
3 minute read
Elżbieta Adamiec – wiersze
from POST SCRIPTUM

E L Ż B I E T A A D A M I E C
Advertisement

DAVID LYNCH O SOWACH: Sowy nie są tym, czym się wydają
chcę zdążyć na tę miłość odległą jak Werona która ma przemoczone deszczem włosy wypełnia sobą milczenie pokój dłonie dyskretnie skrapla czas
gdy drżą słowa kocham niewinność dni doświadczam nocy po niej ocalam pamięć bezgranicznie ufam drzewom i rysuję delikatne gwiazdy poczekam na ciebie jeszcze chwilę uczeszę włosy i stanę na brzegu zdziwienia
dzień dobry powiedz i powiedz jeszcze że pohukiwania sowy znaczą tyle co westchnienia unoszą liście nasycone miłością i te którym zabrakło szczęścia
jak sowa przybywasz bezszelestnie prosisz o mniej kolorów melancholię i sny w biały dzień ubieram suknię która ma kolor twoich oczu cień dotyka ramion wokół leżą rozbite amfory uwolniły wiatr i wszystkie tajemnice miłość jest odległa jak Werona i jak sowa nie jest tym czym jest
ZAWSZE GDY…
wiatr dotyka gałęzi cicho łka odprowadzam wzrokiem ostatni liść ukamienowaną ciszę biegłą myśl i pył
ten sam wiatr co gałęzie gładzi porusza niebo i kształty bezdomne zmywa łzy z zapłakanych liści i śni śni o tym że milczenie jest olbrzymie większe od ludzi
w jesiennym słońcu drży powieka bezszelestnie upadają słowa po polanach wędrują delikatne sarny wiewiórka przenosi ostatni orzech a ja ? widzę twoją twarz kołyszę w dłoniach miłość dopóki dopóki spada ostatni liść i gdzieś w zaułku skrzypią drzwi
skrzypek ze smyczkiem w dłoni uczy niebo oddychać grudzień przybył z daleka jak zwykle zbyt wcześnie w zimowe bezkresne noce sny jak kolorowe freski szukają zagubionego żebra Adama mchy ścinają mrozem
wierzę w siłę ramion tęsknotę i horyzont oczu mądrość gdy z dna chwili wyłuskują blask i wieczność spójrz grudniem smutnieje ostatni kosmyk włosów a słowa budują i odmieniają przez przypadki świat ze słów noc śmiertelnie obojętna nie potrafi być nocą studnią się staje z obumarłą wodą ktoś opisał czułość i ciszę snów śnienie ledwie muśnięte siwe popołudnie
skrzypek ze smyczkiem w dłoni uczy niebo oddychać dni umierają odchodzą ludzie kot ostrożnie stąpa po śniegu ciągle nie wiem czy powinnam cię kochać a jabłoń wciąż krwawi krwawi

ELŻBIETA ADAMIEC
SUMMERTIME
pochyl się nade mną gwiazdy owijają się wokół ciała czarne dziury stwarzają pozory nieświadomego zrozumienia
gdybyś wiedział jak potrafię kruszyć księżycowe kamienie pisać miłość słuchać jak saksofon opisuje kobietę gdybyś wiedział gdybyś rozumiał kota siedzącego w słońcu oraz einsteina który nigdy nie farbował włosów i rozpisał wszystkie opowiadania hemingwaya w prosty wzór dał do zrozumienia freudowi że w tej chwili jest niepotrzebny ponieważ saksofon maluje rozbierającą się kobietę rozrzuca dźwięki rozprasza anioły by się nie rumieniły a dotykały szklanki na której został ślad czerwonej szminki i smutnych dowcipów
delikatnie wyciągam nić z przejrzystych wspomnień snują się myśli i ich przedziwna nagość chowam dłoń w twoich włosach niebo jest takie ogromne bezdomne ciche nie jeszcze nie opadają w nas liście
KILKA WIERSZY I BOJAŹŃ
kiedy kierkegaard w październikowy poranek upadł nieprzytomny na kopenhaskiej ulicy nie było w nim bojaźni i drżenia stał się aniołem nagle przestał się lękać spokój
nic nie mogę powiedzieć nie chcę i nie powinnam kurczę się w sobie zaniemówiłam by posłuchać bicia serca szumu przepływającej krwi
nie boli mnie strach bolą mnie myśli staję się liściem płatkiem róży falą morską której nikt nigdy nie namalował jestem ja której ciągle jest mniej
drżę ciągle drżę a bojaźń? ona zniknie oby jak najpóźniej
pewnie upadnę na jakiejś ulicy będzie mnie mniej płatek liść morze fala
kierkegaard w październikowy poranek upadł nieprzytomny…
nie mam z nim nic wspólnego tylko bojaźń drżenie i kilka wierszy