
10 minute read
Marta Sapała, Na marne – Recenzja – Robert Knapik
Podeschłe cytryny, pomarszczone pomidorki cherry…
M a r t a S a p a ł a n a m a r n e
Advertisement
Pamiętasz bajkę o królu, który zgubił się w lesie i został nakarmiony ziemniakami? Głód jest najlepszym kucharzem. My wciąż leczymy rany po komunizmie: idę do sklepu, napełnię wózek po brzegi, najwyżej potem wyrzucę. Kiedyś sklep był czynny do osiemnastej i ludzie zjadali wszystko, co mieli, teraz możesz sobie w każdej chwili kupić, co chcesz, przed północą.
Trudno się przyznać, ale jestem amatorem zwiedzania śmietników, składowisk, dzikich wysypisk, różnego rodzaju miejsc naznaczonych ludzkim pasożytnictwem. Skłania to wędrowanie do różnych przemyśleń, co tu mówić, raczej przygnębiających. Konsumentom zbyt często przyświeca motto znane z reklam pewnej sieci handlowej: „Jak sobota, na zapas kup więcej, kup więcej…”. Potem najwyżej się wyrzuci, do śmieci, kanalizacji, lasu, za drogę. Praktycyzm współczesności widać na poboczach dróg, obrzeżach dużych miast, dworcach kolejowych, w pustostanach, parkach. Ażeby lepiej dotrzeć do wyobraźni, utkałem na tę okazję obrazek, powszechny widok w gospodarstwach domowych. Po świętach widzę lodówkę wypchaną różnościami. Kaśka zostawiła otwarte parówki bezglutenowe, Renata odłożyła fish & chips, Jarek nie dojadł pasztetu z borowikami, a Ewelinka chciała dać gościom do posmakowania fasolkę po bretońsku i sałatkę z pyszną kiełbasą od gospodarza. Aśka nie chciała się poczęstować, no i parówki stały się obślizgłe, nagle dostały glutenu, fish & chips wyschło na wiór, pasztet pokrył się miękkim w dotyku szarawym meszkiem, fasolka i sałatka zaczęły grać w zielone, jedzonko diabli wzięli. No to Aśka, niewiele myśląc, hops do worka, wystawiła śmieci przed posesję. Takie zachowanie, szczególnie w rozumieniu generacji moich rodziców, to egzekwowanie zasady Ordnung muss sein1. Młodsi jednak zaczynają kontestować przekonanie prowadzące do marnotrawstwa, szukają różnych sposobów, aby ten stan rzeczy zmienić. Kwestia marnowania żywności to już nie tylko kuchnia zero waste w wykonaniu naszych babć, ale przede wszystkim promowanie (nie lubię tego określenia) zdrowych nawyków oraz innego podejścia do żywności, dzielenie się nadwyżkami, budowanie świadomości konsumenckiej i proekologicznej. Rzekłbym, że jest to chyba najbardziej dostosowanie produkcji do potrzeb klientów, w trosce, aby na linii produkcyjnej, od początku aż po koniec, kierować się umiarem i poszanowaniem środowiska. Między innymi te kwestie są podniesione w zbiorze reportaży Na marne Marty Sapały, który w gruncie rzeczy otwiera dyskusję o tym, jak można lepiej zagospodarować żywność oraz jak zmienia się mentalność, kiedy obiegowe prawdy zderzają się z faktami.
Próbuję się domyślić, jakie pytania rozległy się po wydaniu książki. O co ta cała burza? Przecież nic złego się nie dzieje. Dysproporcje między zamożnymi a biednymi maleją, głód nie doskwiera już tak jak kiedyś. Jednak w szerszej perspektywie sprawa wygląda nieco inaczej. Marta Sapała przedstawia dane, żeby zobrazować skalę zjawiska: 1,3 miliarda ton – tyle żywności marnuje rocznie cała Ziemia. Jedną trzecią globalnej produkcji. 88 milionów ton – Europa. 9 milionów ton – Polska, jedna z liderek. Piąte miejsce w Unii Europejskiej.
Liczby nie do wyobrażenia, alarmujące, liczby, które szokują – tak lubimy o nich mówić.
Statystycznie rzecz ujmując, na trzy siatki kupionej żywności jedną wyrzucamy do kosza. Przyczyny są różne, o tym zresztą też pisze Sapała: pogniotło się w podróży, zbyt dużo kupiliśmy, nie zasmakowało, albo też – co mnie trochę dziwi – jedzenie straciło na wyglądzie (pomarszczone pomidory, zwiędła pietruszka, czerstwy chleb). Paradoksalnie, czerstwy chleb jest zdrowszy niż świeży, więc powiedziałbym, że marnowanie w tym wypadku to raczej objaw wygodnictwa. Te dysproporcje w Polsce są mniejsze. W innych krajach jednak sprawa wygląda następująco: z jednej strony rzesza ludzi boryka się z otyłością stanowiącą jedną z naczelnych chorób cywilizacyjnych, a z drugiej strony w Azji i Afryce nadal istnieje problem głodu i niedożywienia. Może więc sedno problemu tkwi w niewłaściwym rozdysponowaniu żywności? W jakiejś mierze zawinili ludzie. Sapała jednak zwraca uwagę, że liczby, które tak często są przytaczane w mediach, stanowią łakomy kąsek, działają emocjonalnie, wywołują poczucie winy, wstydu, angażują
społecznie, ale również są mocno niedoszacowane i przeterminowane. Badania, do których sięga autorka, to zaledwie zalążek tego, co dopiero będzie się działo. Wszyscy członkowie ONZ do 2030 roku mają ograniczyć o połowę marnotrawstwo żywności w restauracjach i gospodarstwach domowych (The Sustainable Development Goals [17 Celów Zrównoważonego Rozwoju – przyp. red.]). Komisja Europejska z kolei wezwała kraje członkowskie do ograniczenia wyrzucania żywności oraz monitorowania odpadów spożywczych. Polska miała wdrożyć unijne procedury w 2021 roku. W dniu 1 marca 2020 roku weszła w życie ustawa, która nakazuje, aby sklepy dzieliły się niesprzedaną żywnością z organizacjami pożytku publicznego. Za każdy kilogram wyrzuconych towarów zostanie nałożona kara w wysokości dziesięciu groszy. Jak bardzo te przepisy usprawnią działanie chociażby Banków Żywności, nie do końca wiadomo.
Aby cokolwiek zmieniło się na lepsze, potrzeba odejścia od starych nawyków, strategii w kupowaniu oraz minimalizowaniu strat. Nie da się uniknąć marnotrawstwa, ono jest wpisane w cykl, przez który przechodzi żywność; można najwyżej unikać nonszalanckiego traktowania resztek. Mama czasami używa zgrabnej formułki: „I od złota odleci”, przez co należy rozumieć, że nawet jeśli chcemy być bardzo oszczędni i gospodarni, nie jest to wykonalne na dłuższą metę. Można obierać ziemniaki cienko, natomiast potem trzeba jeszcze znaleźć czas, aby wyskrobać oczka. Da się zamrozić obiad na kilka dni, ale w końcu trzeba będzie podjąć względem niego jakieś decyzje – nie da się gromadzić zapasów w nieskończoność. Jeśli kupimy dużą ilość płatków, kaszy i mąki, trzeba będzie to wszystko zużyć, zanim się zepsuje. Inaczej zalęgną się mole, jak to mają w zwyczaju robić w cukierkach czekoladowych z orzeszkami.
Uwagę przykuwają narracje kobiece, których sporo w reportażach Sapały. Zazwyczaj czytamy tego rodzaju relacje w pismach dla pań, kalendarzach czy książkach z przepisami. Wskazówki: Jak przygotować posiłek z tego, co zostało z obiadu? Jak odświeżyć stare wędliny? Jak wykorzystać skorupki od jajek? Słoik po dżemie zalany gorącą wodą to przecież doskonała lemoniada. W Na marne znajduje się również wypowiedź Grażyny, matki Marty, autorki książki. Opowieści narratorek nierzadko sięgają do czasów dziecięcych, wiejskiej beztroski, mleka od krowy czy inicjacji w codzienne gospodarskie zwyczaje. Olga opowiada o swoim dzieciństwie w stalinowskiej Rosji, blokadzie Leningradu, o pamięci głodu, chociaż sama zaprzecza, aby jej doskwierał niedosyt. Trzeba tu również przypomnieć o Wielkim Głodzie na Ukrainie, wywołanym w latach 30. przez ówczesny reżim bolszewicki – jednej z największych zbrodni w historii. Głód i jego konsekwencje przechodzą z pokolenia na pokolenie.
To niefortunne dziedzictwo skutkuje częstszymi zachorowaniami na różne choroby, w tym otyłość, nadciśnienie i choroby krążeniowe. Chcąc zaspokoić podstawowe potrzeby, ludzie zapominają, że śmieciowe, niepełnowartościowe jedzenie nie wystarcza. Dlatego w XXI wieku można mówić o głodzie niedożywienia także u osób otyłych. W ich przypadku, pomimo ilości przyswajanego pokarmu, brakuje najistotniejszych składników odżywczych. Jak przekonuje Sapała, głód przenika do naszej biologicznej pamięci i przejawiać się może w zachłannym, kompulsywnym jedzeniu, robieniu nadmiernych zapasów. To doświadczenie nie tylko tych, którzy wojnę przeżyli, ale również ich dzieci oraz wnuków. To traumy, odziedziczone mechanizmy i wyryte programy. To odziedziczony lęk, który przenika do krwi jak trucizna. Znów zabrzmi wyświechtana śpiewka, ale czy czasem te mechanizmy nie odżyły w czasie pandemii? Weronika opowiada, jak działają preppersi i dlaczego zapasy żywności niejako oswajają lęk, pozwalając chociaż na chwilę odetchnąć pełną piersią. Lęk jednakże nie ustaje, potęgowany przez izolację i konfrontację z własnym „ja”.
Nie ustaje również wstyd oraz związane z nim społeczne mechanizmy kontroli. Wstyd jako narzędzie może pełnić różnorakie role. Sapała przypatruje się temu, co możemy nazwać etykietowaniem. „Resztki z pańskiego stołu” – głosi powiedzenie. Czy nadal wykorzystywanie resztek i nadwyżek jest traktowane jako upokarzające? Czy stygmatyzuje w dzieleniu na lepszych i gorszych? Nie każdy zajrzy do śmietnika, a na pewno nie za dnia.
Toniemy w śmieciach
Nie każdy również pochyli się nad jedzeniem po dacie ważności. Niewątpliwie w polskim prawie brakuje uregulowania kwestii marnotrawstwa żywności. Coś zaczęło się zmieniać po słynnej historii piekarza z Legnicy, Waldemara Gronowskiego, jednak podjęte wówczas działania to wciąż kropla w morzu potrzeb. Jestem wdzięczny autorce za stwierdzenie: „Best by / Best before, not toxic after”. Niektórzy wręcz uważają datę ważności za datę godności, a przecież produkty trzymane w odpowiednim miejscu są nadal zdatne do spożycia. Może się komuś narażę, ale wybrane specyfiki, suplementy diety czy leki również zachowują swoje właściwości nawet kilka miesięcy po wskazanym na opakowaniu terminie. Za bardzo kierujemy się tym, co jest jedynie pewną umową dla jasności, żeby oznaczyć partie produktów, które przed wyznaczoną datą po prostu są przeceniane.
Autorka przekonuje, że marnotrawstwo ma duży związek z kulturą. Jedzenie się wyrzuca, tego, co ktoś już napoczął, zabrania się mu brać do domu, potrawy w restauracjach są przygotowywane w taki sposób, że nie ma możliwości, by nie pozostawić resztek. Szczególne znaczenie mają tu święta i wszelkiego rodzaju uroczystości, gdzie rarytasów jest wręcz zanadto, a po wszystkim ewentualny cuchnący problem wyrzuca się do kosza. Jestem ciekaw, co powiedziałaby Magda Gessler, która w swoich programach raczej na jedzeniu nie skąpi. Przeorganizowanie pewnych zwyczajów byłoby wskazane, tym bardziej że ciastka, pieczywo przed czy po terminie to przede wszystkim trud pracownika i koszt, jaki został na nie przewidziany. Oprócz tego, że Sapała niezwykle obrazowo odtwarza realia społeczno-gospodarcze na przykładzie Ozimka i Legnicy, przekazuje jeszcze te szczegółowe dane równie barwnym i plastycznym językiem. Prowadzi swego rodzaju śledztwo, przypatruje się restrukturyzacji przedsiębiorstw, transformacji ustrojowej, wyjaśniając, jak wpłynęły one na poziom zamożności mieszkańców. Dlaczego jedni grzebią w śmietnikach, a drudzy niespecjalnie są tym zainteresowani? I co ostatecznie popycha ludzi do szukania alternatywnych metod znajdowania pożywienia? Freeganie to właśnie śmietnikowi szperacze. W jednej historii wypowiada się specjalistka od tego tematu, znana skądinąd Dorota Kotas, która znajduje w kontenerach cenne łupy. Są ludzie, którzy chcą się tym zajmować, być może niekoniecznie z przyczyn finansowych, jednak sieci handlowe – powiedzmy sobie otwarcie – nie za bardzo sprawę ułatwiają.
A jeśli nie szperanie w śmietnikach, to może foodsharing czyli tzw. „społeczne” lodówki. Jadłodzielnie to wcale nienowy pomysł. Na stałe zapisał się on bowiem w życiu społecznym większych miast, szczególnie sprawdzając się przy okazji świąt, kiedy biesiadnicy mogą podzielić się tym, czego nie zdążą zjeść w odpowiednim czasie. Jedzenie, które trafia do takiej lodówki, musi być oczywiście świeże. Nie dajemy tego, co nam zbywa, ale to, co sami jemy na co dzień. Zrównoważone rozdysponowanie żywności to idea, której raczej nie da się zastosować w życiu całkowicie, ale można próbować uczynić to choć częściowo. Dobra wola powinna być wykazywana z obu stron. Ofiarodawcy nie powinni robić zakupów specjalnie po to, aby wypełnić wolną przestrzeń, bo zabraknie tam po prostu miejsca na produkty od innych osób. A z drugiej strony nie jest wskazane, by obdarowani zabierali z takiej lodówki ile wlezie, bo tym samym nie starczy żywności dla pozostałych chętnych. Owszem, poczęstuj się, ale miej świadomość, że za chwilę jadłodzielnię odwiedzi kolejna osoba, która być może nie ma innej możliwości, by zjeść cokolwiek. Gdyby zaangażowani w ten społeczny obieg żywności wykazali chociaż minimum szacunku i zrozumienia, żyłoby się nam lepiej. Nie każdy zdaje sobie z tego sprawę, ale świat zmienił się diametralnie. Toniemy w śmieciach. Zakupów nie robi się już od wielkiego dzwonu, jest to w zasadzie aktywność codzienna. Czasem kupujemy na zapas, innym razem z ciekawości. W obliczu zmian klimatycznych i w myśl zrównoważonego rozwoju coraz więcej mówi się właśnie o świadomym podchodzeniu do żywności. Sieci handlowe promują aktywne gospodarowanie jedzeniem oraz przypominają o zachowaniu najważniejszych zasad jego przechowywania. Pojawiają się reklamy i kampanie społeczne. Sporą dawkę wiedzy w tym zakresie przekazuje w mediach społecznościowych Sylwia Majcher. Nie tylko chodzi tutaj o jak najmniejsze marnotrawstwo, ale również zdrowe podejście do odżywiania czy udane pomysły na dania z resztek. Zachętą, by bacznie przyjrzeć się wykorzystywaniu żywności, może być prowadzenie dzienniczka będącego zarówno metodą badań, dzięki której można ustalić, co najczęściej wyrzucamy i w jakiej częstotliwości. To niezwykle istotne w kontekście ustalenia przyczyn niegospodarności. Czy takie metody wejdą nam w krew, a zapobieganie marnotrawstwu nie okaże się tylko chwilową modą? Czas pokaże. Wiem już jednak, że gdy ktoś zaproponuje mi jedzenie ze śmietnika, odpowiem: „bardzo chętnie”.
Na marne Marty Sapały uzyskało nominację w XXIV edycji konkursu Grand Press 2020 na najlepszą książkę reporterską roku. [RK]
Za kolejnym razem przynosi do domu czekoladki deserowe, zapakowane w serduszka z czerwonej blachy. Akurat są mikołajki, wręcza pudełko mężowi. Skąd to masz, Usia? A ze śmietnika. Masz więcej? No, ba!


Foto:Renata Cygan
Tu jest miejsce na twoją REKLAMĘ


Kwartalnik POST SCRIPTUM dostępny jest w wersji elektronicznej nadal za darmo. Chcemy, aby pismo było osiągalne dla wszystkich. W tym celu zapraszamy reklamodawców do współpracy. Szczegóły w regulaminie sponsoringu i reklam pod linkiem:
http://www.postscriptum.uk/?page_id=225