O!Fka: Literacki Kwartalnik Fantastyczny #9

Page 1

CZESKI KLASYK, CZYLI CO ROBOTY WIEDZĄ O ROBOTACH? publicystyka opowiadania ZAGINIONA TWIERDZA LESLIE ALLIN LEWIS I INNE Magazyn bezpłatny| 09 | 2023 | ISSN: 2720-0019 WYWIAD Z WAMPIREM, JAROSŁAWEM DOBROWOLSKIM, AUTOREM POWIEŚCI DELIRIUM wywiady

SPIS TREŚCI

PUBLICYSTYKA

4 CZESKI KLASYK, CZYLI CO ROBOTY MAJĄ WSPÓLNEGO Z ROBOTĄ?

Marek Kolender

6 MAGIC: THE GATHERING , PORADNIK POCZĄTKUJĄCEGO SUMMONERA

Maciej Janocha

WYWIADY

10 WYWIAD Z WAMPIREM, JAROSŁAWEM DOBROWOLSKIM, AUTOREM POWIEŚCI DELIRIUM rozmawia Maciej Janocha

ANIME

17 SEKCJA ANIME PREZENTUJE

OPOWIADANIA

19 ZAGINIONA TWIERDZA Leslie Allin Lewis

27 O DWÓCH PIĘKNYCH BESTIACH (I JEDNEJ

ZNU ZNUDZONEJ WIEDŹMIE) Julia Hejber

34 UCIECZKA Urszula Piechota

MACIEJ JANOCHA

Polonista z wykształcenia. Przyszły nauczyciel i aspirujący pisarz fantasy. Pomysłodawca i przewodniczący Sekcji

Literackiej OKF Fenix. Lubuje się w literaturze, a przynajmniej jej sukcesywnym zbieraniu „na potem”. Pasjonat ubogiego humoru i gier słownych. Człowiek do rany przyłóż, jeżeli nie obawiasz się gangreny.

EMILIA NOCZYŃSKA

Studentka publikowania cyfrowego i sieciowego na UWr.

W wolnych chwilach uczy się litewskiego, gra w gry, fotografuje zwierzęta i głaszcze swojego królika. Z uporem maniaka znajduje sobie nowe zajęcia, na które nie ma czasu. I chociaż nie zna Opola, przez sen wyrecytuje imiona kotów z tamtejszego zoo.

BON APPETIT!

Maciej: Od pokoleń wiadomo, że wampiry to smakosze! Tak słyszałem, a w zasadzie dowiedziałem się podczas premiery Tylko kochankowie przeżyją, gdzie wampiry, oprócz krwistych deserów, pochłaniały ogromne ilości sztuki. Nie ukrywam, że podczas seansu naszła mnie wtedy myśl, że tylko długowieczny człowiek (jeżeli pod taką kategorią można również zaliczać wampiry) jest w stanie cieszyć się dobrami kultury. Że tylko doświadczona życiem osoba jest w stanie być guru, maestro i... innym takim, przy którym nic, tylko wołać bene! bene! i chapeau bas!

Mam nadzieję, że ten numer przypadnie Wam do gustu, a dodam nieskromnie, że zapowiada się smakowicie. Zaczynamy od kuchni czeskiej, a w zasadzie od tego, co zgotował nam Karel Čapek – o początkach fantastyki naukowej za południową granicą opowie Wam Marek Kolender. Jako że piszę w przededniu

Opolskich Spotkań Fantastycznych i Opolskiej Nocy Kultury, na których będę grał w Magic: The Gathering, uznałem, że muszę napisać coś o tej grze i zachęcić Was do wspólnej partyjki! Poradnik początkującego summonera to coś idealnego na przystawkę przed eventem.

Obrodziło ostatnio dobrymi eventami – gala rozdania nagród Nowej Fantastyki, gdzie nominowany został Las ożywionego mitu Roberta Holdstocka, wydany przez przyjaciela O!Fki Wojtka Miecza z wydawnictwa Terminus; wspomniane OSFy, czy premiera drugiego tomu sagi o wampirach Cyjan autorstwa Jarka Dobrowolskiego. Miałem ogromną przyjemność jakiś czas temu z nim porozmawiać, czego owocem jest bardzo soczysty (mięsisty?) wywiad poświęcony w głównej mierze pierwszej części (tj. Delirium), ale znajdziecie tam też tropy prowadzące zarówno do drugiego, jak i do niezapowiedzianego jeszcze tomu trzeciego i wydanych osobno opowiadań. Czytać przed premierą, póki gorące!

Emilia: We wstępie poprzedniego numeru wspominałam o nowościach i… oto są! Miło mi ogłosić, że nowo powstała Sekcja Mangowa OKF Fenix zaczęła tworzyć z O!Fką. A owocem tej współpracy jest kącik anime! Na razie znajdziemy tam krótkie polecajki oraz komiks! W nowej sekcji O!Fki rozgościła się również ciekawska Hinotori. Kim ona jest, jaka jest jej rola? Przekonajcie się sami, czytając O!Fkę!

Jednak zostawiając na chwilę kolorową kulturę naszych troszkę dalszych wschodnich sąsiadów, wróćmy do tego, co w O!Fce znane – opowiadań! Najmroczniej jest w pierwszym ofkowym tłumaczeniu (pierwszym w historii naszego kwartalnika!) opowiadania Lesslie Allin Lewisa, mimo że nie znajdziemy tam ani śladu wampira. Tam atmosferę niepokoju stwarza pokręcony umysł zwykłego człowieka. Dzięki wysiłkom Sławomira Krysztowiaka możemy przeczytać wcześniej nietłumaczony na język polski tekst! Przeczytajcie sami, tłumacz wykonał naprawdę bardzo dobry kawał roboty.

Dla osób lubujących się w wampirach proponujemy dwa opowiadania – krótką Ucieczkę Urszuli Piechoty oraz O dwóch pięknych bestiach (i jednej znudzonej wiedźmie) Julii Hejber. Ucieczka opowiada o… ucieczce młodej wampirki przed innymi, złymi wampirami. Większym opisem zaryzykowałabym podzielenie się z Wami spoilerami, a tego nie chcemy! Natomiast O dwóch pięknych bestiach jest kolejnym gatunkowym debiutem na łamach O!Fki. Wcześniej nie publikowaliśmy żadnego romansu, w dodatku o tęczowej parze. Romantasy, szykuj się, O!Fka nadchodzi! Zaintrygowani? Sprawdźcie sami!

Czechy w naszym kraju przez dekady kojarzyły się z knedlami, piwem i językiem brzmiącym jak same zdrobnienia. W ostatnich latach zaczęło się to zmieniać – wzrosły popularność i podziw nie tylko dla kulinariów naszych południowych sąsiadów, ale też ich stylu życia, polityki czy kultury. Podobnie zresztą w literaturze – Hašek mimo upływu lat potrafi rozbawić, Kundera wzrusza kolejne pokolenia, z kolei Topol dostarcza gorzkich komentarzy dotyczących współczesnego świata. Natomiast w fantastyce… No właśnie, jak to wygląda na naszym fantastycznym poletku?

Muszę od razu uprzedzić – nie zamierzam tutaj opisywać całej fantastyki pisanej i nagrywanej przez Czechów. Jak bowiem wyglądałoby to w przypadku Polski? Parę akapitów o Sapkowskim, Lemie i ewentualnie Dukaju nie wyczerpałoby przecież tematu. Skupię się za to na jednej, konkretnej personie – klasyku naszego ukochanego gatunku, który bardziej rozpoznawany wydaje się jedynie wśród zagorzałych czechofilów (nazwijcie mnie szaleńcem, ale myślę, że mało kto wymieniłby go wraz z Wellsem, Verne’em czy Dickiem). Mowa o Karelu Čapku.

CZECH Z HUMOREM

Podczas przygotowań do napisania tego artykułu – poza książkami i filmami – przejrzałem kilka recenzji. Co ciekawe, powtarzano w nich jedno słowo, które jak mantra tkwiło mi w głowie podczas lektury – aktualność. I tak, wiem, że ostatnio niezwykle modne zrobiło się określenie aktualne w kontekście nieco starszych dzieł. Tutaj jednak podpisuję się pod nim obiema rękami. Čapek porusza bowiem nie tylko tematy takie jak robotyzacja, sztuczna inteligencja czy automatyzacja produkcji, ale zauważa również ich konsekwencje. Czy wzrost poziomu życia nie spowoduje spadku dzietności? Albo jak funkcjonować może społeczeństwo, które posiada niemal nieograniczone zasoby? Pamiętacie słowa przytaczane przez Seweryna Barykę w Przedwiośniu: „Rewolucją istotną i jedyną jest wynalazek. Rewolucją fałszywą jest wydzieranie przemocą rzeczy przez innych zrobionych”? Nie? Karel Čapek chętnie je Wam przypomni! Tylko że,

w przeciwieństwie do Żeromskiego, czeski pisarz nie ufa również postępowi technicznemu… Ale, ale! Nie bądźmy tacy ponurzy! Nasz pisarz nie był bowiem jakimś „smutasem”, który wieszczył światu nieuniknioną zagładę. No, może czasami… Dobrze, przyznaję, było tak zazwyczaj! Lecz i wtedy dało się pośmiać! W dużej mierze to właśnie Čapek przyczynił się do rozwoju tego, co obecnie nazywa się czeskim humorem, a co niezwykle dużo wspólnego ma z humorem angielskim. To właśnie na Wyspach Brytyjskich pisarz szukał inspiracji – jedną z nich była twórczość Chestertona. Podczas czytania czeskiego autora momentami ma się wrażenie wertowania scenariusza Monty Pythona. Absurd zderza się tu z humorem sytuacyjnym, a granica między literaturą wysoką i popularną zanika. Čapek nie negował takiej różnicy, ale miał nadzieję, że ją zatrze. Wydaje się, że mówi to trochę również o nim samym.

No ale dobrze, zagłębmy się już w rzeczywistość tego autora i zobaczmy, czy godny jest zapamiętania.

ABSOLUT W ŻARÓWCE

Pewnego dnia ludzie sprowadzili na ziemię Boga… I zaczęło się piekło.

Inżynier Rudolf Marek w efekcie długoletnich prac stworzył wreszcie dzieło swego życia –karburator, czyli maszynę potrafiącą rozszczepiać atomy, całkowicie przekształcając materię w energię. Starczy powiedzieć, że jedna łopata węgla mogłaby ogrzać całą Pragę. Jednak czego Marek się nie spodziewał – i jako zadeklarowany ateista spodziewać się nie mógł – materia „nie wszystek umarła”. Pozostawało po niej coś jeszcze. Coś, co przez wieki nosiło różne imiona. Absolut. Najwyższa Istota. Bóg.

Marek zmęczony był ciągłymi wizjami i mistycyzmem. Te były jednak nieodłącznym elementem obcowania z Logosem. Inżynier próbował negować jego istnienie, a gdy to nie poskutkowało, chciał się go pozbyć. Zauważywszy, że Absolut uwydatnia światło, chciał nawet zamknąć go w żarówkach. Ten niestety przenikał wszystko, nawet ateistyczne artykuły.

Nie dało się zatrzymać Absolutu? Postanowił więc go sprzedać. I wtedy nawinął się jego stary znajomy G.H. Bondy (zapamiętajcie to nazwisko!).

Dość powiedzieć, że człowiek ten postanowił negocjować z kurią, samym Absolutem (i On wie z kim jeszcze), byleby możliwie zmaksymalizować zyski z wytwarzanej energii. Zresztą rozmowa Bondy’ego i Marka z biskupem

stanowi jeden z najlepszych fragmentów całej powieści – jeśli czytelnik zna rozmowę Wielkiego Inkwizytora z Jezusem z Braci Karamazow, może nieźle się uśmiać… Lub zasępić. Warto jednak dodać, że tutaj inkwizytor nie jest szczególnie wielki, a i rolę Jezusa odgrywają wspólnie ateista wraz z Żydem (zapewne agnostykiem).

W Fabryce Absolutu dominują dwie warstwy –podobnie jak w samej idei panteizmu – materialna i duchowa. Pierwsza ukazuje zaskakujące i wyprzedzające swoje czasy wizje na temat energetyki przyszłości. Nieraz podczas czytania o możliwościach karburatorów do głowy przyjść mogą skojarzenia z elektrowniami atomowymi. Z drugiej strony jest to tekst przepełniony satyrą. Można powiedzieć, że Čapek rozprawia się z pozornym ludzkim racjonalizmem. Tytułowy Absolut mimo ewidentnych dowodów zostaje odrzucony zarówno przez starego biskupa, jak i inżyniera – skrajnego empiryka, który postanowił wreszcie zanieść Dobrą Nowinę światu jedynie ze względu na emocje, swoje sympatie i antypatie – mianowicie dlatego, że znienawidzony przez niego kler tego odmówił. Dobrze całość podsumowują słowa Bondy’ego:

„ – [...] Jestem człowiekiem nauki, kolego, a wiedza nie dopuszcza Boga.

– Ze stanowiska handlu – oświadczył pan Bondy – jest to zupełnie obojętne. Jeśli chce, niech sobie istnieje, na zdrowie. My się nawzajem nie wyłączamy”.

Wśród morza hipokryzji – zarówno tradycji, jak i postępu – jest pewien stały punkt. Mamona. A jej oddanym wyznawcą był właśnie Bondy.

Czy ludzie mogą żyć bez Boga? I co ważniejsze – czy mogą żyć z Nim? Čapek przedstawia tutaj ciekawą wizję świata zbyt idealnego.

BARDZO MILI REPTILIANIE

Powieść Inwazja jaszczurów to bodaj najpopularniejsze dzieło Karela Čapka. Nie jest to oczywiście pierwsza powieść, w której Ziemię opanowuje inna rasa niż ludzka (ten motyw pojawia się np. w Wojnie światów Wellsa). O oryginalności zamysłu czeskiego autora świadczy jednak to, że inteligentne stworzenia powstały na naszej planecie, w oceanie dokładnie.

4 GRAF. MACIEJ JANOCHA
publicystyka

Wbrew polskiemu tytułowi stworzenia odkryte przez kapitana Vantocha (jedną z głównych postaci) były płazami. Spotkał je na dalekowschodnich morzach, poszukując pereł. Pierwszą konfrontację zdominował strach, jednak szybko udało się dojść do porozumienia z zaskakująco potulnymi stworami. Układ był taki – one wyławiały perły, a człowiek dawał im różne przydatne przedmioty, noże przykładowo. Musiały się przecież bronić przed rekinami!

Wspomniałem wcześniej, żebyście zapamiętali G.H. Bondy’ego. Otóż finansował on plan Vantocha dotyczący rozprzestrzenienia jaszczurów, mając na celu dalsze poławianie pereł. Jak tam się znalazł? Czy to ten sam świat, co w Fabryce Absolutu? Wątpliwe. Rzeczywistość nie jest taka sama jak w przedstawionej wcześniej pozycji. Bondy w powieściach Čapka jest raczej pewnego rodzaju archetypem handlowca-dorobkiewicza, którego decyzje – nawet niezamierzenie – potrafią przyczynić się do katastrofy.

Ta bowiem nadeszła – gdy wieść o tych zwierzętach rozeszła się po świecie, coraz więcej ludzi zaczęło wykorzystywać je jako tanią siłę roboczą. W wyzysku tym niektórzy widzą komentarz dotyczący kolonializmu, inni – rozwoju ludzkiej cywilizacji. Najważniejszym punktem powieści jest jednak to, do czego ten rozwój doprowadził.

Najpierw urocze zwierzątka przemieniły się w dzikie hordy buntowników, a następnie zjednoczyły się pod wodzą płaziego dyktatora-faszysty. Stworzonka uznały w końcu, że wszystko, co nie jest płazem, należy zniszczyć.

I tak ludzie musieli zmierzyć się z doskonale zorganizowanymi armiami wroga, którym sami wręczyli broń. Nie potrafili jednak sprzeciwić się im razem – każdy naród negocjował samodzielnie. Czechosłowacja zaś uznała, że pozostanie neutralna. Oczywiście salamandry to uszanują…

Historia upadku wolności (i ludzkości) ukazana została z różnych punktów widzenia. Mimo tego był to zwrot w światopoglądzie czeskiego autora – odrzuca relatywizm moralny i ukazuje całe zło faszyzmu. Nie tyczy się to jednak tylko tej ideologii. Można znaleźć tutaj podobieństwa do współczesności, niestety.

„Mówiłem: »Nie dawajcie Płazom broni ani materiałów wybuchowych, porzućcie ten wstrętny handel z Salamandrami« i tak dalej. Sam wiesz, jak się to skończyło. Wszyscy mieli tysiące absolutnie słusznych ekonomicznych i politycznych argumentów, dlaczego jest to niemożliwe. Ja nie jestem politykiem ani ekonomistą, ja ich przecież nie mogę przekonywać. Co zrobić… świat pewnie zginie, zostanie zatopiony, ale stanie się tak przynajmniej z powszechnie akceptowanych przyczyn politycznych i ekonomicznych, przynajmniej dokona się to z pomocą nauki, techniki i opinii publicznej, przy użyciu całej ludzkiej pomysłowości! Żadna katastrofa kosmiczna, tylko same przyczyny natury państwowej, mocarstwowej, ekonomicznej i innej. Na to nie można nic poradzić”.

R.U.R.( KOWCE ), CZYLI O NARODZINACH ROBOTÓW

Co tu dużo mówić – nieważne, jak interesujące byłyby książki Čapka i jak bardzo wpłynęłyby na literaturę czeską i fantastykę ogółem, żadna z nich nie odcisnęła takiego śladu w ludzkiej świadomości jak ta sztuka teatralna. Rozwinięcie skrótu R.U.R. to Roboty Uniwersalne Rossuma i właśnie w tym tekście zadebiutowało pierwsze z tych słów – wymyślił je brat naszego pisarza, Josef. Gdy się o tym dowiedziałem, byłem naprawdę zaskoczony, że wszechobecne w anglojęzycznych tekstach słowo robot pochodzi w zasadzie od naszej swojskiej, słowiańskiej roboty Co więcej R.U.R. aktualne jest nie tylko pod względem słownictwa. W oczywisty sposób narzuca się na myśl robotyzacja. Ale czy ktoś pomyślałby w tym kontekście o ChatGPT? Ten zdał ostatnio test teorii umysłu mający badać wiek mentalny. Wyszło w nim mianowicie, że ten model językowy potrafi udzielać odpowiedzi na poziomie dziewięciolatka. Nie jest to jednak równoznaczne z tym, że GPT-3 ma jego umysł. Taki jednak wniosek przyjęło wielu internautów. Podobną reakcję podczas spotkania robota miała Helena – jedna z głównych bohaterek dramatu.

O co jednak tu chodzi? Mianowicie pewnego dnia naukowiec Rossum odkrył materię organiczną, która była niemal nieskończenie plastyczna. Choć różniła się od tej stanowiącej budulec ludzki, dawało się stworzyć z niej istoty żywe, przypominające znaną nam faunę. Następnie podjęto próby stworzenia idealnej kopii człowieka – całkowicie nieudane. Bratanek naukowca postanowił znacznie uprościć projekty stryja i wykorzystać je w przemyśle. Co ciekawe występują tu podobne archetypy do tych z Fabryki Absolutu – wielki naukowiec i kapitalista. Motyw wynalazku, odpowiedzialności za niego, jego rozpowszechnienia i spieniężenia jest w ogóle częsty u Čapka. Najważniejsze jednak, że nie staje się nudny. Autor ma dar poruszania określonych tematów na sposób dyskutanta, rozwijającego i przemyślającego je z czasem.

A co było dalej? Bunt, ma się rozumieć. Co to za historia o robotach bez dobrego buntu? Tekst jest naprawdę krótki, a czyta się go wyśmienicie. Zachęcam, przekonajcie się, jak się zakończył.

Na koniec jednak mała uwaga, może i przemyślenie. Pierwszy robot w literaturze był istotą z krwi i kości (nawet jeśli miał wiele funkcji przypominających raczej komputer).

Czy nie przypomina to potwora doktora Frankensteina – sztucznie stworzonego życia? To wszystko napisane zostało przecież w czasach przed zaawansowanym rozwojem elektroniki. Ludziom ciężko było więc pomyśleć, że może to nie takie czy inne mięso może być najlepszym narzędziem do przetwarzania danych.

BIG BANG PO CZESKU

Głównym bohaterem powieści Krakatit jest inżynier Prokop.

Widzicie już pewien trend? Prokop jest kolejnym typowo Čapkowym bohaterem – naukowiec-idealista, którego wynalazek może obrócić się przeciw ludzkości. W tym jednak wypadku możliwość taka jest szczególnie prawdopodobna. Nasz inżynier stworzył bowiem materiał wybuchowy o wielkiej mocy – tytułowy Krakatit (jak ten wulkan – Krakatau). Okazało się, że jego moc była tak wielka, że mogłaby zniszczyć całe miasta.

Gdy Prokop zdał sobie sprawę, co stworzył, zachorował z wyrzutów sumienia. Jego stan psychiczny można porównać do samopoczucia Roberta Oppenheimera po zrzuceniu bomb atomowych. FBI nazywało go nerwowym wrakiem. Zresztą to nie wszystkie podobieństwa między tymi geniuszami i ich wynalazkami.

Inżynierowi na krótko udało się zapomnieć o swoim dziele. W końcu jednak dopada go widmo jego wynalazku i wyrywa z idylli wsi, na której znalazł się nieco przypadkiem. Teraz musi wziąć za niego odpowiedzialność.

Cała powieść przypomina historię kuszenia Jezusa na pustyni przez diabła. Prokop może pozwolić na użycie swego wynalazku, za co zyskałby władzę, bogactwo i kobiety… Za każdym razem jednak musi okazać siłę charakteru i odmówić. Opiera się ludziom, którzy namawiają go do tego, oferując wspomniane korzyści. Myślicie, że wyciągnąłem to porównanie z kapelusza?

A co, gdybym powiedział Wam, że jeden z kusicieli został nazwany d’Hemonem?

Krakatit rodzi rozmaite pytania. Alfred Nobel z powodu wyrzutów sumienia zapisał majątek w testamencie w celu popularyzacji nauki, pokoju i idealistycznej literatury. Czy jednak zwalnia go to z odpowiedzialności? Czy współczesny naukowiec porzuciłby dzieło swojego życia, wiedząc, że może nieść zagładę? I czy pycha wciąż jest czymś, co można uznać za zło?

Warto również zwrócić uwagę na zakończenie, w którym Prokop zdaje sobie sprawę (czy też może doznaje objawienia), że Krakatit daje możliwości nie tylko destrukcyjne, ale i może być wykorzystywany jako tanie paliwo. Zanim jednak do tego doszło, musiała zajść w bohaterze przemiana wewnętrzna. Przemienił się z buntownika w kogoś, kto faktycznie potrafił wykorzystać swoje dzieło, choćby i potencjalnie niszczycielskie – stał się więc twórcą. Čapek w pewnym sensie przewidział moralne rozterki idące za wykorzystaniem energii atomowej. Może świat byłby lepszy bez niej, może nie. Ważne jednak, kto i w jaki sposób ją wykorzysta. Trochę jak w życiu. A – jak mówi książka – „życie jest wybuchowe”.

