17 minute read

O dwóch pięknych bestiach (i jednej znudzonej wiedźmie)

Julia Hejber

1901

Advertisement

Skacze z balkonu, uderza stopami w dach, topniejący śnieg tworzy cienką warstwę wody, która minimalizuje tarcie. Grunt wymyka się Wynne spod nóg. Ląduje na plecach, ale grawitacja nie pozwala mu pozostać na miejscu. Zsuwa się po śliskich dachówkach, próby wyhamowania zawodzą. Śnieg amortyzuje upadek, ale jego ręka wygina się pod dziwnym kątem, gdy próbuje wstać. Nie czeka, aż kość się zrośnie. Biegnie, a przynajmniej próbuje. Brodzi w śniegu, upada co chwilę, aż dociera do niego, że lepiej będzie się czołgać. Ręka nie protestuje – znów jest zdrowa. Brnie przed siebie w przemoczonych ubraniach, a każdy centymetr ciała boli go, jakby zamarzał od środka. Nie. Nie od środka. Tuż pod skórą jad powoli zmienia się w lód, grożąc rozerwaniem tkanek. Wynne nie ma szans. Kopie, bo to jedyne, co podpowiada mu zamroczony bólem i strachem umysł. Kopie, bo tak robią zwierzęta, by przetrwać zimę. Pod śniegiem będzie ciepło. Bez wiatru, bez powietrza. Nie potrzebuje powietrza. Dzięki temu wciąż może kopać. Gdyby oddychał, utopiłby się we własnej krwi. Ale nie oddycha, nie ma krwi. Jeśli jad rozsadził jego pęcherzyki płucne, trudno. Zregeneruje je. Musi tylko się zagrzebać.

Nie czuje dłoni, nie może poruszać palcami, kopie coraz wolniej. Umrze. Znowu.

Zmusza się, żeby wejść do czegoś, co chciałby nazwać ciepłą norą, ale wcale nie jest tam ciepło. Widzi nad sobą ciemny kształt, wciska się głębiej w śnieg.

– To było imponujące. – Słyszy głos Marcusa, ale sens słów do niego nie dociera. – Nie jestem zły. Nie na ciebie. Powinienem docenić twój spryt i dociekliwość. Teraz, gdy już wiesz, decyzja co dalej, należy do ciebie. Aczkolwiek sugerowałbym powrót do domu i przemyślenie wszystkich opcji w bardziej sprzyjających warunkach.

Wynne nie odpowiada, nie może. Nie jest w stanie otworzyć ust. Wszystko go boli niemal tak potwornie jak w dniu przemiany. Umiera. Marcus kontynuuje monolog, ale on już nie słucha. Zamyka oczy, a ostatnim, co rejestruje jego umysł, są słowa Marcusa: Istnieją lepsze sposoby na śmierć.

Chce krzyczeć, ale nie może otworzyć ust. Nie może nabrać powietrza. Nie może się ruszyć i nie może myśleć. Ból łagodnieje. Z czasem. Wynne powoli odzyskuje kontrolę nad ciałem. Otwiera oczy. Wtedy dociera do niego, że jest pod wodą. Gwałtownie próbuje się wynurzyć, jednak w jego ruchu nie ma nic gwałtownego. Ręce Marcusa podnoszą go do pionu. Wynne kaszle wodą, ale gardło pali tak, jakby kaszlał krwią. Opiera czoło o pierś Marcusa i pozwala, by ciecz kapała mu z ust.

Kiedy wreszcie podnosi głowę, widzi w tej samej chwili strach i ulgę, tak obce i tak szczere na twarzy drugiego wampira. Po czym Marcus przyciska go do siebie, jak przyciska się powracającego z wojny brata, cudem ocalałego żołnierza. Mija wieczność nim mąż go puszcza. Nie wykonuje w tym czasie żadnego ruchu. Nie odważy się.

Zauważa, że oboje są ubrani, mimo że stoją w balii z ciepłą wodą. Mgliście przypomina sobie, że coś takiego zabiłoby człowieka, tylko szybciej. Marcus odgarnia mokre kosmyki z jego twarzy – znajoma czułość, która teraz go przeraża.

Przytakuje, gdy Marcus pyta, czy może zdjąć jego ubrania. Nie pamięta, kiedy ostatnio pytał. Później Marcus telekinezą stawia go na zimnej posadzce, owija w ręcznik i rozplata włosy, żeby wysuszyć je podmuchem ciepłego powietrza. Zakłada mu nocną koszulę, okrywa futrem i przez portal zabiera do jednego z salonów, gdzie ogień już trzaska w kominku. Siadają na fotelach ustawionych pod kątem – przodem do ognia i siebie nawzajem jednocześnie.

– To krew Hadriana? – pyta Wynne. To pierwsze, co mówi od włamania się do umysłu Marcusa.

Telekineza, aerokineza, pirokineza i teleportacja. Zna tylko jedną osobę o takim zestawie zdolności psionicznych. Normalnie nie zwróciłby na to uwagi. Fakt, że Marcus przez jakiś czas po posiłku posiadał umiejętności istoty, której krew pił, zawsze wydawał mu się czymś naturalnym. Teraz, gdy zobaczył, do czego Marcus potrafił się posunąć dla odrobiny krwi, zapasy, które zgromadzili, nie wyglądały tak niewinnie.

– Zrozumiem – zaczyna Marcus – jeśli chcesz odejść, jednak wolałbym zabrać cię gdzieś, gdzie przeżyjesz.

– Byłem w twojej głowie. – Uśmiecha się. Równie dobrze jednak mógłby płakać.

Marcus zabrał go z ulicy i obiecał nauczyć wszystkiego, ale nigdy nie powiedział, że nauczy go samodzielności. Nauczył go żyć ze sobą, dopasował do swoich potrzeb i uzależnił od siebie.

Mdli go, gdy o tym myśli, ale możesz odejść to tylko daję ci wybór, bo wiem, że z niego nie skorzystasz, a jeśli spróbujesz, szybko wrócisz.

– Byłeś w mojej głowie, więc wiesz, ile dla mnie znaczysz.

Oczywiście. Wie też, jak skończyli wszyscy poprzedni partnerzy Marcusa i to, że Marcus sam nie wie, jak długo jego uczucia pozostaną niezmienne. Cisza z jego strony wystarcza za odpowiedź. Milczy. Siedzi nieruchomo i patrzy na Wynne z setkami scenariuszy tej rozmowy, przewijającymi się przez umysł. To dziwne uczucie znać dokładny sposób myślenia swojego męża.

Widzi moment, gdy Marcus godzi się z tym, że cokolwiek powie, niczego już nie zmieni. Wynne zna wszystkie plany, jakie jego mąż ułożył na tę okazję. Wszystkie plany prowadzą do zatrzymania go przy sobie. Każdym możliwym sposobem.

1902

Hadrian Devir, jego żona, trójka dzieci i wnuk zginęli, gdy pociąg wykoleił się w górach. Wypadek nie oznaczał jednak końca rodu Devirów. Jedyny pozostały przy życiu syn Hadriana przejął rodzinny interes, jego trzy młodsze siostry wyjechały do Paryża, by dorastać pod opieką rodu Dieulafoy, a kilkumiesięczne bliźnięta jednej z córek Hadriana leżą w kołysce przed Wynne.

Posyła teraz Marcusowi zdezorientowane spojrzenie. Marcus odpowiada spokojnie:

– Chciałeś wychować dziecko.

Chciał, to prawda. W czasach, gdy nie wiedział, że ich związek był dla Marcusa projektem samorozwojowym.

Początkowo Wynne mówił o przemianie kogoś, ale Marcus przekonał go, że to zły pomysł. Teraz wie, że mimo racjonalnych argumentów, jego mężem nie kierowała logika, a zaborczość. Wynne mógł przysiąc, że z tego samego powodu osierocone dzieci Anastasii Devir zamiast trafić pod opiekę kogokolwiek innego, skończyły w Norwegii.

Przez kilka ostatnich miesięcy nie opuścił posiadłości, ale jednocześnie nigdy nie był tak daleko emocjonalnie od Marcusa. Właściwie odciął się od wszystkich, na pytania męża odpowiadał zdawkowo i rzadko inicjował jakiekolwiek rozmowy. Najczęściej odzywał się pierwszy do osób, z których chciał się napić, a wraz z głodem znikała wszelka potrzeba kontaktu. Wystarczały mu książki, sen i obsesyjne układanie domków z kart. Jego sny niejednokrotnie przypominały koszmary oparte na wspomnieniach z umysłu męża.

Czasem zastanawiał się, czy podświadomie próbuje znudzić sobą Marcusa. Czasem dochodził do wniosku, że wręcz przeciwnie. Nie wiedział tylko, jak długo jeszcze próby dotarcia do niego będą bawić jego męża. Bo Marcus mógł patrzeć na niego z troską, ale Wynne wiedział, że ostatecznie zmiany w ich relacji są tylko nowym wyzwaniem. Nie dopuszczał do siebie myśli, że Marcus może naprawdę się martwić. Nie wiedziałby, co z tą myślą zrobić. Kolejny obraz własnego męża, jaki stworzył w głowie, okazałby się błędny.

Jeszcze nie wie, co dokładnie myśli o tych dzieciach. Są tylko próbą zakotwiczenia go, kolejnym prezentem czy sposobem na odbudowanie więzi. Znając Marcusa – wszystkim. Kilka pieczeni na jednym ogniu.

– Chcę tego z włoskim imieniem. – Podnosi jedno z bliźniąt, Gabriele Devira, i wychodzi.

Nie będzie mieć dzieci z Marcusem. ***

Od tej pory Wynne nie widzi świata poza swoim małym Devirem. Drugi go nie interesuje, nie chce ich razem wychować. To, co miało łączyć, dzieli. Marcus próbuje nie być zazdrosny o dziecko. Wytrzymuje pięć lat.

1907

Wynne uczy syna grać na skrzypcach, gdy Marcus wchodzi do pokoju muzycznego i oznajmia, że ma do załatwienia kilka spraw w Rosji. Zamiast tego mógł kazać spakować walizki.

Przez pierwszy rok od zmiany charakteru ich relacji Marcus nie opuszczał posiadłości. Później zrozumiał, że jeszcze długo nie zaufa Wynne na tyle, by zostawić go samego. Wtedy zaczęli podróżować we dwoje. Czasem nie było ich dwa dni, czasem miesiąc. Nie dłużej , bo podczas wspólnych wyjazdów cisza między nimi wydawała się bardziej oczywista i bardziej męcząca.

Wynne znajduje opiekunkę dla swojego dziecka. Pakuje ubrania na trzy dni i z kamienną twarzą przyjmuje informację, że kupią ich więcej na miejscu. To sposób Marcusa na przyznanie, że nie wie, kiedy wrócą.

Jedna z ich teleporterek, która ze względu na ciążę nie opuszcza posiadłości, otwiera dla nich przejście na tyły moskiewskiej kawiarni. Bez chwili zwłoki wychodzą na ulicę. Dorożką docierają do hotelu, gdzie zostawiają walizki i po chwili znów dokądś jadą.

Wynne stara się podziwiać Moskwę, ale nie może zlekceważyć narastającego niepokoju. Nie jest zdziwiony, gdy opuszczają reprezentacyjną część miasta, a mimo to musi zapytać:

– Dokąd jedziemy?

– Odwiedzić moją starą przyjaciółkę.

Wynne drga, bo to nie jest określenie, którym Marcus mógłby opisać ich wspólnych znajomych. Od dwustu lat mają tylko wspólnych znajomych, a Wynne bardzo nie chce poznawać nikogo z poprzedniego życia swojego męża.

– Kogo? – pyta mimo wszystko.

– Valentinę.

Strach jest zimny – zdaje sobie sprawę – ma zapach mrozu i smak śniegu. Tym razem nie ucieka.

Patrzy na Marcusa. Błagałby, żeby go nie zostawiał, gdyby nie wszechogarniająca bezsilność.

Marcus podnosi jego dłoń do ust i całuje knykcie. Wynne jeszcze nie wie, czy to przeprosiny, czy obietnica. Może żadne z nich. Chce płakać, ale gdzieś po drodze Marcus spieprzył jego emocjonalność i w tej chwili nie potrafi.

Widział we wspomnieniach Marcusa, co Valentina robiła z osobami, które do niej przyprowadził i z tymi, które znalazła sama. Nie chce być jedną z nich, ale gdy Marcus wysiada z dorożki, podąża za nim.

Po przekroczeniu progu starej kamienicy, Marcus oferuje mu ramię. Przylega do niego, jakby nie był źródłem wszystkich jego zmartwień. Po raz pierwszy od lat znajduje pocieszenie w dotyku męża i wie, że będzie błagać, żeby go nie zostawiał.

Wchodzą do małego mieszkania. Śmierdzi stęchlizną. Słońce ledwo oświetla wypełniony książkami pokój. Widzi czaszkę w rogu pomieszczenia i prawie wzdycha z ulgą, że ta nie przypomina ludzkiej. Wiedźma, która ich wita, jest niższa, niż zapamiętał lub niższa, niż pamiętał ją Marcus.

– Valentino. – Marcus wita ją skinieniem głowy. Jednak oczy Valentiny są już na Wynne, a dłoń prawie dotyka jego policzka. Marcus łapie ją za nadgarstek ku zaskoczeniu obu stron. Ton Marcusa odzwierciedla lód w jego spojrzeniu, gdy stawia Valentinie warunek.

– Nie dotykaj go, dopóki ci nie pozwoli.

– Dopóki on mi nie pozwoli? – upewnia się.

– Właśnie tak.

Wiedźma wyrywa rękę z uścisku wampira. Pozwala jej.

– Myślałam, że skończyłeś z tymi bzdurami. –Mierzy Wynne wzrokiem. – Nie wygląda lepiej niż większość poprzednich. Rzuciłeś sobie wyzwanie, któremu nie możesz podołać?

– Jesteśmy razem od dwustu lat. Jako małżeństwo półtora wieku. Nazywa się Wynne Nobilian.

– I nie zaprosiłeś mnie na wesele? – Kręci głową, podchodząc do zakurzonej kanapy. – Łamiesz mi serce.

Nie siada jak dama. Bardziej jak stajenny, gdy stawia nogę na sofie i opiera na niej łokieć. Jej sukienka została uszyta z wystarczającej ilości materiału, by nie krępować ruchów. Musi być z innej epoki lub wymiaru. Może to cygańska spódnica albo coś, co Valentina sama uszyła. Wynne nie potrafi stwierdzić.

– Do czego mnie potrzebujesz, bo nie wierzę, że po dwóch stuleciach milczenia postanowiłeś bezinteresownie wypić ze mną herbatę. Przypominam, że moja krew jest droga.

– W takim razie zaskoczy cię wiadomość, że to odwiedziny przy okazji wizyty w Moskwie.

– Wolałam, gdy udawałeś, że jesteś tu dla mnie.

– Nigdy nie udawałem. Chciałbym, żebyś opiekowała się Wynne, gdy będę zajęty.

Przekrzywia głowę. Włosy opadają jej na ramię.

– To zdumiewające, jak bardzo mi ufasz. A może nie? Może to sprawdzian lojalności i twój uroczy mąż tylko udaje ofiarę? Czy naprawdę myślisz, że dwieście lat milczenia zachwiało naszą przyjaźnią?

– Gdyby tak było, nie nazywałbym cię przyjaciółką.

– Jesteś zbyt słodki. – Wstaje. – Pozwólcie mi się przebrać i zabiorę twojego męża do biblioteki, teatru czy cokolwiek teraz interesuje młode wampiry.

Kiedy ich mija, Marcus łapie ją za ramię i ostrzegawczo zaciska palce.

– Jeśli coś mu się stanie… dowej sukni wtapia się w tłum, ale Wynne, którego trzyma pod ramię, czuje jej niespokojną energię.

Twarz Valentiny rozciąga się w uśmiechu.

– Chcę zobaczyć, jak próbujesz. – Zanim udławią się oboje napięciem, zrywa kontakt wzrokowy. – Bez obaw, na mocy naszej przyjaźni i tego, że wciąż nie oddałeś mi kilku książek, twój piękny chłopiec jest ze mną bezpieczny.

– Jak się poznaliście, piękny chłopcze Marcusa? –pyta z uśmiechem, któremu towarzyszy przerażająco przenikliwe spojrzenie.

– Próbował mnie zjeść.

– Udawał.

– Wiem – wymyka mu się.

– Powiedział ci to?

– Po prostu go znam.

– Tak dobrze jak ja?

Nie odpowiada.

– Chcesz, żebym ci o nim opowiedziała? O naszym wspólnym czasie.

– Sprawiasz, że brzmi to tak, jakbyście ze sobą sypiali.

– Skąd pewność, że nie? – pyta Valentina zaczepnie.

– Jego to nie interesuje.

– Może nie interesuje go to z mężczyznami.

– Ta dyskusja nie ma sensu – przerywa Wynne.

– Chcę tylko wiedzieć, dlaczego jesteś taki pewien swoich racji.

– Niczego nie jestem pewien.

– Mówisz to sobie, żeby nic nie mogło cię zaskoczyć?

– Człowiek pięć obrazów w prawo nas obserwuje. – Wynne skutecznie zmienia temat rozmowy.

Valentina z subtelnością trzystutonowego smoka posyła człowiekowi uwodzicielskie spojrzenie. Wraca wzrokiem do obrazu, na którym Wynne próbuje się skupić.

