6 minute read

Mistrz i Troglodyci – felieton Juliusza Wątroby

Kultury i taktu nie da się nauczyć (choć niewielu z obecnych wiedziało, o co w nich Mistrz i troglodyci w żadnej szkole i na żadnym uniwersytecie. Można tak naprawdę chodzi, ale za to krytycy wiedzieli), się co najwyżej dowiedzieć, jak maskować wrodzone jak i w wyglądzie – nosił zawsze pochylony na jedną i nabyte naganne ciągoty. Bo też chamem może być stronę beret i pełną fantazji siwą brodę. Co jeszcze i prostaczek, i profesor, i sprzątaczka, i minister. odróżniało go od innych artystów? Jego radość Dobre wychowanie jest jedynie kamuflażem i optymizm: był zawsze pogodny, uśmiechnięty oraz pierwotnych instynktów i nic nie można na to pogodzony ze sobą i ze światem. Jeżeli mówi się poradzić. Fałsz tak się w nas wtopił i zrósł z nami o złotej jesieni życia, co jest najczęściej wierutnym w jakiejś dziwnej symbiozie, że aż trudno sobie nadużyciem i kłamstwem, nasz Wybitny Artysta był wyobrazić bliźnich i siebie jako istoty: szczere, żywym przykładem, że tak w istocie może być. bezpośrednie, taktowne, tym prawdziwym taktem, Wolnostojący domek na przedmieściach który jest zawsze – niezależnie od okoliczności, tonął w zieleni, w kwiatach oraz w błękicie nieba, nawet najbardziej sprzyjających, by o nim zapomnieć na którym właśnie malowniczo zachodziło słońce. i wskrzesić w sobie jaskiniowca z maczugą, W progu przywitał nas sam bohater spotkania likwidującego przeciwników skutecznie, krwawo z otwartymi rękami i sercem… Zaś mieszkanie tonęło lub bezkrwawo acz definitywnie. w obrazach Artysty. Znajdowały się one dosłownie Opowiadał mi kiedyś wybitny intelektualista wszędzie: obraz przy obrazie: na ścianach, szafach, z Warszawy, internowany w stanie wojennym, jak sufitach… Każdy centymetr kwadratowy powierzchni, wyglądało jego pierwsze zetknięcie z aresztem. za wyjątkiem podłóg, zajmowały obrazy…

Kilkunastu zatrzymanych zaprowadzono do Gdy to zobaczyłem, przypomniało mi się wieloosobowej celi. Tam skazani rzucili się jak głodne mieszkanie znanego, stołecznego literata. Było ono lwy na pierwszych chrześcijan, by dorwać się do … podobne, lecz w miejscu wiszących obrazów stały jak najlepszych prycz: a to przy oknie, by było jasno, książki. Znajdowały się w każdym pomieszczeniu, a to na dole, nie na piętrze, bo tak wygodniej. łącznie z kuchnią, przedpokojem i łazienką, w której „Pomyślałem sobie wtedy – mówił mój rozmówca – prócz książek, wyeksponowane były… akty jego że tak samo jak o te prycze, będą się bić o stanowiska kolejnej żony. w nowej Polsce”. Prorok czy jasnowidz? Wróćmy jednak do naszego spotkania. Kogoż Co skłoniło mnie do takich kategorycznych tam nie było!? Wszyscy ważni, z tytułami i funkcjami. stwierdzeń? Wiele sytuacji, w których W związku z ograniczoną pojemnością mieszkania uczestniczyłem, bądź jako postronny obserwator, Mistrza, na wyjątkowe święto zaproszeni zostali bądź aktywny winowajca. I to w każdej dziedzinie rzeczywiście tylko najważniejsi. Moja obecność była, życia, bez wyjątku. Nawet w kolejce do skarbca na można rzec, przypadkowa, choć też niezbędna, bo

Advertisement

Jasnej Górze, tuż pod czujnym spojrzeniem Matki Córka Mistrza wymyśliła (i słusznie!), że imprezę

Boskiej Częstochowskiej, wierni tak się przepychali, może ubarwić nieco wiersz i obecność lichego by jak najprędzej wejść do środka i takich używali poety, który przeczyta i uroczyście wręczy Jubilatowi słów, że to nie do wiary, choć byli wiernymi. Nawet specjalnie na tę wyjątkową okazję napisany utwór. w kościele, gdzie przeciwnicy polityczni, wierzący Wszystko odbyło się z precyzyjnie w tego samego Boga, na Jego oczach dosłownie zaplanowanym scenariuszem: kwiaty, przemówienia, by się pozarzynali, gdyby uwierzyli, że dzięki temu wzruszenia, wspomnienia, prezentacja dorobku, przejmą władzę i dokopią poprzednikom! By jednak popis wokalny diwy operowej, wierszyk, życzenia, nie poruszać się po grząskim terenie polityki, która kwiaty, odznaczenie, toast, dwieście lat… jest najwdzięczniejszym obiektem felietonistów, będę Później sam leciwy i dobrotliwy Mistrz, głaszcząc wędrował po bardzo mi bliskim poletku kulturalnym. siwą brodę, czerstwym i rześkim głosem opowiadał W one dni zostałem zaproszony do odległej z wielkim przejęciem o swoim długim i niełatwym metropolii, wraz z precyzyjnie wybranymi i starannie życiu oraz pracy twórczej. Po zaprezentowaniu wyselekcjonowanymi przez zaradną rodzinę obrazów na parterze wybitny Gospodarz osobnikami, na jubileusz dziewięćdziesięciolecia zaprowadził nas na strych, gdzie miał pracownię urodzin Wybitnego Artysty. Artysta był zaiste i dalszą ekspozycję imponującego dorobku. wyjątkowy – tak w swoich oryginalnych dziełach Opowiadał zajmująco o powstawaniu kolejnych 60

dzieł, o miłości do Sztuki, o swoim przygodach z pędzlem i bez pędzla… Wybrani, na najwyższym poziomie goście (dzisiaj by się powiedziało, że towarzystwo z górnej półki) słuchali zauroczeni formą fizyczną i psychiczną Artysty, pamięcią krótkotrwałą i wsteczną, swadą, z jaką rześki staruszek, gestykulując żywo jak staroświecki aktor, opowiadał. Właśnie wspominał pożar pracowni, gdy spłonęło kilkadziesiąt jego obrazów, aż się popłakał, gdy mówił: - To była kara boska za to, że przed tym nieszczęściem sprzedałem święty obraz do kościoła, zamiast go podarować – tu otarł białą chusteczką łzy skruchy za popełniony grzech, czy też może łzy żalu za utraconymi ostatecznie dziełami – od tamtej pory wszystko, co maluję dla Kościoła, robię na Chwałę Bożą i nieodpłatnie, za darmo… I oto nagle, a niespodziewanie, z dołu rozległo się wołanie: - Wjechała świnka! Zapraszamy! Na te słowa zebrane towarzystwo rzuciło się do schodów tak nagle, jakby wybuchnął kolejny pożar, by tylko być pierwszym i zająć jak najlepsze miejsce w kolejce po świeżą wieprzowinkę. Docent wyprzedził profesora, wiceprezydent staranował prezydenta, pan przy tuszy odepchnął brutalnie filigranową śpiewaczkę, która przykleiła się do jeszcze nie wyschniętego płótna… Słowem Sodoma i Gomora… Wtedy to okazało się, że pieczone niemowlęce zwłoki prosiaczka z wetkniętym w niewinny martwy ryjek jabłkiem są po stokroć ważniejsze niż sam Mistrz. Jego dostojny wiek i wyjątkowe dzieła. Wszyscy jak jeden mąż (i jedna żona, partnerka czy kochanka) widzieli już tylko jedno: smaczne zwłoki nieszczęsnej, zamordowanej u progu życia świnki… Leciwy Mistrz, którego wyjątkowo barwna opowieść została przerwana w najtragiczniejszym miejscu, zdębiał albo zbaraniał, bo nie wiedział co się stało. Czy podłożyli bombę? Czy obwieścili kolejny koniec świata? Zrobiło mi się wtedy naprawdę bardzo smutno. Wielka Sztuka przegrała z maleńką świnką, wysoka kultura musiała ulec najniższym instynktom najwyżej postawionych osób w mieście, a osłupiały Mistrz został na „placu boju” w swoim królestwie zupełnie sam jak palec, jak pędzel malujący na płótnie, jak zużyta tubka farby wyrzucona w kąt, jak pęknięta, niepotrzebna już paleta, łkająca wielobarwnymi łzami. A chciał się tym królestwem podzielić z okazji dziewięćdziesiątych urodzin… Próbowałem pocieszać malarza jak umiałem najlepiej. Czułem się zawstydzony i zażenowany zachowaniem (typowym?) ludzi wysokiej kultury, a niskich obyczajów, którzy zjawili się tu, by złożyć hołd Wielkiemu Człowiekowi, zacnemu Obywatelowi i dumie tego miasta. Niestety, złoty cielec, a właściwie świnka, przypieczona na złoto, jeszcze raz zatriumfowała. Mistrzowi opadły skrzydła i sztuczna szczęka, a mnie ręce i ochota na spotkania z oficjelami, dla których świnia – tak im podrzucona – była najważniejsza i sprawiła że po świńsku się zachowali. Pan Tadeusz, bo tak miał na imię ten zacny człowiek, pokazał mi rzeźbę Chrystusa, którą stworzył dla siebie, by po jego śmierci rodzina postawiła ją na grobie. Wtedy też pierwszy i ostatni raz rozmawiałem z Mistrzem… I nie była to wesoła rozmowa. Gdy schodziliśmy ze strychu do pomieszczeń na parterze, skąd dochodził gwar i mlaskania, po śwince został już tylko dymiący szkielecik, a po spotkaniu z niezwykłą postacią, niesmak, mimo smakowitego (jak przypuszczam) poczęstunku…

Artysta zmarł wkrótce po hucznie obchodzonym jubileuszu. Było to jakiś czas temu, lecz do dzisiaj męczy mnie pytanie: jaki wpływ na stan jego zdrowia miała tamta impreza? Czy Mistrz żyłby dłużej, gdyby nie niekulturalne, nietaktowne, bezczelne i chamskie zachowanie ludzi ze świecznika, na którym świeczki musiał zapalać chyba tylko sam diabeł… [JW]

This article is from: