6 minute read

Liliana Hermetz, Rozrzucone – Recenzja – Robert Knapik

ROZRZUCONE, PRZEMILCZANE…

Liliana Hermetz Rozrzucone

Advertisement

Iréne nie pamięta wielu faktów, wydarzeń. Trudno jej osadzić zdarzenie w szerszym kontekście. Pamięta szczegóły, emocje, a czasem swoje myśli z tamtego czasu. Myśli, że pamięta myśli. Kiedy ją zapytać, w jaki sposób przechowuje się przeszłość w swojej pamięci, jeśli się o niej nie mówi, odpowiada, że nie umie tego wytłumaczyć, ale przeszłość była z nią cały czas. Zawsze czuła, że gdyby spojrzała przez lewe ramię, zobaczyłaby to wszystko jeszcze raz. Ale nie patrzyła przez to lewe ramię. Skoro przeżyła tę wojnę i poniewierkę, to zdecydowała się przejść na stronę życia. A bycie na stronie życia oznacza według niej i radość, i szczęście, i ból, i smutek, i łzy, i samotność. Jeśli wybierasz życie, bierzesz na siebie ryzyko, że nie wszystko ci się uda. Może uda ci się praca, ale mniej rodzina, może będziesz wiedzieć, co to ta prawdziwa miłość, a może się nie dowiesz. Możesz mieć dobre zdrowie, ale zginie ci dziecko. Nigdy nie da się powiedzieć naprzód, jak to będzie. Jakie to życie będzie. Boisz się tylko, żeby się taka wojna nie powtórzyła.

ZLilianą Hermetz miałem się spotkać przy okazji Warszawskich Targów Książki kilka lat temu. Jak to często bywa, w gęstwinie spraw i zajęć nie zdążyliśmy się wzajemnie poznać. Zresztą spontaniczne wyjazdy do stolicy przebiegały dość chaotycznie, bez wcześniejszych planów. Skąd miałem wiedzieć, z którym dyżurnym wydawcą się zakolegować, tak ażeby nie wejść z brudnymi butami na warszawskie salony, nie stłuc przy okazji cennej porcelany i nie narobić wstydu, wylatując w podskokach z towarzyskiego obiegu? Literackie przedsięwzięcia z potencjałem można dość trafnie rozpoznać – przekazywane z pokolenia na pokolenie traumy, bolesne doświadczenia, „pamięć”, którą dziedziczymy po przodkach. Niekoniecznie często poruszane przez autorów kwestie, a przynajmniej nie w sposób elementarny, z należytą wrażliwością. Powierzchowności w tym zakresie było nad wyraz sporo, więc każda publikacja, w której sprawne oko literata próbuje przekuć to, co niewyrażalne, w plastyczny i sugestywny obraz, zasługuje na uznanie. Nie liczą się tu bynajmniej piękne frazy utkane „salonową polszczyzną”. Emocja, intencja, doświadczenie i pierwsze 38

wrażenie na ogół pozwalają poznać się na literackim tworzywie. Tak było z Alicyjką, debiutem pisarki. Jest to pisanie zaangażowane, hybrydowe, realizujące różne poetyki oraz literacki konglomerat. Część prozatorska przekształca się później w sztukę teatralną, a rzecz dotyczy niezwykle pogmatwanych i zwyczajnie straumatyzowanych relacji pomiędzy matką i córką. Hermetz uświadamiając, że czara goryczy i wzajemnych roszczeń w pewnym momencie się przelewa, czyni to z pełną wiedzą dotyczącą środków przekazu, jakich może użyć. Książka została uhonorowana Nagrodą Conrada, co dało w jakimś sensie zielone światło dla innych chętnych, którzy chcieliby podzielić się zapisem przeróżnych nieszczęśliwych doświadczeń rodzinnych. W końcu ktoś otworzył puszkę Pandory. Może jestem w błędzie, ale Rozrzucone w jakiś sposób kontynuują ten proces wyzwalania się z rodzinnych tajemnic żrących jak kwas. Dzieje się to jednak w szerszej panoramie dziejowej. I tym razem Liliana Hermetz oddała głos kobietom. Można zauważyć tu pewne analogie do Gorzko, gorzko Joanny Bator, jednak tej powieści poświęcę więcej miejsca za jakiś czas. Autorka przywołuje wojenną zawieruchę i tak jak liście rozwiewa jesienny wiatr, tak samo na różne krańce świata trafiają rozbitkowie po sztormie. Hermetz w tej opowieści proponuje ukazanie fragmentu zamiast całości (pars pro toto). I tak na samym początku panuje lekki chaos, nawarstwiają się postaci i wątki. Niezbyt cierpliwi czytelnicy mogą się zniechęcić, bowiem te informacje tworzą ogromną stertę, która już za chwilę ma się rozpaść. Jest jednak interwencja – kolejne rozdziały nieco zwalniają tempo i bardziej systematyzują już wcześniej przywołane treści. Po zawiązaniu akcji zasadnicza nić utworu owija się wokół niejakiej Marysi z Francji, a właściwie Madame-Irené. Hermetz pokazuje, jak na ziemi przemyskiej historia toczy swe koło, wszak pojawiają się kolejni potomkowie, a starszyzna powolutku odchodzi. Chyba nieprzypadkowo autorka umiejscawia akcję na terenach przygranicznych, są tu przecież przesiedlenia, zmiany granic, bratobójcze walki i wojenne zamiecie, a przy okazji wymowne słowne mozaiki polsko-ukraińskie, polsko-francuskie czy polsko-alzackie. Dzięki tym zabiegom nasuwa się refleksja, że owe granice czy języki są umowne, bo przecież, pomimo różnic, jesteśmy po prostu ludźmi, tak samo odczuwającymi stratę i tęsknotę.

