2 minute read

„ Czekam. Wysyłam przypomnienie

Nie rozumiem dlaczego. Co to znaczy „szkoda całkowita”? Czy nie wypłacą pieniędzy? Przecież w warsztacie już zrobili mi samochód Świetnie, bo jest mi potrzebny w pracy. A w Hestii mówią, że nie opłacało się go naprawiać!

Ale pech. Lipiec, wakacyjny ruch na drodze. Zatrzymuję się na czerwonym świetle, a tu ktoś wjeżdża mi w bagażnik. W dodatku popycha mnie na tyle mocno, że uderzam w samochód przede mną. Przód i tył – do blacharza. Na szczęście ja jestem cały i zdrowy, ale samochód… Sprawca odsyła mnie do ubezpieczyciela. Dobrze, że wszystko widzą policjanci, akurat stoją w zatoczce obok.

Przez telefon zgłaszam szkodę. Znajomi straszą mnie ubezpieczycielami, ale po 2 dniach przyjeżdża rzeczoznawca. Jak dotąd idzie sprawnie. Odstawiam auto do warsztatu. Podpisuję dokumenty, żeby rozliczyli się bezpośrednio z Hestią. Nie mam głowy do formalności. Naprawa trochę trwa, ale wreszcie odbieram auto.

Już prawie zapominam o sprawie, kiedy przychodzi pismo z Ergo Hestii. Piszą, że szkodę rozliczają… jako całkowitą. I że z tego powodu zapłacą tylko kilka tysięcy, a nie za całą naprawę. W warsztacie coś mi tłumaczą, że wcześniej nie przesłali ubezpieczycielowi kosztorysu. Tylko skąd miałem o tym wiedzieć?

Mają coś jeszcze wyjaśniać, ale być może do naprawy będę musiał dopłacić z własnej kieszeni. Niby dlaczego? Nie spowodowałem żadnego wypadku. Jestem poszkodowany! Biorę prawnika, bo odwołania warsztatu kompletnie nic nie dają. Mówi, że wygra. Mam nadzieję. W końcu dałem mu już zaliczkę...

Relacja konsultanta, który przyjął telefoniczne zgłoszenie, nie budzi wątpliwości. Nasz klient spowodował karambol przed skrzyżowaniem. Uderzył w inny samochód, a tamten w kolejny. Do nas zgłasza się ten, który był w środku. Po zgłoszeniu wysyłam natychmiast pismo do policji. Przypadkiem nagrali całe zdarzenie. Dzwonię do sprawcy, który potwierdza: nie zauważył, że kierowcy przed nim hamują. Dobrze, że ludziom nic się nie stało.

Według naszej wewnętrznej procedury mamy 3 dni, żeby rzeczoznawca obejrzał skutki zdarzenia. Robi to po 2 dniach. Uszkodzenia samochodu z obu stron wydają się niewielkie. Poszkodowany ma wybór, jak rozliczyć szkodę. Stawia na wariant serwisowy. Sam wybiera też warsztat. Podpisuje oświadczenie, że przed naprawą zgłosi kosztorys. Czekam, ale nic nie przychodzi. Wysyłam przypomnienie

W końcu są: kosztorys i faktura z serwisu za wykonaną naprawę. Prawie 10 000 złotych! Potrzebna jest weryfikacja rzeczoznawcy, bo samochód jest wart dużo mniej. Wartość pojazdu przed wypadkiem okazuje się niższa od kosztów naprawy. A więc mamy szkodę całkowitą. Zgodnie z Kodeksem cywilnym oznacza to, że odszkodowanie wyniesie tyle, ile różnica między wartością samochodu przed wypadkiem i po wypadku. Tutaj to 3 000 złotych. A kwota na fakturze z serwisu jest 3-krotnie wyższa...

Wysyłam decyzję i załączam wycenę auta. Po kilku dniach dzwonią do mnie z serwisu. Chcą wystawić niższą fakturę, ale to nie zmienia kategorii szkody. Od oburzonego klienta dostaję odwołanie. Wcześniejsza decyzja jest zgodna z ustawowymi zasadami i musi być podtrzymana. Ale przychodzi kolejne odwołanie, już od kancelarii prawnej.

Wiele razy tłumaczę, na czym polega szkoda całkowita. Przecież wcale nie musi oznaczać, że pod względem technicznym samochodu nie da się naprawić. Chodzi o relację jego wartości i kosztów naprawy. W serwisie mówią, że nie sprawdzili, ile był wart. A wystarczyłoby, żeby przesłali kosztorys. Wtedy od razu byłoby jasne, że to szkoda całkowita. Moglibyśmy pomóc poszkodowanemu w sprzedaży uszkodzonego auta, żeby kupił sobie inne. Ewentualnie znalazłby tańszy warsztat i używając innych części, obniżył koszty naprawy.

This article is from: