9 minute read

Delikatność – opowiadanie Hanki Mody

DHANKA V. MODY ELIKATNOŚĆ

Zgubiłam kubek. A raczej sam zniknął. Przetrząsnęłam wszystkie szafki w kuchni, i nic. W zmywarce też nie. W końcu przeszłam przez wszystkie pokoje i pozaglądałam we wszystkie kąty. Kubka brak. A chciałam zrobić sobie herbatę. Nie, to nie tak, że mam w domu tylko jeden kubek, a jego brak powoduje, że nie ma w czym zrobić napoju. Kubków są setki, małe i duże, poupychane na półkach i w szafkach kuchennych. Tylko wiecie jak to jest, gdy wymyślicie sobie, że właśnie w tym konkretnym chcecie dziś pić herbatę, najlepiej earl grey, i czytać książkę przed kominkiem. Wszak sam środek zimy zobowiązuje. Do tego koniecznie ciepłe skarpety. No i koc na kolanach. Znacie ten sielski obrazek? Wprawdzie nie wiem, jak to zrobię, bo dom ma ogrzewanie i jest dość ciepło, kominek podgrzeje atmosferę jeszcze bardziej, więc pod kocem i w skarpetach mogę się ugotować. No i ten nieszczęsny kubek, którego nie ma. To wcale nie oznacza, że jest on jakoś szczególnie wyjątkowy. Nie dostałam go od ukochanego czy nieżyjącej babci, ani nie przywiozłam z dalekich podróży. Przeciwnie, podróż była niedaleka. Wybraliśmy się z Niemężem do miasta i tam zaszliśmy do biedronki, by poczynić zapasy. Tam też, w jakimś koszu z przecenami, były kubki świąteczne. W choinki, mikołaje i hoł hoł hoł. Ponieważ było już po świętach, więc kubki jakby się zdewaluowały i staniały na miarę naszych kieszeni. – Bierzemy! – krzyknęłam uradowana i spojrzałam z nadzieją na Niemęża. – Nie mamy kubków? – zapytał, co było do przewidzenia, bo przecież mamy. Mamy masę przeróżnych kubków. Pytał, choć przecież wiedział, że w tej sprawie nie da się nic zrobić. Ale są pytania, które po prostu trzeba zadać. Same cisną się na usta i pozostawione tam mogą powodować ucisk i problemy w oddychaniu. – No takich jeszcze nie mamy – odrzekłam zgodnie z zasadami tej gry i uśmiechnęłam się do niego, starając się jak najbardziej przypominać dziewczynkę, która musi, po prostu musi mieć właśnie te kubki, bo jak nie, to położy się na podłodze i będzie walić rękami i nogami, płacząc w niebogłosy. – Jak nie mamy, to weźmy – westchnął zrezygnowany, ale w kącikach jego ust zadrgał uśmiech, a w szarych oczach zobaczyłam czułość. Tak naprawdę te kubki były duże i mieściło się w nich duuużo herbaty. Potrzebowałam ich.

Advertisement

No i właśnie teraz pragnęłam zaparzyć sobie ten cudowny napar w jednym z nich. W drugim już była herbata, ale inna. English breakfast, czyli mieszanka gatunków assam i cejlon. Mogłam ją pić na zmianę z bergamotkowym earl greyem, nie zważając na to, czy jest to śniadanie czy może już obiad. W każdym razie było już dawno po kolacji. Wyjrzałam przez okno. Na wsi ciemność jest dwa razy ciemniejsza. Przekonałam się o tym, gdy wprowadziliśmy się do tego starego, pruskiego domu gdzieś na granicy Warmii i Mazur Zachodnich. Mało kto wie, że istnieje taka kraina jak Mazury Zachodnie. Wszyscy wiedzą, gdzie są Mazury i wielkie jeziora, a nikt nie wie, że jest jeszcze zachodnia ich część. Równie piękna i malownicza. Mało kto wie także, że Warmia jest takim malutkim cyplem wdzierającym się pomiędzy nie. I nikt naprawdę nie wie, gdzie to dokładnie jest. Nasz dom stoi na granicy. To znaczy tak nam się wydaje, bo trudno ocenić to z dokładnością do jednego metra. Ale mogę spokojnie mówić ludziom, że nasze jabłka są z Mazur i jednocześnie z Warmii. Jabłonie Schrödingera. Teraz jabłonie majaczyły w ciemności, wyglądając jak zawsze złowieszczo. Deszcz, który spływał po szybach, rozmywał ich obraz w moich oczach. Spojrzałam jeszcze na termometr zewnętrzny. Pięć stopni na plusie. Czyli wszystko w normie jak na koniec stycznia. Dziwię się ludziom, których wciąż jeszcze zaskakuje brak śniegu w Boże Narodzenie. – Ojej, znów nie będzie śniegu na święta – mówią zdumieni, a przecież to jest już norma. Śniegu nie ma od dobrych paru lat i raczej nie spodziewałabym się nagłego powrotu dawnego klimatu. Osobiście nie narzekam. Przeżyłam w swoim życiu kilka zim ze śniegiem. Z całym tym odśnieżaniem samochodu. Najpierw trzeba zrzucić to wszystko z pojazdu, a później jeszcze przebić się przez zaspę, którą się samemu stworzyło. Pal licho, jeśli to tylko nasza zaspa, gorzej gdy sąsiad kilka minut wcześniej zostawił swoją. Więc trzeba było wstać pół godziny wcześniej i wyjść, by odczynić to, co trzeba odczynić. Do tego cały ten zimny puch wciskający się pod ubranie i do butów. Od kiedy skończyłam wiek, gdy z entuzjazmem zjeżdżałam na sankach, śnieg nie był już taką radością. Wszystkie zimy spędziłam w mieście, ale na szczęście