Rozrzucone

Jest nie lada sztuką ukazać postać zaledwie maźnięciem pędzla, najlepiej tak, żeby to ona sama siebie sportretowała – gestami i wtrąceniami. Liliana Hermetz potrafi grać w tę grę. Madame-Iréne jest chyba najbardziej wyrazistą kobietą w tej rodzinnej konfiguracji. Występuje również jako narratorka pierwszoosobowa: mówi do nas ta pani z chłopskim pochodzeniem. Najpierw jest cały entourage zachowań: projekcje, pochód, teatr. Przyjeżdża ciocia z Francji, ta sama, która wysyłała paczki. Hermetz odwzorowuje świąteczne oczekiwanie, zapach nowości, ale jednocześnie pewną sztuczność, minoderię, teatr, cały wachlarz uszczypliwości. Oto ktoś odmalował, jak funkcjonują pozory. Zresztą pisarka pokazuje również, jak z biegiem czasu pozory bledną, już nikt nie skacze wokół ciotki, nie planuje przyjazdu co do minuty. Na ślub „polskiej” kuzynki nie miał kto zawieźć Iréne. Ciotka zaczęła podupadać na zdrowiu i wracać pamięcią do przeszłości. No i jest to dość sprawnie obmyślane. Jeśli pierwsza część Rozrzuconych ukazuje jasne strony Iréne, druga cześć w tym układzie odkrywa ciemne karty. Nie ma miejsca na milczenie, trzeba wyzwolić się z okowów złej pamięci. Roland okazuje się nie być takim wspaniałym mężem, gdyż uganiał się za babami. Wyrzucił dokumenty Iréne związane z pracą przymusową w Niemczech. A sama Madame również opowiada ze swoistą swadą, Hermetz wydobywa na światło dzienne jej indywidualność poprzez zaledwie drobne słówka, wtrącenia. Studium osobowości, istny monodram, to rozdziały, w których kobieta przejmuje inicjatywę, opowiadając o smutnej przeszłości i o tym, jak to jest żyć w świecie, gdzie nigdzie nie należysz, nie masz nikogo. Jestem wprost uradowany faktem, że Hermetz wprowadziła – jak to powiedzieć – „ludzkiego” narratora. Madame-Iréne powtarza się, nie pamięta wszystkiego, a czasem wyłącznie pojedyncze sytuacje wyjęte z kontekstu. Pamiętanie nie jest przecież ciągłe, nie ma początku i końca. Czasem są to urywki, migawki, wydarzenia bez spójnego wytłumaczenia. Z pamięcią grała Zyta Rudzka, dlatego cieszy bardzo, że Liliana Hermetz również podjęła rękawicę. Umiejętnie rzucać światło, wykrawać to, co istotne, a tym samym przyglądać się detalom, nie tworzyć dekoracji, by wypełniać puste stronice – to jest być może clou pisania. Pozory bledną, a wraz z nimi animozje, niuanse, utajone konflikty, potajemne podchody, wzajemne tarcia, smutki i rozczarowania. Ksenia wyjechała do Francji w nadziei na lepsze życie, wróciła do Polski, bo na obczyźnie czuła się obco. Wyjechała też Olga z córką Ludą. Im również nie posypał się brokat i serpentyny. „Cioci” nie okazała się taka, jaka miała być. A przecież Madame-Iréne tak chciała wszystkim pomóc, ze swoim dobrobytem i jedzeniem radzić, jak mają żyć. Długi wdzięczności w rodzinie to najgorsze, co może się przytrafić. Człowiek zawsze winny, ma być wdzięczny za przysługi aż do grobowej deski. Hermetz potrafi użyć dosadnych słów w odpowiednim momencie, bez przesady oraz z wyczuciem smaku. Ma również dobry słuch, umiejętnie wyciągając „smaczki” językowe z ludzkiego gadania, pojawia się przy okazji element humorystyczny, żart w pewnym sensie niezamierzony i dlatego ta pieprzna nuta dodaje uroku opowieści. Tak jak ma to miejsce przy opowieściach Iréne, która stwierdziła, iż matka Rolanda (jej teściowa) ma pysk. Ten komizm słowny jest mi znany, nie chodzi tutaj raczej o szpetotę, ale o chytrość, przebiegłość, bezczelność i zawziętość owej teściowej. Przykładów rodzinnych relacji, mikrohistorii, faktów znajdziemy sporo na kartach powieści, być może jest ich nawet zbyt dużo. Kiedy kto się urodził, kiedy wyjechał, kiedy wziął ślub, kiedy zmarł, daty, dane, fakty. Dialogi momentami nie mają dynamiki, a autorka przemyca informacje, wkładając je w usta konkretnym postaciom. To jest jednak powieść, a nie spis statystyczny. Mimo to można odnieść wrażenie, że Liliana Hermetz z tych potyczek z historią wyszła obronną ręką. I pewnie jest tak, że wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma… [RK]

Liliana Hermetz, Rozrzucone. Powieść, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2021.

Liliana Hermetz – pisarka, teatrolożka. Studiowała język i literaturę francuską w Strasburgu. Za debiutancką powieść Alicyjka otrzymała Nagrodę Conrada. Później ukazała się jej druga książka, Costello: Przebudzenie. Finalistka Międzynarodowego Festiwalu Opowiadania we Wrocławiu i stypendystka Literalisches Colloquium Berlin.

This article is from: