O!Fka: Literacki Kwartalnik Fantastyczny #8

Page 1

Magazyn bezpłatny| 08 | 2023 | ISSN: 2720-0019 SŁOWIAŃSKIE WIEDŹMY I BABAJAGA PRZEPIS NA CZAROWNICĘ W KINIE I TELEWIZJI publicystyka opowiadania KWIAT PAPROCI NAKŁADKA ROZMOWA Z TŁUMACZEM MŁOTANACZAROWNICE JAKUBEM ZIELONKĄ wywiady

SPIS TREŚCI

PUBLICYSTYKA

4 SŁOWIAŃSKIE WIEDŹMY I BABA JAGA

Martina Mandera-Rzepczyńska

5 MIOTŁA, KOCIOŁ, CZARNY KOT, A JEŚLI

5 TRZEBA, SZCZYPTA SEKSAPILU – PRZEPIS

5 NA CZAROWNICĘ W KINIE I TELEWIZJI

Katarzyna Borucka

9 VAESEN – ZEPSUTY OWOC

WYWIADY

Wojciech Kowalski

13 O POLOWANIACH NA CZAROWNICE

13 SŁÓW KILKA

13 WYWIAD Z JAKUBEM ZIELONKĄ, TŁUMACZEM

13 MŁOTA NA CZAROWNICE rozmawiał Maciej Janocha

OPOWIADANIA

20 NIE ZAPOMNIJ Julia Wojdyła

30 PEGAZ I ŁOWCA Andrzej Fijałkowski

32 KWIAT PAPROCI Szymon Drzymała

38 NAKŁADKA Kacper Sumiński

MACIEJ JANOCHA

Polonista z wykształcenia. Przyszły nauczyciel i aspirujący pisarz fantasy. Pomysłodawca i przewodniczący Sekcji

Literackiej OKF Fenix. Lubuje się w literaturze, a przynajmniej jej sukcesywnym zbieraniu „na potem”. Pasjonat ubogiego humoru i gier słownych. Człowiek do rany przyłóż, jeżeli nie obawiasz się gangreny.

EMILIA NOCZYŃSKA

Studentka publikowania cyfrowego i sieciowego na UWr.

W wolnych chwilach uczy się litewskiego, gra w gry, fotografuje zwierzęta i głaszcze swojego królika. Z uporem maniaka znajduje sobie nowe zajęcia, na które nie ma czasu. I chociaż nie zna Opola, przez sen wyrecytuje imiona kotów z tamtejszego zoo.

WITAMY CZARUJĄCE GRONO!!

Od Macieja: Dziwna sprawa. Podczas pracy nad tym numerem prześladował mnie zapach mandragory, goździków i cynamonu. Nigdy podczas śledztwa nie zdarzyła mi się podobna sytuacja, lecz jeszcze nie polowałem na czarownice! Pierwsze łowy okazały się bardzo owocne. Spokojnie, drodzy czytelnicy – żadna znająca sztuki tajemne nie ucierpiała podczas pisania numeru! Ba, zamieszczone w niniejszym numerze artykuły pochodziły często z ich własnych biblioteczek i nie były wyłudzane żadnymi inkwizytorskimi metodami…

Gdy rozpocząłem research, nie mogłem sięgnąć po nic innego jak sam Młot na czarownice. Muszę Wam przyznać, że był to strzał w dziesiątkę, a przynajmniej tak myślałem, gdy dotarłem do jego pierwszego akapitu. Nie mogąc pojąć słów inkwizytorów (Kramera i Sprengera), złożyłem internetową wizytę tłumaczowi Młota, Jakubowi Zielonce, który cierpliwie wyłożył mi całą teorię. No, może nie całą, ale wystarczającą, żeby do tego źródła informacji podchodzić z pewną, należną inkwizytorom ze schyłku średniowiecza, krytyką. Gorąco Państwa zachęcam nie tylko do lektury, ale i do gaszenia wszelkich sporów. I do gaszenia powstałych w ich wyniku stosów…

Kolejni goście O!Fki, już zapewne Wam doskonale znani, to zaprawione w boju publicystki! Martina Mandera-Rzepczyńska opowiedziała o czarownicach. Oj, tutaj muszę sprostować, że chodzi o WIEdźmy, które dzieliły się swoją wiedzą. Tak, moi Drodzy – wiedza okazała się dla nich powodem nienawiści i wielu, wielu dziwnych przekonań oraz zabobonów. Uprzedzając fakty – nie, to nie przez krzywe spojrzenie kwaśniało mleko. To przez brak lodówki! A co z naszą redakcyjną koleżanką Kasią? Kolejny raz podjęła się zadania z rodzaju tych, które filmoznawcy lubią najbardziej! Filmy z czarownicami będą polecać się na czarujący seans!

Tak się teraz zastanawiam, o czym zapomniałem? Może chodził mi po głowie jakiś tekst o Magic: The Gathering? Zapomniałem powiadomić jakiegoś inkwizytora-redaktora o zakończonym śledztwie?

Speaking of witch! W śledztwie pomogła mi również Emilia Noczyńska –redaktorka, graczka, fotografka i czarodziejka słowa! Mam nadzieję, że nie raz jeszcze urzeknie Was, jak to czyniła wcześniej na łamach O!Fki, ponieważ przejmuje ona stery wicenaczelnego!

Od Emilii: Cześć! Bardzo mi miło, że piszę teraz do was z tej małej rubryczki z prawej strony początku O!Fki. Jeszcze nie tak dawno temu w życiu bym się tego nie spodziewała. Ba, nawet nie słyszałam o O!Fce… Ale jak powszechnie wiadomo – życie lubi zaskakiwać! Jednak mniej o mnie, a więcej o naszym magazynie… Mówiąc o publicystyce, Maciej chyba zapomniał wspomnieć o poradniku Ponurego Mortisa! Twórca kanału RPGowa Bestia przybył specjalnie po to, by opowiedzieć co nieco o tworzeniu własnej kampanii RPG. Tekst idealny dla znających się już trochę na rzeczy oraz zupełnych laików.

Pora wspomnieć o tym, co tygryski lubią najbardziej – o opowiadaniach! W tym numerze zostaliśmy łaskawie obdarowani przez los aż czterema tekstami, w tym dwoma zwycięskimi. Czekaliście na oficjalne wydanie zwycięskiego opowiadania „Literackiego Fenixa”? My też! I teraz nadszedł ten czas – przedstawiamy Wam tekst Julii Wojdyły, o którym Opolanie na pewno będą pamiętać, pt. Nie zapomnij. Premierę ma również Pegaz i łowca autorstwa mistrza krótkiej formy, zwycięzcy „Literackiego Fenka”, Andrzeja Fijałkowskiego! Nie zabraknie i tekstu pewnego starego wyjadacza, Szymona Drzymały, którego twórczości z pewnością nie trzeba przedstawiać. Jeśli jednak nie lubicie średniowiecznych klimatów, zapewne do gustu przypadnie Wam Nakładka Kacpra Sumińskiego. Trochę sci-fi, trochę agresywnych kotów, trochę mafijnych pojedynków. Wybuchowa mieszanka!

Cóż mogę więcej rzec? O!Fka ciągle się rozwija i będzie rozwijać. Być może na horyzoncie szykują się pewne zmiany… Ale o tym może kiedy indziej (bo powiem o słowo za dużo), zapraszamy do lektury! I pamiętajcie – na koniec świata i jeszcze dalej!

publicystyka
graf. zuzanna miziniak

wiednich słów, zazwyczaj modlitw, nad głową osoby proszącej o pomoc. Szeptuchy rzadziej doradzają używanie jakichś specyfików czy ziół, jednak w popkulturze utarła się właśnie taka ich wizja. Pytając, co sądzą o nich ludzie z Podlasia, można by odpowiedzieć słowami Iwony Zajfryd, że „otoczone są one specyficznym kultem i szacunkiem”. Natomiast o ich skuteczności mogą świadczyć długie kolejki przed chatkami. Ich działań nie można nazwać pracą, gdyż nie mają one z nich korzyści materialnych. W zamian za swoją pomoc szeptuchy zwykle otrzymują dary w postaci artykułów spożywczych, co też jest utarte kulturowo. Poprzedniczki współczesnych słowiańskich wiedźm za swoją działalność również przyjmowały barter –jajka, mleko, czy też pomoc w porządkowaniu obejścia i na roli. Szeptucha swoją wiedzę przekazuje kolejnej szeptusze, a ta następnej, co trwa od pokoleń. Ich wiedza „magiczna”, a właściwie życiowa mądrość i nieprzenikniona wiara w szepczące modły, sprawia, że w folklorze są one widziane jako osoby nieśmiertelne. Podobnież Baba Jaga. Jedyne, co je różni, to fakt, że nie podróżują w moździerzu. Tak, tak, w moździerzu! W popkulturze utarło się, że czarownice przemieszczają się za pomocą miotły, jednak rodowita słowiańska wiedźma używa w tym celu moździerza; ażeby nie tkwić w miejscu, odpycha się tłuczkiem. Jest to obraz dość abstrakcyjny, jednak nie mniej dziwny niż latanie na miotle.

Poza niezwykłym środkiem lokomocji Baba Jaga posiada domek na kurzej stópce. Ów budynek również wzbudza wiele kontrowersji. Skąd literacka Baba Jaga go posiada? Prawdopodobnie z północnej Rosji, gdzie domy budowano na palach, by nie zniszczyły je wieczna zmarzlina, śnieg i odwilż. W Rosji Baba Jaga też jest mocno rozpowszechniona.

Tajemnicza chatka jest elementem zawieszonym między niebem a ziemią, między życiem a śmiercią. Również czarny kot, kruk czy też sowa i wąż wskazują na transformacyjny charakter Baby Jagi. Postać ta jest zatem strażniczką życia i śmierci, opiekunką przemiany. Dzieci wysyłane do niej w bajkach miały ulec przekształceniu – z dzieciństwa miały wejść w dorosłość. Baba Jaga gra więc w bajkach rolę nauczycielki oraz osoby przeprowadzającej inicjację. Dziki, odludny i głęboki las, gdzie mieściła się jej chata, sprzyjały wprowadzeniu do świata natury dzikich instynktów, pradawnych mądrości i wreszcie… idealnie nadawały się do przemiany. Baba Jaga wyciąga z człowieka to, co najmroczniejsze: czyż Małgosia nie zmienia się ze słodkiej dziewczynki w bezwzględną morderczynię, wrzucając wiedźmę do kotła? Oczywiście robi to, by bronić siebie i brata, jednak nadal jej czyn pozostaje okrutny. Małgosia, która wygrywa z Babą Jagą, pomyślnie przechodzi inicjację, staje się dorosłą kobietą. A Jaś? No cóż... Może innym razem sam sprosta wyzwaniu.

W niektórych bajkach Baba Jaga zwana jest również Babą Drasznicą i zamiast kota towarzyszy jej smok. Bywa wówczas łączona z Ażi z mitologii irańskiej. Wskazuje to na szeroki wachlarz mitologii oraz kultur, gdzie jej postać występowała. Niemcy nazywają ją Frau Holle, w Rumunii jawi się jako Vijbaba, podobnie z resztą w Japonii, gdzie nazywana jest Yubaba. W kręgach europejskich występuje również na Węgrzech jako czarownica Bogorkań, a we Włoszech – Befana. Albańczycy i Chorwaci mają swoją Jagę, którą straszą dzieci – Syqenëzę. Podobna jest ona do greckiej Kirke, którą znamy z Odysei Homera. Na północy, na Islandii oraz w Norwegii, występuje Grýla, która podobnie jak Baba Jaga uwielbia dziecięce mięso. Również u ludów zamieszkujących Kaukaz możemy spotkać postać złej czarownicy – Naszguszidzy/Naguczicy.

Skoro zła wiedźma podobna do Baby Jagi występuje w tak wielu kulturach, to kim ona właściwie jest? Obecnie próbuje się zrekonstruować pierwotną funkcję tej postaci. Dopatruje się w niej władczynię zwierząt oraz boginię związaną ze światem chtonicznym. Nie można wykluczyć, iż pierwotnie była ona potężnym bóstwem żeńskim zajmującym się więcej niż jedną dziedziną. Mogła być równa boginiom zajmującym się losem, np. Rodzanicom. Swoją drogą, w słowiańskim rodowodzie wiedźmy mają wpisaną współpracę z tymi właśnie boginiami. Możliwe jest również, co zaznaczyłam już wcześniej, że pierwotną funkcją Baby Jagi było obrzędowe inicjowanie młodzieży (stąd motyw pożerania dzieci), a sama Jaga była kapłanką. Według Zygmunta Krzaka „chodzi tu o zohydzoną postać dawnej bogini, charakterystykę stworzoną przez męskie elity religijne i świeckie, zwalczające religię matriarchalną”. Idąc takim tropem, moglibyśmy orzec, że wraz z postępującą chrystianizacją społeczeństw i ustępowaniu matriarchatowi na rzecz patriarchatu, postać Baby Jagi została zdemonizowana oraz uznana za wcielenie zła. Moim zdaniem jest to wizja przesadzona, a sama Baba Jaga jest przykładem rozwoju postaci mitycznej, kulturowej i literackiej w sposób darwinowski, ewolucyjny, związany ze zmianami potrzeb ludzi na przestrzeni dziejów.

Martina Mandera-Rzepczyńska

Z wykształcenia historyczka, skandynawistka.

Z zamiłowania zielarka

i wielbicielka literatury dworskiej, a także magii wikińskiej. W czasie wolnym zajmuje się rekonstrukcją historyczną i pisaniem bajek dla dzieci.

Kim jest czarownica? Jakie ma cechy szczególne? Czym nas przyciąga, a czym odstrasza? Czy zawsze była taka, jaką widzimy ją teraz i czy zawsze taka będzie? Czy powinniśmy się jej bać, a może ją polubić? Po prawdzie, definicja jest tu potrzebna. Odpowiedzi na powyższe pytania zależą od dwóch znaczących czynników: czasu i miejsca. To one mają największy wpływ na znalezienie określenia, które – co nieuniknione – ulega stale pewnym poprawkom. Przestrzeń, w jakiej znajdujemy się jako społeczeństwo, kierunek, w jakim zmierza popkultura, aktualna moda i nastroje społeczno-polityczne, aż w końcu nasze emocje i nagromadzone uprzedzenia są odpowiedzialne za definiowanie całej rzeczywistości – w tym postaci czarownicy i jej cech. Choć dziś jej wizerunek to dla nas ciekawostka i kolejna wygodna opcja przebrania na halloweenowy wieczór, kiedyś kojarzył się tylko i wyłącznie z najczystszą postacią zła. Nie tylko rzekome bycie czarownicą, lecz także związek z czymkolwiek, co mogło być magiczne, wiązało się z oskarżeniem o czary i spiskowanie z diabłem. Historią polowań na czarownice nie będziemy się tu zajmować, jednak warto pamiętać, że odbijać się będzie ona echem w szeroko rozumianej popkulturze jeszcze przez wiele, wiele lat. Jeśli się głębiej zastanowimy, zauważymy, że portret czarownicy od momentu zaistnienia na wielkim ekranie zmieniał się niejednokrotnie, przybierając różne formy. Nie sposób wymienić wszystkie filmowo-telewizyjne czarownice, więc jeśli nie znajdziecie tu swojej ulubionej, nie miejcie żalu. Dzięki książkom i komiksom, a później przez kino i telewizję, obraz wiedźmy umocnił się w naszej świadomości niezwykle mocno. Istnieje spora szansa, że zbiorowe wyobrażenie na ten temat zawsze znajduje się gdzieś z tyłu głowy. Jeśli zapytamy dziecko lub samych siebie, kim jest i jak wygląda czarownica czy wiedźma, usłyszymy bez zająknięcia o Babie Jadze, o Jasiu i Małgosi, ktoś

kot
5
graf. zuzanna miziniak
publicystyka

wspomni o wielkim, szpiczastym kapeluszu, ktoś inny o wielkim nosie i latającej miotle. W ten sposób wyklaruje się nam wizerunek statystycznej czarownicy: brzydkiej, starej, wrednej kobiety mieszkającej w lesie, polującej na dzieci, przebywającej w towarzystwie czarnego kota, kruka albo innego mrocznego zwierzęcia.

Wiedźma czy czarownica to niekwestionowana królowa zła i chaosu, wyrzutek i zmora społeczeństwa, kobieta poza wszelkimi przyjętymi normami i granicami, sprzeciwiająca się status quo; symbol zarówno szeroko pojętej brzydoty, jak i społecznego ostracyzmu, bądź (o czym później) seksualnego wyzwolenia. To postać gniewna, grzeszna, niemoralna i niebezpieczna, obciążona zazwyczaj tragicznym backstory, uginająca się pod ciężarem powszechnej mizoginii, pozbawiona świetlanej przyszłości, niszcząca w gniewie wszystko, co dobre i piękne. Czarownica skazana jest na nieskończone cierpienie, a tradycyjne, chrześcijańskie wartości są jej obce – spiskuje wszak z diabłem i siłami zła. Oddaje się czarnej magii, niszcząc od środka spokój lokalnej społeczności lub zagrażając jej moralności; oskarżana niejednokrotnie o najgorsze przestępstwa i plagi, choroby i wojny, przedstawiona jest zazwyczaj w negatywnym świetle. Zdarza się, że niesie za sobą nagrodę (trzy dobre wróżki w Śpiącej Królewnie, Błękitna Wróżka w Pinokiu oraz Dobra Wróżka w Kopciuszku), częściej jednak karę (protagonistka Czarownicy (2014) oraz wiedźma z Robina Hooda (1991) Kevina Reynoldsa), przepowiednie dla głównego bohatera (trzy wiedźmy w Makbecie) czy oczekuje zapłaty (wiedźmy z Krzywuchowych Moczarów z gry Wiedźmin 3: Dziki Gon) Jeśli czarownica jest piękna, to swoją urodą, seksualną energią i jawną cielesnością przyciąga zazdrosne i nachalne spojrzenia. Jeśli jest – najprościej rzecz ujmując – stara i brzydka, to zmusza nas do spuszczenia wzroku i ucieczki, wygłoszenia niepochlebnych komentarzy, wzbudza w nas też strach i lęk. Z której więc strony nie spojrzymy –zawsze jest źle i niewygodnie.

TYLKO ZŁE CZAROWNICE SĄ BRZYDKIE

W czasach kina niemego tematyka baśniowa i fantastyczna czy iluzjonistyczne sztuczki były bardzo popularnym motywem przewodnim –dostarczały rozrywki i wywoływały niemałą ekscytację wśród publiczności. Choć trzeba przyznać, że czarownice i wiedźmy pojawiały się w filmach stosunkowo rzadko. Jeśli już w nich występowały, to symbolicznie prezentowały nierówną walkę swojej płci z resztą społeczeństwa lub – jak w późniejszym filmie Maid in Salem (1937) z Claudette Colbert – odkupywały swoje winy z pomocą odpowiedniego mężczyzny. W historii filmowych czarownic ważne miejsce zajmują szwedzkie Czarownice (1922) w reżyserii Benjamina Christensena. Film ten, łącząc gatunkowe elementy dokumentu i horroru, przedstawia historię przesądów i wierzeń dotyczących czarownic, jednocześnie pozwa-

lając sobie na dosłowność i sugestywność. Wkroczył na amerykańskie ekrany w erze rozhulanego jazzu i swingu, a także sufrażystek, przez co poniekąd nawiązywał do nierównej walki z systemem o kobiecą niezależność.

Należy jeszcze pamiętać (à propos systemu) o Kodeksie Haysa – konserwatywnym zbiorze zakazów i zaleceń obowiązujących od 1934 do 1968 roku – który dyktował filmowcom, co można, a czego nie można pokazywać w kinie. Zakazano wtedy treści, które ówcześnie uznano by za obsceniczne, wulgarne i moralnie niepokojące – a więc związków homoseksualnych, namiętnych pocałunków, scen seksu, nagości czy zmysłowości. Zdradę ukazywano jako zachowanie karygodne, a podział na dobro i zło był oczywisty. Świat pozostawał czarno-biały, bez żadnych odcieni szarości. Ten sposób przedstawiania rzeczywistości odcisnął piętno na wizerunku czarownicy – Zła Królowa z disneyowskiej Królewny Śnieżki (1937) jest tego najlepszym przykładem. Zazdrosna o urodę i młodość pasierbicy odprawia czary, by pod postacią szpetnej staruszki-czarownicy otruć młodą dziewczynę i zwyciężyć w walce o miano najpiękniejszej. W tej wersji czarownica jest czystym złem, bez ani jednej dobrej cechy – przemawia przez nią zazdrość, zawiść, próżność. Negatywny wizerunek macochy-czarownicy potęgowany jest przez skontrastowanie go z niewinną, uroczą Śnieżką. Wracamy więc tym sposobem do naiwnej narracji w kwestii dobra i zła: to, co dobre, jest piękne – pod każdym względem. A to, co złe, jest brzydkie i otoczone mrokiem.

Podobnie w drugim tytule, który ukazał się dwa lata później. W Czarnoksiężniku z Krainy Oz (1939) mamy wiedźmę – Złą Czarownicę z Zachodu – która swoim wyglądem i zachowaniem nie pozostawia wątpliwości, kto w tym filmie jest prawdziwie mrocznym charakterem. Szuka zemsty za śmierć swojej siostry (również wiedźmy) zgarbiona, z wychudzonymi, długimi palcami, skrzeczącym głosem, zieloną skórą, podkrążonymi oczami, w szpiczastym, czarnym kapeluszu oraz w czarnych szatach i z miotłą w ręku. To niekwestionowana kwintesencja zła, największy, najbardziej wpływowy wizualnie i charakterologicznie wzór, którego reminiscencje będą pojawiać się później wielokrotnie m.in. w animacjach dla dzieci. Przykładem są przygody Toma i Jerry’ego (The Flying Sorceress (1956)), duszka Kacpra (The New Casper Cartoon Show, odcinek The Witching Hour (1963)) czy Kaczora Donalda (halloweenowe Trick or Treat (1952)). Można by było równie śmiało opisać znaczną część dorobku Walta Disneya, w którego filmach złowrogie siły przybierały twarz czarownicy niejednokrotnie i którego symbolika polegała na najprostszych skojarzeniach i zestawieniach dobra ze złem. Jednak ze względu na mnogość tytułów zrobię to przy innej okazji.

Co ciekawe, jeśli zagłębić się w wizualnych przymiotach wiedźmy z lat 30. XX wieku, można odnaleźć sugestie, że wspomniany wcześniej wizerunek – sprawiająca wrażenie

chorej skóra, haczykowaty nos, ciemne szaty i kapelusz, a także chciwe i zachłanne podejście do życia – wywodzi się z antysemityzmu. Więcej – antyżydowska i antykobieca reprezentacja czarownic miała być przyzwoleniem na ostracyzm i tortury wobec tych grup społecznych. Dla przykładu spójrzmy na wymienione wcześniej postaci: każda z nich otrzymuje karę i tragiczny koniec. Disneyowska Zła Królowa za swoje przewinienia ginie, spadając z klifu (dodatkowo przygnieciona głazem), zaś czarownice z filmu Flemminga spotyka równie ciężki los – Zła Czarownica ze Wschodu ginie przygnieciona domem, zaś jej sławniejsza siostra, Zła Czarownica z Zachodu, rozpuszcza się w wodzie. Wszystko to w ramach społecznej sprawiedliwości, walki ze złem i zgodnie z Kodeksem Haysa.

BLOND LOKI, TROCHĘ CZARÓW I RODZINNY CONTENT

Kolejna dekada w kinie nie oferowała widzom zbyt wielu tytułów o wiedźmach, wprowadziła jednak zasadniczą zmianę: czarownica przestała być szpetną staruchą w czarnej szacie, a – z pomocą pięknej Veroniki Lake – stała się wysoką, atrakcyjną kobietą o długich blond lokach. W 1942 roku premierę miała komedia romantyczna Ożeniłem się z czarownicą. Wszystko, co w niej zawarte, miało lekki, czarujący i niezobowiązujący wydźwięk. Młoda wiedźma Jennifer (Veronica Lake) w ramach zemsty za spalenie na stosie wieki temu pragnie uwieść potomka swoich oprawców, jednak, jak można łatwo się domyślić, nie wszystko idzie zgodnie z planem. Nasza bohaterka zamiast otruć mężczyznę eliksirem miłości, przez pomyłkę spożywa go sama. Film Renégo Claira – wspaniale oświetlony, dobrze zagrany, lekki, łatwy i jednocześnie nieco seksistowski – staje się znakiem swoich czasów, przedstawiając tytułową czarownicę i inne kobiety jako trudne, kapryśne, irytujące i przysparzające samych problemów. Wiedźma zaś – choć tym razem w ciele pięknej kobiety – swoim przybyciem niszczy społeczny ład, gdyż to przez nią ułożone życie aspirującego polityka (oczywiście w komediowym stylu) lega w gruzach. To dzięki niej planowany ślub nie dochodzi do skutku. Choć mężczyzna w nagrodę, zgodnie z tytułem filmu, poślubia czarownicę, to ówczesna widownia wiedziała, że wiedźma, nawet z twarzą i urokiem Veroniki Lake, oznacza kłopoty.

Rok później na ekranach pojawia się film, który można określić mianem wielkiego kina. Duński Dzień gniewu (1943) opowiada (w telegraficznym skrócie) o XVIII-wiecznej protestanckiej zbiorowej histerii skupionej wokół grzechu, umysłowej ciasnocie pulsującej w lokalnej społeczności i jej konsekwencjach. Paranoiczne podejrzenia o bycie innym oraz społeczny ostracyzm wybrzmiewają bardzo silnie w filmie Carla Theodora Dreyera – nakręcony w czasach niemieckiej okupacji, dla

6
publicystyka

wielu widzów niósł za sobą czytelny komentarz. W tej produkcji nie możemy mówić o znaczącej zmianie w ukazaniu czarownicy, a raczej o jej kulturowym wymiarze i roli.

Lata 50. i pierwsza połowa lat 60. XX wieku zdają się ostatnim momentem na długi czas, kiedy popkultura chwyta po schemat „dobrej czarownicy”. Nie bez znaczenia pozostaje fakt istnienia telewizji jako szeroko dostępnego medium, którego oglądanie postrzegano wtedy nie tylko jako czystą rozrywkę, lecz także jako rodzinną aktywność – to właśnie kształtowało przyszłe pokolenia i amerykańską kulturę. Dlatego też prezentowanie czarownic na małym ekranie odgrywało równie ważną rolę, co oglądanie ich na tym dużym. Nie było już wrednej staruchy ze złowrogą wróżbą ani uwodzicielskiej, pięknej kobiety kradnącej narzeczonych (nie licząc Bell, Book and Candle (1958)). Zamiast nich pojawiła się udomowiona żona i matka. Czarownice od tej pory, z drobną pomocą czarów i magicznych sztuczek, miały wieść rodzinne i (względnie) spokojne życie na amerykańskich przedmieściach, opiekować się rodziną, wspierać męża, a także stanowić ważny element lokalnej społeczności. Miały też być bliskie amerykańskim kobietom lat 60. – mieć podobne problemy, zmartwienia (również związane z głośnym wtedy problemem rasizmu czy przemocy seksualnej) oraz podejmować podobne do nich decyzje. Były sprawcze, jednak wciąż uwięzione w tradycyjnych genderowych rolach matek i żon. W tym miejscu należy wymienić kilka tytułów, które wpisały się w mniej lub bardziej w powyższy schemat – sitcom wzorujący się na filmie z Veronicą Lake, Bewitched (1964–1972), w którym czarownica Samantha Stephens poślubia śmiertelnika Darrina, serial Rodzina Addamsów (1964–1966), w którym piękna Morticia Addams pielęgnuje ognisko domowe czy serial animowany Sabrina the Teenage Witch (1970–1974) opowiadający o przygodach typowej, amerykańskiej nastolatki, która, oprócz licealnych problemów, tak całkiem przy okazji, ma magiczne moce.

PO KODEKSIE, W RAMACH HORRORU, Z PANIKĄ W TLE

W 1968 roku Kodeks Haysa odchodzi w niepamięć. W tym samym czasie w pewnych kręgach rośnie zainteresowanie okultyzmem, młodzież szaleje masowo za rock and rollem, tradycyjne wartości tracą na znaczeniu, kwitnie druga fala feminizmu skupiająca się w dużej mierze (i w skrócie) na prawach kobiet do aborcji i ich seksualności, nasilają się protesty przeciwko wojnie w Wietnamie, a na popularności zyskują slashery i kino eksploatacji. Filmy stają się bardziej dosłowne, graficzne, brutalne i krwawe. Twórcy, dostrzegając społeczno-polityczne nastroje i potencjał w postaci kobiety magii, umieszczają ją tym razem nie w komedii romantycznej czy dramacie, a w gatunkowym horrorze (jak na przykład w: Black Sunday (1960), The Witches (1966), Cry of the Banshee (1970), Diabłach (1971), Season of the Witch (1973), Babie Yadze

(1973), The Spell (1977), Suspirii (1977)), uznając, że właśnie tam rozwinie skrzydła najbardziej. Filmowe czarownice wyrywają się więc z okowów i ciasnych schematów – od teraz są wyzwolone, roznegliżowane i wracają do odprawiania czarów, uciekając od patriarchalnych oczekiwań czy wzorców, by żyć – w końcu, wreszcie i nareszcie – w zgodzie ze sobą. Jawnie spiskują z diabłem, odprawiają groźne czary, szkodzą śmiertelnikom i nie wstydzą się niczego. W tym okresie światowe kino proponowało w temacie czarownic całkiem sporo tytułów, jednak tylko kilka z nich wzmocniło rodzące się niepokoje społeczne związane z magią, a w mojej ocenie trzy wprowadzały pewne konkretne zmiany.

Wraz z Dzieckiem Rosemary (1968) Roman Polański, według recenzji Andrew Sarrisa, „przekształcił wszystko to, co utożsamiano z kinem klasy B, w kino klasy A” i sprawił, że zło, okultyzm, czarna magia, satanistyczne praktyki – które do tej pory miały wyłącznie wydźwięk fantastyczny – wymknęły się spod kontroli i stały się realne, były na wyciągnięcie ręki. Czyhały na nas tuż za rogiem, w naszym własnym domu. W tej historii to kobieta, Rosemary (Mia Farrow), staje się ofiarą – ma wbrew swojej woli i zgodnie z oczekiwaniami sekty urodzić dziecko szatanowi. Przemoc stosowana tu jest za pomocą rytuałów, które wykonują jej kochający mąż i sąsiedzi – twarz czarownicy nie ma już zatem haczykowatego nosa czy blond włosów, a rysy najbliższej nam rodziny i przyjaciół. Zaś centrum wszelkiego zła stanowią pielesze. Jest to też pierwszy raz, kiedy męska wersja czarownicy wyraźnie zaznacza swój byt – nie mamy przecież do czynienia z dobrymi, mądrymi i doświadczonymi magami czy czarnoksiężnikami, lecz spiskującymi, knującymi, okrutnymi mężczyznami, dla których czarna magia jest drogą do celu.

W filmie Briana De Palmy, Carrie (1976), przedstawiono horror dorastania. Szeroko rozumiana przemoc wobec młodej dziewczyny, tytułowej Carrie (Sissy Spacek), czyha na nią zarówno w domu (ze strony okrutnej i religijnej matki), jak i w szkole (ze strony uprzedzonych i agresywnych koleżanek z klasy). Kiedy jej moce telekinezy się ujawniają, widzowie są wyraźnie podzieleni: z jednej strony w pełni rozumieją jej gniew, z drugiej zaś z przerażeniem oczekują kolejnych działań. W tym filmie nie pojawia się czarownica jako taka, a wyraźna jej metafora. Społeczny brak zrozumienia, skumulowane ułomności systemu, wykluczenie oraz przemoc, wobec tego, co kobiece i naturalne (w tym przypadku menstruacja), są demonizowane i karane równie mocno, co wieki temu i – co kluczowe – spotyka się z zemstą ofiary. W 1978 roku na ekranach kin pojawiła się nowa wersja Czarnoksiężnika z Krainy Oz, która zaliczyła komercyjną i artystyczną porażkę. The Wiz Sidneya Lumeta zasiliła czarnoskóra obsada, m.in. Lena Horne i młody Michael Jackson. Produkcja luźno nawiązuje do broadwayowskiego musicalu o tym samym tytule i miała zrobić

dla ówczesnego czarnego kina to samo, co Czarna Pantera (2018) kilka lat temu dla współczesnego. Dorotka (Diana Ross) jest tym razem nauczycielką z nowojorskiego Harlemu, która przypadkowo trafia do magicznej krainy i wraz z nowo poznanymi przyjaciółmi szuka drogi do domu. Zła Czarownica z Zachodu (zagrana tutaj przez Mabel King) jest kolorowa, krzykliwa i wygląda wręcz karykaturalnie – świadomie przedstawiono ją jako typową, groźną i głośną „czarną mamuśkę”, co sprawia, że film Lumeta zamiast wyrwać się z wieloletnich stereotypów, jedynie je pogłębia. Jest to jednak pierwsza produkcja, w której pojawia się pełnoprawna postać czarnoskórej czarownicy – do tamtego momentu taka nie istniała.

Lata 80. XX wieku to – oprócz neonowych kolorów i mody na fitness – czas, w którym masowa amerykańska histeria i strach przed satanizmem urosły do ogromnej skali. Teorie spiskowe o tym, że w amerykańskich piwnicach i na cmentarzach po kryjomu odprawiane są satanistyczne rytuały, pojawiały się regularnie w programach śniadaniowych i informacyjnych. Kumulowało to w ludziach poczucie, że siły zła kuszą młodych z każdej możliwej strony, a w szczególności przez radio i telewizję, muzykę i nieodpowiednie filmy. Jest to również dekada, która postawiła rodziców przed takimi problemami jak rozprzestrzenianie się AIDS i związana z nim dezinformacja, co zrodziło kolejną falę chaosu w całych Stanach, oraz niepokój towarzyszący zażywaniu podstawowych leków (spowodowała to seria tajemniczych zgonów w 1982 roku po spożyciu przeciwbólowego Tylenolu). Ile prawdy było w opowieściach o masowym uprawianiu czarnej magii – trudno powiedzieć, jednak ich nasilenie sprawiło, że liczba tytułów o czarownicach i czarach zdecydowanie zmalała. Dopiero na koniec dekady wiedźmy zaczęły wracać do łask. Od wtedy kobiety magii zdecydowanie dały się lubić i daleko im było do swoich poprzedniczek z wcześniejszych lat: w filmie Czarownice z Eastwick (1987), choć tytułowe kobiety sypiają z diabłem (Jackiem Nicholsonem), to mają piękne twarze Cher, Susan Sarandon i Michelle Pfeiffer, a ich codzienne życie, tak na dobrą sprawę, nie różni się od naszego. Elvira, władczyni ciemności (1988), choć mroczna i uwodzicielska, łączy ze sobą elementy komedii i kampu. Zaś Kiki z Podniebnej poczty Kiki (1989) to urocza trzynastoletnia dziewczyna, która choć ma czarnego kota u boku i lata na miotle, jako początkująca czarownica wzbudza swoją serdecznością i odwagą jedynie sympatię.

PROBLEMY NASTOLATEK, JEDNA WAŻNA

SZKOŁA I CZAROWNICA, KTÓREJ NIE BYŁO

Lata 90. XX wieku oraz początek nowego stulecia przyniosły nieoczekiwany zwrot w prezentowaniu czarownic w telewizji i kinie. Lata po tym, kiedy Stany panicznie odsuwały od siebie jakiekolwiek myśli okołomagiczne, okazało się, że są teraz gotowe przyjąć z powro-

7
publicystyka

tem w swe łaski wiedźmy, czarne koty, latające miotły i parujące kotły. Co więcej, nawet jeśli w filmach pojawiały się: motyw miasteczka Salem, polowanie na dzieci, chęć zemsty czy odprawianie czarów, twórcy zgrabnie łączyli je z tematyką przyjaźni i siostrzeństwa, niejednokrotnie serwując widowni kino familijne i przygodowe. Jedno było pewne: panika wokół satanizmu osłabła, a dziewczyny ze Spice Girls wykrzykiwały głośno hasła o kobiecej sile (girl power), mówiąc wszystkim, że to właśnie kobiety posiadają władzę. W tym czasie premierę miały filmy dziś uznawane za halloweenowe klasyki – Wiedźmy (1990), Hokus pokus (1993), urokliwe Kacper i Wendy (1998), a nawet nowa wersja przygód Rodziny Addamsów (1991 i kontynuacja z 1993). Do telewizji powróciła Sabrina Spellman w Sabrinie, nastoletniej czarownicy i na kilka lat zawojowała teleodbiorniki swoimi licealnymi zmartwieniami i przygodami – najpierw w serialu (1996–2003), później w animacji (1999–2000, 2003–2004). Zresztą nie tylko ona posiadała magiczne moce – mogły się nimi pochwalić również nastoletnie uczennice Szkoły czarownic (1996), młode kobiety z serialu Czarodziejki (1998–2006), bohaterki grane przez Sandrę Bullock i Nicole Kidman w Totalnej Magii (1998), bliźniaczki z Magicznego duetu (2005) czy tytułowa czarownica, Cassie Nightingale, w Good Witch (2015–2021). Tym samym ukazał się nam kolejny wizerunek czarownic – w tej dekadzie to młode, waleczne, ciekawe życia kobiety, które wiedzą, czego chcą i nie boją się wyzwań.

Nie można jednak opowiadać o czarach i wiedźmach bez wspomnienia o „chłopcu, który przeżył”. Ludzie z niemal całego globu oszaleli na punkcie przygód młodego czarodzieja Harry’ego Pottera. Obserwowali je z wypiekami na twarzy przez praktycznie całą dekadę (2001–2011) i natychmiast zapałali miłością i sympatią do poszczególnych postaci. Autorka serii, J. K. Rowling, oprócz ukazania nam przytłaczającej wręcz różnorodności świata przedstawionego (biorąc pod uwagę chociażby funkcjonowanie samego Hogwartu), udowodniła, że czarownica w ramach jednego uniwersum może być wspaniałą, kochającą matką (Molly Weasley), mądrą, młodą kobietą pełną odwagi (Hermiona Granger), lojalną siostrą (Ginny Weasley), surową, ale sprawiedliwą nauczycielką (Minerwa McGonagall) oraz doskonałym sportowcem (Angelina Johnson). Zarówno książkowa, jak i filmowa wersja oparły się nasilonym protestom religijnych fanatyków, którzy dostrzegali w historii młodego czarodzieja pochwałę czarnej magii. Ukazuje to, że masowe histerie rodem z lat 70. i 80. odeszły w niepamięć.

Najsławniejszą czarownicą okazuje się jednak ta… która nigdy nie istniała. W 1999 roku premierę miał film jedyny w swoim rodzaju, którego sukcesu i rozgłosu już raczej żaden inny

nie powtórzy; film, który na stałe wpisał się do horrorowego kanonu, stał się globalnym fenomenem i który pozwolił milionom myśleć, że wydarzenia w nim zawarte zdarzyły się naprawdę. The Blair Witch Project zdobył rozgłos na całym świecie, choć pojawił się w momencie, kiedy internet dopiero raczkował, nikt nie znał określenia słowa viral, nie było social mediów, a rewolucyjny w tamtym czasie format found footage był prawdziwą świeżynką i swoje drugie życie zyskał dopiero lata później, przy okazji Paranormal Activity (2007). Fabuła filmu była prosta: trójka studentów badała historię legendarnej czarownicy z Blair, która rzekomo wciąż zamieszkiwała pobliskie lasy i straszyła śmiertelników w nocy. Udali się na miejsce, gdzie przeprowadzili wywiady z mieszkańcami, by koniec końców spotkać tą, której szukali. Czy aby jednak na pewno? Widzowie czarownicy nigdy nie zobaczyli – żaden kadr nie ukazał jej w pełni lub fragmentarycznie, a jedynie sugerował jej poczynania i obecność, strasząc tak naprawdę tym, co wyobrażone. Jest to zagranie lepsze niż w Spielbergowskich Szczękach (1975), gdzie spotkanie z potworem jest ograniczone do minimum. W przypadku filmu Daniela Myricka i Eduardo Sáncheza chodzi tak naprawdę o potencjalne zetknięcie z wiedźmą i jego konsekwencje – jej wygląd jest sprawą drugorzędną i do dziś pozostaje tajemnicą.

TIKTOKOWE ZODIAKARY PRZEJMUJĄ STERY I WRACAJĄ DO KORZENI

Od kilku lat, a szczególnie od czasu pandemii, wśród użytkowników social mediów możemy obserwować nagły wzrost zainteresowania szeroko pojętym spirytualizmem, astrologią, czarami wszelkiego rodzaju, leczeniem kryształami i innymi praktykami okołomagicznymi. Choć wiara w to, że planety i gwiazdy mają kontrolę nad naszym życiem, nie jest niczym nowym –liczy przecież tysiące lat – to niezliczone kanały na YouTubie oraz profile na TikToku poświęcone tej tematyce biją rekordy wyświetleń. Być może to nasza wewnętrzna potrzeba wiary w siły wyższe albo zmęczenie religijnymi dogmatami i instytucjami kościelnymi, może efekt trudnych i niespokojnych czasów, a może po prostu kolejny trend. Tak czy siak – jest to fakt, który nie sposób zignorować i przegapić. Obecnie szczególnie młode pokolenia nastawione są na indywidualizm i wewnętrzne doświadczanie świata, więc zainteresowanie horoskopami czy numerologią nie powinno dziwić. Nie dziwi też, że w ostatnich latach wróciły filmy i seriale poświęcone czarownicom oraz że na protestach na całym świecie – również w Polsce – na plakatach i transparentach pojawia się osławione już hasło mówiące, że „jesteśmy wnuczkami czarownic, których nie zdołaliście spalić”. Przypominać ma – w najprostszym rozumieniu – że walka o prawa kobiet i akceptację społeczeństwa trwa od stuleci oraz że gniew współczesnych kobiet jest równie groźny, co czary ich przodków.

Powrót czarownic do kin i telewizji nastąpił całkiem naturalnie, choć można powiedzieć, że wiedźmy tak naprawdę nigdzie nie odeszły, a jedynie czekały na lepsze czasy. Zyskały tym samym młodą twarz czarnoskórej Bonnie Bennett w Pamiętnikach wampirów (2009–2017), otrzymały cały sezon American Horror Story (seria Coven z 2013), zyskały odświeżoną wersję serialu Czarodziejki (Charmed (2018–2022)) i pojawiły się w remake’u z lat 70. (Suspiria (2018)) z Dakotą Johnson w roli głównej. Nawet nastoletnia czarownica Sabrina zaliczyła swój powrót (netflixowe Chilling Adventures of Sabrina (2018)), w marvelowskim uniwersum swój własny serial zyskała Wanda Maximoff znana jako Scarlet Witch (WandaVision (2021)), a do swojego świata zaprosiła nas piękna Elaine jako Czarownica miłości (2016). Filmowe wiedźmy nie uniknęły remake’ów i sequeli – nowe wersje otrzymały Wiedźmy (2020), a kontynuację Hokus pokus (2022), zaś Szkoła czarownic z lat 90. otrzymała dopisek Dziedzictwo (2020) i nowe, młode twarze. Najciekawszym jednak tytułem spośród wszystkich jest Czarownica: Bajka ludowa z Nowej Anglii (2015) w reżyserii Roberta Eggersa, ponieważ – zarówno w warstwie fabularnej, jak i wizualnej – bardzo świadomie odnosi się do tradycji i korzeni opowieści o czarownicach, a także spełnia się w ramach gatunkowego horroru, całą uwagę skupiając na młodej Thomasin (Anya Taylor-Joy) oraz jej nierównej walce z zaściankowym podejściem miasteczkowych i własnej rodziny.

Okazuje się więc, że czarownice – niezależnie, czy rzucają czary, walczą z wrogami, uczą się w szkole, czy szukają miłości –w mniejszym lub większym stopniu odnoszą się do naszego życia. Opowiadają zarówno o jego dobrych, jak i złych stronach. Ukazują nasze największe lęki, społeczne bolączki, ciążące w nas uprzedzenia i systemowe problemy. Stąd spora szansa, że za kilka lat pojawi się nowe pokolenie wiedźm, które opowie o naszych (i swoich) doświadczeniach tak, jak ich filmowe poprzedniczki.

Katarzyna Borucka

Kasia jest święcie przekonana, że bez filmów życie byłoby nudniejsze, dlatego ogląda je namiętnie od kiedy sięga pamięcią. W Opolu ukończyła kulturoznawstwo na specjalności filmoznawczo-teatrologicznej oraz filmoznawstwo i wiedzę o nowych mediach na Uniwersytecie Jagiellońskim. Uwielbia amerykańskie kino klasyczne oraz kino nowej przygody, a także filmy o potworach i klasy B, ponieważ, jak twierdzi, „złe filmy również należy oglądać”. Na co dzień pisze o nowościach kinowych dla portalu Opole News.

8
publicystyka

Cześć i czołem! Nazywam się Ponury

Mortis, przybywam z kanału RPGowa

Bestia, a tematyką gier fabularnych / RPG / Erpeżków zajmuję się od wielu lat. Postanowiłem podzielić się z Tobą, Mój Drogi Czytelniku, poradami dotyczącymi tworzenia scenariuszy do sesji RPG. Jeśli masz doświadczenie w ich pisaniu, raczej nie znajdziesz tu niczego odkrywczego, jednak, jak wiadomo, zawsze warto jest poznać metody innego twórcy. W poniższym artykule wspólnie przejdziemy przez proces pisania scenariusza, więc nie ma co mitrężyć i bierzemy się do pracy!

Pierwszym krokiem przed rozpoczęciem pisania scenariusza jest oczywiście wybór uniwersum, w którym ma toczyć się fabuła. Na potrzeby tego artykułu skorzystamy z systemu Vaesen wydanego w Polsce przez Black Monk Games. Jeśli nie znasz, ani nie słyszałeś o tym systemie, to nic straconego. Poniżej znajdziesz najważniejsze założenia tego uniwersum:

ᴥ Gracze wcielają się w rolę Widzących – ludzi, którzy w wyniku traumatycznych przeżyć zaczynają dostrzegać stworzenia nazywane Vaesen, znane z baśni, mitów czy legend skandynawskich.

ᴥ Akcja dzieje się w okresie epoki przemysłowej, podczas masowej migracji ludzi z obszarów wiejskich do miast. Rozwój ciężkiego przemysłu rusza pełną parą – powstają pierwsze potężne obiekty przemysłowe, takie jak huty, tartaki i fabryki. Ulice miast rozświetlają lampy gazowe, większe aglomeracje ludzkie są łączone siecią żelaznej kolei. Zachodzą liczne zmiany społeczne i ustrojowe. Wpływy kościoła oraz szlachty maleją na rzecz zamożnej burżuazji. Wszystko to przyczyniło się do „przebudzenia” Vaesen, które w wyniku zaniechania starych ludowych rytuałów stały się agresywne wobec zwyczajnych ludzi. Dlatego świat zaczyna znowu potrzebować Widzących, którzy pokonają albo obłaskawią rozgniewane stworzenia.

ᴥ Jednak Widzących pozostało niewielu. W poprzednich wiekach mocno przetrzebiono ich szeregi. Organizacje, które kiedyś istniały, nie przetrwały próby czasu albo są na ostatniej prostej do zniknięcia z kart historii. Jednak ostatnia żyjąca członkini Towarzystwa ma na tyle oleju w głowie, aby ściągnąć do starej siedziby kilku śmiałków, którzy mają przywrócić chwałę i świetność Widzącym. Odbudowanie

Towarzystwa, zbieranie wiedzy o mitycznych stworach jest długofalowym celem dla graczy.

ᴥ Ważnym założeniem systemu jest to, że opiera się on przede wszystkim na rozwiązywaniu zagadek kryminalnych z dużą liczbą elementów paranormalnych. W tym uniwersum bezpośrednia walka z Vaesen zazwyczaj kończy się zgonem bohaterów, więc trzeba mocno główkować, by jej uniknąć.

ᴥ W oryginale miejscem akcji jest Skandynawia, jednak dzięki uprzejmości Black Monk Games w polskim wydaniu umieszczono rozdział poświęcony historii Widzących w Królestwie Polskim z tego okresu. Możemy więc spokojnie rozgrywać sesje (o nazwie Tajemnice) na tym obszarze. Oczywiście, jeśli chcesz rozegrać scenariusz w innym kraju, to nic nie stoi na przeszkodzie – wszystko zależy przecież od Twojej wyobraźni.

Drugi krok jest raczej oczywisty, jednak z kronikarskiego obowiązku muszę o nim wspomnieć – wybór czasu i miejsca akcji naszego scenariusza. Postanowiłem, że akcja Tajemnicy będzie rozgrywać się w Królestwie Polskim, w latach 1880-1890. Warto teraz zastanowić się, czy będzie ona miała miejsce w mieście, na wsi lub w jakiejś odległej głuszy. Wybór miejsca jest istoty z kilku powodów. Większa lokacja oznacza większą liczbę bohaterów niezależnych, których będziesz musiał jako Mistrz Gry odgrywać. Mniejsze społeczności są prostsze do nakreślenia, ale mają też ograniczoną liczbę wątków pobocznych. Natomiast dzikie ostępy wymagają od Ciebie, jako Mistrza Gry, przygotowanie dużej liczby tropów, notatek itd. Jak widzisz, każde miejsce akcji ma swoje blaski i cienie.

Osobiście przy tworzeniu scenariusza sięgam po miejsca, w których byłem lub podobne do nich. Niewątpliwie ułatwia to opisywanie ich w trakcie sesji, więc warto po nie sięgnąć. Dlatego wybieram mazowiecką wieś Nur leżącą nad brzegiem rzeki Bug.

Czas na trzeci krok, czyli określenie, co działo się w wybranym przez Nas okresie oraz jakimi zasadami i regułami rządzi się tworzony przez Nas świat. W tym miejscu warto zajrzeć do źródeł historycznych, różnego rodzaju kalendariów, kronik, opisów zwyczajów ludowych czy literatury dotyczących lat 1880-1890. Osobiście traktuję informacje z tych źródeł jako inspiracje do swoich scenariuszy, więc wybieram te rzeczy, które mi odpowiadają, a pozostałe okrywam całunem milczenia. Nie wszystkie założenia, które przyjmuję podczas tworzenia świata gry, muszą mieć bezpośredni związek z fabułą sesji. Mają one raczej posłużyć do określenia klimatu panującego w trakcie rozgrywki.

W związku z tym, że Nasza Tajemnica jest osadzona w latach po nieudanym powstaniu styczniowym, które zakończyło się w 1864 roku, możemy przyjąć następujące założenia:

ᴥ Polska znajduje pod zaborami, a miejsce naszej akcji, Nur, podlega jurysdykcji Impe-

9
publicystyka

rium Rosyjskiego, na którego czele stoi car Aleksander III.

ᴥ Z racji, że powstanie styczniowe okazało się klęską, zaborcy przysłowiowo zaginają parol na polskich obywateli i intensywniej tępią wszelkie objawy patriotyzmu. W jaki sposób będzie się to objawiać? Tu skupimy się na zaborze rosyjskim. Językiem urzędowym jest język rosyjski, a co za tym idzie – w szkołach dzieci uczy się po rosyjsku, unika się nauki o polskich zwyczajach i tradycjach, historii czy literaturze. W związku z tym większość nauczycieli, urzędników i przedstawicieli władz to Rosjanie.

ᴥ W urzędach można spotkać Polaków pracujących na odpowiednio niskich stanowiskach. Tego typu bohaterowie ze względu na podejrzenie zdrady lub donosicielstwa są źle traktowani przez zaborców oraz rodaków. ᴥ Łapówkarstwo jest na porządku dziennym, jednak należy pamiętać, że jeśli ktoś zostanie na nim przyłapany, to, w zależności od narodowości, różnie na tym wyjdzie. Rosyjski urzędnik najpewniej się z tego wykręci, a polski nie – wtedy zarówno przyjmujący, jak i dający trafią do więzienia. Sąd nie będzie się zbytnio nad tematem pochylał.

ᴥ Kościoły katolickie jako tako się uchowały, ale są inwigilowane i stale obserwowane. Kościół stał się miejscem spotkań, gdzie w tajemnicy można porozmawiać po polsku, a może nawet zdobyć jakąś polską książkę. Jeśli chodzi o książki i gazety, są one ocenzurowane, a czasem wydawane w języku polskim, jak np. „Kurier Codzienny”. Jednak są one popularne głównie w miastach.

ᴥ W Szwajcarii powstała tajna niepodległościowa organizacja nazywana Ligą Polską. Podobno jej informatorzy i szpiedzy są obecni we wszystkich zaborach.

Teraz kiedy określiliśmy główne założenia świata, możemy zastanowić się nad szkieletem naszej fabuły, więc przejdźmy do kroku czwartego. Z racji tego, że głównym założeniem systemu Vaesen jest rozwiązanie zagadki związanej z mitycznymi stworami, postanowiłem się odwołać do wierzeń ludowych spisanych przez Henryka Biegeleisena w książce U kolebki, przed ołtarzem, nad mogiłą, ale o tym za chwilę.

Lubię złożone i nieliniowe scenariusze o charakterze sandboxowym, więc wprowadzimy sobie dwa wątki. Pierwszy z nich będzie miał charakter globalny, o Lidze Polskiej i walce o niepodległość, a drugi z nich będzie wątkiem lokalnym związanym typowo ze zjawiskami nadnaturalnymi i Vaesen.

Zacznijmy więc od pierwszego z wyżej wymienionych wątków. Zakładam, że postacie graczy będą obywatelami Królestwa Polskiego lub jego sympatykami, którym nie w smak jest fiasko powstania styczniowego, dlatego współpracują z Ligą Polską. Cel organizacji jest prosty i jasny – wyzwolić Polskę spod

jarzma okupantów, a nasi bohaterowie mogą dołożyć swoją cegiełkę do tego, aby tak się stało. Będzie to wątek długofalowy i, rzecz jasna, wyzwolenie Polski nie będzie możliwe po rozegraniu jednej sesji czy nawet dłuższej kampanii. No to jaki jest cel tego wątku? Zaangażowanie graczy w takie zadanie pomoże Tobie, jako Mistrzowi Gry, na rozbudowywanie świata gry. Decyzje w grze mają wpływ na układ sił na politycznej planszy. Gracze mogą zdobywać dzięki temu wpływowych sojuszników lub mocarnych wrogów. Dodatkowo wątek ruchu wolnościowego pozwoli zbudować napięcie na sesji, poczucie konspiracji i wszechobecnego niepokoju.

Główną osią tego wątku to odnalezienie jednego z uczestników powstania styczniowego, który rzekomo posiada dokumenty dyskredytujące ważnego rosyjskiego urzędnika Wasyla Pietruszewskiego. Jest on zarządcą guberni w Piotrkowie Trybunalskim, gdzie znajduje się siedziba Konfraterni Odkrywców Świata Niewidocznego, czyli dom postaci naszych graczy. Kim jest posiadacz tych dokumentów? Tego jeszcze nie wiemy. Określimy to w następnym kroku, gdzie stworzymy najważniejszych bohaterów niezależnych.

Jeśli chodzi o wątek lokalny, będzie on opierał się o motyw „opętania” Hanny Popławskiej, córki zamożnego kupca Leopolda Godlewskiego, który dorobił się na handlu końmi i bydłem. Teraz cofnijmy się kilka lat wstecz i stwórzmy kalendarium najważniejszych lokalnych wydarzeń, które nasi gracze będą mogli odkrywać. Buduję w ten sposób większość scenariuszy i, szczerze mówiąc, strasznie mnie bawi, jak gracze próbują odkryć prawdę. Raczej nigdy im się to nie udaje ze względu na to, że każdy bohater niezależny ma własną prawdę, a gracze mają swoją interpretację tej prawdy. Fragmenty zaznaczone kursywą są informacjami przeznaczonymi wyłącznie dla Mistrza Gry. Wymagam od graczy trochę nagimnastykowania się, zanim je odkryją. Zaś fragmenty pisane pismem prostym są prostsze do odkrycia lub wiedzą ogólnie dostępną.

ᴥ W lutym 1880 roku dekretem cara Aleksandra III wprowadza się odgórny zakaz samozagarniania dóbr przez komendantów i gubernatorów na terenie zaboru rosyjskiego i Królestwa Polskiego pod karą grzywny w wysokości 1000 złotych rubli.

Zakaz odbija się szerokim echem wśród rosyjskich urzędników i wojskowych. Początkowo sądzi się, że to kolejny martwy dekret. Jednak po nałożeniu kliku grzywien okazuje się, że car tym razem nie żartuje. Nurski komendant Siergiej Krupa jest bardzo niepocieszony z tego faktu, tym bardziej, że przegrał sporą sumę w karty z Żydem Szmakfeferem w szulerni w piwnicy zajazdu U Wacława Kazimierskiego. Postanawia więc, że obejdzie prawo. Znajduje kilku chętnych żołnierzy i paru naiwnych Polaczków (Rybaka, Kowalskiego,

Nowaka, Górę) skorych do utworzenia zbójeckiej bandy, która ma napadać karawany kupieckie.

ᴥ W kwietniu 1880 roku dochodzi do pierwszej napaści na karawanę kupiecką należącą do Hieronima Szmakfefera. Wracała ona z towarami kupionymi na targu w Ostrowi Mazowieckiej. Komendant Siergiej Krupa przyjmuje to zgłoszenie. Jedyne, co udaje się odzyskać, to skradziony wóz i konia.

To, że banda wybrała akurat karawanę Hieronima Szmakfefera nie jest przypadkiem. Komendant postanowił odbić sobie przegraną w karty z Żydem. Zagarnięte towary sprzedają, a ruble dzielą między członków bandy. Tak o to komendant spłaca dług, zwracając Hieronimowi jego własne pieniądze, i zaczyna węszyć w poszukiwaniu kolejnych tłustych kupców i bogaczy, których można by oskubać z kosztowności.

ᴥ Pomiędzy majem a lipcem dochodzi jeszcze do kilku napaści na karawany kupieckie, grabią nawet jednego szlachetnie urodzonego. Jedna z takich ofiar to tabun Leopolda Godlewskiego, skąd skradziono czterdzieści koni. Ze względu na częste napaści na kupców na leśnych traktach, grupę zaczęto określać mianem hanzy Borowego. Komendant przywiązuje do tego coraz większą wagę, jednak każda akcja ujęcia sprawców kończy się fiaskiem. Oczywiście zawsze podkreśla, że jest o krok bliżej w ujęciu przestępców.

Komendant bardzo sprytnie wybiera ofiary swoich napaści, stara się nie okradać dwa razy z rzędu tej samej osoby. Ograbia ludzi, którzy są wpływowi, ale nie na tyle, aby móc złożyć zażalenie na jego nieudolne działania jako komendanta. Wyjątkiem jest szlachcic, którego napadli przypadkiem. Po prostu znalazł się w złym miejscu, w złym czasie. Jednak nie był on miejscowy i jak szybko się pojawił tak szybko zniknął. Podobno nazywał się Martin Raushenberg.

ᴥ Na początku maja 1880, podczas spaceru nad brzegiem Bugu, panienka Hanna Godlewska skręca kostkę. W czasie, kiedy jej służka Małgorzata biegnie po pomoc, napatocza się chłop, Alojzy Szmulewiak. Widząc kobietę w potrzebie, postanowia, że zaniesie ją do domu. Hanna początkowo się sprzeciwia, ale młody mężczyzna nie chce tego słuchać. Podczas wędrówki Hanna dowiaduje się, że Alojzy jest chłoporobotnikiem i pracuje w fabryce Ostrowi Mazowieckiej. Oczywiście Alojzy wie, kim jest Hanna, bo zamożnych ludzi w Nurze można policzyć na palcach obu dłoni. W połowie drogi spotkają Leopolda, ojca Hanny, z parobkiem i jednym luźnym koniem. Leopold oschle dziękuje Alojzemu, rzucając mu jednego rubla. Alojzy również dziękuje i oddaje monetę. Po czym żegna się i wraca nad rzekę. Naszą Godleszczównę urzeka poczciwość i uczynność Alojzego Szmulewiaka. Od tej pory popołudniami często chadza

10
publicystyka

nad Bug, przyglądając się, jak Alojzy pracuje w polu. Tak oto zaczyna się romans między tą dwójką. Pod koniec lipca Leopold odkrywa ich relację i córce daje szlaban. Chłopu składa wizytę i nakazuje zostawić Hannę w spokoju. Oczywiście Alojzy odmawia.

ᴥ We wrześniu 1880 roku, w związku z wieloletnimi podziałami ziem w spadkach, rosyjska administracja podejmuje decyzję o uporządkowaniu zagonów ziemskich. W wyniku tego wydarzenia rodzina Godlewskich (po przekazaniu łapówki wysokości 100 złotych rubli głównemu urzędnikowi Michaiłowi Vulovicowi), otrzymuje 10 hektarów ziemi w jednym kawałku. Rodzina Popławskich otrzymuje 10 hektarów za uiszczenie podatku na rzecz caratu w wysokości 200 złotych rubli.

W wyniku decyzji Michaiła Vulovica ziemia należąca do rodziny Szmulewiaków staje się własnością Leopolda Godlewskiego. Rodzinie Alojzego przydzielono ziemie po drugiej stronie rzeki, co jest tragedią. Przez Bug można przeprawić się tylko promem, a nie jest to tania usługa. Koszt jednego rejsu to około 5 złotych rubli. A za dzień pracy w polu chłop dostaje jednego złotego rubla. W związku z tym Alojzy postanowił, że podejmie się dodatkowych prac w Ostrowi Mazowieckiej, aby ratować finanse rodziny. Rozłąka jedynie podsyci miłość kochanków.

Leopold Godlewski celowo wskazał Michaiłowi Vulovicowi, którą część ziemi chce otrzymać. Liczył, że utrata zagonu przepłoszy Alojzego i otworzy jego córce oczy. Jednak zabieg ten przynosi chwilowy efekt. Alojzy znajduje lepiej płatną pracę i jest w stanie pomóc rodzinie – opłaca kosztowne przeprawy przez Bug. Jednak musi z czegoś zrezygnować, więc postanowia porzucić pracę w polu na rzecz skrytych spotkań z Hanną. Hanna dalej ukrywa romans przed ojcem.

ᴥ Na początku grudnia 1880 Małgorzata, służka Hanny, przypadkiem wygaduje, że panienka dalej widuje się z Alojzym. Leopold wpada we wściekłość. Kilka dni później, kiedy ochłonął, przychodzi do córki i oświadcza, że już nie będzie stał na drodze do jej szczęścia. Jak chce, to niech wychodzi za Alojzego. Leopold wybiera się na przejażdżkę konną po okolicy.

W tym samym czasie komendant Siergiej Krupa otrzymuje list o tym, że szlachcic, niejaki Martin Raushenberg, złożył zażalenie na działanie rosyjskich służb w jego regionie.

W związku z tym do komendy w Nurze zostanie przysłany kontroler, który zostanie tam, dopóki kwestia hanzy Borowego nie zostanie rozwiązana. Roztargniony komendant bierze konia i rusza do kryjówki hanzy. Po drodze trafia na Leopolda Godlewskiego. Panowie zaczynają rozmawiać o swoich problemach. Leopold żali się na Szmulewiaka, a komendant na to, że „nie może ująć” hanzy. Podczas rozmowy komendant wpada na świetny plan, żeby wydać Rybaka, Nowaka, Kowalskiego

i Szmulewiaka. W taki oto sposób pokona hanzę Borowego, oddali podejrzenia od swojej osoby i rozwiąże problem Godlewskiego, czym zyska sobie jego przychylność.

ᴥ W połowie grudnia ujmują jednego z członków hanzy Borowego. Po jednym dniu przesłuchań mężczyzna wsypuje pozostałych członków bandy: Rybka, Nowaka, Kowalskiego i Szmulewiaka. Nazwiska członków bandy szybko rozchodzą się po wsi i okolicy. Pierwszych trzech ujęli od ręki i powiesili. Wydano oficjalny list gończy za Alojzym Szmulewiakiem.

Oddział ściga Szmulewiaka aż do Ostrowi Mazowieckiej. Alojzy próbuje uciec, za co zostaje skatowany. Szmulewiak umiera chwilę po tym, jak dojeżdża do Nura. Komendant wraz z kontrolerem stwierdzają, że sprawa została rozwiązana. Jednak brutalne pobicie więźnia nie wpływa korzystnie na wizerunek carskich żołnierzy. Uznają więc, że lepiej zatuszować sprawę i oznajmić wszystkim, że Szmulewiak uciekł. Ciało Alojzego chowają na skrzyżowaniu dróg w kierunku osady Ołtarze. Komendant kupuje po bardzo okazyjnej cenie dobrego ogiera od Leopolda Godlewskiego.

ᴥ Hanna nie chce wierzyć w to, że Alojzy należał do hanzy Borowego oraz w to, że uciekł i ją porzucił. Czeka na jego powrót, jednak ten nie wraca. Po ośmiu miesiącach oczekiwań i rozmowach z ojcem Hanna wreszcie się poddaje.

ᴥ We wrześniu 1881 roku Aleksander Popławski uzyskuje zgodę od Leopolda Godlewskiego na wzięcie za żonę Hannę Godlewską. Po wsi krążą plotki o zbliżającym się ślubie. Termin ślubu wyznaczono na kwiecień 1882 roku. Do tego czasu Hanna godzi się z myślą o tym, że Alojzy ją porzucił

Czasami jednak ma wrażenie, że ktoś przy niej jest. Zdarza się, że miewa dziwne sny. Służka Małgorzata zwraca raz uwagę, że jej cień czasem się rozdwaja. Do kwietnia życie płynie raczej zwyczajnie. Czasami zdarza się, że okno w pokoju Hanny się otwiera samo.

