10 minute read

Jarosław Prusiński rozmawia z dr filozofii Małgorzatą Sarnowską

FILOZOF i WILK

Pretekstem do rozmowy z panią Małgorzatą Sarnowską (doktor filozofii, wykładowca akademicki) jest książka Marka Rowlandsa Filozof i wilk. Po lekturze tej pozycji miałem w głowie kłębowisko myśli, dziesiątki pytań, a niekoniecznie powstały w niej jakieś sensowne odpowiedzi.

Advertisement

Dlatego też pozwoliłem sobie pozawracać Ci trochę to i owo. Zaczynam. Jak coś będzie niemądre (bardziej niż zwykle), to ignoruj. Każdy z nas czytał dziesiątki bajek, w których zły wilk ściera się z dobrymi prosiaczkami albo z niewinnym Czerwonym Kapturkiem. A jeśli ten stereotyp jest błędny? Jeśli to wilk jest dobry, a Kapturek wredny i przebiegły? Rowland dowodzi, że nasze małpie pochodzenie wyposażyło nas nie tylko w kciuk przeciwstawny, ale też w wiele brzydkich cech: knucie, złośliwość, egoizm, kombinatorstwo, cwaniactwo i przede wszystkim w małpią rządzę władzy. Po stronie wilka jest bezgraniczna lojalność i bezinteresowna miłość. Przegrywamy chyba tę walkę o cnoty, już w przedbiegach?

Człowiek ma zdolność i potrzebę tworzenia sojuszy. Układamy się z tymi, którzy mogą nam pomóc lub tymi, którzy mogą nam zaszkodzić. Celem, którego łakniemy, jak spragniony wody, jest władza. Nie mamy pomysłu, co chcemy z tą władzą zrobić. Władza jest celem samym w sobie. Narzędziem niezwykle pomocnym w osiągnięciu przewagi nad innymi w dążeniu do władzy jest kłamstwo. W rzeczywistości nie musimy dotrzymywać żadnych umów, a jedynie udawać, że je honorujemy. To daje nam przewagę. Aż się cisną na usta przykłady, gdy rozmaite władze nie respektują przepisów, jednocześnie się na nie powołując. Kłamstwo i manipulacja są wbite w nasze, ludzkie DNA? Rowlands pisze o tym, że jeśli chcemy równo podzielić pizzę, krojący musi wybierać swój kawałek jako ostatni. Jeśli nie wie, który kawałek stanie się jego udziałem, dołoży wszelkich starań, żeby wszystkie były równe. To się pokrywa z tym, co sam kiedyś pisałem – powinno zniknąć takie zjawisko jak „polityk zawodowy”. Do polityki powinno się trafiać na jedną, pięcioletnią kadencję, po czym ani polityk, ani nikt z członków jego rodziny nie powinien mieć możliwości zasiadania w żadnej państwowej strukturze (spółkach, urzędach, a nawet szkołach czy szpitalach). Każde prawo uchwalane przez Sejm powinno wchodzić w życie dopiero w następnej kadencji. Dzięki temu posłowie, uchwalając Ustawy, nie wiedzieliby, który kawałek pizzy im się przytrafi i staraliby się dbać o interesy wszystkich. Polityk zawodowy dba jedynie o interesy własne, alienuje się. Nie dotyczą go prawa (immunitet), nakazy, zakazy, obostrzenia. Skąd więc ta naiwna wiara, że polityk zachowa się niezgodnie ze swoją (ludzką) naturą? Często mówimy o demokracji, w ogóle nie rozumiejąc nowożytnego sensu tego słowa. Sam akt wyborczy nie czyni z nikogo demokraty, a władza nie staje się demokratyczna. W większości krajów świata, przez duży kawał dziejów, monarchów także się wybierało w procesie elekcji. Obecne systemy polityczne, to w dalszym ciągu rodzaj monarchii.

Zdjęcie: Iwona Suwała

Teraz, w czasie przebudzenia, cała nadzieja w tym, że to, co piękne i dobre u nielicznych, stanie się coraz powszechniejsze

Władza mówi, a lud ma słuchać. Najlepiej bez szemrania. A każde słowo wypowiedziane przez władzę jest obowiązującym prawem, choćby było niezgodne z innymi prawami. Gdzie zaczyna, a gdzie kończy się demokracja?

Jacy, my ludzie, jesteśmy z tym naszym małpim dziedzictwem? Jest dla nas jakaś nadzieja, czy jesteśmy projektem nieudanym?

Pamiętam myśl bliżej nie znanego światu gentlemana z XVIII wieku: „Próbowałem zostać filozofem, ale w jakiś sposób moja pogoda ducha zawsze wygrywała”. Książka, którą zaproponowałeś jako punkt wyjścia do naszej rozmowy, jest zaprzeczeniem ponuractwa i zawiłości. To przykład praktykowania filozofii w sposób lekki, miejscami zabawny, inspirujący – to taki rzadki przypadek „czułej” i nie narzucającej się mądrości. Podobnie jak Ty, podczas lektury zwróciłam uwagę na spostrzeżenie autora, że małpy i ludzie to prawdopodobnie jedyne gatunki w przyrodzie, które działają z premedytacją, niecnie wykorzystują sytuacje, są interesownie sprytne. Nie szukając daleko, można powiedzieć, że ta konkluzja jest niestandardowym uszczegółowieniem ustaleń teorii ewolucji. Małpa, pisze Rowlands, nie patrzy na inne małpy, ona je obserwuje

i czeka na okazję do zadania ciosu. Woli mieć sojuszników, a nie przyjaciół. Przyjaźń bowiem wymaga lojalności, do której nie jest zdolna. Zajęta jest swymi słabościami, wręcz je pielęgnuje. Faktycznie, przypomina to strategię życiową wielu z nas. Strategię, której kulminacją jest rozumienie szczęścia jako stanu posiadania i ciągłego gromadzenia rzeczy. Zastanawiałam się, czy są jakieś sposoby pozanaukowego i pozafilozoficznego wytłumaczenia owego pokrewieństwa mrocznej natury wyższych ssaków. Źródłem, które tu ryzykownie przywołam, są książki Zecharia Sitchina. Dowiedzieć się z nich można, że jesteśmy końcowym ogniwem wielu zabiegów genetycznych dokonywanych przez gwiezdnych najeźdźców na kilku (kilkunastu) gatunkach zwierzęcych, potem też astralnych, żyjących kiedyś na Ziemi. Trudno przyjąć za wiarygodną tę wersję naszej historii. Gdyby jednak w opowieściach sumeryjskich (odczytanych z glinianych tabliczek) był choć cień prawdopodobieństwa, nasze skażenie złem miałoby dodatkowo akcent galaktyczny. W poszukiwaniu określeń natury człowieka nie można pominąć filozofii antycznej. Przez dziesięć stuleci, od VI w p.n.e. nie było wątpliwości: człowiek jest przede wszystkim istotą rozdarcia, bezradności wobec zła to do dzisiejszego dnia częsty przedmiot rozważań filozoficznych. Systematycznie zatraca się potrzeba powinności wobec samego siebie. Współczesna pedagogika ma niewiele wspólnego z niegdysiejszym treningiem cnót. Obecny deficyt autorytetów i brak szkół charakteru sprawia, że najczęściej nie podejmujemy walki z tym, co w nas egoistyczne i cwaniackie. Okazuje się, że dwie ważne tradycje myślenia o zmaganiach człowieka z jego ciemną stroną, tj. antyczna i chrześcijańska, nie przetrwały próby czasu. To już historyczne propozycje wzrastania. Mam wrażenie, że trzeba – jak zwykła czynić filozofia – poszerzyć perspektywę. Tzn. zobaczyć miejsce człowieka w planie stworzenia, wszystkiego co jest. Ciekawą wersją stworzenia świata i człowieka jest propozycja Plotyna (3 w.n.e.). Jego dzieło wieńczy myśl filozoficzną starożytności. Bóg (nazywany też Prajednią lub Dobrem) wyłania z siebie, na zasadzie emanacji, byty, lustrzane odbicia wzoru, byty o malejącej doskonałości. W sferze najniższej, w świecie zmysłowym pojawia się człowiek, pół-bóg, pół-zwierzę. Jego zakotwiczenie w materii jest źródłem zła, które może on pogłębiać, tkwiąc w niej, ale może też za sprawą duszy wznieść się w najwyższe boskie rejony i być czystym „patrzeniem”. Tej niebywale

W drodze zdobywania sprawności uzyskujemy pożądany stan pośredni między brakiem a nadmiarem cnót

rozumną. Jego rozumność była siłą spajającą emocje i zmysły w harmonijną całość. Całość osiąganą dzięki nieustającej pracy nad sobą, nabywaniu dobrych nawyków, najlepiej pod kierunkiem nauczyciela.

Na przykład Arystoteles uważał, że rodzimy się tchórzliwi, skąpi, nieżyczliwi. W drodze zdobywania sprawności uzyskujemy pożądany stan pośredni między brakiem a nadmiarem cnót, który to nadmiar też nie jest pożądany. Tak na przykład osiągamy cechę hojności, a nie skąpstwa lub rozrzutności. Istotna w tej wersji jest odpowiedniość między zakładaną powszechnie wizją harmonijnego świata i opisaną w skrócie potrzebą wzrastania duchowego człowieka aspirującego do bycia, analogicznie, spójną całością. Postulat rozwoju wewnętrznego nie znika w pismach filozofów chrześcijańskich. Patronuje temu już nie autorytet rozumu, ale kościoła. Oczywistym celem człowieka staje się wówczas Bóg, a nie doczesne szczęście (eudajmonia).

Ta teoria doskonalenia (aretologia) jest aktualna do dziś i wydaje się najbardziej wartościową częścią katolickiej nauki moralnej. W epoce baroku (XVII wiek) rozsypuje się obraz harmonijnego, bezpiecznego świata.

Postępujące w ślad za tym poczucie zagubienia, 102

trudnej drogi może się podjąć o własnych siłach, wręcz jest ona wpisana w zakres jego duchowych powinności. Wspomnę o jeszcze jednej, bliższej nam kulturowo wersji stworzenia świata i człowieka. Chodzi o św. Augustyna. Utrwalił on na gruncie teologii chrześcijańskiej koncepcję stworzenia świata ex nihilo, z niczego, w jednym momencie. Konotacje filozoficzne nicości to niebyt, ciemność. Czyli stworzenie świata w wersji chrześcijańskiej ociera się o sferę niebytu, braku światła, o zło. Ale rozwinięcie tej koncepcji (począwszy od Augustyna aż po współczesny neotomizm) daje interpretację zła jako brak należnego dobra, pewną ułomność. Zło jako byt po prostu nie istnieje. Lub inaczej, Bóg nie stwarza, ale dopuszcza obecność zła jako niedostatek tego, co być powinno. Widoczne tu radykalne oddzielenie Boga od świata daje człowiekowi niewielkie szanse na samodzielne tego zła pokonanie. Nawet inicjatywa każdego czynu dobrego należy do Boga. Wyjaśniając to wszystko słuchaczom, często przytaczam anegdotę, która, jak sądzę, zwalnia mnie od komentarzy na ten temat. Opowiadała ją swoim gościom Wisława Szymborska. Einstein trafia do nieba, spotyka się z Bogiem i mówi: „Jestem zafascynowany

