
9 minute read
Opowiadanie Jarka Prusińskiego Chata nad jeziorem
from POST SCRIPTUM
CHATA
nad JEZIOREM
Advertisement
Powietrze pachnie żywicą i ziemią. Czasem wiatr zawiewa od jeziora i wtedy dochodzi jeszcze, ledwie uchwytna, woń słodkiej wody. Kobieta stoi przed drzwiami zagubionej w lesie chaty. Sama sprawia wrażenie zagubionej. Nerwowo poprawia długie, ciemne włosy, które na moment przysłoniły jej oczy i po raz kolejny sięga dłonią do ciężkiej, metalowej kołatki. Tak jak poprzednio brakuje jej odwagi, żeby zastukać. Jeszcze nie ułożyła w głowie wszystkiego, co chciałaby powiedzieć mężczyźnie, który tu mieszka. Na gałęzi pobliskiego drzewa siedzi szary, duży ptak i przygląda się jej z ciekawością. Przez chwile ich spojrzenia się spotykają. Ptak przekrzywia łebek i skrzeczy. – Stukaj żeż wreszcie, kobieto albo wracaj skąd żeś przyszła – zdaje się mówić.
Kobieta ma na imię Tracy, a może Trudy. Tak trudno spamiętać te wszystkie imiona kobiet i mężczyzn, którzy zamieszkują północne rejony Kanady. W każdym razie jest całkiem ładna i ma cudowną pupę w kształcie gruszki. Takie pupy nie zdarzają się zbyt często i o wiele łatwiej je zapamiętać niż imiona. Ta kobieta jest szczęśliwą posiadaczką jednej z takich zjawiskowych pup i dodatkowo pary całkiem zgrabnych nóg, ale założone na nie jeansy maskują je. Chyba, że ktoś ma tak sprawne oczy jak sokół, który jej się przygląda. – W czym mogę pani pomóc?
Mężczyzna wyrasta nagle za jej plecami. Ma głos lekko skrzeczący i w pierwszej chwili kobieta myśli, że to jej wyobraźnia nadal przemawia dziobem siedzącego na gałęzi ptaka. Jednak ptaka już nie ma, a gospodarz krytej drewnianym gontem chaty jest. Nie poznaje kobiety, choć spotkali się poprzedniego dnia. – Chciałam przeprosić, podziękować – kobieta mówi pospiesznie, jakby się bała, że on nie pozwoli jej dokończyć, i nerwowo grzebie w torebce. W końcu wyciąga z niej zwitek banknotów. – Odwdzięczyć się jakoś za to, co pan zrobił. – Na pewno nie w ten sposób – mężczyzna w końcu ją rozpoznaje, choć zdaje się, że patrzy nie na twarz, ale na jej obleczoną w jeansy pupę. – Nie chcę papierków.
Trudy (a może Tracy?) jest czerwona na twarzy. Drży jej ręka trzymająca banknoty i głos, gdy wreszcie się odzywa: – Proszę przyjąć pieniądze. Nawet ktoś taki jak ty ich potrzebuje.
Ktoś taki jak gospodarz zgubionej w lesie chaty patrzy na nią uważnie. Tym razem nie na tyłek, ale prosto w oczy. Jakby ją przewiercał na wylot. – Przyjedź z córką jutro i zostańcie na weekend – mówi wreszcie. – To jest moja cena. Jeśli zdrowie Małej nie jest dla ciebie tyle warte, to trudno. – Nie wiem za kogo mnie bierzesz! – krzyczy kobieta. – Tłukłam się tu dwie godziny, żeby… – Podziękować – kończy za nią spokojnie. – I podziękowałaś. A teraz możesz spieprzać. Oczekuję was jutro. I przywieźcie ze sobą jakieś produkty na kolację. Moja dieta mogłaby się wam nie spodobać.

Szum silnika zdezelowanego pick-upa trochę ją uspokaja. – To odludek – mówi kierowca. – Niech pani nie bierze tego do siebie. On po prostu taki jest. Dużo gada, ale jak przyjdzie co do czego, to wszystkim pomaga, choć zawsze twierdzi, że to nie jego zasługa. Moja sąsiadka była umierająca. Potrzymał ją trochę w ramionach, tak jak pani córkę wczoraj, i od razu stanęła na nogi. Ostatnio nawet zgłosiła swoją kandydaturę do władz
miasta. Tak jej wróciła chęć do życia. – Bardzo się zdenerwowałam, gdy dotknął mojego dziecka – kobieta tłumaczy się nie temu mężczyźnie, co powinna. – Dlatego go zwyzywałam i otłukłam torebką. Tyle się teraz mówi o tych zboczeńcach. Myślałam, że to jeden z nich. – No i pani się dziwi, że kazał pani spieprzać? – dziwi się z kolei kierowca. – Też bym pani kazał, na jego miejscu. – Pomimo to, zaprosił mnie, o ile można to tak nazwać, na weekend… – O, to świetnie! Połowa kobiet z miasteczka dałaby sobie usunąć implanty za takie zaproszenie. Podobno nie tylko w leczeniu jest wirtuozem.
