


Galopem przez świat 6
Słownik wyścigowy: Niebiegany koń 8
Rozmowa sprinterska z Darią Pantchev. rozmawia Kinga Marchela 10
"Na planie mamy też prawdziwych dżokejów”
– z Bartłomiejem Ignaciukiem, reżyserem filmu „Wielka Warszawska”
rozmawia Jędrzej Puzyński 12
Ponad 500 osób na spacerze po Torze Służewiec. Z varsavianistą Łukaszem Ostoja-Kasprzyckim rozmawia Jędrzej Puzyński 16
Co łączy wyścigi konne i żużel? Z Oskarem
Nowakiem i Antonim Mencelem rozmawia Kinga Marchela 18
Co warto wiedzieć o systemie grupowym?
Jan Zabieglik 20
Nowe oblicze Wielkiej Wrocławskiej
Piotr Pękala
„Co mnie nie zabiło, to mnie wzmocniło” – z trenerem Emilem Zaharievem rozmawia Jan Zabieglik
34
36
„95% decyzji pozostawiam trenerom” – z Marianem Ziburske, właścicielem firmy Westminster, rozmawia Jędrzej Puzyński 40
Mam tak samo jak ty, miasto moje a w nim… Wielką Warszawską!
Martyna Maliszewska-Mańk
Wielkie konie Wielkiej Warszawskiej, czyli z pamiętnika rówieśnika
Andrzej Szydlik
„To będzie niesamowite wspomnienie”. Piąta edycja Warsaw Jumping dobiegła końca
44
48
Kinga Marchela 51
Zespół redakcyjny: Marta Filipek, Martyna Jarząbek, Kinga Marchela, Jędrzej Puzyński
Patronaty gonitw: Beata Bronowicz, tel. 519 009 525, beata.bronowicz@totalizator.pl Reklama/Strefa VIP: Marika Gajewska, tel. 571 770 852, marika.gajewska@totalizator.pl, Dagmara Kostyrka, tel. 571 770 851, dagmara.kostyrka@totalizator.pl
Szanowni Państwo,
już 6 października na Torze Służewiec po raz 79. zagości Królowa Służewieckich Gonitw – Wielka Warszawska. Obecność na tym wydarzeniu to punkt obowiązkowy nie tylko dla miłośników wyścigów, ale także wielu mieszkańców stolicy. Cieszy nas, że to wielkie święto Warszawy doceniane jest również poza granicami naszego kraju i zdobywa zasłużoną renomę na poziomie europejskim. Już po raz drugi z rzędu Wielka Warszawska będzie miała status Listed, co sytuuje ją w gronie najbardziej cenionych w Europie gonitw dla koni pełnej krwi angielskiej.
ARTUR KAPELKO
CZŁONEK ZARZĄDU TOTALIZATORA SPORTOWEGO NADZORUJĄCY TOR WYŚCIGÓW KONNYCH SŁUŻEWIEC
Totalizator Sportowy od 16 lat jest dumnym mecenasem Toru Wyścigów Konnych Służewiec. Jako członek zarządu spółki, pragnę podziękować wszystkim zaangażowanym w organizację tegorocznej Wielkiej Warszawskiej, a także wydarzeń oraz inicjatyw, które jej towarzyszą. W niedzielę 6 października czeka nas wszystkich wielkie wydarzenie oraz popis najwyższej klasy rywalizacji między najszybszymi końmi, dosiadanymi przez wybitnych jeźdźców. Zapraszam do podziwiania tego sportowego spektaklu na jednym z najpiękniejszych hipodromów w Europie!
Lightning Thunder, własności Rafała Płatka, był drugi w gonitwie G2 The President of the UAE Cup, rozegranej na dystansie 1600 metrów w Baden Baden. Choć kibice byli trochę zaskoczeni brakiem zgłoszenia ogiera do rozgrywanej na Torze Służewiec gonitwy Traf Warsaw Mile (Listed), okazało się, że wybór wyścigu w Niemczech był dobrą decyzją, która zaowocowała uzyskaniem tytułu black type.
Nigdy w historii nie zdarzyło się, by koń należący do polskiego właściciela wystartował w jednej z najsłynniejszych gonitw świata – wielkim handicapie Melbourne Cup G1 na 3200 metrów. Ze względu na Melbourne Cup, pierwszy wtorek listopada jest w Australii sportowym świętem i dniem ustawowo wolnym od pracy. Być może w edycji 2024 tego kultowego wyścigu zobaczymy jednak konia, którego właścicielem jest Polak. Należący do Sławomira Pegzy, znany z występów na Służewcu siedmioletni Hipop de Loire znalazł się wśród 123 koni, które 3 września otrzymały nominację do tegorocznego Melbourne Cup (pobiec mogą jednak tylko 24).
Pod koniec sierpnia na torze w Zagrzebiu rozegrano 18. Derby Chorwacji na dystansie 2400 metrów z pulą nagród 8 tysięcy euro. W sześciokonnej stawce zwyciężyła trenowana w Polsce przez pochodzącego z Bośni, a od wielu lat zamieszkałego w naszym kraju Saliha Plavaca –Crystal Wine pod Mounirem Madihim.
Dwa doświadczone i utytułowane w gonitwach płaskich konie, które Sławomir Pegza zimą przekazał do treningu w Irlandii słynnemu specjaliście od biegów stiplowych – Williemu Mullinsowi dobrze zaczęły swoje kariery w nowej konkurencji, wyścigach płotowych. 3 sierpnia Hipop de Loire zajął drugie miejsce w stawce dwudziestu koni w BoyleSports Best Odds Guaranteed Maiden Hurdle na torze w Galway na dystansie 3400 metrów. 8 sierpnia na torze Sligo ośmioletni Plontier wygrał aż o 12 długości płotową gonitwę maiden na 4100 m.
W połowie sierpnia trzy konie trenowane w Czechach przez Grzegorza Wróblewskiego dla Jakuba Kartusa dobrze spisały się w gonitwach stiplowych we włoskim Merano. Wamba wygrał łatwo o 12 długości pod Rostislavem Benšem płotowy handikap dla czterolatków na 3300 metrów Premio Golden Time – Aldo i Roberto Feligioni. Wyhodowany w SK Moszna pięcioletni Magic zajął pod Benšem drugie miejsce w płotowym handikapie na 3300 m Premio Ristorante Roessl Rabla, przegrywając tylko o szyję z Real Wild Child. W najwyżej dotowanym wyścigu, przeszkodowym Premio Masaf –Memorial Massimo Caimi G3 na 3900 m, startował pięcioletni Pretty King i zajął pod Gaetano Volpe trzecie miejsce.
Lady Jaguar we włoskim Merano wywalczyła 15 sierpnia black type za zajęcie trzeciego miejsca w gonitwie rangi Listed. Poszerzyła tym samym grono koni ze stajni Westminster, które w ostatnim czasie odnosiły sukcesy w zagranicznych gonitwach pattern.
Heybetli w treningu Alicji Karkosy wygrał w Deauville gonitwę dla dwulatków z pulą nagród równą 260 tysięcy euro. Zwycięzca Arqana Series - Criterium d’Ete zarobił 130 tysięcy euro.
Pod koniec czerwca cała wyścigowa Polska przeżywała piękne chwile. Trenowany przez Macieja Jodłowskiego Naughty Peter wygrał, po fenomenalnym finiszu, czeskie Derby.
W 2020 r. Hipop de Loire (pod Dastanem Sabatbekovem) wygrał na Torze Służewiec gonitwę o Nagrodę Sac-á-Papier. Fot. Monika Metza-Jodłowska
Niebiegany koń to taki, który ściga się w gonitwie po raz pierwszy - inaczej „debiutant”. W swoim debiucie (19 sierpnia 2023 r.) klacz Socorania, pod dżokejem Martinem Srnecem, zajęła pierwsze miejsce, pokonując m.in. Magnezję (również debiutującą w tej gonitwie tegoroczną zwyciężczynię Westminster Derby) i Cunning Foxa. W tym samym roku (1 października) Socorania wygrała też gonitwę o Nagrodę Westminster Cardei.
ROZMAWIA KINGA MARCHELA
Pochodzisz z wyścigowej rodziny. Twój ojciec, Rumen Pantchev, wygrał m.in. Derby i Wielką Warszawską. Czy od początku było dla Ciebie jasne, że zostaniesz amazonką?
Tak, odkąd byłam małą dziewczynką, wiedziałam, że zostanę amazonką. Pochodzę z wyścigowej rodziny. Moja mama, moja ciocia, mój wujek Andrzej Laskowski, mój tata – wszyscy jeździli na wyścigach. Ja też pokochałam konie i uczyłam się od taty, wszystkiego, co najlepsze. Tata był dla mnie wybitnym dżokejem i idolem, więc od początku wiedziałam, że będę się ścigać. Wszyscy z otoczenia też mi to mówili. Kiedyś, gdy miałam ok. siedmiu lat, podszedł do mnie trener
Goździk i powiedział: „Zobaczysz dziewczyno, będziesz kiedyś dżokejką”. Może jeszcze nią nie jestem, ale jeżdżę w wyścigach, więc te słowa się spełniają.
Większość jeźdźców, startujących w wyścigach w Polsce, to mężczyźni. Czy trudne jest bycie kobietą w świecie wyścigowym?
Nie jest nam, kobietom, łatwo, ale potrafimy dorównać mężczyznom. Ścigamy się z nimi na równi.
Swoją karierę wyścigową rozpoczęłaś w Polsce, ale na pewien czas wyjechałaś do Stanów Zjednoczonych, gdzie również się ścigałaś. Jaka jest główna różnica pomiędzy wyścigami w Polsce i w USA?
Tak, jeździłam w Polsce przez bodajże 12 lat, a potem na chwilę wyjechałam do Stanów Zjednoczonych. Jeździłam na wielu fajnych torach, m.in. w Chicago i Luizjanie. Jeździ się tam zdecydowanie inaczej niż w Europie. Jest naturalna selekcja koni do gonitw, a startujące tam konie są jak maszyny.
Którego momentu w swojej karierze wyścigowej nigdy nie zapomnisz? Z czego jesteś najbardziej dumna?
Jestem dumna ze swoich osiągnięć i ciężkiej pracy. Na pewno nie zapomnę mojego pierwszego wyścigu, a tym samym pierwszej wygranej. Jechałam wtedy na Pustynnym Zmroku i uważałam, że to niewykonalne – wygrać w pierwszym wyścigu, w którym się jedzie. A jednak się udało, nie mogę o tym zapomnieć. I oczywiście ten najważniejszy wyścig w karierze – wygrałam Nagrodę Criterium, kategorię A, na koniu Timemaster. To chyba moje największe osiągnięcie, pod względem wielkości nagrody. Do tego dochodzi też Women Power Series, dwukrotnie wygrałam cały cykl. To dla mnie ogromne i niezapomniane osiągnięcie.
Jakbyś miała podać jedną rzecz, której nauczyły Cię wyścigi, to co by to było?
Ciężka praca i upór w dążeniu do celu.
O czym myślisz tuż przed rozpoczęciem gonitwy?
Przed gonitwą skupiam się na sobie i swoim koniu, na tym, co mamy zrobić i jakie dyspozycje dostałam od trenera. A także o tym, żeby poszło nam jak najlepiej i żeby dojechać cało i zdrowo do celownika.
Jesteś dwukrotną zwyciężczynią cyklu
Women Power Series (w sezonach 2020 i 2022). Czym jest dla Ciebie ten cykl gonitw? Women Power Series daje kobietom ogromne możliwości i pozwala im się wykazać. Mamy szansę pokazać, że jesteśmy odważne i możemy osiągnąć wszystko. Kochamy to, co robimy, a ściganie się między sobą daje nam olbrzymią radość.
Co jest najpiękniejszego w wyścigach?
Konie. Kocham ten moment, gdy zgrywasz się z koniem podczas wyścigu. To niby najkrótszy moment w tym całym wyścigowym świecie, ale jest najważniejszy i najpiękniejszy.
fot. Grzegorz Press
BARTŁOMIEJ IGNACIUK, REŻYSER „WIELKIEJ WARSZAWSKIEJ” W ROZMOWIE Z KANATEM OPOWIADA O SWOICH DOŚWIADCZENIACH WYŚCIGOWYCH ORAZ ZDRADZA NIEKTÓRE KULISY PRAC NAD FILMEM.
ROZMAWIA: JĘDRZEJ PUZYŃSKI
Od połowy tego roku na Torze Służewiec trwają zdjęcia do filmu „Wielka Warszawska”. Skąd wziął się pomysł na taką produkcję, której akcja toczyć się będzie w świecie wyścigów konnych?
Pomysł na „Wielką Warszawską” narodził się bardzo dawno temu w głowie Jana Purzyckiego. Oryginalny scenariusz, który był podstawą tego filmu, powstał bodajże w 1984 r. Film zaproponowała mi jego producentka Alicja Grawon-Jak-
sik i powiem, że było to dla mnie naprawdę niezwykłe spotkanie. Ponieważ ja prywatnie przed laty, ok. 1995 r., miałem sporo do czynienia ze służewieckim torem. Przyjeżdżałem tutaj dość regularnie, woziłem z Sopotu konia, który brał tutaj udział w wyścigach, więc miałem okazję przyglądać się temu światu. Kiedy pojawiła się propozycja pracy przy filmie, od razu pojawił mi się taki flashback. Ta historia, wyścigi konne, to jest po prostu fascynujący kawałek świata. Zabrałem się więc za ten temat. Czas akcji przenieśliśmy trochę później, do roku 1991. Chcieliśmy, żeby historia bohatera rezonowała z przemianami społeczno-politycznymi, które były wtedy w Polsce.
Czyli trochę Państwo zmodyfikowali pierwotny scenariusz, żeby ująć w nim te ciekawe wątki. Rzeczywiście początek lat 90. to niezwykle interesujący i znaczący moment we współczesnej historii Polski. Scenariusz był pisany przez autora dla ówczesnego widza, który rozumiał ten świat i w nim uczestniczył. Dlatego scenariusz wymagał modyfikacji, żeby opowiedzieć go po 30 latach widzowi, dla którego nie są oczywiste zasady, jakie funkcjonowały wówczas w państwie i na wyścigach. My opowiadamy o półświatku, jak to w historiach Jana Purzyckiego, czyli Wielkim Szu lub Piłkarskim Pokerze.
Zanim przejdziemy dalej, chciałbym Pana podpytać o te Pańskie wyścigowe doświadczenia. Czy był to tylko epizod w Pana życiu, czy też nigdy nie przestał Pan być częścią wyścigowego świata, chociażby jako kibic?
To było związane z moją ówczesną relacją. Moja dziewczyna, jeszcze za czasów studiów, jeździła konno i trenowała w Sopocie. Przywoziliśmy konia z Sopotu na Służewiec i ona brała udział w gonitwach. Czasami jeździła na nim sama, a czasami wynajęty dżokej. To była pasja, którą z nią wtedy dzieliłem, ale był to w zasadzie krótki epizod. Natomiast fascynująca była obserwacja ludzi, wywodzących się z różnych miejsc i środowisk, których łączyła pasja do koni i wyścigów. Te wspomnienia pomagają mi w pracy nad filmem i wiele wątków, które pamiętam z tego okresu, udało się w nim uwzględnić.
Uważam, że to wspaniale, że ma Pan takie własne doświadczenia wyścigowe, które pomagają w pracy nad filmem. A zostając właśnie przy filmie, co może Pan zdradzić na temat jego fabuły?
Tak jak już mówiłem, „Wielka Warszawska” krąży wokół półświatka, nieczystych interesów związanych z obstawianiem koni, hazardem, nielegalną bukmacherką. Pojawiają się ludzie, którzy chcą wpływać na wyniki, ustawiać gonitwy. Jest to oczywiście fikcyjna historia, ale bazująca na różnych motywach, które znamy z początku lat 90. Był to czas przemian i z jednej strony nadziei, a z drugiej ogromnego chaosu i rodzącej się w nowym ustroju przestępczości zorganizowanej. Jest to bardzo ciekawe tło dla historii bohatera. Jest to świat widziany oczami młodego, właściwie jeszcze nie dżokeja, a pracownika stajni w Sopocie, który wspólnie ze swoim trenerem przywozi konie na gonitwy. I tu spełnia się jego marzenie, ponieważ zaczyna startować w wyścigach. Idzie tym samym w ślady swojego ojca, który 20 lat wcześniej wygrał Wielką Warszawską, ale przypłacił to zdrowiem w wyniku porachunków z gangsterami. Ojciec teraz próbuje uchronić syna przed powtórzeniem swoich własnych błędów. Stąd też czas przemian daje nam bardzo fajne tło dla tej historii. Syn czuje, że czasy się zmieniły, jest jakby nowe otwarcie, a los ojca nie musi stać się również jego doświadczeniem. I o tym mniej więcej opowiada ten film, a niesamowity świat wyścigów dodaje losom bohatera i jego relacji z ojcem kolorytu.
Jakich aktorów zobaczymy na planie?
Postaram się nikogo nie ominąć, ponieważ obsada jest bardzo szeroka. Głównym bohaterem jest młody dżokej Krzysztof, którego gra Tomasz Ziętek. W rolę jego ojca Kajetana wciela się Ireneusz Czop. Mamy też trenera, którym jest Tomasz Sapryk oraz właściciela, w tej roli Tomasz Kot. Jak widać, na planie mamy wielu Tomaszów (śmiech). Dżokeja gra Piotr Trojan, największego gangstera Mirek Kropielnicki, a ze strony półświatka bardzo ważną postacią jest też Omar, którego gra Marcin Bosak. Trochę mniej jest ról kobiecych, co po części wynika z epoki, o której opowiadamy, a po części ze specyfiki świata wyścigów konnych, który 30 lat temu był jednak bardzo męski. Co nie oznacza, że w filmie nie ma ważnych ról kobiecych. Jest Mery Pawłowska, młoda dziewczyna, która również jeździ na koniach w Sopocie. Z kolei Irenę, tajemniczą piękną kobietę z warszawskiego toru gra Agnieszka Żulewska. Mamy też mnóstwo fajnych ról w epizodach, np. słynny pięściarz wagi ciężkiej Mariusz Wach, który gra bramkarza przed nocnym klubem.
Myślę, że jest to człowiek świetnie dobrany do tej roli, ponieważ wzbudza respekt całym sobą, w tym swoim wzrostem.
Szczególnie przy gabarytach aktorów, którzy zostali dobrani do ról dżokejskich. Ciekawostką jest, że na planie mamy też prawdziwych dżokejów, którzy nie tylko dublują naszych aktorów w gonitwach, ale mają też aktorskie role. Na przykład Asia Wyrzyk, Wiktor Popow i Kamil Grzybowski, którzy są dla nas również nieocenioną pomocą merytoryczną.
Przejdźmy do koni. Zwierzęta na planie filmowym to zawsze duże wyzwanie, a tutaj są one właściwie jednymi z głównych bohaterów. Czy doświadczenie w pracy z końmi było jednym z kryteriów doboru aktorów do filmu?
Trudno było się spodziewać, że znajdziemy aktorów, którzy mają doświadczenie w ściganiu się, ale jazda konna zawsze była jedną z typowych umiejętności aktorskich. Nie było to jednak nasze główne kryterium, bo byśmy zbyt mocno ograniczyli sobie wybór. Natomiast tak się szczęśliwie złożyło, że aktorzy, których wzięliśmy do ról, faktycznie mieli opanowane jakieś podstawy jazdy konnej. Myślę, że tu przede wszystkim chodzi o to, żeby mieć pewną śmiałość i chęć do pracy. Aktorzy przepracowali
kilka miesięcy z końmi na różnych etapach, od podstaw po sportową jazdę. Ćwiczyli też na trenażerze, bo choćbyśmy mieli aktora o wybitnym talencie i doświadczeniu, nawet wyścigowym, to wiemy, że trudno ryzykować zdrowie kogoś, kto ma przecież zagrać cały film. Jednak nasi aktorzy, na tyle na ile mogli, podnieśli swoje kwalifikacje jeździeckie. Na planie dosiadają też koni kaskaderskich, które są dobrze ułożone, obeznane z planem filmowym i nie łatwo je spłoszyć. Wyścigowych koni, które u nas występują dzięki uprzejmości właścicieli i trenerów, dosiadają prawdziwi dżokeje. Mamy też takiego specjalnego konia mechanicznego do ujęć w zbliżeniu. Właśnie na tym koniu, co też nie jest łatwe i wymaga odpowiedniego przygotowania kondycyjnego i technicznego, nasi aktorzy trenowali przez miesiące. Później taki koń mechaniczny na specjalnej lawecie jedzie razem z żywymi końmi po torze.
Chciałbym jeszcze podpytać Pana o sam Tor Służewiec, który jest wyjątkowym miejscem w Warszawie i całej Polsce. Zdjęcia do „Wielkiej Warszawskiej” rozpoczęli Państwo w ważnym czasie dla Toru, ponieważ w tym roku minęło 85 lat od jego otwarcia. Jak pracuje się Państwu w takiej lokalizacji, która z jednej
strony jest obiektem historycznym, a z drugiej wciąż tętniącym życiem?
Bez Toru Służewiec byśmy tego filmu nie zrobili. On rzeczywiście jest wyjątkowy i nie dałoby się go odwzorować czy w inny sposób wygenerować. Tor pozwala nam dotknąć epoki, o której opowiada film. Oczywiście trzeba dostosować pewne detale i musimy sobie z tym radzić. Praca tutaj jest ogromnym wyzwaniem organizacyjnym, gdyż jest to miejsce żywe, gdzie odbywają się wyścigi oraz wiele innych imprez, koncertów. Musimy dbać o nawierzchnię toru. W związku z tym, naszą filmową Wielką Warszawską będziemy realizować dopiero po tegorocznej Wielkiej Warszawskiej. Poza nakręceniem samej gonitwy, to właściwie jesteśmy już po większych scenach na terenie Toru.
Skąd czerpią Państwo informacje, o tym na jakie detale zwrócić uwagę odwzorowując Tor Służewiec z początku lat 90.?
To, co szczególnie nas interesowało w tej historii, to pokazanie świata analogowego, ponieważ wiele z takich rozwiązań jest wpisanych w całą intrygę. Kiedy nie było komputerów, takiego szybkiego przepływu informacji, tylko kupony zrywane z bloczków. Może się oczywiście zdarzyć, że puryści zarzucą nam, że w 1991 r. to
już było, a czegoś innego jeszcze nie. Szukając informacji o ówczesnym Torze korzystaliśmy z archiwum, które jest na Służewcu. Są też ogólnodostępne archiwa, takie jak kroniki filmowe, czy amatorskie filmy, kręcone na kamerach VHS, które można zobaczyć chociażby na Youtube.
Zbliżamy się do końca naszej rozmowy. Słyszałem, że łącznie w zdjęciach do filmu weźmie udział niemal 3 tys. statystów, a na planie pojawi się też kilkaset zabytkowych pojazdów.
Szykuje się więc naprawdę ogromne widowisko. Kiedy możemy się spodziewać, że „Wielka Warszawska” trafi do kin?
Film pojawi się w kinach w połowie października 2025 r., co jest też związane z terminem gonitwy Wielka Warszawska na Torze Służewiec. Prawdopodobnie film pojawi się wcześniej na pokazach festiwalowych, ale premiera kinowa będzie właśnie w październiku.
W tym roku Wielka Warszawska odbędzie się 6 października. Czy wybiera się Pan tego dnia na wyścigi?
Jeżeli tylko będę mógł, to na pewno pojawię się na Wielkiej Warszawskiej w tym roku.
Dziękujemy za rozmowę.
WIELKA WARSZAWSKA, MODA NA STOLICĘ I PYTANIA, JAKIE PADAJĄ PODCZAS SPACERÓW – Z ŁUKASZEM OSTOJA-KASPRZYCKIM , VARSAVIANISTĄ, TWÓRCĄ PROFILU I PORTALU POWARSZAWSKU, ROZMAWIA JĘDRZEJ PUZYŃSKI.
PoWarszawsku to bardzo prężna i liczna społeczność. Na Facebooku, Instagramie i innych social mediach profil śledzi kilkaset tysięcy osób, a na spacerach, które organizujesz, też zawsze są tłumy. Opowiedz proszę o początkach tego projektu i skąd wzięło się u Ciebie zainteresowanie Warszawą i jej historią?
Moje zainteresowanie Warszawą i jej historią wzięło się głównie z tego, że będąc małym dzieckiem, młodszym chłopakiem chodziłem po ulicach i zastanawiałem się, skąd wzięły się nazwy danych ulic. Dostałem także troszkę takiego zainteresowania we krwi od brata mojego dziadka, czyli mojego wujka Jerzego Kasprzyckiego, który był pierwszym varsavianistą w ogóle. Zawsze ciekawiło mnie, co prezentują stare fotografie. Zacząłem się nimi dzielić z najbliższymi, z przyjaciółmi i tak powoli ta społeczność zaczęła się rozrastać.
W organizowanych przez Ciebie spacerach biorą chyba głównie udział nie klasyczni turyści, a warszawiacy, którzy chcą po prostu
lepiej poznać miasto, w którym żyją niekiedy od urodzenia. Czy dostrzegasz trend, który można by określić „modą na Warszawę”?
Rzeczywiście widzę to, że u mnie w spacerach raczej biorą udział warszawiacy, a nie klasyczni turyści. Albo ci urodzeni w Warszawie, bądź ci, którzy do Warszawy przyjechali dawno, lub tacy, którzy w ogóle Warszawy nie znają. Często są to też osoby, które Warszawę znają znakomicie, ale na przykład swoją dzielnicę i dzielnice ościenne, a nie znają dzielnic na przykład z drugiego brzegu Wisły i takie osoby też na te spacery przychodzą. Jest to ogromnie ciekawe z tego względu, że często to ja mogę się czegoś nauczyć od moich spacerowiczów, którzy również mają swoje czy rodzinne opowieści na tematy spacerów, które przeprowadzam. Czy mógłbym określić trend, który widzę jako moda na Warszawę? Myślę, że tak. Nieskromnie mówiąc, widzę też tutaj swoją rolę w tym trendzie, modzie na Warszawę, ponieważ na nasze spacery zaczęła przychodzić nieco inna grupa wiekowa niż do tej pory przychodziła właśnie
na tego typu wydarzenia. Grupa w takim wieku 25-45 lat, która zupełnie inaczej poznaje stolicę. Wcześniej takie wycieczki, które widywaliśmy na mieście, to były albo te „przymusowe”, czyli szkolne, albo ludzie, którzy mają bardzo dużo wolnego czasu, np. emeryci. Natomiast ci młodzi ludzie raczej z takiej formy spędzenia czasu nie korzystali. Dlatego jestem z tego dumny, że nam udało się takie osoby wyciągnąć z domu i to nie tylko jednorazowo. Ponieważ ci ludzie młodzi wracają na nasze spacery bardzo, bardzo często.
Przed tegorocznym Otwarciem Sezonu, na
Torze Służewiec zorganizowałeś spacer, w którym wzięło udział ok. 500 osób. Wspominałeś wtedy, że to największy warszawski spacer w historii. Oprowadzałeś ludzi po wielu miejscach w stolicy. Co takiego jest w Torze Służewiec, że tak wiele osób chce bliżej go poznać? O co ludzie najczęściej pytają podczas odbywających się tu spacerów?
Rzeczywiście w jednym spacerze po Torze Służewiec wzięło udział ok. 550 osób, ale ciężko było je wszystkie policzyć. Był to największy spacer w historii, ale tylko do czasu, ponieważ niedawno było ok. tysiąca osób na spacerze śladami Powstania Warszawskiego na Dolnym Mokotowie. Rzeczywiście Tor Służewiec niezależnie od tego, kiedy ten spacer robimy - czy jest to piękny dzień czy zimowy wieczór - przyciąga mnóstwo spacerowiczów. Moim zdaniem wynika to z tego, że sam Tor Służewiec jest dość nieodkrytym miejscem, zresztą ogromnym, zielonym. Natomiast chyba najbardziej przyciągają ludzi jednak te miejsca „od zaplecza”, czyli stajnie, domy, drugi tor, czyli tor treningowy. Wszystkie te miejsca, do których na co dzień trudno jest wejść lub się po prostu nie da. O co ludzie pytają? Pytają o to, czy naprawdę tam ktoś mieszka, jakie są adresy tych miejsc, które mijamy, czy rzeczywiście jest tam szpital dla zwierząt… Dziwią się, że tam została stworzona Akademia Pana Kleksa. Co ciekawe, te pytania się powtarzają, czyli zawsze te same rzeczy wzbudzają największe emocje.
Przed nami Wielka Warszawska, czyli najpopularniejszy dzień wyścigowy sezonu. Na Torze Służewiec słynna gonitwa odbędzie się po raz 79. i jak zwykle spodziewamy się tysięcy kibiców i wspanialej atmosfery w stylu dawnej stolicy. Co według Ciebie sprawia, że od tak wielu lat wyścig ten jest jedną z ikon warszawskości?
