
8 minute read
Relacja Anny Maruszeczko z wystaw w Paryżu
from POST SCRIPTUM


Advertisement

Paryż tej jesieni, a potem zimy i wiosny, pełny jest i pełny będzie fotografii, z akcentem na wielką modę. Spektakularny Thierry Mugler w Musée des Arts Décoratifs, minimalistyczny Azzedine Alaia w fundacji swojego imienia w Marais, Yves Saint Laurent na wystawie „Vogue Paris 1920–2020”. Legendarni kreatorzy i ich top fashion models lat 80. i 90. w nieprzebranej ilości zdjęć zaprzyjaźnionych z nimi mistrzów (Petera Lindbergha, Helmuta Newtona i in.).
I only think about women, when I create. And i owe it all to the women, powiedział Azzedine Alaia, mając na myśli niewątpliwie swoją muzę –
Tatjanę Patitz.
Tyle doskonałego piękna, które nadal olśniewa, ale i trochę zawstydza.
Chyba już nie pasuje do czasów. Zamknięty rozdział. Chociaż Tina Turner w obiektywie P.L. na wieży Eiffla niezmiennie elektryczna! Może dlatego, że nie tak znowu doskonale piękna. Za to silna i wolna, kobieca. Niezależna.
W muzeum sztuki nowoczesnej Jeu de Paume w ogrodach Tuileries– fotografie udostępnione przez nowojorskie MoMA [muzeum sztuki nowoczesnej – przyp. red.]. Pierwsze 40 lat XX wieku. „Masterworks of modern photography from MoMa“. Trochę skromna to wystawa, ale zawsze warto obejrzeć. Można zobaczyć, jak wyglądała wtedy nowoczesność w wielkich miastach, ale i w technikach fotograficznych.
Uwagę zwraca też pionierskie selfies . Oryginalne. Żadnych dzióbków. [AM]
Foto: Pixabay

Quo vadis świecie?
Juliusz Wątroba
Na początku było Słowo. A zaraz potem znamienne słowa Stwórcy: […] czyńcie sobie ziemię poddaną. Niezależnie od tego, czy byliśmy, jesteśmy i będziemy wierzącymi, ślepo wierzącymi, czy zatwardziałymi, wojującymi ateistami, to z owego zalecenia i przyzwolenia korzystamy skwapliwie, żarłocznie i opacznie – niezależnie od światopoglądu. Byle wygodniej i perfidniej. Bo przecież ten – dla jednych prawdziwy, jedyny Bóg, dla innych wymysł chorych wyobraźni prymitywnych ludzików – nie powiedział: Czyńcie sobie ziemię poddaną, czyli wycinajcie wszystkie drzewa, zalewajcie betonem każdy skrawek zieleni, zatruwajcie wodę, ziemię i powietrze, wymyślajcie coraz perfidniejsze rodzaje broni, od maczug, przez noże, 98
armaty, czołgi, bombowce, po bomby atomowe, wodorowe, neutronowe tak, abyście mogli w jednej chwili rozwalić cały, piękny świat, który przez umowne sześć dni stwarzałem. Czyńcie sobie ziemię poddaną, eliminując konkurentów bronią chemiczną i bio- logiczną, coraz nowszej generacji. Wymyślajcie nowych bogów i morduj- cie innych przez wieki w ich imiona, żeby udowodnić ogniem i mieczem najwyższość, najważniejszość i jedyność swojego… Czynić sobie ziemię poddaną… Cóż to znaczy? Czyż nie przypadkiem to, że trzeba dbać o nią ze wszystkich sił jak o niemowlę, bo z czasem taką się stała: bezradną, mimo potęgi mórz i oceanów, piorunów z jasnego nieba, trzęsień ziemi i erupcji wulkanów. Niejasności i niedomówienia się piętrzą jak nowe, niebotyczne szczyty, które powstały po ruchach góro- twórczych, ginące we mgle. Jasne i jednakowo dręczące są ciągle dwa podstawowe pytania: Skąd przychodzimy? Dokąd zmierzamy? Na pierwsze z pytań od wieków próbują odpowiadać filozofowie, naukowcy czy przedstawiciele jedynych słusznych religii, spierając się zawzię- cie zarówno na argumenty logiczne oraz konkretne, jak i te pozazmysłowe, metafizyczne, uduchowione. I dojść nie mogą – jak to ludzie – do wspólnego stanowiska, jednej obiektyw- nej prawdy, bo prawdy są różne, o czym wiedzą wszyscy, z naszym przysłowiowym bacą na czele. Czy już same poszukiwania genezy pojawienia się protoplastów pozwolą odpo- wiedzieć na drugie zapytanie?
W takich rozważaniach zawsze nasuwa się natrętne, podszyte ciekawością kolejne pytanie: Po co? Ciekawość jest pierwszym stopniem do piekła. To pewnie dlatego z wścibskiej ciekawości naukowców powstało tyle pie- kielnych wynalazków. W imię prawdy naukowej, poznania, poszukiwania, odkrywania. Gdy nie zastanawiali się zbytnio, co z tego dochodzenia do prawdy wyniknie. Bo i po co? Często zaślepieni, otumanieni, choć genialni, bawili się i bawią w kreatorów, zafascynowani coraz to nowszymi możliwościami swoich osiągnięć – czy to pod mikroskopem elektronowym, czy przy superteleskopach, zaglądających w serca odległych galaktyk. Nierzadko też zostają wprzęgnięci w spełnianie niecnych zamiarów psychopatów rządzących światem. Przecież nawet Nobel wynalazł dynamit w zbożnych celach, fizycy „grzebali” w ato- mach dla dobra ludzkości, by niszczyć komórki nowotworowe, zaś chemicy odkrywali związki mające zwalczać wredne choróbska… A że przy okazji wynaleźli bombkę atomową, którą przetestowali w Japonii… Jakby tego było mało, najtęższe głowy i najnowocześniejsze laboratoria dalej pracują na najwyższych obrotach nad wymyślaniem nowszych, skuteczniejszych broni, które będą w stanie rozłupać naszą Matkę-Ziemię, po wielokroć i straszniej. Pracują nad wynajdywaniem specyfików „pomagających” przeciwnikom w błyskawicznym zejściu z tego łez padołu… To jest coś niewyobrażalnego… Dowód na istnienie totalnego zła… Z najgłębszego dna samego piekła! I to przez ciekawość, która jest do niego pierwszym stopniem… A co jest pierwszym stopniem do nieba? Może wynalazki, które chronią ludzkość, np. szczepionki przeciw zarazom czy machiny wyręczające ludzi w niewolniczych pracach albo precyzyjne aparatury, umożliwiające transplantologiczne cuda… Po co sobie jednak zadawać pytania, prawie bez odpowiedzi, skoro wystarczy tylko ślepa wiara bądź niewiara, by ciemność stała się jasnością, a jasność niegasnącą światłością, niezmąconą teoretycznymi czy empirycznymi dociekaniami naj- tęższych umysłów. Chyba tylko dlatego, że ludzie, gdy nie mają co robić, to myślą, w myśl przemyślanej myśli klasyka, że „myślenie ma kolosalną przyszłość”, przeszłość zresztą też. Jeszcze trudniejsze i bardziej dramatyczne jest pytanie: Dokąd zmierzamy? Na swoje przychodzenie nie mamy żadnego wpływu, prócz ciekawości, która nas zżera, ale o tym, dokąd skierujemy kroki, możemy zdecydować, jak nam się (naiwnie?) zdaje! Zazwyczaj możemy to robić jedynie przy urnach do głosowań, choć i głosowania można sfałszować. Gdyby nawet kierunek naszego marszu ku świetlanej przyszłości był słuszny, nie da się na komendę przeć do przodu, bo góry śmieci i zasieki wszelakich ograniczeń utrudniają marsz, a nawet czołganie się ku słońcu na bezchmurnym niebie, które niech tu będzie synonimem tego, co dobre.
Mieliśmy już w prehistorii epoki: kamienia, brązu i żelaza. Przeżyliśmy je z lepszym lub gorszym skutkiem, ale przeżyliśmy, udało się nam nawet rozmnażać w urągających warunkach, ale przetrwaliśmy do dzisiaj. Współcześnie żyjemy w zupełnie innej epoce – w epoce śmieci! Mam obawy, czy ją przetrwamy. Możemy zostać, najdosłowniej i realnie (to nie kolejna, idiotyczna gra kompu- terowa!) zasypani tonami wszelakich odpadków, które z lubością produkujemy, a nawet próbujemy z nimi walczyć, jak nieszczęsny Don Kichot z wiatrakami! Najnowszym trendem w walce z potworem, którego sami powołaliśmy do życia (a właściwie do naszej śmierci), jest próba zdyscyplinowania śmieci przy pomocy kolejnych zaśmieceń w postaci kolorowych worków polietylenowych (rozkładających się setki lat!), w które posłusznie będą wskakiwać posegregowane odpadki. Ze śmieciami próbuje się walczyć z różnym skutkiem, przy pomocy gróźb i próśb, gnębiąc Bogu ducha winnych mieszkańców, którzy mają robić wszystko, by ich obejścia nie utonęły w rozmaitych plugastwach, pozostałych z radosnej i beztroskiej działalności człowieka – ponoć istoty rozumnej. Jednak jakoś nikt z dowodzących tym przewrotnym światem nie wpadł

na nasuwającą się nawet mnie, najbardziej logiczną myśl: Nie należy dopuszczać do tego, by śmieci w ogóle ujrzały światło dzienne i mrok nocy, choć wydaje się, że istnieje nawet przyzwolenie na to, by zapanowały nad nami, omotały nas szczelnie, uświadamiały, że bez śmieci nie można żyć, tak jak bez powietrza, wody, komputerów, zawiści i polityki.
Foto: Pixabay
Wszak produkuje się śmieci z lubością, trwoniąc surowce, energię, siły, zdrowie i zdrowy rozsądek, ale za to zasilając konta nigdy nienasyconych rekinów! Takiego marnotrawstwa jak obecnie, nie było jeszcze w historii ludzkości… Na to wszystko jest zgoda wszelakich władz. Nikt nie zabronił fabrykom wytwarzania zupełnie zbędnych produktów, których jedynym zadaniem jest reklamowanie i fałszowanie faktycznej, nędznej zawartości, skrywanej wstydliwie w kolorowych i pstrych śmieciach… I jak się tu nie wku… rzać!? A produkowanie sprzętu jednorazowego użytku, jednosezonowych lodówek, pralek czy samochodów, które mają działać tylko do końca gwarancji?
Kiedyż ludziska się opamiętają i stukną w przemądrzałe łby, by powiedzieć: STOP ŚMIECIOM jeszcze przed ich lawinowym wytwarzaniem? A nie dopiero później, gdy gnębiony jest szary człowieczek, który staje się kolorowy i dostaje spazmów, wyglądając zza gór, którymi cywilizacja, ponoć rozumnych ludzi, go uszczęśliwia… Taka piękna zima jak z bajki, jak z pięknego snu… Słońce zawieszone na błękicie nieba oświetla promieniście biały świat, ze śniegiem skrzącym się wszystkimi kolorami tęczy, z drzewami przyozdobionymi kryształkami zamarzniętej wczorajszej mgły… Zdziwione są nawet sikorki, bo też takiej pięknej zimy dawno nie widziały. Baraszkują w gałęziach śliwy, na której dyndają jeszcze pojedyncze, zamarznięte na kość, oszronione owoce… Godzina jedenasta, minus jedenaście stopni… Słowem idylla… Ale oto nagle, z zachwytu nad urodą wyśnionego świata, z kolorowego snu wyrywa mnie i przywołuje do porządku oraz do rzeczywistości komunikat sprzed jakiegoś czasu: ambasadorzy Unii Europejskiej wspaniałomyślnie zatwierdzili porozumienie w sprawie zakazu używania plastikowych sztućców i słomek.
Moje pozytywne nastawienie do świata prysło momentalnie jak bańka mydlana, a w miejsce błogiego spokoju wtargnęła niema bezsilność nad totalną głupotą totalnie zafałszowanego świata, z którego totalnie przyjmujemy wszystko to, co jest totalnym i globalnym idiotyzmem. Przecież nie trzeba ambasadorów unijnych, ekspertyz pseudonaukowców ani akceptacji możnych tego świata, by wiedzieć – choćby się nie miało ukończonego przedszkola – że plastikowe śmieci zalewają naszą planetę. Gdyby tak „przecedzić” zawartość pierwszego lepszego, a raczej gorszego marketu, który niegdyś po ludzku i po polsku zwał się sklepem, okazałoby się (z całą pewnością!), że właściwego produktu jest mniej niż połowa, a reszta to plastikowe, papierowe czy diabeł wie jakie jeszcze, zupełnie zbędne błyskotki, które mają mamić oraz ogłupiać klientów, żeby tylko kupili wątpliwej jakości towar. Każdemu myślącemu musi, a przynajmniej powinien, podpowiadać zdrowy rozsądek, że przecież litr mleka (a właściwie mlekopodobnej cieczy)jest mniej warty niż plastikowy, masywny „kanister” z gustowną rączką (w podobnym sprzedaje się olej silnikowy) jednorazowego użytku, w którym ów płyn się znajduje; że do opakowania kilku pomadek z niezdrowego cukru nie trzeba wielowarstwowych, potrójnych piętrowych skrzyneczek, pudełeczek, przegródek, kolorowych, okrytych pstrokatą folią powlekaną toksycznymi farbami, tekturek i innych pierdółek, by wreszcie wyłuskać owiniętą w wielobarwny kokonik pralinkę… Marnotrawstwo surowców, robocizny i energii jest gigantyczne. W związku z tym powstają monstrualne, rozkładające się setki czy tysiące lat góry wszelakich śmieci, z którymi nie wiadomo, co zrobić, do jakich worków wsadzić, gdzie składować; którymi dławią się ryby w oceanach, ptaki w powietrzu i ludziska na ziemi, którzy „sami sobie zgotowali ten los”. To wszystko przefrunęło do nas z daleka i z bliska, a my przyjęliśmy to z wdzięcznością, jakbyśmy nie mieli rozumu, zdrowego rozumu, gdy już wszystko chore. Z żywnością na czele, bo nieliczne sklepy ze zdrową żywnością (też zwykle na niby zdrową), już samą nazwą sugerują, że cała pozostała żywność jest chora. I tak jest w istocie. Mógłbym przytoczyć setki przykładów, ale brak miejsca, no i po co, gdy wszyscy i tak dobrze o tym wiedzą. Na to jest zgoda i przyzwolenie wszelakich władz. A potem góry śmieci
Foto: Pixabay