ᴥ W kwietniu 1881 Aleksander i Hanna biorą ślub. W jego trakcie Popławski i Godlewski organizują pokaz sztucznych ogni.

Kiedy goście wracają na miejsca, wszystkie światła nagle gasną. Słyszalne są niezrozumiałe chrapliwy głosy. Po zapaleniu światła okazuje się, że Hanna straciła przytomność; nic po za tym się nie stało. Eugenia Godlewska ma wrażenie, że przez chwilę jej córka rzuca dwa cienie. Po zajściu na weselu matka kupuje córce w prezencie żelazny wisiorek z wizerunkiem Matki Boskiej. Hanna bardzo go lubi i nosi cały czas. Hanna poznała niezrozumiały głos – należał on do Alojzego. Z kolei ksiądz Krzysztof Zaremba rozpoznał słowa: „będziemy mieli jeszcze naszego wymarzonego syna”.

ᴥ W czerwcu okazuje się, że Hanna jest w ciąży. Po dziewięciu miesiącach rodzi bez komplikacji małą Jadwigę. Zgodnie ze zwy-

czajem podczas porodu rozpina się każdy guzik i zdejmuje wszystkie ozdobne przedmioty – w tym medaliki.

ᴥ Dwa dni po porodzie (marzec 1882) brzuch Hanny ponownie rośnie do rozmiarów przed porodem. Hanna zaczyna cierpieć na niesamowite bóle. Godlewscy i Popławscy szukają pomocy. W końcu Żyd Hieronim Szmakfefer pisze do Konfraterni Odkrywców Świata Niewidocznego.

Jak widzisz, Drogi Czytelniku, rozpisanie kalendarium pozwoliło Nam na zbudowanie całkiem ciekawego ciągu przyczynowo-skutkowego, stworzenie niezbędnych bohaterów niezależnych, określenie jaki mają charakter oraz jakie są między nimi relacje. Taka skrupulatność powinna tchnąć życie w miejsce akcji. Dodatkowo gracze powinni dążyć do poznania prawdy o wydarzeniach z ostatnich lat, jednak pamiętaj, żeby zostawić im pole do własnej interpretacji. Pytanie, komu uwierzą? I jaka będzie ich prawda? Teraz jednak należy zastanowić się nad możliwymi zakończeniami wątku Hanny Popławskiej z domu Godlewskiej. Tworząc scenariusz, zawsze zastanawiam się nad kilkoma możliwymi zakończeniami, ale nie przywiązuję się do nich za bardzo. Dlaczego? Gracze czasami potrafią wpaść na pomysł, który mi do głowy nie przyszedł i czasami w trakcie sesji modyfikuję zakończenie. W przypadku naszego scenariusza widzę trzy potencjalne zakończenia:

ᴥ Gracze odkryją prawdę o istnieniu Alojzego i powiążą go z drugą „ciążą” Hanny; będą chcieli odprawić egzorcyzm w celu wygnania ducha z brzucha naszej nieszczęsnej bohaterki. Przy tym rozwiązaniu można wprowadzić niebezpieczną potyczkę z upiorem, która może się skończyć zgonem jednego z graczy, jeśli kości nie będą łaskawe.

ᴥ Gracze również dowiadują się o romansie Alojzego i Hanny, próbują odszukać Szmulewiaka. Jeśli odkryją miejsce pochówku, mogą odprawić mu pełnoprawny pogrzeb i w ten sposób ocalić Hannę.

ᴥ Upływa czas dany Hannie, umiera w bólu i męczarniach To ostateczne rozwiązanie i proponuję, aby wynikało z rzutu kośćmi. Myślę, że na początku scenariusza możesz rzucić dwiema kośćmi i suma oczek wyznaczy, ile dni Hanna według lekarza powinna jeszcze wytrzymać. Każdego dnia w świecie gry możesz rzucać na krzepę Hanny i ocenić, czy jej stan nie ulega pogorszeniu. Jeśli tak, to zmniejszasz licznik o dodatkowe jeden.

Wątek lokalny mamy już opisany, a co z wątkiem globalnym? Teraz po rozpisaniu naszego kalendarium i bohaterów niezależnych możemy się zastanowić, który z naszych bohaterów niezależnych najlepiej pasowałby do postaci byłego powstańca styczniowego. Kto posiada dokumenty dyskredytujące Wasyla Pietruszewskiego, zarządcę z guberni w Piotrkowie Trybunalskim? Z racji tego, że powsta-

11
publicystyka

nie styczniowe odbyło się w 1864 roku, nasz „agent” musi być dojrzałą osobą. Wszyscy młodzi bohaterowie niezależni odpadają. Dlatego proponuję wybrać jedną z poniższych osób:

ᴥ Żyd Hieronim Szmakfefer – mógł brać udział w powstaniu jako kwatermistrz i dzięki temu trafił w jego posiadanie owych dokumentów.

ᴥ Leopold Godlewski – był młodym i w gorącej wodzie kąpanym człowiekiem. Dokumenty do niego mogły trafić przez przypadek, miał je tylko przechować.

ᴥ Eugenia Godlewska z domu Domanowska –brała udział w powstaniu jako sanitariuszka. Podczas najazdu okupantów ukryła dokumenty, które znalazła przy jednym z rannych, którego i tak wywieziono.

No dobra, a jak gracze mają trafić na ten trop? Najlepiej podczas rozmowy z bohaterem niezależnym. Jednak żadne z nich nie będzie chciało się do tego przyznać od razu. A może mają jakiś charakterystyczny przedmiot świadczący o tym, że są byłymi powstańcami? Może to być zwykła miedziana obrączka, a może medalik? Kto to może wiedzieć?

Na zakończenie warto by było przygotować rozpiskę bohaterów niezależnych oraz ważnych miejsc w Nurze. Jeśli chodzi o bohaterów, zazwyczaj przygotowuję dla nich jedno – dwuzdaniowy opis oraz krótką rozpiskę o tym, z kim się lubią, a za kim nie przepadają. To powinno wystarczyć. Pamiętaj, że podczas sesji możesz nie mieć czasu na czytanie akt osobowych danego bohatera niezależnego, więc im zwięźlej, tym lepiej.

ᴥ Leopold Godlewski – bogaty handlarz, ojciec Hanny i mąż Eugenii. Jest uważany za człowieka stanowczego i surowego. Ma dobre relacje z komendantem Siergiejem Krupą i naczelnym urzędnikiem Michaiłem Vulovicem. Uważa, że Hieronim Szmakfefer sprzedaje towar wątpliwej jakości i dlatego średnio za nim przepada.

ᴥ Hanna Godlewska – córka Leopolda i Eugenii, żona Aleksandra Popławskiego. Dużym zaufaniem darzy swoją służkę Małgorzatę. Jest główną bohaterką naszego scenariusza. Przez większość czasu ma gorączkę i majaczy.

ᴥ Eugenia Godlewska – żona Leopolda, matka Hanny. Spokojna i ciepła kobieta. Traktuje wszystkich ludzi z szacunkiem, chociaż ludzi cara Aleksandra III się boi. Stara się jednak tego nie pokazywać.

ᴥ Służka Małgorzata – młoda, wesoła i gadatliwa dziewczyna. Bardzo lubi Hannę i martwi się o jej stan zdrowia. Nie przepada za jej mężem Aleksandrem, bo ten ją gani za to, że dużo mówi. ᴥ Aleksander Popławski – syn Wiesława i Leokadii, mąż Hanny. Obecnie z ojcem są właścicielami promu – jedynego w okolicy – na rzece Bug. Jest raczej małomówny i sprawia wrażenie flegmatyczny. Lubi pracować z panem Leopoldem Godlewskim. Nie przepada za urzędnikiem Michaiłem Vulovicem; twierdzi, że to oszust i łapówkarz. Jednak stara się o tym nie mówić zbyt głośno.

ᴥ Wiesław Popławski – ojciec Aleksandra, mąż Leokadii. Człowiek pełen werwy i ikry. Praca to jego życie. Lubi ubijać interesy z Żydem Hieronimem, którego często odwiedza w jego składzie. Razem spędzają dużo czasu w zajeździe U Wacława Kazimierskiego. Wręcz nie cierpi komendanta Siergieja Krupy ze względu na ciągłe kontrole wojska sprawdzające, czy przypadkiem nie przemyca niczego swoim promem.

ᴥ Leokadia Popławska – żona Wiesława i matka Aleksandra. jest nurską szeptuchą, ale o tym nie mówi się głośno. Podobno potrafi wróżyć. Nie przepada za proboszczem Krzysztofem Zarembą, ale z Eugenią Godlewską dobrze się dogaduje.

ᴥ Hieronim Szmakfefer – handlarz żydowskiego pochodzenia, właściciel Składu Szmakfefera. Handluje wszystkim, czym tylko można. Ogólnie stara się utrzymywać dobre relacje ze wszystkimi mieszkańcami Nura.

ᴥ Proboszcz Krzysztof Zaremba – proboszcz parafii pw. św. Jana Apostoła. Uśmiechnięty i raczej rubaszny z niego gość. Bardzo lubi odwiedzać Wacława Kazimierskiego w jego zajeździe. Jest męskim szowinistą i nie przepada za rozmowami z kobietami. No, chyba że przyszły złożyć chojny datek na kościół.

ᴥ Naczelny urzędnik Michaił Vulovic – niski mężczyzna z kaprawymi oczkami i pokaźną łysiną. Jeśli chodzi o charakter, przypomina on hybrydę żmii i lisa. Szanuje tylko tych, co mają pieniądze, i tych, którzy szczerze wierzą w cara Aleksandra III.

ᴥ Komendant Siergiej Krupa – wysoki i potężny mężczyzna o długich wąsach. Szczerze miłuje mocny alkohol, tytoń i karty. Ceni Leopolda Godlewskiego, ale nie uważa go za swojego przyjaciela. Natomiast Michaiła Vulovica toleruje tylko dlatego, że musi z nim współpracować.

ᴥ Wacław Kazimierski – właściciel zajazdu. Ogólnie nie lubi ludzi, ale odziedziczył ten zajazd, więc musiał się nauczyć uśmiechać do każdego klienta. Nie ważne, czy to carski, swój czy przyjezdny. Dużo wie o życiu w Nurze.

Jeśli chodzi o ważne miejsca fabularne, to wystarczy je wymienić, zwłaszcza jeśli mają one jakieś specjalne nazwy własne.

ᴥ Dworek państwa Godlewskich przy ulicy Drohiczyńskiej,

ᴥ Dom państwa Popławskich przy ulicy Kościelnej,

ᴥ Urząd gminy przy rynku,

ᴥ Komenda przy ulicy Borkowskiej,

ᴥ Zajazd U Wacława Kazimierskiego przy rynku,

ᴥ Skład Szmakfefera przy ulicy Koziej,

ᴥ Kościół i plebania przy placu Kościelnym,

ᴥ Cmentarz gminny przy ulicy Ostatniej.

Jeśli chodzi o opisy budynków, polecam poszukać w sieci fotografii lub szkiców budynków z tego okresu. Warto jest sięgnąć po takie po-

zycje jak: Dwory Małopolski autorstwa Marzanny Raińskiej albo Materyały do Architektury Polskiej. Wieś i miasteczko z 1916 roku.

Teraz nasz scenariusz jest gotowy. Jedyne, co trzeba zrobić, to znaleźć chętnych graczy, stworzyć postacie na podstawie podrcznika i… można grać.

Mam nadzieję, że w sposób prosty i przyjemny pokazałem Ci, Drogi Czytelniku, jak wymyślam przygody. Jeśli spodobało Ci się to, co przeczytałeś, to śmiało wykorzystaj ten scenariusz, a jeśli masz ochotę porozmawiać, to zapraszam na Discorda RPGowej Bestii. Jeśli jednak wolisz zobaczyć, w jaki sposób prowadzę sesję, to zapraszam na mojego YouTube'a i Twitcha.

Wojciech Kowalski

Nazywam się Wojciech Kowalski, zwany również Ponurym Mortisem. Od niedawna prowadzę kanał na YouTube, RPGowa Bestia, który jest poświęcony tematyce gier fabularnych. Póki co znajdziesz tam nagrania prowadzonych sesji RPGowe inspiracje zaczerpnięte ze starych zakurzonych ksiąg, na których podstawie da się wykuć dobry scenariusz.

12
publicystyka

O POLOWANIACH NA CZAROWNICE SŁÓW KILKA

Pierwsze tłumaczenie Młota na czarownice z oryginału od 500 lat, więc jest o czym rozmawiać. Jakub Zielonka – tłumacz, historyk i człowiek czytający, również „między wierszami”, opowie o swojej tytanicznej pracy.

Maciej Janocha: Dzień dobry, Panie Jakubie Zielonko, tłumaczu Młota na czarownice Mam nadzieję, że dobrze odmieniłem Pana nazwisko.

Jakub Zielonka: Bardzo dobrze Pan odmienia, to bardzo rzadka, że tak powiem, cecha, bo zazwyczaj słyszę swoje nazwisko w mianowniku. Cieszę się, że odmienianie takich nazwisk, jak moje, jeszcze nie wymarło.

[śmiech] Tak, to jest trochę krępujące, kiedy zaczyna się z kimś rozmowę i ten ktoś mówi „proszę nie odmieniać mojego nazwiska” – to jest od razu jakiś redflag podczas spotkania.

Jest takie powiedzenie, że jesteśmy właścicielami swoich nazwisk w mianowniku, resztą rządzi gramatyka.

[śmiech] Pięknie powiedziane! Zapamiętam. Chciałbym Pana zapytać, jak w ogóle doszło do tego, że podjął się Pan tej tytanicznej pracy, tłumacząc zarówno pierwszy tom Młota na czarownice, jak i dwa pozostałe?

Pozwolę sobie na nie spojrzeć – no, są po-

kaźne. Czym Pan się zajmuje na co dzień, że znalazł Pan na to czas?

No właśnie, jak to zwykle bywa w takich sytuacjach – zająłem się tym przez przypadek. Na co dzień pracuję w branży IT. Trzy lata temu, akurat w popandemicznym czasie nie miałem za bardzo roboty i pani Iwona, z którą wcześniej współpracowałem przy pewnych tłumaczeniach, spytała mnie, czy nie podjąłbym się tłumaczenia Młota na czarownice. Moją pierwszą myślą było, że powinien to zrobić ktoś, kto na tym się zna, ktoś, kto ma jednak jakąś wiedzę na ten temat. Ale doszedłem do wniosku, że przecież jestem historykiem, znam języki, trochę kojarzę, że tak powiem… Jestem też po UKSW, więc historię Kościoła mam dość dogłębniej zbadaną.

Nikt przez 500 lat nie spróbował, a ja nie miałem nic na tapecie… więc uznałem, że sam spróbuję!

Założyłem, że zajmie mi to z pięć miesięcy, a zajęło koło roku, ale wydaje mi się, że wykonałem przyzwoitą robotę.

Tak, muszę przyznać, że zachował Pan ducha czasów, że tak to ujmę, przy jedno-

czesnym przyjemnym dla współczesnego czytelnika wstępie.

Sam zastanawiałem się, czy ta początkowa fabularyzacja działa dobrze, ale sądzę, że coś w niej było… Potrafi uświadomić pewne niepokoje.

Jeżeli Pan chociaż trochę przekartkował te książki, to zauważył Pan zapewne, że są trudne w odbiorze, a ja starałem się jakkolwiek takiemu randomowemu czytelnikowi to czytanie ułatwić. Sama materia była dość trudna nawet dla mnie, a co dopiero dla czytelnika, który musi się od początku wgryzać w coś, co ja zrozumiałem dopiero po przyjrzeniu się wielu różnym kwestiom i zagadnieniom. Stąd mnóstwo przypisów, które czasem są po prostu żartobliwe i jakby w jakiś sposób powodujące, że temat troszeczkę się lżej czyta. A, i też właśnie ten wstęp daje takie ramy, jakieś opisy z zupełnie innej beczki. To była taka moja metoda, żeby tłumaczenie nie było aż tak trudne w odbiorze, jak jest w rzeczywistości. Jeśli chodzi o język, to starałem się, żeby go zbyt sztucznie nie uwspółcześniać, więc sama konstrukcja łacińska jest trochę „ciężka”. A z drugiej strony

13
wywiad
rycina udostępniona za zgodą wydawnictwa graf_ika

chciałem, żeby była zrozumiała, więc słowa nie są aż tak archaiczne, ale konstrukcje gramatyczne już tak. Ciągną się i ciągną, i te myśli autora tak się zapętlają. Możemy się wczuć (co jest bardzo niebezpieczne) w jego tok myślenia, w jaki sposób nawija kolejne tezy na poprzednie i przeanalizować, dlaczego do siebie nie pasują.

Starałem się oddać te nieścisłości. Zawodowi tłumacze pracują z przyzwyczajenia do literatury pięknej – dbają o to, żeby było pięknie, ładnie, po polsku. Ja natomiast, jako historyk z wykształcenia, chciałem oddać właśnie te wszystkie błędy, te niedoskonałości, taki trochę nawet neurotyczny charakter autora. Chciałem, żeby to było widać, że on sam nie wiedział, co pisze. Wszystkie przerwy, brakujące słowa albo pomyłki zostawiałem w oryginale i ewentualnie dawałem przypis, że tu powinno być to, czy tamto. Natomiast odwzorowywałem bardzo wiernie oryginał, co też jest trochę nietypowym zabiegiem – tłumacze zawodowi by się w to nie bawili. Dla mnie jako historyka, ważne było, co on naprawdę napisał, a nie, żeby łatwo się czytało.

Jaki z tego wyłania się obraz, no jakby nie patrzeć, inkwizytora, jeżeli dobrze łączę wątki? Czy to jest ktoś mściwy, ktoś, kto ma misję, i ktoś, kto dzierży Młot na czarownice?

W rzeczy samej, chyba dotknął Pan najistotniejszego wątku.

Tak, na pewno mściwy! Wydaje mi się, że przynajmniej w przypadku jednego inkwizytora, bo jak już o tym mówimy, autorów książki jest dwóch – Sprenger i Kramer. Prawdopodobnie rozważamy wspomnienia Kramera. Sprenger raczej odpowiadał za tę część scholastyczną, pilnował, żeby wszystkie tabelki się zgadzały. W oryginalnym Młocie znajdujemy bardzo ścisły, średniowieczny sposób stawiania pytań. Trzeba było dokładnie znać Pismo Święte, wszystko musiało być ułożone według swoistej kolejności – Kramer nie miał do tego cierpliwości i w tych częściach, które sam napisał, to nie było dla niego istotne. Natomiast jeśli chodzi o samego Kramera, to w tych wszystkich jego opowieściach przewija się motyw odrzuconej kochanki. Na zasadzie „wszystko zaczyna się od tego”...

Kochanka, która, kiedy już stateczny, ustosunkowany kochanek się nią znudzi i stwierdzi, że czas na małżeństwo z odpowiednią kobietą, pojawia się na weselu albo gdzieś indziej, jak ta zła wróżka i mówi: „Odtąd nie będziesz mogła tą ręką poruszyć!” do panny młodej albo panu młodemu, że nie będzie mógł małżeństwa skonsumować. I generalnie jest mnóstwo tego typu historii. Powtarza się ten sam motyw, a czasem nawet te same opowiadania. Kramer to typ człowieka, który mówi: „Znacie? To posłuchajcie”. Lubi więc się powtarzać… Widać, że jest to dla niego jakiś bardzo

ważny element i ja tak w którymś ze wstępów napisałem, że… widzę w tym Kramera, że to on jest po prostu tą odrzuconą kochanką. To on mści się na kobietach. Podejrzewam, że kiedyś został odtrącony i to w nim siedzi jak cierń. Wszystkie wątki tak naprawdę kręcą się wokół seksualności, wokół odrzucenia, wokół rozpusty kobiecej; i że to jest jego zemsta na kobietach – stricte kobietach.

W Młocie Kramer skupia się wyłącznie na kobietach – wymienia osiemnaście kategorii czarów, z których tylko jedna dotyczy mężczyzn, jakichś tam zatruwaczy broni, którzy mają czarodziejskie strzały. A jak strzelą z nich sześć razy do wizerunku Chrystusa, to sześć razy w roku będą mogli kogoś zabić bez celowania.

Tak, i to jest jedyny motyw mężczyzn, z którego zresztą potem wycofał się, bo stwierdził, że w sumie nie jest to takie szkodliwe.

magia związana z księgami od razu prowadziła do księży, mniej lub bardziej, że tak powiem, praktykujących. Więc myślę, że skierowanie na kobiety, ewentualnie z jednym wyjątkiem dla żołnierzy, było podejściem, że to „tylko kobiety”. Kobiety zajmowały się leczeniem, ziołolecznictwem, przyjmowaniem porodów – to było bardzo łatwe, żeby uznać, że to one mordują, powodują choroby, wywołują poronienia. Zresztą naprawdę zajmowały się też takimi rzeczami – umówmy się, w średniowieczu takie usługi były świadczone, więc położne zawsze były podejrzane. I to jest też bardzo ciekawy wątek – dlaczego ten traktat powstał w tym konkretnym momencie. Bo mówimy „średniowiecze”, ale chodzi o bardzo późne średniowiecze.

To, co jest ciekawe, to fakt, że przez całe średniowiecze króluje pogląd, z którym nawet Kramerowi trochę niezręcznie dyskutować. Mowa o św. Tomaszu z Akwinu, z którym nikt nie odważył się spierać. Więc nawet, jak Kramer stworzył taki jeden rozdział, w którym opisywał poglądy św. Tomasza, to – wbrew ówczesnym wymogom dyskusji akademickiej – nie odważył się z nim dyskutować, zbijać jego argumentów (tak jak robił to w innych rozdziałach – zgodnie ze sztuką). Jedynie stwierdził, że nie zgadza się z Tomaszem i przedstawił swoje zdanie na temat. Nie chciał otwarcie walczyć.

Dzięki św. Tomaszowi całe średniowiecze uważało, że nie ma czegoś takiego jak czary.

[śmiech]

Tak, stwierdził, że strzelanie do wizerunku Chrystusa w porównaniu z tym, co robią czarownice – takie prawdziwe – to w sumie ujdzie. Tym bardziej że niektórzy robili to w celach obronnych, na przykład jak strzelało się w brzuch Chrystusowi, to taki człowiek był potem chroniony przed strzałami w brzuch. Stwierdził więc, że to magia ochronna, a więc jako taka nie jest czarnoksięstwem. Natomiast pozostałe siedemnaście kategorii jest przeciwko kobietom.

Generalnie tematem są kobiety – pozwolił sobie na przykład o zatruwaczach broni, bo to byli żołnierze. Wydaje się, że chodziło też głównie o to, żeby zdjąć odium czarostwa z księży. No bo umówmy się, jedyni podejrzani o czary, którzy nie są kobietami i żołnierzami, to księża. Kto inny by czytał w średniowieczu traktaty czarnoksięskie, kto w ogóle umiał czytać, kto znał grekę, łacinę, arabski itd. No wiadomo, że nie uczono tego w szkółkach parafialnych, w których ewentualnie uczono liczyć i… nauczano jakichś bardzo wątpliwych podstaw... Świeckich można było uczyć nawet w szkołach wojskowych, tylko że jakakolwiek

Może mamy ogólnie taki pogląd, że średniowiecze to głównie zabobony, ale św. Tomasz, guru dla wszystkich filozofów średniowiecza, był arystotelikiem – opierał się na filozofii Arystotelesa. Bardzo racjonalnej, bardzo uporządkowanej. Zabobon był zły, dlatego że oddalał od Boga, bo był nieprawdą, bo był po prostu jakimś…

Jakąś mrzonką?

Jakąś mrzonką, krotochwilą, która oddala od Prawdy, Jasności Boga, natomiast nie ma żadnego znaczenia. Ktoś tam sobie popatrzy w szklaną kulę i coś zobaczy. Problem jest taki, że ma się pomodlić i poprosić o pomoc, a nie czegoś szukać.

Tak na to patrzył Kościół, tak było napisane w kanonach i Kramer się wije strasznie, bo nie może ani Tomasza, ani kanonów za bardzo podważać. Więc ciągle próbuje – to też jest ciekawe, że on tam cały czas walczy, próbuje pewne rzeczy podważać, co tylko świadczy o tym, że jego poglądy były bardzo „niemainstreamowe”. Tłumaczy, że to, co napisano w kanonie, dotyczy niektórych kobiet. W Canonie Episcopim, z którym cały czas się spiera, opowiadano, że niektóre kobiety mają sny, w których nocą idą w orszaku bogini Diany, albo innej Herodiady, i jeżdżą na dzikich bestiach, itd. Takie trochę sabaty...

Tylko Canon Episcopi tłumaczył, że: tak, zdarzają się takie przypadki, słyszeliśmy, ko-

14
nikt przez 500 lat nie spróbował, a ja nie miałem nic na tapecie… więc uznałem, że sam spróbuję!
wywiad

biety z tym do nas przychodzą… Widocznie źle spały, albo za mało się modlą, albo coś na uspokojenie trzeba im dać, no generalnie to są urojenia. Trzeba im tłumaczyć na kazaniach, że widocznie były za mało pobożne i że takie rzeczy im się roją w głowie, i żeby sobie nie myślały, że one gdzieś latają z tym szatanem czy innym… Zresztą w ogóle, szatan to wymysł Kramera. To ciekawa rzecz, że nikt tego wcześniej nie łączył z satanizmem – on w zasadzie wymyślił satanizm, a potem wkładał go w zeznania swoich oskarżonych.

Więc samo średniowiecze mówiło, że to mrzonki, że tego nie ma. To szkodliwe, bo oddala od Boga, więc trzeba tłumaczyć kobietom, że to jest zabobon i tyle. Więc Kramer, mając ten tekst z kanonu, z którym nie mógł walczyć, bo to niemal wyryte w kamieniu, usiłował udowodnić, że zaświadczone niektóre sytuacje, uważane za mrzonki, wcale nie wykluczają istnienia prawdziwych czarownic, które spółkują z szatanem. Kramer mówi nam: „ja nie dyskutuję, są takie urojenia, o których mówi kanon, ja tego nie podważam, ale to wcale nie znaczy, że nie ma prawdziwych czarownic, które rzeczywiście z Szatanem spółkują”.

Bo też patrząc na średniowiecze – chłop wierzył, że znając jakieś tajemne słowa i mając odrobinę złej woli, może wydoić krowę sąsiada. Sądził, że kiedy będzie doił mleko swojej krowy, to mleko będzie płynęło z krowy sąsiada. Wierzono w to i nikt księcia ciemności nie mieszał. To istniało na zasadzie pewnego zabobonu.

To był ten Szatan? Jak to było z tymi zabobonami?

Powiązanie Szatana z magią wymyślił Kramer. Wcześniej średniowieczne społeczeństwo znało zabobony, znało czary, nigdy jednak nie traktowało tego jako czegoś związanego z siłami ciemności czy antykościelnego.

Kramer porusza sprawy obyczajowe, które do tej pory w żaden sposób nie były łączone z dogmatami czy herezją. Pamiętajmy, że herezja to dogmat w średniowieczu ze względów nie teologicznych, tylko pewnego spoiwa, jakim była religia katolicka dla całej zachodniej

Europy. Jakakolwiek herezja powodowałaby w tym wyłom – to była kwestia umówienia się, nie wiem, tak jak dzisiaj demokracja liberalna. Jak nie jesteśmy w demokracji liberalnej, to jesteśmy faszystami albo kimś tam innym, zacofanymi ludźmi. Tak, to była kwestia przynależności do pewnej wspólnoty, na którą się wszyscy godzili. Każdy wyłom w tym był niebezpieczeństwem i dlatego tropienie herezji było tak istotne. I tutaj nagle z jakichś zatargów między przekupkami czy gospodyniami, Kramer chce zrobić herezję.

Wie Pan z jakiego powodu?

No właśnie chciałbym Pana zapytać, jak doszło do takiego przewartościowania. Jak to przebiło się do mainstreamu, tak byśmy to określili dzisiaj, co się stało, co poszło nie tak?

To jest właśnie bardzo interesujące – też próbowałem sobie odpowiedzieć na to pytanie podczas tłumaczenia. Dlaczego Kramer to zrobił – to jedno pytanie, drugie – dlaczego mu się udało. Bo kwestia połączenia czarów z herezją, to jest jego… może nie autorski pomysł, bo sześćdziesiąt lat wcześniej pisał o tym Nider, ale poza Kramerem pewnie mało kto go czytał. Pomysł powstał na podstawie obserwacji drobnych grup heretyckich, bo średniowiecze jakiejś większej herezji nie zna. Zazwyczaj były to małe grupki skupione wokół przywódcy, księdza-renegata, który twierdził, że Kościół jest niesprawiedliwy, bogaci się za bardzo. Nie słuchali Ewangelii i kiedy przywódca umierał, zazwyczaj śmiercią gwałtowną, to grupki się rozsypywały i wielkich herezji nie było. Natomiast kilka grup przetrwało, wśród nich grupka waldensów. Ukryli się w górach, dzięki czemu pojawił się ten sam motyw, o który wcześniej oskarżano pierwszych chrześcijan. Tak, mam na myśli te pierwotne grupy chrześcijańskie w I wieku naszej ery – Rzymianie twierdzili, że to oni zatruwają źródła, że mordują dzieci na hostię, itd. Nie za bardzo wiedziano o ich obrzędach. Była to mała, ukryta grupa, więc na pewno to musieli być jacyś czarownicy, tak. I w taki sam sposób zaszufladkowano tych Bogu ducha winnych waldensów, ponieważ ukrywali się w górach, żyli z daleka od wszystkich, nie mieli z nikim kontaktu, więc powstało całe pole domysłów, co oni tam mogą robić w tych górach i po co.

Nider wymyślił, że ci waldensi mogliby tam przecież czcić szatana, skoro ich tam nikt nie pilnuje w tych górach, czemu nie? Kramer to podchwycił, połączył w całość. A do czego było mu to potrzebne? Jeżeli chciał efektywnie ścigać czarownice, to musiał działać zgodnie z całym systemem prawnym. Bo wbrew pozorom, jak zaznaczyłem we wstępie – pokutuje przekonanie, że średniowieczni prawodawcy to byli idioci, którzy nie znali natury ludzkiej, byli sadystami i w ogóle... Ale to nieprawda! Średniowieczne prawodawstwo, poza oczywiście

pewnymi kulturowymi względami na przykład w kwestii tortur, aż tak bardzo nie różniło się od dzisiejszego, jeśli chodzi o pewne ramy, zasady. Jak to wyglądało w praktyce, to już co innego, ale jeśli chodzi o uczciwość procesu, to chociażby sam fakt tortur był zakazany. Nie ze względów humanitarnych, a ze względów praktycznych; na torturach „świadkowie” oraz „oskarżeni” mówili to, co chciał usłyszeć kat, a nie prawdę.

W średniowieczu oskarżeni mieli prawo do obrońcy i do oddalenia skonfliktowanych z nimi świadków. Ich obrońcy mieli prawo do wglądu w zeznania oskarżających. No takie, wydawałoby się też dzisiaj, normalne sprawy. Zeznania podczas tortur, nawet jeśli w wyjątkowych sytuacjach były dopuszczone, nie były ważne. Delikwent musiał je potwierdzić bez tortur. Można go było zmiękczyć torturami, potem miał potwierdzić zeznania, jeśli nie potwierdził, nie można go było brać drugi raz na tortury. Więc gdzie jest haczyk? Haczyk jest taki, że te piękne zasady nie dotyczą zbrodni obrazy majestatu, czyli tzw. bezpieczeństwa państwa. I współcześnie niby jest zakaz tortur, ale odpowiednie służby, gdy mają kogoś przesłuchać, bo ktoś ma wysadzić World Trade Center, to przesłuchają, i nie będą się przejmować prawem. Drugim wyjątkiem była kwestia herezji. I w tym przypadku można było odstąpić od rygorystycznych reguł średniowiecznego postępowania prawnego. Więc żeby Kramer mógł efektywnie mścić się na tej swojej kochance w postaci innych kobiet, musiał udowodnić, że istnieje coś takiego jak herezja czarownic. I wymyślił herezję czarownic, i przekonał innych, że trzeba ją niszczyć wszystkimi możliwymi środkami. Jako inkwizytor nie mógł ścigać pospolitych przestępstw, zajmować się, że tak powiem, kradzieżą mleka jednej gospodyni od drugiej. Jeżeli chciał działać, musiał udowodnić, że to całe jego idée fixe to herezja, bo jako inkwizytor, miał pierwszeństwo nad biskupem, ale tylko w kwestiach herezji. Biskup od strony kościelnej, a władcy świeccy

15
rycina udostępniona za zgodą wydawnictwa graf_ika
wywiad
rycina udostępniona za zgodą wydawnictwa graf_ika

oczywiście od strony świeckiej, rządzili niepodzielnie w swoich księstwach czy diecezjach. Ale gdy papież wysyłał inkwizytora do jakiegoś miasta, to ten wysłannik w sprawach herezji przejmował władzę. Chodziło o to, żeby połączyć pewne wydarzenia z szatanem. Wmawiał pewne rzeczy przesłuchiwanym kobietom, podawał im zeznania, one zeznawały tak, jak chciał i stąd się wzięło połączenie różnych zabobonów z szatanem. Tego średniowiecze nie znało. Kramer to w zasadzie wymyślił. Trochę poczytał od Nidera i sam stworzył narzędzie umożliwiające mu zemstę i dające zajęcie zarazem. i sam stworzył herezję. Sam stworzył machinę, którą mógł tępić.