Oczywiście Wielka Warszawska się zbliża i jest to święto nie tylko wyścigów konnych, ale i całej Warszawy. Wyraźnie widać, że jest to najpopularniejszy dzień wyścigowy wśród warszawiaków. Przyciąga on też spore grono osób, które np. zakładają strój z epoki. Zawsze szczególnie podziwiam panie w tych niesamowitych kapeluszach. Ludzi przyciąga też atmosfera, która panuje podczas Wielkiej Warszawskiej. Tłum ludzi, który w momencie, gdy konie zbliżają się do mety, podbiega do ogrodzenia i kibicuje swoim faworytom. Oczywiście emocje rosną przy obstawianiu zakładów. Przypuszczam, że ci, którzy najgłośniej krzyczą, postawili najwięcej pieniędzy na danego konia. Są też oczywiście emocje czysto sportowe, które przyciągają fanów sportu. Także Wielka Warszawska to miejsce i dzień, gdzie naprawdę wiele osób znajdzie coś dla siebie. Zapraszam wszystkich serdecznie. Ja na pewno po raz kolejny pojawię się 6 października na Torze Służewiec.
Dziękujemy za rozmowę.
Z ANTONIM MENCELEM (ZAWODNIKIEM ŻUŻLA, REPREZENTANTEM KLUBU
FOGO UNIA LESZNO, ZWYCIĘZCĄ CYKLU ZAPLECZA KADRY JUNIORÓW)
ORAZ OSKAREM NOWAKIEM (JEŹDŹCEM WYŚCIGOWYM, ZWYCIĘZCĄ
CZEMPIONATU MŁODYCH JEŹDŹCÓW 2023) ROZMAWIAŁA KINGA MARCHELA.
Niezależnie od tego, czy wyścig rozgrywany jest na koniach czy motocyklach, to startujących w nich zawodników bardzo wiele łączy. W pełni skupiają się tuż przed startem, dużo trenują fizycznie, czują potrzebę intensywnej pracy nad warstwą mentalną.
Dlaczego wybrałeś wyścigi?
Antoni Mencel: Jako dziecko zawsze lubiłem jeździć na motorach czy quadach. Konie mechaniczne sprawiały mi dużo radości. Pewnego dnia po prostu trafiłem w Internecie na informację o naborze do szkółki żużlowej. Zapytałem wtedy
ANTONI MENCEL
taty, czy mogę się w tym sprawdzić i gdy tylko się zgodził, zacząłem trenować i tak trwa to do dzisiaj.
Oskar Nowak: Wybrałem wyścigi, ponieważ kocham konie. Bardzo lubię zwierzęta i pracę z nimi, więc wyścigi są taką pracą połączoną z pasją. Bez tej miłości do koni chyba nie dałoby się w tym świecie funkcjonować. Jesteśmy z tymi zwierzętami codziennie – w tygodniu trenujemy, a w weekendy startujemy w wyścigach.
Jakie emocje towarzyszą Ci podczas wyścigu?
A.M.: Zapominam o wszystkim. Odcinam się od całego świata i jestem skupiony tylko na tym, by w ciągu tej jednej minuty, bo tyle mniej więcej trwa wyścig, dać z siebie wszystko. Już przed wyścigiem, podjeżdżając pod taśmę, jestem zdeterminowany, by wygrać.
O.N.: Podczas wyścigu kieruje mną adrenalina. Już będąc w maszynie startowej, jestem skupiony, by dobrze pojechać i wykonać wszystkie dyspozycje. O niczym innym nie myślę, nie ma wtedy we mnie więcej emocji, bo to są dosłownie ułamki sekund. Przed wyścigiem, gdy jesteśmy na padoku, jest trochę tego stresu, bo chcę, żeby wszystko wyszło jak najlepiej.
Co jest najpiękniejszego w wyścigach? Co czyni je wyjątkowymi?
A.M.: Prędkość i adrenalina. Osiągamy w momencie wyścigu takie skupienie, że myślimy dziesięć razy szybciej niż na co dzień.
fot. PZM
O.N.: Sukcesy i zwycięstwa. Dobry start w wyścigu to coś, co cię buduje.
Jakie jest największe wyzwanie z jakim mierzy się żużlowiec/dżokej?
A.M.: Na pewno jest to stres i praca nad własną głową, sposobem myślenia i radzenia sobie z trudnymi momentami. Sfera mentalna odgrywa u żużlowców bardzo dużą rolę. Myślę, że trzeba nad tym pracować już od samego początku kariery.
O.N.: Wydaje mi się, że to kwestia indywidualna. Dla osób, które są większych gabarytów, problemem może być utrzymanie wagi. Dużym wyzwaniem jest też przezwyciężenie stresu, szczególnie gdy np. miałeś jakiś poważny upadek. Wsiadasz wtedy po wypadku na konia i zaczynasz myśleć, co jeszcze może się zdarzyć, do jakich nieprzyjemnych sytuacji może dojść. To trudne i trzeba wtedy dużo pracować nad własną głową. Bo jeżdżąc w wyścigach, nie można się bać.
Jakimi cechami charakteru musi się wyróżniać dobry żużlowiec/dżokej?
A.M.: Musi być zdeterminowany i gotowy do ciężkiej pracy. W tym sporcie trzeba mieć dużo wytrwałości, bo żużel to godziny pracy w warsztacie i dużo jeżdżenia po całej Polsce. Dobry żużlowiec musi też być odważny. Nie może się bać i musi pewnie wchodzić w zakręty, być gotowym do podjęcia ryzyka.
O.N.: Musi być uparty i zawsze dążyć do celu, a także być wytrzymałym zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Ale przede wszystkim to dobry dżokej musi być odważny, nie może się bać.
Jak wygląda Twoje przygotowanie do sezonu startowego, ta praca pomiędzy jednym a drugim sezonem?
A.M.: Sezon żużlowy kończy się mniej więcej w październiku albo w listopadzie. Mamy wtedy dwa tygodnie wolnego, żeby odpocząć po tych miesiącach ciężkiej pracy. Potem wchodzimy w tryb wydolnościowo-siłowy. Rozpoczynamy treningi fizyczne na sali, gdzie budujemy swoją wytrzymałość, ale oczywiście nie odstawiamy też w pełni motocykli i cały czas na nich jeździmy.
O.N.: Każdy jeździec ma trochę inny rytuał. Ja uważam, że po zakończeniu sezonu warto dać sobie miesiąc, a nawet dwa, żeby trochę zregenerować ciało. Odpuszczam wtedy jakieś dodatkowe treningi czy bieganie, bo przez cały sezon mamy dużo wysiłku fizycznego. Po tych kilku miesiącach intensywnego jeżdżenia, biegania, chodzenia do sauny człowiek ma już trochę dosyć rygorystycznego trybu życia i potrzebuje odpoczynku.
A jak to wygląda w sezonie? Między jednymi a drugimi wyścigami?
A.M.: To zależy od tego, ile dany zawodnik ma czasu. Niekiedy jest tak, że jeździmy dzień po dniu i brakuje czasu na dodatkowe treningi. Ale każdy z nas stara się coś robić, żeby ciągle być w ruchu. Niektórzy biegają, inni jeżdżą na rowerze, ale tego siłowego treningu jest mniej niż przed sezonem. Bardziej skupiamy się na treningach na motorze.
O.N.: Pomiędzy jednym a drugim weekendem wyścigowym codziennie jeździmy na treningach. Już od poniedziałku jeździmy na wszystkich koniach, które są w stajni. Do tego dochodzą treningi poza siodłem, bo trzeba cały czas być w formie i trzymać wagę. Biegamy bądź ćwiczymy na sali fitness, gdzie Oliwia Szarłat (dop. red.: amazonka, startująca na Torze Służewiec) organizuje nam treningi. Mówiąc krótko: im więcej ruchu fizycznego, tym lepiej.
Jaką radą podzieliłbyś się z kimś, kto dopiero stawia pierwsze kroki w wyścigach?
A.M.: Najważniejsze jest się nie poddawać i nie zapominać, dlaczego kocha się ten sport. Ważne jest też to, aby nie przejmować się tym, co ludzie dookoła o tobie mówią. Skupić się na sobie i swoich celach.
O.N.: Doradziłbym takiej osobie, by nigdy się nie poddawała. W tym świecie jest dużo momentów zwątpienia. Momentów, gdy zostaniesz źle potraktowany. Ale trzeba wtedy wstać i iść dalej. Nie można się załamywać.
fot.
Ostatnim wyścigiem, jaki wygrał czteroletni obecnie Senlis, była Nagroda Mokotowska (kat. A) dla dwulatków. W sezonie 2023 jego najlepszym wynikiem było drugie miejsce w Derby. Jednak już z powodu wygranej w nich nagrody (54 tys. zł) nie spadł w przegrupowaniu po Derby do kategorii B, lecz pozostał w A do końca sezonu 2023 (w sumie wygrał ponad 80 tys. zł) i nowy sezon 2024 też w niej rozpoczął. Do grupy B spadł dopiero w wyniku przegrupowania po sezonie wiosennym 2024.
AUTOR: JAN ZABIEGLIK
Konie pełnej krwi angielskiej i czystej krwi arabskiej rywalizują przede wszystkim w oparciu o system grupowy. Oprócz niego istnieje jeszcze handikapowy, który omówiliśmy w pierwszym tegorocznym numerze KANAT-u. Polega on najogólniej rzecz ujmując na tym, że konie w gonitwach handikapowych niosą zróżnicowane wagi w zależności od pozycji zajmowanej w handikapie generalnym, w którym wartość wyścigowa każdego z nich jest „wyceniana” w kilogramach. W Polsce najlepsze konie uzyskują 80-90 kg, a najsłabsze nawet 10. Oczywiście, te najlepsze i te najsłabsze w gonitwach handikapowych nie startują, ponieważ te pierwsze musiałyby nieść zbyt wysokie wagi, a na te drugie nie można znaleźć jeźdźców (najwyżej zdarzają się dosiady 44 - 45 kg). Często jednak bywa, że w gonitwach handikapowych różnica wag między końmi wynosi od 10 do 20 kg. W ten sposób wyrównywane są, przynajmniej teoretycznie, szanse w takich gonitwach. System grupowy zasadniczo premiuje konie lepsze, bowiem często w gonitwach niższych grup (III grupy wiosną i IV jesienią) takie same wagi, np. 62 kg w przypadku 5-letnich i starszych arabów, niosą zarówno konie dość wysoko sklasyfikowane w handikapie generalnym, jak i zdecydowani outsiderzy. Często się zdarza, że trzyletnie folbluty i czteroletnie araby zakwalifikowane do II grupy startują grupę niżej, czyli w III grupie, gdzie w zależności od dystansu na jakim będą biec, niosą nadwagę (3 kg do 1400 metrów; 2 kg do poniżej 2000 metrów; 1 kg w gonitwach na dystansach 2000 metrów i dłuższych). Dla dobrych koni taka nadwaga może nie stanowić większego problemu.
Grupy młodych koni to bułka z masłem
Omawianie systemu grupowego zaczynamy od dwuletnich folblutów i trzyletnich arabów. Każdy z tych koni przed swoim debiutem (araby mogą startować od 1 maja, folbluty od 1 czerwca) jest sklasyfikowany w II grupie. Dwuletnie folbluty w zależności od płci biegają pod wagą 56 kg (ogiery) i 55 kg (klacze), ale tylko do 31 lipca. Potem do końca sezonu obowiązują wagi odpowiednio 57 i 56 kg. Natomiast w gonitwach arabskich, przez cały sezon trzylatki niosą takie same wagi: ogiery - 58, klacze - 56 kg. Zwycięzca gonitwy II grupy przechodzi do I grupy i w kolejnych startach zazwyczaj jego przeciwnikami są konie mające również na koncie wygrany bieg. Kolejne zwycięstwo (w I grupie) daje awans do pozagrupowej kategorii B, a następnie do kategorii A. Koń może wystartować w wyścigu grupy wyższej od tej, w której się znajduje, a więc np. od razu w I grupie, kategorii B lub nawet A. Młode konie startują grupę wyżej rzadko. Odwrotna sytuacja (bieganie grupę niżej) nie jest już możliwa. We wszystkich gonitwach wyłącznie dla dwulatków pełnej krwi i trzylatków arabskich obowiązuje waga wieku, niezmienna przez cały rok. W wyścigach młodych koni nie przysługuje ulga za kategorię jeździecką, która istnieje w gonitwach dla koni starszych (z pewnymi wyjątkami). Należy pamiętać, że przegrupowanie młodych koni dokonywane jest na podstawie wygranych gonitw. W przypadku, gdy koń będący w I grupie wygra kategorię B, przechodzi do kategorii A. Na przykład klacz Formuła, będąca w I grupie, po zwycięstwie w gonitwie o Nagrodę Skarba (kat. B - 28.07.2024) została zakwalifikowana do kategorii A.
Polskiej hodowli SK Krasne, trenowana przez Małgorzatę Łojek Formuła, jest rewelacją obecnego sezonu w roczniku dwulatków. Jako klacz I grupy wygrała Nagrodę Skarba (kat. B) i została zaklasyfikowana do grupy A. W trzecim swoim starcie już w kat.
A (Nagroda Dakoty) ponownie bardzo łatwo pokonała konie zagranicznej hodowli.
Grupy i kategorie koni trzyletnich folblutów i czteroletnich arabów przed sezonem
Przed każdym sezonem ustalane są grupy koni na podstawie ich ubiegłorocznych osiągnięć. Trzyletnie folbluty, które w wieku dwóch lat nie wygrały gonitwy i analogicznie czteroletnie araby pozostające w wieku trzech lat bez zwycięstw, zaliczane są do III grupy. II grupę tworzą konie, które wygrały II grupę, I - mające na koncie zwycięstwo w I grupie, kategorię B - zwycięzcy kategorii B oraz kategorię A tworzą, konie, które zwyciężyły w kategorii A.
Grupy i kategorie czteroletnich i starszych folblutów i pięcioletnich oraz starszych arabów przed sezonem
W porównaniu z dotychczas omówionymi, podział na grupy i kategorie koni starszych jest bardziej zniuansowany. Swoistą ciekawostką
jest, że wiosną do III grupy folblutów i arabów są zaliczane nie tylko konie, które nie wygrały w poprzednim sezonie gonitw, ale również takie, które na przykład pozostały na koniec sezonu w III grupie, choć wygrały dwukrotnie. Takim przykładem może być ogier Fierce Eagle (IRE), który wygrał I grupę (z ulgą wagi) i IV grupę (pod nadwagą). Trafiają do niej także konie, które będąc w II grupie nie wygrały przez cały sezon gonitwy (np. Lady Gigi).
Do II grupy zaliczone zostają konie, które wygrały gonitwę II grupy będąc w niej lub w I grupie. Także konie, które jesienią były w I grupie, ale nie wygrały gonitwy spadają do II grupy. Analogicznie I grupę tworzą konie, które wygrały gonitwę I grupy będąc w niej lub konie z kategorii B, startujące pod nadwagą w I grupie, lub te, które będąc w kategorii B nie wygrały gonitwy. Kategoria B z kolei jest utworzona z koni, które ją wygrały będąc w niej oraz z koni z grupy A, które będąc w kategorii A nie odniosły zwycięstwa. I wreszcie konie, które wygrały jesienią gonitwę kategorii A, wiosną w niej pozostają.
W swoich grupach z jesieni roku poprzedniego pozostaną również konie, które wygrały łączną sumę nagród równą lub wyższą od podwójnej wartości pierwszego miejsca najniższej kategorii A dla danej rasy. I tak koń pełnej krwi angielskiej, mający na koncie wygranych minimum 68.000 zł w gonitwach płaskich w roku poprzednim oraz arab czystej krwi, z sumą wygranych 40.000 zł rozpoczną wiosną rywalizację w tych samych grupach, w których zakończyły starty jesienią. Dodatkowym obwarowaniem finansowym na sezon wiosenny jest wygranie, w przypadku koni obydwu ras, w roku poprzednim sumy równej co najmniej najwyższej pierwszej nagrodzie kategorii B (25.000 zł dla koni pełnej krwi angielskiej
i 17.000 zł dla koni arabskich). Wówczas konie takie nie mogą zaczynać kolejnego sezonu niżej niż od II grupy. Konie, które wygrały sumę nagród co najmniej równą podwójnej najwyższej pierwszej nagrodzie w kategorii B (odpowiednio 50.000 i 34.000 zł), zaczynają starty będąc w I grupie.
Kolejny przykład - klacz Alis Gloriae (FR) w roku 2023 wygrała trzy gonitwy (2 x III grupę i raz IV). Łącznie jednak zarobiła dla swoich właścicieli 32.100 zł, więc zgodnie z cytowanym przepisem została zakwalifikowana do II grupy wiosną roku następnego.
Do wszystkich grup i kategorii odnosi się zasada, że koń wygrywający gonitwę lub katego -
Początek wyścigu o Nagrodę Derby 2024 dla koni arabskich. Niewidoczny na zdjęciu Donat FA zajął drugie miejsce i choć startował z pozycji konia trzeciej grupy, dzięki wygranej nagrodzie za drugie miejsce - 34 tys. zł oraz wcześniejszym wygranym (w sumie ponad 50 tys. zł) kolejny sezon rozpocznie od kategorii nie niższej niż B, do której po Derby został zaklasyfikowany.
Jak zmienia się waga koni w gonitwach z udziałem koni 3-letnich i starszych w zależności od dystansu i miesiąca kiedy jest rozgrywana (na przykładzie najbardziej popularnego dystansu 1600 m).
Dla koni 4-letnich i starszych waga jest niezmienna – 60 kg, natomiast u 3-latków wraz z miesiącem rozgrywania gonitwy (i tym samym rozwojem konia) waga, jaką poniesie koń jest z każdym miesiącem wyższa o 1 kilogram.
rię niżej, do końca sezonu może rywalizować już tylko w swojej grupie lub kategorii, albo wyżej - korzystając z odpowiedniej ulgi wagi zróżnicowanej w zależności od dystansu, na jakim ma rywalizować. Przepis ten nie dotyczy gonitw kategorii A oraz koni w niej sklasyfikowanych.
Przegrupowanie po Derby
Najważniejszą zmianą przegrupowania letniego jest utworzenie IV grupy w wyścigach folblutów i arabów. Zaliczone do niej zostają konie, które do czasu Derby włącznie nie wygrały gonitwy. Wszystkie pozostałe konie zostają przesunięte o kategorię lub grupę niżej poza tymi, które wygrały kategorię A. Zdarzają się jednak wyjątki, że m.in. również do najwyższej kategorii zostaje zaliczony koń na podstawie sumy wygranych nagród, co obrazuje przykład 4-letniego obecnie ogiera Senlis. Jako dwulatek (2022) wygrał on Nagrodę Mokotowską (kat. A), uzyskując miano zimowego faworyta na Derby.
Ubiegłoroczny sezon (2023) rozpoczął więc w kategorii A, ale do czasu przegrupowania nie wygrał gonitwy. Jednak nie spadł do kategorii B, lecz pozostał w A, bowiem był drugi za Westminsterem Moonem w Derby, wygrywając 52.000 zł czyli o 18.000 zł więcej od sumy, której zdobywca w przypadku folblutów (dla arabów to 20.000 zł) automatycznie nie zostaje przegrupowany niżej (pomimo braku zwycięstwa). W sumie w ubiegłym sezonie, nie zwyciężając ani razu wygrał 80.750 zł i w przegrupowaniu na sezon 2024 pozostał w kategorii A. Jednak w sezonie wiosennym 2024 nie wygrał gonitwy (zarobił tylko 6.600 zł) i podczas letniego przegrupowania spadł do grupy B. Podobnie sprawa dotyczy Donata FA. Przed startem w tegorocznych Arabskich Derby, ogier ten zakwalifikowany był do III grupy. Zajmując drugie miejsce w gonitwie pozagrupowej kategorii A (a taką jest gonitwa Derby) zarobił 34.000 zł. Po pierwsze wygrał jednorazowo więcej niż 125% najniższej pierwszej nagrody kategorii A dla koni arabskich i zgodnie z przepisami przechodzi do kategorii B. Po drugie mając już w tym roku wygranych łącznie 53.800 zł, sezon 2025 zacznie z kategorii nie niższej niż B. Kwalifikowanie do grup i kategorii koni zagranicznych
Konie, które zaczynają startować w Polsce i posiadają zagraniczną karierę są kwalifikowane do grup lub kategorii na podstawie analizy gonitw, w jakich brały udział. Brane są pod
uwagę zwycięstwa, a jeśli ich nie odniosły, wysokość wygranych. Sumy te przeliczane są na złotówki, według kursu ustalanego zawsze na początku roku. Za wyznaczenie tego przelicznika odpowiada IFHA (Międzynarodowa Organizacja Władz Wyścigowych), informując o tym wszystkich zrzeszonych członków. Obecnie np. wartość 1 euro wynosi 4,3395 zł. Przelicznik poszczególnych walut Polski Klub Wyścigów Konnych rokrocznie podaje w Biuletynie nr 1 oraz publikuje na stronie internetowej. Konie debiutujące mogą rozpocząć starty od najniższej grupy, ale w ostatnich latach kilka razy się zdarzyło, że na przykład francuskie araby debiutowały od razu w wyższych grupach. Przy przygotowywaniu grup należy mieć na uwadze to, że wszystkie ograniczenia finansowe są oparte wyłącznie na wygranych w gonitwach płaskich. Dla przykładu wałach Reki (CZE) w 2017 r. pięciokrotnie brał udział w gonitwach z przeszkodami, wygrywając łącznie 101.600 zł. Jednak ze względu na udział w gonitwach innych niż płaskie cały czas był w najniższej możliwej w roku grupie (III-wiosną, IV-jesienią). Dopiero w październiku 2017 r., po zwycięstwie w Sac-a-Papier (kat. B) został przegrupowany do kategorii B i kolejny sezon (2018) rozpoczynał z tego samego poziomu.
Aktualizacja grup jest dokonywana w poniedziałki i piątki przez Wydział Spraw Wyścigowych, którego pracownikom dziękuję za udzielenie szczegółowych informacji niezbędnych do napisania powyższego artykułu.
Jan Zabieglik – Od 1981 do 2011 r. relacjonował wyścigi dla „Życia Warszawy”, pisał felietony wyścigowe zat. „Bomba w górę”, organizował posezonowe wybory konia, trenera i dżokeja roku. W latach 90. był pomysłodawcą i prowadzącym gazetowej Ligi Typerów w „Życiu Warszawy”. W sezonie 2002 redagował co tydzień czterostronicowy dodatek wyścigowy w „Życiu Warszawy”. Od 2008 do 2019 r. redaktor prowadzący strony torsluzewiec. pl, a od 2021 r. współpracownik Magazynu wyścigowego KANAT.
Od 2008 r. relacjonuje wyścigi koni arabskich dla portalu polskiearaby.com.
AUTORZY: REDAKCJA KANAT
Już 6 października będziemy świadkami kolejnej edycji Wielkiej Warszawskiej. Jest to najbardziej prestiżowy wyścig sezonu na Torze Służewiec, który co roku gromadzi też rekordową widownię. Historia Wielkiej Warszawskiej sięga 1895 roku, a gonitwa odbędzie się na Torze Służewiec po raz 79. Pierwszym zwycięzcą słynnego warszawskiego wyścigu został Aschabad, syn legendarnego Rulera. My nie będziemy jednak sięgać aż tak daleko w przeszłość. Przedstawiamy pięciu ostatnich zwycięzców Wielkiej Warszawskiej. Piątka obejmuje jednak sześć lat, ze względu na dwukrotne zwycięstwo Night Tornado.
Podczas Wielkiej Warszawskiej 2018, w której wystartowało siedem koni, górą były klacze. Po walce na finiszu, Rain and Sun pod dżokejem Antonem Turgaevem o 0,5 długości wyprzedziła Santa Klarę. Faworyzowany Faboulos Las Vegas pod dżokejem Szczepanem Mazurem był dopiero trzeci. Drugi z faworytów wyścigu, Magnetic, był piąty ze stratą 5 długości do zwyciężczyni.
W 2019 r. w najsłynniejszej warszawskiej gonitwie niespodziewane zwycięstwo odniosła trenowana przez Piotra Piątkowskiego Pride of Nelson. Tym samym zrewanżowała się swej głównej rywalce Nemezis, z którą przegrała w Derby i Oaks. Przed Wielką Warszawską właściciele i trener dali Pride of Nelson prawie dwa miesiące odpoczynku, co okazało się świetnym ruchem. Trzecie miejsce, co było dużą niespodzianką, zajął Plontier, a jako czwarty ukończył wyścig Fabulous Las Vegas.
2020 r. – Nagano Gold
Królowa Służewieckich Gonitw w 2020 r. należała do gościa z Czech – Nagano Gold pod dżokejem Vincentem Cheminaud. Twarde warunki w końcówce postawił mu trzyletni Night Tornado i to ta dwójka wyraźnie wyprzedziła trzecią na mecie Nemezis. Pozostałym koniom pozostała rywalizacja o czwarte miejsce.
2021 i 2022 r. – Night Tornado
Wielką Warszawską dwa lata z rzędu (2021 i 2022) wygrał Night Tornado pod Stefano Murą. W 2022 r. wkrótce po starcie objął prowadzenie i nie oddał go już do mety, w zasadzie nawet nie pozwalając rywalom się do siebie zbliżyć na finiszu. Co ciekawe, zarówno podczas pierwszego, jak i drugiego zwycięstwa Night Tornado, drugie miejsce zajął Petit pod Sergeyem Vasyutovem. Tym samym trener Krzysztof Ziemiański dwa razy z rzędu zaliczył dublet w najbardziej prestiżowej gonitwie w sezonie, w dodatku tymi samymi końmi.
2023 r. – Le Destrier
Wielka Warszawska 2023 była wyjątkowa, ponieważ po raz pierwszy w historii gonitwa została rozegrana z rangą Listed. Wyścig wygrał trenowany przez Marlenę Stanisławską czteroletni Le Destrier pod Szczepanem Mazurem. W gonitwie znakomicie spisali się też derbiści – Jolly Jumper sprawił niespodziankę finiszując na drugim miejscu, a w bezpośredniej rywalizacji trzylatków o kolejne lokaty Westminster Moon okazał się nieznacznie lepszy od trenowanej we Francji Noir i niemieckiej Ultimy. Le Destrier, który w ubiegłym roku wygrał także Nagrodę Prezesa Totalizatora Sportowego, został wybrany Koniem Roku 2023.
Ten rok obfituje w ważne wyścigowe jubileusze. W czerwcu obchodziliśmy 85. rocznicę otwarcia Toru Służewiec, trwa również 80. sezon wyścigowy na warszawskim hipodromie. W 2024 roku mija też 20 lat od rozegrania pierwszej w Polsce gonitwy dla kłusaków francuskich. Jest to sport szczególnie popularny na północy Europy, m.in. wśród skandynawskich elit. O treningu, startach i życiu codziennym polskich stajni, przygotowujących kłusaki do udziału w gonitwach opowiada Anna Tomczak.
W1997 r. powołane zostało do życia Stowarzyszenie Hodowców i Użytkowników Kłusaków (SHiUK), oraz dokładnie 20 lat temu na wrocławskich Partynicach rozegrano oficjalny wyścig dla tych koni. Wielkim entuzjastą kłusaków i pierwszym hodowcą tej rasy w Polsce był Henryk Stermach, na cześć którego, do dziś rozgrywana jest gonitwa imienna na Torze Służewiec. Dzięki nawiązaniu współpracy w 2004 roku z francuskim Towarzystwem Wspierania Hodowli Konia Francuskiego (SECF - Societe d'Encouragement a l'Elevage du Cheval Francais) polskie wyścigi stopniowo zaczęły nabierać tempa. Nasi zachodni sąsiedzi nie tylko umożliwili nam zakup koni wyścigowych oraz
materiału hodowlanego na terenie Francji, ale również zagwarantowali współfinansowanie nagród, bez których również dziś rozgrywanie wyścigów byłoby utrudnione.
Z okazji okrągłej rocznicy, którą obchodzimy w sezonie 2024, chciałabym przybliżyć tą niezwykle ciekawą i nieoczywistą dyscyplinę, która w naszym kraju wciąż dla wielu stanowi zagadkę.
Kłusaki – łatwiejsze we współpracy
Kłusaki to konie niezwykle wytrzymałe, dzielne i szybkie, ale ich zaletą jest również często zrównoważony charakter, który sprawia, że wielu z nas zaczęło trenować te konie Fot. Piotr Pasieczny
bez wcześniejszego doświadczenia wyścigowego. Nieraz przekonałam się osobiście, że np. „francuzy”, czy tym bardziej standardbredy (kłusaki amerykańskie), są bezpieczniejsze w obejściu i łatwiej z nimi współpracować niż z innymi przedstawicielami ras szlachetnych i gorących. Niektórzy z moich kolegów swoją przygodę z końmi od zera zaczęli od treningu kłusaków, i co ciekawe, dość szybko odnieśli pierwsze sukcesy na torze.
Kłusaki w Polsce zazwyczaj trenowane są przez swoich właścicieli. Układ właściciel i trener zewnętrzny jest mniej popularny, co oczywiście wynika z małej liczby tych koni. W związku z tym, zwierzęta trzymane są w przydomowych stajniach a trenowane najczęściej… na leśnych ścieżkach i łąkach. Mitem jest, że do pracy z tymi końmi potrzebny jest profesjonalny tor. Wieloletni czempion powożących, Taras Salivonchyk, jest tego najlepszym przykładem. Trenuje wyłącznie na nierównych drogach leśnych, a jego konie rok w rok święcą triumfy i prezentują doskonałą formę. Co ciekawe, kontuzyjność jest niewielka. Jest więc to duży atut dla tych, którzy mają warunki do trzymania konia, ale nie dysponują odpowiednią infrastrukturą. Wystarczy też położony przy lesie pensjonat, aby spróbować swoich sił w treningu kłusaków i ja właśnie tak szkoliłam własne konie. W podwarszawskim pensjonacie.
