9 minute read

Ucieczka Urszula Piechota

Życie to tylko ciągła ucieczka. Ucieczka przed codziennością, trudnymi wyborami, konsekwencjami własnych działań, przed samym sobą.

A może życie jest ciągłym poszukiwaniem samego siebie, stawianiem czoła każdemu dniowi, podejmowaniem ciężkich decyzji i odnajdywaniem rozwiązań?

Advertisement

A może jednym i drugim? Ucieczką i poszukiwaniem, trwającymi wieki sprzecznościami.

Czyż nie byłam tym samym? Niezgodnością?

Moje życie sprowadzało się do ucieczki przed minionym dniem i poszukiwania lepszego jutra. Każdego dnia przemierzałam kilometry, szukając własnej ścieżki, swojej przyszłości, nowego życia. A przynajmniej było tak, odkąd zaczęłam się zmieniać, dorastać.

Tak jak we wszystkie inne poranki w tym roku wyruszyłam w drogę, gdy budziło się słońce, ukryte tego dnia za szarymi obłokami.

Rześkie powietrze otulało moją twarz, a wiatr i krople deszczu skręcały moje czarne niczym smoła włosy w fale. Taka pogoda zmieniała świat na lepsze. Deszcz oczyszczał miasto z brudu i kurzu tworzącego szare tumany w upalne dni, zielenił pola i lasy, naprawiał ten zniszczony świat. Wiatr rozwiewał smród miasta, tworząc trochę przestrzeni dla woni bzu i jaśminu, kwitnących wszędzie wokoło. Choć miasto było dość ładne, nie czułam z nim żadnej więzi.

I dobrze – pomyślałam.

Nie chciałabym, żeby z miastem takim jak to wiązały mnie jakieś uczucia. Było ono dla mnie tylko krótkim przystankiem w mojej wieloletniej podróży.

Nie martwiłam się, że nie odnalazłam jeszcze własnego domu. Wiedziałam, że wielu moim pobratymcom zajmowało to całe dekady. Ja wędrowałam dopiero kilka lat. ***

Mimo wczesnej pory ludzie wychodzili już ze swoich domów. Wiele osób podążało zapewne na targi, by kupić jak najlepsze towary w dość przyzwoitych cenach.

Szybko podążałam kamiennymi drogami, byleby tylko wydostać się z miasta. Skręciłam za rogiem w węższą uliczkę biegnącą między kamiennymi murami i o mało nie wpadłam na kobietę w zielonej sukni z szarym szalem na ramionach.

Kobieta spojrzała na mnie błagalnym wzrokiem. Dopiero wtedy przyjrzałam się mężczyźnie stojącemu przed nią i trzymającemu ją silną ręką za ramię. Wyglądał na starszego od niej o dekadę i uśmiechał się zawadiacko. Po wyrazie jej twarzy widać było, że nie jest zainteresowana jego towarzystwem. Znów spojrzała na mnie, przysuwając się nieznacznie w moim kierunku.

Och, gdybyś wiedziała – pomyślałam. Gdybyś tylko wiedziała, że jestem czymś o wiele gorszym niż twój adorator… Och, człeczyno, aleś ty naiwna, wierząc, że jestem twoim ratunkiem, ty głupia istoto.

Chociaż czemu miałabym się dziwić? Moje ciało było piękne. Twarz uwodzicielki, oczy niebieskie niczym niebo w mroźny poranek, jasna cera i czarne jak węgiel, satynowe włosy. Spokojne spojrzenie moich oczu przynosiło wytchnienie i poczucie błogości, moja woń przywodziła na myśl bezpieczne miejsce, a dotyk uspokajał duszę.

Nie byłam okrutna, więc pociągnęłam kobietę delikatnie za rękę i zatopiłam w jej zielonych oczach spojrzenie. Widać było, jak się w nim zanurza, jak poddaje się dotykowi mej dłoni, jakie ukojenie przynosi jej mój zapach. Byłam dla niej jak narkotyk. Ale zanim doszło do czegoś więcej, kazałam jej odejść. Oddaliła się, myśląc, że całą drogę przebyła samotnie, nigdy nie napotkawszy ani mnie, ani mężczyzny, który właśnie ruszał w jej kierunku. Szybkim ruchem przyparłam go do zimnego jak lód muru z ciosanego kamienia. Spojrzał na mnie szeroko otwartymi, piwnymi oczyma, ale już po chwili tonął w mym spojrzeniu. I na niego zadziałał mój urok. Jemu także kazałam odejść, lecz w przeciwnym kierunku.

Niestety nie przewidziałam, że całe to zajście wyczerpie mnie doszczętnie. Nie byłam jeszcze dojrza- ła i całkowicie przemieniona. Dopiero uczyłam się panować nad własnymi zdolnościami. Jednak mimo wyczerpania zaczęłam gorączkowo węszyć i rozglądać się we wszystkie strony. Jeżeli w tym mieście żył jakiś klan i jeśli którykolwiek z jego członków ujrzałby mnie w trakcie tego wydarzenia lub wywęszył woń uroku, mogłoby zakończyć się to dla mnie katastrofą. mogłam. Wiedziałam, że z przemienionym Wampirem nie miałabym szans. To one wraz z dojrzałością zyskiwały niezwykłą siłę i szybkość.

Owszem, wszystkie Wampiry przed Przemianą i przed dołączeniem do swojego klanu mogły krążyć po miastach, szukając swojego przeznaczenia. Jednak te przemieniające się nie mogły używać swoich uroków, ponieważ gdyby nie zadziałały, wywołałoby to popłoch w ludzkich mieścinach.

Właśnie przez takie sytuacje od setek lat powstawały legendy o Wampirach. Wiele z nich było prawdziwych, ale równie dużo stanowiło tylko opowiastki stworzone przez ludzi. Co więcej, od wielu lat Wampiry same tworzyły pogłoski na swój temat. Działo się tak, odkąd ludzie zaczęli masowo na nas polować.

Gdy pozostawiłam miasto daleko za sobą, mogłam zwolnić i ukryć się w gęstwinie traw. Przez kilka minut nasłuchiwałam i węszyłam.

Las pozostawał cichy i spokojny, a w powietrzu unosił się zapach sosen i mchu. Podniosłam się więc z ziemi i zajęłam się moją suknią. Ściągnęłam z siebie szary materiał, odkrywając koszulę z gorsetem i wcześniej ukryte pod długą spódnicą spodnie. Z fałd tkaniny ułożyłam płaszcz.

Strój uszyłam sobie sama, by w każdej chwili móc ubrać jego wygodniejszą wersję, gdybym musiała przemieszczać się biegiem z miejsca na miejsce lub by w razie potrzeby stworzyć z materiału suknię.

Rzemykiem spięłam z przodu tkaninę, tworzącą teraz wygodny i przewiewny płaszcz. Jego szary odcień podkreślał lodowaty błękit moich oczu i jednocześnie pomagał wtopić się w otoczenie podczas szaleńczego biegu.

Jeszcze raz zaczerpnęłam powietrza. Nic. Żadnej woni Wampira. Nie czekając dłużej, ruszyłam szybkim krokiem wzdłuż mokrej uliczki. Teraz miałam o jeden powód więcej, by wydostać się z miasta. Czułam, że woń uroku wciąż mi towarzyszy, co stanowiło trudny do ukrycia ślad i ułatwiało możliwość tropienia mnie.

Młode Wampiry nie pachniały tak samo jak Wampiry po Przemianie, dzięki czemu łatwiej było im ukryć się przed starszymi pobratymcami. Ich zapach był dużo słabszy i trudniejszy do wyczucia, co przeszkadzało w tropieniu. Młode zwykle ukrywały się, gdyż starsze, mimo że prawo tego zabraniało, nakłaniały je do dołączenia do ich klanów. Ponieważ na ogół się to nie sprawdzało, gdyż Wampir musi poczuć duchową więź z nowym klanem, Młode były często zabijane – tylko po to, by inny klan nie zdobył nowego członka i tym samym nie zwiększył swej przewagi.

Musiałam za wszelką cenę wydostać się z miasta, ponieważ nie potrafiłam tak szybko ukryć zapachu swego uroku. Zaczynałam powoli żałować, że pomogłam tej zielonookiej kobiecie. Może nic by się jej nie stało, gdybym tylko przeszła obok. Ta sytuacja mogła kosztować mnie życie. Szłam więc dalej na tyle szybko, na ile się dało, by jednocześnie nie zwracać niczyjej uwagi. Nie podnosząc zbytnio głowy, rzucałam szybkie spojrzenia na wszystkie zacienione zaułki, rogi kamienic, szare dachy i tarasy.

W końcu dotarłam na obrzeża miasta. Gdy znalazłam się już na skraju lasu, rzuciłam się w intensywnie zieloną gęstwinę. Biegłam najszybciej, jak tylko

Niewiele myśląc, znów rzuciłam się w leśną otchłań. Biegłam bez chwili wytchnienia, czując wiatr we włosach i ciesząc się zapachem drzew. Po policzkach smagały mnie młode, zielone listki. Byłam wolna i dzika. Takiego miejsca jak to potrzebowałam na swój dom. Byłam tego prawie pewna, dlatego od roku przemierzałam wszystkie miasta i wioski znajdujące się przy pasmach górskich czy porośniętych dzikimi lasami wzgórzach.

Mijały godziny, a ja dalej biegłam, kierując się na wschód, w stronę wysokich gór. Nawet nie zauważyłam, kiedy zaczął padać deszcz. Krople stukały cicho o liście drzew i skapywały na leśną ściółkę. Nie zatrzymywałam się mimo tego i uparcie zmierzałam przed siebie. Przeskoczyłam wąski strumyk i pobiegłam dalej, gdzie drogę znów przecinał wijący się potok. Skoczyłam i gdy byłam już w powietrzu, moje ciało przeszył silny dreszcz.

Lądując, potknęłam się i z całą siłą uderzyłam ramieniem o gruby pień drzewa. Osunęłam się na ziemię, a moje ciało znów zaczęło dygotać. Potem przeszył mnie ból nie do opisania. Nie był on spowodowany ani upadkiem, ani uderzeniem w drzewo. To było nic w porównaniu z tym, co czułam wewnątrz siebie.

Dyskomfort stopniowo malał i zmieniał się w pulsujące ciepło, które rozprzestrzeniało się powoli po moim ciele. Przez moment nic nie widziałam. Barwy zlewały się w jaskrawe plamy, które zaczynały wirować przy najmniejszym moim ruchu. Czułam, jak wewnątrz płonę, mimo że jako Wampir byłam istotą zimną niczym lód.

Gdy zrozumiałam, co to znaczy, na mojej twarzy pojawił się uśmiech, nieobecny od wielu lat. Pierwsze zderzenie więzi. Nagłe i niespodziewane, pełne siły i niezwykłej energii. Najważniejszy moment w życiu większości Wampirów. ***

Oparłam się dłonią o szorstki pień drzewa i podniosłam się z ziemi, co wywołało taniec kolorów i światła przed moimi oczami. Musiałam ruszać dalej, odszukać klan, z którym właśnie poczułam więź. Miałam nadzieję, że była to grupa osiadła. Taką znalazłabym dość prędko, jednak jeśli był to klan wędrowców, miałam małe szanse na ich szybkie zlokalizowanie. Musiałam znaleźć chociaż trop. Na szczęście dochodziłam już do siebie, a barwne plamy powoli zmieniały się w rozpoznawalne kształty. Zaczęłam biec. Najpierw powoli, aby nie uderzyć w żadne drzewo lub nie zahaczyć o wystające korzenie, a z minuty na minutę coraz szybciej, ścigając się z wiatrem. Pędziłam przez las, omijając drzewa i krzewy, skacząc nad korzeniami, głazami i poszukując jakichkolwiek śladów przechodzących tędy istot.

Nagle przeszyło mnie przerażenie, a gdyby moje serce biło, pewnie zamarłoby ze strachu. Usłyszałam to. Ciche kroki niejednej pary stóp podążających kilkaset metrów za mną. Byłam tak przejęta poszukiwaniem klanu, z którym poczułam więź, że zupełnie zapomniałam o jakiejkolwiek ostrożności. Ukrycie się nie miało już sensu. Poznali już mój zapach, więc jedyne, co mogłam zrobić, to stawić im czoła. Ale najpierw zamierzałam zrobić wszystko, by zyskać chociaż odrobinę większe szanse w starciu.

Oby to były Młode – błagałam w duchu, ale wiedziałam, jak marne były na to szanse. Młode Wampiry prawie zawsze wędrowały samotnie, poszukując więzi z klanem lub partnerem.

Moja nadzieja zaczęła słabnąć, gdy usłyszałam, jak szybko nieznajomi się do mnie zbliżają. Również przyspieszyłam. Nagle wpadłam na pewien pomysł. Przebiegłam jeszcze kawałek, a po chwili wróciłam tą samą drogą, dotykając dłonią szorstkiej kory i zostawiając na niej tym samym swój zapach. Chwilę potem oddaliłam się najdalej jak tylko mogłam od mojej niewidocznej trasy. Skuliłam się w zaroślach i obserwowałam drzewa, które chwilę wcześniej dotykałam.

Nie musiałam długo czekać. Zza gęstwiny wyłoniła się trójka Wampirów. Dwóch mężczyzn i kobieta –każde wysokie, o idealnej sylwetce, pięknych rysach twarzy i kruczoczarnych włosach. W mgnieniu oka rozproszyli się, aby tropić mnie dalej. Zdawałam sobie sprawę z tego, że do znalezienia mnie pozostały sekundy, więc znów zaczęłam biec. Teraz przynajmniej wiedziałam, ile Wampirów mnie goniło.

Niestety przeceniłam swoje możliwości. Miałam za sobą ledwie kilkadziesiąt metrów biegu, gdy coś twardego powaliło mnie na ziemię. Nie czekałam –podniosłam się z ziemi i wysuwając kły, odwróciłam się do napastnika. Syknęłam na niego przeciągle, ale to nie zrobiło na nim najmniejszego wrażenia. Jego czarne oczy błysnęły i uśmiechnął się do mnie szyderczo. Po chwili obok niego pojawiła się kobieta, a później tuż przede mną stanął drugi z mężczyzn. W przeciwieństwie do swojego towarzysza miał intensywnie srebrzyste oczy i przeszywające spojrzenie. Przysunął się i powąchał mnie.

– Nie jesteś przemieniona – powiedział i wydawało mi się, że usłyszałam w jego głosie nutę zdziwienia. – Nie należysz też do żadnego klanu ani nie posiadasz partnera.

Gdy to usłyszałam, syknęłam na niego równie ostro jak na jego towarzysza i jemu również zaprezentowałam kły. On nie zareagował w żaden sposób, tylko wciąż mnie taksował.

– Ona jest Dhampirem – powiedziała kobieta do srebrnookiego mężczyzny.

Dhampirami nazywano mieszańców, ale też Wampiry, które nigdy nie spróbowały ludzkiej krwi. Mężczyzna nie odpowiedział towarzyszce, tylko podszedł jeszcze bliżej, tak, że nie pozostało między nami zbyt wiele miejsca, i spytał:

– Jak masz na imię?

Nie odpowiedziałam. Nie zamierzałam zdradzać swojego imienia ani też kłamać, mogli to wyczuć jako zapewne dużo starsze ode mnie, może nawet o wiele dekad, Wampiry. Mężczyzna czekał, ale i ja byłam cierpliwa. Póki nie atakowali, mogłam grać na zwłokę i szukać rozwiązania w sytuacji zapewne bez wyjścia. Nagle stało się coś, czego nigdy bym się nie spodziewała.

– Ona jest nasza – warknął ktoś za mną, a ja szybko odwróciłam się, by zobaczyć, kto do nas dołączył. Między drzewami dostrzegłam grupę około dziesięciu Wampirów. Mężczyzna na czele o brązowych włosach i oczach syczał z wysuniętymi kłami na stojącego za mną srebrnookiego nieprzyjaciela. Po chwili jednak schował kły i zwrócił się do mnie:

– Poczuliśmy twoją więź – powiedział, a mnie zalała fala ulgi.

Nowo przybyły stanął obok i uścisnął moje ramię, jakby bał się, że wrogi Wampir mógłby mnie porwać.

– Wynoście się – powiedział do trójki czarnowłosych Wampirów, po czym zwrócił się, już konkretnie, do srebrnookiego: – Nie waż się tu wracać.

Wróg spojrzał na mnie jakby z niechęcią i przysunął usta do mojego ucha.

– Znajdę cię – powiedział i wrócił do swoich przyjaciół, wciąż patrząc na mnie z pogardą, zupełnie inaczej niż jeszcze kilka minut temu.

W mgnieniu oka cała trójka pobiegła w głąb lasu i zniknęła, a ja obróciłam się w stronę grupy Wampirów, która mnie uratowała i która mogła okazać się moim przeznaczeniem – moim klanem. Dopiero teraz stwierdziłam, że przez cały ten czas czułam w moim zimnym wnętrzu delikatną nić więzi, to cudowne ciepło, które teraz gasło, gdy się uspokajałam.

Zobaczyłam, że wszystkie Wampiry się do mnie uśmiechają i dotykają dłonią ust, a potem miejsca, gdzie znajdowało się serce, witając się ze mną. Ja również wykonałam ten gest. Wampiry ruszyły tam, skąd przybyły. Oprócz jednego. Ten, który kazał odejść trójce czarnowłosych, czekał na mnie. Podeszłam do niego i ruszyliśmy za resztą.

– Jak masz na imię? – powtórzył pytanie srebrnookiego, jednak jemu powinnam odpowiedzieć.

Mimo tego, jak się do mnie odnosili, czułam się jakoś nieswojo. Miałam wrażenie, że coś poszło zupełnie nie tak. Pomyślałam jednak, że to zapewne przez brak pewności siebie i potrzebę przystosowania się do nowej więzi.

– Ina – powiedziałam, a mężczyzna uśmiechnął się.

– Witaj w domu, Ino – powiedział, zatapiając we mnie spojrzenie, a ja pomyślałam wtedy tylko o tym, jak bardzo jego brązowe oczy różniły się od tych wyjątkowych oczu mężczyzny z lasu. Jak mocno utkwiło mi w pamięci jego spojrzenie i intensywny, srebrny blask jego tęczówek.

– Znajdę cię – powiedział na pożegnanie.

Zobaczymy… Urszula Antonina Piechota

Rodowita Wrocławianka, obecnie mieszkanka Bielan Wrocławskich. Miłośniczka sztuki kulinarnej z całego świata. Pasjonatka tworzenia nowych potraw oraz ciekawego i nietuzinkowego serwowania dań. Interesuje się dietetyką i zielarstwem, wpływem roślin na organizm człowieka i jego samopoczucie. Od wielu lat fotografuje świat przyrody, rośliny i zwierzęta, ale przede wszystkim świat makro. Uwielbia wycieczki i wędrówki ze swoim psem Orionem. W wolnym casie pisze opowiadania i powieści, najczęściej wciąż jeszcze do szuflady.