– Obserwuje ciebie, piękny chłopcze.

– Czyli nie muszę się martwić o obiad.

Valentina patrzy na niego z rozbawieniem, ale po wyjściu z galerii człowiek nie pozwala zaprowadzić się w żadne opuszczone miejsce. Kilka godzin później mijają go na ulicy. Śledzi ich, dopóki nie skręcają w ciemny zaułek. Udają zagubionych turystów, żeby odzyskać jego uwagę, a Wynne nie wie, kto komu pomaga w polowaniu. Człowiek znika, gdy wchodzą do podejrzanej dzielnicy, w której mieszka Valentina. Marcus już na nich czeka ze stosem kamieni na stole.

Odwiedzają Moskiewską Miejską Galerię Pawła i Siergieja Michajłowiczów Tretiakowów, Valentina w bor-

Następnego dnia Marcus przynosi czyjąś odrąbaną rękę. Za trzecim razem to tylko zwój papieru, a oni są zbyt zajęci przymierzaniem nowych ubrań, żeby się tym martwić. Wracając z zakupów, znów widzieli tamtego człowieka, ale Wynne zrezygnował ze zjedzenia go.

Robi z niego posiłek czwartego dnia, gdy obecność mężczyzny zacznie go denerwować. Wieczorem odkrywa, że coś w tym czasie próbowało zabić

Marcusa, bo kradł magiczny węgiel i nie wie, jak się z tym czuje. Ostatnio mało czuje.

Nim minie tydzień, Wynne prowadzi z Valentiną ożywione dyskusje. Marcus studiuje księgi pokrywające większość powierzchni mieszkania. Człowiek wciąż za nim chodzi i nie reaguje na groźby.

Po dwóch tygodniach Valentina oferuje, że zajmie się natrętnym człowiekiem, ale resztki moralności Wynne odmawiają. Nikomu nie życzyłby Val, tak jak nikomu nie życzyłby Marcusa, który przerobił czyjąś rękę na zielonkawą maź.

Piętnastego dnia człowiek prosi Wynne o przemianę. Instynkt każe mu skorzystać z okazji, rozsądek odmawia. Człowiek błaga i podaje swoje imię. Siergiej. Niezbyt oryginalne, ale gdy później Val z tego żartuje, Marcus chce wiedzieć, o kogo chodzi.

Mówią mu. Oczywiście, że mu mówią.

W hotelu, żeby uniknąć komentarzy Valentiny, Marcus pyta, czy ma interweniować – czy Wynne chce jego interwencji. Zaprzecza i przez moment boi się, że skazał tym Siergieja na swojego męża. W odpowiedzi słyszy tylko:

– Powiedz mi, jeśli zmienisz zdanie.

Trzy dni później Siergiej zaczyna mu grozić. Wynne spokojnie informuje go, że prędzej zostanie wyśmiany, niż ktoś mu uwierzy, że spotkał wampira, ale Siergiej nie odpuszcza. Powtarza, że chce być piękny i porównuje Wynne do Dawida Michała Anioła. Wynne każe mu odpuścić, zanim zmieni go w Goliata. To pusta groźba i zdaniem Wynne trochę żałosna, ale na moment zniechęca człowieka.

Następnego dnia Siergiej wraca z kolejną groźbą. Val pyta, dlaczego Wynne go nie zabije. Opowiada jej, jak poznał Marcusa. Jak Marcus skarcił go za zabijanie jedzenia i nauczył wymazywać ofiarom pamięć, żeby móc zostawić je przy życiu. Jak później nauczył go skręcać kark tak, żeby doprowadzić do śmierci, a nie paraliżu. Marcus z potwora zmienił go w broń, a Wynne nie chciał być ani jednym, ani drugim.

Valentina udaje, że rozumie.

W trzecim tygodniu Siergiej rzuca się na Wynne z pięściami. Myśli, że do przemiany może dojść przypadkiem. Nobilian przyciska człowieka do gruntu i każe odpuścić, jeśli ceni życie swoje lub bliskich. To pierwszy raz, gdy grozi komuś Marcusem.

Na początku czwartego tygodnia Siergiej puka do ich pokoju. Obsługa hotelu później przeprasza i zapewnia, że nie wie, jak wszedł niezauważony. Wynne błaga Marcusa, żeby nikogo nie zabijał. To uproszczenie, bo Marcus nie zabija własnymi rękami.

Nie spodziewał się, że jego prośby podziałają. Tym bardziej jest zaskoczony, gdy Marcus zamyka się z nim w pokoju i pyta, jak Wynne chce rozwiązać ten problem. Rozmawiają o tym przez kilka godzin. Marcus zapewnia, że nie zrobi nic bez jego zgody.

Dają Siergiejowi ostatnią szansę, a ponieważ nie pojawia się następnego dnia, Wynne przyjmuje to z zadowoleniem.

Dwa dni później Siergiej przykłada nóż do szyi Val i grozi, że ją zabije, jeśli Wynne go nie przemieni. Valentina wybucha śmiechem. Siergiej mdleje. Ostatecznie to ona rysuje symbole magicznym węglem Marcusa, układa kamienie i tylko maź z odrąbanej ręki zostawia w spokoju. Rytuał jest długi, ale efekt satysfakcjonujący.

Zmienili, właściwie Val zmieniła, Siergieja w Dawida Michała Anioła i pozostaje zdecydować, co z nim zrobić. Sprzedaliby go, gdyby nie miał co dwadzieścia jeden godzin zmieniać się w człowieka. Przez moment Wynne chce go zostawić Valentinie, ale przypomina sobie, do czego ona jest zdolna. Ostatecznie zabierają go do Norwegii. Na miejscu Siergiej okazuje się być homofobiczną świnią, ale biorąc pod uwagę czasy i wymiar, nie są zdziwieni.

Przed wyjazdem Marcus siada obok Valentiny na jej zakurzonej kanapie.

– Ile chcesz za krew?

– Wynne – ryzykuje.

– Nie jest na sprzedaż.

– Wystarczy na jedną noc.

– Nie.

– Stałeś się nudny. – Opiera brodę na dłoni. – Chcę wiedzieć, dlaczego coś się między wami zepsuło. Marcus zaspokaja jej ciekawość.

1925

Dzieci dorosły, opuściły dom, po drodze skoczyły sobie do gardeł. Jego mały Devir został Rivedem, a Devir Marcusa osiadł w Ameryce. Siergiej albo się nie starzał, albo starzał się tylko przez trzy godziny dziennie, kiedy nie był rzeźbą. Valentina czasem pisała listy, Wynne zawsze odpisywał. Marcus konsultował z nim wszystkie decyzje, a od rozmowy o niezależności, wysyłał go na samodzielne misje dyplomatyczne.

Rozmowa o niezależności miała miejsce siedem lat po Moskwie. Pewnej nocy Wynne wszedł do gabinetu Marcusa, oparł dłonie na blacie biurka i powiedział:

– Jeśli mam ci ufać, ty musisz mi także zaufać. Oboje musimy wiedzieć, że mogę odejść, i że tego nie zrobię, bo nie chcę.

– Do czego zmierzasz? – zapytał, jakby nie wiedział.

– Naucz mnie samodzielnego przetrwania.

Nauczył go tego i wiele więcej, ale to nie znaczy, że ich relacja wróciła do normy. Może już nigdy nie miało być między nimi poprawnie.

Na pewno Wynne czuł się bezpieczniej przy Marcusie. Pozwolił sobie uwierzyć, że mąż nie chce zrobić nic, co mogłoby go skrzywdzić. Gdy podczas jednego z licznych momentów zwątpienia zapytał, skąd ma mieć pewność, że to wszystko nie jest tylko podstępem, Marcus wpuścił go do swojego umysłu.

Zaufanie, jakim Marcus obdarzył go w tamtym momencie, wywoływało równie ciepłe uczucie w jego wnętrzu, co troska i uwielbienie, które widział we wspomnieniach męża.

Rozmawiali. Nie toczyli zażartych dyskusji jak kiedyś, ponieważ Wynne wciąż traktował Marcusa z pewnym dystansem, ale rozmawiali. Na podstawie tych rozmów zaczęli ustalać zasady. Nigdy więcej sekretów przed sobą nawzajem. Żadnych kłamstw i żadnego sadyzmu. Wspólne podejmowanie decyzji i wyznaczanie granic. Zwłaszcza Wynne miał wyznaczać granice Marcusowi, a w razie celowego ich przekraczania, odejść.

Apodyktyczność Marcusa nigdy nie zniknęła, ale wobec męża stał się uległy. Bez względu na to, jak bardzo tego chciał, to nie wystarczyło, by Wynne przestał widzieć w nim potwora. Z niebezpiecznej bestii zmienił się w bestię trzymaną na cienkim łańcuchu. Mimo wszelkich starań nie potrafił stać się znów istotą, której Wynne kładł głowę na kolanach podczas czytania książki, i którą celowo prowokował w rozmowie. Zbyt dobrze wiedział, że wszystko, co Marcus robi, robi dla siebie.

Ukształtował dla siebie idealnego męża, a przez nieuwagę pozwolił mu się stłuc i nie potrafił skleić kawałków w jednolitą całość. Rekonstrukcja nie wchodziła w grę, a nowy projekt wydawał się wybrakowany. Mimo to Marcus podpaliłby świat dla Wynne, gdyby tylko mu pozwolił.

Może powinien mu pozwolić.

Marcus przeforsował zakaz handlu żywym towarem w wymiarze, nad którym stopniowo przejmowali kontrolę. Miesiąc później Wynne obudził się z elektrycznymi bransoletami wokół nadgarstków i kostek, w dwupiętrowym domu pełnym klatek z pięknymi, egzotycznymi stworzeniami i podejrzanie wyglądającymi ludźmi. Może w tym wymiarze on sam był również egzotyczny. Może zawsze był tylko elementem kolekcji.

Dom należał do człowieka, który zamiast akwarium z rybkami trzymał w gabinecie syreny. Podejrzani ludzie mieszkali tam tymczasowo, dokładniej na czas szantażowania Marcusa, żeby pozwolił im znów handlować istotami czującymi.

Większość kusicieli, w tym Wynne, mogła swobodnie przemieszczać się po budynku i dopiero gdy próbowali przekroczyć próg, bransolety raziły ich prądem. Wiedział o tym, bo para elfów wyskoczyła przez okno i bransolety usmażyły ich żywcem, zanim właściciel znalazł pilota dezaktywującego. Poza tym handlarze mieli przy sobie piloty aktywujące, na wypadek gdyby któryś z kusicieli ich zaatakował. Wszyscy byli zbyt głodni, żeby atakować.

Właściwie Wynne traktował nową niewolę jak wakacje. Przesypiał większość doby, grał w coś przypominającego warcaby, czytał książki, a nawet wdawał się w długie dyskusje z pozostałymi domownikami.

Sielanka skończyła się, gdy zniecierpliwieni handlarze przywiązali go do stołu i za pomocą siekiery obcięli rękę w połowie przedramienia.

Marcus nauczył go krzyczeć, żeby wypuścić emocje, które z upływem lat stawały się coraz bardziej obce. Nic niezwykłego u wampirów. Marcus chciał pokierować tym procesem u Wynne i go przyspieszył, a gdy Wynne to odkrył – razem z szeregiem rzeczy, o których wolał nie wiedzieć – zamknął się w sobie na lata. Dlatego, gdy patrzył na przepołowioną rękę, wszystko w nim wybuchło.

Pierwszy szok szybko minął, dopuszczając ból, jakiego nie czuł od dawna, ale wciąż o wiele słabszy niż czułby przy umieraniu. Jego wampirze ciało wiedziało, że może go zregenerować, więc szybko przestało wysyłać impulsy do mózgu. Ból zastąpiło mrowienie, jednak Wynne wciąż krzyczał, dopóki nie opadł z sił.

Na nieszczęście handlarzy krótko przed tym, jak wreszcie zamilkł, pan domu wrócił. Wpadł do prowizorycznej sali operacyjnej przekonany, że któraś z niebezpiecznych bestii zdołała uciec. Zamiast tego znalazł jednego z kusicieli okaleczonego i przywiązanego do stołu. Gdyby siekiera wpadła właścicielowi w ręce, mógłby kogoś nią zabić.

– Co robicie z moim wampirem?!

Wynne chciał powiedzieć, że nie jest jego. Jest Marcusa i nikogo więcej. Chciał, ale nie miał na to siły.

Jego ręka została wysłana Marcusowi w formie pogróżki, bo ktoś uznał, że to lepsze niż palec. Dlaczego palec miałby poruszyć wampira? Potrzebowali czegoś mocniejszego i to wzięli.

Niedługo później bliskim handlarzy zaczęły przytrafiać się wypadki. Wynne uśmiechał się, obserwując narastającą panikę, aż skończył przyciśnięty do ściany w gabinecie pana domu. Gdyby był człowiekiem, palce zaciśnięte na jego szyi odcięłyby dopływ krwi do mózgu, ale nie jest człowiekiem.

Wynne Nobilian jest wampirem i uśmiecha się dwuznacznie pod wściekłym spojrzeniem właściciela.

– Długo się powstrzymywałeś – mówi, ale pan domu nie rozumie sugestii, więc dodaje: – Przed dotknięciem mnie.

Właściciel zmniejsza dystans między nimi. Warczy:

– Jeśli twój mąż myśli, że w ten sposób cię odzyska…

Wynne przesuwa palcami po piersi mężczyzny. Bawi się guzikami jego kamizelki, gdy ten miażdży mu krtań.

– Nie wiem, czy tak myśli – chrypi, a pan domu zmniejsza nacisk na jego szyję. – Pewnie tak. Może nie. Korzysta z tego, że może się bawić, bo nie ma nikogo, kto go powstrzyma.

Nacisk znów rośnie. Pan domu przysuwa się jeszcze bliżej. Wynne czuje jego oddech na twarzy, gdy mówi:

– Moja córka straciła pracę, zięć złamał kręgosłup, a wnuczka zachorowała i umiera. Uważasz to za zabawne?

Wynne nie jest w stanie odpowiedzieć. Pan domu przykłada usta do jego ucha, żeby wyszeptać: na bladej skórze, włosy zlepione posoką, koszula sztywna od rdzawych plam. Marcus prawie uśmiecha się z czułością.

– Jeśli wyślę mu twoją głowę, uzna to za zabawne?

– Tak – wydysza.

Nagle jego głowa uderza o ścianę, nacisk na krtań znika, ciało leci do przodu. Mężczyzna odruchowo go łapie, a Wynne wystarcza sekunda na połknięcie zębów, wypchniętych przez kły. Wbija się w szyję pana domu i pije do syta.

Odpycha od siebie zwłoki. Wyciera usta jedyną ręką. Jad potrzebuje chwili, by wchłonąć krew, a Wynne nagle czuje się młodszy. Silny, pełen energii i pozbawiony skrupułów.

Wypuszcza bestie z klatek i zabija każdego, kto próbuje go powstrzymać, zanim ten sięgnie po pilota. Gryf odgryza głowę jedynej osobie, która zdążyła porazić go prądem. Jej zdekapitowane ciało to dziwnie satysfakcjonujący widok.

Pod koniec dnia w budynku zostaje on, dwie syreny i kilku kusicieli. Szukają sposobu na zdjęcie bransolet, ale pilotami mogą tylko wywołać elektrowstrząsy, a handlarze nie raczyli zostawić instrukcji obsługi w żadnej szufladzie.

Kusiciele zamykają się w spiżarni, radośnie uszczuplając własne zapasy. Wynne karmi syreny zwłokami pana domu.

Idzie do biblioteki zaczekać na męża. Wtedy po raz pierwszy myśli, że może nie ma nic złego w tym, jakim Marcus jest potworem. Może on jest taki sam.

Gdy podchodzi, Wynne odkłada książkę i całuje go pierwszy raz od dwudziestu czterech lat.

Valentina piszczy z podekscytowania, czytając o tym w liście. Siergiej trzaska drzwiami, gdy podczas swoich trzech godzin człowieczeństwa znajduje ich w bibliotece – Wynne z głową na kolanach Marcusa, Marcus z palcami wplecionymi we włosy Wynne, każdy skupiony na swojej lekturze. Jeśli bawi ich reakcja Siergieja, nie okazują tego. Ostatnio nie muszą. Mimo pustych twarzy i martwych spojrzeń rozumieją się bez słów. Zdecydowanie nie jest jak dawniej, ale jest dobrze. Jest prawie tak, jak gdyby byli sobie równi.

Julia Hejber

Jak każda kreatywna osoba próbowała prawie wszystkiego, ale tak wyszło, że pisanie zostało z nią na dłużej. Na co dzień human po biolchemie na polibudzie – wysokofunkcjonujący wrak człowieka, którego nic nie powstrzyma przed zaangażowaniem się w kolejne hobby. Żegluje, szydełkuje, dyskutuje o filmach, próbuje nauczyć się samoobrony i poluje na kwiatki z Foodsi. Zapytana, kiedy śpi, odpowie: You guys are getting sen?

Przesiąknięte krwią tapety brązowieją, a ciała zaczynają śmierdzieć rozkładem, gdy Marcus przekracza próg domu. Znajduje swojego męża rozłożonego w fotelu i pochłoniętego lekturą. Ślady rzezi wyraźne