ZARAZA I WOJNA

Brzmi znajomo?

Wspomniałem wcześniej, że Čapek czasami był czarnowidzem, ale nigdy nie zapominał o humorze. W sztuce Biała zaraza pokazuje jednak zdecydowanie ponurą perspektywę. Opowiada ona o nacjonalistycznym i militarystycznym kraju (a pamiętajmy, że premierę

5
publicystyka

miała w 1937 roku), w którym wybucha epidemia zarazy przypominającej trąd. Doprecyzujmy – choroba ta objęła niemal cały świat. W tym samym czasie dyktator szykuje się na wojnę.

Dr Galen, który sam zna realia okopów, odkrywa lek na białą zarazę. Cały szkopuł w tym, że nie ma zamiaru dzielić się nim z żadnym krajem, który nie zrezygnuje ze zbrojeń i wojen. Rozpoczyna się walka między idealistą a systemem ucisku. Czy wygra „pacyfistyczny, utopijny szantaż” (jak określił to inny, serwilistyczny lekarz), czy „potrzeba przestrzeni życiowej i chwały narodu”?

Należy zauważyć, że nasz autor był pragmatykiem. Mimo tak jasno postawionych alternatyw, zdawał sobie sprawę, że czasem wojna może być koniecznością, której nie należy unikać za wszelką cenę. Już rok później wystawił kolejną sztukę zatytułowaną Matka, w której kobieta straciła na wojnie dwóch synów. Gdy jednak wybucha kolejny konflikt, wręcza karabin również trzeciemu. Idee wolności okazują się dla Čapka ważniejsze niż pokój.

Jest to szczególnie zniechęcające w perspektywie historycznej – Čapek pisał te sztuki ze świadomością zagrożenia ze strony III Rzeszy.

W samym 1938 roku Czechosłowacja została wydana na pastwę wroga i to bez oddania strzału. Pisarz mógł tylko patrzeć, jak kraj, którego idee były mu tak bliskie, upada. Z dnia na dzień stracił pozycję wieszcza i jako pisarz przeciwny totalitaryzmom stał się wrogiem publicznym. Zmarł 25 grudnia 1938 roku. Lekarz niedługo przedtem stwierdził, że nie ma w nim już woli życia.

Trudno mu się dziwić, prawdę powiedziawszy.

NIECH ŻYJE HUMOR!

Nie jest to moment, w którym chciałbym zakończyć. Nie, nie! Karel Čapek zasługuje na więcej niż smętna konkluzja. Przedstawione wcześniej książki to też nie całość jego twórczości. Zbiór opowiadań Boża męka, listy z licznych podróży czy trylogia Hordubal, Meteor, Zwyczajne życie, dzięki której otarł się o Nobla – i wiele więcej! Wszystko to kopalnia mądrości i humoru. Nawet jeśli nie zawsze jest to mądrość, z którą człowiek by się zgodził, to przecież właśnie taki testament zostawił nam wszystkim – unikać skrajności. Śmiać się, choćby przez łzy. I może uważać na płazy. Tak, to ostatnie to dobra rada.

Magic: The Gathering poradnik początkującego summonera

Witajcie, przywoływacze! Nie, nie jesteśmy na Summoner’s Rift, nie obawiajcie się toksycznego czatu! Jesteśmy tutaj, by nauczyć się władania magią zbieractwa, a konkretnie: zbierania kart.

Magic: The Gathering (MTG) to gra po trzydziestce, ale, w przeciwieństwie do ludzi w podobnym wieku, wcale nie ma zamiaru hamować. Na przykład teraz w świecie gry trwa atak Phyrexian na wszystkie znane plany astralne, a potężni, znani od lat bohaterowie łączą swoje siły przeciwko jednemu wrogowi, tworząc tym samym crossover dorównujący Endgame’owi Marvela. A przynajmniej bardzo podobny, ale to temat na kiedy indziej…

Dzisiaj chciałbym Was wdrożyć w zasady Magica. Tak, moi drodzy, zanim przejdziemy do lore świata przedstawionego w grze MTG, pokażę Wam, na czym ona w ogóle polega. A więc celem gry jest pokonanie swojego przeciwnika za pomocą różnych strategii i pozwalających je realizować kart. Każdy z graczy ma dwadzieścia punktów życia, które można stracić przez natarcia potworów, zadające obrażenia czary i inne, bardziej skomplikowane metody. Jeśli macie większą finezję, możecie grać tak, żeby przeciwnik nie mógł was pokonać! Tak, istnieją karty i combosy niepozwalające przeciwnikowi wygrać. Kolega znowu was pokonuje? Użyjcie takiej kombinacji kart, która daje wam nieskończone życie. Jak to mawiają: modern problems require modern solutions.

Trochę pisarz, trochę sportowiec, we wszystkim amator. Od niedawna inżynier. Opublikował kilkanaście opowiadań w różnych antologiach i magazynach, jednak w O!Fce debiutuje jako publicysta. Z zainteresowań okołoliterackich wymienia filozofię, historię, religie i mitologie.

Każda z obranych strategii wiąże się z używaniem odpowiednich mocy, które czerpią siłę z konkretnego źródła. Wyobraźcie sobie świat wypełniony magiczną energią skumulowaną w pięciu żywiołach – ogniu, naturze, wodzie, świetle i śmierci. Odpowiadają im kolejno kolory: czerwony (red), zielony (green), niebieski (blue), biały (white) i czarny (black). Każdy z tych elementów ma swój charakter i każdy kształtował świat zgodnie ze swoim potencjałem.

W zasadzie na podstawie tego krótkiego opisu bylibyście w stanie wybrać swój ulubiony kolor, ale postaram się Wam to jeszcze jaśniej przedstawić. Ogień, kumulujący swoją energię w górach, uosabia pośpiech, chciwość i brutalną siłę. Czerwone jest wszystko to, co

6
Marek Kolender
publicystyka

trudne do kontrolowania, wymykające się spod kontroli i nieobliczalne (chyba że gracie burnem – wtedy musicie umieć liczyć co najmniej do dwudziestu). Chce zadawać obrażenia i niszczyć wszystko, co mu wskażesz. Zielony to przede wszystkim natura – wszystko, co rozwija się, ewoluuje, rozrasta do ogromnych rozmiarów. Niebieski jak woda – nie da się uchwycić w garści. To podstęp i plan! Biały to porządek, sprawiedliwość. A śmierć? To śmierć i wszystko, co się z nią wiąże.

Już wybraliście swoje ulubione kolory? To świetnie! Pewnie jeszcze bardziej się ucieszycie, że można je dowolnie ze sobą łączyć i każda kombinacja jest uzasadniona w świecie gry. Ba! Powstała również bezbarwna (colorless) mana, która spowodowała wiele zamieszania! Cóż, sporo by tu opowiadać, więc zostawmy to sobie na później. Wróćmy do podstaw.

Ustaliliśmy już, że mamy pięć kolorów i każdy z nich ma swoje centrum – miejsce, z którego można czerpać manę potrzebną do przywoływania, czy mówiąc prościej, zagrywania czaru (spell) danego koloru. Ogień pochodzi z gór (mountains), prawda? Tam czerwona mana rodzi się wśród wybuchów wulkanów. Zielony wypływa z lasu (forest), niebieska mana pochodzi z wysp (islands), biała z pól (plains) i czarna z bagien (swamps).

Dobra, to teorię już mamy – jak to wygląda w praktyce? Kiedy zaczynamy turę, możemy położyć na pole bitwy (nasz stół) jedną kartę podpisaną land. Oczywiście przy każdej następnej turze mamy możliwość dołożenia następnego landu. Każdy podstawowy land (basic land), czyli domyślnie: las, góra, wyspa, pole albo bagno, może dać nam jeden punkt many. Im więcej many posiadamy, tym droższe i lepsze czary możemy zagrywać. Każda karta, która nie jest landem, ma swój koszt i może być dodana do rozgrywki, jeśli zapłacimy za ten koszt maną z landów. Proste? Jasne, że proste!

Pamiętam swoje rozczarowanie, kiedy grając w Magica pierwszy raz, wyłożyłem wszystkie swoje landy i chciałem zagrać potwora za pięć many. Oczywiście zostałem szybko uświadomiony, co robiłem nie tak. Widzicie, podczas każdej swojej tury można wyłożyć tylko jeden land. Jeżeli miałbym możliwość wyłożenia wszystkich pięciu landów naraz i użycia pięciu punktów many w pierwszej

turze, byłoby to okropnie niesprawiedliwe! Warto o tym pamiętać. I, jak każdy gracz zielonego, szukać innych sposobów na zwiększenie ilości dostępnej puli many (mana pool), żeby szybciej od przeciwnika zagrać czar za 5 many, a nawet jeszcze więcej!

Jeśli już mamy manę, warto mieć na co ją zużyć. Opiszę Wam teraz przywołania naj-

bardziej charakterystyczne dla danego koloru. Konsekwentnie rozpocznę od czerwonego, bo najbardziej mu się śpieszy. Jego sztandarową umiejętnością (ability) jest pośpiech (haste). Bo widzicie, czary przywoływania mają to do siebie, że muszą trochę „odsapnąć”. Normalnie, jeżeli przywołujecie potwora, to ma on tzw. chorobę przywoływacza (summonic sickness) i przez nią musi poczekać do Waszej następnej tury, zanim cokolwiek zrobi. Co jeśli dany potwór ma haste? Wtedy ograniczenia i limity go nie interesują! Może od razu atakować, tapować się, żeby użyć swojej umiejętności, a nawet…!

O cholibka, chyba za dużo grałem mono-redem, bo strasznie wyprzedzam fakty! Najważniejsze jest tapowanie albo, jak to mówią w kuluarach, obracanie kartoników w prawo. Tak, moi mili, tapowanie to kolejna rzecz, o której trzeba pamiętać! Jeżeli chcecie czegoś użyć, niezależnie od tego, czy to będzie land, potwór czy cokolwiek innego, musicie zaznaczyć, że dana karta jest w użyciu. Musicie położyć ją w poprzek, równolegle do kart przeciwnika, żeby ten wiedział, co w danym momencie robicie. I najważniejsze – NAJPIERW tapujemy landy, żeby pokazać, skąd dostajemy manę, a dopiero POTEM wydajemy manę na czar z naszej ręki (hand).

Tapuje się również potwory, które atakują lub korzystają ze swoich umiejętności. Kiedy zaatakujemy przeciwnika, ten może się bronić. Decyduje wtedy, który potwór pod jego/jej kontrolą (under his/her control) może stanąć w jego obronie. Najrozsądniej jest wtedy wybrać potwora z największą wytrzymałością (toughness), ponieważ wytrzyma on większe obrażenia (damage) zadane przez potwora z daną mocą (power). Załóżmy, że mamy dwa potworki 1/1 (każdy z nich ma jeden punkt ataku i jeden punkt wytrzymałości – przyp. red.). Przeciwnik bardzo lubi wytrzymałych defenderów, czyli obrońców (potwory z umiejętnością defender nie mogą atakować, ale zwykle posiadają dużo punktów wytrzymałości), i nawet ma już na polu bitwy jednego defendera 0/5. Jeżeli zaatakujemy jednym potworem 1/1, wtedy nasz przeciwnik bez ryzyka może go zablokować swoim stworem 0/5. Co się wtedy dzieje? Potwór 1/1 zadaje jeden punkt obrażeń potworowi 0/5. W teorii potrzeba jeszcze zadać cztery obrażenia defenderowi, żeby zginął. Jeżeli mamy w ręku kartę, która akurat zadaje tyle wybranej kreaturze (deal 4 damage to target creature), to dobry moment, żebyśmy ją użyli! Oczy-

7 publicystyka

wiście nic nie stoi na przeszkodzie,by zaatakować dwoma potworami 1/1. Wtedy przeciwnik zablokuje tylko jednego potwora i dostanie jeden punkt obrażeń od drugiego. Życie gracza spadnie do dziewiętnastu punktów. Jeszcze dziewiętnaście tur i zwycięstwo będzie nasze! Tylko bądźcie gotowi na kolejnych defenderów przeciwnika! Chyba nie chcecie, żeby do końca gry Was bezkarnie blokował? A co, jeśli zagra defendera 1/5? Jeśli się nim obroni przed Waszym goblinem? Wasz 1/1 straci swój jeden punkt wytrzymałości i trafi na cmentarz!

Coś tu nie gra, prawda? Napisałem przed chwilą, że potwory z defenderem nie mogą atakować. W takim razie jak takie karty mogą wygrać? Uchylę Wam rąbka tajemnicy – mogą i to na wiele ciekawych sposobów. Potwory, które zwykle mają dużo wytrzymałości, służą wyłącznie do obrony. To w sumie spoko opcja dla wolniejszych talii – na początku gry zagrywa się potwory z defenderem, żeby bezkarnie przyjmowały na siebie obrażenia, a dopiero potem, gdy już nazbiera się odpowiednią ilość many, zagrywa potężniejsze czary, z którymi trudno konkurować.

No dobra, tapnęliśmy swojego potwora, żeby nim zaatakować. Nie mamy już więcej many, więc kończymy turę. Przeciwnik może nas zaatakować,

a my już nie możemy się bronić tapniętym potworem. Za każdym razem musimy zdecydować, czy zaatakować danym potworem, czy zostawić go do obrony. Chyba że gramy białym. Sztandarową umiejętnością białego jest czujność (vigilance). Jeżeli atakujemy potworem z tym keywordem, nie musimy go tapować. Mało tego – biorąc pod uwagę, że nie musieliśmy go tapnąć przy ataku, możemy się nim bronić podczas tury przeciwnika! Praktyczna rzecz!

Problem z blokowaniem pojawia się wtedy, kiedy przeciwnik ma argumenty w postaci siły natury. Zielone potwory z reguły są drogie, ale często tak potężne, że potrafią przebić się przez blokujące je potwory. Umiejętność tratowania (trample) pozwala na przebicie się z obrażeniami przez wytrzymałość blokującego potwora. Pokazuję i objaśniam: załóżmy, że macie potwora

1/1, natomiast przeciwnik zagrał już potwora

6/6 z tratowaniem. W normalnych warunkach, jeśli przeciwnik zaatakowałby Was potworem

6/6, moglibyście go zablokować swoim 1/1 i nic by Wam się nie stało. Ba! W momencie, kiedy macie mniej niż sześć punktów życia, byłoby to nawet wskazane! Gdy atakuje Was potwór 6/6 z tratowaniem i jeżeli zablokujecie się potworem 1/1, potwór przeciwnika zada tylko jeden punkt

obrażeń Waszemu goblinowi, a reszta obrażeń przejdzie na Was! Ajć! Pięć obrażeń? To ¼ twojego życia! A goblin? Niestety trafi na cmentarz.

Co z takim fantem zrobić? Jedni atakują szybko, drudzy mogą się bronić, trzeci przebijają się przez obronę… Co począć, kiedy ich jest więcej? Najlepiej zniechęcić do ataku! Umiejętnością czarnego żywiołu jest dotyk śmierci (deathtouch) – potwór z tą umiejętnością, niezależnie od tego, ile obrażeń zada, ZAWSZE uśmierca kreaturę, którą zranił. Potwór 6/6 atakuje Was? Spoko, Wasz szczur 1/1 sobie z nim poradzi. Niestety obrażenia z tratowania przejdą dalej, ale przynajmniej ten opasły 6/6 znowu Was nie zaatakuje!

Tam, gdzie dwóch się bije, a raczej już czterech, tam piąty korzysta! Wspominałem już, jaki niebieski kolor jest cwany? Potwory niebieskiego koloru latają. Tak, mają latanie (flying), a co za tym idzie – dosłownie przelatują nad obroną przeciwnika. Tylko potwory, które również potrafią latać, mogą się przed nimi bronić! Według niektórych latanie jest najlepszą umiejętnością w grze i mają w tym wiele racji. Zawsze to bezpieczny sposób na bezkarne zadawanie obrażeń przeciwnikowi. Na szczęście Magic: The Gathering to nie tylko potwory – to również wiele różnych sposobów, żeby sobie z nimi radzić! A nawet BEZ nich! Wszystko zależy od tego, jak bardzo chcemy kreatywnie podejść do budowania własnej talii.

To już wszystko na dzisiaj. Muszę przyznać, że podzieliłem się z Wami wyjątkowo wielką porcją zasad MTG. Mam nadzieję, że to nie było za dużo jak na pierwszy raz i że cokolwiek wyjaśniłem z gąszczu zasad gry z – jakby nie patrzeć –trzydziestoletnią tradycją. Jeżeli nasuną Wam się jakiekolwiek pytania związane z MTG, śmiało piszcie o tym na naszym FB i Discordzie OKF Fenix. Ba! Na Discordzie mamy specjalny kanał poświęcony Sekcji MTG! Tam każdy Wam odpowie i doradzi. Możemy się tam nawet umówić na partyjkę – ja i wielu moich kumpli na Magica zawsze znajdziemy czas. Nawet pomożemy złożyć pierwszą talię. Dla łatwiejszego wdrożenia Was w zasady tej gry, skrót wyżej opisanych zasad znajdziecie na następnej stronie. Do zobaczenia, przywoływacze!

Maciej Janocha

Gracz zielonego. W wolnych chwilach tapuje elfy. Marzy mu się armia tokenów, ale nie stać go na Annoited Procession. Sam mówi: „dzień bez skopiowania kreatury przeciwnika to dzień stracony”. Legendary creature enjoyer, legendary rule hater. Nie gra counterspelli, a odpowiedzią na board wipe jest przemoc. Można go przekonać do wszystkiego, wręczając mu boostery [PROSZĘ, KUPCIE MI BOOSTERY! ~ dop. red. nacz.].

8
publicystyka
GRAF. EWELINA SOBOLEWSKA

Wywiad z wampirem*

*Jarosławem Dobrowolskim, autorem powieści Delirium.

Człowiekiem. Chyba.

Maciej Janocha: Dzień dobry, Jarku!

Jarek Dobrowolski: Dzień dobry, Maćku!

Jak tam po tłustym czwartku?

E… tłusto! Oficjalnie mówię, że zjadłem osiem pączków, ale nieoficjalnie przyznaję się, że przestałem liczyć w pewnym momencie.

[śmiech] Szczęśliwi czasu nie liczą i pączków, widzę, również.

À propos wgryzania się, będę chciał Cię zapytać, jak ugryzłeś temat wampira w swojej książce Delirium z cyklu Krwiopijca. Ale najpierw chciałbym Cię prosić, żebyś mi opowiedział, dlaczego zająłeś się akurat horrorem, dlaczego ten temat Cię kręci.

Wiesz co, hm, to nie jest do końca tak, że zająłem się horrorem. W pewnym momencie myślałem, że łatwo będzie mi napisać horror – zawsze lubiłem czytać horrory, zawsze lubiłem oglądać horrory i miałem takie wrażenie, że mocno się uodporniłem na grozę. Jestem bardzo wyczulony na takie rzeczy jak makabra, która w pewnym momencie, przynajmniej w horrorach filmowych, starała się zastąpić prawdziwe uczucie strachu. Pomyślałem sobie, że chciałbym napisać coś niesamowitego. Dla mnie horror jest po prostu fantastyką. I kiedy zacząłem pisać, myślałem, że ten odcień fantastyki będzie mi pasował.

Natomiast czy z tego, co napisałem, wyszedł horror? Myślę, że wyszła powieść fantastyczna z elementami horroru, ale tak samo jest w niej wiele innych wątków, np. kryminalnych. Jest też mnóstwo humoru, więc nie powiedziałbym, że to jest w stu procentach horror.

O, to powiem Ci, że teraz stworzyłeś mi o wiele większy obszar do interpretacji tej książki, bo nie ukrywam, że trochę… nie chcę powiedzieć, że użyłem pewnej łatki, po prostu przyporządkowywałem sobie Twoją książkę do jakiegoś konkretnego gatunku. I to mi sporo ułatwiało, że ok, to skończy się pewnie tak, to będzie szło w tym kierunku… Ale rzeczywiście, jako powieść fantasy…

Teraz stwierdzam: ej! To jest lepsze, niż myślałem!

Miło to słyszeć, słuchaj! Żeby nie było, ja też jestem zdziwiony, może inaczej – zaskoczony,

bardzo pozytywnie, odbiorem czytelników, ponieważ absolutnie się nie spodziewałem tego, że moja książka będzie tak chwalona. Natomiast istotnie – bardziej to idzie w stronę dark fantasy, urban fantasy (chociaż dzieje się na wsi, więc jest podobno jakaś kolejna szufladka, która nazywa się rural fantasy, jakoś tak).

W pewnym momencie, rozmawiając z ludźmi o konwencjach, doszedłem do wniosku, że naprawdę wisi mi, z całym szacunkiem oczywiście, jak czytelnicy będą to interpretowali – ważne, żeby im się to podobało. Jeżeli komuś ten odcień horroru i elementy grozy się bardziej tutaj spodobają, w porządku. Słyszałem od paru osób, że czytają wieczorem i nie mogą potem spać. I tak się zastanawiam –może ta książka ich w coś uwiera i leżą na niej, i nie mogą zasnąć.

Z drugiej strony osoby chwaliły mnie za humor, za akcję itd., więc zastanawiam się cały czas… Inaczej – zacząłem dochodzić do tego, że po prostu każdy będzie miał swoją swobodę interpretacji. Ja mówię o tym, że jest to fantasy, bo jest tam dużo różnych elementów fantastycznych, natomiast jakbym jako bibliotekarz z wykształcenia miał zaklasyfikować tę książkę, to miałbym spory problem.

na rzeczywistość możemy patrzeć przez pryzmat

fantastyki – albo ją ubarwia, albo sprawia, że jest bardziej krwawa, bardziej szara, bardziej wyrazista, zależnie od tego, jak twórca sobie to wybierze, ale jednocześnie od tego, jak zinterpretuje to czytelnik, w ogóle odbiorca.

Rozumiem, rozumiem. Jest dosyć dużo wątków obyczajowych, które się potem przeobrażają czy właśnie wchodzą w rejony fantastyczne, bo podejmujesz społeczny temat, który okazuje się być podszyty taką magicznością, nazwijmy to tak, żeby nie spoilerować za mocno. I to mi się bardzo podobało, że… Albo właśnie! Z jednej strony mi się podoba, bo to jest kreatywne wykorzystanie tego, co nas uwiera jako ludzkość, nie? A z drugiej strony miałem takie… czy to jest w porządku tak przerabiać taki motyw? Czy to jest tłumaczenie ludzkiego brudu czymś naturalnym?

I z drugiej strony… tak sobie myślę, czy powinniśmy pracować nad sobą?

My, ludzie, czy powinniśmy się udać na krucjatę przeciwko temu złu w lesie, które… Wiesz, o co chodzi.

Wiem, o co Ci chodzi. To jest tak, że po pierwsze – jest to fantastyka. Ja chciałem zacząć od budowania tej góry lodowej, pokazywania czytelnikowi tego, co jest na wierzchu, i potem coraz bardziej zagłębiać się, rozbudowywać tę historię.

Gdyby to nie miała być fantastyka, to prawdopodobnie byłaby to jakaś powieść obyczajowa, ewentualnie thriller, w którym rzeczywiście te elementy fantastyczne by nie występowały. Natomiast od dawna wiemy, że tego typu elementy są pewnego rodzaju metaforą, więc to nie jest tak, że ja tłumaczę, że źródłem zła w człowieku jest szatan. Źródłem zła w człowieku jest człowiek! Jest nasza cywilizacja i bardzo złe wybory, których dokonujemy, a które bardzo często są podyktowane jakimiś rzeczami wynikającymi z naszej przeszłości. Więc te demony, które w jakiś sposób mogę pokazywać, to są troszeczkę też metaforyczne demony. Zresztą element związany z wyciąganiem brudów z przeszłości jest tutaj bardzo mocny.

Generalnie pisząc to, nie miałem absolutnie nic na myśli, po prostu chciałem wykorzystać pewne motywy, które mnie poruszają, bo początkowo to nie była książka pisana do publikacji. To była książka pisana dla moich znajomych, dla siebie, dla samej radochy pisania. Jeżeli już mamy to w jakiś sposób rozpatrywać, to na pewno w sposób metaforyczny, no bo wiemy, że pewne rzeczy nie istnieją albo nie istnieją w tej formie, w jakiej my sobie je

10
wywiad

wyobrażamy. Nadajemy im kształt w naszych fantazjach, a wtedy dostarczają nam rozrywki, uczuć, doświadczeń. Na rzeczywistość możemy patrzeć przez pryzmat fantastyki – albo ją ubarwia, albo sprawia, że jest bardziej krwawa, bardziej szara, bardziej wyrazista, zależnie od tego, jak twórca sobie to wybierze, ale jednocześnie od tego, jak zinterpretuje to czytelnik, w ogóle odbiorca.

Jasne, jasne, rzeczywiście. Tylko tutaj miałem takie wrażenie, że tak naprawdę to my jesteśmy źródłem tego zła. Tutaj ten akcent jest delikatnie przesunięty, nie? Że od początku, czy przynajmniej kiedy dowiadujemy się o mieszkańcach Jagniątkowa, okazuje się, że to ma, powiedzmy, ten aspekt metafizyczny. I tutaj ten akcent jest nieco inaczej pokazany, ale przez to osiągnąłeś swój cel – zacząłem się nad tym zastanawiać i być może będę bardziej uprzejmy dla swoich ziemskich towarzyszy. Wiesz, sam fakt, że zacząłeś się zastanawiać nad czymkolwiek po przeczytaniu moich myśli de facto, jest po prostu ogromnym komplementem. Kiedy ktoś analizuje słowa czy myśli, dla mnie to jest coś absolutnie niesamowitego. Jestem za to ogromnie wdzięczny i cieszę się, że mogłem coś takiego ofiarować. To jest w ogóle nobilitujące poetycko w cholerę. Mam takie wrażenie, że w moich światach, bo nadchodzą kolejne powieści, nadchodzi druga część Krwiopijcy, wszyscy są ludźmi. Nawet jeżeli, nie wiem, występują wampiry, które też kiedyś były ludźmi, wszystko, co w nich jest, wynika z bycia człowiekiem, tylko jest po prostu jakoś przeformatowane. Nie ma u mnie pozytywnych postaci, ale też nie ma skrajnie negatywnych. I to jest dla mnie fascynujące z tego względu, że w życiu też jest tak, że nawet antagonista jest bohaterem swojej własnej historii.

I u mnie wszyscy są antagonistami i wszyscy są protagonistami, i każdy ma swoje racje, i każdy ma swoje motywy. Być może w ten sposób ukazuje się głębia bohatera, jednego, drugiego, trzeciego, i sprawia, że to nie jest tak, że mamy jedną, centralną postać i wszyscy inni są tłem, tylko każdy ma jakąś swoją historię. Tak naprawdę, jakby nad tym pomyśleć, to o każdej z tych postaci, które tutaj występują, można by napisać oddzielną powieść.

Więc nie wiem, jakimś cudem mi to wyszło, cieszę się z tego. Zresztą teraz piszę opowiadania o tych różnych bohaterach – tomik opowiadań uzupełniających, tak wymyśliliśmy z wydawcą i z czytelnikami. I też się cieszę, bo jestem w stanie zagłębić się w różne historie, genezy ewentualnie… niezwykłe życie codzienne, nazwijmy to w ten sposób.

Super, nie ukrywam, że życie Twoich bohaterów spędza mi sen z powiek,

chyba najbardziej jednak Konrada, bo zdążyłem go polubić, mimo że, właśnie! Trochę mam z nim problem. Bo jako wampir… On ze sobą też ma. Bardzo duży.

[śmiech] No bo właśnie trochę nie wiem, jak czytać Twojego wampira. No?

W jaki sposób, wiesz, jakiś… chciałem powiedzieć człowiek, ale nie do końca. Ten ludzki wampir swoje przeżył. Część rzeczy ze swojej przeszłości musi oczywiście odkryć, ale jest zaangażowany w wiele historii, z którymi niekoniecznie chce mieć do czynienia. Niekoniecznie chce wrócić do swoich wampirzych korzeni, bo tam mamy osobną Grę o tron. I pytanie moje brzmi: jak Konrad się zmienia? Dzisiaj zastanawiałem się, jakie byłoby najlepsze określenie na tę zmianę, i doszedłem do takiego dosyć, dla mnie jako czytelnika, niewygodnego określenia – czy Konrad dojrzewa? Jeżeli dojrzewa, no to jak wampir – dojrzewa podobnie jak wino

panie kochany, tutaj krew, flaki i materia mózgowa będą, wiesz, przelewały się. jest na pewno dużo akcji, sam zastanawiam się, czy momentami nie za dużo, czy nie jest tak, że czytelnik złapie zadyszkę.

Co nie?

Że to może trochę czasu mu zająć. Ale czy on dojrzewa… On na pewno poszukuje. Zresztą każdy w tej książce poszukuje w jakiś sposób siebie albo swojego miejsca w świecie. Tutaj mamy faceta, który ma problem przykryty problemem przykrytym problemem. I to trochę stoi w opozycji do części wampirów z literatury czy z filmu, gdzie na ogół są to jakieś piękne, wspaniałe istoty, których problem nieśmiertelności jest tak naprawdę ich błogosławieństwem i to jest takie cudowne itd.

Tutaj mamy typa, który nie tyle cierpi, co po prostu sam sobie wymierza karę za to, że jest tym, kim jest. Natomiast ja pozwoliłem sobie sięgnąć po taki absolutnie sztampowy motyw związany z amnezją. On nie wie de facto, kim jest. I to pogłębia ten cały quest związany z poszukiwaniem siebie, ponieważ on chciałby być ludzki, obserwuje ludzi w jakiś tam sposób, ale nie pamięta, jak to jest być człowiekiem. Jego pamięć sięga tylko i wyłącznie do momentów, kiedy już był wampirem, kiedy już zaczął sam

odkrywać ten wampirzy świat, który bliżej poznamy w drugiej części. To już taki mały teaser. Trochę też jego przeszłości odkryjemy, natomiast on sobie wiele wyobraża, ale tak naprawdę wszystko, co postrzega, jest skrzywione. Każdy z nas zresztą tak ma – rzeczywistość, którą obserwujemy, niekoniecznie jest rzeczywistością realną – ona jest przetworzona przez nasz mózg, przez naszą osobowość. I Konrad ma dokładnie tak samo – bazuje na swoich doświadczeniach, a te są ograniczone do świata nocy, krwi, wszechobecnej agresji, przemocy i często dewiacji. On ma naprawdę porządnie skrzywione postrzeganie tego wszystkiego. I to nie jest tak, że my go poznajemy na początku jego drogi, tylko my go poznajemy de facto pod koniec – czy może nie tyle pod koniec, no bo kolejne tomy nadchodzą, natomiast na początku pewnego etapu, i to pewnego bardzo ważnego etapu, takiej metamorfozy. On jest jak… może nie motyl, bardziej ćma. Żyje nocą i on się przepoczwarza. Co się wyłoni z tej wylinki, którą z siebie zrzuci w pewnym momencie? To może być albo coś pięknego, albo coś kompletnie strasznego. Co to będzie – zobaczymy. On sam tego tak naprawdę nie wie, po prostu widział już pewne swoje oblicza i niekoniecznie jest mu z nimi dobrze.

Nie wiem, niektórzy ludzie mają tak, że akceptują siebie… No on na pewno nie jest narcyzem, to trzeba powiedzieć, raczej ma kompletnie w drugą stronę, ale też ma taką cechę, że dużo rzeczy się dzieje wokół niego. Jak sam zauważyłeś na pewno, czytając, on nie jest cały czas w narracji, ale te rzeczy dzieją się dookoła niego, on jest takim katalizatorem. I to zresztą będziemy utrzymywać. Więc on ewoluuje i będzie cały czas ewoluował. Fajnie jest pokazywać progres bohatera, ale czasami, żeby wykonać skok do przodu, trzeba się cofnąć parę kroków, żeby złapać rozbieg. Wiesz, to nie jest tak, że staram się jakoś tutaj na siłę uwydatniać elementy tej powieści, tylko po prostu sam zacząłem analizować, co ja właściwie nabazgrałem, co to są za rzeczy. I dochodzę do wniosku, że właśnie chciałbym takiego bohatera, który ma prawo do tego, żeby się pomylić, wyrazić skruchę, czasami pobiadolić, a czasami zrobić coś śmiałego… W Delirium kończymy w pewnym momencie, natomiast gdzie ta jego droga go zaprowadzi z czasem? Zobaczymy. Nie mówię, że to będą dobre miejsca.

[śmiech] To już dziękuję za słowo ostrzeżenia. Bardzo podoba mi się Twoje podejście. Jestem osobą, która stara się współpracować z różnymi młodymi pisarzami. Po cichu piszemy swoje debiuty, żeby gdzieś, kiedyś je wydać… Mamy właśnie ten problem, że główny bohater staje się coraz mniej ludzki. Twój jest jak człowiek – może popełnić błąd, może się cofnąć, może nabierać rozpędu,

11
wywiad

podczas gdy nasi bohaterowie ciągle idą z punktu A do punktu B, niby jakąś tam zmianę przechodząc, ale to nie jest ta zmiana nadająca im tego ludzkiego…

Wiesz co, sam nie wiem. Powiem Ci tak – nawet nie wiem, czy mi się to udało osiągnąć. Wiem, co ja chciałbym osiągnąć, i wiem, że moje podejście do tego bohatera jest takie jak do każdego człowieka, trochę jak do siebie właściwie. No wiadomo, że to jest mój twór i tam jest całe mnóstwo mnie, moich obserwacji, doświadczeń. Ja też uważam się za mocno skrzywionego człowieka, który dziwnie postrzega rzeczywistość, więc to będzie przenikało do mojej prozy.

Ostatnio rozmawiałem trochę z Franciszkiem Piątkowskim na temat jego bohatera –Marka Lichockiego, Powiernika – i pamiętam, jak mu powiedziałem, że jego postać jest taka idealna, że to jest gość, któremu się wszystko udaje, ma kochającą żonę, która cały czas chce się z nim bzykać, ma mnóstwo pieniędzy i w ogóle jego moc ciągle rośnie, bogowie go kochają, jest wybrańcem itd. Powiedziałem, że w pewnym momencie to się robi zbyt płytkie pomimo tych wszystkich jego strasznych przygód. Ale Franek powiedział bardzo fajną rzecz –że on na co dzień w swojej pracy zawodowej spotyka się z takim ogromem zła, że chciał ofiarować ludziom coś bardzo pozytywnego i to właśnie takie miłe doświadczenie.

I to jest tak, że bohater jest tym, czym sprawisz, żeby był. Ja mam tego farta, że pisząc, daję się prowadzić bohaterowi. Ja nie jestem tzw. architektem, że sobie konstruuję powieści – one po prostu ze mnie wypływają. Często to przyrównuję do pisania na autopilocie, to znaczy, że ja sam odkrywam te historie. I to jest tak, że, nie wiem, jednego dnia coś napiszę, tego samego dnia przed spaniem coś mi się tam procesuje w głowie i myślę już o następnych scenach. Kolejnego dnia siadam i po prostu wylewam to z siebie. Czasami uważam, że coś tam trzeba poprawić, zmienić itd. To jest oczywiste, natomiast dla mnie to jest w ogóle ogromne szczęście, że jakoś to wychodzi, że właśnie udaje mi się osiągnąć to, że moja postać nie jest płaska, przez co mam absolutną świadomość tego, że to nie do wszystkich trafia.

To jest tak, że niektórzy ludzie lubią czytać łatwe historie, niektórzy lubią czytać historie sukcesu. W życiu codziennym mamy też różne dziwne rzeczy, które nas dotykają, więc niekoniecznie chcemy czytać o czyichś problemach, otwierając książkę i uciekając do innego świata. Więc tutaj nie oszukuję się, że każdemu przypasuje to, co napisałem, natomiast wiem jedno – że ten bohater jest taki, jakiego bym chciał. Nie będzie idealny i ponownie – będzie miał prawo do popełniania błędów.

Zastanawiam się – bo oni okazują się nieidealni, kiedy poznajemy ich bliżej, ale zawsze pierwsze wrażenie jest piorunujące, może pomijając zwykłych śmiertelników. Ale jeżeli poznajemy chociażby… to był

Łowca, tak? Tropiciel!

Tropiciel! Przepraszam. To jego wejście jest mocne i w zasadzie to, jak on się zachowuje, jak stąpa po ziemi, to jest…

To jest taka postać. To jest gość, który wchodzi z kopa i wiesz, nagle staje się królem imprezy. Tak to miało wyglądać.

Natomiast ponownie – w życiu jest tak, że pierwsze wrażenie na temat danej osoby zyskujesz w ciągu kilku pierwszych sekund interakcji, a potem po prostu odkrywasz tę osobę. I trudno jest oczekiwać, że poznasz czyjeś mroczne sekrety przy pierwszym spotkaniu, prawda? Chyba że ktoś jest wyjątkowym ekshibicjonistą emocjonalnym, natomiast…

zresztą teraz piszę opowiadania o tych bohaterach –tomik opowiadań uzupełniających, tak wymyśliliśmy z wydawcą i z czytelnikami. i też się cieszę, bo jestem w stanie zagłębić się w różne historie, genezy ewentualnie… niezwykłe życie codzienne, nazwijmy to w ten sposób.

Albo jest się wampirem, który wyćwiczony jest w wychwytywaniu informacji!

Tak. No tutaj akurat Konrad ma tę cechę, natomiast, wiesz… jak piszę, to piszę rzeczy, które chciałbym sam przeczytać. Chciałbym, żeby dla mnie te postaci były fajne, więc Tropiciel to jest gość, który wjeżdża na motocyklu, uśmiecha się sardonicznie, rzuca niewybredne dowcipy, wszędzie się czuje jak u siebie w domu i robi, co chce, tak naprawdę. Jest takim lekkoduchem. Zresztą w drugiej części będzie go naprawdę dużo!

Łooo! [śmiech]

Jeżeli chodzi o cykl Krwiopijca, to chcę robić wielowątkowe historie. Oprócz opowiadań oczywiście, w których zawsze będzie centralna postać. To też nie jest tak, że to taka klasyczna drużyna erpegowa, że wiesz, tutaj ja jestem magiem, Ty jesteś wojownikiem, a tu jest złodziej i jedziemy, załatwiamy sprawy… Mimo wszystko chciałbym, żeby był więcej niż jeden protagonista. Ten Krwiopijca to jest nasz Konrad, natomiast, tak jak powiedziałem, jest katalizato-

rem. W pierwszej części jest troje protagonistów i w drugiej też, ale skład się troszeczkę zmienia.

W takim razie nie mogę się doczekać, biorąc pod uwagę, że to, co jest między Harkovem i Tropicielem… zakrawa na całkiem pikantną relację. Zobaczymy, jak obrodzi.

To taka braterska relacja. Ja też mam takiego przyjaciela, bez którego nie jestem w stanie żyć, ale czasami po prostu mam ochotę strzelić go w pysk i powiedzieć mu, co myślę. Mam wrażenie, że na tym przyjaźń polega – być ze sobą na dobre i na złe i nie obawiać się mówić sobie w twarz smutnej albo bolesnej prawdy. Pikanteria tego tzw. bromance’u między Harkovem a Tropicielem trochę na tym polega… No myślę, że będziemy to jeszcze eksplorować.

Super! Mnie już masz, bo uważam, że to jest naprawdę niesamowite duo, i super, że to potwierdziłeś. Chciałbym Cię zapytać, czy… Bo wydaje mi się, że jest w Delirium bohater, którego lubisz jeszcze bardziej. Oj, ja tam uwielbiam wszystkich!

[śmiech]

Nie jestem w stanie powiedzieć, którego bohatera lubię najbardziej, bo, mówię, o każdym z nich można by napisać oddzielną powieść. Natomiast bardzo wiele osób pisało, mówiło mi, że Borys jest ich ulubionym bohaterem. Bo to jest taki, wiesz, miły facet. On jest pomocny, ma swoje problemy, ma jakieś tam historie z przeszłości i w ogóle swoje tajemnice. Natomiast to jest taka dobra dusza, taki właśnie jowialny barman, wielki, zwalisty gość, delikatny, ale potwornie silny, gigant. On taki jest, no, misiowaty… i bardzo pozytywny. Ale też potrafi być stanowczy, prawda. Tutaj Borysa starałem się wpompować dla kontrastu, ponieważ mamy wampira, który z racji rzeczy jest taką może nie negatywną postacią, ale ma negatywne konotacje. Chciałem, żeby Borys się kojarzył z naturą przede wszystkim, z jej czystością, ale też z jej nieokiełznaniem. On jest takim adwokatem Bieszczad, zresztą tak go poznajemy, że wychodzi ze swojego baru i idzie na przechadzkę po lesie, słucha go, stara się podążać z jego rytmem… Więc tak – nie wiem, czy pytałeś o Borysa…

Borysa miałem na myśli, zdecydowanie – co o nim sądzisz? Czy masz czasem takie wrażenie, że jednak jeden z tych dwóch bohaterów jest Twoim bliższym przyjacielem, czy jednak nadal optujesz za tym, że kochasz wszystkich?

Nie, ja absolutnie kocham wszystkich… Stephen King kiedyś powiedział, że on potrafi tworzyć bohaterów, których nie lubi, których nie cierpi. Ja niestety nie mam tego poziomu mistrzostwa – kocham wszystkich, pomimo tego że robię im często straszne rzeczy.

12
wywiad

Borys jest po prostu… Inaczej – ja od jakiegoś czasu fascynuję się kulturą słowiańską, naszymi korzeniami. Teraz słowiańska fantastyka w ogóle wystrzeliła, jest niesamowitym nurtem i chciałem, żeby Borys był takim adwokatem tego nurtu u mnie w powieści. On jest rodzimowiercą oczywiście, zbiera jakieś ziółka, grzybki, jakieś nalewki robi… Jego matka była szeptuchą i ona go nauczyła różnych dziwnych rzeczy, więc Borys jest trochę jak René. Oglądałeś…

’Allo ’Allo!?

’Allo ’Allo!, dokładnie. To Borys jest jak René. No tamten jest popaprany oczywiście. To nie jest tak, że wszystkie laski na niego lecą i on nie wie dlaczego, ale do nikogo nie mówi „Ty głupia kobieto”. Natomiast Borys to taki właśnie jowialny typ, taki, jak to się śmieję zawsze, psycholog-amator, który najlepiej się czuje u siebie za barem, bo zawsze wszyscy mu powtarzają, że jak on jest za barem, to zawsze ma rację… Borys wbrew pozorom jest bardzo mocno osadzony w rzeczywistości – znaczy, on też wypiera rzeczywistość pod wieloma względami, ale najlepiej się w niej odnajduje z tych wszystkich ludzi… I on też tak proaktywnie stara się dbać o ludzi, mimo tego że jest… bardzo samotnym człowiekiem. Ale on tak ma, wiesz, podejrzewam, że to jest jakieś odbicie kolejnej wersji mnie. Tutaj rzeczywiście bardzo mi zależało na tym, żeby był z tych wszystkich bohaterów najbardziej pozytywny, pomimo tego że swoje za uszami też ma.

Okej, teraz nabrałem nie dość, że ochoty na drugi tom Delirium… Drugi tom… Jest już nazwa?

Tak, jest, tylko jeszcze jej nie komunikuję z tego względu, że bardzo chciałbym to zrobić, kiedy będzie projekt okładki. Ten się tworzy, więc chcę, żeby to był taki boom. Bo albo będzie boom, albo będzie meh. Ale biorąc pod uwagę, że okładkę tworzy absolutny mistrz ilustratorstwa, uważam, że bardzo ładnie się to zgra z tytułem.

[Wstawka odautorska: Tytuł powieści to Cyjan. Jej premiera przewidziana jest na 31 marca 2023 roku]

Super! No to nie mogę się doczekać, bo piłem do tego, że nie dość, że na drugi tom mam ochotę, to jeszcze na ’Allo ’Allo!.

Aha, no! A w ogóle w tomie dwa i pół, czyli w tomie opowiadań, Borys będzie miał ogromne opowiadanie dotyczące jego osoby. Jest też historia Tropiciela i tutaj mogę zdradzić, że będzie miała miejsce w 1620 roku. Jest napisana w takim stylu troszeczkę… Znaczy inaczej –przygotowując się, dużo czytałem, Boże, jak on się nazywał… Nazwisko oczywiście wypadło mi z głowy, zawsze mam takie zaćmienia. Twórca Diabła Łańcuckiego… Jacek Komuda!

Jacek Komuda!

Twórca Dzikich Pól. Ja generalnie dużo w Dzikie Pola grałem, zresztą patrz, tutaj stoi, na samym początku tej półki, podręcznik do Dzikich Pól Siedziałem z nim i pisałem, bo wiesz, musiałem sobie poprzypominać nazewnictwo itd.

Więc pojawi się opowiadanie o genezie Tropiciela, akcja będzie na Mazurach, właśnie w 1620 roku. Ale też nie zabraknie ogromnego opowiadania o Borysie, o różnych zdarzeniach z Bieszczad i o tym, co się w nich dzieje w trakcie trwania tomu drugiego.

delirium jest napisane w taki sposób, żeby można było je traktować jako zamkniętą całość. to znaczy, że jak komuś się nie spodoba, to nie musi czytać dalszych części cyklu. natomiast jest sporo globalnych furtek, które są otwarte i będą eksplorowane.

Kurczę.

Bo w tomie drugim – tutaj spoiler – no nie będziemy w Bieszczadach. Zanurkujemy w nocnych uliczkach Lublina i Warszawy.

A jednak!

Tak, tak, no słuchaj, tak jak powiedziałem –czasami trzeba zrobić parę kroków do tyłu, żeby zrobić skok do przodu.

Już chciałem powiedzieć: „Czasami trzeba ubrudzić ręce krwią”, a tu będzie „miastem”, „całym miastem”!

Panie kochany, tutaj krew, flaki i materia mózgowa będą, wiesz, przelewały się. Jest na pewno dużo akcji, sam zastanawiam się, czy momentami nie za dużo, czy nie jest tak, że czytelnik złapie zadyszkę. Książka będzie o jakieś pięćdziesiąt stron grubsza niż Delirium – wyjdzie ponad pięćset stron. Tu mamy czterysta osiemdziesiąt dwie bodajże, a zobaczymy, jak to wyjdzie po składzie. Natomiast pod względem liczby znaków i stron maszynopisu jest dwadzieścia parę stron więcej, więc pięćset stron będzie przebitych na sto procent!

Dayum! No to…

Aaale! Podobno szybko się czyta.

Słuchaj, ja miałem kilka podejść, przyznam się szczerze, do Delirium. Ale jeżeli miał-

bym podsumować, co mi się czyta najlepiej, to historie i te anegdoty bohaterów, które docenia się z czasem. Musiałem powrócić drugi raz do książki, żeby…

Okej, to o to chodziło, żeby się zakumplować z tymi bohaterami. Nie chcę mówić na wyrost, ale coś w tym jest, że musiałem z nimi dłużej poobcować.

Wiesz, to jest na pewno książka, którą, czytając drugi raz, czytasz zupełnie inaczej.

Też prawda.

I wiesz, jedne osoby to lubią – lubią analizować rzeczy, myśleć, doszukiwać się. Inne chcą prostej lektury, w której wszystko będzie im podane na tacy. To nie jest tego typu lektura. Tutaj nie jest tak, że ja jestem wszechwiedzącym autorem i piszę pewne rzeczy, bo uważam, że skoro ja to wiem, to czytelnik będzie to wiedział. Celowo pozostawiam niedopowiedzenia, bo czasami wyobraźnia czytelnika wystarczy, żeby uzupełnić pewne rzeczy, a czasami są takie easter eggi, na które jak ktoś wpadnie, to super, a jak nie wpadnie, to spotkamy się przy okazji jakichś targów czy konwentu, pogadamy sobie i być może, jak uchylę rąbka tajemnicy, to komuś radochę zrobi… Więc wiesz, wszystko się opiera o doświadczenie.

Moim założeniem przy poprawianiu tej książki po raz bodajże trzeci czy czwarty było to, żebym umiał wszystko zaserwować – doświadczenie, do którego będzie można wracać, o którym będzie można podyskutować ze znajomymi. Czy udało mi się to osiągnąć? Zobaczymy… Ta książka wyszła w sierpniu zeszłego roku, więc wiesz, poczekamy parę lat i zobaczymy, czy w ogóle ktokolwiek będzie o niej pamiętał.

Wiesz co, jeżeli za trzecim razem wrócę do Delirium i… O właśnie! W sumie to już wróciłem i książka zostanie nieśmiertelna… Ale o co mi chodzi – że jednak, kurczę, im dłużej rozmawiamy o bohaterach, tym bardziej ich lubię.

A to mi miło!

I jakby… c’mon! To są takie kreacje, że, mimo że czasem miałbym… No bo nie może być za słodko, ja Ci tutaj muszę, wiesz, dla wyrównania…

Oczywiście. Tłumaczyłem ostatnio znajomej, że dobra recenzja powinna wymieniać zarówno pozytywy, jak i negatywy. I to się tyczy też czytelników – zawsze powtarzam, żeby mi pisali wszystko, ponieważ ja się cały czas uczę, więc dawaj, jedziesz! Ja się nie obrażę na pewno.

Słuchaj. To ja pamiętam, że sam Ci się chyba przyznałem, że czasami, wiesz, lepiej mi się czytało, jak zacząłem zakreślać coś, co nie daje mi spokoju. I albo to było niedomówienie, którego nie zajarzyłem, bo było za dużym niedomówieniem, albo to wytłumaczy-

13
wywiad

łeś kilka stron dalej i miałem takie: „Dobra, to jednak odnosiło się do tego. Czysta karta”. Ale mam ogromny problem z wątkami, które kupiłem od razu – tam był na początku motyw hakera z Ukrainy… z bloku wschodniego, nie?

Tak, tak, Yuri. Nie wiadomo, skąd jest, po prostu ma takie imię.

Okej. Że gdzieś ten haker ze Wschodu, antypatyczny bohater – jak go tu nie lubić. [śmiech]

Obleśny typ, który chleje cały czas energetyki i mówi ludziom niewygodne rzeczy.

Tak, tak, tak. Nie chcę powiedzieć, że prawie Tyrion Lannister, ale… Piję Red Bulla i wiem rzeczy, tak.

Tak, tak. Aż mi się przypominają różne cytaty Tyriona, które mógłby powiedzieć Yuri… Dobra, może nie przerabiajmy Martina, tylko piszmy dalej dobrą fantastykę…

Ale oplułem Martina! Nie, dlaczego?

Wracając – jego wątek (to będzie delikatny spoiler) ucina się dosyć szybko. I mam teraz taki problem, że jest kilka wątków, które są bardzo obiecujące i gdzieś się zacierają.

I albo ja połączę kropki, albo wiesz, niekoniecznie. Mam teraz na myśli chociażby scenę porodu… Mhm.

…w dosyć, powiedziałbym, krępujących okolicznościach – krępujących ciało i umysł, co by tutaj dużo nie zdradzać. I wiesz, często miałem taki problem, że czasem obiecujące wątki są delikatnym, wręcz mglistym nawiązaniem do tego, co jest dalej. Nie wiem, jak traktować Yuriego. Czy on powróci? Czy był niespełnioną obietnicą dobrego wątku? Co z nim?

Dobrze. Jeżeli o niego chodzi, to on na samym końcu też występuje, tylko rozmawia przez telefon.

Okej.

To taka mała wskazówka, bo to nie jest powiedziane wprost. Delirium jest napisane w taki sposób, żeby można było je traktować jako zamkniętą całość. To znaczy, że jak komuś się nie spodoba, to nie musi czytać dalszych części cyklu. Natomiast jest sporo globalnych furtek, które są otwarte i będą eksplorowane.

Yuri pojawia się w drugiej i trzeciej części. Już spoiler – nie zginie w drugiej części, ale ponieważ, tak jak mówiłem, wracamy do Warszawy, to Yuri też będzie. Nie powiem, żeby było go

jakoś szczególnie więcej, natomiast bardzo lubię rozdział, w którym się pojawia. Myślę, że mam jeszcze czas na napisanie opowiadań. Być może stworzę takie, w którym on też się pojawi, ale musiałbym już spoilerować jakieś moje zamysły fabularne, żeby powiedzieć, w jakim kontekście go ujrzymy. Ale będzie, będzie, spokojnie.

To jest tak, że jeśli chciałbym wszystkie wątki rozwinąć, to ta książka by miała o wiele więcej stron. Nawet dzieląc całą historię globalną, muszę niektórych bohaterów wyciągać i z jednego miejsca przestawiać w drugie, żeby tam zagrali troszeczkę większą rolę. Ale fajnie, cieszę się, że taka epizodyczna postać w ogóle przypadła Ci do gustu. To bardzo miłe.

To ja się cieszę, że ona się pojawiła. Ja się cieszę, że pojawi się w części trzeciej! [śmiech] To super!

Właśnie taki miałem zarzut, że często, mimo że masz kilka wątków, które się elegancko spinają, w pewnych momentach masz klamry kompozycyjne, nazwijmy to tym polonistycznym żargonem.

Momentami bardzo definitywne, prawda?

Widzisz, i właśnie miałem taki problem, jak traktować takie wątki, których mi zaczyna brakować, które gdzieś tam zaczynają zanikać za mgłą…

Jestem w trakcie lektury, idę z nurtem narracji i gdzieś to, co było, staje się bardziej mgliste, już trudniej mi te nawiązania z tyłu zbierać. I to jest z jednej strony cenne, bo, tak jak mówisz, mogę wrócić do tej książki i połączyć wątki w zasadzie automatycznie. Z drugiej strony mam wrażenie, że to jest jednak pułapka, bo na tyle brakowało mi tych bohaterów i ich wątek wydawał się tak ucięty, że miałem kilka momentów, w których myślałem: „No nie, następny bohater, którego polubiłem, i już go nie ma”.

Spieszmy się kochać ludzi… Bohaterów. Trochę tak. Na szczęście nie wszyscy giną, ale dlatego książka, mam wrażenie, najbardziej pasuje do fantasy, bo na ogół jest ono takie turbowielowątkowe – wiele się dzieje.

Ale ponownie – to się też troszeczkę opiera o głębię postaci. Nawet mamy bohatera, który gra epizodyczną rolę, który jest jakimś tam brokerem informacji czy hakerem, siedzi sobie ukryty na warszawskiej Pradze… W ogóle ile rzeczy się o nim dowiadujemy – on siedzi, ma kwaterę na Pradze, na placu Hallera, w starej, obszczanej piwnicy, gdzie ma komputery, słucha muzyki, pije Red Bulle, gra i pozyskuje informacje. Przy okazji dowiadujemy się, że tak naprawdę to on tam się ukrywa przed mafiosami, u których ma długi, i kogoś przez przypadek obraził. A że nie ma pleców, to lepiej się chować niż się, wiesz, szarpać…

14
wywiad

Przeobrażać dalej, no!

Tak, dokładnie. I wiesz, to nie jest anonimowy typ, do którego nasi bohaterowie przychodzą po coś, tylko on tam jest, bo go tam życie zaprowadziło.

Ściągnęło.

Dokładnie. Natomiast Yuri jest elementem intrygi globalnej – to znaczy, że wydarzenia, w których bierze udział, przekładają się na te, które zatrzęsły Bieszczadami w pewnym sensie. Ale mówimy o wydarzeniach, które są w stanie zatrząsnąć całą Polską. Nie mówię oczywiście, że dojdziemy do momentu, w którym będzie ratowanie wszechświata i w ogóle, wiesz, Avengersi itd. Natomiast na pewno te wydarzenia bardzo mocno wstrząsną małymi światami kilkorga naszych bohaterów.

Takim, chciałbym powiedzieć, efektem motyla.

A niektóre z tych światów mają setki lat No bo na tym to polega – mój kolega mawia, że wszystko jest wszystkim. Wszystko jest połączone. I wiesz, taki wampir nie wziął się znikąd, ktoś go musiał stworzyć. A tamtą osobę ktoś musiał stworzyć i te osoby mają swoje jakieś powiązania, kiedyś kogoś spotkały i wpłynęły na czyjeś życie. To wszystko musi funkcjonować, musi mieć sens. Jakby nie miało sensu, to dopiero miałbym do siebie straszny problem z tym, że stworzyłem wątek, który jest znikąd. Więc to, że Ty mówisz mi właśnie, że jest bohater, którego chcesz więcej, i Ty czujesz, że za nim stoi coś więcej, i chciałbyś to wyeksplorować… No powiem Ci, że większego komplementu nie mógłbyś mi powiedzieć, więc wbrew pozorom problem, z którym się spotkałeś, jest dla mnie bardzo nobilitujący. Przynajmniej tak to odbieram.

O nie, cieszysz się moją zgubą. [śmiech] Nie, nie, bo mam wrażenie, że jeżeli się skusisz na czytanie dalej, to możesz mieć z tego jeszcze więcej radochy, więc super w ogóle, jeżeli jestem w stanie tym się podzielić i dać to komuś. Kurczę, czego chcieć więcej.

Super. Ja się nie mogę doczekać spotkania z dobrymi kumplami. Bardzo Ci dziękuję za rozmowę.

A to jeszcze taki spoiler, że poznasz parę osób, które Ci, mam nadzieję, przypadną do gustu. Będą nowi bohaterowie. Właściwie w drugiej części dochodzą dwie bohaterki i one są naprawdę wyjątkowe!

Właśnie, zaniedbaliśmy podczas naszej dzisiejszej rozmowy płeć żeńską, jakby coś musimy tutaj…

Dobrze, to przsuńmy pożegnanie. Są dwie bohaterki w Delirium: Marta, która jest matką i porusza wątek obyczajowy, no i jeszcze Czarna, która jest wyjątkową kobietą i…

[śmiech]

Tutaj trzeba by oczywiście trochę spoilerować, żeby powiedzieć, kim albo czym ona jest. Czarna to wyjątkowa osoba, więc nie jest tak, że piszę tylko o bohaterach męskich. I też nie chcę, żeby te silne kobiety były wprowadzone na upartego, bo one są tak samo silne jak mężczyźni. Ale też mają swoje problemy. Starałem się bardzo sprawiedliwie do tego podchodzić, nie gloryfikować jednej czy drugiej strony. W Delirium w pewnym momencie Marta trochę zanika i pojawia się Czarna, ale mimo wszystko mamy spójną linię silnej kobiecej postaci. Silnej… One muszą być silne w obliczu tego wszystkiego, co je spotyka. Pewne rzeczy je krzywdzą, pewne rzeczy sprawiają, że muszą się wykazać determinacją.

I tak samo w drugiej części – też się pojawiają dwie bardzo ważne postaci kobiece. Również nie będzie tak, że one są idealne i są obligatoryjnym elementem kobiecym, jak to często teraz jest w popkulturze. One są bardzo ważnymi filarami fabularnymi i tyle. Na pewno osoby, które potrzebują takich bohaterek, otrzymają je. Ja potrzebuję takich bohaterek, to już jest w ogóle zupełnie inna historia. Więc dla mnie to nie jest element obligatoryjny, dla mnie to jest coś, co ja chciałbym przeczytać.

Tutaj chciałbym Ci powiedzieć, że zarówno Martę, jak i Czarną polubiłem w pierwszej części, ale to nie wszystko. Nie ukrywam, że dajesz mi tyle sposobności do poznawania

Twoich bohaterów, że polubiłem nawet tę kobietę… Jakby to powiedzieć, żeby nie zdradzić za dużo informacji…

A, Ty już wiesz którą! That’s easy.

I mimo że, prawda, tym francuskim akcentem sobie szczebiocą, to to jest bardzo budujące, że w takim ponurym momencie widać delikatne światełko… Światło w tunelu! [śmiech] W ogóle Ty nawiązujesz do mojego ulubionego rozdziału z tej książki. Wszystkim mówię, że to jest mój absolutnie ulubiony rozdział. Jest to taka naprawdę ogromna zapowiedź kierunku, w którym w pewnym momencie cała historia będzie szła.

O nie! To muszę zadać to pytanie: czy będzie może opowiadanie czy bardziej tom właśnie w konwencji à la proza Juliusza Verne’a? Wiesz, w tym świecie, w tym settingu. Już Ci odpowiadam. Mam jedno opowiadanie, którego wydarzenia dzieją się w Japonii około 1800 roku.

Okej.

I mam pomysł na całą powieść, której akcja będzie tam osadzona. Jak dobrze pójdzie, to będzie tom czwarty, ale zobaczymy, bo jeszcze trzeciego nie zacząłem pisać. Na razie skupiam się na opowiadaniach. Natomiast mam

już pomysł właśnie na tom czwarty, który jest rozwinięciem tych wątków.

Ja to w ogóle jestem skrzywiony na punkcie Japonii feudalnej – zresztą nie wiem, czy pamiętasz naszą rozmowę podczas konwentu…

Tak, tak.

To tam wspominałem troszeczkę o Kurosawie i też o Toshiro Mifune, który jest absolutnie moim Bogiem, więc bardzo chciałbym tam zawitać literacko.

Super, jakby, o mój Boże. Dawno nie uczestniczyłem w tak obiecującej rozmowie. Mam nadzieję, że wszystkie Twoje plany autorskie się powiodą i powstaną kolejne. Mnie już masz, jak zresztą powiedziałem, ale nie dzielmy skóry na Borysie. [śmiech]

Dokładnie. Zobaczymy, gdzie nas to wszystko zaprowadzi. Miejmy nadzieję, że będzie nie tylko tak dobrze, jak jest, ale będzie jeszcze lepiej. Żeby po prostu była radocha z tego i dla mnie, i dla czytelników. To jest najważniejsze.

Dzięki wielkie za rozmowę. Pięknie dziękuję.

Do zobaczenia, mam nadzieję, na następnym Opolconie, już po lekturze, że tak powiem. Mam nadzieję, że to się będzie jakoś czasowo pokrywało.

Jest na to duża szansa, nie mogę się doczekać.

Na razie! Dzięki, cześć. Hej, hej.

Jarosław Dobrowolski

Bibliotekarz z wykształcenia, karateka z zamiłowania, projektant user experience z przypadku. Pisanie to jego pasja, a szeroko pojęta fantastyka to odwieczna miłość. Prowadzi fanpage na Facebooku (Jarek olski – wynurzenia), gdzie publikuje recenzje filmów, książek oraz gier. Pasjonuje się motocyklami, sztukami walki, fantastyką w każdym wydaniu, grami komputerowymi. Jest maniakiem RPG, w które namiętnie gra od niemal trzech dekad. Człowiek orkiestra. Pracował jako bibliotekarz, ochroniarz, sprzedawca, instruktor sztuk walki, redaktor oraz był pełnoprawnym członkiem klubu motocyklowego przez duże MC. Ulubione konwencje: horror, fantasy, science fiction, sensacja oraz wszelkie ich mariaże.

15
wywiad

Sekcja anime prezentuje

Cześć!

Jestem Hinotori, bohaterka sąsiedniego komiksu oraz podopieczna Sekcji Mangowej Fenixa. Zawsze byłam zafascynowana światem anime i mangi, dlatego też ciągle staram się odkrywać nowe, fascynujące historie. Ostatnio zwiedziłam wiele ciekawych światów i pozwólcie, że opowiem o tych fascynujących miejscach. Nie mogłam oderwać od nich swoich oczu.

Hellsing

Typ: Manga/Anime

Gatunek: Horror, akcja

Gdy po raz pierwszy znalazłam się w świecie Hellsing, poczułam, że trafiłam do mrocznej i niebezpiecznej rzeczywistości, w której na ulicach grasują krwiożercze potwory i wampiry. Jednak kiedy pojawili się główni bohaterowie –Alucard, Seras Victoria i Integra Hellsing, detchnęłam z ulgą, bo wiedziałam, że ktoś obroni ludzi przed niebezpieczeństwem.

Historia Hellsing była pełna napięcia, potyczek i wewnętrznej walki bohaterów. Wampiry przerażały, a ich walki z Hellsing Organization zaskakiwał brutalnością. Jednakże, chociaż seria była bardzo mroczna, pojawiły się też momenty humoru i spokoju, które dopełniały całość.

Podsumowując polecajkę, Hellsing to piękne anime, pełne akcji, poświęcenia i mrocznej atmosfery. Bohaterowie byli niezwykli, a ich walka z wampirami i potworami – niesamowita. Ten świat mnie zafascynował i czułam, że jestem częścią niezwykłej przygody.

Księga Vanitasa – Vanitas no Carte

Typ: Manga/Anime

Gatunek: Fantasy, historyczne

Ostatnio miałam okazję zanurzyć się w świat Księgi Vanitasa i muszę powiedzieć, że był to niezwykle ekscytujący czas!

Główny bohater, Vanitas, jest tajemniczym, młodym mężczyzną, który przemierza świat z misją uwolnienia wampirów od przekleństwa, które dotyka ich od pokoleń. Jego towarzyszem jest Noé, wampir o niezwykłych zdolnościach, którego spotkał przypadkiem w Paryżu. Razem wyruszają na niebezpieczną misję, aby odkryć tajemnicę tytułowej, starożytnej Księgi Vanitasa. Może ona pomóc w zdjęciu klątwy. Vanitas i Noé podczas swoich przygód spotykają inne wampiry, którym przekleństwo zadało wiele cierpienia.

Jestem pod wrażeniem pięknej animacji i wspaniałych dialogów, które pozwoliły mi na głębsze zanurzenie się w też bohaterów – nie tylko ich determinację oraz odwagę, ale również wewnętrzne kon flikty i lęki.

Jeśli lubisz historie o nicach i przygodach, zdecydowanie polecam Księgę Vanitasa!

Zew nocy – Yofukashi no Uta

TYP: Manga/Anime

Gatunek: Komedia romantyczna

To anime składa się z kilku krótkich, ale pięknie wykonanych filmów. Każdy z nich opowiada inną historię, ale łączy je jedna rzecz – nocne życie w Japonii.

Często widzimy postacie, które odkrywają różne zakamarki miasta, błądzą po ulicach i odwiedzają nocne lokale. Jednocześnie pojawiają się elementy nadprzyrodzone, takie jak duchy czy wampiry, które dodają tej historii dodatkowego smaczku. Jedną z moich ulubionych cech tej serii jest piękna animacja –klimatyczna i dobrze oddająca ducha nocnego miasta. Muzykę również dobrano bardzo dobrze, wprowadza ona wspaniałą atmosferę.

Jeśli lubisz historie o nocnym życiu, tajemnicach i nadprzyrodzonych zjawiskach, to

17
GRAF.EWELINA SOBOLEWSKA anime
GRAF. KAROLINA MAĆKÓW

Zaginiona Twierdza

Leslie Allin Lewis

tłumaczenie: Sławomir Krysztowiak

Peter Hunt miał zaledwie siedemnaście lat, kiedy dotarła do niego wieść o śmierci ciotki w londyńskim szpitalu. Został ostatnim jej żyjącym krewnym i wiedział, że była bez grosza. Nie spodziewał się dostać po niej żadnego spadku. Zaskoczył go zatem list od jej gospodyni, mówiący o wysyłce małego, zamkniętego pudełka znalezionego w skrytce przy łóżku cioci Kate. Tą samą pocztą dotarła także przesyłka od samej ciotki, zaadresowana dawno temu cienkim pismem z zawijasami. Zawierała klucz oraz krótką notatkę: Dla siostrzeńca, Petera Hunta. Otwórz pudełko i uczyń z zawartością to, czego chce przeznaczenie.

Owo pudełko dotarło dostawczakiem wieczorem tego samego dnia. Peter wniósł je po schodach do swego nędznego pokoju w pensjonacie w Tilbury. Nie było przesadnie ciężkie i wszelka nadzieja na zgromadzone w nim monety zniknęła, gdy tylko je uniósł. Wciąż, rzecz jasna, pozostawała niewielka szansa na banknoty czy papiery wartościowe. Peter przeciął sznury, którymi obwiązana była szkatułka, wyjął, wyjął z kieszeni klucz i otworzył ją. Kryła w sobie trzy przedmioty: mały model kamiennej fortecy, zamontowany na cokole przypominającym skaliste wzgórze, zwinięty arkusz papieru i coś, co wyglądało jak oprawione w srebro szkło powiększające. Z tą różnicą, że było nieprzejrzyste, niemal czarne i właściwie nie przepuszczało światła.