na moim osiedlu istniało sporo górek, z których można było radośnie zjeżdżać.Najpierw chodziłam z tatą, a później z dzieciakami z osiedla. Człowiek wracał zmarznięty i zadowolony. Teraz zadowolona jestem, gdy śniegu nie ma. Na wsi to dopiero byłaby radocha. Odśnieżać cały podjazd, by dostać się do drogi trzeciej, czyli żadnej kategorii odśnieżania. Dziękuję, pomoknę. Tym bardziej, że cała ta zabawa zapewne spadłaby na mnie.

Żyję z facetem, którego nie ma. I nie jest to jakiś mój wyimaginowany przyjaciel. Jeszcze nie zwariowałam. Po prostu Niemąż nie ogarnia rzeczywistości. Nie, jego także nie dopadła choroba psychiczna ani inna niemoc, wręcz przeciwnie, jest nad wyraz inteligentny i żyje w niedostępnym zwykłym śmiertelnikom świecie swojego umysłu. Umysłu oraz obowiązków pozadomowych. W świecie wykładów i wystaw. Inteligent i artysta w jednym. Wyobraźcie sobie tę mieszankę. Gdy stanął pod moim oknem z książką w ręku i winem, jeszcze tego nie wiedziałam. Wiedziałam natomiast, że zupełnie mnie zaskoczył. A byłam w dresie, z tłustymi włosami, bez makijażu i z łuszczącym się lakierem na paznokciach. Cud, że nie śmierdziałam. Wszystko za sprawą tego, że lubię wylegiwać się w wannie z solą i pianą, co też uczyniłam, zanim się pojawił niespodziewanie. Rozmawialiśmy od jakiegoś miesiąca zupełnie niezobowiązująco na fejsie, i nagle się zmaterializował. Postanowił odnaleźć mnie w mojej małej mieścinie, co było wystarczająco romantyczne, zważywszy, iż nie znał mojego adresu, a był jedynie posiadaczem zdjęć z mojego balkonu. Wybrał do tego wolny grudniowy dzień tuż po świętach. Normalnie kazałabym mu stać tam pod blokiem, zanim się nie ogarnę do warunków umożliwiających pokazanie się ludziom, ale oświadczył, że chce mu się siku. Nie mogłam trzymać go w tym stanie na deszczu. A że wcale nie oczekiwałam, że zostanie miłością mojego życia, zlitowałam się nad nim i wpuściłam do mieszkania, tak jak stałam. Może i to mało odpowiedzialne wpuszczać obcego faceta do domu, ale ja dobrze rozumiem, co znaczy chęć zrobienia siku. Nie nawykłam do znęcania się nad ludźmi. Tak więc wszedł i został. Zupełnie jak mój kot, którego też znalazłam zimą. Wtedy naprawdę padał śnieg i było potwornie zimno, ale to było czternaście lat temu. Zrobiłam mu herbatę. Niemężowi, kot pija wodę z kranu. Tak siedzieliśmy przy tej herbacie z cytryną i rozmawialiśmy. Godzinę, dwie, trzy. Świat naprawdę przestał istnieć. Faktycznie w takich chwilach wszystko dookoła blednie, a wzrok i słuch ogniskujesz na tej jednej osobie. Na jego szarych oczach, łysej głowie i lekkim uśmiechu. Słyszysz i rozumiesz każde słowo. I nie widzisz, że wcale nie jest tak wysoki jak wymarzony książę czy ma trochę za duży brzuch. Myślę, że ta sama siła zadziałała tak, że on nie zobaczył mojego dresu czy braku makijażu, o tłustych włosach nie wspomnę. Później dowiedziałam się, że za to doskonale zobaczył moje cycki, ale kulturalnie udawał, że nie widzi. Czyli wszystko w normie, ja oszalałam na punkcie jego oczu, głosu, intelektu i opowiadanych historii, a on na punkcie moich cycków. Tak mu zostało do tej pory, za co Bogu dziękuję, bo nie zauważa, gdy palnę jakąś głupotę. Nasz związek jest zakałą dzisiejszego feminizmu. To ja piorę, gotuję i sprzątam. Nie tam, że lubię sprzątać, ale po prostu zaroślibyśmy brudem. Sprzątać nie lubię, ale żyć w syfie też nie. Niemężowi zupełnie nie przeszkadza dziesięć kubków, pięć talerzy i skarpetki oraz kubek po jogurcie i ogryzek na jego biurku. Zdaje się tego w ogóle nie zauważać. On jest od wyższych celów, ja jestem od prania tych skarpet. Wiem, zgroza i olaboga. Do tego nigdy nie wiem, gdzie jest i kiedy wróci, bo może

