. M. Remarque)
Wszystko, co się nam przydarza, za moment staje się wspomnieniem. Bywa, że przytłaczającym bagażem. Możliwość zaufania drugiemu człowiekowi i powierzenia mu słowem własnej opowieści, jak dobrowolna spowiedź, bywa szczęściem. Niekiedy, oprócz katharsis daje to również poczucie, że zostało się utrwalonym na wieczność, i że cierpienie miało sens, a własna historia nie przepada w mroku niepamięci. A czegóż pragniemy bardziej niż nieśmiertelności? I tego, by nasze cierpienie, nasze życie nie minęło bezsensownie? Pragniemy wplecenia siebie w nurt rzeki zdarzeń, w której będziemy jej ważnym elementem. Każdy z nas jest istotną częścią historii, nasze bycie oddziałuje na każde inne istnienie, które napotykamy. Jesteśmy połączonymi naczyniami – nasze słowa, obrazy – wpływają na siebie nawzajem.
Podobnie jak bohater Remarque’a w obliczu ostateczności zachowuje się rycerz Antonius Block w filmie Siódma pieczęć Ingmara Bergmana. Gra w szachy ze śmiercią, żeby zyskać czas potrzebny do odpowiedzenia sobie na najważniejsze pytania: czy istnieje Bóg? i jaki sens ma życie? Nie znalazł ani obiecanego Boga, ani szczęścia przez dziesięć lat wojennej wyprawy krzyżowej w Ziemi Świętej. Jak ma więc teraz umrzeć – czując, że strawił swoje życie, służąc iluzji? Czy został oszukany? Jak Odyseusz z Troi wraca do swojego domu, do czekającej na niego wiernej mu kobiety – po to tylko, żeby na krótki moment poczuć szczęście i spokój własnego miejsca na ziemi – i zaraz umrzeć. Czy żeby odnaleźć swoje szczęście w najprostszym byciu, trzeba przewędrować całe swoje życie? Jak napisał w wierszu Itaka Konstandinos Kawafis: Itaka dała ci tę piękną podróż, bez Itaki nie wyruszyłbyś w drogę. Niczego więcej już ci dać nie może. I choćbyś ujrzał, że jest biedna - nie oszukała cię Itaka. Wróciwszy tak mądry, po tylu doświadczeniach, zrozumiesz prawdziwie, co to jest Itaka. Film Siódma pieczęć rozpoczyna się czarno-białym przejmującym kadrem nocnego nieba, z chmurami prześwietlonymi jasnym światłem księżyca. Do dramatycznej muzyki dołącza rozdzierający śpiew – Dies irae – wykonywany na najwyższych, przejmujących tonach. Kolejnym kadrem jest obraz ptaka, który jak uwolniona z ciała dusza szybuje wysoko na nieboskłonie. A potem pojawia się czarny wysoki klif z przestrzenią rozświetlonego nieba i skrawkiem morza. Wtedy odzywa się głos narratora czytającego fragment Apokalipsy, mówiący o Siedmiu Aniołach Zagłady… A potem widzimy śpiącego na kamieniach rycerza i słońce, które powoli wstaje ponad morski horyzont. Na jednej ze skał leży plansza szachownicy, na której za chwilę rycerz rozpocznie swój ostatni pojedynek ze śmiercią…
Serce mam puste. Pustka jest zwierciadłem zwróconym ku mej twarzy. Widzę w niej siebie, i ogarnia mnie odraza i strach. Obojętność wobec ludzi sprawiła, że żyję teraz samotnie. Jedynie pośród zjaw. Zamknięty w snach i fantazjach – wyznaje rycerz na spowiedzi, nie zauważając, że mówi do Śmierci. Straszne musi być takie odkrycie w sobie pustki w obliczu końca własnego życia. Życie każdego człowieka domaga się wypełnienia treścią, sensem, uczuciami.