Korzyści z wolnej przestrzeni
Zaletą przydomowych stajni są kameralne warunki, które sprawiają, że konie czują się komfortowo i szybko regenerują siły. Prawie każdy z działających w tej chwili na rynku ośrodków kłusaczych dysponuje padokami i pastwiskami, na które codziennie wychodzą ich podopieczni. Pobyt na świeżym powietrzu jest niemożliwy do zastąpienia i nawet opieka na najwyższym poziomie nie zrekompensuje braku swobodnego ruchu i relaksu na dworze. Konie nie tylko lepiej się regenerują fizycznie, są odporniejsze, ale również psychika tak trzymanych zwierząt jest w lepszej kondycji. Przykładowo w Stajni Neli konie część okresu posezonowego spędzają wolnowybiegowo, przy gorszej pogodzie korzystając z wiaty. Będąc na praktykach we Francji spotkałam się z podejściem, że wyjątkowo niesforne osobniki, przed pracą wypuszczano w parach na padoki, aby tam straciły nadmiar energii. Dopiero w ten sposób uspokojone zwierzęta szły pod siodło lub w sulkę. Również w Niemczech, gdzie jeździłam przez dwa tygodnie szkoleniowo, wszystkie konie codziennie korzystały z wybiegów, a podberlińska stajnia Victora Gentza jest niemała. Dziś, kiedy o dobrostanie koni mówi się dużo i często, warunki, w jakich konie przebywają na co dzień i miejsca, w których żyją okrągły rok, powinny być poddane skrupulatnej ocenie. Ich czas wolny, relacje z innymi osobnikami są tak samo ważne
jak zrównoważony trening, karmienie, opieka stajenna, weterynaryjna i fizjoterapeutyczna.
Trenerzy i właściciele kłusaków starają się, aby ich konie nie tylko budowały i utrzymywały formę, ale również, a czasem przede wszystkim cieszyły się końskim życiem. Tym bardziej, że niektóre konie startują w tych samych barwach przez wiele lat, a widok dwunastoletniego konia na bieżni wyścigowej nie jest dla nas sensacją.
Wyścigi dla każdego
Trening oraz udział w wyścigu w sulce to alternatywa dla tych wszystkich, którzy kochają prędkość i rywalizację, ale ściganie się jest poza ich zasięgiem z powodu wagi, wzrostu, czy też gorszej kondycji fizycznej lub ogólnie kontuzji, która jazdę w siodle przekreśliła. Licencję może zrobić każdy po ukończeniu 16 roku życia i zdaniu egzaminu w Polish Jockey Clubie. Warunkiem koniecznym aby zacząć startować jest oczywiście odpowiednia praktyka, ale brak ograniczeń wagowych to szansa dla tych, którzy nie urodzili się mali i lekcy. Większość z naszych obecnych driverów to osoby niemłode, ponieważ sulka
daje ogromne możliwości trenowania koni przez ludzi, którzy nie dysponują super formą fizyczną, bo ona po prostu nie jest niezbędna tak jak w przypadku naszych kolegów dżokei. Na bieżni wyścigowej kobiety rywalizują na równi z mężczyznami, a mocniejsze i słabsze strony każdej z płci nie mają większego znaczenia. Liczy się talent, forma konia oraz umiejętności taktycznej jazdy powożącego.
Sądzę, że ogromna popularność tych koni za granicą wynika właśnie z ich wszechstronności. W Niemczech obserwowałam emerytów, którzy trzymali pojedyncze konie wyścigowe i sami jeździli treningowo do lasu w większych, wygodniejszych wózkach, traktując to jako pasję, sposób spędzania czasu na świeżym powietrzu i w obecności zwierząt. Tym bardziej jest to dyscyplina dostępna, ponieważ nie wymaga profesjonalnego toru, podłoża, grupy koni do treningu czy maszyny startowej do nauki wchodzenia i startów. I przede wszystkim dużych umiejętności jeździeckich, chociaż kłusaki świetnie spisują się pod siodłem i większość z nich po karierze tak właśnie jest użytkowana.
ANNA TOMCZAK – Z końmi związana jest od dziecka, głównie jeździła klasycznie i skakała przez przeszkody. Licencję powożącej zrobiła siedem lat temu, z kolei dwa lata temu dołączyła również do grona trenerów koni wyścigowych. Posiada także licencję sędziego wyścigowego.
Popularność kłusaków na
świecie
Choć w naszym kraju, kłusaki francuskie wciąż są rzadkością, to np. we Francji stanowią potęgę wyścigową. Ogromną sympatią cieszą się również w krajach skandynawskich, Stanach Zjednoczonych, Niemczech, Austrii i Szwecji. Zbigniew Boniek, którego kojarzy każdy rodak, także złapał ogromnego bakcyla wyścigowego, właśnie do kłusaków, które trzyma i na których jeździ we Włoszech.
Większość wyścigowców Polacy sprowadzają z Francji, która oferuje ogromną różnorodność koni tej rasy, a ceny nie odstraszają. Swoich wielbicieli mają również kłusaki ukraińskiego pochodzenia, o których mówi się, że są najbezpieczniej zajeżdżone. Pisząc o koniach, trzeba wymienić te polskiej hodowli, które pokazały się z bardzo dobrej strony, wygrywając dla swoich właścicieli ważne gonitwy. Jeszcze w zeszłym sezonie, mogliśmy śledzić kariery takich rodzimych koni jak: Iron Alba Vel, Je T'Aime Meinhart czy Gobs, które talentem i moż-
liwościami nie ustępowały w niczym wierzchowcom z importu. Konie tej rasy są znane z dobrych matek, hodowla nie jest więc mocno ryzykowna.
Kłusak – koń dla każdego
Poziom rozgrywania gonitw kłusem z każdym rokiem jest lepszy, co sprawia, że jest to dyscyplina widowiskowa i ciekawa dla kibiców. Większość driverów decyduje się na jazdę bez bata, który być może już wkrótce będzie pełnił funkcję jedynie korygującą.
Na zakończenie, chciałabym napisać, że kłusak to koń dla każdego. Nadający się zarówno do pracy w zaprzęgu jak i pod siodłem, świetnie sprawdzający się w roli wyścigowca oraz rekreacyjnego towarzysza. Nigdy nie przestanie mnie zadziwiać ich niezwykła zdolność do odnajdywania się w nowych okolicznościach i sprawdzania się w tak wielu rolach i zadaniach. Dla zainteresowanych rozpoczęciem przygody z tymi ciekawymi końmi oraz po więcej informacji zachęcam do zajrzenia na stronę Stowarzyszenia (shiuk.eu).
Tłumy widzów oglądały zwycięstwo Habany w Wielkiej Wrocławskiej 2013. Fot. Marta Nowakowska
WIELKA WROCŁAWSKA, SZTANDAROWA GONITWA NA PARTYNICACH, ZMIENIŁA OBLICZE – ZŁAGODZONO NAJTRUDNIEJSZĄ
MAUTOR: PIOTR PĘKALA
iędzynarodowa gonitwa z przeszkodami na dystansie 5000 m, której pełna nazwa od 2020 roku brzmi Wielka Wrocławska Nagroda Prezydenta Wrocławia – to najbardziej wyczekiwane, prestiżowe i budzące największe emocje wydarzenie sezonu wyścigowego na Partynicach.
W obecnym kształcie, z niewielkimi zmianami, odbywa się regularnie od 2013 r. Wówczas prze-
znaczona była dla koni czteroletnich i starszych, ale już w następnym roku minimalny wiek jej uczestników podniesiono do pięciu lat.
Pula nagród do 2019 r. wynosiła 175.000 zł i było pięć płatnych miejsc. Od sezonu 2020, w którym patronem Wielkiej Wrocławskiej został Prezydent Wrocławia, w puli jest 200.000 zł – do podziału między właścicieli siedmiu czołowych koni na celowniku.
W tym roku najbardziej prestiżowa gonitwa wrocławskiego hipodromu przeszła kolejne, istotne zmiany. Po pierwsze, najtrudniejsza przeszkoda na Partynicach, znana jako „skok trybunowy” – do 2015 r. pokonywana tylko raz w sezonie, właśnie podczas Wielkiej Wrocławskiej (a później również w Crystal Cup) – otrzymała łagodniejszy profil; po drugie, przebiegowi trasy nadano kształt zbliżony do klasycznej ósemki.
Gabaryty skoku trybunowego, czyli żywopłotu z rowem usytuowanego przed trybuną główną, zostały znacznie złagodzone. Żywopłot wyraźnie obniżono, a rów za nim został zasypany i w tym miejscu posiano trawę. – To nie była niebezpieczna przeszkoda, ale bardzo widowiskowa – mówi Jerzy Sawka,
dyrektor wrocławskiego toru. – Po karambolu w roku 2022, w wyniku którego jednego konia trzeba było uśpić, postanowiliśmy ją przerobić na maksymalnie bezpieczną. Dzięki temu teraz będzie skakana w wielu gonitwach, a nie jak do tej pory tylko w dwóch w roku.
Inaczej niż dotychczas przebiegają też niektóre fragmenty trasy Wielkiej Wrocławskiej, nadając jej kształt zbliżony do klasycznej ósemki. Szczególnie istotna zmiana dotyczy końcowego odcinka, który od przeszkody 23 (żywopłot) do przejazdu na bieżnię płotową przebiega obecnie po linii prostej, prowadząc przez przeszkody 9 (przejście drogi) i 32 (klasyk).
Modyfikacja ta dotyczy również innych gonitw z przeszkodami rozgrywanych na Partynicach (z wyjątkiem Crystal Cup i Nagrody Tiumena, które jako gonitwy krosowe mają bardziej krętą trasę i krótszą prostą finiszową).
– Jest kilka powodów, dla których zmieniliśmy przebieg większości tras – wyjaśnia Jarosław Zalewski, menedżer sportu na wrocławskim torze. – Przede wszystkim chcemy, aby docelowo rozgrywane były u nas dwa wyraźnie różniące się od siebie rodzaje gonitw przeszkodowych: szybkie steeplechase po owalu i ósemce oraz wolniejsze cross country z bardziej krętą trasą i większą liczbą trudniejszych technicznie skoków.
– Do tej pory różnicował je tylko krótszy finisz i dodatkowa przeszkoda w postaci bankietu. Większość trenerów i jeźdźców postulowało „wyprostowanie” trasy stipli, tak aby zbyt ostre zakręty nie spowalniały koni. Ponadto chcieliśmy powrócić do przedwojennego układu tras, które przebiegały właśnie po owalu i ósemce. – Bardzo istotną zmianą jest także sposób przejazdu z części przeszkodowej na bieżnię płotową w końcowej części tras stipli. Przy dotychczasowym rozwiązaniu dość często zdarzało się zahaczanie, a czasem wręcz omijanie żółtej chorągiewki wyznaczającej profil trasy. Nie pomogło przesunięcie jej w celu uzyskania bardziej łagodnego zakrętu. W nowych trasach przejazd będzie odbywał się niemalże w linii prostej, co powinno rozwiązać ten problem. – Efektem dodatkowym jest zmniejszenie o ponad kilometr obszaru niezbędnego do nawadniania, co pozwoli nam lepiej zadbać o odpowiednią elastyczność toru.
Zaczęło się od Habany
Historię Wielkiej Wrocławskiej otworzyła w 2013 r. czteroletnia Habana trenowana przez
Michała Borkowskiego na Partynicach, która pod uczniem Andrijem Chopykiem sensacyjnie ograła faworytów z Czech.
Swój rozdział w annałach największej gonitwy na Partynicach zapisała również inna klacz, Delight My Fire czeskiego trenera Radima Bodlaka, która jako jedyny koń wygrała Wielką Wrocławską dwukrotnie (2015, 2017).
Trener Radim Bodlak zanotował jeszcze trzecie zwycięstwo w Wielkiej Wrocławskiej dzięki klaczy Cosmic Magic (2020). Wśród dżokejów trzykrotnie zwyciężał szwedzki internacjonał Niklas Loven (2017 Delight My Fire, 2020 Cosmic Magic, 2023 Her Him).
Wysoką rangę Wielkiej Wrocławskiej wyznaczają jej uczestnicy: znakomite konie, wytrawni jeźdźcy, świetni trenerzy. Wspomniana Delight My Fire w 2017 r. po wygraniu Wielkiej Wrocławskiej, już w swoim debiutanckim występie zajęła trzecie miejsce w Wielkiej Pardubickiej, uznawanej za najtrudniejszą gonitwę z przeszkodami kontynentalnej Europy.
Her Him, ubiegłoroczny zwycięzca Wielkiej Wrocławskiej, w sezonie poprzedzającym triumf na Partynicach wygrał dwie prestiżowe gonitwy z przeszkodami w Szwecji, w tym tę najważniejszą – Svenskt Grand National.
Wśród jeźdźców oprócz wymienionego już Niklasa Lovena pojawia się nazwisko Czecha Josefa Bartosa, trzykrotnego zwycięzcy Wielkiej Pardubickiej.
Trenerskie znakomitości obecne w Wielkiej Wrocławskiej, to przede wszystkim legendarny Josef Vana, który wygrał Wielką Pardubicką aż 11 razy, a także mający w dorobku trzy zwycięstwa w tej gonitwie Grzegorz W. Wróblewski.
Zwycięzcy Wielkiej Wrocławskiej:
2013 Habana u. Andrij Chopyk, tr Michał Borkowski
2014 Jam Taki dż. Marcel Novak, tr Pavel Poles
2015 Delight My Fire k. dż. Lukas Matusky, tr Radim Bodlak
2016 Sergeant Thunder dż. Marek Stromsky, tr Frantisek Holcak
2017 Delight My Fire dż. Niklas Loven, tr Radim Bodlak
2018 Sztorm dż. Marcel Novak, tr Grzegorz W. Wróblewski
2019 Reki pr. dż. Pavel Slozil mł., tr Hana Kabelkova
2020 Cosmic Magic dż. Niklas Loven, tr Radim Bodlak
2021 Brunch Royal dż. Josef Bartos, tr Josef Vana mł.
2022 Nick am. dż. Pavel Peprna, tr Elwira Porębna
2023 Her Him dż. Niklas Loven, tr Ivana Porkatova
2024 Santa Klara dż. Lukas Matusky, tr Josef Vana mł.
Z TRENEREM EMILEM ZAHARIEVEM ROZMAWIA JAN ZABIEGLIK
Konie i wyścigi to całe Twoje życie?
Nie mogło być inaczej. Jestem szczęśliwy, bo mam je w genach. Od kiedy pamiętam jeździłem na koniach. Mieszkaliśmy na torze w Sofii. Mój ojciec był najpierw dżokejem, a następnie trenerem. Zacząłem brać udział w gonitwach, mając 15 lat. Przestałem się ścigać w wieku 57 lat. Teraz mam 63 i nadal biorę udział w treningowych przejażdżkach. Jazda na koniach pozostaje moim naturalnym żywiołem.
Przyjechałeś po raz pierwszy z Bułgarii na Służewiec w 1988 roku jako 27-letni jeździec wyścigowy. Co Cię do tego skłoniło?
Ciekawość świata i po prostu chęć podszkolenia się. Może nie tyle ja sam podjąłem taką decyzję, ile mój ojciec oraz dyrektor toru w Sofii. Oni uważali, że powinienem się rozwijać, na co w Bułgarii były raczej małe szanse. Tor w stolicy był wtedy w remoncie. Wyścigi odbywały się na przemian w Ruse i Szumen, skąd pochodzi Rumen Ganczew-Panczew. Byliśmy bliskimi kolegami. On mnie również zachęcał, żebym wybrał Warszawę. Trafił na Służewiec rok przede mną i bardzo mu się spodobało. Tak na marginesie, byłem potem w latach 90. świadkiem jego świetnej kariery dżokejskiej, znacznie większej niż moja. Był pierwszym dżokejem w liczących się stajniach Stanisława Sałagaja i Sławomira Walotka. W 1999 roku wygrał Derby na Country Clubie.
Wróćmy jednak do Twojego przyjazdu do Warszawy. Czy miałeś inny wybór?
Mogłem pojechać do Moskwy, gdzie ścigałem się podczas Mityngu Państw Socjalistycznych w 1987 roku. Jednak dyrektor toru w Sofii zadzwonił do kierownika Działu Selekcji Tadeusza Milanowskiego na Służewcu, który wyraził zgodę na mój przyjazd. W lutym 1988 roku zameldowałem się w stajni Doroty Kałuby. Wizę w paszporcie miałem ważną do końca roku, ale podczas tego pierwszego sezonu na Służewcu tyle się nauczyłem od wspaniałego dżokeja, nie waham się tego powiedzieć, europejskiej klasy,
jakim był Janusz Kozłowski, że postanowiłem przedłużyć mój pobyt na kolejne lata. I dobrze zrobiłem, bo podczas przemian politycznych na początku lat 90. wyścigi w Bułgarii upadły i do dziś się nie podniosły. Odbywają się tylko lokalne gonitwy, ale nieoficjalne, a przed trzema laty upadł nowiutki tor w Sofii, na którym były jeszcze stajnie treningowe, ale żadne wyścigi, nawet nieoficjalne, nie były rozgrywane.
W jakich stajniach jeździłeś na Służewcu?
W 1989 roku wróciłem do stajni Doroty Kałuby. W następnym pracowałem u Mieczysława Mełnickiego i wtedy odniosłem pierwszy znaczący sukces. Wygrałem na Alpinusie Nagrodę Rulera. Następnie pracowałem przez trzy lata u Bogdana Ziemiańskiego, który sympatią darzył obcokrajowców, więc choć Roman Maciejak był pierwszym dżokejem w stajni, byłem traktowany na równi z nim. Po raz drugi w 2000 gwinei zwyciężyłem w 1998 roku na ogierze Arctic, późniejszym zwycięzcy (już pod niezwykłym dżokejem Tomaszem Dulem, którego nazywano „Królem toru”) Derby i Wielkiej Warszawskiej. Było to podczas mojego trzeciego pobytu w najsilniejszej wtedy stajni pani Doroty. Mogę się także pochwalić, że dosiadałem w jej zwycięskim debiucie w wieku 2 lat legendarnej, trójkoronowanej w 2000 roku Dżamajki, trenowanej przez Bogdana Strójwąsa. Co ciekawe, w swoim drugim starcie pod Dulem zajęła czwarte miejsce w stawce pięciu koni. Była to jej jedyna porażka na Służewcu. Potem odniosła dziewięć zwycięstw z rzędu! Wcześniej byłem jeszcze u trenera Czesława Rajewskiego. W latach 1995-96 pracowałem na torze w Pizie, ale tam brałem udział tylko w jazdach treningowych. Jednak na najlepszego konia w mojej karierze dżokejskiej trafiłem dopiero w 2001 roku w stajni świetnego wcześniej dżokeja Bolesława Mazurka. Była to Kombinacja. Co ciekawe, nic nie zapowiadało, oprócz pochodzenia, bo była córką dystansowego ogiera Jape i wnuczką derbistki Konstelacji, że będzie tak wspaniałą klaczą.
Dlaczego?
Bo jako dwulatka wygrała tylko jedną gonitwę, a w pozostałych była trzykrotnie trzecia i raz czwarta. Przegrała też pode mną pierwszy wyścig w wieku trzech lat. Potem jednak zwyciężałem na niej w siedmiu z rzędu startach na Służewcu. Wygrała kolejno nagrody: II grupy, Soliny, Derby, Oaks, St. Leger, SK Krasne i Wielką Warszawską, w której zwyciężyła tydzień po
występie w Grand Prix Europy w Kolonii. Była tam ósma w stawce 16 koni. Widząc, że są małe szanse, aby zajęła wyższą lokatę, nie cisnąłem jej zbytnio, mając na uwadze, że za tydzień będzie walczyć w Wielkiej Warszawskiej. Wielu wątpiło, żeby w ciągu tygodnia się odbudowała. Ale ona wygrała pewnie! W historii Służewca nie zdarzyło się wcześniej, ani później, aby tak prestiżową, długodystansową gonitwę, wygrał koń w tak krótkim
odstępie od poprzedniego startu!
Jaka był jej dalsza kariera?
Anglicy zaoferowali za nią sumę równą ok. 1 mln złotych, która musiała być bardzo kusząca dla właścicieli klaczy, trenera Mazurka oraz lekarza weterynarii Zygmunta Sobolewskiego.
Została sprzedana. Nie znam dokładnie przebiegu jej kariery w gonitwach przeszkodowych w Anglii, ale o ile wiem, nie pozostała tam bez zwycięstw.
Kiedy postanowiłeś również trenować konie, bo kariery dżokeja nie zamierzałeś kończyć?
Byłem najpierw, w latach 2004-2006, jeżdżącym trenerem w stajni w Lutku na Mazurach, w ośrodku hodowlano-treningowym, należącym do Leszka Kowala. Kilku właścicieli, m.in. Wacław Kowalski powierzyło mi swoje konie. Na jego trzylatku Elmerze wygrałem odpowiednik Nagrody Rulera w Szwajcarii. W 2005 roku miałem w stajni jako trzylatka świetnie zapowiadającego się araba Amor Amora, który wygrał Nagrodę Białki i był drugi w Porównawczej. W następnych dwóch latach Amor Amor wygrywał Nagrodę Europy na Służewcu, ale w treningu najpierw Krzysztofa Zawilińskiego, a potem Stanisława Sałagaja, bo właściciel lubił często zmieniać trenerów. Do mnie, kiedy już zacząłem prowadzić stajnię w Warszawie, wracał dwukrotnie. W 2008 roku był pode mną drugi w Nagrodzie Europy, a w następnym trzeci. Ponadto wyjechałem z nim w 2009 r. do Hamburga, gdzie był trzeci w gonitwie Qatar Cup, rozgrywanej wtedy na 1800 m.
Z iloma końmi zaczynałeś w 2007 roku karierę na Służewcu?
Na początku miałem w stajni pięć, a następnie kilkanaście koni. W utrzymaniu się na powierzchni pomagała mi w kolejnych sezonach
stała współpraca z państwowymi stadninami, pełnej krwi angielskiej w Golejewku oraz czystej krwi arabskiej w Michałowie. Pierwszym folblutem, który się wyróżnił był golejewski Negril. Jako czterolatek wygrał w 2009 roku cztery gonitwy: jedną płaską, dwie płotowe (Memoriał Jerzego Eliasa i Wielką Służewiecką), a już po sezonie zadebiutował zwycięsko w Rzymie w wyścigu przeszkodowym.
Jak radziłeś sobie w kolejnych sezonach?
Przez kilka lat ledwo wiązałem koniec końcem. Na utrzymanie stajni dorabiałem jeżdżąc na koniach innych trenerów. Pierwsze światełko w tunelu pojawiło się, gdy w 2011 roku trafiła do mojej stajni klacz Kara z SK Krasne. Jako trzylatka wygrała trzy gonitwy grupowe. Prawdziwą sensację sprawiła jednak jako czterolatka, wygrywając Nagrodę Krasne (kat. A, 2200 m). W Wielkiej Warszawskiej zajęła czwarte miejsce. Następnie moja stajnia stała się bardziej widoczna, gdy nawiązałem współpracę z prywatnym hodowcą i właścicielem koni Krzysztofem Szumińskim oraz po przekazaniu mi do treningu przez Zygmunta Sobolewskiego irlandzkiej klaczy Height of Beauty. Nikus, hodowli oraz własności Szumińskiego, okazał się świetnym milerem i sprinterem. Jako trzylatek wygrał cztery gonitwy, w tym Memoriał Tomasza Dula i Nagrodę Zamknięcia Sezonu, rozgrywaną w 2015 roku na dystansie 1600 m. W następnym roku zwyciężał trzykrotnie, w gonitwach III, II i I grupy (Nagroda Dżudo). Prawdziwa eksplozja jego talentu nastąpiła, gdy miał pięć lat. Zaczął od wygrania Nagrody Jaroszówki (kat. B, 1300 m), a potem triumfował w wyścigach kategorii A, Memoriale Fryderyka Jurjewicza i Nagrodzie Syreny. Jako sześciolatek wygrał jeszcze raz Nagrodę Jaroszówki.
Rówieśniczka Nikusa, Height of Beauty, dwu-
krotnie wygrała Nagrodę Konstelacji we Wrocławiu (kat. A, 2400 m) oraz gonitwy kategorii B (Sac a Papier – 3200 m i Golejewka – 2000 m) i była druga w biegu o Nagrodę Prezesa Totalizatora Sportowego (kat. A, 2600 m).
Jednak wszystkie te sukcesy przebił w ostatnich czterech latach mój imiennik Emiliano Zapata.
Czy możesz przybliżyć jego sylwetkę, gdyż był to rzeczywiście niezwykły koń?
Zakochałem się w nim podczas aukcji od pierwszego wejrzenia i nawet nie zauważyłem, że ma krzywą nogę. Ale jak się okazało, nie przeszkodziło mu to we wspaniałej karierze. Wygrał w ciągu niespełna siedmiu sezonów 10 gonitw, w tym pozagrupowe kategorii A (Rulera, Mosznej, Memoriał Fryderyka Jurjewicza i Criterium); kategorii B: trzykrotnie Haracza i raz Deer Leapa.
Serce mi się kraje, gdy o nim mówię. Do końca życia nie zapomnę feralnego dnia, 16 czerwca bieżącego roku, gdy po pięknym zwycięstwie w gonitwie o Nagrodę Haracza potknął się już kilkadziesiąt metrów za linią mety i tak nieszczęśliwie upadł na bark, że mimo wszelkich starań lekarzy weterynarii, nie udało się go uratować.
Sam po kilku dniach podjąłem ostateczną decyzję o uśpieniu ze względów humanitarnych, żeby dalej nie cierpiał.
Trudno mi się z tym pogodzić. Jego boks w stajni pozostaje nietknięty. Codziennie koło niego przechodzę i nie mogę spokojnie zebrać myśli. Ale cóż, życie i wyścigi toczą się dalej. Muszę się ogarnąć, bo wreszcie mam w stajni obiecujące dwuletnie konie, szczególnie własności Rashida Shaykhudinova i Millennium Stud. Niektóre z nich wyjdą do startu dopiero w wieku trzech lat.
Udało się do Twojej stajni przyciągnąć grupę właścicieli, obdarzających Cię dużym zaufaniem i tworzących tzw. syndykaty. Ta forma organizowania się miłośników wyścigów, którzy chcą wspólnie partycypować w kosztach utrzymania koni i czuć dreszcz emocji, gdy biegnie i wygrywa (w części) ich koń, staje się coraz bardziej popularna w kilku innych stajniach, np. Adama Wyrzyka i Janusza Kozłowskiego. Popieram ten sposób uczestnictwa za stosunkowo niewielkie pieniądze w wyścigach. Przy okazji, jeśli trafi się na dobrego konia, można coś wygrać, lub przynajmniej wyjść na swoje. Do tworzenia syndykatów w mojej stajni zachęca przede wszystkim mój francuski przyjaciel Marc Dherment.
Co możesz powiedzieć o swojej załodze? Że jest najlepsza i najmilsza na całym Służewcu. Opiera się ona na filarach, czyli współpracujących ze mną od lat Dominice Turkowskiej, Agacie Wojciechowskiej, utalentowanej amazonce Nikoli Cyrkler i Leszku Maciejko. Obecnie pracuje u mnie obiecujący dżokej Kamil Grzybowski, oraz współpracuje mistrz Szczepan Mazur. Chętnie przychodzą do mojej stajni na przejażdżki zakochane w koniach uczennice i studentki. Staram się, aby się spełniały ich marzenia i oczekiwania związane z jazdą konną.
Na koniec, niestety, muszę wspomnieć o kolejnym nieszczęściu, które Ciebie ostatnio dotknęło. Bardzo obiecująca trzyletnia klacz Cherie Noire, zwyciężczyni Nagrody Novary podczas Gali Derby, cztery tygodnie później, 4 sierpnia w gonitwie Liry (OAKS) – L (kat. A) została przed ostatnim zakrętem zatrzymana przez Szczepana Mazura z powodu kontuzji. Co się z nią dzieje?
Jest już po operacji w Belgii. Rokowania są dobre, ale tylko jeśli chodzi o odejście do stadniny na matkę. Krótka kariera wyścigowa (był to jej czwarty start) już się niestety dla niej zakończyła.
A tak duże wiązałem z nią nadzieje.
No cóż, nieraz już los mnie przyginał do ziemi. Ale się wyprostowałem. Jak to mówią, co cię nie zabije, to cię wzmocni. Trzymam się tej zasady! Dziękuję bardzo za rozmowę.
fot. Łukasz Kowalski
Z MARIANEM ZIBURSKE , WŁAŚCICIELEM FIRMY WESTMINSTER, ROZMAWIAMY
NA TEMAT ZWYCIĘSTWA W CZESKICH DERBY, KULISACH WSPÓŁPRACY
Z TRENERAMI ORAZ PLANACH NA DRUGĄ CZĘŚĆ SEZONU WYŚCIGOWEGO.
