DAVID LYNCH O SOWACH: Sowy nie są tym, czym się wydają
E L Ż B I E T A
A D A M I E C
chcę zdążyć na tę miłość odległą jak Werona która ma przemoczone deszczem włosy wypełnia sobą milczenie pokój dłonie dyskretnie skrapla czas
30
POST SCRIPTUM
gdy drżą słowa kocham niewinność dni doświadczam nocy po niej ocalam pamięć bezgranicznie ufam drzewom i rysuję delikatne gwiazdy poczekam na ciebie jeszcze chwilę uczeszę włosy i stanę na brzegu zdziwienia dzień dobry powiedz i powiedz jeszcze że pohukiwania sowy znaczą tyle co westchnienia unoszą liście nasycone miłością i te którym zabrakło szczęścia jak sowa przybywasz bezszelestnie prosisz o mniej kolorów melancholię i sny w biały dzień ubieram suknię która ma kolor twoich oczu cień dotyka ramion wokół leżą rozbite amfory uwolniły wiatr i wszystkie tajemnice miłość jest odległa jak Werona i jak sowa nie jest tym czym jest
ZAWSZE GDY… wiatr dotyka gałęzi cicho łka odprowadzam wzrokiem ostatni liść ukamienowaną ciszę biegłą myśl i pył ten sam wiatr co gałęzie gładzi porusza niebo i kształty bezdomne zmywa łzy z zapłakanych liści i śni śni o tym że milczenie jest olbrzymie większe od ludzi w jesiennym słońcu drży powieka bezszelestnie upadają słowa po polanach wędrują delikatne sarny wiewiórka przenosi ostatni orzech a ja ? widzę twoją twarz kołyszę w dłoniach miłość dopóki dopóki spada ostatni liść i gdzieś w zaułku skrzypią drzwi