
2 minute read
Iwona Suwała – Poezja i fotografia
from POST SCRIPTUM
IWONA SUWAŁA
F O T O G R A F I A P O E Z J A
Advertisement
CZARNA JESIEŃ
Lodzia uwielbia czekoladowe aniołki których ojciec nie zdołał sprzedać na odpuście dzieli je na siedem kawałków miłości ósmy rusza się w maminym brzuchu niecierpliwie czekając na zimę
każdy na coś czeka lepiąc papierowe łańcuchy na choinkę nad stołem płomień naftowej lampy nikło oświetla okrągłą twarz matki gładzi brzuch z niepokojem
po domu błąka się śmierć dotyka zmęczonych skroni ojca i płacze rajskie jabłuszko spada ze stołu pęka szyba i serce od jazgotu obcej mowy dzwon nie milknie
halt
Lodzia uwielbia jesienne łąki żegna się z nimi jakby na zawsze na szczęście ma starą plisowaną spódniczkę nie szkoda że dziura po kuli
biegnie szybko w stronę przeznaczenia


PROLOG
przytul mnie chuda kobieto dotknij skostniałą dłonią rozpalonej głowy owiń mnie szczelnie pasmem szarych włosów i szepcz że przetrwam jak ty
nieś mnie i kołysz jak najdroższą córkę ucisz płacz który wzbiera we mnie powodzią wylewa się niszcząc zielone korzonki przyszłych dzieci
kobieto o niebieskich oczach kochaj mnie za wszystkie matki którym zabrakło sił nakarm mnie życiem jak ta przedostatnia z blizną na wardze i słowikiem w sercu



wszystko co możesz we mnie znaleźć to zachody słońca i żółte kaczeńce przewijają się jak niemy film w starym kinie
jeśli widzisz śmiejące się twarze splecione dłonie i nogi biegnące ku morzu to tylko fatamorgana
otrząśnij się i zobacz słone kałuże kilka zgarbionych drzew zimne ciało rajskiego ptaka
uwierz za mnie że tylko śpi
IWONA SUWAŁA
MOGĘ
mogę być Penelopą w nieskończoność spoglądać przez okno wygładzać fałdy twojej koszuli w rękach list którego zapach przeminął jak czułość
mogę z uporem Don Kichota zwalczać demony bezczelnie siedzą na twoich ramionach i patrzą jak nie śpisz jak mijasz się z sobą niknąc coraz ciszej
mogę być plastrem miodem kolorem wrzosu deszczem na powiekach mogę milczeć nie oddychać tylko nie pozwól mi wierzyć że cię nie ma
BAŚŃ ZIMOWA
słowo nie stało się ciałem zawisło w czarnej przestrzeni jak księżyc nad drewnianą chatą
w środku dzieje się dzień od nowa od nowa ogień w kominie paruje woda w balii skrapla się na małych szybkach włosach usta pełne śmiechu stół pachnący chlebem ugina się od czyichś wspomnień brzęczy szkłem naszą chwilą szepcze jeszcze tak niedosłyszalnie jakby nas nie było
a przecież jesteśmy dotykamy się biegamy jak dzieci wokół niego do drewnianych drzwi na biały świat śnieg prószy z drzew tak realnie jak ciepło kożucha twoich oczu które wymyśliłam
goście zza światów razem z nami płaczą od wzruszeń w takt bałałajki wesoło weselnie dzwonią sanie w tę podróż nigdy nie skończoną
na białej pościeli samotne ręce księżyc przykleja się do szyby czaruj mnie czaruj tylko tyle potrafisz
w powietrzu kreślę słowa których nigdy nie zbierzesz w dłonie bo cię nie ma.