Kierowca mruga do niej i pokazuje w uśmiechu wszystkie ubytki w uzębieniu. – Tego się właśnie obawiam – mówi Trudy. – Proszę się nie bać. On nikomu nie zrobi krzywdy. Nie zgwałci pani, jeśli to pani chodzi po głowie. Co najwyżej poszczeka, ale nie ugryzie. Bez pani zgody, miałem na myśli. Bo większość kobiet z miasteczka… – Dałaby sobie usunąć implanty za takie ugryzienie. – Pięknie powiedziane! – chwali ją mężczyzna.
Dalej jadą w milczeniu. Kierowca pogwizduje, kobieta pochłonięta jest własnymi myślami, silnik rzęzi jak rzęził.
Kobieta siedzi przy stole w pięknej, bordowej, balowej sukni. Wygląda jak egzotyczny kwiat w szarobrązowym wnętrzu leśnej chaty. Zapach pieczonego królika i świeżo przygotowanej szarlotki miesza się z wonią perfum Paris YSL. Mała poszła spać zaraz po kolacji. Obie się bały, że ból głowy uniemożliwi jej zaśnięcie, dlatego córka położyła się tak wcześnie. Odkąd odzyskała wzrok, zaczęły się te bóle. Mężczyzna co jakiś czas brał jej drobną buzię w swoje szorstkie dłonie i trzymał przez chwilę. Dawał jej też jakieś zioła. To pomagało na chwilę. Przed kolacją też ją trzymał i Mała nawet odzyskała dobry humor. Żartowała z mężczyzną. Trudy pomyślała, że potrzeba jej ojca. A potem pomyślała o Peterze. Chyba coś ich łączy, z naciskiem na chyba. Jednak przy nim Mała tak się nie otwiera. Nigdy. – Jak okazujesz swoją wiarę? – pyta mężczyzna, patrząc na krzyżyk zwieszający się między piersiami kobiety. A może po prostu patrzy na jej piersi? Suknia ma spory dekolt, więc gospodarz nie musi się wiele domyślać. – Słucham przykazań Kościoła. – Kiedy człowiek zobaczy rajską plażę, nieograniczoną wolność i nieskalane piękno, natychmiast chce ją ogrodzić, otoczyć murem. Chce ją chronić, ma dobre intencje, ale efekty są dokładnie przeciwne. Sam sobie buduje więzienie, dodatkowo zabijając piękno, które przecież chciał ochronić. – Zgadzam się, że z wiarą łączą się ograniczenia – kobieta nerwowo poprawia włosy. Widać jej narastającą irytację. – Jednak nie można mieć nieograniczonej wolności. Na przykład do zabijania. – Z tymi słowami na ustach ludzie mordowali się przez całe stulecia. Tysiąclecia. Zaczynając od średniowiecznych wojen krzyżowych, a na współczesnych konfliktach kończąc. Wiara im w tym nie przeszkadza, a nawet ich, w ich mniemaniu, usprawiedliwia. W imię czego więc odrzucasz swoją wolność? – W imię miłości.
Mężczyzna ma na sobie flanelową, kraciastą koszulę i znoszone jeansy. Jego skóra pachnie szarym mydłem. Ten zapach Trudy (a może Tracy?) nazwałaby prostackim. Podobnie jak to bezczelne gapienie się na jej biust. Teraz jednak mężczyzna przenosi spojrzenie na twarz kobiety. Patrzy na nią jak nauczyciel zadowolony z odpowiedzi ucznia. Uśmiecha się. – Od dawna w moim łóżku nie spała kobieta – informuje ją. – Nie oczekuj, że to się dziś zmieni – irytuje się Tracy. – Nie jestem dziwką! – Przyznam, że bliżej mi do filozofii Sumerów niż do purytanizmu Chrześcijan. Sumerowie czcili prostytutki, uważając je za święte. To one pokazywały przecież mężczyznom miłość bogów. To właśnie miłość jest kluczem do wiary, a nie kościelne przykazania. – Przykazania są ważne – protestuje kobieta. – Są przecież wartości uniwersalne, ponadczasowe. Choćby takie, żeby nie pożądać żony bliźniego. – Są różne rodzaje miłości. Najmniejszą jest miłość do partnera. To miłość warunkowa i pełna przykazań. Potrafisz kochać mężczyznę, ale tylko wtedy, gdy wypełni twoje przykazania. Na przykład takie, że ma być ci wierny i nie pożądać żon bliźnich. To nie jest prawdziwa miłość, a jedynie rodzaj kontraktu. Prawdziwe uczucie, to miłość do dziecka. Obdarzasz Małą uczuciem bezwarunkowym. Będziesz ją kochać cokolwiek zrobi i nie stawiasz jej żadnych warunków.