tym, co pan wymyślił, ale jako człowiek nauki chciałbym się dowiedzieć, jaki pan znalazł na to wszystko wzór”. Pan Bóg wziął kredę i na tablicy zapisał długi wzór. Einstein przeczytał i powiedział: „Jestem pod wrażeniem, ale chciałem zaznaczyć, że w jednym miejscu jest błąd i on się, niestety, potem powtarza”. Bóg odpowiedział: „No właśnie wiem”. Jesteśmy mocno niedoskonali, błądzący i są tego faktu metafizyczne przesłanki. Taki obraz prezentuje filozofia chrześcijańska. I czyni to jakby mimo woli, ponieważ to właśnie ona powołana została do tego, by uzasadnić transcendentalny wymiar dobra. Z człowiekiem jest najpewniej tak, jak pisał przywoływany już Plotyn: „Zajmuje on pośrednie miejsce między bogami a zwierzętami, może posuwać się w obu kierunkach, jedni ludzie upodobniają się do tych, a drudzy do tamtych, tłum zaś pozostaje pośrodku”. Na tym polega paradoksalność natury człowieka potwierdzana wielokrotnie w tekstach filozoficznych przez siedemnaście stuleci po Plotynie. Dobrze w tę tonację wpisuje się rozczarowanie Fryderyka Nietzschego: „Szukałem wielkich ludzi, a znajdowałem zawsze tylko małpy ich ideału”. Nie mamy ochoty na duchowe usprawnianie się. Pisze o tym już Arystoteles, dodając, że za to nadmiernie aktywizujemy się przy pomnażaniu dóbr. Wykazujemy ponadto dużą niechęć do wypełniania podstawowego obowiązku moralnego, tzn. traktowania innych tak, by mogło to być podstawą powszechnego prawa moralnego. Imperatyw kategoryczny Immanuela Kanta pozostaje ciągle postulatem teoretycznym. Wspomina o tym Rowlands, dodając coś równie ważnego. Ludzie zatracili potrzebę wypełniania swego obowiązku epistemicznego, czyli nie podają argumentów na poparcie swych racji. Pouczał o konieczności takiego postępowania dawno temu Sokrates. W przypadku zwykłego człowieka to niezręczność, brak kultury logicznej, w przypadku np. polityka – karygodna nieodpowiedzialność, niedopełnianie obowiązków. Natura ludzka wydaje się niezmienną i niezmiennie skażoną złem. O współczesnym „demontażu jaźni moralnej” pisał socjolog i filozof Zygmunt Bauman. Wydaje się to nie tylko trafną diagnozą stanu etyczności ponowoczesnej, ale może mieć wiążące przełożenie na bliską nam przyszłość. Wyłaniająca się z dostępnych dokumentów wizja nowego porządku świata niesie ze sobą wręcz pewność panowania totalnego zła. A to dlatego, że sztuczna inteligencja nie jest wrażliwa na wartości, zwłaszcza dobro. Coraz liczniejsze filmy, w których reprezentanci homo sapiens zmagają się z bezdusznymi cyborgami, są tego zapowiedzią. Rowlands często wspomina, jak wiele zawdzięcza swemu zwierzęcemu przyjacielowi, zawsze nieustępliwemu i szczeremu. Swą miłość i przywiązanie ofiarowywał bezinteresownie, całym sobą i w każdej chwili. To czego się nauczyłem od wilka, pisze Rowlands, było antytezą religii. Religia bowiem, dodaje, zawsze handluje nadzieją. Pytasz, czy jest jakaś nadzieja, dobra perspektywa dla nas ludzi. Lekcji wielkich nauczycieli, np. Sokratesa czy Chrystusa, nie przerobiliśmy, jak się okazuje, zbyt sumiennie. „Wszyscy leżymy w rynsztoku, ale niektórzy z nas sięgają po gwiazdy” (Oscar Wilde). Teraz, w czasie przebudzenia, cała nadzieja w tym, że to, co piękne i dobre u nielicznych, stanie się coraz powszechniejsze. Z drugiej jednak strony, trudno oczekiwać, że nasz małpi umysł da się łatwo pokonać. Zgrabnie to opisuje moja ulubiona anegdota: Zdesperowany człowiek patrząc w niebo, woła: „Jest tam ktoś?”. Po chwili, głos z góry: „Jestem, słucham”. Człowiek: „Jak żyć?”. Głos z góry: „Uczciwie”. Po chwili milczenia, ciągle zdesperowany człowiek: „Jest tam na górze ktoś jeszcze?”. Odpowiedź na Twoje pytanie o władzę może być potraktowana jako kontynuacja refleksji nad naturą ludzką. Sfera polityki to wyjątkowo porażająca emanacja zła. Zbiorem pięknych czynów dla dobra wspólnego była chyba tylko dla Arystotelesa. Od czasów Niccolo Machiavellego stała się „sztuką właściwego momentu”, miejscem przemocy, kłamstwa, a obecnie często błazenadą. Rzadko się dziś przypomina, że władza powinna być służbą, obroną podstawowych wartości. Pierwsze symptomy kryzysu demokracji dostrzeżono już w latach 70. ubiegłego wieku. Nasze stulecie dołożyło kolejne, poważne zagrożenia demokracji, tzn. globalizację, a teraz ekspansję populizmów. Mówi się na Zachodzie, że skorumpowany system partyjny stanowi największe zło ustroju demokratycznego. Prowadzi to do czegoś najgorszego, co może demokrację spotkać, czyli rosnącego zobojętnienia obywateli. Kryzys pandemiczny całkowicie obnażył fakt widoczny już od kilkunastu lat. Chodzi o to, że na naszych oczach poległy dwa bastiony wyróżniające demokrację. Po pierwsze, radykalnie mniejsza jest możliwość wyrażania swej opinii bez lęku, co najmniej niepokoju. Po drugie, do zera zredukowana została świadomość, że nasze, wyborców opinie brane są pod uwagę. Jest taka stara prawda, która, mam nadzieję, niedługo się uaktualni. Demokracja może się odradzać wyłącznie od dołu. Tego rodzaju proces przeprowadzany od ponad 10 lat z dobrym skutkiem w Islandii zdecydowanie ograniczył terror bankowo-korporacyjny i korupcję. Jeden z nowożytnych filozofów, powołując się na Platona, napisał: „Udałoby się stworzyć coś sprawiedliwego i słusznego, jedynie wtedy, gdyby do władzy doszli ci, którzy nie mają na to najmniejszej ochoty. Może wtedy zniknęłaby jeszcze jedna patologia świata polityki. To mianowicie, że najczęściej władzę mają ludzie żądni władzy. [JP]

PARTNER MEDIALNY:

This article is from: