Elżbieta Sidorowicz-Adamska OKRUCHY GORZKIEJ CZEKOLADY. BIAŁY JEDNOROŻEC. (CZĘŚĆ 2) Wychodzę przed szkołę do samochodu, który staram się ustawiać jakoś tak z boku, żeby się nie rzucał w oczy złośliwcom, podchodzę do niego i widzę, że siedzi mu jedno koło. O rany boskie. Nie. Nie. To bydlę. To skurwysyn. Gdzie on złapał tę gumę? Czuję, że ogarnia mnie rozpacz. Otwieram samochód, otwieram bagażnik, gdzie jest ten pieprzony lewarek? Jak mam samodzielnie zmienić koło, do kurwy nędzy? Stoję bezradnie z lewarkiem w rękach i patrzę na kapciowatą oponę. Rozpacz ogarnia mnie na wskroś. – Ty skurwysynu, w dupę kopany – wyrywa mi się mimowolnie, z głębi serca. – Teraz już wiem, co kulturalna, dobrze wychowana panienka mówi na osobności do swojego samochodu. Zamieram i czuję, jak oblewam się czerwienią. Jeżozwierz stoi przy otwartych drzwiczkach swojego wozu, patrzy na mnie i z całych sił stara się nie roześmiać. To straszne. Przyłapał mnie. Przecież ja rzadko klnę, naprawdę. Ostatni raz mówiłam brzydko do pieca, a teraz do samochodu... Nie śmiem podnieść oczu. Pięknie. Kulturalna panienka. – Czego się wstydzisz? – pyta Jeżozwierz – każdy by się wkurzył. Daj lewarek. Matko Boska, czy on naprawdę awansował do roli mojego prywatnego Anioła Stróża? Celowo ma mnie na oku? Przecież niemożliwe są takie przypadki. … No i znowu wspólna akcja.
88
POST SCRIPTUM
U wrót szkoły, na samym środku, niech wszyscy widzą. Zaciskam zęby. W dupie mam czyjąś opinię. W dupie mam czyjąś opinię... – Masz klucz do kół? – W dupie mam... – wyrywa mi się na głos fragment myśli. – No nie, klucz jest potrzebny – mówi Jeżozwierz jeszcze bardziej rozbawiony – nie należy go mieć w dupie, bo inaczej nie zmienimy koła. – Przepraszam. Przepraszam, to w dupie dotyczyło czego innego. – A czego? Czy on musi być tak dociekliwy? – No... zainteresowania... – Brawo – mówi Jeżozwierz. – Wreszcie wyciągasz prawidłowe wnioski. Właśnie zmienimy koło na samym środku i niech się gapią. No i zmieniamy. Ściślej biorąc, patrzę jak robi to Jeżozwierz, bo sama nie jestem w stanie ani podlewarować samochodu, ani odkręcić zapiekłych śrub, ani wyciągnąć z bagażnika zapasowego koła. Nadaję się do gapienia, no i to tyle na ten temat. – Jakby ci się to przydarzyło gdzieś w mieście – mówi Jeżozwierz, mocując się z oporną śrubą – to bez wahania zatrzymuj jakiegoś faceta. Każdy ci pomoże. Tak, wiem. Trzeba rozpuścić włosy. Zrobić oczy poranionej sarny. Tak, wiem. Taka mała Bemolka ma to w jednym palcu. Ale ja? O, nie. Ja, to nie. Ja się będę szarpała. Jeżozwierz obrzuca mnie szybkim spojrzeniem. Chyba widać,
co myślę. – Gdybym miał siostrę, to bym jej tak poradził – mówi. – A nie ma pan siostry? – Nie. Brata. – Młodszego? – Starszego. Ma trzydzieści dwa lata. – A pan? – pytam zupełnie odruchowo. – Dwadzieścia dziewięć – odpowiada też odruchowo i patrzymy na siebie. To ile lat różnicy? Zaraz zacznę liczyć na palcach... Jeżozwierz nie musi liczyć. – Jedenaście lat – mówi cicho. … Dlaczego odpowiedział, mimo że pytanie nie padło? Też o tym pomyślał? Dokręca ostatnią śrubę, oddaje mi klucz i lewarek, patrzy na swoje pobrudzone ręce. Tak, jakby z jakichś powodów nie chciał mi spojrzeć w oczy. Wyjmuję ze schowka paczkę nawilżanych chusteczek higienicznych i podsuwam mu. Wyciera ręce bardzo dokładnie, a gdy wreszcie na mnie spogląda, nie ma w oczach ani zażenowania, ani niepewności. – Wiesz – zaczyna i nie kończy. Patrzę na niego w milczeniu. – Sprawdziłem klasówki, nie wypadło to najlepiej. No, wiem. Wiem, że nic nie umiałam. Cholera. – Ten twój telefon uświadomił mi... to samo. Znowu jestem czerwona.