
7 minute read
Beskidzka, Bielsko-Biała . Relacja z Literackiego Sopotu
from POST SCRIPTUM
Biegnij koniku przed siebie, uciekajmy...
RELACJA
Advertisement

Tętent końskich kopyt. „Biegnij koniku przed siebie, uciekajmy z Montrealu”. Psychodeliczne, powtarzane przez aktorów zdania, a przy tym urzekająca sceneria skansenu archeologicznego – Grodzisko w Sopocie nieoczekiwanie wpisujące się w tajemniczą aurę z dramatu kanadyjskiego pisarza Daniela Damisa Kamień i popioły w reżyserii Justyny Bartoszewicz. Historia wydawałoby się, jak wiele innych, nieco być może powikłana i pełna zakrętów, ale również emocjonalnych blizn, z którymi mierzą się porozrzucani po terenie skansenu artyści. Clermont, w tej roli Marek Tynda, próbuje pozbierać się po śmierci ukochanej żony Eleonory. W tym celu wyjeżdża z miasta razem z córką Pascale (Agata Wożnicka) w gruncie rzeczy po to, aby odzyskać siebie na nowo, postarać się o inne spojrzenie na gorzkie doświadczenia. Gdzieś w tle rzucają się w oczy nieustannie układane kamienie. Clermont siedzi i buduje, być może wyimaginowane schronienie, które pomoże mu odzyskać siły. Wymowa tego działania, ale też nagłe zawalenie się leciwej wieżyczki, ma zapewne znaczenie symboliczne. Clermont jest kamieniarzem, jego zadaniem jest budowanie, stwarzanie czegoś stałego. Niestety, przeciwieństwo stanowi jego życie, któremu towarzyszy bezustanny rozpad i zwątpienie. Uciekajmy koniku, uciekajmy, ale od siebie nie da się uciec. Całe rozczarowanie życiem, zwątpienie w sens jakichkolwiek poczynań podkreślone jest jeszcze przez zapach palonego drewna, dym unoszący się znad ogniska w sopockim grodzisku.
O tej pustce opowiada między innymi Pascale. O nieistniejących relacjach z ojcem, trudzie komunikacji, czy kłopotliwych doświadczeniach z własną seksualnością. Można nawet podejrzewać, że niezwykle trudne kontakty z ojcem rzutują na obraz partnerów Pascale. Spustoszenie w życiu dziewczyny, to też rezultat braku matczynej opieki. Pascale przygotowuje się do egzaminów, potrzebuje wsparcia w trudnym okresie dorastania, musi się zakotwiczyć, poszukać swojej przestrzeni do egzystencji. To ona, jako pierwsza, rytmicznie zaczyna powtarzać: „Biegnij koniku przed siebie, uciekajmy z Montrealu”. Te słowa zostaną ze mną już do końca trwania
– o edycji kanadyjskiej Literackiego Sopotu
festiwalu. Jakby ucieczka miała coś zmienić, nadać inny porządek wydarzeniom, pozwolić na dystans wobec tego, co rani i upokarza.
Jest jednak inny biegun tej historii – Shirley (Dorota Androsz), bibliotekarka i przywódczyni lokalnego gangu. To ona, można powiedzieć, tnie na kawałki ustalony rytm dnia, wywraca do góry nogami rutynę i powtarzalność. Clermont traci dla niej głowę, niepohamowane żądze dają początek tragedii. Między Shirley a Clermontem rodzi się uczucie, na którego drodze staje jednak Jajco (Michał Jaros), obsesyjnie przywiązany do Shirley członek gangu. W czasie wieczoru kawalerskiego dochodzi do pożaru wskutek czego w płomieniach ginie cały dobytek Clermonta i jego córki Pascale. Górę biorą emocje, do głosu dochodzą pretensje i wzajemne roszczenia. Wcześniejszy szał i euforia zamieniają się w żal i lament. Nie ma tak naprawdę do czego wracać.
Biegnij koniku przed siebie, uciekajmy z Montrealu. Uciekamy z arterii wielkich miast, galerii handlowych, dworców. Chowamy się do swoich ciasnych mieszkań, fortec, pustych domów, a to wszystko w obawie przed szalejącą wkoło pandemią. Przed czym jednak tak właściwie uciekamy? Być może przed sobą, bo nie chcemy zanadto wnikać, analizować, dzielić włosa na czworo. Ironia losu sprawia, że uciekając przed zagrożeniem potykamy się o nas samych, odziedziczone lęki, frustracje, nieprzetrawione traumy. Dlaczego o tym piszę? Mam dobitne wrażenie, że tegoroczna edycja Literackiego Sopotu, pokiereszowana nieco przez reżim sanitarny, pokazuje jedną fundamentalną rzecz: tęsknotę za zwyczajnością, niczym nieograniczonymi kontaktami międzyludzkimi czy potrzebę wspólnoty, dzielenia się własną historią. Zachowanie dystansu społecznego, opaski dla osób wypełniających oświadczenia o stanie zdrowia, maseczki, dezynfekcja rąk, nie grupowanie się przy wejściach na spotkania, no i oczywiście, wcześniejsze na nie zapisy, miały pomóc i zapewnić poczucie bezpieczeństwa. W istocie przyczyniło się do swego rodzaju zmęczenia spowodowanego nieustannym zachowaniem kontroli, aby czasem nie wypaść z roli i być może na chwilę zapomnieć się w rzeczywistości pełnej zakazów i nakazów. No i z tego względu wielkie słowa uznania dla organizatorów, że pomimo tylu obaw udało się chociaż na chwilę przypomnieć aurę festiwalowych wrażeń z zeszłych lat, a doprawdy nie było to łatwe.
W ramach festiwalowych spotkań nie zabrakło intrygujących tematów, ciekawych gości, czy też po prostu zwyczajnej satysfakcji z uczestnictwa w świecie kultury. Jeśli edycja kanadyjska, no to oczywiście nie może obyć się bez gości z Kanady. W spotkaniach z czytelnikami udział wzięli między innymi: Patrick De Witt, Michael Crummey czy Medelaine Thien. Sporo uwagi poświęcono wpływowi działalności człowieka na dewastację przyrody, świata, w którym żyjemy.
Z tego też względu zainteresował mnie cykl spotkań zatytułowany „Antropocen”. W jego ramach odbyło się kilka rzeczywiście cennych rozmów. Stanisław Łubieński opowiadał o swojej jeszcze premierowej publikacji Książce o śmieciach. Podjął w niej niełatwy temat rozpoznania tego, co leży na sercu zatroskanym o los środowiska. Wyjaśnił na czym polega efekt zbitej szyby. Otóż, jeśli jedna osoba wyrzuci śmieci, dajmy na to w lesie czy poboczu drogi, druga, trzecia zrobi to samo z większym prawdopodobieństwem i zapewne z mniejszymi wyrzutami sumienia. W dużym uproszczeniu, jeden śmieć przyciąga drugi, trzeci i kolejny. W tym względzie niezwykle ważne jest, aby nie dopuszczać do zaniedbań na masową skalę, które już mają miejsce. Na pozór urocza łączka, we wnętrzu niekończące się warstwy śmieci, szkło, odzież, bielizna, plastiki. Irytacja, gniew nawet frustracja towarzyszy tym, którzy działają na rzecz ekologii czy ochrony środowiska. Nerwica ekologiczna to, można rzec, przypadłość ludzi odpowiedzialnych i świadomych niebezpieczeństwa. Część społeczeństwa segreguje śmieci, lepiej lub gorzej sobie z tym radzi, a reszta ignoruje, lekceważy, gotowa


powiedzieć: „są ważniejsze sprawy”. Być może właśnie czas epidemii niejako zmusił mieszkańców ziemi do baczniejszego spojrzenia na kwestię śmieci, segregacji, ale również możliwości ponownego odtwarzania niektórych surowców. O gwałtownym przyspieszeniu, zmianach widocznych gołych okiem, wspomniała Dorota Masłowska w czasie jednej z dyskusji „Antropocen. Był sobie człowiek”. Język nie nadąża za zmianami, nowe formy ekspresji dopiero się tworzą, jesteśmy tego świadkami każdego dnia, obserwując przekaz medialny, do którego przedostaje się całe mnóstwo kolokwializmów, niezrozumiałych konstruktów językowych. Ludzie przyzwyczajają się do anomaliów, być może z bezsilności albo po prostu wypierają najgorsze scenariusze. Cokolwiek powiedzieć, życie w atmosferze przedednia końca świata nie jest dobrym rozwiązaniem. Można zacząć od małych kroków: ograniczenia lub rezygnacji spożycia mięsa, korzystania z foliówek, a zamiast wody butelkowanej pić tę z kranu. W przyszłości warto też zadbać o bardziej rozsądne dokonywanie zakupów (nie na zapas), chociaż życie w przededniu katastrofy z narastającym lękiem raczej temu nie sprzyja.
W niełatwych czasach nadszedł moment, aby pomyśleć o ptakach, dlatego donośnie wybrzmiał tutaj głos Jacka Karczewskiego, znawcy ptaków oraz działacza na rzecz ochrony przyrody. Na festiwalu prezentowana była najnowsza publikacja autora Noc sów. Fascynacji światem fauny i flory nie było końca. Jacek Karczewski podkreślił kilkakrotnie ważny problem: człowiek nieustannie myli naturę z kulturą. Z tego względu mamy do czynienia z niezrozumieniem prawideł w świecie przyrody, a trzeba dodać, sami jesteśmy tego świata częścią. Lepszemu poznaniu towarzyszy wzajemna troska i wkład we wspólne




dobro. Przyczynił się do tego w dużym stopniu spacer ornitologiczny, na którym Jacek Karczewski po raz kolejny pokazał niezwykły kunszt słowa i swadę, z jaką można opowiadać o świecie ptaków. Sopockie wędrówki nadmorskim brzegiem oraz przez parkowe alejki, tym uraczyli nas organizatorzy oraz oczywiście sam Jacek, przewodnik po ptasich zwyczajach. Co prawda, okazało się, że nie jest to może wyjątkowy okres, jeśli chodzi o podglądanie ptaków, ale i tak uczestnicy pełni byli ciekawości i smaczków z życia ptaków.
Na plaży, na plaży fajnie jest, można na chwilę zapomnieć o restrykcjach, poczuć powiew wiatru i nagrzać się w słońcu, a przy okazji posłuchać Michała Nogasia i jego gości, wśród których znaleźli się: Mikołaj Łoziński, Urszula Zajączkowska, czy Maciej Zaremba-Bielawski. W ogniu pytań prowadzącego stanęła również Olga Gitkiewicz. Reportażystka zajęła gości tematem komunikacji publicznej, jej mankamentów, dziwactw i bolączek. Nie zdążę to opowieść nie tylko o rozkładach jazdy, zapisach na autobus, niedopasowaniu połączeń do potrzeb ludności, ale chyba najbardziej o zwyczajnych ludziach popadających w ruinę dworcach, perspektywy innej niż tylko ta metropolitalna, wielkomiejska. W planach autorki jest biografia historyczna. Na Literackim Sopocie pojawił się w tym roku nowy cykl „Debiuty”, w ramach którego początkujący artyści mogą zaprezentować swoje książki. Tak też uczyniła Natalka Suszczyńska, autorka opowiadań Dropie, nominowana do Nagrody Literackiej im. Witolda Gombrowicza oraz do Literackiej Nagrody Gdynia. Nowatorstwo tej prozy, to przede wszystkim próba ujęcia świata, który ulega zepsuciu, jest jakby wtórny, wymięty w zmęczonym świecie. Prekariat, dość eksplorowany ostatnio motyw, absurd, no i duża dawka humoru. Suszczyńska stworzyła w tej książce dystopię, chociaż mam wrażenie, że niektóre obrazy niepokojąco przystają do scen z codziennego życia współczesnych ludzi. Obnażenie fałszu, niby zawody, przynależność do pozornego ładu, samotność, postacie jakby wyjęte z serialu animowanego. O Dropiach, jak też innym debiucie Życiu grobowym Małgorzaty Żerwe opowiem wkrótce.
Tegoroczna, 9. edycja festiwalu odbyła się w dniach od 20 do 23 sierpnia. Tymczasem zapraszam już na przyszłoroczną edycję Literackiego Sopotu (19.08.21-22.08.21). Tym razem zawitamy do Włoch. Ci vediamo l’anno prosimo... [RK]