Kramer nie lubił tortur i traktował je jako ostateczność, nie musiał nimi wymuszać prawdy. Inkwizytorzy mieli za zadanie, dominikanie w szczególności, poznać prawdę, więc zadawali oni krzyżowy ogień pytań, w którym ktoś się w końcu przyznawał, że jest heretykiem. Tylko że herezji w średniowieczu nie było. Dostępne podręczniki pisane były w starożytności, kiedy w Grecji głoszono rzeczywiście mnóstwo herezji. Miały one silną podbudowę, filozoficzną. Zastanawiano się, jakie tam są eony, pleromy itd., były to teorie totalnie oderwane od rzeczywistości na temat powstania Wszechświata, dobra i zła. Nie interesowała się nimi zachodnia Europa. Natomiast inkwizytorzy byli przygotowani do tego, żeby przepytać tego chłopa toskańskiego, który uciekł z domu, bo mu się „żona nie podobała, życie znudziło, proboszcz był chciwy” i poszedł z jakimś księdzem, który mówił: „trzeba walczyć z Kościołem i z jego bogactwem”. Zadawali podchwytliwe pytania, by chłop w końcu wyznał, że jednak jest karpokracjaninem i wierzy, że jacyś podstępni archonci wyrwali demiurgowi władzę tworzenia Ziemi i cały Wszechświat jest dobry, a Ziemia zła.

Inkwizytorzy podchodzili do tego intelektualnie i musieli wymyślić do tych zwykłych zabobonów podstawy: intelektualną i teologiczną. I Kramer to zrobił. Fascynujące jest to, że udało mu się to w momencie, kiedy już się średniowiecze kończy. Już przychodzi renesans, już wydawałoby się, że jest inne patrzenie… I dlaczego mu się udało? Może powodem był popyt na mizoginizm jako jakąś pewną reakcję na to, co się dzieje; że to kobiety popychały do podejmowania decyzji. Żona kupca mogła powiedzieć: „a weź, co będziesz pływał zawsze do tej Genui, popłyń dalej, może odkryjesz coś nowego, może więcej przywieziesz rzeczy?”. Kobiety (tutaj nie chciałbym wchodzić w genderowe kwestie) były bardziej przywiązane do Ziemi poprzez sam fakt rodzenia, posiadania dziecka. Były, że tak powiem, do takich konkretów, do niepatrzenia aż tak abstrakcyjnie w nieskończoność i przez to mniej podatne na manipulacje specjalistów od sprzedawania „nieskończonej liczby bananów w przyszłości w zamian za jednego banana oddanego dzi-

siaj”. Tak, żadna małpa się na to nie nabierze, a niektórzy ludzie potrafią... Więc kobiety odciągały mężczyzn od tego średniowiecznego ideału...

Trzeba zaznaczyć, że to inkwizytorskie dzieło jest miałkie, słabe, intelektualnie bardzo, bardzo złe, podobnie jak jego odbiorcy, a to, co ich pociągało to jawny mizoginizm. Kramer idealnie trafił w ówczesne gusta i Młot stał się tak popularny, bo może ludzie w końcu „przejrzeli na oczy” i jednoznacznie obwinili za wszystko kobiety. Kiedyś było dobrze, tak fajnie, stabilnie itd., a teraz się robią te wyprawy zamorskie i się ten kapitalizm rozwija, i w ogóle, kiedyś to były czasy.

jeśli chodzi o samego kramera, to w tych wszystkich jego opowieściach przewija

się motyw odrzuconej kochanki

czarownice. Więc musiał być bardzo charyzmatycznym człowiekiem. Po tekstach tego nie widać, ale zadziałało – trafiło po prostu w odpowiedni punkt.

Nie podoba mi się wniosek, chociaż… bardzo mnie kusi jego wygłoszenie. Odnośnie tego, że kobiety stały się niebezpieczne. Hmm…

[śmiech] Prawda?

Na to wygląda… Jeśli mam szukać jakichś zbieżności z teraźniejszością, to faktycznie tak. Może to jest próba zatrzymania koła historii, które w jakiś tam sposób kobiety pchały do przodu, bo jakby, no, mężczyznom może było lepiej w średniowieczu? Mieli jakieś zbroje wypolerowane itd.

Mogli się chwalić…

Można się pochwalić, no a kobiety ani się wydekoltować nie mogły za bardzo, ani ufryzować, ani coś, wszystko pod kontrolą. Tak pół żartem, pół serio, ale bardziej przeszkadzał ten rygor na pewno kobietom. Oczywiście jeszcze w tych czasach nie same, ale jako małżonki, matki, siostry, były jakimiś tam instygatorkami tego postępu poprzez namowy, poprzez inne spojrzenie na pewne kwestie… Zresztą też pojawiały się muzy poetów, malarzy – kobiety mające jakiś wpływ na nich, tak.

Teraz już nie ma. No właśnie, teraz nie ma czasów, dokładnie tak! I pięćset lat temu też tak myślano. Dobrze, że poruszył Pan ten temat, temat średniowiecza i patrzenia na świat.

Jestem historykiem. Dowiedziałem się wielu rzeczy w tej kwestii. Polowanie na czarownice i cały ten klimat to wymysł końca XV w. i Kramera. Oczywiście, w średniowieczu były inkwizycje, jak ktoś tam komuś zalazł za skórę, a ktoś był wystarczająco wysoko postawiony, by poprosić biskupa, żeby tę tam karczmarkę, która mu odmówiła, czego on tam chciał, oskarżył o czary, bo miała kota i się ją spaliło. Natomiast miało to charakter jednostkowy. Nie było to masowym zjawiskiem społecznym, jak po wydaniu tej nieszczęsnej książki...

Czyli mówi Pan, że nikt się nie spodziewał hiszpańskiej inkwizycji?

Dokładnie tak, nikt się nie spodziewał hiszpańskiej inkwizycji… Przypuszczam, że Kramer musiał mieć charyzmę, jakąś taką wewnętrzną siłę przekonywania. Zastanawiam się, czy nie powstała z zemsty. To, co pisze, jest strasznie miałkie i nudne, więc musiał mieć po prostu dar przemawiania i przekonywania możnych tego świata, bo i u króla czeskiego był na audiencji, i u papieża, i nawet Rada Norymbergi prosiła, żeby im doradził jako ekspert, jak palić

Ci poeci, malarze zaczynają też chcieć pozostać w historii, być indywidualnymi – w średniowieczu nie znamy za bardzo nazwisk malarzy czy poetów, bo chodziło o to, żeby chwalić Pana anonimowo. Myślę, że to też miało wpływ – kobiety będące muzami – na tę indywidualizację. No więc może dlatego skoncentrowano się na kobietach.

Rozumiem. Przyznam szczerze, nie spodziewałem się takiego obrotu spraw w tej rozmowie, ale… Współczesny czytelnik, który, powiedzmy, interesował się historią, czyta Młot na czarownice, czy może w trakcie lektury dojść do podobnych wniosków?

A może jednak, tak coś mi mówi, że sięga po tę książkę z innego powodu; że czarownica jest dla niego symbolem niezależności, we współczesnej prozie chociażby, wiedźmy-indywidualistki to już nie są te stare baby, które tylko wróżą lub karzą itd. Sama też kultura wiedźm przechodzi renesans… Jak moglibyśmy współczesny odbiór tej książki wyjaśnić? Czy koniec końców czytelnik będzie miał szansę zrozumieć, o co tak naprawdę chodziło?

No trochę trudno, bo tak jak mówiłem, głupio w ten sposób mówić o książce, którą się tłumaczyło. W oryginale jest to trochę bełkot. I jak się nie ma jakiejś bardzo głębokiej wiedzy o innych traktatach oraz na temat tego, dlaczego ten sposób argumentacji taki jest, to nawet się nie wie, po co to wszystko. Kramer ma bardzo

16
wywiad

dużo dobrej woli, tylko nie ma warsztatu, więc wie, co chce zrobić, tylko nie umie zrobić tego dobrze. Więc starałem się wyjaśniać zawiłości przypisami, żeby było wiadomo, do czego on nawiązuje, o co mu chodzi w tym zdaniu i dlaczego wyciął akurat to konkretne zdanie z Mikołaja Eymeryka, na którym się wzorował (bo mu nie pasowało, że papież ma nad nim władzę, czy coś takiego).

Jedyny większy sens jest właśnie w tropieniu tego typu detali, bo bez kontekstu ta książka niestety jest zupełnie niezrozumiała. Bo tak naprawdę Kramer chciał udowodnić, że to nie on wymyślił tę herezję czarownic i poprosił kolegę, który się znał na autorytetach średniowiecznych, żeby mu tam zrobił reaserch. I cała idea jest taka: ja wcale tego nie wymyśliłem, patrzcie, już Augustyn pisze, że kobieta jest niedobra. Już Walter Map pisze, że to i tamto… Kramer jest strasznie naiwny. Potrafi wziąć jakąś dworską opowiastkę, w której jeden przyjaciel drugiemu odradza małżeństwo na zasadzie: będziesz miał z teściową kłopoty itd.

Takie świeckie rozmowy między dwoma dworzanami, całkowicie średniowieczne, bierze za prawdziwe historie i opowiada, i prze-

strzega przed tym. Jest to więc człowiek o wielkiej naiwności, który chce pokazać: „ja wcale nie wymyśliłem tej herezji, patrzcie, autorytety przede mną opowiadają, że kobiety były zawsze złe”. To jest tak naprawdę traktat nie o czarownicach, a o kobietach. Tym bardziej że autorytety właśnie nie wspominają o czarownicach. Biblia też nie za bardzo o nich mówi, tam wszędzie jest o czarownikach mowa. Więc Kramer musi jeszcze zmieniać rodzajnik, żeby ich cytować, bo św. Tomasz, na przykład, rzeczywiście potępia czarowników i wróżbitów, a po drobnej korekcie robią się z nich czarownice i wróżbiarki. Autor więc manipuluje też autorytetami, czasem Pismem Świętym, zmieniając rodzaj, żeby mu pasowało do tezy.

Hmm…

Bo to właśnie czarownicy byli „groźni”, bo ich czary były tak naprawdę niebezpieczne, ponieważ bazowały na jakichś starych arabskich albo żydowskich księgach, albo innych, nie wiadomo jakich, i z tego mogły takie czary wyjść, że zmiłuj się Panie Boże nad nami. No a co mogła taka baba (bo tak nazywano położne) zrobić poza usunięciem płodu? Nie były to sprawy, którymi powinien zajmować się wiel-

ki, wysłany przez papieża inkwizytor. A chciał sobie znaleźć zajęcie, bo herezje kończyły się, jego życie utknęło na Morawach, bo tam jakieś resztki husytów jeszcze były, by mu trochę na jesieni życia radości sprawić, że jeszcze kogoś można popalić, ale generalnie nie miał co robić i... wymyślił sobie zajęcie.

A miał dużo, że tak powiem, mocy jako odrzucony kochanek. Więc to jest właśnie opowieść o odrzuconym kochanku, który miał dużo energii do mszczenia się. Niekoniecznie o czarach jako takich.

Dlaczego nieszczęśliwi ludzie przechodzą do historii?

No właśnie… bo szczęśliwi ludzie korzystają widocznie ze swojego szczęścia, zamiast, że tak powiem, odcisnąć ślad: „a ja Wam pokażę”. I tacy ludzie odciskają ślad, bo mają motywację do tego. Jak próbuję analizować charakter Kramera... są też neurotyczni, mocno też zapatrzeni w siebie, narcystyczni, narzucający innym swoją wolę.

Interesującą z punktu widzenia realiów epoki jest największa klęska Kramera, w Innsbrucku. Przybył tam z listem od papieża, że ma ten Innsbruck nawrócić i został z niego

17
ryciny udostępnione za zgodą wydawnictwa graf_ika

wyrzucony. Po prostu wyrzucony! Dlaczego? Rzucił pannie Helenie Scheuberin, że ta jest heretyczką. Ale od początku... Pan Kramer na jakichś tam swoich wyprawach kombatanckich usłyszał od jakiejś przesłuchiwanej, że jak stuknie się drągiem w pojemnik na mleko, to ta czarownica, która zabrała mleko krowie tejże gospodyni, będzie musiała przyjść, nie ma siły, i oddać to mleko. Ta historia bardzo mu się spodobała. „To świetne jest!” I zaczął o tym na kazaniach głosić. No i ta pani Helena Scheuberin, pobożna mieszczka z Innsbrucka, stwierdziła – „nie dość, że wariat, to jeszcze heretyk”. Sprawa dla niej była absurdalna. Słusznie zauważyła, że takie twierdzenia ocierają się o herezję – mówienie, że stukanie w jakiś garnek spowoduje, że szatan czy anioł, czy nie wiem kto, przymusi sprawcę do przyjścia i oddania mleka. A on to doradzał na kazaniach jako walkę z czarami. Więc kobieta powiedziała, że nie będzie chodzić na te kazania. To oskarżył ją o herezję. Powodem był brak chodzenia na jego kazania. I oczywiście na przesłuchaniach padały pytania o pożycie seksualne i takie inne rzeczy. Dowodem jej herezji było to, że znalazł się jakiś mężczyzna, który zaświadczył, że ona mu się ochoczo oddała, że nie był pierwszy i w ogóle że musi być czarownicą!

I rajcy Innsbrucka powiedzieli: no fajny inkwizytor, świetnie, jakby się pojawili jacyś bracia czescy – proszę wrócić, a tymczasem proszę nam tu nie przesłuchiwać kobiet na temat ich życia intymnego, bo to jest nasza sprawa – nie po to jesteśmy miastem. Bo jednak miasto w średniowieczu było niezależne, zupełnie jakby nie miało władcy ani świeckiego, ani duchownego, poza jakąś nominalną władzą. No my tu mamy swoje zasady, nie wchodźcie nam tutaj. Oczywiście, jak papież nakazał, że jakaś herezja jest, to działajcie, ale proszę tutaj nie przepytywać mieszczek z kim, kiedy i w jakich konfiguracjach swoje sprawy robią. Taki był Innsbruck, tacy byli mieszczanie. Nie chcieli Kramera. A on, po tej porażce w Innsbrucku poszedł do papieża, który był już trochę zdziecinniałym starcem, i powie dział: „napisz mi bullę, bo w tych Niemczech są takie straszne czarownice, takie niedobre i mordują wszystkich. Jak ja nie będę miał upoważnień, to przyjdzie mi następna taka rada miejska i powie, że ja nie mogę tych czarownic palić na stosach, bo oni się na to nie zgadzają". I dostał taką bullę od papieża, i miał możliwość palenia czarownic, jeśli mu się udało do tego doprowadzić.

Kramer w wielu miejscach w Młocie boleje, że: „a, ta czarownica, co ją kiedyś zobaczyłem, jest pod ochroną księcia i niestety jeszcze niespopielona przeze mnie”. I to jest taki żal straszliwy, gdy przypomina sobie jakąś kiedyś

przesłuchiwaną, że z powodu protektora nie może jej spalić. Boli go to...

Odnośnie też kwestii męsko-damskich ciekawe jest, że (pamiętając oczywiście, że wszystkie kobiety są złe) jak mężczyznę czy jakiegoś księdza męczy sukkub, no to on jest taki biedny i wymęczony. I całą noc nie śpi, nie może mszy odprawić biedaczek i trzeba mu jakoś pomóc i dać lekarstwo na to. Kramer używa też argumentu, że mężczyzna jako istota racjonalna może być skuszony do zła, jakim jest obcowanie z sukkubem... tylko poprzez czary! No a kobieta jako byt nieracjonalny, w zasadzie zwierzęcy, da się namówić i bez czarów, więc nie jest przymuszana, tylko z wolnej woli się temu poddaje. Więc taki jest rodzaj argumentacji i trudno coś powiedzieć na ten temat, bo czyta się o tym, jakby to dziecko pisało i człowiek zastanawia się, jak to dziecko mogło przekonać tylu ludzi do swoich racji.

Ta książka pokazuje, jak… zdeterminowane mniejszości, nie mając ani jakichś wartości moralnych, ani intelektualnej wyższości, ani siły liczebnej, i tylko swoją determinacją są w stanie zdobyć władzę nad milczącą większością. I nawet nad uczciwymi procedurami czy uczciwym prawem, bo jeśli zdobędą w jakiś sposób władzę, będą interpretować je na swój sposób. Więc jeżeli możemy z Młota wyciągnąć jakieś wnioski, to właśnie, że nie warto odpuszczać i być tą milczącą większością. Bo nawet, jeśli się myśli, że jest bezpiecznie, bo przecież nikt czegoś takiego nam nie zrobi, bo to tylko jakiś wariat jeden z drugim, z wąsem albo ze szpicbródką i w czapeczce. Ale oni w końcu przyjdą i to przestanie być śmieszne. To trochę tak, jak z Kramerem, który jest śmieszny. I jego historia byłaby zabawna, gdyby... gdyby nie to, że się ziściła. To są takie brednie starszego pana, który nie ma pojęcia o czym mówi (tak się wydaje, że starszego, chociaż nie wiemy, ile ma lat i możemy się tylko domyślać z poziomu, że tak powiem, oderwania od rzeczywistości)… Wydawało się to zupełnie nieszkodliwe samej treści. No bo przecież kto mógłby w tak absurdalne, tak głupie sprawy uwierzyć? Ale jeśli pierwsi uwierzą, jeśli będzie wystarczająco dużo złej energii, to uwierzą i pozostali. I to jest niebezpieczne. A przy okazji jeszcze jedna rzecz, która nie dawała mi spokoju podczas tłumaczenia – należy się strzec ludzi bez poczucia humoru.

[śmiech]

No, brzmi jak… a może nie będę szukał porównań, [śmiech] co by się nie narażać, ale tak, brzmi to jak ziszczenie się snu szaleńca...

Chciałbym teraz podsumować, czy w zasadzie zadać ostatnie pytanie – jaki wniosek płynie z Młota? Czy czegoś może nas nauczyć, by historia nie zatoczyła koła?... Jak mawiał Hegel, historia uczy nas tylko tego, że niczego nas nie uczy, ale… warto próbować.

Kramer w swojej książce pokazuje, jak straszliwie jest pozbawiony poczucia humoru, jak samemu poczucie humoru uznaje wręcz za wadę i grzech. Myślę, że jest to również niebezpieczne. Jest też pewien rodzaj ludzi, którzy uważają, że mamy po prostu być poważni, że jest jedna „prawda prawdziwa” i jak ktoś zażartuje na temat tej prawdy, to już jest na krawędzi herezji… W Młocie znalazłem ciekawą historię egzorcysty, który był takim „wesołym egzorcystą”. Z klasztoru wypędzał duchy jeden z nich spytał go: „A dokąd chcesz mnie wypędzić?” Egzorcysta zażartował: do kloaki mojej pójdź”. No i opowiadał potem Kramer, jak nocą przypiliło tego egzorcystę i oczywiście, w trakcie odpowiednich czynności, napadł na niego ten demon. Morał z tego taki: „A widzisz – masz!”. Możesz sobie być egzorcystą, pobożnym księdzem –nawet dodał, że to był pobożny, dobry ksiądz, ale miał jedną wadę – poczucie humoru, bo demon napadł w nocy tam, gdzie i król piechotą chodzi.

I na koniec… Kramer przytacza jako dobrą monetę taką historyjkę parafialną, w której… jest bardzo dużo różnych historii o przyrodzeniach męskich ginących w dziwny sposób i pewien mężczyzna udaje się… Mamy jeszcze chwilę?

18
wywiad

Bardzo proszę.

To się zresztą też powtarza wiele razy, co pokazuje, jakie zainteresowania miał Kramer – historia z zaginionym przyrodzeniem. Czarownice go zabierają – nie ma. Nawet tam była jakaś historia ze spowiednikiem, który nie uwierzył penitentowi na słowo, że stracił przyrodzenie. A podobno „błogosławieni ci, którzy uwierzyli”. Tylko sprawdził pod suknią i faktycznie, nie okłamywał go tenże penitent.

[śmiech]

Tak, ale to jest motyw często powtarzający się, a historyjka jest o tyle ciekawa, że jakiś tam parafianin idzie do kobiety, o której jest mu wiadomo, że może coś wiedzieć na temat tych zaginionych przyrodzeń. I ta kobieta go prowadzi do takiego drzewa. Na tym drzewie jest takie gniazdko i mówi: „wybierz sobie jednego”. No to tamten bierze największe z leżących tam przyrodzeń, a kobieta: „nie, nie, nie, bo to księdza plebana, proszę sobie wybrać jakieś inne!”.

[śmiech]

To jest piękna historyjka, w której widać, że w parafii wszyscy wiedzieli, do którego gniazdka które ptaszki wlatują i że mieli niezły ubaw. Natomiast Kramer bierze to na serio i opowiada, że są takie kobiety, które w gniazdach trzymają te przyrodzenia, że karmią je prosem – dorabia tam całą ideologię – i one się

żywią, i rosną, i w ogóle. Jest to dla mnie przerażające, puenta trochę taka, jak z Imienia róży, że jak nie będziemy mieli poczucia humoru, to będziemy mieli piekło na Ziemi. Bo ludzie bez poczucia humoru tak reagują na żarty i potrafią z ich powodu palić stosy. Nie wiem, kim trzeba być, żeby nie zrozumieć, czego symbolem jest gniazdko i co tam można w nim trzymać. Gość nie zrozumiał i już podpala stos, już swąd iberyjskiej sosny w nozdrzach zachęca go do ataku.

[śmiech] Ach, aż chciałoby się powiedzieć: „Boże, chroń nas od takich ludzi i na pewno nie za pośrednictwem inkwizycji”! [śmiech]

Na pewno nie. Znaczy inkwizycja była pomyślana jako pewien sprawiedliwy system, no sprawiedliwy w tamtym znaczeniu – czytałem kiedyś książkę o inkwizycji hiszpańskiej. Autor pisał ją, bo chciał pokazać, jakie to było straszne i okropne, a jak się naczytał dokumentów, to okazało się, że w sumie jak na, że tak powiem, inne procesy kryminalne, to było dobrze udokumentowane, z bardzo dobrymi zeznaniami. Nie było aż takiej samowoli.

No jasne, że to, za co te osoby były karane, dla nas jest dzisiaj absurdalne, ale sam sposób dowodzenia i prawa do obrony nie był aż tak straszny, jak nam się wydaje.

Inkwizycja hiszpańska miała służyć interesom Hiszpanii, a nie Kościoła i była tak

naprawdę elementem walki Hiszpanii z jej wrogami wewnętrznymi. Kościół w Hiszpanii był całkowicie podporządkowany królom, więc nie jest to kościelna organizacja, a raczej taka dodatkowa policja. Kto byłby lepszą policją od wykształconych ludzi, jakimi byli księża? Tacy zwykli rębajłowie, doradcy królewscy, wiedzieli, kto jest zakapiorem, a kto nie, a do spraw bardziej subtelnych, jeśli chodzi o bezpieczeństwo państwa, to podporządkowanie sobie struktury ludzi wykształconych było dużo lepsze. Papież potępił najsłynniejszą hiszpańską inkwizycję, bo w jej interesie było zwiększanie potęgi Hiszpanii, która miała też interesy we Włoszech. Z papieżem rywalizowała na gruncie czysto politycznym, więc to też nie tak, że była tylko jedna inkwizycja – było ich kilka, bo tak naprawdę od początku Kościoła każdy biskup był inkwizytorem. Na początku to nie było tak, że tylko w wielkich miastach, lecz w każdym miasteczku był biskup. Ani on umiał, ani nie miał księży do ścigania heretyków. Dlatego właśnie stworzono inkwizycję papieską. Papież wysyłał najlepszych z najlepszych, specjalistów od wszystkiego, którzy znali wszystkie herezje, które już od tysiąca lat nie istniały. Takie były założenia inkwizycji, a że ktoś ją wykorzystywał do swoich niecnych celów, żeby kogoś tam spalić, to inna sprawa. Inkwizycja dawała ogromną władzę – a władza daje pokusy. Dawanie komuś zbyt dużej władzy, w żaden sposób niezrównoważonej, powoduje, że tacy delikwenci jak Kramer będą ją wykorzystywali do osobistych celów, więc… Znowu się rozgadałem.

Ach to niezrównoważenie… Bardzo Panu dziękuję za rozmowę. To było naprawdę wciągające i zmieniające czy odmieniające pewne poglądy. Życzę Panu, sobie i naszym czytelnikom, i słuchaczom, żebyśmy żyli w spokojnych czasach. I z poczuciem humoru!

[śmiech] U władzy… sprawującym władzę –również!

Tak, i amen, i enter, dziękuję pięknie za rozmowę i wszystkiego dobrego!

Jakub Zielonka

Rocznik 1982. Niedoszły absolwent stosunków międzynarodowych na Uniwersytecie Warszawskim i skończony magister historii na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. W przeszłości między innymi archiwista, ankieter, autor artykułów popularnonaukowych, tester oprogramowania, bibliotekarz cyfrowy, IT project manager i lastly, but not leastly tłumacz z języków żywych i umarłych.

19
wywiad
okładka książki wydanej przez wydawnictwo graf_ika

Nie zapomnij

Julia Wojdyła

zwyciężczyni I miejsca w XII konkursie „Literacki Fenix”

Nigdy nie sądziłem, że trumna będzie tak lekka. Niby to tylko prostokątna skrzynia, a jednak w jej środku zamykamy to, co dla nas najcenniejsze – naszych bliskich.

– Wystarczy – oznajmił jeden z mężczyzn, który niósł trumnę wraz ze mną i innymi wyznaczonymi do tego osobami.

Kondukt zatrzymał się przy dziurze w ziemi, do której złożony miał zostać mój przyjaciel, Michał. Jedyne, co było słychać w ten ponury dzień na obskurnym, zatłoczonym cmentarzu, to modlitwy mówione przez jego rodzinę i bliskich zaproszonych na pogrzeb.

Ledwo zapamiętałem chwilę, w której odłożyliśmy trumnę i dołączyliśmy do pozostałych, oczekujących na dokończenie ceremonii. Wszyscy udawali, że mnie nie widzą. Czułem, że uważają mnie za winnego tragedii. Że to ja przeżyłem, a nie on. Nie mogłem się z nimi nie zgodzić – on, mój najlepszy przyjaciel, najwspanialszy z ludzi, zasłużył na to, aby żyć. Jednak umarł, a ja zostałem sam z kredytem, mieszkaniem i problemami z pamięcią.

– Ponuro tu trochę – podsumował Konrad, pojawiając się nagle obok mnie.

Terapeutka twierdziła, że mój umysł stworzył Konrada, aby zastąpić miejsce Michała; nazwała to wyparciem. Na początku nawet w to uwierzyłem, ale potem zdałem sobie sprawę, że prześwitujących ludzi o szarej cerze jest dużo więcej. Było ich zbyt wielu, abym mógł wszystkich wymyślić.

– To pogrzeb, na pogrzebach najczęściej nie jest zbyt wesoło – odparłem i wsadziłem ręce do kieszeni.

– Na moim nie było aż tak łzawo, ludzie żegnali mnie z honorem. Bez tych niepotrzebnych mszy i modlitw – prychnął lekceważąco Konrad i pojawił się koło trumny. Z pogardliwą miną zaczął błądzić palcem po zdobieniach. – Poza tym pewnie on i tak zaraz pojawi się w Martwym Świecie, więc będziesz mógł sobie z nim gadać do woli.

Pokręciłem głową i spojrzałem w szare od chmur niebo. Wydawało się, że sam świat przeżywa żałobę. Nie potrafiłem uwierzyć, że minęło już siedem dni.

– Już bym go spotkał, gdyby tu trafił. – Pokazałem ręką na szare postacie stojące bądź siedzące przy swoich grobach. – Ich jakoś widzę, a pewnie są nowi w Martwym Świecie.

Konrad zacmokał kilka razy, po czym stanął naprzeciw mnie i pokręcił palcem tuż przed moim nosem, jakby on był nauczycielem, a ja uczniem, który dopiero co powiedział największą głupotę świata.

– Eryk, to, że jesteś jedynym żywym gadającym z duchami z Martwego Świata, nie sprawia od razu, że wiesz, jakimi prawami to się rządzi – upomniał mnie i poklepał po ramieniu. – Jedni pojawiają się szybciej, drudzy wolniej, już ci to tłumaczyłem, ale jak widać, znowu zapomniałeś.

Miałem ochotę mu przywalić, pomimo że wiedziałem, iż pewnie by mnie pokonał. Konrad dobrze wiedział, że nienawidziłem momentów, w których poruszał temat mojej pamięci.

– To, że czasami czegoś zapominam albo coś mieszam, nie znaczy od razu, że jestem ułomny – warknąłem i w tej samej chwili skarciłem się w myślach. Zamknąłem oczy, aby się uspokoić.

Zaniki pamięci powstałe w wyniku silnej reakcji na stres pourazowy, tak brzmiała kolejna wspaniała diagnoza mojej terapeutki; może i miała rację, a może miało to związek z Martwym Światem. Nie byłem pewny.

– Więc powiedz mi, czym jest Martwy Świat – rzucił Konrad i spojrzał na mnie tymi czarnymi oczami, krzyżując ręce na piersi.

Martwy Świat był uniwersum przyrównanym do ludzkiego, do którego po śmierci trafiali tragicznie i przedwcześnie zmarli ludzie, wraz z zabójcami, czarownikami, ofiarami morderstw oraz topielcami. Pamiętałem to… lecz w jednej chwili nagle wszystko zniknęło. Zmarszczyłem brwi. Byłem pewny, że to wiedziałem, że kiedyś, może przypadkiem, ktoś mi powiedział, czym był Martwy Świat. Sklepem? Czymś w centrum handlowym? Pubem?

Rozejrzałem się, na plecach poczułem dreszcz. Powietrze na chwilę zastygło mi w płucach, odbierając zdolność oddychania. Gdzie byłem? Kim byli ci

OPOWIADANIA 20

ludzie? Kto umarł? Złożyłem dłonie jak do modlitwy, po czym oparłem je o czoło. Oddychałem głęboko, starając się uspokoić. Kto nie żyje? Nie miałem pojęcia, jak znalazłem się na cmentarzu, w dodatku z Konradem, otoczony nieznanymi mi ludźmi i zjawami.

Powtórz to tak, jak ci kazała – rozkazałem sobie w myślach i wziąłem powolny wdech.

Jestem Eryk Stark, mam dwadzieścia trzy lata, mieszkam w Opolu. Jestem studentem. Mam najlepszego przyjaciela, Michała, który tydzień temu zmarł w wypadku, w którym uczestniczyłem.

Michał – nagłe objawienie na mnie spłynęło – to o niego chodziło cały ten czas. To po to przybyłem na cmentarz. Podniosłem głowę i spojrzałem na szare chmury już nieco spokojniejszy.

– I co? Mówiłem ci, zakuty łbie, że nie powiesz, bo zapomniałeś. – Konrad wytrącił mnie z zamyślenia. Opuściłem dłonie i spojrzałem na niego. – Nie zapomniałeś o tym, prawda? – zapytał z naciskiem. Zrobiło mi się nagle zimno, pomimo że dzień był nawet upalny.

– O czym znowu zapomniałem?

Nawet nie starałem się udawać, że pamiętałem.

– Obiecałeś, że pójdziesz ze mną ogarnąć informacje od takiego jednego, mojego kolegi – przypomniał mi Konrad i obrócił głowę, patrząc ze znużeniem na kończący się powoli pogrzeb. – Muszę wyciągnąć od niego kilka rzeczy, a ty dałeś słowo, że mi pomożesz.

Westchnąłem głęboko i spojrzałem na jego szarą twarz w nadziei, że wyczytam z niej coś więcej. Konrad jednak pozostawał tak samo tajemniczy i nieodgadniony jak zawsze, nawet nie miałem pojęcia, od jak dawna przebywał w Martwym Świecie. Tak naprawdę nie wiedziałem o nim praktycznie nic. Jednak ta myśl uciekła mi z głowy tak prędko, że po chwili o niej zapomniałem, skupiając się na sprawie Konrada.

– A czego tak bardzo chcesz się dowiedzieć, że nie może to poczekać do końca pogrzebu? – Potarłem czoło, starając się dociec, jak znalazłem się w tak patowej sytuacji.

Konrad przewrócił ostentacyjnie oczami, a ja spojrzałem w niebo, irytując się bardziej od niego.

– Klucza – odpowiedział, przeciągając każdą głoskę. – Przeliterować? Szukamy ładnego klucza z brązu.

– A po co ci on? – Pytanie uciekło mi, zanim zdążyłem je powstrzymać. Pożałowałem tego. Poziom zdenerwowania u ducha drastycznie się podniósł. –Dobra, nieważne, dowiem się przy okazji.

Ufałem mu. Był jedyną zjawą w Martwym Świecie, która nie próbowała wyciągnąć ze mnie życia przy pierwszym spotkaniu, uznałem to za dobry początek.

– Więc po prostu chodźmy, bo szkoda mi marnować czasu na takie bzdury – burknął ten nieżywy w naszym duecie i ruszył w stronę wyjścia z cmentarza.

Potarłem twarz dłonią i westchnąłem. Nie mogłem tak po prostu odejść, było to niesprawiedliwe wobec Michała, który zasłużył choć na tyle z mojej strony po tym, co się stało tamtego dnia. Spojrzałem na plecy oddalającego się z każdą chwilą Konrada i w tym samym momencie nogi poniosły mnie za nim, jakby moje ciało wiedziało lepiej, co powinienem zrobić.

Obejrzałem się ostatni raz za siebie, nim wyszedłem poza teren cmentarzyska.

Szare, na wpół przezroczyste zjawy, które były jedynie cieniami żywej wersji siebie, patrzyły na swoje nagrobki. Poczułem, jak wokół mojego serca zaciska się niewidzialna ręka, powodując, że żal wobec nich nagle wzrósł. Oni czekali. Czekali na chwilę, w której Bóg pozwoli im wrócić do świata żywych w nowym ciele, z nowym życiem.

– No ruszaj to grube dupsko! Nie mamy całego dnia! – ryknął do mnie Konrad. Klęczące przy grobach zjawy spojrzały na mnie, a ja odwróciłem prędko spojrzenie i ze wzrokiem wbitym w ziemię przyśpieszyłem kroku.

– Dokąd mnie ciągniesz? – zapytałem po chwili ciszy, gdy z każdym zakrętem coraz bardziej oddalaliśmy się od cmentarza. Czułem, że o czymś zapomniałem, że miałem coś zrobić, ale tego nie zrobiłem.

To denerwujące uczucie swędzenia pod czaszką, kiedy starałem się coś sobie przypomnieć, nie odstępowało mnie na krok. A najgorsze było to, że w umyśle, jak natrętna mucha, krążyło przeczucie, że było to coś bardzo ważnego, coś, o czym nigdy bym wcześniej nie zapomniał.

– Co powiesz na piwo na dobry dzień? – zaproponował Konrad z uśmiechem, a ja spojrzałem na niego spode łba z nadzieją, że żartował. Ostatnim, na co miałem ochotę, było łażenie do obskurnych barów, które wypatrzył sobie w wolnym czasie mój martwy kolega.

– Powinienem ci znaleźć jakieś hobby, bo tobie się chyba za bardzo nudzi.

– Szukałem tego baru od kilku tygodni, ale mam pewność, że Emanuel tam będzie.

– Emanuel? Stary, czy ty naprawdę nie masz co robić, że stalkujesz inne duchy?

– Po prostu się zamknij i słuchaj – upomniał mnie Konrad i zaczął iść przodem do mnie, przenikając co jakiś czas przez idących ulicą żywych przechodniów. – Emanuel był powstańcem śląskim i dowódcą. Od innego kumpla dostałem cynk, że on i jego kompania dostali jakieś informacje o miejscu, w którym powinien być klucz.

21 JULIA WOJDYŁA

– I ja jestem ci potrzebny, aby wyciągnąć od niego to, co chcemy wiedzieć?

– No! Nareszcie zacząłeś myśleć, lepiej teraz niż nigdy – prychnął Konrad i skręcił z ulicy Wrocławskiej w Ściegiennego, po czym przyśpieszył kroku, a ja ruszyłem za nim, przedzierając się między mieszkańcami obu światów.

Od kiedy widziałem zjawy, miasto stało się dużo bardziej tłoczne i głośne. Traumatycznym przeżyciem było słuchanie, jak martwi krzyczeli do swoich bliskich. Umarli mówili do nich, wzywali, jednak nikt nie reagował. Bo żaden żywy, poza mną, nie widział ani nie słyszał zjaw z Martwego Świata.

Z trudem przecisnąłem się między zabieganymi ludźmi i stanąłem przed barem, którego szyld rozmazywał mi się przed oczami. Widziałem jednocześnie dwie jego wersje, tę z żywego świata oraz tę z martwego. Nakładały się na siebie tak, że nie mogłem do końca dostrzec żadnej z nich, jednakże doskonale słyszałem gwar i śmiechy dobiegające ze środka.

– Stary Urząd – przeczytał za mnie tabliczkę Konrad, kiwając głową z aprobatą. – Wydaje mi się, że słyszę Emanuela. Nie zgub się. Idziemy. – Po tej prostej komendzie po prostu wszedł do baru.

To zły pomysł – mruknąłem do siebie, po czym ruszyłem za nim.

Od wejścia przywitał mnie zapach papierosów, alkoholu i spoconych ludzi. Panował zgiełk, nie było miejsca, aby nawet wcisnąć szpilkę. Ktoś co chwila starał się przekrzyczeć ludzi rozmawiających lub zamawiających kolejne piwa przy barze.

Wziąłem głębszy wdech i zamknąłem oczy. A kiedy je otworzyłem, zacząłem szukać wzrokiem Michała, z którym tam przyszedłem. Mój przyjaciel musiał pójść już coś zamówić, pokręciłem głową z uśmiechem. Zawsze lubił zaciągać mnie do barów na dobre zakończenie dnia. Przyjrzałem się dokładnie bawiącym się ludziom, nie wiedziałem, czy to przez oświetlenie, czy przez stężenie alkoholu w powietrzu, ale wydawali się niemal nierealni. Zaśmiałem się pod nosem i ruszyłem w stronę głównego baru, aby pogonić Michała, obstawiałem, że zagadał się z jakąś ładną laską i zapomniał o mnie.

– Miałeś się nie szlajać – rzucił Konrad, przeciskając się między ludźmi.

Zmarszczyłem brwi i potarłem czoło.

Konrad, nie Michał. A bawiący się nie byli żywi. Kiedy przyjrzałem się dokładnie gościom lokalu, zdałem sobie sprawę, że wszyscy byli duchami z Martwego Świata. No, może poza barmanem, który stał za barem i czyścił szklanki.

– Do Emanuela, za mną, już – rozkazał mi kolega i pociągnął w stronę sześciu śmiejących się męż-

czyzn w mundurach wojskowych, z kuflami na stoliku. Rozpoznałem odznaczenia, jednak zapomniałem, co oznaczały.

– Konrad! Ty parszywa gnido! Co ty tu robisz?! – wykrzyknął na powitanie jeden z żołnierzy i podniósł się, aby uścisnąć dłoń znajomego.

– Emanuel, chciałem przedstawić ci mojego przyjaciela – zaczął Konrad, uśmiechając się na powitanie i energicznie potrząsając ściskaną ręką. W jednej chwili pociągnął w swoją stronę wojskowego tak, że ten przysunął się do niego. – Jest jedynym żywym, który nas widzi – dodał nieco ciszej, tak aby tylko on mógł to usłyszeć.

Emanuel przyjrzał mi się dokładnie spod zmarszczonych brwi. Jego wzrok był tak skupiony na mnie, że poczułem się nieswojo.

– Więc siadajcie! – zakrzyknął nagle powstaniec, a jego koledzy przesunęli się, robiąc nam miejsce. –Franek zaraz przyniesie wam coś do picia!

Nim zdążyłem powiedzieć choćby słowo, zostałem wciśnięty pomiędzy żołnierza a Konrada. Wzrok tego drugiego jednoznacznie sugerował, że miałem się nie odzywać.

– A teraz słucham, czemu zawdzięczam zaszczyt, że sir Konrad przylazł prosto do mnie – zaczął Emanuel, kiedy każdy, poza mną, przybrał wygodną pozycję.

Konrad oparł łokcie na stole i pochylił się do przodu.

– Słyszałem, że wiesz coś o kluczu – zaczął prosto z mostu mój kompan, a Emanuel wziął do ręki butelkę i upił z niej spory łyk.

– Widziałem w życiu wiele kluczy, mów konkretniej.

– Klucz do miejsca, w którym złożone zostały wasze urny. Chcę uwolnić resztę kompanii, a z nim dam radę. – Konrad wskazał ręką na mnie. – Tylko muszę znaleźć klucz.

Emanuel nie odpowiedział od razu, bawił się butelką, dmuchając w jej dzióbek, dopóki nie zaczęła grać.

– A co będę z tego miał? – zapytał w końcu były żołnierz, odkładając butelkę na stół.

– Eryk pozwoli ci spotkać się z twoją rodziną – odpowiedział bez zawahania Konrad, a ja zmarszczyłem brwi. Nie przypominałem sobie, abym zgadzał się na podobne rzeczy.

Odwróciłem wzrok od rozmawiających i zacząłem przyglądać się roześmianym zjawom. Wszystkie były szczęśliwe, pomimo że nie żyły. Nieświadomie zacząłem obgryzać paznokcie, bojąc się tego, co wymyślił Konrad.

Nagle, i bez ostrzeżenia, stało się zbyt wiele rzeczy naraz, abym mógł je wszystkie zarejestrować. Jeden

22 NIE ZAPOMNIJ

z kolegów Emanuela wyciągnął broń i wycelował we mnie, za to Konrad zareagował szybciej od błyskawicy, łapiąc mnie za ramię i przenosząc na dwór.

W jednej chwili owiał mnie chłód, a żołądek podszedł do gardła, niemal czułem na języku smak wymiocin. – Nigdy więcej – sapnąłem.

Ledwo utrzymywałem równowagę, opierając się ręką o ścianę. Brałem głębsze wdechy, starając nie porzygać. Serce waliło mi jak nienormalne, boleśnie obijało się o żebra.

Przed oczami cały czas miałem widok lufy pistoletu skierowanego w moją pierś.

– Czemu chcieli mnie zabić? Czemu nie powiedziałeś mi od razu o tych urnach? Czemu chciał do mnie strzelić?!

Mój oddech przyśpieszył, a nogi pode mną się ugięły. Osunąłem się na chodnik, nie potrafiąc ustać. W głowie miałem tyle myśli naraz, że nie wiedziałem, od czego zacząć.

– Chcieli cię porwać i wykorzystać, aby spotkać się ze swoimi rodzinami – rzucił Konrad, patrząc na oświetloną latarniami uliczkę. Spojrzałem w niebo i poczułem, jak kolejna porcja zagubienia spadła mi na głowę. Była noc.

To niemożliwe, aby minęło tyle czasu, spędziliśmy w barze zaledwie kilka minut.

– Jak… Jak to… – Pokazałem niezgrabnie ręką na niebo. Ktoś chciał mnie zabić. – Dlaczego… – mamrotałem, starając się zbudować jakieś sensowne zdanie.

– Podróże mrokiem zaginają czasoprzestrzeń twojej rzeczywistości. W Martwym Świecie i tak czas nie ma znaczenia – podsumował Konrad, a ja schowałem głowę między kolanami, starając się oddychać głęboko. – W tych urnach pozamykani są pozostali powstańcy, chciałem tylko im pomóc. Zgodziłeś się na takie warunki wcześniej, tylko o tym zapomniałeś.

– Konrad, wiesz, że to nie jest zależne ode mnie –zacząłem niemrawo i z trudem podniosłem się z ziemi. – Konrad?

Rozejrzałem się – zniknął. W miejscu, w którym jeszcze przed chwilą stał, nie było nikogo. W oddali słyszałem pojedyncze osoby przechadzające się po ulicach. Wyszedłem z zaułka, do którego przeniósł mnie Konrad. Po kilku krokach zobaczyłem dobrze mi znany budynek ratusza.

Nagle za moimi plecami rozległo się gardłowe i długie warczenie. Poczułem, jak ponownie robi mi się słabo, a serce prawie ucieka ze swojego miejsca. Lekko obróciłem głowę. Kątem oka dostrzegłem wielkiego, czarnego psa o czerwonych ślepiach. Rozpoznałem go, był to jeden z demonów żyjących w Martwym Świecie. Wpadałem czasami na mniejsze monstra, jednak nie były to stwory takiego po-

kroju. Spojrzałem z powrotem przed siebie, ulica prowadziła pod górkę, prosto do centrum handlowego – tam byłem bezpieczny. Tylko musiałem jeszcze dobiec w to miejsce. Wziąłem głęboki wdech i puściłem się pędem przed siebie. Wiedziałem, że zmuszam swój organizm do zbyt dużego wysiłku, jednak biegłem dalej. Kłucie w boku i kołaczące serce dosadnie przypomniały mi o tym, jak bardzo nie nadawałem się do biegu.

Nie chciałem umrzeć.

Za sobą usłyszałem szczeknięcie i dudniące skoki. To coś mnie goniło. Mój świszczący oddech zagłuszył wszystko. Adrenalina była jedynym czynnikiem, dzięki któremu jeszcze mogłem się poruszać. Nie chciałem umrzeć. Czarne plamy przysłoniły mi obraz świetlistego budynku i ulicznych lamp.

Znów szczeknięcie i coraz bliższe uderzenia. Kolka w boku sprawiała, że cały brzuch przeszywająco bolał, kiedy tylko próbowałem wziąć kolejny wdech. Nie chciałem umierać. Było już tak blisko…

Minąłem technikum i wtedy potknąłem się o cegiełkę. Prędko zamortyzowałem upadek rękami i na czworaka, w ostatnim akcie desperacji, schowałem się za kapliczką. Nie chciałem umierać, nie chciałem umierać, nie chciałem umierać. Brałem szybkie i chaotyczne wdechy. Czułem, że cały drżę, po policzkach płynęły mi łzy. Nie chciałem umierać. Szloch wydarł się z mojej piersi. Prędko zasłoniłem usta dłonią.

– Nie chcę umierać, Boże, nie chcę umierać, Boże, błagam, daj mi żyć – szeptałem do siebie w nadziei, że Bóg rzeczywiście mnie wysłucha.

Zamknąłem powieki, odmawiając w myślach wszystkie znane mi modlitwy. Czekałem na najgorsze. Minęła jedna sekunda, potem dziesięć i nic się nie stało. Zmusiłem się do otwarcia oczu. Obraz zamazywały łzy, które prędko otarłem rękawem. Wyjrzałem niepewnie zza kapliczki – demona nigdzie nie było.

Opadłem na ziemię z nieskrywaną ulgą. Zaśmiałem się i wytarłem nos. Żyłem. Przeżyłem. Nagle poczułem, że moja prawa ręka zwilgotniała. Spojrzałem na nią i od razu tego pożałowałem. Cała była we krwi. W tej samej chwili do moich nozdrzy dotarł metaliczny zapach.

Podpełzłem prędko do krzaków i zwymiotowałem. Mój brzuch wciąż pozostawał zwiniętym kłębkiem bólu atakowanym przez kolkę, jednak przynajmniej był pusty. Wstałem chwiejnie na nogi, podpierając się o kapliczkę, na której pozostawiłem czerwony ślad dłoni.

– O matko – sapnąłem, kiedy zobaczyłem przy kapliczce zwiniętego w kulkę bezdomnego. To od

23 JULIA WOJDYŁA
graf. marcelina nieświec

niego ciurkiem płynęła krew, tworząc małą, szkarłatną kałużę tuż pod moimi stopami.

Nie wiedziałem, co zrobić, w końcu człowiek był ranny, ale zarazem bezdomny – spał na ulicy – być może na coś chorował? A ja, z uwagi na to, że chwilę temu udało mi się uciec śmierci, jakoś niespecjalnie miałem ochotę ryzykować.

– Proszę pana? – zapytałem cicho i kucnąłem koło niego, wbrew naturze, która kazała mi wstać i odejść. – Słyszy mnie pan?

Mężczyzna stęknął, a ja cofnąłem się gwałtownie, przez co runąłem na plecy. Zacząłem brać płytkie wdechy, nie spodziewałem się, że od razu mi odpowie. Szczerze mówiąc, zakładałem, że nie żyje. Znienawidziłem siebie w tamtej chwili. Naprawdę miałem nadzieję, że nie żył.

– Czego mnie budzisz? – wycharczał bezdomny, a mnie przeszła kolejna fala niepokoju. Zdałem sobie sprawę, że bezdomny był mieszkańcem Martwego Świata.

– Pan, pan krwawi… – uświadomiłem mu, a nieznajomy jedynie na mnie warknął i przysunął się bliżej ścianki kapliczki, zostawiając na ziemi krwawe smugi.

Zauważyłem, że cały drżał. Był dobrze ubrany, choć trochę brudny. Bez zastanowienia zdjąłem z siebie płaszcz i narzuciłem na niego, po czym wziąłem do rąk leżący na ziemi zgaszony znicz. Wyciągnąłem zapalniczkę z kieszeni. Z pewnymi trudnościami zapaliłem świeczkę, która nie do końca się stopiła.

– Proszę, może się pan tym ogrzać.

Podałem mu coraz bardziej nagrzewające się szkło. Mężczyzna otworzył oczy, a oddech w mojej piersi ugrzązł na chwilę. To były oczy psa, który mnie gonił. Nie miałem odwagi nic powiedzieć, więc jedynie bardziej podsunąłem mu znicz w nadziei, że nie zmieni się znów w demona i nie spróbuje dokończyć dzieła.

Bezdomny wyprostował się i wyciągnął ręce ku światłu jakby z utęsknieniem. Bez wahania wcisnąłem mu znicz do rąk, zostawiwszy na szkle krwawe plamy, które zabarwiły blask na czerwono. Mężczyzna trzymał w rękach świecę i patrzył na płomień tańczący w środku. Wyglądał na zmęczonego, aż zrobiło mi się go żal. Gdy miałem już coś powiedzieć, płomień na końcu znicza zaczął rosnąć, nadając twarzy bezdomnego niemal żywe kolory.

– Dziękuję – wyszeptał do mnie mężczyzna i uśmiechnął się lekko. Na jego czerwonych policzkach dostrzegłem łzy. Ogień zajaśniał tak mocno, że musiałem zakryć oczy ręką, aby nie oślepnąć. Kiedy je odsłoniłem, po bezdomnym, krwi i zniczu nie było

śladu, pozostała jedynie czerwona kulka światła unosząca się w przestrzeni przede mną.

– Co do… – mruknąłem i wyciągnąłem rękę w jej stronę, jednak ta uciekła ode mnie i zniknęła w kapliczce.

Podniosłem się prędko, po czym spojrzałem na obraz Matki Boskiej, która patrzyła na mnie karcąco.

– Przepraszam – rzuciłem do niej i zacząłem nieporadnie wspinać się po kapliczce, aby zobaczyć, gdzie zniknęła kula światła.

Wsadziłem rękę do jednego z otworów z nadzieją, że może cokolwiek odkryję. W pewnej chwili jeden z moich palców musnął coś metalowego.

Zmarszczyłem brwi i stanąłem na palcach, aby sięgnąć dalej. Jedna z przegródek wbijała mi się w pachę, sprawiając, że każdy ruch ręką bolał. Stęknąłem i chwyciłem metalowy przedmiot znajdujący się w środku. Zeskoczyłem na ziemię i zrobiłem dwa kroki w tył, po czym spojrzałem na ciężki przedmiot w moich rękach.

– Klucz – stwierdziłem zszokowany, widząc długi wyrób z brązu. – Niesamowity – dodałem, gdy zobaczyłem detale i zdobienia. Klucz wyglądał prawie jak pióro; metalowe, cienkie blaszki imitowały chorągiewki. Przejechałem palcami po kilku kamyczkach, jeden z nich pulsował czerwoną poświatą. – Tu się schowałeś.

– Eryk! Eryk, do cholery! Ile razy mam ci mówić, żebyś mi nigdzie nie znikał?!

Obróciłem się na pięcie i zobaczyłem Konrada idącego w moją stronę. Zapomniałem, że w ogóle się rozdzieliliśmy, tyle się działo w ciągu kilkunastu minut, że nie wiedziałem, od czego zacząć.

– Em… ja… – zacząłem mało mądrze, ściskając klucz w ręce. Nie wiedziałem, czy opowiadać mu o tym, że gonił mnie demoniczny pies.

– Znalazłeś go – przerwał mi nagle i wyrwał z rąk metalowe cudo. – Wiedziałem, że z tobą mi się uda. Nie miałem pojęcia, co odpowiedzieć, więc spojrzałem na swoje dłonie. Ani śladu krwi. Zmarszczyłem brwi. Czemu moje ręce miałyby być we krwi? Przecież nic takiego nie zrobiłem.

– Drobiazg – podsumowałem i spojrzałem na kapliczkę z obrazem Matki Boskiej z dzieciątkiem. Od zawsze mnie przerażała. – To co teraz robimy?

Konrad milczał, a ja z doświadczenia wiedziałem, że w jego przypadku nie oznaczało to dobrych wieści.

– Nie wiem – wykrztusił w końcu, obracając w rękach klucz. – Miałem nadzieję, że jak go znajdziemy, to grobowiec z urnami sam się pokaże. Ten dupek w barze powiedział mi jedynie, że miejsca pochówku broni jakiś Wajman.

– A chłopaki nie pamiętają, gdzie zostali pochowani?

25 JULIA WOJDYŁA

– Nie wiedzą, gdzie jest reszta, rozdzielili ich – wyjawił Konrad, a ja potarłem czoło, zaczynając chodzić w koło. – Więc na razie nie wiem, co dalej.

Nie odpowiedziałem mu od razu, tylko krążyłem po chodniku z nadzieją, że rozwiązanie samo się pojawi, tak jak demoniczny pies. Kto mógłby znać odpowiedzi na nasze pytania?

– Już wiem! – krzyknąłem głośniej, niż zamierzałem, gdy mnie oświeciło. – Linda! Ona może nam pomóc! Jest wróżką, może ma jakieś informacje, które pomogłyby nam iść dalej.

Spojrzałem na Konrada. Ten jedynie wzruszył ramionami i schował klucz do kieszeni.

– I tak nic lepszego mi nie zostało.

Skinąłem głową i otrzepałem bluzę. Zacząłem rozglądać się za płaszczem. Nie miałem pojęcia, kiedy go zdjąłem. Pewnie został w barze.

– Za mną – rozkazałem i skierowałem się w stronę Odry.

Dojście pod mieszkanie Lindy zajęło nam nie więcej niż dziesięć minut. Wolałem nie ryzykować ponownej podróży metodą Konrada, a piechotą i tak nie było zbyt daleko. Oboje milczeliśmy całą drogę, skupieni na swoich myślach. Konrad przez cały czas obracał w rękach brązowe kluczopióro. Kamyczki odbijające światła latarni wyglądały jak patrzące na mnie małe ślepia. Nagle przed oczami stanął mi bezdomny zmieniający się w kulę światła. Czy każdy z nich miał w sobie duszę kogoś z Martwego Świata?

Drgnąłem mimowolnie na samą myśl.

– To tutaj – poinformowałem Konrada, gdy stanęliśmy przed odpowiednim budynkiem.

– I co? Czekasz, aż zacznę bić ci brawo? No otwieraj, bo szkoda czasu.

Stłumiłem w sobie wredną odpowiedź i wbiłem kod do domofonu. Drzwi zabrzęczały, a ja wszedłem do środka. Kiedy stanąłem przed wejściem do mieszkania, zawahałem się. Nie wypadało przychodzić do kogoś w środku nocy i oczekiwać, że pomoże. Nim jednak zdążyłem cokolwiek zrobić, Konrad zapukał za mnie. Nieświadomie wstrzymałem oddech w oczekiwaniu. Po kilku chwilach usłyszałem szczęk zamka – drzwi się otworzyły.

– Wybacz, że przychodzę tak późno, ale… – zacząłem swoje tłumaczenia, jednak Linda uniosła rękę, a ja zamilkłem.

– Nie spodziewałam się ciebie, ale wejdź. – Zaprosiła mnie gestem do środka, a ja wszedłem posłusznie.

Uśmiechnąłem się pod nosem i ruszyłem do małego salonu. Usiadłem na jednym z czterech krzeseł stojących przy przykrytym fioletowym kocem stole, na którym leżał rozłożony tarot.

– Wywróżyłaś sobie moje odwiedziny? – zapytałem i spojrzałem na obrazki na kartach. Wisielec, czas zawieszenia i odkrycie rzeczy, o których wcześniej nie wiedzieliśmy.

– Wywróżyłam kłopoty – odparła spokojnie kobieta, wchodząc do pokoju, w którym siedzieliśmy z Konradem. – A wraz z nimi ciebie.

Wymieniłem z Konradem prędkie spojrzenia, zjawa pogoniła mnie gestem ręki. Miał rację, im szybciej to załatwimy, tym lepiej.

– Lindo, jest sprawa – zacząłem niepewnie, rozsuwając karty wyłożone na stole. Karta sprawiedliwości, karma, odpowiedzialność, przyczyny i skutki. –Ugrzązłem w miejscu i potrzebuję twojej pomocy.

Wróżbitka zacmokała jedynie i podeszła do starego kredensu, w którym zaczęła grzebać. Po chwili odwróciła się do mnie z kopertą w dłoni.

– Zostawiłeś u mnie list, kiedy przyszedłeś tutaj zaraz po wypadku.

Zmarszczyłem brwi, usłyszawszy jej słowa. Nie przypominałem sobie, żebym był u niej nie wcześniej niż miesiąc temu. Jednak nie do podważenia był fakt, że na kopercie widniało moje imię, napisane moją ręką. Naprawdę miałem ohydne pismo.

– Powiedziałeś mi – ciągnęła Linda i rzuciła kopertę na stół tuż przede mną – że kiedy przyjdziesz do mnie następnym razem, mam ci to dać, bo pewnie zapomnisz.

– I miałem rację – mruknąłem pod nosem i dobrałem się do listu. Poczułem, jak Konrad zagląda mi przez ramię.

Do Eryka, nigdy nie sądziłem, że napiszę list do samego siebie, a jednak ten dzień nadszedł. Piszę go z uwagi na nasze problemy z pamięcią. Nie wiem, czy jutro albo za godzinę nie zapomnę o wszystkim, co udało nam się odkryć. Uprzedzam, że Stojące przed nami niebezpieczeństwa mogą doprowadzić do naszej śmierci. Znaleźliśmy wejście, jednak potrzebujemy klucza. To on składa się Na powodzenie misji. Konrad to Bydle, którego nic nie złamie, dlatego pewnie dzięki niemu uda nam się osiągnąć Zwycięstwo. Damy radę. Uważaj na siebie.

Przeczytałem list jeszcze kilka razy, chłonąc każde słowo.

– Nazwałeś mnie bydlakiem – poskarżył mi się nad uchem Konrad i postukał palcem w miejscu napisanego słowa. – Nigdy nie sądziłem, że tak o mnie myślisz.

– Bo nie myślę – burknąłem i zacząłem obgryzać paznokcie w zastanowieniu. A przynajmniej nigdy

Ty
26 NIE ZAPOMNIJ

nie miałem podstaw, aby nazywać Konrada bydlakiem, mimo że bywał wredny. – Osiągnąć zwycięstwo, ale jakie? I co tobie do tego? – myślałem na głos, przygryzając skórki.

Wtedy rzucił mi się w oczy pewien szczegół. Niektóre słowa były napisane dużą literą, pomimo że nie miało to żadnego sensu.

– Podaj mi długopis – poprosiłem kogoś i wystawiłem rękę w bok, patrząc uparcie w kartkę. Nie minęła minuta, a otrzymałem to, czego chciałem. Wziąłem w kółka cztery wyrazy napisane wielkimi literami. Wyczułem, że Konrad się uśmiechnął. Ja z kolei patrzyłem na powstałe zdanie.

Stojące na bydle zwycięstwo.

– Baba na byku – rzuciłem, nim zdążyłem pomyśleć i w tej samej chwili zdałem sobie sprawę, że miałem rację. – To tam musi być wejście, inaczej nie chowałbym tej informacji w liście.

– A czemu akurat tam? – zapytał Konrad, obracając w rękach klucz. – Może to być wszędzie… zwycięstwo i bydlę. Równie dobrze może chodzić o krowę.

– Nie – zaprzeczyłem od razu. – Chodzi o babę na byku. Nazywają ją też Opolską Nike. Nike, bogini zwycięstwa, stojąca na byku. Zresztą pomnik był pokryty kiedyś brązem, a z czego jest zrobiony nasz klucz?

– Dobra – zgodził się po chwili Konrad. – Chodźmy tam, zanim zacznie świtać – rozkazał, a ja uśmiechnąłem się pod nosem.

Złożyłem list i schowałem go do kieszeni. Obrzuciłem jeszcze ostatnim spojrzeniem karty na stole. Trzecia z nich była wieżą, kartą wyższego dobra, oznaczającą bolesne i szokujące zdarzenia. Choć wszystko zależało od interpretacji.

– Dzięki, Lindo, odwdzięczę ci się, kupię ci herbatę i przyniosę następnym razem. Dalej lubisz jaśminową, prawda? – zacząłem swój monolog, sprawdzając kieszenie i idąc przy okazji do drzwi. – Przyjdę do ciebie jutro albo pojutrze, to ja lecę. Jeszcze raz dziękuję, pa.

Wyszedłem i zamknąłem drzwi, patrząc na zniecierpliwionego Konrada.

– Przypomnij mi o tej herbacie, dobrze? – poprosiłem przyjaciela, a ten potaknął i ruszył do wyjścia. Potruchtałem za nim. Dawno tyle się nie nachodziłem. Gdyby Konrad tak nie pośpieszał, z przyjemnością zostałbym u Lindy na herbacie i porozmawiał z nią o mojej ostatniej wizycie.

– Wiedziałem, że uda nam się coś wymyślić – upajał się dalej Konrad, miętoląc w rękach klucz. Nie spuszczał z niego oka. – Teraz tylko odnaleźć wejście.

Mruknąłem coś pod nosem, a w głowie cały czas miałem obraz kart leżących na stole. Wisielca, wieżę,

sprawiedliwość i Lindę mówiącą o wizji kłopotów. Spojrzałem na lampy oświetlające ulice. W środku nocy nie było tu nawet żywej duszy. Zaśmiałem się pod nosem.

– Widzisz gdzieś tu dziurkę od klucza? – zapytał Konrad, kiedy stanęliśmy przed majestatycznym pomnikiem baby na byku. – Albo cokolwiek?

– Tylko tablice, napis i pomnik – podsumowałem i okrążyłem całą rzeźbę w nadziei, że cokolwiek znajdę, ale jedyne, co jawiło mi się przed oczami, to posąg i uschnięte trawy.

W końcu stanąłem przed babą twarzą w twarz.

– Co chcesz mi powiedzieć? – wyszeptałem i przyjrzałem się napisowi na pomniku, tablicom pamiątkowym i samej rzeźbie. Nic jednak nie dostrzegłem. –Wejście na pewno tu jest.

– Tyle to sam wiem. Tylko gdzie mam wsadzić ten klucz? Bo jeśli się nie dowiem, to wsadzę go temu wołowi w dupę z nadzieją, że zadziała – dodał przez zaciśnięte zęby, a ja spojrzałem na niego zdziwiony. Nigdy nie widziałem, żeby się tak denerwował. –I czemu nie ma tu tego całego Wajmana?!

Wtedy mnie olśniło. Wajman nie był osobą. Był hasłem.

Podszedłem prędko w stronę napisu i nacisnąłem literkę W. Ustąpiła, a ja usłyszałem ciche kliknięcie we wnętrzu podstawy pomnika. Zaaferowany odnalazłem literkę A i ją wcisnąłem.

Podekscytowany odkryciem zacząłem dalej wpisywać kod, jednak gdy doszedłem do drugiego A, oczy baby na byku zaczęły świecić na żółto. Czułem, jak mnie śledzi, jak jej wzrok przeszywa każdy atom mojego ciała, penetrując go dokładnie.

– Konrad – zacząłem niepewnie i zrobiłem krok w tył, czując, że ziemia pod moimi stopami zaczęła lekko drżeć.

Podniosłem wzrok akurat w chwili, kiedy kamienna kobieta opuściła rękę i złapała się lepiej byka, który uniósł głowę. Bydlę wlepiło swe świecące błękitem oczy dokładnie w miejsce, gdzie biło moje rozszalałe serce. Zrobiłem kilka powolnych i ostrożnych kroków w tył, ledwo oddychając. Modliłem się w duchu, aby moje trzęsące nogi nagle się pode mną nie ugięły. Na leżąco dużo gorzej uciekałoby się przed rozszalałym kamiennym bykiem.

– Musisz wcisnąć ostatnią literkę! – wrzasnął do mnie Konrad, przekrzykując zgrzyt ocierających się o siebie części pomnika. Miałem ochotę uderzyć tego ducha. Ja ledwo mogłem mrugać, bojąc się, że to rozwścieczy byka, a on tak po prostu darł się, gdy byłem na granicy śmierci.

– Niby jak mam to zrobić?! – pisnąłem i wycofałem się jeszcze bardziej. Nim jednak Konrad zdążył mi

27 JULIA WOJDYŁA

odpowiedzieć, kamienne bydlę ruszyło w naszym kierunku.

Wszystko, co pokazywali w filmach, okazało się mitem. Ożywione rzeźby, nawet te wielkie, wcale nie były wolne. Byk szarżował szybko i robił gwałtowne zwroty, gdy siedząca na nim kobieta próbowała zmiażdżyć mi głowę wielkim kamiennym skrzydłem. Byłem niemal pewny, że krzyczałem, kiedy, starając się uniknąć stratowania, biegłem w stronę mostu z nadzieją, że to mnie uratuje. Jednak nie udało mi się nawet opuścić placu.

– Co robimy?! – krzyknąłem do Konrada, na którego wpadłem, uciekając przed kamiennym skrzydłem. – Masz jakiś plan?!

– Spróbuję odwrócić ich uwagę, a ty skończ hasło i znajdź tę cholerną dziurkę. – Wyciągnął z kieszeni klucz i wcisnął mi go do rąk, po czym skinął głową. –Dam ci może najwyżej dwie minuty, więc się sprężaj. Nie zdążyłem nawet wydusić z siebie odpowiedzi. Konrad pognał w stronę rozwścieczonego bykoposągu. Chciałem za nim krzyknąć, żeby uważał, ale zdałem sobie sprawę, że i tak nie żyje, więc pomnik niewiele mógł mu zrobić. Ścisnąłem klucz i pobiegłem na złamanie karku w stronę opustoszałego postumentu. Nagle wielki głaz wylądował obok mnie, wzniecając wokół deszcz małych, ale ostrych jak diabli kamyków. Serce stanęło mi na chwilę, kiedy zdałem sobie sprawę, jak niewiele brakowało, bym został zmiażdżony. Naprawdę nie chciałem umierać. Zacząłem odmawiać pod nosem modlitwy i zmusiłem się, aby pobiec jeszcze dalej. Zatrzymałem się dopiero na kamiennej płycie z napisem. Spanikowany spojrzałem na dedykację: BOJOWNIKOM

O POLSKOŚĆ. Nie zrozumiałem ani słowa z tego, co przeczytałem. Literki zlewały mi się w myślach, a ja nie wiedziałem, co znaczą. Jedyne, co czułem, to obecność wielkiego posągu chcącego mnie zabić. – Skup się do cholery – skarciłem się i zebrałem w sobie resztki uwagi. – N, gdzie jesteś. Boże, dopomóż!

Wtedy ją zobaczyłem. Czekała na mnie. Nie miałem czasu karcić się za swoją głupotę. Szarpnąłem ręką do przodu i nacisnąłem ostatnią z liter hasła. Coś zadrżało. Ledwo słyszalny zgrzyt trących o siebie kamieni dobiegł do mnie przez krzyki Konrada i odgłos pędzenia baby na byku. Odsunąłem się trochę i spojrzałem jeszcze raz na napis – w miejscu samotnego O widniała dziura, dziura na klucz.

Kiedy potem Konrad zapytał mnie, co stało się przy pomniku, nie potrafiłem sobie przypomnieć. Moment, w którym włożyłem klucz do zamka i przekręciłem go, zlał się w masę barw i krzyków. Nie pamiętałem, jak udało nam się odnaleźć wejście do wnętrza postumentu, jednak wszystko skończyło się

na wilgotnej ziemi, w ciemnościach, w pomieszczeniu pod posągiem, który próbował nas zabić.

– Następnym razem ty odganiasz strażnika, a ja wpisuję hasło – wysapał Konrad i z jękiem podniósł się z ziemi. Wyciągnął latarkę, włączył ją i oświetlił ponure wnętrze pełne półek, na których stały urny. W samym centrum była studnia.

– Znaleźliśmy ich – szepnąłem w szoku. Nagle cały ciężar spadł. Napięcie zniknęło. Wstałem prędko i podszedłem do urn. Z zainteresowaniem zacząłem przyglądać się nazwiskom. Sami powstańcy śląscy. –Teraz możemy ich uwolnić!

Odwróciłem się w stronę Konrada, który wpakował sobie do kieszeni dwie mniejsze urny, po czym zaczął dalej się rozglądać.

– Konrad?

– Uwolnienie ich jest bardziej skomplikowane. –Oświetlił wnętrze studni. Słyszałem, jak wzdycha. Poświecił mi po oczach, a następnie wszedł do środka z latarką w ustach.

Rozejrzałem się i wpakowałem do bluzy dwie mniejsze urny. Spojrzałem w głąb pustej studni. W ciemnościach widziałem jedynie postać Konrada, która malała z każdą chwilą. Wtedy zdałem sobie sprawę, że jeśli nie chciałem zostać sam na sam z krwiożerczym posągiem, musiałem iść za nim, więc bez zastanowienia oparłem ręce na kamieniach i przerzuciłem nogi do wewnątrz, od razu znajdując oparcie. Stawiając ostrożnie stopy na wygładzonych wodą kamieniach, powoli schodziłem. W tamtej chwili cieszyłem się, że nie chorowałem na klaustrofobię. Po kilku minutach w końcu trafiliśmy do wylotu studni, skąd przeszliśmy do długiego korytarza, w którym śmierdziało wilgocią, ziemią i ściekami. Każdy mięsień bolał mnie od wysiłku, jednak gdy Konrad ruszył przed siebie w głąb tunelu, bez zająknięcia poszedłem za nim. Słyszałem kiedyś, że pod Opolem znajdowały się podziemne przejścia, sądziłem jednak, że były to jedynie miejskie legendy.

– Jak myślisz, dokąd teraz? – zwrócił się do mnie Konrad, kiedy stanęliśmy na rozdrożu. Mój przyjaciel poświecił w oba tunele, jednak światło prędko nikło w mroku.

Nie odpowiedziałem, tylko ruszyłem do korytarza po lewej stronie.

– Zaczekaj na mnie!

Nie czekałem, szedłem przed siebie, nie bacząc na ciemność, skrobanie pazurów przy ziemi czy złowieszcze powiewy wiatru.

– Latarka – powiedziałem jedynie, gdy wyszliśmy z tunelu do jakiegoś przestronniejszego miejsca.

Wystawiłem rękę w bok, a Konrad oddał mi urządzenie. Oświetliłem przestrzeń przed sobą. Na sa-

28 NIE ZAPOMNIJ

mym środku stał nie większy od mopsa posąg dziwnego krokodylopodobnego stworzenia.

Zapanowała przytłaczająca cisza. Nagle Konrad się roześmiał.

Spojrzałem na niego, a on z uśmiechem wyciągnął mi z kieszeni urny i podszedł do posążka. Otworzył je. Nic się nie stało.

– Konrad – zacząłem cicho i podszedłem niepewnie do przodu. – Co ty robisz?

– Wiedziałem, że w końcu mi się uda – powiedział bardziej do siebie niż do mnie i zaczął sypać krąg z prochów wokół figury. Otwierał wszystkie urny po kolei. – Wreszcie udowodnię Mu, że jestem równie silny co On.

– Konrad, do cholery, powiedz mi, co się dzieje?! –Światło z latarki nadało mu złowieszczego wyglądu, cofnąłem się nieświadomie.

Nie odpowiedział mi, tylko wziął klucz i wsadził go drugą stroną do posągu, w którym dopiero dostrzegłem otwór podobny do pióra. Nagle całą salę zalał błysk i ryk. Moje kości rezonowały pod wpływem mocy tego, co właśnie się przebudzało. Czymkolwiek to było, było potężne. Otworzyłem oczy, wiedząc że nigdy nie chciałem tego zobaczyć. Przede mną stał Konrad, a obok niego krokodyle stworzenie, które dopiero wtedy rozpoznałem.

– Ammit – szepnąłem i zadrżałem na dźwięk tego przeklętego imienia. – Pożeracz dusz.

– Skoro Bóg się od nas odwrócił – zaczął Konrad, głaskając stwora – to my odwrócimy się od niego.

– Ale jak to? – Ledwo wycisnąłem z siebie te słowa. Nie potrafiłem zrozumieć tego, co się właściwie stało. Wszystko działo się tak nagle.

– Ale jak to – przedrzeźniał mnie Konrad. Zaśmiał się bez radości. Był to suchy i pusty odgłos. – Wykorzystałem jedynie żyjącego, którego wyznaczył sam Bóg, przeciw Niemu samemu. Pomogłeś mi, bo tak chciałem, rozgryzłeś wszystkie zabezpieczenia do grobowca Ammit, a ja nawet nie musiałem kiwnąć palcem. Nie wszystkie dusze w Martwym Świecie są tu od kilku lat. Ja od ośmiuset czekam na swoją reinkarnację! – wykrzyczał ostatnie zdanie, patrząc w sufit rozjaśniony blaskiem pochodzącym od demona. –Nie jestem jedyny, są nas tysiące i teraz, gdy mam już narzędzie, dzięki któremu zyskam zwolenników, będę mógł zdobyć armię i zawalczyć z samym Bogiem o to, co należy się duszom w Martwym Świecie.

Pokręciłem głową i cofnąłem się jeszcze o krok. Moim umysłem zawładnął chaos, nie wiedziałem, której myśli z miliona w mojej głowie się uczepić. Konrad. Bóg. Ammit. Karty.

– Ale ty nie będziesz mi już dłużej potrzebny. –

Wskazał na mnie dłonią, a Ammit wydała z siebie

złowieszczy warkot. Zrobiłem kilka chaotycznych kroków w tył i, potykając się o kamień, upadłem.

– Przepraszam, Boże, nie chciałem, przepraszam –szeptałem w nadziei, że moje błagania dotrą do Niego pomimo tumanów ziemi nade mną.

– On cię nie słyszy, Eryku! – krzyknął Konrad. – On nigdy nie słucha.

Zamknąłem oczy, czekając na nieuniknione. Nagle ziemia nad nami zatrzęsła się. Spojrzałem na sufit, który w jednej chwili przestał istnieć. Jedyne, co zdążyłem jeszcze zobaczyć, to Konrad znikający wraz z Ammit. Cały mój świat stał się pyłem, ziemią i kamieniami. Nie wiedziałem, ile czekałem schowany w jednym z niezasypanych korytarzy, drżąc i patrząc w ścianę, zanim odważyłem się wyjść po zawalisku na powietrze. Nie miałem pojęcia, jak było możliwe stworzenie takiego nasypu, jednak w tamtej chwili mnie to nie obchodziło. Trafiłem na cmentarz, na ten sam, na którym ledwo dzień wcześniej pochowałem Michała.

Był wczesny ranek, rześkie powietrze kłuło mnie w płuca. Rany i siniaki odzywały się z każdym krokiem. Nie chciałem patrzeć na dziurę, z której wyszedłem. Nie miałem ochoty myśleć. Chciałem tylko pójść na jego grób i się rozpłakać. Pomimo że byłem na tym cmentarzu tylko raz, bez problemu odnalazłem właściwe miejsce. Widziałem kwiaty i znicze. Jednak kiedy spojrzałem na napis na nagrobku, uśmiechnąłem się do siebie wbrew wszystkiemu. Zobaczyłem słowa:

ŚP.

Eryk Stark

Przyjaciel, mąż i bohater

Kolejna rzecz, o której zapomniałem.

Julia Wojdyła

Wierny fan twórczości Neila Gaimana i Oscara Wilda. Interesuje się teatrem i filozofią. W wolnym czasie udziela korepetycji spanikowanym ósmoklasistom. Gdy znajdzie chwilę pisze opowiadania i inne teksty literackie.

29 JULIA WOJDYŁA

Pegaz i łowca

Andrzej Fijałkowski

laureat ostatniej edycji konkursu „Literacki Fenek”

Mały konik o srebrnej maści i mlecznobiałych skrzydłach wskoczył do strumyka. Napił się łapczywie, napoił rześką, górską wodą. Sierść obmył, a jego włosie, zroszone kroplami, zabłyszczało w świetle porannego słońca. Pegaz wyglądał pięknie, wręcz cudownie, lecz w oczach myśliwego jawił się inaczej. Przypominał jego zmarłą córeczkę, równie śliczną, tak samo niewinną, co głupiutką.

Po policzku mężczyzny spłynęła łza. Wspomnienie jego pociechy… pociechy, której nie był w stanie uratować, ogarniało go melancholią. Wcześniej płakał i wrzeszczał, lecz z biegiem lat zdarł sobie gardło; oczy wyschły mu na wiór, a wzrok stracił na ostrości – zmora każdego myśliwego.

Z wolna, żeby nie zwrócić uwagi zwierzęcia, uniósł łuk ze strzałą. Napiął cięciwę, wycelował w mityczne zwierzę i… zawahał się. Żal chwycił go za serce, ścisnął mocno. Łowca nagle pożałował, że musi zabić tak wspaniały okaz. Ale nie było innego sposobu. Potrzebował jego serca, aby wskrzesić zmarłą córkę. Początek za koniec, życie za śmierć – uczciwa wymiana. Dlatego właśnie łowca podjął się polowania na pegaza, chociaż wiedział, jakie to niesie za sobą konsekwencje:

Kto bowiem krew pegaza przeleje, ten nigdy spokoju w zaświatach nie zazna.

Podobną frazę słyszał niezliczoną liczbę razy, lecz bynajmniej się nią nie przejął. Czy to, co robił, było słuszne? Absolutnie nie i on też tak myślał. Ale który ojciec nie posunąłby się do grzechu, aby uratować swe dziecię z objęć śmierci? Jego zdaniem – każdy.

Pegaz nieoczekiwanie rozpostarł skrzydła, jakby wyczuł zagrożenie. Wziął rozbieg, zerwał się do lotu.

Tymczasem od strony łowcy zadźwięczała cięciwa, a strzała ze świstem przecięła powietrze. Metalowy grot zmierzał prosto w kierunku końskiego czerepu. Lecz ostatecznie minął go o włos. Dosłownie! Strzała musnęła grzywę zwierzęcia, aż pozostał ślad.

Konik parsknął i, spłoszony, odleciał w stronę pobliskich gór.

– Cholera! – zaklął myśliwy i ze wzburzeniem odrzucił łuk na trawę. Uderzył pięścią pień drzewa.

Nie mógł uwierzyć, że zaprzepaścił tak dogodną okazję. Miał pegaza w zasięgu ręki. Gdyby tylko się nie zawahał… Ach! Następnym razem będzie pewniejszy w działaniu, obiecał to sobie.

Przełożył przez ramię łuk. Szykował się do drogi, lecz coś zwróciło jego uwagę. Spojrzał przez ramię, a ujrzawszy zarys postaci, odwrócił się, lekko zaskoczony. Jakim cudem nie usłyszał kroków szeleszczących trawą? Czyżby jego słuch również się pogorszył? Wkrótce zrozumiał.

Daleko za nim, w powietrzu, unosił się brązowy płaszcz. Zawieszony pomiędzy niebem a ziemią stawiał opór rannym podmuchom. Jedynie rękawy i kaptur drgały, targane przez wiatr.

– Znowu ty – wysyczał łowca przez zaciśnięte zęby. – Podejrzewałem, że to twoja sprawka. Nigdy bym nie chybił z takiej odległości. Maczałeś w tym palce, przyznaj się!

– Zaniechaj polowania na pegaza – wyrzekło lewitujące ubranie, zupełnie ignorując słowa mężczyzny. – To istota magiczna, długowieczna. Nie kończ przedwcześnie jej życia. Ani się waż. Ona na to nie zasługuje.

– Moja córa też nie zasługiwała! – Obcy ledwie się pojawił, a już zdążył wyprowadzić z równowagi myśliwego. Ten ze złości wziął kamień i cisnął nim przed siebie.

Pocisk trafił w fałdy płaszcza, wytracił prędkość i opadł pod prześwitujące błękitne nogi. Przybysz wreszcie raczył ukazać swój prawdziwy wygląd. A był on duchem widzianym jako zarys nagiego mężczyzny. Umięśnionego, acz leciwego jak na wiek, który sugerował postronnym. Nie miał zarostu, lecz czoło przysłaniała mu bujna czupryna. Oczy, puste i bez wyrazu, atakowały wzrokiem łowcę, jakby próbowały go pochłonąć.

Sam duch, co oczywiste, był niematerialny. Gdy po raz pierwszy ukazał się mężczyźnie, ten w przypływie strachu próbował bronić się myśliwskim nożem. W rezultacie smagał jedynie powietrze.

Nieboszczyk prawdopodobnie był obrońcą pegaza, a w każdym razie coś ich łączyło. Łowca nie

OPOWIADANIA 30

wiedział, co dokładnie, ale stanowiło to dlań intrygującą tajemnicę. Podobnie fakt, że widmo okalał postrzępiony płaszcz – chyba jedyna materialna rzecz zdolna dotknąć jego niematerialnego ciała.

– Gilion – spróbował łagodniej duch – jej już tu nie ma. Odeszła w zaświaty. Egzystuje w dostatku z istotami niebieskimi. Nie śmiej jej stamtąd zabierać. Skrzywdzisz ją… i siebie.

– Doprawdy? To czemu sam nie odejdziesz, nie nacieszysz się urokami śmierci? Dobrze wiem, że nie możesz, boś grzesznik i zły człowiek, który nie dostąpił łask nieba, ot co. Nie pouczaj mnie więc, nie masz prawa!

– Stoję na straży, chronię pegaza przed takimi jak ty. – Łowca skwitował tę uwagę prychnięciem. – To mistyczne stworzenie przeznaczone do wyższych celów, nie zaś na ubój jak trzoda chlewna. Powtórzę raz jeszcze: zaniechaj swych łowów. Krzywdząc pegaza, skrzywdzisz setki niewinnych istot.

Teraz Gilion nie wytrzymał i zaniósł się gromkim, szyderczym śmiechem. Duch niejednokrotnie próbował go przekonać do zmiany postępowania, lecz teraz przerósł samego siebie. Takiej bzdury łowca, jak żył, nigdy nie słyszał. – Że niby skrzywdzę setki innych? W jaki sposób?

Widmo odwróciło twarz od mężczyzny i wpatrzyło się gdzieś w bok. Ni stąd, ni zowąd zerwał się wicher.

– Nieznane są nasze przeznaczenia, a pegaz sam w sobie jest przeznaczeniem. Uśmiercisz go, a przyszłość stanie się niepewna. Być może skażesz nas wszystkich na zagładę.

– Mam to gdzieś – odparł Gilion chłodno.

Duch spuścił wzrok, był ewidentnie rozczarowany. Co rzekłszy, zniknął, a zawieszony w powietrzu płaszcz zerwał się nagle, niby uwolniony z czyichś objęć, i pofrunął wraz z ciągle narastającym wiatrem.

Myśliwy przyjrzał się niebu. W oddali ciemne, burzowe chmury szarżowały w jego kierunku. Z niechęcią przyjął do wiadomości, iż czeka go mokra wędrówka. Zmełł w ustach przekleństwo i ruszył naprzód.

Kroczył przez mokradła, z zimna cały się trząsł. Duch, czy on ma rację? – zastanawiał się Gilion. Cała ta gadanina o przeznaczeniu brzmiała dla niego jak tani blef. Ale córuchna, jego oczko w głowie żyjące gdzieś w zaświatach, pijące mleko i miód… Zrobiło mu się ciepło na sercu, gdy o tym pomyślał. Pierwszy raz od dawien dawna wspomnienie jego córki przyniosło ukojenie, nie ból.

Łowca stężał i poczuł się niebywale źle. A co jeżeli duch nie kłamał i jego córka w istocie ucztowała w lepszym miejscu? A on, myśląc, że czyni dobrze, miałby ją wyrwać jak nienarodzone dziecko z łona

matki? Czy jako ojciec miał prawo decydować o jej życiu lub śmierci? Ale jeśli nie on, to kto zatem… kto miał prawo podjąć taką decyzję?

Emocje w nim wezbrały. Mocnymi stąpnięciami począł łamać mokre gałązki, choć wcześniej patrzył pod nogi i uważał na drogę. Ten przeklęty duch wywoływał u niego wątpliwości, a przecież Gilion jako myśliwy dobrze wiedział, że w życiu trzeba być zdecydowanym. Nagle się przewrócił. Z donośnym chlupnięciem upadł na ziemię. Stanął na czworakach, cały ubłocony. Zerknął na swoje odbicie w szarej kałuży. I widział człowieka upadłego. Upadłego łowcę, upadłego ojca, upadłego… siebie.

– Nie, duch ma rację – mruknął niechętnie. – Pegaz niczemu nie zawinił, nie zasłużył na śmierć. Cały ten ból, te szaleńcze próby zmiany czegokolwiek to moja niemożność pogodzenia się z rzeczywistością –przyznał.

Znikąd błysnęło, a on to zobaczył. Płaszcz lewitujący nad jego plecami. Równie mokry, co poszarpany. A jednak mężczyzna nie śmiał się odwrócić. Był zrezygnowany. Pragnął, aby ten dzień wreszcie się skończył.

– Wyrzekłeś prawdę, ale czy w nią wierzysz? – zagaił duch.

Cisza.

– Odpowiedz mi.

– Jakie to ma znaczenie? Pozostała mi pustka w sercu. Leżę tu i cierpię w samotności. Nie mam nikogo, kogo mógłbym kochać, dla kogo mógłbym żyć.

– Masz – zaprzeczył duch.

– Siebie?

– Jego.

Gilion podniósł niechętnie głowę. Mimowolnie zamknął oczy, gdy pegaz parsknął mu w twarz. Zaskoczony zaczął dukać coś pod nosem.

– Nie zasłużyłem.

– A ja sądzę, że zasługujesz na to bardziej niż ktokolwiek inny – stwierdził nieboszczyk, przykrywając ciało myśliwego swoim płaszczem. – Od teraz to ty jesteś obrońcą pegaza – zawyrokował i zniknął.

I już nigdy nie powrócił.

Andrzej Fijałkowski

Urodził się 26 lipca 2001 roku w Krakowie. Swoich sił próbował na kierunku Matematyka Stosowana na krakowskim AGH, jednak zrezygnował ze studiów, aby w pełni poświęcić się pasji pisania. Obecnie studiuje Edytorstwo na Uniwersytecie Opolskim. Jego hobby to pisanie opowiadań oraz czytanie książek, zwłaszcza tych z gatunku fantasy i science fiction. Ceni sobie spotkania ze znajomymi, a w wolnym czasie lubi jeździć na rowerze, oglądać seriale czy grać w gry.

31 ANDRZEJ FIJAŁKOWSKI

Kwiat Paproci

Szymon Drzymała

Pędzel z końskiego włosia przejechał po nierównych deskach podłogowych, znacząc je białym śladem. Kolejne pociągnięcie zostawiło za sobą następną smugę farby.

Wzór tworzył obręcz, której środek zdobiła gwiazda o pięciu ramionach. Na każdy wierzchołek przypadała jedna zapalona gromnica z wosku pszczelego.

– Dzięcioł! – Gdzieś zza ściany rozległ się bas. Wywołany chłopak zadrżał, a strach nakazał mu odrzucić pędzel nasiąknięty alabastrową farbą. Ten upadł pośrodku pentagramu, szpecąc go okropnym

znamieniem emulsji.

– Dzięcioł, gdzie jesteś?! – Męski głos zagrzmiał po raz wtóry. Był coraz bliżej drzwi komnaty chłopaka.

– U siebie, ojcze! – Młody malarz-okultysta wstał z klęczek i począł szukać materiału, którym mógłby okryć abominacyjny przejaw artystycznej duszy.

Ściągnął grubą kołdrę z drewnianej pryczy, a następnie rzucił ją na środek podłogi. Wszystko trwało krótką chwilę, po której głowa rodziny wparowała do pokoju syna i rozejrzała się marsowym spojrzeniem po sypialni. Oczywiście pierwszym, co przykuło uwagę, była pierzyna rozpostarta na połowę izby.

– A co tu tak jak w rynsztoku? Na ziemi spałeś? –skomentował sugestywnie ojciec, wiercąc ślepiami dziurę w oczach chłopaka.

– Nie-e, późno zwlokłem się z łoża, ojcze. Twój głos mnie dopiero co zbudził, przeprasz…

– Na wszystkich świętych, pali się!

Faktycznie, paliło się. Dzięcioł nie pomyślał, iż rzucenie kołdry na rozpalone gromnice może nie tylko powypalać dziury w materiale, lecz także wzniecić większy ogień.

Ojciec zareagował, lecz nie przez intuicję, a materialną chęć ratowania skromnego dobytku: uniósł wysoko nogę i zaczął przydeptywać rosnące języki płomieni. Połamał przy tym woskowe świece, umorusał strzęp szmaty, zwany nie tak dawno pościelą oraz osmalił swoje ulubione chodaki.

Przez ten czas Dzięcioł siedział na niedbale zaścielonym posłaniu, międląc twarz roztrzęsionymi dłońmi. Strach, zintensyfikowany poczuciem wła-

snej bezwartości, unieruchomił chłopaka, który pozostawał w marazmie również wtedy, kiedy to ojciec potrząsał jego chuderlawymi ramionami i wymyślał mu od najgorszych.

Wszystko skończyło się tak, że młodzieniec otrzymał solidnego kopa w zadek i zakaz powrotu do rodzinnego domostwa dopóty, dopóki nie zarobi grosza na ojcowskie buty za pomocą uczciwej pracy. Prawdę powiedziawszy, Dzięcioł wolał zebrać kolejny tuzin kopów niż szukać okazji do żmudnego harowania za nędznego miedziaka.

Zamiast więc przejść się po wsi i zagaić do tutejszego drwala albo stelmacha o pracę, postanowił przysiąść niedaleko pałąku, do którego przyjezdni przywiązywali swoje piękne konie.

Nim na głównego bohatera padnie cień podejrzeń, warto zaznaczyć, iż nie był on ani hyclem, ani inszym niegodziwcem. Nigdy by nikogo nie napadł dla zysku, nigdy też nie zajrzałby do cudzych juków. Szukał jednak wśród przybyszów kogoś do zdemoralizowanego planu polegającego na wykorzystaniu diabelskich czarów, żeby pomnożyć skromny majątek.

Dla Dzięcioła brzmiało to świetnie. Dla jego ojca, który musiał szorować podłogę z sadzy i parafiny, niekoniecznie. Mało kto zresztą pochwalał igranie z mocami nieczystymi, ale czy naprawdę można się temu dziwić?

Do pałąka podjechał jeździec na smoliście czarnym koniu, przypominającym bryłę mroku wydobytą z głębi nocy. Zamiast grzywą wierzchowiec zarzucał kłębiastą chmurą. Na głowie nosił uzdę wykonaną z księżycowego światła. Całość wyglądała, jakby ktoś wylał na białą kartkę kałamarz pełen atramentu. Rumak nijak nie pasował do świata Dzięcioła. Zresztą podobnie było z samym jeźdźcem, którego ostrogi świeciły niczym gwiazdy, a czarny płaszcz uszyto najprawdopodobniej z nocnego nieboskłonu.

Nieznajomy zeskoczył z konia, lądując tuż przed nosem zlęknionego chłopaka. Biała, szlachetna twarz jegomościa przyprawiała młodzieńca o dreszcze.

– Darzbór, Dzięciole – przywitał się jeździec. – Zaskoczony, że znam twoje imię?

OPOWIADANIA 32

– Przybyłeś do mnie, szlachcicu? Jestem poszukiwany? Może mój ojciec? Może…

– Nie panikuj. – Krótkim znakiem dłoni zażegnał burzę w ustach chłopaka. – Znam twoje miano i twoją proweniencję. Znam twoją historię i widzę w twoich oczach pragnienie nader kryształowej abnegacji.

Głos jeźdźca był przepełniony siarczystym sarkazmem. Jego struny głosowe ociekały ironicznym jadem, którym strzykał ze ślinianek, opluwał skórzane buty chłopaka.

– Szlachcic ze mnie szydzi!

– Nie, nie śmiałbym. Wręcz przeciwnie, chcę ci pomóc z twoimi marzeniami. I proszę, nie nazywaj mnie więcej szlachcicem. Ten tytuł jest dopiero przesiąknięty cierpkim cynizmem.

– Więc jak mam do ciebie mówić, wszechwiedzący?

– Doprawdy nie wiesz, jak się zwę? Przed chwilą wzywałeś mnie przez pięć ramion gwiazdy i przez pięć ogników świec. Wzywałeś mnie przez srebrną pieczęć, diabelską modlitwę. Chciałeś mnie poprosić o przysługę. Więc jestem.

– Wezwałem szatana… mój Boże…

Biały diabeł skrzywił się i położył palec na wargach chłopca, pragnąc uciszyć jego nadaremne wzywanie Stwórcy.

– Mów mi Cyjemes, Dzięciole. A teraz zamilknij i daj mi ujrzeć – szatan przymknął oczy, kładąc palce na czole chłopca – czego dokładnie pragniesz. Czym wywołany jest twój tajfun myśli, sztorm nerwów i zszargana moralność.

Cyjemes dostrzegł w chłopcu naturę tak brudną i tak nieprzejrzystą, że nawet jego wierzchowiec nie mógł równać się z Dzięciołowym obliczem. Pycha, chciwość, nieczystość, zazdrość, nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu, gniew, lenistwo. Chłopak, choć jeszcze nieletni, choć niedoświadczony przez życie, już przypominał litanię wszystkich ludzkich przywar. Rozwiązłe myśli wywołane chęcią zapewnienia wiecznego dobrobytu oraz zaimponowania ojcu, wiosce, sobie.

Jednak pragnienie bogactwa zaślepiło wartości, takie jak miłość. Niechęć do uczciwości, pracy czy altruizmu była tak silna, iż wstrząsnęła samym Cyjemesem. Ze wzgardą spoglądał we wnętrze młokosa. Z lubieżnym obrzydzeniem zanosił się dumą, czując, iż Dzięcioł to esencja wulgarności. Esencja ohydności. Diabeł postanowił to wykorzystać.

– Zapewne wiesz, synu – słowo „syn” wywołało u Dzięcioła dreszcz, lecz Cyjemes kontynuował – że na końcu wioski znajduje się chata starej wiedźmy. Ona ci zdradzi, gdzie w Zaklętym Lesie leżą niewyczerpalne złoża złota, kruszców i atłasów, o jakich wyłącznie mógłbyś sobie pomarzyć.

– W Zaklętym Lesie? – wtrącił się chłopak. – Czyli ludzie dobrze snuli, że kryje się tam prawdziwy skarb! Nikt tam jednak nie zaglądał, każdy obawiał się strzyg, duchów i krwiożerczych monstrów pilnujących plonów ich puszczy.

Diabeł objął ramieniem młodzieńca i, z wyjątkowo niespokojnym uśmiechem, odrzekł:

– Masz po swej prawicy szatana, młody człowieku. Nie musisz się już więcej obawiać.

– Cyjemesie, jednak nim pójdę do wiedźmy, chciałbym wiedzieć jedno. Czego oczekujesz za swe wezwanie? Za pomoc i dobre słowo?

Dobre słowo – prychnął podświadomie Cyjemes –każdy dźwięk wydobywający się z gęby Dzięcioła brzmi jak dobry persyflaż!

– Jestem diabłem, chłopcze. Mam wierzchowca, który jest rączy jak wiatr. Posiadam moc pozwalającą mi nosić noc miast peleryny i dwa półksiężyce miast oczu. Jestem pomrokiem, jestem szatanem. Jestem Cyjemes. Żadne dobro materialne nie zaspokoi moich żądz. Natomiast esencja wydobywająca się z twojej duszy…

– Chcesz wydobyć ze mnie zło? – jęknął niepewnie chłopak i uciekł spod diabelskiego ramienia.

– Owszem! Jesteś przesiąknięty tak złą energią, że musiałem odpowiedzieć na twe zawołanie. Wierzę jednak, że oboje będziemy mogli sobie pomóc. Ja będę przepełniony nową mocą, zaś ty bogactwami i szacunkiem całej wsi i okolicznych osad. Tego właśnie żądasz, prawda?

Dzięcioł nie przytaknął, choć jego odpowiedź była doskonale znana.

Chata wiedźmy była biedna. Zarówno od zewnątrz, jak i od strony trzewi przypominała bardziej chlewik lub napęczniały składzik na ogrodowe parafernalia. Dzięcioł jednak nie komentował otwarcie „pracowni” starszej hetery, posądzanej – słusznie zresztą – o kolaborację z szatanem.

Na ścianach wisiały pęki rózg, brzozowych gałązek czy też kiście intensywnie pachnących kwiatów. Z kolei na stole, służącym jednocześnie za reprezentatywny sekretarzyk wiedźmy, stała okrągła kula, z której czytano wróżby i przepowiednie. Warto przy tym podkreślić, iż nie każdy potrafił dojrzeć w niej coś więcej niźli własne błazeńsko zniekształcone odbicie. Profani nadaremno doszukiwali się informacji o własnej przyszłości.

Mus to zapłacić starszej kobiecie. Zapłacić i to bardzo sowicie.

Więc chcesz dotrzeć do skarbu Zaklętego Lasu, tak? – Zaśmiała się przerażająco, eksponując blade, puste dziąsła.

***
33 SZYMON DRZYMAŁA

Wiem, jak to brzmi, wiedźmo, ale sam Cyjemes, nasz wspólny druh, zdradził mi, że ta fortuna naprawdę istnieje. Potrzebuję twojej pomocy, podpowiedzi, mogącej doprowadzić mnie wprost w objęcia majętności.

– A co dostanę w zamian? Co mi zagwarantujesz, Dzięciole, synu zubożałego flisaka? Twojemu ojcu nie powodzi się z rzecznym spławem towarów, odkąd rzeki wyschły. Nie stać go na buty. Nie stać go na utrzymanie rodziny, przez co posyła swojego najmłodszego bękarta do pracy. A ty – wiedźma wychyliła się znad sekretarzyka i szklanej kuli w stronę chłopaka – zamiast mu pomóc, bałamucisz siebie i najbliższych niestworzonymi historiami.

Dzięcioł zwiesił głowę i stał przed obliczem wiedźmy, czując, że lada moment pęknie. Cyniczność szatana oraz zgryźliwość posiwiałej jędzy, noszącej cierniowy diadem na głowie, dobijały go, dekoncentrowały i osłabiały. Miał wrażenie, że zaraz eksploduje, przez co rzuci się tymi mało męskimi łapami na starczą szyję, czym z pewnością pokrzyżuje plany na zdobycie fortuny.

– Pomogę ci z Cyjemesem, wiedźmo – skłamał nader przyzwoicie, bowiem nie drgnęła mu nawet powieka.

– Pomożesz? Z Cyjemesem? Nie rozumiem – odparła zbita z tropu czarownica.

– Szatan zamierza cię uwięzić i odebrać twoją moc, gdy tylko odnajdziemy skarby z Zakazanego Lasu. Powiedział mi w sekrecie, iż jesteś mu potrzebna wyłącznie do wyjawienia tajemnicy dotyczącej złota oraz kamieni szlachetnych.

– No to… nigdy nie zdradzę, jak dojść do skarbu…

– Nie! – krzyknął przeraźliwie Dzięcioł. – Musisz mi pomóc, wiedźmo! Jeśli pomożesz mi, ja pomogę tobie. Wykorzystamy fortunę do odgrodzenia się od diabła, aby już nigdy nas nie dosięgnął. Za te wszystkie kruszce i tkaniny wybudujemy kapliczki wokół osady. Wybitnie bogate oraz nad podziw ofiarne. Takiej siły szatan nie zdoła sforsować!

Dzięcioł czuł w rozgorączkowanej krwi, jak pochłania go jego osobliwe kłamstewko. Jak kiełkuje w głowie, a bujnie rozrasta w słowach przyklejonych do ust. Nie potrafił ukryć, iż sam począł wierzyć w plan z kapliczkami, który pierwotnie miał być wyłącznie tanią zagrywką przeciwko jędzowatej seniorce.

Dostrzegł, jak w jej błotnym, mętnym spojrzeniu iskrzy trwoga. Kobiece palce podkurczyły się, chcąc ukryć drżenie przed wścibskimi oczami małoletniego wichrzyciela.

– Pomogę ci, Dzięciole. Ale w momencie odnalezienia skarbu masz w try miga przybyć do mnie!

Nie mogę dopuścić, aby Cyjemes dorwał cię wraz z Kwiatem Paproci…

– Kwiatem Paproci? – zaindagował przejęty młodzieniec.

– Tak, Kwiat Paproci jest swoistym astrolabium, które wskaże ci kierunek nieprzebranych skarbów. Gwiazdka kwiatu potrafi poprowadzić cię przez bagna i piekielną topiel, w której nie ugrzęźniesz; rozwija przed tobą skręcone badyle i konary drzew oraz rozpościera wysokie źdźbła trawy. To amulet, prawdziwy dar Matki Natury.

– Gdzie go znajdę?

– Dziś mamy szósty dzień tygodnia, a w momencie, gdy ostatni promień słońca schowa się za horyzontem, rozpocznie się noc sobótkowa. Tylko wtedy, w wątpiach Zaklętego Lasu, kwitnie Kwiat Paproci. Śpiesz się, Dzięciole. Biegnij przed siebie i szukaj naszego wybawienia.

Dzięcioł już nie słuchał. Wybiegł, nim kobieta skończyła wypowiadać ostatnie słowa, w które włożyła najwięcej pasji i namiętności. Była w nich wyczuwalna skrucha. Coś, czego Dzięcioł nigdy nie zasmakował. ***

Powiadali, że strach ma wielkie oczy.

Po zmroku leśna głusza wydawała się większa i groźniejsza niźli w rzeczywistości, czym potrafiła onieśmielić niejednego zucha. Jednak monstrualność oraz mętność Zaklętego Lasu wcale nie brała się z bojaźliwych urojeń. Zaklęty Las doprawdy był puszczą niebezpieczną, będącą dosłownym ucieleśnieniem sumy wszystkich strachów.

Miało się wrażenie, że im dłużej wpatrywało się w głąb kniejowych trzewi, tym dłużej spoglądały one na człowieka zwierzęcym, nieczułym wzrokiem.

Spojrzenie Zaklętego Lasu, jednakże nie odpychało od siebie ani nie zachęcało do ucieczki, wręcz przeciwnie!

Szare, spróchniałe drzewa oraz kłębiasta, zielona ściółka miały w sobie coś tak magnetyzującego, iż z trudem dało się oderwać od puszczy wzrok, a co dopiero myśli. Rozsądek ulegał subtelnemu paraliżowi, zaś szum wiatru szeptał do uszu, nakazując wejść pomiędzy drzewa. W takim momencie Zaklęty Las posiadał całkowitą władzę nad biednym, zbłąkanym wędrowcem bądź inszym odważnym łowcą przygód.

Sobótkowa noc przyniosła ze sobą zdumiewająco jasny księżyc, którego blask przyświecał biesiadnikom świętującym w ten wyjątkowy czas. We wsi rozstawiono kramy z tematycznymi przyborami, karczmy zostały otwarte na dłużej, a na ryneczku

34 KWIAT PAPROCI

urządzono igrzyska w wyciąganiu jabłek z wody za pomocą pyska.

Przez głowę Dzięcioła przemknęła myśl, czy jednak nie zrezygnować z niebezpiecznej wędrówki dla hulak i swawoli z rówieśnicami, ale wizja posiadania mieszka pełnego świecących precjozów skutecznie odgoniła mącące sugestie.

Młodzieniec przedarł się przez pierwsze chaszcze mrocznej puszczy, pokonał dziko rosnące byliny oraz przeskoczył kilka wiatrołomów. Początkowy entuzjazm szybko jednak rozproszył się pod presją własnych – i diabelsko-wiedźmowych – oczekiwań.

Dzięcioł był na tyle przejęty poszukiwaniem Kwiatu Paproci, iż dopiero po dłuższej chwili spostrzegł, z jaką lekkością mu się oddycha. Powietrze przepełniał ozon, jakby ledwie moment temu skończyła się nawałnica z piorunami. Sęk w tym, iż od kilku dni panowała posucha, toteż zapach przyjemnie zroszonej trawy wynikał tylko z jednej rzeczy – leśny matecznik emanował magią. Burzowa aura elektryzowała dodatkowo włosy chłopaka, unosiła je nieznacznie ku górze, z kolei w jego podbrzuszu rozlało się przyjemne ciepło. Bezlistne drzewa wyglądały tak, jakby czyhały z wyciągniętymi, szponiastymi gałęziami na jeden niewłaściwy ruch intruza. Spomiędzy przeraźliwych sosen przebijały się z kolei jasne ogniki świetlistych oczu, z zaciekawieniem śledzących poczynania Dzięcioła. Presja czasu, niepewność i czające się niebezpieczeństwo skutecznie pozbawiały młodzika stoickiej postawy oraz ułudnej jasności umysłu, pomagających mu dotąd w poszukiwaniu Kwiatu Paproci.

Narastała derealizacja, obawa Dzięcioła przed tym, że zanim dotrze do czarodziejskiego kwiatu, kompletnie zwariuje albo przepadnie, a skarb pozostanie jedynie mrzonką; słabym odbiciem próżnego marzenia o pławieniu się w bogactwie.

Dłużąca się droga coraz bardziej zaskakiwała gamą nieprzyjemnych urozmaiceń – raz pokrywały ją ruchome piaski, raz naznaczona była niezliczoną ilością lepkiej, pajęczej sieci, a raz straszyła strzelającymi bąblami bagnami. Dzięcioł musiał chadzać po odstających konarach drzew, coby w nich nie zatonąć.

Chłód wieczoru, wprawiający chłopaka w zintensyfikowane drżenie, wcale nie pomagał w poszukiwaniach. Przez to też Dzięcioł uronił łzę, kilka łez, które żałośnie potoczyły się po bladych policzkach i skapnęły na ubłocone spodnie.

Aż nagle coś błysnęło w kącie jego oka. Coś, co z pewnością nie było krystalicznie czystym wynikiem rozpaczy.

Nie dowierzając i odnosząc wrażenie, że to jego własny wzrok go mami, że to wybryk zmęczenia oraz

drażniącej jego ciało magii lasu, rzucił się przed siebie. Błysk pośród krzewów nabrał intensywności, anielskiego kolorytu. Jakby światło z wnętrza ziemi próbowało przebić się choćby koniuszkiem promyka przez parasol koron drzew.

– Mam cię, MAM CIĘ! – krzyknął triumfalnie, nurkując dłońmi pomiędzy osty i paprocie.

Z roztargnieniem wyrwał serce kwiatu, przez co łodyżka momentalnie oklapła, zaś czarodziejska gwiazdka zaświeciła. Pokierowała Dzięcioła przez przyjemnie wyplewioną polanę, przez wykarczowany odcinek ściółki. Drzewa, niczym przesadzone przez Demiurga Natury, ustawiły się w szpalerze, przepuszczały Dzięcioła do serca puszczy.

Gwiazdka kwiatu potrafi poprowadzić cię przez bagna i piekielną topiel, w której nie ugrzęźniesz; rozwija przed tobą skręcone badyle i konary drzew oraz rozpościera wysokie źdźbła trawy. To amulet – przypomniał sobie słowa wiedźmy. Miała rację. Gwiazdka Kwiatu Paproci, którą uchował w chuście, naprawdę była magiczna. I naprawdę prowadziła do nieprzebranych skarbów.

Zatrzymał się pod ogromnym dębem, drzewem wielce niepasującym czy to rozmiarami, czy gatunkiem do towarzystwa iglaków. Nadwyraz przerośnięty rozpościerał gałęzie, wydałoby się, na cały las, kradnąc światło skarłowaciałym roślinom.

Z dębowych dziupli błysnęły pierwsze złote monety.

Młodzieniec rzucił się na nie chciwie. Do umorusanych kieszeni wpychał bilony dopóty, dopóki nie poczęły się wysypywać. Zdjął również z piersi koszulę i zawiązał jej jeden kraniec na supeł, aby wykorzystać ją jako prowizoryczny tobołek na cenne kruszce, klejnoty oraz brylantowe cymesy… cymes… Cyjemes!

Czym prędzej zarzucił lniany węzeł ze skarbem na plecy i już miał ruszyć, gdy sparaliżowała go nieznana siła. Potem ujrzał przed sobą czarną bryłę na czterech kopytach – rączego konia samego szatana. Mało tego, wierzchowcowi towarzyszyły trzy ogiery wyglądające niemalże identycznie. Burzowe chmury zstąpiły na ziemię, pragnąc dorwać chciwego Dzięcioła.

Ledwie mrugnął załzawionymi oczami, a konie już były przy nim i pochwyciły jego wątłe ramiona oraz nogi w żeliwnym ścisku szczęk. Niczym przy beztroskiej zabawie na pastwisku poczęły przeciągać ciało chłopaka w cztery różne strony świata. Jeden chciał porwać rękę na północ, drugi na wschód.

Trzeci koń pragnął odgryźć chłopięcą nogę i zwiać w przeciwną stronę od ostatniego z wierzchowców, który rozorał nogawkę ubłoconych spodni.

35 SZYMON DRZYMAŁA

Dzięcioł darł się wniebogłosy, błagając o pomoc Cyjemesa i przepraszając za szachrajstwa, za próbę oszukania wiedźmy oraz samego szatana. Prosił również rumaki o przebaczenie i jakże zrozpaczonym głosem zarzekał się, iż pojmuje, jaką krzywdę wyrządził naturze.

– Jestem podłym łajdakiem! – darł się, czując i słysząc, jak monety pobrzękują w kieszeniach spodni. Z każdym jednak kolejnym zrywem koni, przeciągających go jak kawałek liny, ciężar złotych groszy malał.

– Rozumiem, jak srogą krzywdę wyrządziłem naturze! Rozumiem, że chciwość jest siłą wyniszczającą! Bardzo przepraszam!

Monety wysypały się z kieszeni Dzięcioła, lecz zamiast upaść między źdźbła traw, uniosły się. Zabzyczały, płosząc tym samym bucefały, które porzuciły nieszczęśnika pod dębem.

Ostatkiem sił Dzięcioł podniósł głowę, by ujrzeć na niebie rój pszczół wylatujący z jego kieszeni oraz z prowizorycznego tobołka. Nieprzebrane skarby Zaklętego Lasu przemieniły się w zastępy błonkówek. W głębi serca dziękował ni to Bogu, ni Cyjemesowi, że owady nie postanowiły w ramach wendety pożądlić jego nadwyrężonego ciała. Nie był to jednak koniec dla udręczonego młodzieńca. Noc sobótkowa jeszcze trwała.

– Pomóż mi… – jęknął rachitycznie, wyciągając dłoń ku szatanowi. – Błagam, pomóż…

– Przecież ci pomogłem – odpowiedział Cyjemes, niewzruszony kondycją chłopaka. – Pomogłem ci zdobyć nieprzebrane skarby. Dałem szansę na lepsze życie, na spełnienie własnych zachcianek.

– Cyjemesie, to nie tak… – Począł się tłumaczyć, ale diabeł mu przerwał.

– Znalazłeś Kwiat Paproci, a on z kolei znalazł złoto i brylanty, o jakich marzyłeś. W swoich rękach, kieszeniach, a nawet w zawiniętej koszuli pomieściłeś tyle skarbów, że zdołałbyś za nie utrzymać całą swoją wioskę przez lata, z kolei twój ojciec już nigdy nie musiałby się zajmować rzecznym spławem towarów. Kto wie, może nawet zostałbyś wójtem?

– Konie i pszczoły… Zakazany Las… – mamrotał histerycznie Dzięcioł. – Byłem tak bliski sukcesu, a ty mi go odebrałeś. Posłałeś za mną swojego rączego ogiera. Zamieniłeś monety w rój błonkówek. Dlaczego?

– To nie moja sprawka. Zresztą włóż dłoń do kieszeni spodni, a spostrzeżesz się, iż wszystkiego nie utraciłeś.

Dzięcioł posłuchał i w sakiewce znalazł kilka klejnotów. Nie wierząc we własne kulejące szczęście, podstawił kamienie szlachetne pod umorusaną twarz i zaśmiał się obłędnie, szczerząc przy tym dziąsła broczące krwią.

Na skraj Zaklętego Lasu Dzięcioł dotarł wczesnym świtem, kiedy to kogut dopiero wybudzał się z płytkiego snu, a ludzie wracali do domostw, wymęczeni sobótkową biesiadą. Wioska wyglądała, jakby przeszła przez nią trąba powietrzna, poprzedzona ofensywą wrogich wojsk. Porozbijane kufle, poprzewracane beczułki i rozgardiasz na placu głównym –bynajmniej nie przypominało to finału udanego jarmarku.

Dzięcioł wbił paznokcie w ściółkę leśną i ostatkiem sił przeciągnął własne ciało za pas drzew, coby wychylić się bardziej, ukazać lico rodzinnej wiosce. A nuż ktoś jeszcze nie padł twarzą w pierzyny, a nuż ktoś go zauważy i mu pomoże! I już myślał, że jego naiwny plan się powiódł, bowiem dostrzegł postać zmierzającą w jego kierunku. Kiedy jednak szerzej otworzył oczy, jego daremna nadzieja wygasła tak szybko, jak zapłonęła. Do Dzięcioła zbliżał się mężczyzna o białych, szlachetnych rysach twarzy i w płaszczu przypominającym nocny nieboskłon.

Cyjemes przykucnął przed rannym młodzieńcem, rozpostartym na glebie jak skóra niedźwiedzia na pałacowym parkiecie.

Zapomniał nagle, że przez całą noc był torturowany przez moce Zaklętego Lasu. Raz dziwaczna siła zamieniała go w drzewo, a raz w zwierzę; zaznał życia młodej brzozy i zająca uciekającego przed niebezpieczeństwem. Poczuł, jaką wartość miało, nadal ma, życie puszczy. Ile znaczy żuczek, dzik, czeremcha albo jodła. Miał uświadomić samego siebie, iż bogactwa nie kryją się wyłącznie pod płaszczem świecidełek czy królewskich bibelotów.

I kiedy Cyjemes uznał, że Dzięcioł wyciągnął głębszą refleksję z całonocnych katuszy i jakkolwiek – nieudolnie, ale jednak – wyraził skruchę… wszystko posypało się w jednym momencie. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki albo szatańskiej rózgi.

Diabeł w czarnym płaszczu ukucnął przed chłopakiem, a ten otworzył nagle usta:

– Jednak zostanę wójtem… wciąż jeszcze jest szansa.

– Ty wciąż tego nie dostrzegasz, Dzięciole? Nie widzisz tego, żeś bezmyślny, arogancki, samolubny człek? Okazowy reprezentant istoty, która niczego nie pojmuje, a wszystko musi zrujnować i niszczyć, skalać samym tylko dotykiem, zohydzić i splugawić samą wyłącznie myślą. Na imię twojego bożka, nie widzisz, żeś wybrukował swym zachowaniem całe piekło? Nie widzisz…

***
36 KWIAT PAPROCI

Dzięcioł nie widział. Nie interesował go szatan, bowiem wciąż i wciąż wpatrywał się w połyskujące rubiny, szmaragdy oraz insze fantazyjne kamienie.

– Twoje oczy ledwie się palą na tej wychudłej, skurczonej, poczerniałej od męki twarzy. Ale się palą. I to nie dlatego, żeś odzyskał życie. Iskrzą z czystej chciwości.

Dzięcioł nie słyszał.

– Jesteś porośnięty naprzemiennie futrem i mchem, wciąż nosisz na sobie ślady Zaklętego Lasu. Masz rany pełne trwogi, skruchy… i to wszystko okazało się byle iluzją? Już nie pamiętasz, co mówiłeś w puszczy? Nie pamiętasz, jak przepraszałeś za Kwiat Paproci? Jak przepraszałeś za konszachty ze mną i z wiedźmą? Ba, jak prosiłeś, aby ci wybaczono kolaboracje?

– Obiecałeś, że wyciągniesz ze mnie zło, Cyjemesie – odezwał się nagle Dzięcioł. – Więc to zrób, a następnie pozwól mi odejść do domu.

– Już nie masz domu, chłopcze. Nie masz również ojca. Od teraz będę nim ja, natomiast ten zubożały flisak zapewne wkrótce wybędzie z tej nędznej chaty, bo w końcu za co ją utrzyma…? Nie masz też sojuszników, chłopcze – kontynuował diabeł. – Wiedźma bowiem to moja przyjaciółka i ona, w przeciwieństwie do ciebie, nigdy by mnie nie wystawiła w zamian za namiastkę bogactwa.

– Wypleń ze mnie zło, ty wstrętny czarcie! – zawył charkotliwie Dzięcioł.

– W tobie nie ma zła, chłopcze – odparł szatan. –To ty jesteś złem.

I zgodnie z warunkami diabelskiego paktu Cyjemes wyrwał złą, ohydną esencję z ciała Dzięcioła. Zagarnął jego całą duszę, jaźń, jestestwo, które nie było przeżarte grzechem, lecz stanowiło podstawę ludzkiej podłości.

Ciało chłopca zostało porzucone w negliżu nie tylko dosłownym, ale także duchowym. Pozostałe zaś klejnoty, mieszczące się w jego poszarpanych spodniach, zamieniły się w trociny, które rozniósł wiatr po całej wsi i pobliskich zagajnikach, w tym również po Zaklętym Lesie.

Szymon Drzymała

Młody Ślązak z krwi, kości i charakteru. Dzielnie podąża za popkulturowymi nowościami, pragnąc pozostać en vogue. Zafascynowany twórczością Dmitrija Głuchowskiego i Roberta J. Szmidta, postanowił spróbować swoich sił w pisaniu krótkich tekstów fantastycznych. Dwukrotny laureat „Literackiego Fenixa” oraz „Krajobrazów Słowa”. Jeden z uczestników inicjujących spontaniczną akcję wydawniczą „24/02/2022” na poczet kwesty dla Ukrainy. Od roku związany z sekcją literacką OKF Fenix oraz z czasopismami fantastycznymi „O!fka”, „Imaginarium Opolskie” i „LandsbergON”.

graf. pixabay

Nakładka Kacper Sumiński

Drobna postać przeciskała się przez tłum na ulicy. Tył luźnej, burej kurtki wyświetlał obraz z logiem jakiegoś zespołu rockowego. Nisko naciągnięty kaptur zasłaniał twarz. Niewielka figurka pchała się dalej, wpadając niemal na wszystkich po drodze. Nawet tego nie zauważali. Bardziej pochłaniały ich audycje słuchane przez wpięte do mózgu nakładki. Poza tym w takim tłumie i tak nie zwracali uwagi, gdy ktoś na nich wpadał. Braki w biżuterii albo zawartości kieszeni zauważą dopiero w domach. Jeśli nawet postanowią później to zgłosić, policja pewnie nawet nie spróbuje szukać złodzieja.

Przy 80th Street kieszonkowiec wygrzebał się z ludzkiej masy, skręcił w wąską drogę i przysiadł na ławeczce w cieniu kilkudziesięciopiętrowego wieżowca. Z tej strony nie ustawiono tylu telebimów z reklamami. Można było odetchnąć.

Złodziej spojrzał jeszcze raz w stronę tłumów na ulicy obok. Nikt nie zwrócił na niego najmniejszej uwagi. Ludzie spieszyli się do swoich spraw, zapominali o wszystkim dookoła i pozwalali działać takim jak on.

Kieszonkowiec odetchnął ze spokojem, oparł się wygodnie o ławkę i ściągnął z głowy kaptur, odsłaniając wąską, wciąż dziewczęcą twarz oraz krótko ścięte, ciemne włosy. Złodziejka sięgnęła do kieszeni spodni i wyciągnęła z niej nakładkę – metalowy przycisk wielkości naparstka. Wpięła ją w płytkę za uchem. Teraz prawie każdy montował sobie tego typu implant. Po chwili w głowie dziewczyny rozbrzmiała już gra ulubionego zespołu. W pracy nigdy nie słuchała muzyki, musiała być skupiona, ale teraz zaczynała fajrant. Kieszenie kurtki miała wypchane świecącymi pierścionkami i akurat nieużywanymi nakładkami. Znalazł się nawet skórzany portfel. Czasem je zabierała, licząc, że ktoś trzymał w nich jakieś cenniejsze drobiazgi. W tym niestety była tylko karta. Bez kodu nie zdziała z nią zbyt dużo. Może chociaż sam portfel uda się gdzieś opchnąć. Ostatecznie nie poszło najgorzej, ale na pewno nie wystarczy na spłatę Myrona. Oby go Juno dopadła – zaklęła w myślach dziewczyna.

Kiedy złodziejka rozkoszowała się muzyką, po drugiej stronie uliczki zauważyła jakiegoś faceta. Twarz pokrywał mu kilkudniowy zarost. Oczy bezmyślnie spoglądały na boki. Taki wygląd nie współgrał zbytnio ze świecącą na niebiesko marynarką. Wydawała się droga. Dziewczyna mimowolnie zwróciła na niego uwagę. On w tym czasie podszedł do ławki naprzeciwko. Wpadł na nią, jakby niczego nie widział. Krzyknął krótko, przewrócił się na ławkę, stoczył na bruk i uderzył w niego głową. Leżał na ziemi bez ruchu.

Złodziejka wstała. Podeszła do nieprzytomnego mężczyzny. Nie wyglądał na pijanego. Pochyliła się nad nim. Oddychał i nie wydawało jej się, że potrzebował natychmiastowej pomocy. Złodziejka i tak wciąż mu się przyglądała. Swoim dziwnym upadkiem zdążył ją zaintrygować. Z ust ciekła mu teraz ślina, przez co wyglądał jeszcze bardziej tępo niż wcześniej. Uwagę dziewczyny przykuwała jednak przede wszystkim stercząca za uchem wymyślna nakładka. Pierwszy raz widziała, żeby ktoś montował pokrętła do tego typu urządzenia. To pewnie unikat, mógł być drogi. Dziewczyna skrzywiła się lekko. Nie upadła jeszcze tak nisko, żeby okradać nieprzytomnego faceta. Potem w oczy rzucił jej się drobny tatuaż na luźno leżącej dłoni mężczyzny. Charakterystyczny wzór i ubrania niepasujące do człowieka, który je nosił, złożyły się na spójny obraz. Złodziej. Po odsiadce, ale pewnie dalej działał. Dziewczynie przeszło przez myśl, że okradanie złodzieja przecież się nie liczy.

– No, Ronnie – uśmiechnęła się do siebie – wygląda na to, że jednak się dzisiaj obłowimy.

***

Ronnie usiadła wygodnie w fotelu. Na stole przed sobą, obok komputera, rozsypała zawartość kieszeni – ostatnie łupy. Odstawiła kubek z błyskawiczną zupą. Potem skierowała lampę na blat stołu. Nie musiała przyglądać się większości rzeczy, które tam leżały. Jedynym, nad czym musiała się zastanowić,

OPOWIADANIA 38

była ta dziwna nakładka. Większa niż normalne, z kilkoma pokrętłami. Jeśli chciała ją sprzedać, powinna wiedzieć, do czego właściwie służy.

Próbowała podłączyć urządzenie do komputera, ale ekran nie wyświetlał niczego sensownego. Pokazywał tylko ciągi znaków, tabele i coś, co wyglądało jak współrzędne ze zbyt wieloma zmiennymi. Dziewczyna nie znalazła żadnych informacji o przechowywanych danych. Nakładka nie wydawała się przystosowana do odczytywania na komputerze.

Ronnie zaklęła cicho. Mogłaby próbować zanieść ją do jakiegoś specjalisty. Nie miała jednak pewności, czy ktokolwiek, kogo znała, byłby w stanie powiedzieć o niej coś więcej. Poza tym, jeśli zacznie rozpowiadać, że szuka kogoś do zbadania unikatowej nakładki, poprzedni właściciel może się zainteresować. Był złodziejem, więc plotki w półświatku mogłyby do niego łatwo dotrzeć. Ronnie przychodził do głowy tylko jeden sposób, by dowiedzieć się więcej o dziwnym urządzeniu. Nie uśmiechało się jej jednak wpinać nieznanej nakładki do mózgu.

– Najwyżej sprzedam cię trochę taniej – powiedziała Ronnie, odłączając nakładkę od komputera. –Zawsze mogę powiedzieć, że jesteś jakimś kolekcjonerskim gadżetem.

Złodziejka odsunęła krzesło od stołu. Sięgnęła po zupkę, która odrobinę ostygła, i zaczęła jeść.

– Chyba tak – stwierdził Abel. – Tu musiałem ją zgubić.

– Zgubić? – powtórzyła ostro Juno. – Jak można zgubić coś takiego? Nie wierzę, że taki idiota mnie okradł – westchnęła. – Człowiek moment się nie pilnuje i co się dzieje? Wiedziałam o wszystkim w tym mieście. No ale po co niby miałam sprawdzać własną przyszłość? Przecież nikt nie odważyłby się mnie zaatakować. Kto by pomyślał, że znajdzie się jakiś dureń, który postanowi się włamać? – wyrzucała sobie.

Złodziej niczego nie powiedział. Ten skok to było osiągnięcie jego życia. Obserwował Juno od dawna. Zorientował się, co dało jej taką pozycję. Odgadł też, że bardzo rzadko używała dawanych przez urządzenie możliwości, by badać najbliższą okolicę. Za bardzo ufała swojej pozycji. Abel musiał tylko poczekać, aż zostawi nakładkę. Zdejmowała ją dość często, więc znalezienie momentu, kiedy jej nie pilnowała, stanowiło tylko kwestię czasu. Pech chciał, że później on też ją stracił.

Kobieta oglądała miejsce zdarzenia. Zmrużyła na moment oczy. Dioda małej nakładki, jedynej wpiętej w jej płytkę, zamigotała. Kot posłusznie zaczął krążyć dookoła. Po chwili zatrzymał się nad plamką zaschniętej krwi na chodniku. Urządzenia nie było w pobliżu. Śniada, patrząc na niego, odruchowo sięgnęła palcami do płytki. Nie natrafiła na ruchome pokrętła.

– Co się stało? – zapytała. Abel nie potrafił odpowiedzieć. Nie pamiętał. – Pobili cię?

Abel przystanął niepewnie. Elektroniczny kot podszedł do niego i przysiadł tuż przy jego nogach.

Właścicielka szła kilka metrów dalej. W świetle ulicznych lamp jej wygolona do połowy głowa z szeroką płytką na kilka nakładek, pierwsze zmarszczki na śniadej twarzy i wściekłe spojrzenie nabierały upiornego wyglądu. Wystraszony złodziej wciąż przetwarzał wydarzenia ostatnich paru godzin. Kobieta wpadła do jego domu. Nie miał pojęcia, jak go znalazła. Od razu urządziła mu przesłuchanie. Właściwie niczego nie powiedział. Wyjąkał może kilka odpowiedzi. Sama zorientowała się, że stracił urządzenie. Natychmiast kazała sobie pokazać, gdzie do tego doszło. Abel nie był pewien, kiedy ją tu przyprowadził.

Kobieta zbliżyła się do niego. W niebieskim świetle jego marynarki wyglądała jeszcze potworniej. Usta nabierały czarnej barwy, a oliwkowa cera upodobniała się do skóry wyschniętej mumii.

– To tutaj? – odezwała się z wyrzutem.

Oboje rozejrzeli się dookoła. Wąska uliczka została wciśnięta między ogromne bloki mieszkalne. Przy chodnikach stały porysowane ławki.

– Chyba nie.

– To co? Patrzyłeś gdzieś indziej i zapomniałeś, gdzie jesteś? – podsunęła myśl. Abel tylko otworzył na moment usta. – Nie wierzę. Widziałeś tu przynajmniej kogoś?

Złodziej zmarszczył czoło. Wlepił spojrzenie w kota obserwującego rdzawą plamkę. W ogóle nie widział wtedy drogi dookoła siebie. Nawet teraz, szukając jej, musiał wcześniej sprawdzić kilka innych uliczek.

– Dobrze – westchnęła śniada. – To nie zadziała. Idź już stąd – dodała po chwili.

– Mogę tak po prostu sobie pójść? – Abel nie rozumiał.

– Chwilowo mam ważniejsze sprawy na głowie niż karanie cię – rzuciła. – Policzymy się, jak już znajdę nakładkę.

Złodziej chwilę stał w miejscu, nie wiedząc, co powinien zrobić. Dopiero kiedy Juno podniosła na niego surowy, ponaglający wzrok, zrozumiał. Nie zamierzała teraz tracić na niego czasu. Mógł odejść. Ostrożnie cofnął się kilka kroków. Potem zaczął biec. Chciał oddalić się jak najbardziej, zanim ta kobieta

***
39 kacpER suMiNski

zmieni zdanie. Jeśli miałby jednak trochę rozumu w głowie, wyjechałby z miasta, nim mogłaby się nim zająć.

Zbir uderzył w drzwi jeszcze raz, prawie wyłamując je z zawiasów. Złodziejka odruchowo cofnęła się o kilka kroków.

– No już! Otwieraj!

Ktoś dobijał się do drzwi. Ronnie poderwała się z kanapy. Przechodząc przez swoją maleńką klitkę, zgarnęła ze stołu dziwną nakładkę. Wcisnęła ją do kieszeni z tyłu spodni. Lepiej, żeby nie leżała na wierzchu, kiedy ktoś wejdzie. Zza drzwi dobiegł ponaglający krzyk. Złodziejka była już pewna, kto usiłował dostać się do środka. Przez wizjer spojrzała tylko na wszelki wypadek. Nie pomyliła się. Na klatce stał rosły mężczyzna. Jego płytka była doskonale widoczna na wygolonej czaszce. Podkoszulek odsłaniał umięśnione ramiona, pokryte misternymi tatuażami. Doug. Pracował dla Myrona. Ściągał długi.

Ronnie ani myślała spełniać polecenie. Tak jak ostatnio, nie miała pieniędzy. Zdążyła poznać Douga, kiedy pracowała dla Myrona przy jednym napadzie. W przeciwieństwie do niej, on nigdy nie zawalił żadnego powierzonego zadania. Ją zauważyli przy pierwszej poważniejszej akcji. Uciekła, łup przepadł, a Myron oczekiwał, że odzyska pieniądze, które stracił, organizując napad. Ronnie wiedziała, że jeśli wpuści Douga, ten zrobi wszystko, żeby je od niej wyciągnąć. Może udałoby jej się zyskać trochę czasu, ale na pewno nie dużo. Nie miała pewności, czy Doug nie postanowi jej przy okazji postraszyć.

Drzwi ponownie zadrżały. Ronnie znowu się cofnęła. Pod wpływem impulsu podbiegła do jedynego,

***
40 graf. lidia borońska

szerokiego okna w mieszkaniu, pełniącego jednocześnie funkcję wyjścia awaryjnego. Złodziejka wybiegła na schody pożarowe. Skuliła się na stopniach. Z mieszkania była teraz zupełnie niewidoczna. Doug mógłby nawet wyważyć drzwi, a ona byłaby bezpieczna. Nadal słyszała jednak jego pokrzykiwanie.

– Pieniądze miały być dzisiaj! Wiesz o tym. Otwieraj!

Ronnie nawet nie drgnęła. Wlepiła tylko wzrok w telebim po drugiej stronie ulicy. Jakaś dziewczyna o wschodnich rysach w stroju kąpielowym zachwalała napój gazowany. Złodziejka wpatrywała się w reklamę, czekając, aż Doug uwierzy, że jej nie ma, i sobie pójdzie. Azjatka na telebimie wzięła łyk i uśmiechnęła się szeroko. Pokrzykiwania ucichły. Doug rzucił tylko krótkie: „żeby cię Juno dorwała” i poszedł. Wszystkowiedząca Juno była legendą miejską, którą straszono się w półświatku. Przypominało to historyjki o złych czarownicach, jakie kiedyś opowiadano dzieciom. Juno też pewnie była bardziej bajką niż realną osobą, ale życzenie, by kogoś dopadła i tak odbierano jak okrutną klątwę. Ronnie przyjęła je w ciszy. Odczekała jeszcze chwilę na schodach pożarowych. Potem wróciła do mieszkania.

Drzwi ledwie trzymały się w zawiasach, ale wyglądało na to, że Doug nie wszedł do środka. W końcu jednak to zrobi. Ronnie zwlekała z zapłatą już dostatecznie długo. Dziewczyna musiała szybko coś wymyślić. Wyciągnęła z kieszeni dziwną nakładkę. Wzięła głęboki oddech.

– Raz kozie śmierć – powiedziała do siebie i wpięła sobie urządzenie.

Poczuła delikatne mrowienie z tyłu głowy – normalne przy zakładaniu nowych nakładek. Poza tym nie stało się nic szczególnego. Ronnie czekała chwilę, ale nic się nie wydarzyło, zupełnie jakby nakładka po prostu niczego nie robiła. To przecież nie mogło tak wyglądać. Może chodziło o te pokrętła – pomyślała. Ostrożnie sięgnęła do zamontowanych w nakładce gałek. Poruszyła jedną z nich. Drzwi wyjściowe nagle doskoczyły do niej. Znalazły się kilka centymetrów od jej nosa. Złodziejka odsunęła się do tyłu. Poczuła opór, jakby stał za nią mur. Odwróciła się. Kilka kroków dalej zobaczyła postać przyglądającą się ścianie. Miała dość drobną figurę i krótkie, ciemne włosy. Złodziejka położyła sobie ręce na biodrach, sprawdzając, czy poczuje ciało. Poczuła. Dziewczyna przed nią powtórzyła ruch. Ronnie natychmiast odkręciła pokrętło i zrównała się z postacią. To było dziwne –pomyślała. Wyglądało na to, że nakładka coś jednak robiła. Złodziejka przekręciła drugą gałkę. Zza drzwi dobiegł krzyk:

– Pieniądze miały być dzisiaj! Wiesz o tym. Otwieraj!

Dziewczyna odskoczyła. Kątem oka zobaczyła, jak Azjatka za oknem bierze łyk napoju. Ronnie cofnęła pokrętło. Krzyki ucichły, a Azjatkę zastąpiła reklama kosmetyków. Złodziejka na próbę przekręciła tę samą gałkę w drugą stronę. Przez okno zobaczyła, że na dworze zapaliły się lampy uliczne, a obraz na telebimie znowu się zmienił.

– Ciekawe – stwierdziła, cofając pokrętło.

Ronnie wyszła z głównego holu w centrum handlowym. Przeszła do korytarza prowadzącego do toalet. Chciała coś sprawdzić. Parę chwil temu wyciągnęła portfel jakiemuś facetowi. W tłumie, przez który trzeba było się tu przeciskać, nikt nie mógł jej zauważyć. Kamery i ochrona pełniły tu tylko funkcje symboliczne.

Złodziejka dotarła do toalet. Przeczekała kolejkę i zamknęła się w kabinie, żeby mieć pewność, że nikt jej nie zobaczy. Dopiero wtedy wyciągnęła z kieszeni skradziony portfel. Oczywiście był niemal zupełnie pusty. W środku znajdowało się tylko trochę dokumentów, karta płatnicza i notatka z listą zakupów. Tym razem Ronnie nie potrzebowała niczego więcej. Wyjęła nakładkę i wpięła ją sobie. Zaczęła kręcić pokrętłami. Tak, jak się spodziewała, po chwili zobaczyła korytarz z masą ludzi. Przywołała w pamięci twarz człowieka, którego okradła. Wyraźnie farbowana na jaśniejszy kolor broda, wielki nos. Ronnie spędziła dobre kilka chwil, próbując odnaleźć go w wędrującej masie ludzi. Potem, z cisnącym się na twarz uśmiechem, chwyciła za właściwą gałkę i powoli cofała jego trasę. Był w sklepie. Płacił za buty. Złodziejka bez problemu patrzyła, jak wpisuje kod. Miała go. Nie wierzyła, że to może być tak łatwe, ale miała go. Miała kod, a wraz z nim dostęp do pieniędzy. Szeroki uśmiech sam pojawił się na jej twarzy.

Przez pewien czas Ronnie miała ochotę od razu pochwalić się swoim cudownym znaleziskiem. Potem oprzytomniała. Nie powinna o nim jeszcze opowiadać. Poprzedni właściciel mógł o tym usłyszeć. Zatrzymała wiedzę o nakładce dla siebie. Korzystała z niej w tajemnicy już od paru dni. Na początku dalej trzymała się swojego starego zajęcia. Mogła teraz wcześniej sprawdzić, co kto miał przy sobie. Mogła nawet wyciągnąć komuś klucze z kieszeni, a potem zobaczyć, gdzie ten ktoś mieszkał i czy ktoś został w domu. Ta nakładka była jakimś złodziejskim rogiem obfitości. Złodziejka wiedziała teraz o wszyst-

***
***
41 kacpER suMiNski

kim dookoła niej. Nikt nie mógł jej zaszkodzić. Jakim idiotą musiał być ten gość, któremu ją zabrała? Okazało się też, że urządzenie dawało znacznie większe możliwości. Wystarczyło, że przekręciła właściwą gałkę, a mogła z wyprzedzeniem podawać wyniki zawodów. Z tym urządzeniem, robiąc zakłady, zarabiała znacznie więcej, niż kradnąc na ulicy. Cały czas nie dowierzała, że spotkało ją coś takiego. Zaczynała ją nawet boleć głowa. Chwilami kręciło jej się w niej. Uznała, że to pewnie z emocji. Zagłuszała to, rozkładając się w mieszkaniu na kanapie i popijając najlepsze wino, jakie udało się jej znaleźć. Teraz jestem bogata – myślała między jednym a drugim łykiem drogiego alkoholu.

Odpoczynek przerwało jej czyjeś dobijanie się do drzwi. Po kilku krzykach z klatki schodowej była pewna, że to Doug. No tak, dalej nie spłaciła tego przeklętego długu. Przez chwilę odruchowo chciała zerwać się kanapy, pobiec na schody pożarowe i ukryć się tam. Gangster w końcu znudziłby się waleniem w drzwi, odesłał ją do Juno i sobie poszedł. Potem przypomniała sobie, że teraz nie musi się już bać. Odstawiła kieliszek. Znalazła nakładkę i wpięła ją sobie. Przekręciła gałkę, by widzieć kilka chwil do przodu. Próbowała już tego kilka razy w mieście. Kradzieże stawały się dużo łatwiejsze, kiedy wiedziała, co zaraz zrobią poszczególni ludzie. Ronnie podniosła się z kanapy. Wzięła głęboki oddech. Czas stawić czoła problemom. Podeszła do drzwi i ze sztucznym uśmiechem na ustach otworzyła je. Doug zatrzymał się z uniesioną ręką. Przez kilka sekund bezmyślnie przyglądał się złodziejce. Nie spodziewał się, że otworzy. Coś było nie tak. Po chwili otrząsnął się z szoku. Zorientował się, że dziewczyna cały czas głupio się uśmiecha. Na szyi miała zawieszone kilka wisiorków. Migotały w świetle kurtki.

– Masz pieniądze – odezwał się w końcu, bardziej zauważając fakt, niż pytając.

– Nie – odparła natychmiast dziewczyna.

– A to skąd? – Windykator uniósł rękę, chcąc złapać jeden z naszyjników. Dziewczyna cofnęła się, jeszcze zanim skończył ruch. – Stój!

Doug spróbował złapać złodziejkę. Uskoczyła. Ledwo drgnął, ona już odskakiwała. Zrobił krok. Ronnie stała przy stoliku z winem. Co w nią wstąpiło?

Podnosił ręce, gotował się do ruchu. Nagle butelka rozbiła mu się na głowie. Przed oczami miał czerwonawą mgłę. Uszy wypełnił trzask. Nie zauważył, kiedy złodziejka wypchnęła go na klatkę. Nawet nie dotarło do niego, jak krzyczała, że ma pieniądze i nic mu do tego. Nie zorientował się też, gdy życzyła mu i Myronowi, aby ich Juno dopadła. Zauważył natomiast, że drzwi z trzaskiem zamknęły mu się przed nosem.

Gangster rozmasował ranną część twarzy. Butelka trafiła w płytkę, więc nie stało mu się za wiele. Implant zadziałał jak hełm. Doug miał tylko kilka zadrapań i cały był w winie. Nie myślał jednak o tym. Wciąż nie docierało do niego, co właściwie się stało. ***

Juno krążyła po ulicach wokół miejsca, gdzie tamten idiota stracił nakładkę. Miała już tego dość. Od tygodnia musiała przeciskać się w tych bezmyślnych masach. W bocznych ulicach ludzi było trochę mniej. Po przepychaniu się przez te lawiny na głównych, wystarczyła jednak tylko jedna osoba, by kobieta zaczęła się denerwować. Mimo to przyjeżdżała tu codziennie. Odstawiała samochód i zaczynała szukać. Musiała znaleźć nakładkę. Krążyła. Pytała, czy ktoś nie widział Abla. Liczyła, że ktoś przyuważył, jak zabrali mu nakładkę. Niestety chyba nikt w tym mieście nie przyglądał się mijanym przechodniom. No bo jak tu zapamiętać pojedynczą twarz spośród kilku milionów ludzi? Trafiły do niej wprawdzie jakieś plotki. Ktoś się wzbogacił, zgarnął wygraną na zakładach. Nie miała tylko pojęcia kto. Bez nakładki nie mogła tego sprawdzić. Tak naprawdę nie była nawet pewna, czy jakkolwiek wiązało się to z jej sprawą. Dostawała za to całą masę zupełnie niepotrzebnych informacji ze świecących się witryn sklepowych i nadawanych wszędzie reklam. Jedynym skutkiem tego włóczenia się było to, że dwa razy zgubiła się na ulicy i ktoś w tłumie ukradł jej zegarek.

W jednej z bocznych uliczek minęła się z jakimś wytatuowanym łysym drabem. Cały był podrapany. Kiedy przechodził obok, trzymający się go zapach alkoholu przebił się ponad normalny smród tego miasta. Obrzydliwość – pomyślała. Dlatego nie lubiła wychodzić. Mężczyzna na dodatek bredził pod nosem:

– Co jej odbiło? Co ja powiem Myronowi? Nagle ma pieniądze i jeszcze skacze jak popierdolona. Co ona, przyszłość widzi?

Juno stanęła jak wryta. On nie bredził.

– Hej! – wrzasnęła. – Stój!

Mięśniak zatrzymał się i odwrócił. Spojrzał na kobietę i jej wygoloną do połowy głowę.

– Czego chcesz?

Śniada przyjrzała się mężczyźnie. Wyglądał na wkurzonego. Obejrzała jego szerokie, pokryte tatuażami ramiona.

– Mam interes – odpowiedziała po chwili – a ty możesz mi się przydać.

– Aha – burknął łysol. – Nie mam na to czasu. Odwrócił się. Śniada uśmiechnęła się krzywo. Dioda w małej nakładce zamigotała. Przed mężczy-

42 NAKŁADKA

zną zaraz pojawił się wezwany przez swoją panią metalowy kot. Ostre pazury zazgrzytały na chodniku.

– Nie skończyłam – powiedziała kobieta zdecydowanym tonem.

– Posłuchaj mnie, paniusiu – warknął łysol. – Nie szukam zajęcia. Poza tym, co ty sobie wyobrażasz?

Nie będzie mi grozić jakaś przypadkowa wariatka.

– Mogę zapłacić – tłumaczyła Juno, kiedy mięśniak znowu się odwrócił.

– Mam co robić – odparł tamten. – Nie pracuję dla ludzi z ulicy. Spieprzaj i niech cię Juno dorwie!

– Zabawne. – Kobieta się uśmiechnęła. – To ja jestem Juno.

– Tak, a ja cesarzem Japonii – burknął Doug, próbując minąć kota.

– I Myron fatygował cesarza Japonii do ściągania długów?

Doug poczuł nagły dreszcz na plecach. Juno zauważyła zmianę w wyglądzie gangstera. Trafiła. Usłyszała kilka urwanych zdań i tylko na nich mogła bazować. Nie mogła niczego przypadkiem przekręcić, jeśli miał jej uwierzyć.

– Przyszedłeś odebrać pieniądze. Zamiast tego zostałeś pobity przez dużo mniejszą dziewczynę. Zachowywała się, delikatnie mówiąc, niecodziennie. No i ostatecznie – kobieta przyjrzała się zadrapaniom i wilgotnym plamom na twarzy Douga, pociągnęła nosem – rozbiła ci na głowie butelkę z winem – dokończyła z uśmiechem.

Mięśniak zadrżał. Poczuł, jak uginają się pod nim nogi. Juno była przecież tylko bajką. Powoli odwrócił się. Zwątpił w swoją wizję, kiedy zobaczył jej spojrzenie.

– Jak się nazywasz? – rzuciła ostro.

– Douglas… Rowan – wydukał. Nie miał pojęcia, czemu Juno musiała go o to pytać. Według opowieści krążących w półświatku powinna wiedzieć wszystko. Mimo to odpowiedział. Nie był przekonany, czy może podważać teraz jej słowa.

– Douglas Rowan – powtórzyła powoli. – Tak, kojarzę cię. Kilka razy zostałeś zatrzymany za pobicie albo zniszczenie mienia, ale mocodawcy cię wyciągnęli. Przede mną cię nie uratują, ale nie będą musieli, bo mi pomożesz. Na początek powiedz, u kogo dokładnie byłeś?

Łysol zrobił krok do tyłu. Nie miał już wątpliwości. Usłyszał za sobą zgrzytnięcie metalowych pazurów na chodniku. Kot blokował mu ucieczkę.

– Masz rację – westchnęła kobieta. – Nie będziemy rozmawiać tutaj. Gdzie mieszkasz?

Po paru zgrzytnięciach za plecami Doug podał Juno swój adres. Ta od razu kazała mu iść za sobą i poprowadziła go do zaparkowanego kawałek da-

lej samochodu. Pojechali w stronę jego mieszkania w zachodniej części miasta. Po drodze Juno cały czas dopytywała o to, u kogo był, co mu się stało i kto to zrobił. To wszystko nie współgrało z obrazem wszystkowiedzącej wiedźmy, ale gangster i tak wolał się jej nie narażać. Wystarczyło, że ten przeklęty kot przez całą drogę leżał mu na kolanach. Pilnował, żeby nie próbował uciekać. Doug odpowiadał posłusznie.

Kiedy się zatrzymali, kobieta na moment przestała zadawać pytania. Pozwoliła zaprowadzić się do właściwego mieszkania. Gangster wskazał jej kilkupokojowy lokal w jednym z wieżowców. Gdy Juno weszła do środka, uderzył ją panujący zaduch. Doug chyba nie dbał przesadnie o czystość w tym miejscu. Bezładnie porozkładany sprzęt do ćwiczeń i tandetne ozdoby potęgowały to wrażenie. Juno zdusiła odrazę. Potrzebowała kogoś, kto powie jej więcej o dziewczynie, która zabrała nakładkę. Poza tym Doug mógł też pomóc odzyskać urządzenie.

– Co to za interes – nieśmiało odezwał się w końcu gangster – o którym mówiłaś?

– Chodzi o tę dziewczynę, u której dzisiaj byłeś –odparła Juno, sadowiąc się w dostrzeżonym właśnie fotelu.

– Ronnie? – upewnił się gangster. Śniada kiwnęła głową. – Mam ją zostawić? – zapytał. To wydało mu się sensowne. Nie widział innego powodu, dla którego złodziejka mogła przestać się go bać, niż znalezienie potężnego protektora. Nie słyszał o nikim potężniejszym w tym mieście niż Juno.

– Nie – roześmiała się kobieta. – Oczekuję, że pomożesz mi odebrać coś, co ukradła. Urządzenie –tłumaczyła – wyjątkową nakładkę.

– Jaką? – Doug nie zdążył ugryźć się w język.

Juno zmarszczyła czoło. Nie chciała o tym opowiadać, ale uznała, że jeśli ten człowiek ma jej pomóc, powinien wiedzieć.

– To pewnie dzięki niej cię pobiła – zaczęła. Doug zacisnął zęby z powodu świeżego wspomnienia. –Nakładka pozwala niemal dowolnie ustawić perspektywę, z której się patrzy. Umożliwia jej oglądanie innych miejsc, a nawet określanie chwili, w której chciałaby je oglądać, przeszłej czy przyszłej.

– Może przewidywać z tym przyszłość? – zdziwił się gangster. Juno przytaknęła. – Zacznie mieszać w czasie?

– Nie zacznie – odparła. – To nie jest możliwe. Czas to tylko współrzędna. Każde zjawisko ma jakieś miejsce w czasie – wyjaśniała, zastanawiając się, czy faktycznie musi to wszystko mówić. Ten człowiek i tak niczego by nie zrozumiał. – Ona może po prostu wybrać, jaki punkt będzie oglądać. Nie może z tym zmienić biegu wydarzeń, ale i tak jest niebezpiecz-

43 kacpER suMiNski

na. Nakładka daje dostęp do przeogromnej wiedzy. Może dowiedzieć się, co robi, robił lub będzie robić właściwie ktokolwiek. Kto, gdzie chodzi, co mówi, z kim sypia – wymieniała. Do tej pory była jedyną osobą, która to wszystko wiedziała. Mogła trzymać w szachu każdego, kto liczył się w tym mieście. Teraz potężne urządzenie należało do podrzędnej złodziejki.

– Są sposoby na takich, co wiedzą za dużo – podsunął Doug.

– Nie o to chodzi. Chcę odzyskać to urządzenie.

– Czyli mam zabrać wszechwiedzącej dziewczynie twoją zabawkę? Jak?

– Nakładka ma swoje ograniczenia – tłumaczyła. –Nie można nosić jej cały czas. Nadmiar bodźców obciąża użytkownika. Złodziejka jest teraz potężna, ale możemy ją podejść. Zdejmie nakładkę albo pogubi się w chaosie, jaki będzie przez nią widzieć.

– Aha. – Gangster pokiwał głową. – Właściwie skąd miałaś coś takiego? – rzucił, znowu zapominając, by ugryźć się w język.

– Od starej znajomej – odparła po dłuższej chwili

Juno. – Była genialna. Zrobiła tę nakładkę – dodała lekko rozmarzonym tonem.

Doug szykował się już do powiedzenia czegoś jeszcze, ale śniada go ubiegła:

– Wystarczy – zaznaczyła. – Zachowaj wątpliwości dla siebie. Nie chcę słyszeć sprzeciwu. Może nie mam teraz nakładki, ale nie próbuj nawet się wycofywać albo jakkolwiek mi grozić. – Doug pokiwał głową. Nie zamierzał zepsuć zadania.

– Skup się lepiej na odbieraniu urządzenia. Nagrodzić cię też będę mogła.

chciała. Wyobrażała sobie te luksusy. Szybko jednak została wyrwana z rozmarzenia. Po drugiej stronie ulicy zauważyła znajomą łysą, wytatuowaną postać. Przyspieszyła kroku. Może nie musiała się już bać Douga, ale nadal nie miała ochoty go spotykać. Zakryła twarz kapturem i potruchtała w stronę wejścia do bloku. Była pewna, że gangster i tak ją widział. Wskoczyła na klatkę. Pognała do windy. Wsiadając, kątem oka zobaczyła Douga wchodzącego do budynku. Jak tylko winda ruszyła, złodziejka sięgnęła do nakładki kryjącej się pod kapturem. Po kilku obrotach gałek widziała swojego prześladowcę biegnącego schodami na górę. Szła za nim jakaś kobieta o śniadej cerze. Ronnie nie widziała jej wcześniej. Gdzieś z tyłu był też jakiś drobny, srebrzysty kształt. Dziewczynę zaczynała boleć głowa.

W windzie rozległ się krótki dzwonek. Dojechała. Złodziejka cofnęła pokrętła, żeby widzieć korytarz przed sobą i wyszła na niego. Podeszła do swoich drzwi. W głębi korytarza wyłoniła się łysa głowa. Ronnie natychmiast otworzyła mieszkanie. Doug ruszył biegiem. Dziewczyna wskoczyła do środka. Ciężka ręka zatrzymała drzwi. Złodziejka natychmiast ustawiła nakładkę na widok o moment późniejszy.

– Mówiłam, że nie dostaniecie pieniędzy.

– Zobaczymy – uśmiechnął się Doug.

Gangster chciał sięgnąć do kaptura dziewczyny. Uchyliła się. Odskoczyła w głąb mieszkania. Mięśniak wszedł za nią. Zrobiła unik, zanim wyciągnął rękę.

Ronnie wyszła z tłumu przy 80th Street. Ostatnio zastanawiała się nawet, czy po odkryciu tej nakładki nie powinna zorganizować sobie samochodu. Wątpiła, czy zmieściłaby się z nim na ulicy. Poza tym i tak nie miała gdzie go trzymać. Z chodnika ktoś by go zaraz podprowadził. Pozostawały więc stare sposoby poruszania się. I tak nic jej w tym tłumie nie groziło. Najdroższy skarb miała cały czas wpięty w płytkę za uchem. Nie było ryzyka, że jakiś złodziejaszek go jej zabierze.

Dziewczyna szła prosto do bloku, w którym mieszkała. Niedługo pewnie mogłaby przenieść się gdzie indziej. Znalazłaby większe mieszkanie z lepszym widokiem niż na telebim reklamowy. Może nawet wybrałaby sobie miejsce, gdzie mogłaby trzymać kilka samochodów. Gdy dzięki tej nakładce zarobi jeszcze trochę, przeprowadzi się, gdzie będzie

– Nie zobaczymy – zaczęła, ale nagle umilkła. Na twarzy złodziejki odmalowało się zdziwienie. Nakładka pokazywała, jak jakiś szarawy kształt przecina mieszkanie i skacze na nią. Nie zorientowała się, co to. Poczuła uderzenie. Pazury wbiły jej się w ramiona. Zaczęła się szamotać. Zrzuciła kształt. Mignęła jej twarz Douga. Coś chwyciło ją za barki. Pojawiła się przed nią głowa gangstera. Policzek i skroń miał całe podrapane. Na płytce za uchem widoczna była drobna rysa. Mimo to uśmiechał się.

– Mam ją! – zawołał.

Do kogo on to mówił? Za plecami gangstera złodziejka widziała tylko metalowego kota. Do pazurów miał przyczepiony kawałek jej nowej kurtki. Potem pojawiła się ona – kobieta, którą widziała na schodach. Szeroka płytka wyglądała na przygotowaną pod konkretną, dużą nakładkę.

Złodziejka zobaczyła, jak Doug unosi dłoń. Patrzył na pokrętła za jej uchem. Poczuła, jak zdejmuje rękę z jej ramienia. Drab nie zdążył niczego zrobić. Ronnie szarpnęła ciałem. Uderzyła głową w twarz gangstera. To był impuls. Zamroczyło go. Ją trochę też. Puścił. Złodziejka zobaczyła, jak kot się podnosi.

***
44 NAKŁADKA

Zanim zdążył to zrobić naprawdę, ona dobiegła do wyjścia pożarowego. Powitała ją Azjatka z telebimu naprzeciwko. Ronnie popędziła schodami w dół. Głowa bolała ją coraz bardziej. Barierki stawały przed nią, zanim do nich podbiegła. Co chwilę się zatrzymywała. Nadal oglądała obrazy z wyprzedzeniem. Słyszała echo kroków za sobą. Gonili ją.

Ronnie zobaczyła, jak się przewraca. Potem poczuła uderzenie. Padła. Srebrzysty kształt przetoczył się po niej. Zatrzymał się krok dalej. Pazury kota zgrzytnęły groźnie. Z tyłu złodziejka słyszała kroki. Blisko. Zerknęła za siebie. Doug już do niej dobiegał. Śniada była tuż za nim. Nie ucieknie.

Dziewczyna podniosła się. Zakręciło się jej w głowie, ale ustała. Wyprostowała się. Gangster był tuż przy niej. Cofnęła się. On machnął ręką. Za późno. Znów uniknęła ciosu. Za plecami kot zgrzytnął pazurami. Odwróciła się. Doug chwycił ją za ramię. Przyciągnął do siebie. Sięgnął do nakładki. Ból wzmógł się. Złodziejka zacisnęła powieki. Nadepnęła Dougowi na stopę, wyszarpała rękę, skoczyła do tyłu. Potknęła się o robota i uderzyła głową o poręcz. Obraz przed oczami nagle dziwnie przeskoczył. Dziewczynie zakręciło się w głowie. Czaszkę przeszyła fala bólu. Kiedy minęła, Ronnie spojrzała przed siebie. Leżała na spoczniku schodów pożarowych. Widziała stojącą nad nią potężną sylwetkę Douga. Przed nim stał metalowy kot śniadej. Robot ugiął nogi przed skokiem. Pazury zalśniły. Ronnie krzyknęła i z całej siły kopnęła maszynę. Srebrzysty kształt odleciał do tyłu. Spadł pod barierką. Do złodziejki dopiero po chwili dotarło, co zrobiła. Nie mogła się tym jednak napawać. Doug złapał ją za kołnierz i podniósł. Nie zobaczyła tego wcześniej. Gangster spojrzał na nakładkę. Otworzył szerzej oczy. Kobieta wrzasnęła zza jego pleców: – Coś ty zrobił?!

Doug puścił złodziejkę. Dziewczyna, nie rozumiejąc, co się dzieje, sięgnęła do nakładki. Dotknęła jej, a jedna gałka spadła na spocznik. Brzęknęła, uderzając w metalowe podłoże. Ronnie powoli zaczynała rozumieć. Urządzenie było zniszczone. Rozpadło się, kiedy upadła i uderzyła w barierkę.

– Co wy zrobiliście?! – Krzyk śniadej wyrwał ją z zamyślenia.

W oczach kobiety płonęła furia. Juno skoczyła w ich stronę. Doug odruchowo ją odepchnął. Poleciała na kilka kroków. Złapała się poręczy i stanęła. Przyglądała się rosłemu gangsterowi oraz złodziejce za nim. Oceniała swoje szanse. Bez nakładki nie były zbyt duże.

– Zapamiętam to – syknęła, cofając się.

Kobieta odwróciła się i weszła na stopnie. Przyspieszyła kroku. Doug patrzył na nią przez chwilę.

Myślał. Nakładki nie było. Pierwszy raz zawalił robotę. Nie miał co liczyć na zapłatę, co najwyżej na zemstę. Juno może nie miała już swojego urządzenia, ale wciąż wiedziała wystarczająco wiele, by rządzić w tym mieście. Mogła bez trudu go zniszczyć. Na szczęście były sposoby na takich, którzy wiedzieli za dużo.

Doug skoczył do przodu. W kilku susach dopadł śniadą. Popchnął ją. Przechyliła się przez poręcz. Na jej twarzy odmalował się szok. Krzyknęła. Potem runęła w dół.

Gangster powoli cofnął się na spocznik. Oddychał ciężko. Zabił Juno. Za sobą usłyszał kroki. Kiedy się odwrócił, zobaczył Ronnie z rękami przed twarzą, jakby chciała się bronić. Prawie zapomniał, że miał odebrać od niej dług. Westchnął przeciągle. Nie potrafił teraz o tym myśleć. Zabił Juno.

– Masz te pieniądze? – rzucił niechętnie.

Ronnie stanęła. Większość z tego, co zdobyła z nakładką, dość szybko wydała. Nie martwiła się, że będzie musiała spłacać dług. Mając nakładkę, mogła tego unikać. Pieniędzy, które jej zostały, nie starczy na spłatę Myrona.

– Nie wszystkie. – Pokręciła głową, cofając się o krok.

– Masz dwa tygodnie – oznajmił gangster. Nie miał do tego teraz głowy.

Ronnie pokiwała głową, kiedy Doug mijał ją, by zejść na dół. Dawał jej czas. Mogła sprzedać kurtkę i biżuterię, zebrać pieniądze. Może straciła przydatne narzędzie, ale wciąż pozostawały dawne metody. Mogła to zrobić. Jak to wszystko do niej dotarło, nie powstrzymała uśmiechu cisnącego się jej na usta.

Złodziejka odetchnęła głęboko. Azjatka po drugiej stronie ulicy zdążyła skończyć swój napój. Zastąpiła ją reklama kosmetyków. Ronnie wracała do mieszkania. Miała czas.

Kacper Sumiński

Czterokrotny (!) laureat „Literackiego Fenixa” i obecny członek Sekcji Literackiej. Kolekcjonujący ciekawostki autor bardzo empatycznych opowiadań pisanych z psychoanalitycznym zacięciem.

45 kacpER suMiNski

ADRES REDAKCJI:

ul. mjr. Hubala 16c/1, 45-267 Opole

ADRES WYDAWCY:

Stowarzyszenie OKF Fenix

ul. Bytnara „Rudego” 2, 45-265 Opole

REDAKTOR NACZELNY: Maciej Janocha

WICENACZELNA: Emilia Noczyńska

REDAKTORZY: Martina Mandera-Rzepczyńska, Katarzyna Borucka, Wojciech Kowalski

AUTORZY OPOWIADAŃ: Julia Wojdyła, Andrzej Fijałkowski, Szymon Drzymała, Kacper Sumiński

KOREKTA: Emilia Noczyńska, Klaudia Gacka, Natalia Kurkowiak

PROJEKT PRZEDNIEJ OKŁADKI: Anna Szwala

OPRAWA GRAFICZNA: Marcelina Nieświec, Lidia Borońska, Zuzanna Miziniak

SKŁAD: Anna Rajwa

KOORDYNATOR PROJEKTU: Paweł Kwasik

STALI WSPÓŁPRACOWNICY: Patrycja Drabik, Malwina Miazga, Kevin Landas, Zuzanna Miziniak

PARTNERZY:

© Copyright by Stowarzyszenie OKF Fenix, Opole 2022 | ISSN: 2720-0019
O!FKA LITERACKI KWARTALNIK FANTASTYCZNY E-MAIL: OFKA@FENIX.RPG.PL

Młot na czarownice. H. Krammer, J. Springer, łaciński tytuł "Malleus Maleficarum"tłumaczenie na język polski Jakuba Zielonki:

- Wydanie kolekcjonerskie wszystkich trzech tomów w jednym wolumenie.

- Elegancja oprawa w czarnej ecoskórze z wytłoczeniami i złoceniami.

- Przepiękna okładka, tekst stylizowany na czcionkę gotica.

- Jest to wspaniały prezent dla pasjonatów tematu oraz wymagającego bibliofila.

www.sklep.graf-ika.pl

Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.
O!Fka: Literacki Kwartalnik Fantastyczny #8 by OFkaFenix - Issuu