Naszą rozmowę zacznijmy od Derby, ponieważ wygrana w tej gonitwie to zawsze jest wielkie wydarzenie. W ubiegłym roku tej sztuki dokonał Westminster Moon w Warszawie, a w tym roku Naughty Peter zwyciężył w Derby w czeskiej Pradze. Jak takie sukcesy wpływają na Pański stosunek do wyścigów konnych? Czy budują w Panu poczucie spełnienia i satysfakcji, że tak wiele udało się już osiągnąć, czy raczej motywują do dalszej wytężonej pracy?
Zwycięstwo Naughty Petera to był dla mnie bardzo wyjątkowy moment i to z wielu powodów. Najpierw musiałem przekonać Macieja Jodłowskiego do tego, żeby wybrać się do Czech i wystartować w tamtejszym Derby koniem trenowanym na co dzień w Polsce. Po rozmowach stwierdziliśmy wspólnie, że mamy na tyle dobrą
stawkę koni na polskie Derby, że faktycznie możemy sobie pozwolić na taki krok. Wybór padł na Naughty Petera, ponieważ właśnie w Czechach został wyhodowany. Mieliśmy więc jedynego startera pochodzącego z Czech i rywalizowaliśmy z dużo wyżej notowanymi i droższymi końmi, jak potomkowie Sea The Stars, kosztujące 90 tysięcy Euro. To wydarzenie było dla nas wyjątkowe również dlatego, że Westminster był po raz pierwszy głównym sponsorem czeskich Derby, gościliśmy na tym evencie wielu znakomitych gości, m.in. ambasadora Niemiec. Naughty Peter miał co prawda kiepski start, który zburzył naszą strategię poprowadzenia tego wyścigu, ale jego przyspieszenie na ostatniej prostej było imponujące i pozwoliło mu wygrać ten wyścig z ostatniej pozycji.
Przejdźmy do drugiej części mojego pytania i wpływu, jaki mają tego typu sukcesy na Pana podejście do wyścigów konnych.
Każdy człowiek chciałby osiągnąć sukces w tym, czym się zajmuje. A w wyścigach zabawa jest zdecydowanie lepsza, kiedy się wygrywa. Jesteśmy ambitni i chcemy wygrywać w najważniejszych gonitwach. Wygraliśmy już Derby w Polsce i w Czechach, dwa razy z rzędu sięgnęliśmy w Polsce po tytuł Właściciela Roku. Jesteśmy z tego oczywiście bardzo dumni, ale cele mamy dużo większe. Chcemy rywalizować w najważniejszych gonitwach w Europie, również końmi trenowanymi w Polsce. W tym sezonie zdobyliśmy już trzykrotnie black type, jako jedyny polski właściciel. Dokonaliśmy tego również koniem trenowanym w Polsce, czyli Lady Jaguar, która uzyskała status black type w Włoszech. Jesteśmy z tego bardzo dumni. W tym roku wygraliśmy również jedne Derby, ale naszym celem jest zwyciężać w G1.
Wróćmy na chwilę do Naughty Petera. W jednym z wywiadów mówił Pan, że był Pan jedną z nielicznych osób, które w niego uwierzyły przed występem w Pradze. Czy mimo tego, jego zwycięstwo było dla Pana zaskoczeniem?
To dosyć skomplikowane. Spotkaliśmy się kilka miesięcy wcześniej i analizowaliśmy trzy konie, które do tej pory o odrobinę nas rozczarowywały. Były to Neo, Lady Agnieszka i właśnie Naughty Peter. Dyrektor Westminster Polska stwierdził, że on nadal wierzy w Neo, trener stawiał na Lady Agnieszkę, z kolei ja byłem za Naughty Peterem. Gdy się rozwijał, to zapowiadał się bardzo obiecująco, ale pojawiały się też pewne problemy. Czasami mam wrażenie, że z polskimi trenerami jest tak, że kiedy w ich stajni pojawia się koń z Irlandii, prędzej uwierzą w jego potencjał niż w konia polskiego lub czeskiego. Z mojej perspektywy wygląda to inaczej, dlatego też wkładam tyle pasji i pracy w hodowlę w Polsce. Kiedy postawiliśmy na topowego ogiera Shakeela, pojawiały się pytania, czy my go rzeczywiście potrzebujemy. Powiedziałem wtedy, że to jest zdecydowanie najlepszy ogier, jaki kiedykolwiek był w Europie Środkowej. I teraz widzimy tego rezultaty. Nawet ja byłem nimi zaskoczony. Kiedy spojrzy się na jego potomstwo, wszystkie roczniaki wyglądają jak jego wierna kopia – ta sama barwa i styl. Myślę, że w Polsce są dobre warunki i ludzie do prowadzenia hodowli. A czy byłem pewny, że wygramy Derby? Oczywiście, że nie. Ale wierzyłem, że Naughty Peter
może dobrze pobiec. Poza tym Derby, to Derby, oprócz umiejętności, potrzeba też trochę szczęścia. Mieliśmy w tym wyścigu fantastycznego dżokeja, co na pewno nam pomogło, to był dobry wybór. Za to polskie Derby zupełnie nam się nie udały, problemem dla naszych koni okazał się deszcz. Takie są wyścigi, czasami się udaje, a czasami nie. Jednak jeżeli masz wiele koni i są one dobrze prowadzone, to szanse na zakończenie sezonu z sukcesami na koncie zdecydowanie wzrastają.
W Westminster Derby na Torze Służewiec Naughty Peter był siódmy. Czy sądzi Pan, że gdyby czas pomiędzy czeską a polską gonitwą był dłuższy, to mógłby on liczyć na lepszy rezultat?
Jeśli pyta mnie Pan o klasę, to uważam, że Naugthy Peter jest obecnie najlepszym koniem dystansowym w Polsce i Czechach. Pytanie jest też o tyle trudne, że podczas polskiego Derby tor był mocno elastyczny. Naughty Peter to koń, który spokojnie może biec na 2400 lub 2800 metrów, ma świetny finisz, ale nie lubi takiego podłoża. W przeciwieństwie do zwycięskiej Magnezji.
Decyzja, żeby wystartować w czeskich Derby była dobra z wielu powodów. Wygraliśmy je i to mimo, że są trudniejsze od polskiej gonitwy ze względu na silniejszą konkurencję. Gdybym dziś znów miał podjąć tę decyzję, to nie zapisałbym Naughty Petera do polskich Derby. Brak dłuższej przerwy mógł wpłynąć na jego rezultat, choć trener mówił, że czuje się dobrze. Ja jednak nadal przyczyny jego słabszego rezultatu szukałbym w miękkim torze po deszczu.
Chciałbym teraz zapytać Pana o dwa inne konie. Westminster Moon bardzo dobrze pokazał się w Niemczech. Jaki jest teraz plan, czy pobiegnie np. we Francji, gdzie bardzo dobrze spisuje się Kaneshya?
Westminster Moon ma teraz oficjalny rating wyścigowy na poziomie 110. Jest to najlepszy polski wynik w ostatnich latach i jesteśmy teraz bardzo blisko słynnego Va Banka. Co ciekawe, Va Bank otrzymał ten rating po wyścigu G3 w Baden Baden, czyli tym samym, w którym Westminster Moon pobiegnie w najbliższą sobotę (dop. red. rozmowę przeprowadziliśmy 22 sierpnia). Plan startów Westminster Moona w tym roku jest już gotowy. Może zmienić się tylko, jeśli wydarzy się coś rzeczywiście niespodziewanego. Po Baden Baden jedzie na
G3 do Berlina, na najbardziej prestiżowy dzień 3 października, a następnie na G2 z pulą nagród 300 000 euro we Włoszech. Jeśli później wciąż będzie w dobrej formie, to po G2 celem będzie G1. Oczywiście plany mogą się jeszcze zmienić, w zależności od tego, co się wydarzy podczas poszczególnych wyścigów. Westminster Moon bez wątpienia jest koniem, który może wygrać G3, co już jest zresztą potwierdzone przez jego rating. Jest to bardzo dobry koń, a czy fenomenalny – tego właśnie chcemy się dowiedzieć. Kaneshya również bardzo dobrze się rozwija. Jest w tym momencie zapisany na dwa wyścigi, jeden to wyścig G3, który rozegrany zostanie na początku września we Francji, a drugi to Wielka Warszawska. Kaneshya to koń, który idealnie pasuje do tego wyścigu, ponieważ biega obecnie głównie na dystansach od 2600 do 3000 metrów. Lubi elastyczny tor i jest świetny na finiszu. Jeździ we Francji pod dżokejem Tonym Piccone, z którym zawsze ma fantastyczne starty. Kaneshya nie jest jeszcze tak doświadczonym koniem jak Westminster Moon, ale trener ma przeczucie, że może nawet wygrać gonitwę Listed we Francji.
Jest Pan chyba bardzo zaangażowany w układanie planów startowych dla swoich koni. Jak wiele wolności w tym zakresie pozostawia Pan trenerom?
To dobre pytanie. Odpowiedź na nie zależy w dużej mierze od tego, o którym trenerze mówimy. Powiedziałbym jednak, że co do zasady ok. 95% decyzji pozostawiam trenerom. Wierzę w ludzi, z którymi pracuję. Jeżeli już tracę do kogoś zaufanie, to po prostu zabieram od niego konia. Ale dopóki razem pracujemy, to daję im mnóstwo wolności. Można powiedzieć, że wyjątkiem była sytuacja, gdy poszedłem do trenera i powiedziałem mu, że chciałbym żebyśmy wystartowali w czeskich Derby. Ale gdyby
trener Jodłowski był totalnie przeciwko, to nigdy nie narzucałbym mu, że musimy pojechać za wszelką cenę. Przeprowadzamy demokratyczną dyskusję i czasem to trener przekonuje mnie, a czasem ja przekonuję jego.
Czy zawsze ogląda Pan starty swoich koni, na żywo lub online?
Myślę, że udaje mi się zobaczyć niemal wszystkie wyścigi z udziałem moich koni. Obecnie mam bardzo dużo biznesowych aktywności, więc może się zdarzyć, że podczas transmisji jestem np. w samolocie. Jednak jeżeli tylko mogę, to oglądam wyścigi i to niezależenie w którym kraju się odbywają. Co ciekawe, gonitwy w Polsce ogląda też wiele osób za granicą. Wśród nich jest np. szwedzka milionerka Kirsten Rausing, z którą rozmawiałem o polskich wyścigach podczas aukcji Tattersalls.
Często podkreśla Pan, że zarówno w biznesie, jak i wyścigach, ważny jest organiczny wzrost. Jak pod tym kątem ocenia Pan pierwszą część sezonu wyścigowego?
Nie mogę powiedzieć, że wszystko ułożyło się dokładnie tak jak chciałem. Były wydarzenia, które bardzo mnie ucieszyły, chociażby Derby w Czechach, o czym już rozmawialiśmy. W zeszłym roku uzyskaliśmy siedem statusów black type, w tym roku trzy. Może zanim ten wywiad się ukaże, będziemy już mieć cztery, lub pięć. Generalnie z optymizmem patrzę na drugą część sezonu wyścigowego. Cenię sobie szczerość, więc muszę przyznać, że starty w polskich gonitwach klasycznych były dla nas dosyć rozczarowujące, w szczególności Derby. W takich sytuacjach zawsze siadamy całym zespołem, analizujemy nasze błędy i zastanawiamy się, co możemy zrobić lepiej w przyszłości.
Dziękujemy za rozmowę.
MALISZEWSKA-MAŃK
Warszawskie wyścigi konne to nie tylko sportowa rywalizacja, ale także symbol elegancji, stylu i towarzyskiego życia międzywojennej Warszawy. Na przestrzeni lat 20. i 30. moda na torach wyścigowych, stała się wyznacznikiem klasy i dobrego smaku, zwłaszcza podczas najważniejszej gonitwy sezonu – Wielkiej Warszawskiej.
Lata 20. XX wieku przyniosły ze sobą rewolucję w modzie, która była odzwierciedleniem zmian społecznych, jakie zachodziły w tamtym czasie. Kobiety zaczęły coraz odważniej manifestować swoją niezależność, co znalazło wyraz również w ich ubiorze. Popularne stały się krótsze sukienki, odkrywające nogi do kolan, co wcześniej było nie do pomyślenia.
Na wyścigach konnych można było zobaczyć panie w eleganckich, prostych sukienkach o prostokątnym kroju, często ozdobionych frędzlami czy koralikami. Kapelusze, choć mniejsze niż w poprzednich dekadach, wciąż były ważnym elementem stroju. Często miały szerokie rondo i były zdobione piórami, kwiatami lub kokardami. Długie sznury pereł, noszone na szyi, oraz eleganckie rękawiczki były nieodłącznym elementem stylizacji. Panowie natomiast prezentowali się w dobrze skrojonych garniturach, często w jasnych kolorach, które były synonimem letniej elegancji.
Wyścigi na Służewcu: nowe miejsce, nowe zasady
W 1939 roku wyścigi konne zostały przeniesione na nowo wybudowany Tor Wyścigów Konnych na Służewcu. Nowoczesny obiekt, zbudowany według najnowszych standardów, stał się jednym z najważniejszych miejsc spotkań warszawskiej elity. Służewiec szybko zyskał na znaczeniu, przyciągając nie tylko miłośników sportu, ale także entuzjastów mody.
Moda lat 30., choć wciąż elegancka, była bardziej stonowana niż dekadę wcześniej. Wzory na sukienkach stały się subtelniejsze, a paleta kolorów bardziej zgaszona. Kobiety nadal nosiły kapelusze, choć ich fasony były bardziej zróżnicowane - od małych, eleganckich toczków po większe kapelusze z szerokim rondem. Ważnym elementem stroju były także buty - często na niskim obcasie, wykonane z wysokiej jakości skóry. Panowie w latach 30. preferowali ciemniejsze garnitury, które podkreślały powagę i elegancję. Krawaty, choć nadal popularne, były mniej wzorzyste, dominowały jednolite kolory lub delikatne prążki. Męską głowę zdobiły najczęściej kapelusze fedory.
Moda i towarzyskie konwenanse na torze wyścigowym
Wyścigi konne były jednymi z najważniejszych wydarzeń sezonu towarzyskiego w Warszawie. Oprócz samego sportu, stanowiły doskonałą okazję do prezentacji najnowszych trendów mody
oraz nawiązywania cennych kontaktów towarzyskich. Jak zauważył Bronisław Wieczorkiewicz, „Prezentowano tam stroje, zawierano cenne znajomości, flirtowano, szły wysokie zakłady. Lud namiętnie grał w totalizatora, czyli popularnego „totka”". Dla arystokracji i wyższych sfer wyścigi były miejscem, gdzie można było zabłysnąć w towarzystwie, pokazać się w najnowszych kreacjach od paryskich projektantów i nawiązać ważne relacje biznesowe.
Gonitwą, która przyciągała największe tłumy i była najważniejszym wydarzeniem sezonu, była Wielka Warszawska. To właśnie na tę gonitwę eleganckie damy i dystyngowani panowie przygotowywali swoje najpiękniejsze stroje, zgodne z najnowszymi trendami modowymi. Kobiety czerpały inspiracje z żurnali, które dyktowały modę nad Wisłą. W prasie nieustannie pojawiały się pytania o to, „co modne?”. Jak pisała Frivoline, autorka tekstów o modzie w „Przeglądzie Mody”: „Zaczyna się od góry! Nic tak nie odmienia Pani, jak kapelusz, który w mieście jest najwidoczniejszą wykładnią kalendarza. I wbrew obecnie panującej modzie, w latach 30-tych z trendami się nie dyskutowało!”. W latach 20. i 30. moda na torach wyścigowych w Warszawie odzwierciedlała zarówno ducha epoki, jak i zmieniające się role społeczne. Był to czas, kiedy kobiety zaczęły coraz śmielej wychodzić poza tradycyjne ramy, co znalazło wyraz w ich stroju. Z kolei mężczyźni, choć trzymali się klasycznych wzorców elegancji, coraz częściej eksperymentowali z nowymi trendami, szczególnie w zakresie kolorystyki i fasonów.
Koń i kapelusz = sukces!
Moda na warszawskich torach wyścigowych tego okresu była nie tylko kwestią estetyki, ale także wyrazem zmian społecznych, jakie zachodziły w tamtym czasie. Wyścigi konne przyciągały ludzi różnych klas społecznych, tworząc barwną mozaikę stylów, która do dziś jest inspi-
racją dla miłośników mody i historii. Był to czas, kiedy moda i sport przenikały się nawzajem, tworząc niepowtarzalny klimat warszawskiego życia towarzyskiego. Warto było przyjść na tor wystylizowanym, bo moda, jak i wygrana, były tu równie ważne.
Wielka Warszawska kusi do dziś nie tylko amatorów sportów konnych, ale także miłośników nakryć głowy. Organizowany konkurs na najpiękniejszą stylizację w kapeluszu jest okazją do wygrania prestiżowych nagród. Kto wie, może właśnie na Wielkiej Warszawskiej szczęście uśmiechnie się do tego, kto postawi na sympatycznego konia – i dobrze dobrany kapelusz.
ANDRZEJ SZYDLIK
Wielka Warszawska powstała z inicjatywy hrabiego Augusta Potockiego, ówczesnego Prezesa Towarzystwa Wyścigowego w Królestwie Polskim. Jej pierwszą edycję rozegrano w 1895 r. na Polu Mokotowskim. Zwycięzcą został syn niezwykłego Rulera, ogier Aschabad. Początkowo gonitwę rozgrywano dla trzyletnich ogierów i klaczy. Nieco później dopuszczono do udziału konie starsze, nie zapominając o ogromnej dotacji. W ten sposób gonitwa stała się najpoważniejszą próbą porównawczą sezonu.
Wielka Warszawska w swojej grubo ponad stuletniej tradycji przechodziła zarówno wspaniałe, jak i trudne czasy. W latach 1905-1912, z powodu ogólnoświatowej recesji gospodarczej, gonitwy nie rozgrywano. W następnym roku powróciła na krótko, by po wybuchu pierwszej wojny światowej na trzy lata zniknąć z kalendarza wyścigowego. Wówczas ewakuowano konie, obsługę oraz Towarzystwo Wyścigowe aż do Odessy i właśnie tam w latach 1917-1918 rozegrano Wielką Warszawską. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości konie powracają do kraju, a Wielka Warszawska ponownie odzyskuje swoje ogromne znaczenie, świeci swoim czarem i urokiem. W 1921 r. nosi nazwę im. Fryderyka Jurjewicza, wybitnego organizatora polskiej hodowli, który również sprowadził do kraju polskie konie z Odessy. To właśnie F. Jurjewicz znacząco przyczynił się do powstania nowego toru wyścigowego na Służewcu, a jego pomnik (przeniesiony z Pola Mokotowskiego) stoi na Torze w parku w stylu angielskim, niedaleko fontanny.
Otwarcie przepięknego architektonicznie nowego toru wyścigowego nastąpiło w czerwcu 1939 roku, w którym nie rozegrano jednak pierwszej na Służewcu Wielkiej Warszawskiej. Druga wojna światowa przerwała wszystko. Po jej zakończeniu wyścigi wznowiono w 1946 r., a przez następne dwa lata królował olśniewający, klasowy ogier Turysta, który jako pierwszy zwyciężył dwa razy z rzędu w Wielkiej Warszawskiej. Był tak popularny wśród warszawiaków, że nawet my, chłopaki ze szkoły podstawowej na torze, która znajdowała się w budynku blisko kuźni, ścigaliśmy się od słupa do słupa przybierając nazwę ulubionego konia i najczęściej każdy był Turystą.
Lata upływały, zwyciężały znakomite konie, m.in. cudowny czarniejszy od smoły, o finiszu z szybkością rakiety Skarbnik, międzynarodowej klasy De Corte, czy fantastyczny stayer Surmacz. Ale przyszedł rok 1964, kiedy ludzie szli na wyścigi podziwiać i grać swoją ulubienicę, waleczną, ambitną, „charakterną‟, o świetnym finiszu Demonę. Nie bała się ona konfrontacji z najlepszymi ogierami. Demona wyrównała osiągnięcie Turysty i została pierwszą w historii klaczą, która zwyciężyła w Wielkiej dwa razy z rzędu. Świetnie prezentowała się również za granicą. W Berlinie zwyciężyła w Nagrodzie Berlina, a w Wiedniu w St. Leger. Entuzjaści jej niebywałego talentu i urody przez lata pamiętali, ile przyniosła im radości i wspomnień. Jeszcze raz zwyciężyła w 2019 r. w plebiscycie na najlepszego konia 80-lecia. Kilka lat po sukcesach Demony doszło do sensacyjnego pojedynku gigantów: zwycięzców w Derby 1967 – Tra-
banta, 1968 – Erotyka i 1969 – Kadyksa. Zwyciężył Erotyk, którego ojcem był wymieniony wcześniej Turysta.
Następne lata to wspaniałe wyniki niezwykłych koni, jak „trójkoronowany” Dipol, bohater Międzynarodowego Mityngu w Warszawie Dargin, czy wysokiej europejskiej klasy Pawiment. Jednak to, czego dokonał w 1980 r. Dixieland, ze względu na genialny galop, styl zwycięstwa i okoliczności, jakie towarzyszyły wyścigowi, przeszło do historii. Tor po siarczystych ulewach był mocno elastyczny, dżokej zaryzykował i wierząc w możliwości konia postanowił poprowadzić wyścig bardzo mocnym tempem (8-30-31-32-33-34) i znokautował konkurentów. Dixieland wytrzymał własne tempo (nie wytrzymali go m.in. Czubaryk, Sinaja, Dżudo czy Akcept) i zwyciężył w fenomenalnym stylu. Warszawska publiczność pięknie podziękowała aktorom tego cudownego widowiska. Na początku lat 90. Kliwia powtórzyła wynik Demony z 1964 r., a po siedmiu latach niepowtarzalna, fenomenalna Dżamajka została jedyną w historii klaczą „trójkoronowaną”. Swoją wielkość przypieczętowała kapitalnym zwycięstwem w Wielkiej Warszawskiej, za co publiczność pięknie podziękowała jej i dżokejowi Tomaszowi Dulowi.
Autorami historii toru wyścigowego na Służewcu były również konie z zagranicy. Po sukcesach w Wielkiej Montauciela i Vishnu przyszedł czas na udział konia niezwykłego formatu. Do Warszawy przyjechał ośmioletni Caitano, urodzony w Wielkiej Brytanii, trenowany w Niemczech przez A. Schűtza, dosiadany przez Francuza W. Mogila, własności Japończyka Gary A. Tanaki. Koń startował na paru kontynentach i zainteresowanie jego udziałem było przeogromne. Pracując w Dziale Techniczno-Selekcyjnym pełniłem obowiązki kierownika stajen wyścigowych i w związku z powyższym dostałem polecenie czekania na przyjazd konia. Przed przybyciem Caitano otrzymałem fax z Dyrekcji w Kolonii z prośbą o przygotowanie dla konia boksu z trocinami, nie słomą. Przyjechał gdzieś około północy. Kiedy go wyładowano i zaprowadzono do boksu, to dobrze mu się przyjrzałem. Zrobił na mnie ogromne wrażenie. To była istna maszyna do galopowania – wysoki, prawidłowy, o potężnej kłodzie, wypełniona szyja, mocne stawy, ścięgna jak żylety, a kopyta jak talerze i pomyślałem, że będzie bardzo ciężko. Później przekazano mi paszport konia. Wyścig wygrał w imponującym stylu z dużą swobodą galopując, a od dystansu ok. 1000 m zaczął już gubić konkurentów. Na tysiącach sympatyków Wielkiej War-
szawskiej zrobiło to ogromne wrażenie, a publiczność jak zwykle stanęła na wysokości zadania, nie szczędząc braw niemiecko-francusko-japońskiemu teamowi. Później Caitano potwierdził formę i klasę we włoskim St. Leger.
Po paru latach, jako trzeci w historii po Dipolu i Dżamajce, „trójkoronowany” Intens wygrał również Wielką Warszawską. Ten prywatnej hodowli koń swoim pięknym galopem i nieprawdopodobną szybkością oczarował wszystkich. To była klasa sama w sobie. Zwycięstwo podkreślił fenomenalnym rekordem toru 2’40.3’’, do którego przez 10 lat nikt się nawet nie zbliżył. Intens okazał się zjawiskowym stayerem z niezwykłą szybkością. Do niego należy również rekord na dystansie 2800 m – 2’53.8’’.
Dwa lata później wielki sukces odniósł również koń urodzony w Polsce. Był nim urodziwy Patronus, który wręcz emanował siłą i efektownym galopem. Pięknie i w znakomitym czasie 2’28.6’’ wygrał Derby, klasę potwierdził w Wielkiej Warszawskiej i zasłużenie został wybrany koniem roku.
Jak co roku Wielka Warszawska wywołuje wielkie emocje. Polacy kochają konie, a warszawska publiczność tego dnia jest niezwykła. To również wielkie spotkanie towarzyskie i święto całego środowiska wyścigowego. W tym dniu jak zwykle panuje specyficzna atmosfera, sznyt i elegancja oraz wyjątkowa uprzejmość. Mam nadzieję, że i w tym roku nie ominą nas niezwykłe przeżycia, czar wspomnień i nie zabraknie licznie zgromadzonych warszawiaków. Jak kiedyś mawiał legendarny Stefan Wiechecki-Wiech, prozaik, felietonista, dziennikarz i uosobienie warszawskości: „W życiu prawdziwego warszawiaka liczą się tylko trzy daty: narodziny pierwszego potomka, data Powstania Warszawskiego i data Wielkiej Warszawskiej”.
ANDRZEJ SZYDLIK – Ekspert wyścigowy, rówieśnik Toru Służewiec. Przez całe życie związany ze światem wyścigów konnych. Na początku kariery jeździec amator i pracownik stajni wyścigowej (chłopiec stajenny). Były pracownik stajni w Wiedniu, a później na Torze Służewiec. Były kierownik Działu Selekcji, sędzia na celowniku, handikaper i przewodniczący Komisji Technicznej. Wieloletni szef ekipy na zagraniczne tory wyścigowe oraz komentator i sprawozdawca na Torze Służewiec.
„TO BĘDZIE NIESAMOWITE WSPOMNIENIE”
Między 5 a 8 września Tor Służewiec, jeszcze mocniej niż na co dzień, tętnił miłością do koni. Do Warszawy przyjechała blisko setka zawodników z 17 krajów, którzy rywalizowali w czterodniowych zawodach w skokach przez przeszkody. Podczas wydarzenia rozegrano łącznie 10 konkursów, wśród których najważniejsze były LOTTO Grand Prix i wieńczący cały event wielki finał Europejskiego Pucharu Narodów Longines EEF Series. Zawodnicy znani z europejskich aren, najlepsze konie i sportowa rywalizacja na najwyższym poziomie – Warsaw Jumping po raz kolejny pokazało, że liczy się na międzynarodowej arenie, wspierając rozwój polskiego jeździectwa.
Biało-Czerwoni liczą się w Europie
Wydarzenie było doskonałą okazją dla polskich zawodników, by pokazać się wśród znanych europejskich jeźdźców i zdobywać doświadczenie. Na warszawskiej arenie pojawiło się ponad 20 reprezentantów Polski, w tym dwóch olimpijczyków z Paryża – najlepszy na parkurze w Wersalu Maksymilian Wechta i świeżo upieczony mistrz Polski Dawid Kubiak. Polscy zawodnicy meldowali się kilkukrotnie w czołowej dziesiątce konkursów, a całe Warsaw Jumping rozpoczęło zwycięstwo doświadczonego Jacka Zagora.
Włosi po raz trzeci
W tym roku Warszawa ponownie należała do drużyny z Italii. Po dwóch zwycięstwach w 2021 i 2022 roku, Włosi ponownie pokazali na co ich stać i trzeci raz w historii Warsaw Jumping triumfowali w finale Longines EEF Series. Italię do zwycięstwa poprowadził zespół w składzie: Piergorgio Bucci, Emanuele Camilli, Alberto Zorzi i Giulia Martinengo Marquet.
- Warszawa jest dla nas dobra. Przed startem byliśmy niezwykle zmotywowani, pewnie po części przez historię Włoch związaną z tym miejscem. Wygraliśmy tu już dwa razy, a ja byłam tu, gdy wygrywaliśmy za pierwszym razem. I teraz jestem tu z tym samym koniem, więc to będzie niesamowite wspomnienie. Cieszę się, że znowu jestem w takim miejscu – mówiła członkini najlepszego zespołu tej edycji.
Jedno miejsce – trzy światy
Warsaw Jumping po raz kolejny pokazało, że doskonale łączy ze sobą jeździeckie światy. Równolegle do emocjonujących zmagań na parkurze, na zielonej służewieckiej bieżni toczyły się wyścigi konne. Podczas wydarzenia odbył się także finał ligi Hobby Horse „Skok na Tor”, w której młode pokolenia pasjonatów jeździectwa, mogły wystąpić na arenie Warsaw Jumping. Nie zabrakło także takich atrakcji, jak strefa wystawców, Art Arena oraz strefa relaksu w służewieckim parku – każdy gość Warsaw Jumping znalazł tu coś dla siebie.