Nie przestaniesz jej kochać za to, że ona pokocha twojego partnera jak ojca albo jakiegoś miłego chłopca, co z pewnością wkrótce nastąpi, bo Mała już skończyła szesnaście lat, prawda? Nie będziesz o nią zazdrosna. Nawet będziesz się cieszyć jej szczęściem – mężczyzna napełnia kieliszki winem. – Miłość matki do dziecka, to nic w porównaniu z JEGO miłością. Ziarenko piasku w zestawieniu z oceanem. Jesteś w stanie wyobrazić sobie miłość bezgraniczną? Nieskończoną? Taka miłość: niczego nie oczekuje, nie żąda, nie spodziewa się, nie stawia warunków. Ona jest nieskończona. Brakuje skali, żeby ci ją pokazać. Nie jesteś w stanie jej pojąć, a ja nie potrafię ci jej opisać. Przyjmij tylko, że jest i że ona nie buduje klatek. Ludzie je budują.
Trudy myje się w misce. W tym domku na odludziu nie ma bieżącej wody. Trzeba ją zagrzać i myć się jak w średniowieczu. Starannie myje piersi z wulgarnie sterczącymi sutkami (tak by to określiła, gdyby się nad tym zastanowiła), brzuch i uda oraz wszystkie te miejsca, o których damy nie wspominają. Przedłuża mycie chyba tylko po to, żeby opóźnić pójście do łóżka, w którym on z pewnością na nią czeka. Potem równie metodycznie wyciera się ręcznikiem. Zakłada aseksualną piżamkę w słoniki. Zakłada też podpaskę i majtki. Niedługo powinna mieć okres, ale nie tylko o to jej chodzi. Podpaska odstrasza większość mężczyzn skuteczniej niż słowo: „nie”. Ma to być jej tarcza przeciw włóczni wroga. Zachichotała na tę myśl, a potem robi głęboki wdech i przesadnie pewnym krokiem wychodzi z łazienki.
Nie zastaje mężczyzny w łóżku. Kobieta nie wie, że on poszedł na nocne wędkowanie i nie wróci przed świtem. Kładzie się, przykrywa kołdrą i czeka na odgłos jego kroków. Czeka. Potem zasypia.
Kierowca czeka kilkaset stóp od chaty. Nie ma odwagi podjechać bliżej. Wysiadł z samochodu i pali papierosa. – Teraz już jest stabilna– mężczyzna patrzy na Małą i głaszcze ją po głowie. – Z każdym dniem będzie coraz lepiej, a bóle nie powinny się już powtarzać. Co najmniej nie tak silne. – Może wpadniemy tu jeszcze kiedyś? – kobieta wygląda tak, jakby dziwiły ją własne słowa, a jej córka entuzjastycznie wykrzykuje: „tak, tak, tak”. – O ile nie będziemy przeszkadzać… – Wierzysz, że miasto wciąż istnieje? – pyta właściciel chaty. – Było jeszcze w sobotę rano, kiedy z niego wyjeżdżałyście, ale czy istnieje teraz, gdy nie patrzysz? Miejsca istnieją tylko tam, gdzie ty ich potrzebujesz, czy współistnieją ze sobą nawet bez twojego udziału? – Co za głupie pytanie! – obrusza się kobieta, żałując tego swojego: „może wpadniemy...”. Wie z całą pewnością, że nie chce tu nigdy więcej przyjeżdżać. – Podobnie jest z czasem i zdarzeniami. One też ze sobą współistnieją. Wbrew naszej woli. Nawet wtedy, gdy nie patrzymy. Inna sprawa, że patrzeć nie zawsze oznacza – widzieć.

Trudy wsiada do samochodu i nie patrzy na mężczyznę
Powietrze pachnie jesienią. Minęło kilka miesięcy od czasu, gdy była tu z Małą. Jest pewna, że to jest właśnie to miejsce, ale w krajobrazie brakuje jednej istotnej rzeczy. – Miejsca znikają, gdy ich nie potrzebujemy – odezwał się sokół siedzący na gałęzi. – Nieprawda! – protestuje kobieta. – Miejsca nie znikają! – Wszystko znika – mówi sokół. – Trzeba ci perspektywy trwającej miliony lat góry. Zobaczyłabyś, że miejsca pojawiają się i znikają bardzo szybko.
Oczywiście ptak nie wypowiedział ani słowa. To była jedynie wyobraźnia kobiety. Przyjechała tu, żeby powiedzieć mężczyźnie, że Mała zaczęła pisać książkę, że z jej wzrokiem już jest wszystko dobrze. Lekarze powiedzieli, że to cud.
Kierowca pokazuje w uśmiechu wszystkie ubytki w uzębieniu. Peter, z którym chyba była w związku, ożenił się z pośredniczką nieruchomości, która szukała dla nich domu. Ale kobieta nie żałuje tamtego domu, żałuje całkiem innego.
W krajobrazie wszystko się zgadza: są drzewa, które zapamiętała, widok na jezioro, nawet szary ptak siedzi na gałęzi jak wtedy. Brakuje tylko chaty. Kierowca nie pamięta chaty ani tego, żeby ją kiedykolwiek tutaj przywoził. Ten weekend nad jeziorem nigdy się wydarzył. Jeszcze... [JP]