Peter przysunął miniaturę do siebie – była nie wyższa niż trzy cale – i przyjrzał się jej na tyle, na ile pozwalało kiepskie światło wpadające przez brudne okna. Było za wcześnie, by włączyć lampę gazową. Zbyt szybko opróżniała kieszeń.

Nawet dla takiego laika jak Peter jakość wykonania modelu była znakomita. Mógłby być dziełem czyjegoś życia. Każdy kamień w strukturze budynku – a było ich tysiące – został wiernie odwzorowany, zadbano nawet o takie szczegóły jak porosty. Przy odrobinie szczęścia taka ciekawostka byłaby warta kilka funtów. Peter pewnie spienięży ją u Christie.

Nie zaufa „wujkowi” Abe w sklepie na rogu.

Odstawił model na bok i sięgnął po zwiniętą kartkę. Jak tylko rozprostował papier, rozpoznał charak-

terystyczne pismo swojego ojca. Treść odnosiła się do zawartości pudełka i brzmiała następująco:

Ja, Vernon John Hunt, któremu lekarze dają trzy miesiące życia, zdecydowałem się opisać to, co znane jest pod nazwą Zaginionej Twierdzy. Niniejszy model przedstawiający ową twierdzę był przekazywany z ojca na syna, z matki na córkę, od wielu pokoleń.

Legenda głosi, że miniaturę wykonał włoski rzemieślnik pod groźbą śmierci. Skazany został przez przodków na uwięzienie w prawdziwej twierdzy do czasu stworzenia modelu fortecy. Fakt jego ukończenia potwierdza sama miniatura, nie wiadomo jednak, czy autor został uwolniony, czy też w znieczulicy feudalnych czasów pozostawiono go w uwięzi na zmarnienie. Istnieją, co przyznaję z żalem, przesłanki potwierdzające drugą z możliwości. Łaciński manuskrypt, dziś zniszczony, oznajmiał, że autor nałożył na swoje dzieło pewien rodzaj klątwy. Osobliwość całej historii polega na tym, że, ze względu na zbyt wiele spadkobierczyń zmieniających godność, nazwisko pierwszego właściciela uległo zapomnieniu. Pamiątka rodowa krążyła chaotycznie od mężczyzn do kobiet, od kobiet do mężczyzn, pomiędzy różnymi rodzinami. Nawet umiejscowienie pierwowzoru wytarto z pamięci za sprawą klątwy. Stąd nazwa – Zaginiona Twierdza.

Forteca, o ile wciąż istnieje, może znajdować się na Islandii, w Skandynawii, w Rosji – właściwie w dowolnej części świata.

Tłumaczenie manuskryptu mówi, że twierdzę może odnaleźć ktokolwiek, kto posiada „spryt albo szczęście pozwalające połączyć szkło, tekst i zrozumienie”. Jednakże temu, komu uda się rozwiązać zagadkę, grożą „większe niż te nękające innych potomków Adama, pokusy Szatana”. Jeśli im ulegnie, spotka go „śmierć w domu z rąk własnego syna”. Bez wątpienia każdy z kolejnych spadkobierców mierzył się z klątwą, lecz nie istnieją nawet pogłoski na temat jej zdjęcia. W swojej turze straciłem godziny na spekulacjach, do czego może służyć czarne szkło, oprawione niby soczewka, a jako soczewka bezużyteczne. Zbadałem każdy milimetr powierzchni modelu, patrząc przez okulary, aby znaleźć grawerunki, lecz nie dostrzegłem nic prócz wspania-

19
OPOWIADANIE

łej precyzji wykonania. W ostateczności sprzeda się go – model będzie najpewniej wart sporą sumę wśród kolekcjonerów. Jego tajemnica, jeśli w ogóle istnieje, pozostaje dobrze ukryta.

Usłyszawszy wyrok śmierci, powierzam tę jedyną pamiątkę należącą do rodziny, której majętność się rozpłynęła, mojej siostrze Kate. Proszę, aby przechowała ją dla mojego syna do czasu swojej śmierci lub jego wejścia w dojrzałość.

Dokument nie zawierał daty ani podpisu. Peter oparł się i rozejrzał po brudnym pokoju z niechęcią, której nie zwalczyła nawet zażyłość. Zatem jego ojciec także wierzył, że model jest coś wart? Tym lepiej. Nie miał oporów przed rozstaniem się z miniaturą, bo do dziś o niej nie słyszał. Na pewno spienięży ją przy pierwszej sposobności. Powinno wystarczyć na opłacenie wieczorowych kursów w technikum, a przy większym szczęściu na prawdziwą studencką karierę. Dla niej gotów był rzucić obecną pracę magazyniera i wkroczyć w wyższe sfery, czego instynktownie pragnął. Tymczasem skończył dzień pracy i nie stać go było na to, by wyjść w poszukiwaniu rozrywki. Mógł równie dobrze spróbować szczęścia z ciemnym szkiełkiem.

Uniósł ten pozornie bezużyteczny przedmiot i dokładnie go obejrzał. Rzeczywiście, wyglądał jak szkło powiększające. Był okrągły, grubszy w środku, cieńszy przy brzegach, zamontowany w metalowym pierścieniu i oczywiście – szklany. Peter zapalił staroświecki, gazowy palnik i spojrzał na przedmiot pod światło. Za sprawą nieprzejrzystego szkiełka dostrzegł tylko bezkształtny, rozmyty obraz. Zapewne odległość szkła, czy to od oczu, czy od obiektu skupienia, wyostrzy go. Chłopak eksperymentował zatem, stojąc na odległość ramienia od lampy i stopniowo przybliżając szkło w kierunku płomienia. Wydawało się, że z bardzo bliska przepuszcza nieco więcej światła. Tak go pochłonęło to odkrycie, że nie pomyślał o tym, jak ciepło może wpłynąć na szkło, aż trzask, następująca po nim rysa i brzdęknięcie o podłogę dały mu do zrozumienia, że pękło.

Klnąc pod nosem, podniósł je i zauważył interesujący fakt. Szkło składało się z warstw. Ciepło oddzieliło zewnętrzną z nich, odsłaniając kolejną, niezniszczoną.

Ściągnął usta, pogwizdując. To odkrycie mogło rzutować na rzekomą bezużyteczność przedmiotu. Nasunął mu się wniosek, że prawdziwa soczewka mogła zostać ukryta pod zaciemnioną warstwą, jednak odgadnięcie przeznaczenia tajemniczego szkła oraz miniatury było dla niego zbyt trudne. Znalazł scyzoryk i, delikatnie wkładając ostrze pod nadłamaną krawędź, oderwał kolejny fragment.

Kiedy już zaczął, pozostałości odeszły z łatwością i po paru minutach odsłonił całkowicie wewnętrzną powierzchnię. Warstwę po drugiej stronie usunął z jednakową dokładnością, po lekkim uderzeniu rękojeścią noża. Od teraz przejrzysta soczewka –zabarwiona, jakby zadymiona, na tyle, jeśli mógł dobrze ocenić, stojąc plecami do lampy, na niebiesko – posiadała niesamowitą zdolność powiększania, co wypróbował na dłoni. Ręka właściwie kompletnie zniknęła, a szklany pierścień ukazywał jedynie fragment skóry, powiększony do takiego stopnia, że obraz przypominał ten z mikroskopu. W miarę patrzenia, powiększanie się nie zatrzymało. Peter odniósł wrażenie, jakby linie papilarne wypełzały poza oprawę. Doznał okropnego uczucia, jakby miał całym ciałem zatopić się w szkiełku. Pospiesznie zamknąwszy oczy, odłożył szkło na stół. Dziwne uczucie ustało nagle, pozostawiając mieszaninę zawrotów głowy, podniecenia i strachu. W soczewce było coś osobliwego. Cholernie osobliwego. Do wad Petera nie zaliczało się tchórzostwo, więc postanowił dokończyć eksperyment. Powziąwszy decyzję, zamknął drzwi, przysunął stół do lampy, tak blisko, jak mógł, i usiadł, by sprawdzić, jak szkiełko zadziała na miniaturę.

Szary, wieczysty półmrok nie rozjaśnił ani nie ściemnił się ani na jotę, kiedy Peter po raz siódmy obchodził potężne zabudowania. Daleko w dole fale spokojnego morza rozbijały się, sycząc, o wciąż ten sam fragment gontu, ni to przybliżając się, ni to cofając. Każdej towarzyszył nieskończony ciąg dolin i grzbietów, wyłaniających się zza mglistego horyzontu, horyzontu, sprawiającego wrażenie oddalonego od wysokiego wzgórza, pod którym się znajdował. Oprócz tych wściekłych uderzeń, żaden inny dźwięk nie zakłócał ciszy żaden wiatr nie poruszał zimnego, stojącego powietrza, a na obszarze gigantycznej zabudowy Peter pozostawał jedyną żywą istotą. Ponad nim, grobowo monotonne niebo przedzierał punkt światła wydający się odległą latarnią. Światło było widać tam, gdzie malejąca nić olbrzymiej grobli zlewała się z horyzontem.

Peter zasłonił wilgotną dłonią oczy i znużony pochylił się przed murami. Czyżby oszalał? Czy został w cudowny sposób, natychmiast, w mgnieniu oka, przeniesiony z obskurnego pokoju do tego odległego, dziwnego miejsca? Nie śnił, czego dowodziła boląca kostka, którą uderzył o niewzruszony kamień w chwili ataku paniki. O Boże! – powiedział głośno, w nic nieznaczący sposób i powtórzył to kilkukrotnie. Po części dlatego, aby usłyszeć coś innego niż dźwięk fal, a po części, by się skupić. Nie umiał ubrać tego w słowa, ale ten widok, ten widok, ze względu na jego

20
OPOWIADANIA

raczej ograniczony, przyzwyczajony do betonowego otoczenia umysł, zawładnął nim. Przez niego delektował się abstrakcją.

W zdecydowany sposób, kierując wzrok na najbliższą podporę murów, w myślach przeanalizował –chyba dwudziesty raz – szereg własnych doznań od momentu, w którym trzymał soczewkę nad modelem. Wydawało mu się wtedy, że zamek rosnął i rosnął wewnątrz szybko rozchodzących się ze środka szkła pierścieni, a Peter poczuł się brutalnie zasysany do wnętrza. Po chwili – a może po godzinie –całkowitego zamroczenia, zdał sobie sprawę, że stoi przy ogromnej kopii dziedzińca z miniatury. Spojrzał w górę na wspaniałą twierdzę. Pomimo tego, że przeraziła go jej odrażająca wysokość i zmiażdżyło poczucie małości, poczuł przymus wejścia przez otwarte drzwi i nieprzerwanej wspinaczki. Stawiając krok za krokiem po kamieniach, dotarł na szczyt słaby i drżący. To przez to gorączkowe tempo bliskie granicy jego wytrzymałości, myśl, że może stać się ofiarą, strach i zawroty głowy, ilekroć spojrzał w dół na morze. I cały ten szary, nienaturalny półmrok, ciągle dręczący go, dający sygnał podświadomości, że nie znajduje się na Ziemi, ale w jakimś niesamowitym miejscu, całkowicie odciętym od ludzi i życia.

Naturalny, fizyczny głód w końcu przywrócił jego równowagę psychiczną do stanu niemal normalnego. W jakiejkolwiek koszmarnej rzeczywistości wylądował, nie posiadała ona najwyraźniej żadnych źródeł jedzenia. Musiał znaleźć drogę ucieczki, bo groziła mu śmierć z głodu. Zamek był otoczony morzem, a daleka grobla, rozciągnięta od wybrzeża po horyzont, zdawała się jedynym ratunkiem.

Jak tylko kroki właścicielki ucichły na sypiących się schodach, zwrócił się do towarzyszącego mu posterunkowego.

– Kolejny kocioł, jak sądzę – zauważył. – Lokator zalega z czynszem za ten tydzień i nie może zapłacić, więc cichaczem wybywa. Nie może wynieść swoich rzeczy, bo ona ma zbyt bystre oko. Zresztą, ubrania nie są wiele warte. Oczywiście, jest ciężko tej pani, ale to też nie powód, żeby zaraz po nas dzwonić. –Przerwał i rozejrzał się. – Tak czy inaczej – kontynuował – to nieco dziwne, w jaki sposób się wydostał, skoro drzwi były zamknięte od wewnątrz. Okno jest za wysoko, aby zeskoczyć, dach jest poza zasięgiem i nie ma śladów na kluczu sugerujących, że użył go z zewnątrz szczypcami.

– Od jak dawna go nie ma? – zapytał posterunkowy. Sierżant spojrzał na zegarek.

– Około czterdzieści dwie godziny. Widziała go, jak wchodził z przesyłką, prawdopodobnie z tym –wskazał pudło i model na stole – około siedemnastej w sobotę i, jak zakłada, spał cały wczorajszy dzień. Wezwała znajomego, aby wyłamał zamek, kiedy nie pojawił się na śniadaniu dziś rano, a drzwi były zamknięte. To wygląda na wygodne zniknięcie, zważywszy, że nie pojawił się w pracy. Cóż, powinna odzyskać za czynsz, może nawet z nadwyżką, sprzedając tę miniaturę, jeśli chłopak nie wróci jej odebrać w rozsądnym czasie. Ale wątpię, żeby miała zobaczyć pana Hunta w tym domu – podsumował.

– Na litość boską, wody i jedzenia – zabrzmiał za nim ochrypły, osłabiony głos za nimi. Odwrócili się zaskoczeni i zobaczyli zaginionego lokatora, bladego i mizernego, leżącego na łóżku! ***

– Żadnego szkła – powtórzyła buntowniczo pani Stebbings – tutaj nie było ani go nie zabrałam. Te kawałki mogą być z niego, pękniętego, ale to mi nie tłumaczy, gdzie młody Hunt je cisnął. – Pokręciła głową. – No i zalega mi tygodniowym czynszem –dodała stanowczo.

Sierżant policji odwrócił się od wyłamanego zamka i rzucił na nią spojrzenie bez wyrazu.

– W porządku – odpowiedział. – Nie oskarżam pani o jego kradzież, ale z pewnością nie ma go w tym pokoju. Bez wątpienia Hunt ma je przy sobie, o ile szkło faktycznie istnieje, jak wynika z dokumentu.

A teraz, pani S. – zaczął pojednawczo – proszę zobaczyć, czy drugi sublokator jest w domu. Chcielibyśmy z nim potwierdzić pani zeznanie o włamaniu do tego pokoju. Nie żebyśmy wątpili w pani słowa – dodał pospiesznie – a jedynie dla formalności.

Stare przysłowie mówi, że zbytnia poufałość rodzi pogardę. Niewielkie to usprawiedliwienie, tym bardziej, że pogarda była ostatnim uczuciem, jakie Peter Hunt żywił wobec Zaginionej Twierdzy. Nie minęło wiele czasu od chwili, kiedy początkowy strach przed nieznanym zamienił się w beztroską akceptację dziedzictwa i nadprzyrodzonych mocy, jakie daje. Sytuacja trzydziestoletniego Petera znacznie różniła się od tej, w jakiej znajdował się wtedy, kiedy dotarła do niego niezwykła miniatura. Posiadał teraz dom przy słynnej ulicy Londynu, Park Lane, posiadłość letniskową w Dorset, trzy samochody, liczną służbę pielęgnującą jego włości i, co najważniejsze, czarującą, lecz zaniedbaną żonę. Jednym z jej rozlicznych darów składających się na jego pomyślność był syn, także o imieniu Peter, ale dla odróżnienia nazywany Pete.

21
***
OPOWIADANIE

Pewnego sierpniowego wieczora Peter siedział w bibliotece posiadłości przy Park Lane, kiedy telefonicznie poinformowano go, że Lord Knifton odwiedzi go za pół godziny, żeby porozmawiać. Wąskie usta Petera uniosły się w kącikach, kiedy odkładał słuchawkę. Knifton był prezesem jednego z jego wielkich przedsiębiorstw handlowych, z których czerpał przychody. Ostatnio zachowywał się opornie, odmawiając zaakceptowania pewnych restrukturyzacji, które on – Peter – rozwinął, by wzbogacić ich związek kosztem akcjonariuszy. Był jednym z niewielu finansowych magnatów wystarczająco wpływowych, by zaszkodzić działalności Petera. Nadszedł czas, by jeden z nich znalazł się na drugim planie. Cóż, Knifton mógł wierzyć w co tylko chce, ale Peter wiedział, który z nich to będzie.

Otworzył szufladę biurka i wyjął miniaturową fortecę. Twarda oprawa soczewki przyjemnie naciskała jego brzuch z wewnętrznej kieszeni, gdzie zawsze ją odkładał. Tysiąc Kniftonów nie pokona pana Zaginionej Twierdzy.

W trakcie półgodzinnego odpoczynku myśli Petera powróciły do dnia, w którym odkrył sztuczkę z modelem, niemal tracąc przy tym życie. Nawet teraz zadrżał, przypominając sobie niekończący się marsz po kamiennej grobli aż po horyzont, który nie przybliżył się ani o milę. Niezmienny, szary półmrok szydził z niego i zaprzeczył istnieniu czasu wtedy, w której Peter wyrzucił zegarek do morza i nie był w stanie zliczać upływających godzin. Ponure fale docierały w stałym rytmie do gnijącej trawy otaczającej chłopaka, wznosząc i opuszczając swe grzbiety o stałej wysokości, aż okrzyczał je za nieubłaganą monotonię. Pamiętał, jak kroczył, mila po mili, w kierunku wiecznie oddalającej się linii horyzontu, do chwili, kiedy wyczerpanie ścięło go z nóg. Przy upadku jego ręka spotkała się z soczewką – wtedy przypomniał sobie, że wsunął ją do kieszeni, zanim stracił przytomność w sypialni w Tilbury. Zmęczonymi dłońmi wyjął ją i przytrzymał, za jakimś wewnętrznym podszeptem, pomiędzy oczami a odległym punktem światła, aby natychmiastowo znaleźć się w łóżku, w pokoju z dwoma policjantami i odgłosem wchodzącej po schodach właścicielki mieszkania. Nawet wówczas, kiedy jeszcze nie dotarła do niego wartość odkrycia, instynkt nakazał mu wsunąć soczewkę z powrotem do kieszeni. Na wszystkie pytania o to, gdzie był i w jaki sposób powrócił, powtarzał głupio, że spał. Dali mu wody – ta z dziwacznego oceanu była zbyt słona do picia – i chleba, który pożarł jak wilk. Na wszystkie pytania odpowiadał: „Nie wiem, spałem”, póki go nie zostawili, dziwiąc się i szepcząc między sobą.

22
OPOWIADANIA
GRAF. OLIWIA DOMBROW

W ciągu następnej nocy myśli o fortecy nie dały mu spać. Zaczynał zdawać sobie sprawę z niemal nieograniczonych możliwości, jakie przed nim otwierała. W jakimkolwiek nieznanym zakątku znajdowała się oryginalna twierdza, wiedział, że jej położenie nie zostanie odkryte przez człowieka, a co za tym idzie – pozostawał tam niekwestionowanym władcą. Prawda, nie mieszkał w tamtym miejscu nikt, kim mógłby rządzić – ale zakładając, że znalazłby sposób na przeniesienie innych ludzi w to miejsce, kto wie? Upewnił się, że nie uroił sobie w malignie całej tej historii, odwiedzając twierdzę na krótko jeszcze kilka razy, zawsze uważając, aby dobrze trzymać soczewkę, kiedy zaczynał się okres omdlenia. Obserwacja zegara stojącego obok łóżka wykazała, że jakkolwiek daleko od prawdziwej fortecy znajdowałby się model przeniesienie nie trwało ani sekundy. Sam ten fakt, przeczący regułom fizyki, może dostarczać idealne alibi. Żaden sąd nie przyzna, że człowiek mógłby przemierzać setki, a może tysiące mil w ułamku sekundy. Każde naruszenie prawa czy obyczajów musiałoby zajść wtedy, kiedy znajdował się w domu. Takie rozwiązanie zapewniało bezpieczeństwo jego odkryciu. Powrócił do problemu transportowania potencjalnych ofiar – to byliby istni słudzy – na wyspę, gdzie był zwierzchnikiem. Doszedł do wniosku, że soczewka była na tyle duża, że dwie osoby mogłyby spojrzeć przez nią jednocześnie, jeśli byłaby trzymana w odpowiedniej odległości.

Peter ocknął się ze świata marzeń i uśmiechnął do modelu. Do dziś nie zbliżył się do znalezienia lokalizacji Zaginionej Twierdzy, jednak miniatura służyła mu dobrze i kochał te wczesne wspomnienia. A jaką pogardę okazał jego brygadzista, nie wierząc mu, gdy napomknął o przedmiocie o magicznych właściwościach! Musiał się wykazać nie lada umiarem i taktem, aby przekonać nadzorcę do przyjścia do pensjonatu na demonstrację działania owego przedmiotu. Wciąż pamiętał, jak w niemiły sposób wyrzucił go za niestawienie się w pracy w pewien poniedziałek. Jednak Peter, udając obojętność, wspierał się gadką o czekającej na niego mitycznej, lepszej pracy oraz butelce whiskey kupionej za szczupłe oszczędności, czym sfinalizował sprawę. Po kilku drinkach Peter przyniósł miniaturę i poprosił brygadzistę, aby usiadł obok niego i skoncentrował się. Następnie skupił soczewkę. Typowe powiększanie obrazu i następujące po nim omdlenie pojawiło się zgodnie z planem, ale tym razem po dojściu do siebie na olbrzymim dziedzińcu zobaczył obok siebie drugą postać. Postać, której opadła szczęka, wgapiała się nieobecnym wzrokiem na wielkie wzgórze za

nimi. Następnie pan tego miejsca skierował soczewkę w światło i powrócił do Tilbury – sam.

Uczciwie byłoby powiedzieć, co Peter zawsze wspominał – zignorował pijackie usposobienie tego człowieka. Zamierzał go tylko ukarać za swoje zwolnienie tego dnia, a następnego ranka – jego despotyczna moc wciąż była nowa – przerażony znalazł go martwego przy wejściu. Jednakże zapewniona nietykalność szybko zagłuszyła wyrzuty sumienia, a sześć funtów znalezione w kieszeni tego człowieka pocieszyło go po utracie pracy. Te sześć funtów było właściwie podwaliną jego dzisiejszej fortuny. Po wykorzystaniu tej nadzwyczajnej szansy pozyskanie większych sum było oczywistym i łatwym krokiem. Odkrył także, że wszystko, co trzymał przy sobie, przenosiło się wraz z nim w podróżach pomiędzy Zaginioną Twierdzą a codziennym światem. Jego unikatowa własność zapewniała też inne korzyści. Na przykład kobiety, które mu odmówiły.

Jednego Peter sobie gratulował. Nigdy nie pozwolił, aby którykolwiek z jego niewolników uciekł z Zaginionej Twierdzy. Pewnego razu faktycznie kusiło go, aby sprowadzić z powrotem do ciepłego świata ze światłem słonecznym i niebieskim niebem pewną dziewczynę, do której czuł niezwykle długotrwałe pożądanie. Ale zdał sobie sprawę, że to naraziłoby jego sekret na ujawnienie. Pozostawił ją w zimnie, w szarym półmroku, gdzie nikt nie mógł przetrwać więcej niż kilka miesięcy. Dostarczył jej sporo jedzenia, bo bolały go wyobrażenia jej agonii spowodowanej głodem. Widział jej uroczą twarz, jak mizerniała, traciła blask w oczach z każdą wizytą. Pod koniec nie odwiedzał jej przez wiele dni, gdyż nie mógł znieść jej błagań o uwolnienie.

Peter otrząsnął się. Spojrzał na zegarek. Knifton powinien zaraz być. Siedział, wspominając, z podwiniętymi rękawami, bo wieczór był bezlitośnie gorący. Teraz podniósł się i założył ciężki, jedwabny szlafrok przewieszony przez oparcie krzesła. Był wyjątkowo kolorowy, a materiał został utkany dla niego w jedyny w swoim rodzaju wzór z nachodzącymi na siebie okręgami.

Lord Knifton był człowiekiem około pięćdziesięcioletnim. Posiadał mocną osobowość i takt. Otwarcie nie zgadzał się z wieloma zasadami Petera i nigdy nie bał się o tym mówić. Kiedy w grę wchodziły ich wspólne interesy, miał spory respekt co do jego przenikliwości w biznesie, całkiem go też lubił w znaczeniu towarzyskim. I tak oto, kiedy zjawił się w bibliotece, nie przeszedł od razu do tematu ich ostatniej dyskusji, ale uścisnął dłoń i przyjął cygaro, gawędząc o ogólnikach. Szybko zauważył model fortecy i zwrócił uwagę na wspaniałą jakość jej wykonania.

24
OPOWIADANIA

– Tak – zgodził się Peter. – To cudowny przykład miniaturowego rzemiosła, ale jego cudowność widać jeszcze lepiej, kiedy się spojrzy przez to szkło. Stój nieruchomo i skup wzrok na modelu. Nie odwracaj wzroku nawet wtedy, kiedy na sekundę zakręci ci się w głowie. Nie ma zagrożenia dla oczu, a niezwykły efekt ci się spodoba.

Wychylił się zza oparcia krzesła lorda Kniftona i przytrzymał soczewkę tak, aby obaj mogli przez nią spojrzeć na fortecę.

– A teraz, Knifton – powiedział ostro – mam cię dokładnie tu, gdzie chciałem.

Jego towarzysz przetarł oczy i spojrzał zdumiony. Przed chwilą siedział w luksusowo umeblowanej bibliotece Hunta w ciepłą sierpniową noc, patrząc na miniaturę na biurku. Teraz, za sprawą jakiegoś cudu, znalazł się na gigantycznym, kamiennym dziedzińcu przy fortecy o oszałamiających rozmiarach. Wznosił się pod martwoszarym niebem, przez które nie przebijały się żadne promienie słoneczne, a niczym niezmącone powietrze ziębiło go przez cienki, wieczorowy garnitur. Odór jak z kostnicy zaatakował jego nozdrza. Knifton ujrzał odrażający widok ziemi usłanej szczątkami ludzkimi we wszystkich stadiach rozkładu od nagich, białych szkieletów, po okropnie wydętą, krwawą padlinę świeżo zagłodzonych, niedawno jeszcze żywych.

Gwałtownie krzyknął, przeszedł kilka kroków, poruszając się w kółko z podniesionymi rękami, aż zderzył się z osobą za nim.

– Jestem tu tylko gospodarzem – powiedział Hunt zimnym i zarazem grzecznym głosem, z którego wyparowały wszelkie ślady przyjaźni. – Proszę, czuj się tu całkiem jak w domu. To teraz jest twój dom, przynajmniej dopóki nie zdasz sobie sprawy, że jestem skazany na wygraną i podpiszesz tę koncesję, którą zadowolony z siebie wczoraj potępiłeś.

Przygotował imponująco wyglądający dokument, sztywny, z pieczęciami i rozwinął go. Wtedy, widząc, że jego gościowi odebrało mowę, kontynuował namiętnie.

– Jak mniemam, nurtują cię pytania? Co to za miejsce? Jak tu trafiłem? I tak dalej. Cóż, oszczędź sobie. Gdzie jesteśmy, tego nie wiem, podobnie jak ty. Wiem natomiast, że jestem tu władcą absolutnym od wielu lat. Peter Hunt z Park Lane, filar społeczeństwa, lider polityczny, zagorzały zwolennik konstytucji, bezwzględnie posłuszny tuzinowi drobnych instytucji publicznych. Bawię się tą farsą, bo wiem, że mogę i że zrobię to: przyprowadzę tutaj każdego, przed kim na pozór się kłaniam i będę mu rozkazywał, tak jak rozkazuje się psu! – Zaśmiał się nieprzyjemnie. – Głupcze! Myślisz, że potrzebuję twojego podpisu dla pieniędzy? Mogę zdobyć dosyć, by spłacić dług narodowy, ściąga-

jąc bogaczy do Zaginionej Twierdzy i pozbawiając ich bogactw. Tam jest jeden – mruknął, gdy rozpaczliwy jęk odbił się echem zza zaryglowanej kraty w kamieniu –próbuje zdecydować, czy warto podpisać czek i napisać do domu, jak bardzo podobają mu się wakacje w Portugalii! Nie, mój szanowny i sumienny partnerze, męczy mnie panowanie nad kilkoma poddanymi w tym ponurym miejscu. Chcę wyjść na zewnątrz i panować nad krajem! Gdy zdobędę tę koncesję, będę mógł to zrobić!

W końcu przemówił Lord Knifton, a w jego głosie nie było słychać strachu ani gniewu. Jedynie głęboki smutek.

– Peterze Huncie – zaczął uroczyście – jakimś diabelskim sposobem, którego nawet nie chcę zrozumieć, dzierżysz władzę, której dzierżenia żaden człowiek nie jest gotowy. Mogę tylko powiedzieć: Boże, zabierz od niego tę moc, zanim spowoduje jeszcze więcej zła!

Gdy to wypowiedział, cień szybko zajął połowę nieba, a Hunt odwrócił głowę w zdziwieniu. Przez cały bieg swojej historii z tym dziwnym zaciszem, nic nigdy nie zmąciło sklepienia półmroku. Jego ręce zawisły nerwowo u boków, kiedy zobaczył duży, lśniący metal, tak wielki, że niemal przerastał twierdzę, cudownie zawieszony w przestrzeni nad nią. Na kilka sekund ogromny szpic zawisł nad wieżami. Po chwili rzucił się w dół i pędził na nich, zgrzytając dolną częścią hałaśliwie o kostkę brukową. ***

– Wujku, obiecałeś, że pokażesz mi twój nowy mikroskop. Mogę go zobaczyć teraz? – zażądał Pete, zerkając na swoją mamę.

– Czas już do łóżka, słonko – powiedziała Lydia Hunt. – Widzisz, że wujek Harry czyta. Biegnij grzecznie na górę, obejrzymy jutro.

Peter z żalem opuścił dolną wargę. Był pogodnie usposobionym dzieckiem, choć nieco rozpieszczonym.

– Ale wujek naprawdę obiecał. Zrobił to dziś, a ja nie mogłem się doczekać przez cały dzień w szkole. Powiedziałem kolegom z klasy i są ciekawi, co dziś przez niego zobaczę. Pokażesz mi coś dzisiaj, wujku Harry? Proszę!

Brat Lydii wyjrzał znad wieczornej gazety z kapryśnym uśmiechem.

– Cóż… – Zaśmiał się. – Powiedziałem, że wezmę go jutro do doktora Prudena, by zbadać jego kultury bakterii, więc lepiej niech chłopak zobaczy go dziś. To nie zajmie długo. W porządku, Pete – zwrócił się do siostrzeńca – drobnowidz jest w bibliotece ojca, a z tego co wiem, jest z nim Lord Knifton. Sprawdźmy, czy go mają.

Peter zacisnął dłoń z entuzjazmem dziesięciolatka i zatańczył w korytarzu. Poszli do biblioteki

25
OPOWIADANIE

i zapukali, ale nikt nie odpowiedział. Pete otworzył drzwi i zajrzał.

– Chodź, wujku Harry! – zawołał. – Musieli gdzieś wyjść. Gdzie jest mikroskop?

Wujek przeszedł na drugą stronę szafki, wyciągnął coś dużego i lśniącego i postawił na biurku. Był to drogi instrument z małymi mosiężnymi gałkami. Oczy Pete’a promieniały, gdy go ujrzał.

– Ale śliczny! – zawołał zachwycony. – Chciałbym taki mieć! O, patrz wujku! Tu jest model fortecy tatusia! Nie widziałem go wcześniej z bliska. Możemy spojrzeć na niego przez mikroskop?

– Nie, oczywiście, że nie, głuptasie. Mikroskop służy do badania drobnych rzeczy, takich jak ziarenka kurzu. Musisz je włożyć pomiędzy szklane płytki, żeby móc je podświetlić od spodu. Gdybyś stał na końcu głowicy przed bryłą ciała stałego, nic byś nie widział. A teraz, masz tu płytki – powiedział, przekazując chłopcu dwa małe, prostokątne kawałki szkła. – Weź tylko maleńki płatek kurzu na czubek tego srebrnego nożyka do papieru i włóż pomiędzy. Wtedy pokażę ci, jak wygląda świat dla zarazka grypy.

Pete zachichotał i wydrapał pyłek kurzu z dziedzińca modelu fortecy, otarł nożyk o szkiełko i posłusznie oddał. Wujek wpasował je w ramkę pod głowicą, pochylił się do okularu i zaczął manipulować mosiężnymi gałkami. Pete oglądał go zafascynowany i zirytowany, że odpowiednie ustawienie zajmuje tak długo. Już chciał spytać, jak prędko będzie mógł sam spojrzeć, kiedy usłyszał niski gwizd wujka.

– Pete! – odparł niepewnym głosem, nie odciągając głowy od okularu. – Idź i przyprowadź tu mamę. Zaczekaj w salonie, jak grzeczny chłopiec, aż cię zawołamy. Mam tu coś, co chcę pokazać najpierw jej, a potem będziesz miał mikroskop dla siebie.

Mimo że Pete był przybity kolejnym opóźnieniem, zrozumiał z tonu, że to nie czas na dyskusję. Pani Hunt niebawem zajęła miejsce przy biurku, a jej brat wstał i rzucił dziwne, zastanawiające spojrzenie.

– Spójrz na to, staruszko. – Wskazał na mikroskop. – I powiedz, czy ja śnię.

Lydia usiadła na krześle.

– Ależ, Harry! – krzyknęła. – Tu są miniaturowe szkielety! Jak mogą być tak idealnie wymodelowane w takiej skali?

Brat potrząsnął głową.

– Pete wziął drobinę kurzu z tej miniatury – powiedział. – Ale to nie modele! Weź się w garść i spójrz od lewej do prawej. Tu masz guzik od tego!

Lydia posłuchała go i znów wybuchła zdumionym tonem:

– To niewiarygodne! Rasa pigmejów nie większych od bakterii, ukształtowanych dokładnie jak

ludzkie istoty? Jak to – dodała – mają nawet sprzączki i kawałki ubrań, dokładnie jak my. Ale to muszą być modele!

– Przesuń jeszcze kawałek – powiedział Harry cicho, chwytając ją za ramiona, kiedy odskoczyła z wrzaskiem i rozszerzonymi źrenicami od biurka razem z krzesłem. Była blada z trwogi.

– Harry! Harry! – Dyszała. – Nie zniosę tego! To Peter i Lord Knifton! Ten szlafrok. Nie ma drugiego takiego na świecie! To okropne, wszędzie krew… A kończyny wciąż się ruszają! Co to wszystko znaczy?

Jej brat nalał nieco whiskey do szklanki i podał jej do ust.

– To znaczy, jak sądzę, że legenda Zaginionej Twierdzy jest prawdziwa, a Peter odnalazł jej sekret. To by tłumaczyło jego tajemnicze zniknięcia i inne rzeczy! – podsumował ponuro.

Lydia opróżniła szklankę i wyprostowała się na krześle.

– Twierdzisz, że pierwowzór zamku rzeczywiście istnieje, a to w jakiś paskudny sposób odzwierciedla wydarzenia dziejące się tam, w modelu? Powiedz mi, Harry, w jaki sposób znajdziemy prawdziwy zamek? Oni mogą wciąż żyć. Musimy wysłać pomoc. Musimy! Brat westchnął.

– Nie dostaniemy się tam. Czy taka rzecz istnieje, Bóg jeden wie. Tu mamy Zaginioną Twierdzę, a oni są w niej zablokowani, multum in parvo (łac. dużo w małej przestrzeni – przyp. tłum.). Fuj! Niedobrze mi się robi!

Nagle Lydia poderwała się do działania. Zaczęła wyciągać szuflady z biurka, wysypując ich zawartość na dywan.

– Soczewka, Harry. Soczewka! – krzyczała histerycznie. – Sami możemy się tam dostać i to sprawdzić!

Harry delikatnie chwycił ją za rękę.

– Nie, skarbie – odpowiedział kategorycznie. –Peter ma soczewkę.

Urodzony 6 lutego 1899 roku, od dziecka pisał opowieści. Podczas I wojny światowej pilotował samoloty. Cierpiał na halucynacje, wierzył w istnienie postaci nie z tego świata. Do dziś zachował się jego zbiór Tales of the Grotesque (1934). Późniejszą twórczość zniszczył w ataku depresji maniakalnej. Zmarł w 1961 roku na atak serca.

Sławomir Krysztowiak

Programista komputerowy z powołania, jak i z wykształcenia. Meloman mylnie postrzegany jako audiofil. Amator fotografii analogowej. Miłośnik starych komputerów, w szczególności Atari i Amigi. Lutuje do nich różne rozszerzenia, które czasami nie wybuchają.

26
OPOWIADANIA

O dwóch pięknych bestiach (i jednej znudzonej wiedźmie)

Julia Hejber

1901

Skacze z balkonu, uderza stopami w dach, topniejący śnieg tworzy cienką warstwę wody, która minimalizuje tarcie. Grunt wymyka się Wynne spod nóg. Ląduje na plecach, ale grawitacja nie pozwala mu pozostać na miejscu. Zsuwa się po śliskich dachówkach, próby wyhamowania zawodzą. Śnieg amortyzuje upadek, ale jego ręka wygina się pod dziwnym kątem, gdy próbuje wstać. Nie czeka, aż kość się zrośnie. Biegnie, a przynajmniej próbuje. Brodzi w śniegu, upada co chwilę, aż dociera do niego, że lepiej będzie się czołgać. Ręka nie protestuje – znów jest zdrowa. Brnie przed siebie w przemoczonych ubraniach, a każdy centymetr ciała boli go, jakby zamarzał od środka. Nie. Nie od środka. Tuż pod skórą jad powoli zmienia się w lód, grożąc rozerwaniem tkanek. Wynne nie ma szans. Kopie, bo to jedyne, co podpowiada mu zamroczony bólem i strachem umysł. Kopie, bo tak robią zwierzęta, by przetrwać zimę. Pod śniegiem będzie ciepło. Bez wiatru, bez powietrza. Nie potrzebuje powietrza. Dzięki temu wciąż może kopać. Gdyby oddychał, utopiłby się we własnej krwi. Ale nie oddycha, nie ma krwi. Jeśli jad rozsadził jego pęcherzyki płucne, trudno. Zregeneruje je. Musi tylko się zagrzebać.

Nie czuje dłoni, nie może poruszać palcami, kopie coraz wolniej. Umrze. Znowu.

Zmusza się, żeby wejść do czegoś, co chciałby nazwać ciepłą norą, ale wcale nie jest tam ciepło. Widzi nad sobą ciemny kształt, wciska się głębiej w śnieg.

– To było imponujące. – Słyszy głos Marcusa, ale sens słów do niego nie dociera. – Nie jestem zły. Nie na ciebie. Powinienem docenić twój spryt i dociekliwość. Teraz, gdy już wiesz, decyzja co dalej, należy do ciebie. Aczkolwiek sugerowałbym powrót do domu i przemyślenie wszystkich opcji w bardziej sprzyjających warunkach.

Wynne nie odpowiada, nie może. Nie jest w stanie otworzyć ust. Wszystko go boli niemal tak potwornie jak w dniu przemiany. Umiera. Marcus kontynuuje monolog, ale on już nie słucha. Zamyka oczy, a ostatnim, co rejestruje jego umysł, są słowa Marcusa: Istnieją lepsze sposoby na śmierć.

Chce krzyczeć, ale nie może otworzyć ust. Nie może nabrać powietrza. Nie może się ruszyć i nie może myśleć. Ból łagodnieje. Z czasem. Wynne powoli odzyskuje kontrolę nad ciałem. Otwiera oczy. Wtedy dociera do niego, że jest pod wodą. Gwałtownie próbuje się wynurzyć, jednak w jego ruchu nie ma nic gwałtownego. Ręce Marcusa podnoszą go do pionu. Wynne kaszle wodą, ale gardło pali tak, jakby kaszlał krwią. Opiera czoło o pierś Marcusa i pozwala, by ciecz kapała mu z ust.

Kiedy wreszcie podnosi głowę, widzi w tej samej chwili strach i ulgę, tak obce i tak szczere na twarzy drugiego wampira. Po czym Marcus przyciska go do siebie, jak przyciska się powracającego z wojny brata, cudem ocalałego żołnierza. Mija wieczność nim mąż go puszcza. Nie wykonuje w tym czasie żadnego ruchu. Nie odważy się.

Zauważa, że oboje są ubrani, mimo że stoją w balii z ciepłą wodą. Mgliście przypomina sobie, że coś takiego zabiłoby człowieka, tylko szybciej. Marcus odgarnia mokre kosmyki z jego twarzy – znajoma czułość, która teraz go przeraża.

Przytakuje, gdy Marcus pyta, czy może zdjąć jego ubrania. Nie pamięta, kiedy ostatnio pytał. Później Marcus telekinezą stawia go na zimnej posadzce, owija w ręcznik i rozplata włosy, żeby wysuszyć je podmuchem ciepłego powietrza. Zakłada mu nocną koszulę, okrywa futrem i przez portal zabiera do jednego z salonów, gdzie ogień już trzaska w kominku. Siadają na fotelach ustawionych pod kątem – przodem do ognia i siebie nawzajem jednocześnie.

– To krew Hadriana? – pyta Wynne. To pierwsze, co mówi od włamania się do umysłu Marcusa.

Telekineza, aerokineza, pirokineza i teleportacja. Zna tylko jedną osobę o takim zestawie zdolności psionicznych. Normalnie nie zwróciłby na to uwagi. Fakt, że Marcus przez jakiś czas po posiłku posiadał umiejętności istoty, której krew pił, zawsze wydawał mu się czymś naturalnym. Teraz, gdy zobaczył, do czego Marcus potrafił się posunąć dla odrobiny

27
***
OPOWIADANIE

krwi, zapasy, które zgromadzili, nie wyglądały tak niewinnie.

– Zrozumiem – zaczyna Marcus – jeśli chcesz odejść, jednak wolałbym zabrać cię gdzieś, gdzie przeżyjesz.

– Byłem w twojej głowie. – Uśmiecha się. Równie dobrze jednak mógłby płakać.

Marcus zabrał go z ulicy i obiecał nauczyć wszystkiego, ale nigdy nie powiedział, że nauczy go samodzielności. Nauczył go żyć ze sobą, dopasował do swoich potrzeb i uzależnił od siebie.

Mdli go, gdy o tym myśli, ale możesz odejść to tylko daję ci wybór, bo wiem, że z niego nie skorzystasz, a jeśli spróbujesz, szybko wrócisz.

– Byłeś w mojej głowie, więc wiesz, ile dla mnie znaczysz.

Oczywiście. Wie też, jak skończyli wszyscy poprzedni partnerzy Marcusa i to, że Marcus sam nie wie, jak długo jego uczucia pozostaną niezmienne. Cisza z jego strony wystarcza za odpowiedź. Milczy. Siedzi nieruchomo i patrzy na Wynne z setkami scenariuszy tej rozmowy, przewijającymi się przez umysł. To dziwne uczucie znać dokładny sposób myślenia swojego męża.

Widzi moment, gdy Marcus godzi się z tym, że cokolwiek powie, niczego już nie zmieni. Wynne zna wszystkie plany, jakie jego mąż ułożył na tę okazję. Wszystkie plany prowadzą do zatrzymania go przy sobie. Każdym możliwym sposobem.

1902

Hadrian Devir, jego żona, trójka dzieci i wnuk zginęli, gdy pociąg wykoleił się w górach. Wypadek nie oznaczał jednak końca rodu Devirów. Jedyny pozostały przy życiu syn Hadriana przejął rodzinny interes, jego trzy młodsze siostry wyjechały do Paryża, by dorastać pod opieką rodu Dieulafoy, a kilkumiesięczne bliźnięta jednej z córek Hadriana leżą w kołysce przed Wynne.

Posyła teraz Marcusowi zdezorientowane spojrzenie. Marcus odpowiada spokojnie:

– Chciałeś wychować dziecko.

Chciał, to prawda. W czasach, gdy nie wiedział, że ich związek był dla Marcusa projektem samorozwojowym.

Początkowo Wynne mówił o przemianie kogoś, ale Marcus przekonał go, że to zły pomysł. Teraz wie, że mimo racjonalnych argumentów, jego mężem nie kierowała logika, a zaborczość. Wynne mógł przysiąc, że z tego samego powodu osierocone dzieci Anastasii Devir zamiast trafić pod opiekę kogokolwiek innego, skończyły w Norwegii.

Przez kilka ostatnich miesięcy nie opuścił posiadłości, ale jednocześnie nigdy nie był tak daleko emocjonalnie od Marcusa. Właściwie odciął się od wszystkich, na pytania męża odpowiadał zdawkowo i rzadko inicjował jakiekolwiek rozmowy. Najczęściej odzywał się pierwszy do osób, z których chciał się napić, a wraz z głodem znikała wszelka potrzeba kontaktu. Wystarczały mu książki, sen i obsesyjne układanie domków z kart. Jego sny niejednokrotnie przypominały koszmary oparte na wspomnieniach z umysłu męża.

Czasem zastanawiał się, czy podświadomie próbuje znudzić sobą Marcusa. Czasem dochodził do wniosku, że wręcz przeciwnie. Nie wiedział tylko, jak długo jeszcze próby dotarcia do niego będą bawić jego męża. Bo Marcus mógł patrzeć na niego z troską, ale Wynne wiedział, że ostatecznie zmiany w ich relacji są tylko nowym wyzwaniem. Nie dopuszczał do siebie myśli, że Marcus może naprawdę się martwić. Nie wiedziałby, co z tą myślą zrobić. Kolejny obraz własnego męża, jaki stworzył w głowie, okazałby się błędny.

Jeszcze nie wie, co dokładnie myśli o tych dzieciach. Są tylko próbą zakotwiczenia go, kolejnym prezentem czy sposobem na odbudowanie więzi. Znając Marcusa – wszystkim. Kilka pieczeni na jednym ogniu.

– Chcę tego z włoskim imieniem. – Podnosi jedno z bliźniąt, Gabriele Devira, i wychodzi.

Nie będzie mieć dzieci z Marcusem. ***

Od tej pory Wynne nie widzi świata poza swoim małym Devirem. Drugi go nie interesuje, nie chce ich razem wychować. To, co miało łączyć, dzieli. Marcus próbuje nie być zazdrosny o dziecko. Wytrzymuje pięć lat.

1907

Wynne uczy syna grać na skrzypcach, gdy Marcus wchodzi do pokoju muzycznego i oznajmia, że ma do załatwienia kilka spraw w Rosji. Zamiast tego mógł kazać spakować walizki.

Przez pierwszy rok od zmiany charakteru ich relacji Marcus nie opuszczał posiadłości. Później zrozumiał, że jeszcze długo nie zaufa Wynne na tyle, by zostawić go samego. Wtedy zaczęli podróżować we dwoje. Czasem nie było ich dwa dni, czasem miesiąc. Nie dłużej , bo podczas wspólnych wyjazdów cisza między nimi wydawała się bardziej oczywista i bardziej męcząca.

28
OPOWIADANIA

Wynne znajduje opiekunkę dla swojego dziecka. Pakuje ubrania na trzy dni i z kamienną twarzą przyjmuje informację, że kupią ich więcej na miejscu. To sposób Marcusa na przyznanie, że nie wie, kiedy wrócą.

Jedna z ich teleporterek, która ze względu na ciążę nie opuszcza posiadłości, otwiera dla nich przejście na tyły moskiewskiej kawiarni. Bez chwili zwłoki wychodzą na ulicę. Dorożką docierają do hotelu, gdzie zostawiają walizki i po chwili znów dokądś jadą.

Wynne stara się podziwiać Moskwę, ale nie może zlekceważyć narastającego niepokoju. Nie jest zdziwiony, gdy opuszczają reprezentacyjną część miasta, a mimo to musi zapytać:

– Dokąd jedziemy?

– Odwiedzić moją starą przyjaciółkę.

Wynne drga, bo to nie jest określenie, którym Marcus mógłby opisać ich wspólnych znajomych. Od dwustu lat mają tylko wspólnych znajomych, a Wynne bardzo nie chce poznawać nikogo z poprzedniego życia swojego męża.

– Kogo? – pyta mimo wszystko.

– Valentinę.

Strach jest zimny – zdaje sobie sprawę – ma zapach mrozu i smak śniegu. Tym razem nie ucieka.

Patrzy na Marcusa. Błagałby, żeby go nie zostawiał, gdyby nie wszechogarniająca bezsilność.

Marcus podnosi jego dłoń do ust i całuje knykcie. Wynne jeszcze nie wie, czy to przeprosiny, czy obietnica. Może żadne z nich. Chce płakać, ale gdzieś po drodze Marcus spieprzył jego emocjonalność i w tej chwili nie potrafi.

Widział we wspomnieniach Marcusa, co Valentina robiła z osobami, które do niej przyprowadził i z tymi, które znalazła sama. Nie chce być jedną z nich, ale gdy Marcus wysiada z dorożki, podąża za nim.

Po przekroczeniu progu starej kamienicy, Marcus oferuje mu ramię. Przylega do niego, jakby nie był źródłem wszystkich jego zmartwień. Po raz pierwszy od lat znajduje pocieszenie w dotyku męża i wie, że będzie błagać, żeby go nie zostawiał.

Wchodzą do małego mieszkania. Śmierdzi stęchlizną. Słońce ledwo oświetla wypełniony książkami pokój. Widzi czaszkę w rogu pomieszczenia i prawie wzdycha z ulgą, że ta nie przypomina ludzkiej. Wiedźma, która ich wita, jest niższa, niż zapamiętał lub niższa, niż pamiętał ją Marcus.

– Valentino. – Marcus wita ją skinieniem głowy. Jednak oczy Valentiny są już na Wynne, a dłoń prawie dotyka jego policzka. Marcus łapie ją za

OPOWIADANIE
GRAF. MAJA RAKSZAWA

nadgarstek ku zaskoczeniu obu stron. Ton Marcusa odzwierciedla lód w jego spojrzeniu, gdy stawia Valentinie warunek.

– Nie dotykaj go, dopóki ci nie pozwoli.

– Dopóki on mi nie pozwoli? – upewnia się.

– Właśnie tak.

Wiedźma wyrywa rękę z uścisku wampira. Pozwala jej.

– Myślałam, że skończyłeś z tymi bzdurami. –Mierzy Wynne wzrokiem. – Nie wygląda lepiej niż większość poprzednich. Rzuciłeś sobie wyzwanie, któremu nie możesz podołać?

– Jesteśmy razem od dwustu lat. Jako małżeństwo półtora wieku. Nazywa się Wynne Nobilian.

– I nie zaprosiłeś mnie na wesele? – Kręci głową, podchodząc do zakurzonej kanapy. – Łamiesz mi serce.

Nie siada jak dama. Bardziej jak stajenny, gdy stawia nogę na sofie i opiera na niej łokieć. Jej sukienka została uszyta z wystarczającej ilości materiału, by nie krępować ruchów. Musi być z innej epoki lub wymiaru. Może to cygańska spódnica albo coś, co Valentina sama uszyła. Wynne nie potrafi stwierdzić.

– Do czego mnie potrzebujesz, bo nie wierzę, że po dwóch stuleciach milczenia postanowiłeś bezinteresownie wypić ze mną herbatę. Przypominam, że moja krew jest droga.

– W takim razie zaskoczy cię wiadomość, że to odwiedziny przy okazji wizyty w Moskwie.

– Wolałam, gdy udawałeś, że jesteś tu dla mnie.

– Nigdy nie udawałem. Chciałbym, żebyś opiekowała się Wynne, gdy będę zajęty.

Przekrzywia głowę. Włosy opadają jej na ramię.

– To zdumiewające, jak bardzo mi ufasz. A może nie? Może to sprawdzian lojalności i twój uroczy mąż tylko udaje ofiarę? Czy naprawdę myślisz, że dwieście lat milczenia zachwiało naszą przyjaźnią?

– Gdyby tak było, nie nazywałbym cię przyjaciółką.

– Jesteś zbyt słodki. – Wstaje. – Pozwólcie mi się przebrać i zabiorę twojego męża do biblioteki, teatru czy cokolwiek teraz interesuje młode wampiry.

Kiedy ich mija, Marcus łapie ją za ramię i ostrzegawczo zaciska palce.

– Jeśli coś mu się stanie…

Twarz Valentiny rozciąga się w uśmiechu.

– Chcę zobaczyć, jak próbujesz. – Zanim udławią się oboje napięciem, zrywa kontakt wzrokowy. – Bez obaw, na mocy naszej przyjaźni i tego, że wciąż nie oddałeś mi kilku książek, twój piękny chłopiec jest ze mną bezpieczny.

dowej sukni wtapia się w tłum, ale Wynne, którego trzyma pod ramię, czuje jej niespokojną energię.

– Jak się poznaliście, piękny chłopcze Marcusa? –pyta z uśmiechem, któremu towarzyszy przerażająco przenikliwe spojrzenie.

– Próbował mnie zjeść.

– Udawał.

– Wiem – wymyka mu się.

– Powiedział ci to?

– Po prostu go znam.

– Tak dobrze jak ja?

Nie odpowiada.

– Chcesz, żebym ci o nim opowiedziała? O naszym wspólnym czasie.

– Sprawiasz, że brzmi to tak, jakbyście ze sobą sypiali.

– Skąd pewność, że nie? – pyta Valentina zaczepnie.

– Jego to nie interesuje.

– Może nie interesuje go to z mężczyznami.

– Ta dyskusja nie ma sensu – przerywa Wynne.

– Chcę tylko wiedzieć, dlaczego jesteś taki pewien swoich racji.

– Niczego nie jestem pewien.

– Mówisz to sobie, żeby nic nie mogło cię zaskoczyć?

– Człowiek pięć obrazów w prawo nas obserwuje. – Wynne skutecznie zmienia temat rozmowy.

Valentina z subtelnością trzystutonowego smoka posyła człowiekowi uwodzicielskie spojrzenie. Wraca wzrokiem do obrazu, na którym Wynne próbuje się skupić.

– Obserwuje ciebie, piękny chłopcze.

– Czyli nie muszę się martwić o obiad.

Valentina patrzy na niego z rozbawieniem, ale po wyjściu z galerii człowiek nie pozwala zaprowadzić się w żadne opuszczone miejsce. Kilka godzin później mijają go na ulicy. Śledzi ich, dopóki nie skręcają w ciemny zaułek. Udają zagubionych turystów, żeby odzyskać jego uwagę, a Wynne nie wie, kto komu pomaga w polowaniu. Człowiek znika, gdy wchodzą do podejrzanej dzielnicy, w której mieszka Valentina. Marcus już na nich czeka ze stosem kamieni na stole.

Odwiedzają Moskiewską Miejską Galerię Pawła i Siergieja Michajłowiczów Tretiakowów, Valentina w bor-

Następnego dnia Marcus przynosi czyjąś odrąbaną rękę. Za trzecim razem to tylko zwój papieru, a oni są zbyt zajęci przymierzaniem nowych ubrań, żeby się tym martwić. Wracając z zakupów, znów widzieli tamtego człowieka, ale Wynne zrezygnował ze zjedzenia go.

Robi z niego posiłek czwartego dnia, gdy obecność mężczyzny zacznie go denerwować. Wieczorem odkrywa, że coś w tym czasie próbowało zabić

30
***
***
OPOWIADANIA

Marcusa, bo kradł magiczny węgiel i nie wie, jak się z tym czuje. Ostatnio mało czuje.

Nim minie tydzień, Wynne prowadzi z Valentiną ożywione dyskusje. Marcus studiuje księgi pokrywające większość powierzchni mieszkania. Człowiek wciąż za nim chodzi i nie reaguje na groźby.

Po dwóch tygodniach Valentina oferuje, że zajmie się natrętnym człowiekiem, ale resztki moralności Wynne odmawiają. Nikomu nie życzyłby Val, tak jak nikomu nie życzyłby Marcusa, który przerobił czyjąś rękę na zielonkawą maź.

Piętnastego dnia człowiek prosi Wynne o przemianę. Instynkt każe mu skorzystać z okazji, rozsądek odmawia. Człowiek błaga i podaje swoje imię. Siergiej. Niezbyt oryginalne, ale gdy później Val z tego żartuje, Marcus chce wiedzieć, o kogo chodzi.

Mówią mu. Oczywiście, że mu mówią.

W hotelu, żeby uniknąć komentarzy Valentiny, Marcus pyta, czy ma interweniować – czy Wynne chce jego interwencji. Zaprzecza i przez moment boi się, że skazał tym Siergieja na swojego męża. W odpowiedzi słyszy tylko:

– Powiedz mi, jeśli zmienisz zdanie.

Trzy dni później Siergiej zaczyna mu grozić. Wynne spokojnie informuje go, że prędzej zostanie wyśmiany, niż ktoś mu uwierzy, że spotkał wampira, ale Siergiej nie odpuszcza. Powtarza, że chce być piękny i porównuje Wynne do Dawida Michała Anioła. Wynne każe mu odpuścić, zanim zmieni go w Goliata. To pusta groźba i zdaniem Wynne trochę żałosna, ale na moment zniechęca człowieka.

Następnego dnia Siergiej wraca z kolejną groźbą. Val pyta, dlaczego Wynne go nie zabije. Opowiada jej, jak poznał Marcusa. Jak Marcus skarcił go za zabijanie jedzenia i nauczył wymazywać ofiarom pamięć, żeby móc zostawić je przy życiu. Jak później nauczył go skręcać kark tak, żeby doprowadzić do śmierci, a nie paraliżu. Marcus z potwora zmienił go w broń, a Wynne nie chciał być ani jednym, ani drugim.

Valentina udaje, że rozumie.

W trzecim tygodniu Siergiej rzuca się na Wynne z pięściami. Myśli, że do przemiany może dojść przypadkiem. Nobilian przyciska człowieka do gruntu i każe odpuścić, jeśli ceni życie swoje lub bliskich. To pierwszy raz, gdy grozi komuś Marcusem.

Na początku czwartego tygodnia Siergiej puka do ich pokoju. Obsługa hotelu później przeprasza i zapewnia, że nie wie, jak wszedł niezauważony. Wynne błaga Marcusa, żeby nikogo nie zabijał. To uproszczenie, bo Marcus nie zabija własnymi rękami.

Nie spodziewał się, że jego prośby podziałają. Tym bardziej jest zaskoczony, gdy Marcus zamyka się

z nim w pokoju i pyta, jak Wynne chce rozwiązać ten problem. Rozmawiają o tym przez kilka godzin. Marcus zapewnia, że nie zrobi nic bez jego zgody.

Dają Siergiejowi ostatnią szansę, a ponieważ nie pojawia się następnego dnia, Wynne przyjmuje to z zadowoleniem.

Dwa dni później Siergiej przykłada nóż do szyi Val i grozi, że ją zabije, jeśli Wynne go nie przemieni. Valentina wybucha śmiechem. Siergiej mdleje. Ostatecznie to ona rysuje symbole magicznym węglem Marcusa, układa kamienie i tylko maź z odrąbanej ręki zostawia w spokoju. Rytuał jest długi, ale efekt satysfakcjonujący.

Zmienili, właściwie Val zmieniła, Siergieja w Dawida Michała Anioła i pozostaje zdecydować, co z nim zrobić. Sprzedaliby go, gdyby nie miał co dwadzieścia jeden godzin zmieniać się w człowieka. Przez moment Wynne chce go zostawić Valentinie, ale przypomina sobie, do czego ona jest zdolna. Ostatecznie zabierają go do Norwegii. Na miejscu Siergiej okazuje się być homofobiczną świnią, ale biorąc pod uwagę czasy i wymiar, nie są zdziwieni.

Przed wyjazdem Marcus siada obok Valentiny na jej zakurzonej kanapie.

– Ile chcesz za krew?

– Wynne – ryzykuje.

– Nie jest na sprzedaż.

– Wystarczy na jedną noc.

– Nie.

– Stałeś się nudny. – Opiera brodę na dłoni. – Chcę wiedzieć, dlaczego coś się między wami zepsuło. Marcus zaspokaja jej ciekawość.

1925

Dzieci dorosły, opuściły dom, po drodze skoczyły sobie do gardeł. Jego mały Devir został Rivedem, a Devir Marcusa osiadł w Ameryce. Siergiej albo się nie starzał, albo starzał się tylko przez trzy godziny dziennie, kiedy nie był rzeźbą. Valentina czasem pisała listy, Wynne zawsze odpisywał. Marcus konsultował z nim wszystkie decyzje, a od rozmowy o niezależności, wysyłał go na samodzielne misje dyplomatyczne.

Rozmowa o niezależności miała miejsce siedem lat po Moskwie. Pewnej nocy Wynne wszedł do gabinetu Marcusa, oparł dłonie na blacie biurka i powiedział:

– Jeśli mam ci ufać, ty musisz mi także zaufać. Oboje musimy wiedzieć, że mogę odejść, i że tego nie zrobię, bo nie chcę.

– Do czego zmierzasz? – zapytał, jakby nie wiedział.

– Naucz mnie samodzielnego przetrwania.

31
OPOWIADANIE

Nauczył go tego i wiele więcej, ale to nie znaczy, że ich relacja wróciła do normy. Może już nigdy nie miało być między nimi poprawnie.

Na pewno Wynne czuł się bezpieczniej przy Marcusie. Pozwolił sobie uwierzyć, że mąż nie chce zrobić nic, co mogłoby go skrzywdzić. Gdy podczas jednego z licznych momentów zwątpienia zapytał, skąd ma mieć pewność, że to wszystko nie jest tylko podstępem, Marcus wpuścił go do swojego umysłu.

Zaufanie, jakim Marcus obdarzył go w tamtym momencie, wywoływało równie ciepłe uczucie w jego wnętrzu, co troska i uwielbienie, które widział we wspomnieniach męża.

Rozmawiali. Nie toczyli zażartych dyskusji jak kiedyś, ponieważ Wynne wciąż traktował Marcusa z pewnym dystansem, ale rozmawiali. Na podstawie tych rozmów zaczęli ustalać zasady. Nigdy więcej sekretów przed sobą nawzajem. Żadnych kłamstw i żadnego sadyzmu. Wspólne podejmowanie decyzji i wyznaczanie granic. Zwłaszcza Wynne miał wyznaczać granice Marcusowi, a w razie celowego ich przekraczania, odejść.

Apodyktyczność Marcusa nigdy nie zniknęła, ale wobec męża stał się uległy. Bez względu na to, jak bardzo tego chciał, to nie wystarczyło, by Wynne przestał widzieć w nim potwora. Z niebezpiecznej bestii zmienił się w bestię trzymaną na cienkim łańcuchu. Mimo wszelkich starań nie potrafił stać się znów istotą, której Wynne kładł głowę na kolanach podczas czytania książki, i którą celowo prowokował w rozmowie. Zbyt dobrze wiedział, że wszystko, co Marcus robi, robi dla siebie.

Ukształtował dla siebie idealnego męża, a przez nieuwagę pozwolił mu się stłuc i nie potrafił skleić kawałków w jednolitą całość. Rekonstrukcja nie wchodziła w grę, a nowy projekt wydawał się wybrakowany. Mimo to Marcus podpaliłby świat dla Wynne, gdyby tylko mu pozwolił.

Może powinien mu pozwolić.

Marcus przeforsował zakaz handlu żywym towarem w wymiarze, nad którym stopniowo przejmowali kontrolę. Miesiąc później Wynne obudził się z elektrycznymi bransoletami wokół nadgarstków i kostek, w dwupiętrowym domu pełnym klatek z pięknymi, egzotycznymi stworzeniami i podejrzanie wyglądającymi ludźmi. Może w tym wymiarze on sam był również egzotyczny. Może zawsze był tylko elementem kolekcji.

Dom należał do człowieka, który zamiast akwarium z rybkami trzymał w gabinecie syreny. Podejrzani ludzie mieszkali tam tymczasowo, dokładniej na czas szantażowania Marcusa, żeby pozwolił im znów handlować istotami czującymi.

Większość kusicieli, w tym Wynne, mogła swobodnie przemieszczać się po budynku i dopiero gdy próbowali przekroczyć próg, bransolety raziły ich prądem. Wiedział o tym, bo para elfów wyskoczyła przez okno i bransolety usmażyły ich żywcem, zanim właściciel znalazł pilota dezaktywującego. Poza tym handlarze mieli przy sobie piloty aktywujące, na wypadek gdyby któryś z kusicieli ich zaatakował. Wszyscy byli zbyt głodni, żeby atakować.

Właściwie Wynne traktował nową niewolę jak wakacje. Przesypiał większość doby, grał w coś przypominającego warcaby, czytał książki, a nawet wdawał się w długie dyskusje z pozostałymi domownikami.

Sielanka skończyła się, gdy zniecierpliwieni handlarze przywiązali go do stołu i za pomocą siekiery obcięli rękę w połowie przedramienia.

Marcus nauczył go krzyczeć, żeby wypuścić emocje, które z upływem lat stawały się coraz bardziej obce. Nic niezwykłego u wampirów. Marcus chciał pokierować tym procesem u Wynne i go przyspieszył, a gdy Wynne to odkrył – razem z szeregiem rzeczy, o których wolał nie wiedzieć – zamknął się w sobie na lata. Dlatego, gdy patrzył na przepołowioną rękę, wszystko w nim wybuchło.

Pierwszy szok szybko minął, dopuszczając ból, jakiego nie czuł od dawna, ale wciąż o wiele słabszy niż czułby przy umieraniu. Jego wampirze ciało wiedziało, że może go zregenerować, więc szybko przestało wysyłać impulsy do mózgu. Ból zastąpiło mrowienie, jednak Wynne wciąż krzyczał, dopóki nie opadł z sił.

Na nieszczęście handlarzy krótko przed tym, jak wreszcie zamilkł, pan domu wrócił. Wpadł do prowizorycznej sali operacyjnej przekonany, że któraś z niebezpiecznych bestii zdołała uciec. Zamiast tego znalazł jednego z kusicieli okaleczonego i przywiązanego do stołu. Gdyby siekiera wpadła właścicielowi w ręce, mógłby kogoś nią zabić.

– Co robicie z moim wampirem?!

Wynne chciał powiedzieć, że nie jest jego. Jest Marcusa i nikogo więcej. Chciał, ale nie miał na to siły.

Jego ręka została wysłana Marcusowi w formie pogróżki, bo ktoś uznał, że to lepsze niż palec. Dlaczego palec miałby poruszyć wampira? Potrzebowali czegoś mocniejszego i to wzięli.

Niedługo później bliskim handlarzy zaczęły przytrafiać się wypadki. Wynne uśmiechał się, obserwując narastającą panikę, aż skończył przyciśnięty do ściany w gabinecie pana domu. Gdyby był człowiekiem, palce zaciśnięte na jego szyi odcięłyby dopływ krwi do mózgu, ale nie jest człowiekiem.

Wynne Nobilian jest wampirem i uśmiecha się dwuznacznie pod wściekłym spojrzeniem właściciela.

32
OPOWIADANIA

– Długo się powstrzymywałeś – mówi, ale pan domu nie rozumie sugestii, więc dodaje: – Przed dotknięciem mnie.

Właściciel zmniejsza dystans między nimi. Warczy:

– Jeśli twój mąż myśli, że w ten sposób cię odzyska…

Wynne przesuwa palcami po piersi mężczyzny. Bawi się guzikami jego kamizelki, gdy ten miażdży mu krtań.

– Nie wiem, czy tak myśli – chrypi, a pan domu zmniejsza nacisk na jego szyję. – Pewnie tak. Może nie. Korzysta z tego, że może się bawić, bo nie ma nikogo, kto go powstrzyma.

Nacisk znów rośnie. Pan domu przysuwa się jeszcze bliżej. Wynne czuje jego oddech na twarzy, gdy mówi:

– Moja córka straciła pracę, zięć złamał kręgosłup, a wnuczka zachorowała i umiera. Uważasz to za zabawne?

Wynne nie jest w stanie odpowiedzieć. Pan domu przykłada usta do jego ucha, żeby wyszeptać:

– Jeśli wyślę mu twoją głowę, uzna to za zabawne?

– Tak – wydysza.

Nagle jego głowa uderza o ścianę, nacisk na krtań znika, ciało leci do przodu. Mężczyzna odruchowo go łapie, a Wynne wystarcza sekunda na połknięcie zębów, wypchniętych przez kły. Wbija się w szyję pana domu i pije do syta.

Odpycha od siebie zwłoki. Wyciera usta jedyną ręką. Jad potrzebuje chwili, by wchłonąć krew, a Wynne nagle czuje się młodszy. Silny, pełen energii i pozbawiony skrupułów.

Wypuszcza bestie z klatek i zabija każdego, kto próbuje go powstrzymać, zanim ten sięgnie po pilota. Gryf odgryza głowę jedynej osobie, która zdążyła porazić go prądem. Jej zdekapitowane ciało to dziwnie satysfakcjonujący widok.

Pod koniec dnia w budynku zostaje on, dwie syreny i kilku kusicieli. Szukają sposobu na zdjęcie bransolet, ale pilotami mogą tylko wywołać elektrowstrząsy, a handlarze nie raczyli zostawić instrukcji obsługi w żadnej szufladzie.

Kusiciele zamykają się w spiżarni, radośnie uszczuplając własne zapasy. Wynne karmi syreny zwłokami pana domu.

Idzie do biblioteki zaczekać na męża. Wtedy po raz pierwszy myśli, że może nie ma nic złego w tym, jakim Marcus jest potworem. Może on jest taki sam.

na bladej skórze, włosy zlepione posoką, koszula sztywna od rdzawych plam. Marcus prawie uśmiecha się z czułością.

Gdy podchodzi, Wynne odkłada książkę i całuje go pierwszy raz od dwudziestu czterech lat.

Valentina piszczy z podekscytowania, czytając o tym w liście. Siergiej trzaska drzwiami, gdy podczas swoich trzech godzin człowieczeństwa znajduje ich w bibliotece – Wynne z głową na kolanach Marcusa, Marcus z palcami wplecionymi we włosy Wynne, każdy skupiony na swojej lekturze. Jeśli bawi ich reakcja Siergieja, nie okazują tego. Ostatnio nie muszą. Mimo pustych twarzy i martwych spojrzeń rozumieją się bez słów. Zdecydowanie nie jest jak dawniej, ale jest dobrze. Jest prawie tak, jak gdyby byli sobie równi.

Jak każda kreatywna osoba próbowała prawie wszystkiego, ale tak wyszło, że pisanie zostało z nią na dłużej. Na co dzień human po biolchemie na polibudzie – wysokofunkcjonujący wrak człowieka, którego nic nie powstrzyma przed zaangażowaniem się w kolejne hobby. Żegluje, szydełkuje, dyskutuje o filmach, próbuje nauczyć się samoobrony i poluje na kwiatki z Foodsi. Zapytana, kiedy śpi, odpowie: You guys are getting sen?

Przesiąknięte krwią tapety brązowieją, a ciała zaczynają śmierdzieć rozkładem, gdy Marcus przekracza próg domu. Znajduje swojego męża rozłożonego w fotelu i pochłoniętego lekturą. Ślady rzezi wyraźne

33
***
OPOWIADANIE

Ucieczka Urszula Piechota

Życie to tylko ciągła ucieczka. Ucieczka przed codziennością, trudnymi wyborami, konsekwencjami własnych działań, przed samym sobą.

A może życie jest ciągłym poszukiwaniem samego siebie, stawianiem czoła każdemu dniowi, podejmowaniem ciężkich decyzji i odnajdywaniem rozwiązań?

A może jednym i drugim? Ucieczką i poszukiwaniem, trwającymi wieki sprzecznościami.

Czyż nie byłam tym samym? Niezgodnością?

Moje życie sprowadzało się do ucieczki przed minionym dniem i poszukiwania lepszego jutra. Każdego dnia przemierzałam kilometry, szukając własnej ścieżki, swojej przyszłości, nowego życia. A przynajmniej było tak, odkąd zaczęłam się zmieniać, dorastać.

Tak jak we wszystkie inne poranki w tym roku wyruszyłam w drogę, gdy budziło się słońce, ukryte tego dnia za szarymi obłokami.

Rześkie powietrze otulało moją twarz, a wiatr i krople deszczu skręcały moje czarne niczym smoła włosy w fale. Taka pogoda zmieniała świat na lepsze. Deszcz oczyszczał miasto z brudu i kurzu tworzącego szare tumany w upalne dni, zielenił pola i lasy, naprawiał ten zniszczony świat. Wiatr rozwiewał smród miasta, tworząc trochę przestrzeni dla woni bzu i jaśminu, kwitnących wszędzie wokoło. Choć miasto było dość ładne, nie czułam z nim żadnej więzi.

I dobrze – pomyślałam.

Nie chciałabym, żeby z miastem takim jak to wiązały mnie jakieś uczucia. Było ono dla mnie tylko krótkim przystankiem w mojej wieloletniej podróży.

Nie martwiłam się, że nie odnalazłam jeszcze własnego domu. Wiedziałam, że wielu moim pobratymcom zajmowało to całe dekady. Ja wędrowałam dopiero kilka lat. ***

Mimo wczesnej pory ludzie wychodzili już ze swoich domów. Wiele osób podążało zapewne na targi,

by kupić jak najlepsze towary w dość przyzwoitych cenach.

Szybko podążałam kamiennymi drogami, byleby tylko wydostać się z miasta. Skręciłam za rogiem w węższą uliczkę biegnącą między kamiennymi murami i o mało nie wpadłam na kobietę w zielonej sukni z szarym szalem na ramionach.

Kobieta spojrzała na mnie błagalnym wzrokiem. Dopiero wtedy przyjrzałam się mężczyźnie stojącemu przed nią i trzymającemu ją silną ręką za ramię. Wyglądał na starszego od niej o dekadę i uśmiechał się zawadiacko. Po wyrazie jej twarzy widać było, że nie jest zainteresowana jego towarzystwem. Znów spojrzała na mnie, przysuwając się nieznacznie w moim kierunku.

Och, gdybyś wiedziała – pomyślałam. Gdybyś tylko wiedziała, że jestem czymś o wiele gorszym niż twój adorator… Och, człeczyno, aleś ty naiwna, wierząc, że jestem twoim ratunkiem, ty głupia istoto.

Chociaż czemu miałabym się dziwić? Moje ciało było piękne. Twarz uwodzicielki, oczy niebieskie niczym niebo w mroźny poranek, jasna cera i czarne jak węgiel, satynowe włosy. Spokojne spojrzenie moich oczu przynosiło wytchnienie i poczucie błogości, moja woń przywodziła na myśl bezpieczne miejsce, a dotyk uspokajał duszę.

Nie byłam okrutna, więc pociągnęłam kobietę delikatnie za rękę i zatopiłam w jej zielonych oczach spojrzenie. Widać było, jak się w nim zanurza, jak poddaje się dotykowi mej dłoni, jakie ukojenie przynosi jej mój zapach. Byłam dla niej jak narkotyk. Ale zanim doszło do czegoś więcej, kazałam jej odejść. Oddaliła się, myśląc, że całą drogę przebyła samotnie, nigdy nie napotkawszy ani mnie, ani mężczyzny, który właśnie ruszał w jej kierunku. Szybkim ruchem przyparłam go do zimnego jak lód muru z ciosanego kamienia. Spojrzał na mnie szeroko otwartymi, piwnymi oczyma, ale już po chwili tonął w mym spojrzeniu. I na niego zadziałał mój urok. Jemu także kazałam odejść, lecz w przeciwnym kierunku.

Niestety nie przewidziałam, że całe to zajście wyczerpie mnie doszczętnie. Nie byłam jeszcze dojrza-

34
OPOWIADANIA

ła i całkowicie przemieniona. Dopiero uczyłam się panować nad własnymi zdolnościami. Jednak mimo wyczerpania zaczęłam gorączkowo węszyć i rozglądać się we wszystkie strony. Jeżeli w tym mieście żył jakiś klan i jeśli którykolwiek z jego członków ujrzałby mnie w trakcie tego wydarzenia lub wywęszył woń uroku, mogłoby zakończyć się to dla mnie katastrofą.

Owszem, wszystkie Wampiry przed Przemianą i przed dołączeniem do swojego klanu mogły krążyć po miastach, szukając swojego przeznaczenia. Jednak te przemieniające się nie mogły używać swoich uroków, ponieważ gdyby nie zadziałały, wywołałoby to popłoch w ludzkich mieścinach.

Właśnie przez takie sytuacje od setek lat powstawały legendy o Wampirach. Wiele z nich było prawdziwych, ale równie dużo stanowiło tylko opowiastki stworzone przez ludzi. Co więcej, od wielu lat Wampiry same tworzyły pogłoski na swój temat. Działo się tak, odkąd ludzie zaczęli masowo na nas polować.

mogłam. Wiedziałam, że z przemienionym Wampirem nie miałabym szans. To one wraz z dojrzałością zyskiwały niezwykłą siłę i szybkość.

Gdy pozostawiłam miasto daleko za sobą, mogłam zwolnić i ukryć się w gęstwinie traw. Przez kilka minut nasłuchiwałam i węszyłam.

Las pozostawał cichy i spokojny, a w powietrzu unosił się zapach sosen i mchu. Podniosłam się więc z ziemi i zajęłam się moją suknią. Ściągnęłam z siebie szary materiał, odkrywając koszulę z gorsetem i wcześniej ukryte pod długą spódnicą spodnie. Z fałd tkaniny ułożyłam płaszcz.

Strój uszyłam sobie sama, by w każdej chwili móc ubrać jego wygodniejszą wersję, gdybym musiała przemieszczać się biegiem z miejsca na miejsce lub by w razie potrzeby stworzyć z materiału suknię.

Rzemykiem spięłam z przodu tkaninę, tworzącą teraz wygodny i przewiewny płaszcz. Jego szary odcień podkreślał lodowaty błękit moich oczu i jednocześnie pomagał wtopić się w otoczenie podczas szaleńczego biegu.

Jeszcze raz zaczerpnęłam powietrza. Nic. Żadnej woni Wampira. Nie czekając dłużej, ruszyłam szybkim krokiem wzdłuż mokrej uliczki. Teraz miałam o jeden powód więcej, by wydostać się z miasta. Czułam, że woń uroku wciąż mi towarzyszy, co stanowiło trudny do ukrycia ślad i ułatwiało możliwość tropienia mnie.

Młode Wampiry nie pachniały tak samo jak Wampiry po Przemianie, dzięki czemu łatwiej było im ukryć się przed starszymi pobratymcami. Ich zapach był dużo słabszy i trudniejszy do wyczucia, co przeszkadzało w tropieniu. Młode zwykle ukrywały się, gdyż starsze, mimo że prawo tego zabraniało, nakłaniały je do dołączenia do ich klanów. Ponieważ na ogół się to nie sprawdzało, gdyż Wampir musi poczuć duchową więź z nowym klanem, Młode były często zabijane – tylko po to, by inny klan nie zdobył nowego członka i tym samym nie zwiększył swej przewagi.

Musiałam za wszelką cenę wydostać się z miasta, ponieważ nie potrafiłam tak szybko ukryć zapachu swego uroku. Zaczynałam powoli żałować, że pomogłam tej zielonookiej kobiecie. Może nic by się jej nie stało, gdybym tylko przeszła obok. Ta sytuacja mogła kosztować mnie życie. Szłam więc dalej na tyle szybko, na ile się dało, by jednocześnie nie zwracać niczyjej uwagi. Nie podnosząc zbytnio głowy, rzucałam szybkie spojrzenia na wszystkie zacienione zaułki, rogi kamienic, szare dachy i tarasy.

W końcu dotarłam na obrzeża miasta. Gdy znalazłam się już na skraju lasu, rzuciłam się w intensywnie zieloną gęstwinę. Biegłam najszybciej, jak tylko

Niewiele myśląc, znów rzuciłam się w leśną otchłań. Biegłam bez chwili wytchnienia, czując wiatr we włosach i ciesząc się zapachem drzew. Po policzkach smagały mnie młode, zielone listki. Byłam wolna i dzika. Takiego miejsca jak to potrzebowałam na swój dom. Byłam tego prawie pewna, dlatego od roku przemierzałam wszystkie miasta i wioski znajdujące się przy pasmach górskich czy porośniętych dzikimi lasami wzgórzach.

Mijały godziny, a ja dalej biegłam, kierując się na wschód, w stronę wysokich gór. Nawet nie zauważyłam, kiedy zaczął padać deszcz. Krople stukały cicho o liście drzew i skapywały na leśną ściółkę. Nie zatrzymywałam się mimo tego i uparcie zmierzałam przed siebie. Przeskoczyłam wąski strumyk i pobiegłam dalej, gdzie drogę znów przecinał wijący się potok. Skoczyłam i gdy byłam już w powietrzu, moje ciało przeszył silny dreszcz.

Lądując, potknęłam się i z całą siłą uderzyłam ramieniem o gruby pień drzewa. Osunęłam się na ziemię, a moje ciało znów zaczęło dygotać. Potem przeszył mnie ból nie do opisania. Nie był on spowodowany ani upadkiem, ani uderzeniem w drzewo. To było nic w porównaniu z tym, co czułam wewnątrz siebie.

Dyskomfort stopniowo malał i zmieniał się w pulsujące ciepło, które rozprzestrzeniało się powoli po moim ciele. Przez moment nic nie widziałam. Barwy zlewały się w jaskrawe plamy, które zaczynały wirować przy najmniejszym moim ruchu. Czułam, jak wewnątrz płonę, mimo że jako Wampir byłam istotą zimną niczym lód.

35
***
OPOWIADANIE

Gdy zrozumiałam, co to znaczy, na mojej twarzy pojawił się uśmiech, nieobecny od wielu lat. Pierwsze zderzenie więzi. Nagłe i niespodziewane, pełne siły i niezwykłej energii. Najważniejszy moment w życiu większości Wampirów. ***

Oparłam się dłonią o szorstki pień drzewa i podniosłam się z ziemi, co wywołało taniec kolorów i światła przed moimi oczami. Musiałam ruszać dalej, odszukać klan, z którym właśnie poczułam więź. Miałam nadzieję, że była to grupa osiadła. Taką znalazłabym dość prędko, jednak jeśli był to klan wędrowców, miałam małe szanse na ich szybkie zlokalizowanie. Musiałam znaleźć chociaż trop. Na szczęście dochodziłam już do siebie, a barwne plamy powoli zmieniały się w rozpoznawalne kształty. Zaczęłam biec. Najpierw powoli, aby nie uderzyć w żadne drzewo lub nie zahaczyć o wystające korzenie, a z minuty na minutę coraz szybciej, ścigając się z wiatrem. Pędziłam przez las, omijając drzewa i krzewy, skacząc nad korzeniami, głazami i poszukując jakichkolwiek śladów przechodzących tędy istot.

Nagle przeszyło mnie przerażenie, a gdyby moje serce biło, pewnie zamarłoby ze strachu. Usłyszałam to. Ciche kroki niejednej pary stóp podążających

kilkaset metrów za mną. Byłam tak przejęta poszukiwaniem klanu, z którym poczułam więź, że zupełnie zapomniałam o jakiejkolwiek ostrożności. Ukrycie się nie miało już sensu. Poznali już mój zapach, więc jedyne, co mogłam zrobić, to stawić im czoła. Ale najpierw zamierzałam zrobić wszystko, by zyskać chociaż odrobinę większe szanse w starciu.

Oby to były Młode – błagałam w duchu, ale wiedziałam, jak marne były na to szanse. Młode Wampiry prawie zawsze wędrowały samotnie, poszukując więzi z klanem lub partnerem.

Moja nadzieja zaczęła słabnąć, gdy usłyszałam, jak szybko nieznajomi się do mnie zbliżają. Również przyspieszyłam. Nagle wpadłam na pewien pomysł. Przebiegłam jeszcze kawałek, a po chwili wróciłam tą samą drogą, dotykając dłonią szorstkiej kory i zostawiając na niej tym samym swój zapach. Chwilę potem oddaliłam się najdalej jak tylko mogłam od mojej niewidocznej trasy. Skuliłam się w zaroślach i obserwowałam drzewa, które chwilę wcześniej dotykałam.

Nie musiałam długo czekać. Zza gęstwiny wyłoniła się trójka Wampirów. Dwóch mężczyzn i kobieta –każde wysokie, o idealnej sylwetce, pięknych rysach twarzy i kruczoczarnych włosach. W mgnieniu oka rozproszyli się, aby tropić mnie dalej. Zdawałam sobie sprawę z tego, że do znalezienia mnie pozostały

OPOWIADANIA
GRAF. ALEX GAJOSEK

sekundy, więc znów zaczęłam biec. Teraz przynajmniej wiedziałam, ile Wampirów mnie goniło.

Niestety przeceniłam swoje możliwości. Miałam za sobą ledwie kilkadziesiąt metrów biegu, gdy coś twardego powaliło mnie na ziemię. Nie czekałam –podniosłam się z ziemi i wysuwając kły, odwróciłam się do napastnika. Syknęłam na niego przeciągle, ale to nie zrobiło na nim najmniejszego wrażenia. Jego czarne oczy błysnęły i uśmiechnął się do mnie szyderczo. Po chwili obok niego pojawiła się kobieta, a później tuż przede mną stanął drugi z mężczyzn. W przeciwieństwie do swojego towarzysza miał intensywnie srebrzyste oczy i przeszywające spojrzenie. Przysunął się i powąchał mnie.

– Nie jesteś przemieniona – powiedział i wydawało mi się, że usłyszałam w jego głosie nutę zdziwienia. – Nie należysz też do żadnego klanu ani nie posiadasz partnera.

Gdy to usłyszałam, syknęłam na niego równie ostro jak na jego towarzysza i jemu również zaprezentowałam kły. On nie zareagował w żaden sposób, tylko wciąż mnie taksował.

– Ona jest Dhampirem – powiedziała kobieta do srebrnookiego mężczyzny.

Dhampirami nazywano mieszańców, ale też Wampiry, które nigdy nie spróbowały ludzkiej krwi. Mężczyzna nie odpowiedział towarzyszce, tylko podszedł jeszcze bliżej, tak, że nie pozostało między nami zbyt wiele miejsca, i spytał:

– Jak masz na imię?

Nie odpowiedziałam. Nie zamierzałam zdradzać swojego imienia ani też kłamać, mogli to wyczuć jako zapewne dużo starsze ode mnie, może nawet o wiele dekad, Wampiry. Mężczyzna czekał, ale i ja byłam cierpliwa. Póki nie atakowali, mogłam grać na zwłokę i szukać rozwiązania w sytuacji zapewne bez wyjścia. Nagle stało się coś, czego nigdy bym się nie spodziewała.

– Ona jest nasza – warknął ktoś za mną, a ja szybko odwróciłam się, by zobaczyć, kto do nas dołączył. Między drzewami dostrzegłam grupę około dziesięciu Wampirów. Mężczyzna na czele o brązowych włosach i oczach syczał z wysuniętymi kłami na stojącego za mną srebrnookiego nieprzyjaciela. Po chwili jednak schował kły i zwrócił się do mnie:

– Poczuliśmy twoją więź – powiedział, a mnie zalała fala ulgi.

Nowo przybyły stanął obok i uścisnął moje ramię, jakby bał się, że wrogi Wampir mógłby mnie porwać.

– Wynoście się – powiedział do trójki czarnowłosych Wampirów, po czym zwrócił się, już konkretnie, do srebrnookiego: – Nie waż się tu wracać.

Wróg spojrzał na mnie jakby z niechęcią i przysunął usta do mojego ucha.

– Znajdę cię – powiedział i wrócił do swoich przyjaciół, wciąż patrząc na mnie z pogardą, zupełnie inaczej niż jeszcze kilka minut temu.

W mgnieniu oka cała trójka pobiegła w głąb lasu i zniknęła, a ja obróciłam się w stronę grupy Wampirów, która mnie uratowała i która mogła okazać się moim przeznaczeniem – moim klanem. Dopiero teraz stwierdziłam, że przez cały ten czas czułam w moim zimnym wnętrzu delikatną nić więzi, to cudowne ciepło, które teraz gasło, gdy się uspokajałam.

Zobaczyłam, że wszystkie Wampiry się do mnie uśmiechają i dotykają dłonią ust, a potem miejsca, gdzie znajdowało się serce, witając się ze mną. Ja również wykonałam ten gest. Wampiry ruszyły tam, skąd przybyły. Oprócz jednego. Ten, który kazał odejść trójce czarnowłosych, czekał na mnie. Podeszłam do niego i ruszyliśmy za resztą.

– Jak masz na imię? – powtórzył pytanie srebrnookiego, jednak jemu powinnam odpowiedzieć.

Mimo tego, jak się do mnie odnosili, czułam się jakoś nieswojo. Miałam wrażenie, że coś poszło zupełnie nie tak. Pomyślałam jednak, że to zapewne przez brak pewności siebie i potrzebę przystosowania się do nowej więzi.

– Ina – powiedziałam, a mężczyzna uśmiechnął się.

– Witaj w domu, Ino – powiedział, zatapiając we mnie spojrzenie, a ja pomyślałam wtedy tylko o tym, jak bardzo jego brązowe oczy różniły się od tych wyjątkowych oczu mężczyzny z lasu. Jak mocno utkwiło mi w pamięci jego spojrzenie i intensywny, srebrny blask jego tęczówek.

– Znajdę cię – powiedział na pożegnanie.

Zobaczymy… Urszula Antonina Piechota

Rodowita Wrocławianka, obecnie mieszkanka Bielan Wrocławskich. Miłośniczka sztuki kulinarnej z całego świata. Pasjonatka tworzenia nowych potraw oraz ciekawego i nietuzinkowego serwowania dań. Interesuje się dietetyką i zielarstwem, wpływem roślin na organizm człowieka i jego samopoczucie. Od wielu lat fotografuje świat przyrody, rośliny i zwierzęta, ale przede wszystkim świat makro. Uwielbia wycieczki i wędrówki ze swoim psem Orionem. W wolnym casie pisze opowiadania i powieści, najczęściej wciąż jeszcze do szuflady.

37
OPOWIADANIE

PREMIERA 21 CZERWCA!

ADRES REDAKCJI:

ul. mjr. Hubala 16c/1, 45-267 Opole

ADRES WYDAWCY:

Stowarzyszenie OKF Fenix

ul. Bytnara „Rudego” 2, 45-265 Opole

REDAKTOR NACZELNY: Maciej Janocha

WICENACZELNA: Emilia Noczyńska

REDAKTORZY: Marek Kolender, Maciej Janocha

AUTORZY OPOWIADAŃ: Leslie Allin Lewis, Julia Hejber, Urszula Piechota

KOREKTA: Klaudia Gacka, Justyna Mroczek-Żal, Laurencja Boruc, Gabriela Gardoń, Emilia Noczyńska

PROJEKT PRZEDNIEJ OKŁADKI: Ewelina Sobolewska

OPRAWA GRAFICZNA: Karolina Maćków, Oliwia Dombrow, Maja Rakszawa, Alex Gajosek, Ewelina Sobolewska

SKŁAD: Anna Rajwa

KOORDYNATOR PROJEKTU: Paweł Kwasik

STALI WSPÓŁPRACOWNICY: Patrycja Drabik, Malwina Miazga, Kevin Landas, Zuzanna Miziniak

PARTNERZY:

© Copyright by Stowarzyszenie OKF Fenix, Opole 2023 | ISSN: 2720-0019
E-MAIL:
O!FKA LITERACKI KWARTALNIK FANTASTYCZNY
OFKA@FENIX.RPG.PL
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.