Dlaczego nie mogę zabić Boga w sobie? – pyta rycerz Śmierci. – Dlaczego ciągle żyje we mnie tak boleśnie i tak upokarzająco, mimo że złorzeczę Mu i pragnę wyrwać z serca? Dlaczego, mimo wszystko, jest On tą złudną prawdą, z którą nie potrafię się rozstać? Pytasz dlaczego? Bo próbujesz wyrwać ze swojego serca Miłość, rycerzu Antoniusie Blocku… A wtedy twoje serce umarłoby. Stałoby się nieczułe, lodowate i obojętne. Choćbyś jeszcze chodził po tym świecie – byłbyś martwy za życia. Nie stawiałbyś już sobie, ani innym, tych ważnych dla ciebie pytań, nie czułbyś rozpaczy braku odpowiedzi – te sprawy byłyby już dla ciebie obojętne. Cierpisz, bo czujesz jeszcze życie całym swoim sercem.


Nie zniszczyły cię ostatecznie długie lata bezsensownej wojny, dlatego teraz widzisz swoją wewnętrzną pustkę. Ona cię przeraża, ale to dobrze i bardzo szczęśliwie, że ją jeszcze czujesz… Nie jesteś obojętny, nie jesteś zimny. Jest w tobie jeszcze żar wielkiej namiętności poszukiwania prawdy. Mimo całego twojego niepokoju – jesteś szczęśliwy, bo doznajesz pełni życia, nawet na dnie swojej rozpaczy, poczucia bezsensu i wewnętrznej próżni. Twoje życie jest wypełnione emocjami, w twojej piersi bije serce, które czuje. Ten milczący Bóg, jakkolwiek pojmować Jego istnienie i rozumieć Jego istotę, nadal w tobie żyje, dopóki twoje serce jest gorące. Zachować w sobie ten niegasnący żar – jest szczęściem. Przyjaciel zapytał mnie kiedyś w liście, czy jestem szczęśliwa – nie bał się stawiać trudnych pytań i otrzymywać skomplikowanych odpowiedzi. A kiedy moja poszukująca myśl zmierzała w mrok, kierował ją ku Światłu. Zmarł pół roku później, z powodu współczesnej pandemii, podobnie jak rycerz Antonius Block w średniowieczu. Czytał na koniec, jeszcze nie wiedząc, że dopadnie go podstępna choroba, Kres istnienia Franco De Masi i Gdy rozerwą się więzy czasu… Michała Hellera, zadając sobie pytania o ostateczność… Na koniec widział czarne tunele śmierci, a w nich świetliste anioły rozjaśniające Jego obezwładniającą trwogę. Pytam teraz ja Ciebie, Przyjacielu, czy po tamtej stronie śmierci napotkałeś nicość? Przecież tam już nie ma cierpienia i nie błądzi się w ciemności niewiedzy… Znasz już wszelkie odpowiedzi na wszystkie ważne pytania. Czy jesteś teraz szczęśliwy? Może ostateczne szczęście jest powrotem do pramaterii świata? Powrotem do początku, do źródła… Wejściem w Światło, w Miłość – i zespolenie z Nią na wieczność…?
Jednym z ulubionych filmów mojego Przyjaciela był wzruszający biograficzny dramat Maudie, wyreżyserowany przez Aislinga Walsha. To niewątpliwe arcydzieło opowiada o znanej kanadyjskiej malarce naiwnej – Maud Lewis. Bardzo skromne było życie tej niepełnosprawnej artystki, w którym jedynym jasnym promieniem światła wydaje się być ogromna radość z malowania kwiatów na ścianach ubogiego domku i spoglądanie przez jego maleńkie okno na świat… Na pytanie przyjaciółki – co daje Ci siłę? – krucha, odrzucona przez rodzinę, schorowana na artretyzm, kaleka, bardzo uboga i nieszczęśliwie zakochana w gburowatym człowieku Maudie odpowiada: Nie wiem. Chyba po prostu nie potrzeba mi wiele. Tak długo, jak mam pędzel w ręku i mogę malować – jest dobrze… Okno – uwielbiam przez nie patrzeć. Czasem przeleci ptak… czasem trzmiel… co dzień coś innego. I to jest całe życie... całe życie oprawione w ramę… Tak.
Może szczęściem jest więc po prostu żyć, móc tworzyć, czuć głęboko i kochać, mieć wątpliwości, poszukiwać i zadawać sobie pytania – by na koniec, na dnie własnego serca odnaleźć najprostsze z możliwych odpowiedzi…
Esej poświęcony pamięci przedwcześnie zmarłego na covid-19 artysty malarza, literata, krytyka sztuki i barda – Stanisława Tabisza. Kraków, kwiecień 2022 rok [RS]