Rena-

Stałam tak przed tym mokrym zimowym oknem bez kubka i gorącej herbaty, w piątkowy, styczniowy wieczór, aż zadźwięczał telefon...

właśnie ratuje świat, lub przekazuje studentom prawdy tego świata, a oni słuchają go z otwartymi ustami. Bo właśnie tak potrafi mówić. Ma dar porywania tłumów, a do tego talent i ciepło, które sprawia, że ludzie chcą być blisko. Za to my, fizycznie, jesteśmy ciągle daleko. „Bo męska rzecz być daleko, a kobieca…”, ale ja też mam swoją pracę i swoje wyjazdy. I jedna rzecz w tym wszystkim jest niezmienna. Nasze łóżko, do którego wracamy, i w którym się spotykamy. W którym mówimy sobie dobranoc i w którym witamy się pocałunkiem. W którym budzimy się leniwie, ja zanurzając palce w jego włosach na klacie, a on gładząc moje piersi. Od kilku lat nic zupełnie się w tej kwestii nie zmienia. Dryfujemy tam sobie, oderwani od świata, a on pyta niezmiennie „Jak ci minął dzień?”. I słucha, co do niego mówię. Tych wszystkich opowieści, że byłam z kotem u weterynarza, a nasz biały pies upaćkał się w błocie, bo przecież taka zima, że tylko błoto. I że tęskniłam, mówię mu, a on bierze mnie w ramiona i kołysze. I wtedy przychodzi kot, kładzie się obok i mruczy nam swoje historie. Tylko nie ma komu wstać zrobić herbaty, więc pijemy tę zimną, którą postawiliśmy wieczorem na szafce nocnej i śmiejemy się. Bo przecież mamy siebie i nie trzeba odśnieżać samochodu.

Stałam tak przed tym mokrym zimowym oknem bez kubka i gorącej herbaty, w piątkowy, styczniowy wieczór, aż zadźwięczał telefon. – No hej – uśmiechnęłam się do niego, choć nie mógł tego widzieć. – Wracam do domu, będę za godzinę – usłyszałam, że jest bardzo zmęczony. – A skąd? – zapytałam ciekawa, bo mógł być wszędzie.

– Z Warszawy, załatwiałem wystawę, musiałem się spotkać z kilkoma ludźmi. – Kiedyś bym się zdziwiła, bo gdy wychodził rano, jechał na wykłady do Gdańska, a teraz wraca z Warszawy. Głodny, zmęczony i zestresowany. Przez kilkanaście godzin był w innym świecie, ale teraz wraca do naszego, tego pośrodku. „Jesteś moją axis mundi”, powtarza mi czasem i ja mu wierzę. – Jak się czujesz? – pyta mnie. – Dobrze, opowiem wszystko, zrobić ci herbaty? – też go pytam, choć wiem, że tak. Zawsze chce, a ja zawsze chcę mu ją zrobić. Będzie chciał też kąpiel. Zanurzyć się w ciepłej wodzie i oczyścić głowę. Zabierze mnie tam ze sobą i będziemy tak nurzać się w milczeniu i bliskości. Po prosu. – Poproszę, jeśli możesz, to zrób, dziękuję. – Zawsze grzeczny, zawsze ciepły. – Tylko jest jeden problem – przypomina mi się – gdzie jest jeden kubek, który kupiliśmy ostatnio w biedronce? – Męczy mnie ten temat, jakby od tego zależały losy świata. – Ach – wzdycha. – Potłukłem, spadł z biurka. – I nawet posprzątałeś dowody zbrodni? – zaczepiam. – Przecież kot albo pies mogły się zranić – odpowiada.

Śmiejemy się. – Już niedługo będę – szepcze. – Czekam – odpowiadam.

This article is from: