



BRANŻOWE
WYŚCIGOWI
WYŚCIG
Zdjęcie na okładce: fot. QREC
Z Dominikiem Nowackim, Dyrektorem Toru Wyścigów Konnych
Służewiec, rozmawia Hanna
Zalewska
Niewątpliwie największym przedsezonowym sukcesem organizatora wyścigów konnych na Torze Służewiec jest potwierdzenie nadania Wielkiej Warszawskiej rangi Listed. To bardzo szczęśliwa informacja dla całej naszej branży wyścigowej, ale przede wszystkim dla Toru Wyścigów Konnych Służewiec, ponieważ Wielka Warszawska to nasza sztandarowa gonitwa. To niezwykle prestiżowe wyróżnienie. Wielka Warszawska dołącza do grona najbardziej cenionych na świecie gonitw dla koni pełnej krwi. Z jednej strony to ogromna gratyfikacja, a z drugiej niebywała szansa biznesowa dla polskiego świata wyścigowego. Nic nie dzieje się bez przyczyny. Nadanie statusu Listed to efekt wieloletnich starań zarówno Totalizatora Sportowego, jak i Polskiego Klubu Wyścigów Konnych. W tym roku królowa służewieckich gonitw może pochwalić się pulą na poziomie prawie pół miliona złotych! Odpowiednio wysokie premie finansowe będą utrzymywane także w kolejnych sezonach. Przyznając status Listed, European Pattern Commitee bierze pod uwagę nie tylko wysokość puli nagród. Liczą się również ratingi wyścigowe koni, które brały udział w poprzednich edycjach gonitwy. Według mnie cichym bohaterem tej sytuacji jest Night Tornado własności Państwa Traka. Dwukrotne z rzędu zwycięstwo w Wielkiej Warszawskiej oraz jego liczne inne, błyskotliwe wygrane z pewnością przyczyniły się do pozytywnej opinii Komitetu.
Prestiż i wyróżnienie to jedno. A jak ta sytuacja może wpłynąć na polskie środowisko wyścigowe?
Przyznanie statusu Listed ma realne przełożenie na miejsce naszych gonitw na europejskiej mapie wyścigowej. Wielka Warszawska stała się naszą wizytówką. Tak jak międzynarodowe
sukcesy Szczepana Mazura powodują zaciekawienie polską branżą wyścigową, a on jest niewątpliwie jej ambasadorem, tak od teraz
Wielka Warszawska będzie magnesem, który przyciągnie uwagę Zachodu.
W mojej ocenie polskie wyścigi mają ogromny potencjał, ale nadal są zbyt hermetyczne i wciąż w za małym stopniu wykorzystują szanse, które daje współpraca zagraniczna. Dzięki otwarciu się na europejski rynek, nowe możliwości zyskają polscy trenerzy. Ponadto im więcej przedstawicieli innych krajów będzie pojawiało się u nas, tym większa szansa dla rodzimych hodowców i właścicieli na sprzedaż polskich koni w atrakcyjnych cenach oraz zdobycie obiecujących prospektów hodowlanych. Wyścigi, tak jak każdy inny biznes, potrzebują relacji.
Nadanie rangi Listed to także zobowiązanie dla naszej wyścigowej rodziny. Oczy zachodniego świata będą teraz bardziej niż kiedykolwiek zwrócone na Polskę. Mam świadomość, że dzień Wielkiej Warszawskiej będzie poddany ocenie pod różnymi kątami. Jestem przekonany o tym, że jako społeczność wyścigowa, wszyscy razem, świadomi naszej odpowiedzialności za promocje polskich wyścigów, zbudujemy tego dnia piękną wizytówkę Polski.
W tym roku Wielka Warszawska odbędzie się 1 października. Będzie to 110. edycja tej słynnej gonitwy. Zapowiada się wielkie święto wyścigów. Już dziś serdecznie Państwa zapraszam na Tor Służewiec!
Po trwającej przeszło pięć miesięcy przerwie zimowej, w kwietniu wyścigi wrócą na polskie tory. W tym roku dwa najważniejsze hipodromy rozpoczną rywalizację na zielonej bieżni w ten sam weekend – Warszawa w sobotę 22 kwietnia, a Wrocław w niedzielę 23 kwietnia. Nie będzie to jedyna dwudniówka, podczas której oferta tych hipodromów będzie się uzupełniała. Jak co roku organizatorzy na Służewcu i Partynicach będą rywalizowali, również między sobą, o stworzenie jak najlepszych imprez wyścigowych, ale zapowiadana jest też współpraca mająca na celu rozegranie spójnego sezonu.
Wielkie mityngi solą warszawskich wyścigów Podobnie jak rekordowy w XXI wieku pod względem frekwencji na torze i obrotów w totalizatorze sezon 2022, rozpoczynający się w kwietniu sezon 2023 będzie charakteryzował się skumulowaniem wielkich wydarzeń w jednodniowe gale.
Zaplanowano 46 dni wyścigowych, a w każdym miesiącu będzie przynajmniej jedno takie wydarzenie.
Już pierwszy dzień sezonu wyścigowego przyniesie nam rozpoczęcie Drogi do Derby. Rozegrana zostanie, będąca ważnym sprawdzianem przed klasykami na milę, Nagroda Strzegomia , test dla trzyletnich klaczy z zaplecza czołówkiNagroda Dżamajki - oraz Nagroda Generała Władysława Andersa, której ostatni dwaj zwycięzcy - Guitar Man i Jolly Jumper - triumfowali później w pierwszą niedzielę lipca w Westminster Derby.
Kolejny etap derbowej ścieżki odbędzie się 13 maja, w dzień rozgrywania pierwszych gonitw klasycznych - Westminster Rulera i Westminster Wiosennej . Oprócz rywalizacji koni trzyletnich będziemy mogli podziwiać w akcji czołówkę koni czteroletnich i starszych w Nagrodzie Golejewka, a specjaliści od najkrótszych dystansów rozegrają Nagrodę Jaroszówki. W ten dzień będziemy świadkami rywalizacji większości koni, które już do końca sezonu będą walczyły o laury w najważniejszych gonitwach.
Trzeci etap Drogi do Derby rozegrany zostanie 10 czerwca. To wtedy poznamy zwycięzców najbardziej prestiżowych sprawdzianów przed wyścigiem o błękitną wstęgę: Nagrody Iwna i Nagrody Soliny. Do Derby zostaną już tylko trzy tygodnie! Najlepsze konie starszych roczników będą walczyły o Nagrodę Haracza i Nagrodę Widzowa.
Zanim przejdziemy do finału Drogi do Derby, powiedzmy kilka słów o alternatywnej ścieżce. Trenerzy i właściciele, którzy z jakichś powodów chcą uniknąć rywalizacji w klasycznych terminach, mają do wyboru alternatywę dla koni specjalizujących się w dłuższych dystansach. Mowa oczywiście o dwóch pierwszogrupowych biegach dla trzylatków: Nagrodzie Irandy (30 kwietnia) i Memoriale Jerzego Jednaszewskiego (28 maja). Zwłaszcza Nagroda Irandy zasłynęła w ostatnich latach jako kuźnia późniejszych derbistów. Caccini (2016), Nemezis (2019) i Night Thunder (2020) po starcie w Nagrodzie Irandy obrały na celownik nagrody: Iwna (Caccini i Night Thunder) oraz Soliny (Nemezis), by następnie zwyciężyć w Derby.
Ten wyjątkowy dzień zasługuje na szczególną wzmiankę. Pierwsza niedziela lipca jest synonimem Derby - wydarzenia, którego korzenie, historia i najbarwniejsze wzloty oraz upadki sprawiają, że nie ma podobnego do siebie w całym kalendarzu wyścigowym. Jak co roku na torze pojawią się ludzie świata kultury, sportu, polityki i biznesu. Królować będą oczywiście
konie, ale niejeden gość przyjdzie, by choć przez chwilę skraść uwagę obiektywów. W ten dzień nie tylko wypada być. W ten dzień trzeba się pokazać! Od strony sportowej będzie wszystko, co potrzebne, by stworzyć wielkie widowisko. Dla trzyletnich koni rozegrany zostanie najważniejszy wyścig w sezonie – Nagroda Westminster Derby. Najlepsi specjaliści od długich dystansów wśród koni starszych powalczą o Nagrodę Prezesa Totalizatora Sportowego, a dla koni preferujących dystanse do 1600 metrów zaplanowano Memoriał Fryderyka Jurjewicza.
Po derbowej niedzieli nastąpi przerwa na Torze Służewiec. Na dwa kolejne weekendy wyścigowy świat przeniesie się do Sopotu. Tych, którzy już byli na wyścigach w nadmorskim kurorcie, nie trzeba zachęcać, żeby tam się ponownie pojawić. Ci, którzy jeszcze nie odwiedzili trójmiejskiego hipodromu, mogą być miło zaskoczeni fantastyczną atmosferą na torze i żywiołowym dopingiem publiczności. A to wszystko w wakacyjnym klimacie.
Gonitwy dla koni czystej krwi arabskiej Powrót wyścigów do Warszawy rozpocznie się od razu od wysokiego C. Podczas dwudniówki 22-23
lipca zostanie rozegrane Derby Arabskie i to jest dobry moment, żeby przedstawić największe wydarzenia dla „najszybszych spośród najpiękniejszych” koni. Do Derby konie arabskie będą podążały przez Nagrodę Janowa (25 czerwca) - sprawdzian generalny na naprawdę długim dystansie (2600 m). Kolejną obowiązkową datą będzie 20 sierpnia. To wtedy rozegrane zostaną wyścigi w ramach Dnia Arabskiego. Program mityngu wypełniony jest gonitwami imiennymi, a najważniejsze z nich to: Nagroda Europy, Traf Warsaw Mile i Nagroda Białki. Pod koniec sezonu rozegrana zostanie Nagroda Porównawcza – jedyny wyścig w roku, w którym trzyletnie konie arabskie mogą się sprawdzić z czołówką starszych wyścigowców.
W telegraficznym skrócie przedstawimy kolejne duże dni wyścigowe, by przejść do Wielkiej…
Solą wyścigów jest rywalizacja między rocznikami. Pierwszą okazją na konfrontację w dystansie będzie zaplanowana na 30 lipca Nagroda Kozienic . Tego samego dnia, w Nagrodzie Liry (Oaks), poznamy najlepszą trzyletnią klacz. Duże emocje czekają w Westminster Day – 2 września. To właśnie wtedy zostanie rozegrany jeden z najważniejszych (obok Nagrody Kozienic) wyścigów porównawczych na średnim dystansie – Westminster Freundschaftspreis
Przed szansą na niebywały wyczyn może stanąć Timemaster, który wygrał już trzy edycje tej gonitwy! Nie mniej interesująco zapowiada się ostatni wyścig klasyczny sezonu - St. Leger. Jeżeli któremuś trzylatkowi uda się wygrać nagrody Westminster Rulera i Westminster Derby, to tego dnia będzie walczył o tytuł konia trójkoronowanego.
Wielka Warszawska naprawdę wielka! Mimo że sezon trwać będzie jeszcze przez półtora miesiąca, to właśnie podczas dnia rozgrywania Wielkiej Warszawskiej prawdopodobnie zapadną końcowe rozstrzygnięcia, które przesądzą choćby o tytule Konia Roku. W sezonie 2023 nasz sztandarowy wyścig został przyjęty do międzynarodowego grona gonitw Pattern. To wyjątkowe wyróżnienie, można powiedziećznak jakości, jest zasługą wieloletnich starań ze strony organizatora i Polskiego Klubu Wyścigów Konnych, ale też polskich trenerów i właścicieli, których konie z sukcesami rywalizowały poza granicami naszego kraju. Wisienką na torcie będzie rekordowa pula, o jaką powalczą konie w tegorocznej Wielkiej Warszawskiej – blisko 480 tysięcy złotych! Podczas dnia Wielkiej rozegrane zostaną wyścigi dla czołówki w poszczególnych kategoriach wiekowych i dystansowych (nagrody: Mosznej, Ministra Rolnictwa i Rozwoju Wsi, Cardei), ale też wracająca na Tor Służewiec płotowa Wielka Służewiecka, która
została zaplanowana we współpracy z Torem
Partynice i umożliwi zaprezentowanie się warszawskiej publiczności najlepszych skoczków.
Zakończenie sezonu
Koniec sezonu na Torze Służewiec zaplanowany jest na 12 listopada. Zgodnie z tradycją przez cały dzień z głośników będziemy mogli usłyszeć najróżniejsze wersje szlagieru „To ostatnia niedziela”, a po raz ostatni bomba pójdzie w górę przed Nagrodą Zamknięcia Sezonu.
WROCŁAW – PARTYNICE
Tor wyścigowy we Wrocławiu jest mekką „gonitw skakanych” w Polsce. Co roku zdobywa nowych kibiców, co przełożyło się na obroty w totalizatorze, które podczas największych wydarzeń doganiają te na Służewcu. Sezon wyścigowy we Wrocławiu rozpocznie się w niedzielę 23 kwietnia, a zakończy 11 listopada. Na rok 2023 zaplanowano 12 dni wyścigowych, podczas których rozegrane zostaną największe wydarzenia dla specjalistów od skoków, jak i szereg gonitw płaskich, z których najwyższą rangę ma zaplanowana na Ladies Day (4 czerwca) Nagroda Konstelacji . Tor Partynice jest też miejscem sprzyjającym rozwojowi młodych jeźdźców. W związku z tym nie zabraknie oczywiście popularnych gonitw uczniowskich.
Tym, co wyróżnia Partynice, są oczywiście gonitwy płotowe i przeszkodowe, więc spójrzmy na najważniejsze imprezy dla skoczków.
W pierwszą niedzielę września rozegrana zostanie Wielka Wrocławska – Nagroda Prezydenta Wrocławia oraz Wielka Partynicka , czyli najwyżej dotowane wyścigi w sezonie. To zdecydowanie jeden z najbardziej widowiskowych mityngów w całym polskim kalendarzu wyścigowym. Nowością będzie połączenie Wielkiej Partynickiej z Wielką Służewiecką w minicykl, co pomoże w promowaniu i nagłaśnianiu obu wydarzeń.
Kolejnym dużym dniem na wrocławskim torze będzie 22 października z Crystal Cupem w roli głównej. To rozgrywany na najdłuższym dystansie (5500 m) wyścig z przeszkodami w Polsce! Podczas tego mityngu poznamy również zwycięzców finałów cykli dla koni 3-letnich (płoty) i 4-letnich (przeszkody).
Rozpoczęcie sezonu wyścigowego w Polsce zbliża się wielkimi krokami! Na przestrzeni całego roku czeka nas wiele atrakcyjnych mityngów i niezapomnianych emocji, ale tym, co śmiało można uznać za przełomowe i bezprecedensowe, jest uzyskanie przez Wielką Warszawską międzynarodowego statusu Listed. To wielkie wyróżnienie, ale też zobowiązanie wobec społeczności wyścigowej i kibiców „sportu królów”.
10.06 Nagroda Iwna, Nagroda Soliny, Nagroda Haracza, Nagroda Widzowa
11.06 Nagroda Kurowzęk
17.06 Dzień Wyścigowy
18.06 Dzień Wyścigowy
19.06 Dzień Wyścigowy
25.06 Nagroda Janowa, Nagroda Ofira
2.07
Westminster Rulera, Westminster Wiosenna, Nagroda Jaroszówki, Nagroda Golejewka
Każdy Dzień Wyścigowy to 8-9 gonitw.
Amir Sword Festival to trzydniowe wydarzenie wypełnione pod korek ciekawymi wyścigami konnymi. W tym roku w dniach 16-18 lutego fani najstarszej dyscypliny jeździeckiego świata mogli emocjonować się za sprawą aż 26 gonitw, których łączna pula nagród sięga 10 milionów dolarów. Podczas festiwalu Szczepan Mazur startował aż dwadzieścia razy. To oznacza, że podczas najważniejszego wydarzenia wyścigowego w Katarze, na które licznie przyjechali najlepsi europejscy dżokeje, Polak był czwartym najchętniej wybieranym jeźdźcem.
Najważniejsze gonitwy na świecie podzielone są na specjalne, uznawane na arenie międzynarodowej kategorie, oddające ich poziom. Zarówno w przypadku wyścigów koni pełnej krwi angiel -
skiej, jak i czystej krwi arabskiej, ta kategoryzacja jest jednakowa. Dla gonitw koni pełnej krwi angielskiej dokonuje jej komisja European Pattern Commitee, powoływana przez International Federation Horseracing Authorities, a dla koni
czystej krwi arabskiej Pattern Race Committee IFAHR (International Federation of Arabian Horse Racing).
Wszystkim sklasyfikowanym przez te organizacje gonitwom nadawany jest status Pattern.
Oznaczenie „G1“ przysługuje wyścigom najwyższej rangi. Następne są oznaczenia „G2“
i „G3“, a za nimi „L“, czyli Listed. W roku 2023 po raz pierwszy oznaczenie Pattern otrzymała gonitwa dla koni pełnej krwi angielskiej organizowana w Polsce - Wielka Warszawska od tego roku jest wyścigiem rangi Listed. Dla koni czystej krwi arabskiej w Polsce mamy już dwie gonitwy rangi Listed oraz nawet jedną
G3 - Nagroda Europy.
Podczas Amir Sword Festival odbyły się dwie gonitwy rangi G1 (HH The Amir Sword
i Qatar International Cup) oraz jedna Listed (Sprint Cup), wszystkie dla koni czystej krwi arabskiej. W najważniejszym wyścigu festiwalu - HH The Amir Sword - nie mieliśmy przyjemności oglądać polskiego czempiona, ale było to możliwe w obu pozostałych przypadkach.
W gonitwie Sprint Cup (Listed) rozgrywanej na dystansie 1200 metrów, Szczepan Mazur dosiadał klaczy AJS Berline i mimo tego, że sześciolatka nie była zaliczana do grona faworytów, to polski dżokej niemal zdołał poprowadzić ją do zwycięstwa. Od pierwszego miejsca w piątkowej gonitwie z pulą nagród równą 200 tysięcy dolarów dzieliła go zaledwie długość końskiej szyi.
Szczęście uśmiechnęło się do Mazura następnego dnia przy milerskiej gonitwie rangi G1 z pulą nagród w wysokości pół miliona dolarów. Szczepan Mazur w pięknym stylu pokonał trzynastkę koni oraz dżokejski crème de la crème i triumfował na grzbiecie pięcioletniego ogiera AJS Saaeq.
Było to zwycięstwo szczególne. Duet w składzie AJS Saaeq i Szczepan Mazur wygrał tę gonitwę łatwo. Nic dziwnego, że polski dżokej jest zadowolony - nieczęsto wygrywa się G1, szczególnie podczas tak hucznego wydarzenia.
Sezon wyścigowy w Katarze jeszcze się nie skończył. Szczepan Mazur będzie miał okazję ścigać się na Bliskim Wschodzie do 24 kwietnia. Wyścigi rozgrywane są tam cyklicznie, zazwyczaj dwa razy w tygodniu, przeważnie w środowe i czwartkowe popołudnia. Kibice mogą śledzić starty Szczepana za darmo, za pośrednictwem oficjalnych kanałów Qatar Racing & Equestrian Club.
Ze Szczepanem Mazurem, zwycięzcą Qatar International Cup (G1), rozmawiają Michał Celmer i Annamaria Sobierajska
Podczas trzydniowego festiwalu rozgrywanego w Dosze mogliśmy oglądać w akcji najlepszych dżokejów zarówno z Bliskiego Wschodu, jak i europejskich gwiazd, które przyjechały specjalnie na to wydarzenie. Szczepan Mazur został doceniony i brał udział w wielu gonitwach, z czego dwie udało mu się wygrać, w tym jeden bardzo ważny i prestiżowy - Qatar International Cup (G1 - 1600 m) z pulą nagród równą pół miliona dolarów.
Z perspektywy polskich kibiców Amir
Sword Festiwal to jedno z najważniejszych wydarzeń w sezonie w Katarze, na miejscu też je tak postrzegacie?
Tak, jest to najważniejszy mityng sezonu niemalże dla każdego miłośnika wyścigów w Katarze.
Czy w stajni razem z trenerem i właścicielem od dawna myśleliście o tym festiwalu i specjalnie pod niego szykowaliście konie?
W większości przypadków dokładnie tak było.
Latamah i AJS Saeeq wcześniej nie pokazały pełni swoich możliwości. Były szykowane właśnie pod kątem tego wydarzenia i spisały się
na medal. Oprócz nich bardzo dobrze biegała też AJS Berline, ale jest charakterna i nie oczekiwaliśmy po niej zbyt wiele, a jednak dała nam dużo radości i ciekawą perspektywę na przyszłość (AJS Berline nieoczekiwanie zajęła drugie miejsce w wyścigu Sprint Cup o randze Listed, walkę o zwycięstwo przegrała zaledwie o szyję - przyp. red).
Współpracujesz z AJS Stud i widać tego efekty. W tak ważnym festiwalu miałeś dosiad prawie w każdym wyścigu. Jak razem z trenerem i właścicielem oceniacie starty podczas tych trzech dni?
Trener jest zadowolony. W wyścigach, w których mieliśmy wysokie oczekiwania, konie im sprostały. Podsumowując cały mityng, trzeba przyznać, że jesteśmy zadowoleni z wyników. Odnieśliśmy dwa zwycięstwa, a dodatkowo udało się także wywalczyć cenne płatne miejsca.
Czy sukcesy klaczy Latamah i ogiera AJS Saaeq były dla Was zaskoczeniem?
Raczej mieliśmy takie nadzieje. Wierzyliśmy w te konie, ale jednocześnie wiedzieliśmy, że będą musiały się mierzyć z naprawdę mocną konkurencją. Na wyścigi podczas Amir Sword Festival konie zazwyczaj są w topowej formie.
Wygrałeś wyścig rangi G1 na AJS Saaeq, gdy na koniach obok jechali najlepsi jeźdźcy z Europy i Bliskiego Wschodu. To już drugi sukces w Twojej dotychczasowej karierze w gonitwie tej rangi, czy uważasz go za swój największy sukces?
Zdecydowanie. To na pewno mój największy sukces w karierze. Wcześniej wygrałem wyścig rangi G1 dla koni arabskich w Abu Dhabi, ale nie był on aż tak prestiżowy, jak Qatar International Cup.
Czy uważasz ten sukces za duży krok w swojej karierze?
Tak i to bez dwóch zdań.
Apetyt zawsze rośnie w miarę jedzenia. Bardzo liczę na więcej sukcesów rangi Qatar International Cup. Aktualnie mam możliwość jazdy na ogierze AJS Saaeq, na którym takie zwycięstwa są realne. Z trenerem Mohammedem
H. K. Al Attiyah liczymy na kilka ciekawych gonitw. Ten koń cały czas się rozwija, z każdym wyścigiem daje nam więcej i więcej, pokazując swoje możliwości. Trener wstępnie planuje start w wyścigu Dubai Kahayla Classic w dzień Dubai World Cup. Jeżeli zaplanowany wyścig pójdzie dobrze, AJS Saaeq pojedzie do
Anglii, aby także sezon letni aktywnie wykorzystać. Zarówno w Dubaju, jak i w Europie ja będę go dosiadać w kolejnych startach. Do końca kwietnia jestem w Katarze, a później pojadę do Hanoweru do stajni trenera Bohumila Nedorostka. Konie pod jego opieką wygrywały już duże gonitwy, także te ze statusem Pattern. Będę tam jeździł na pierwszą rękę. Jest to dla mnie przyszłościowa oferta. Jeżeli nie będzie to kolidowało ze startami stajni trenera Nedorostka, z chęcią będę przyjeżdżał na duże gonitwy do Polski. Może trener będzie chciał przywozić konie na Służewiec na nasze największe wyścigi.
ALEKSANDRA OWSIAK
Gdy podczas wizyty na warszawskim Służewcu na padoku widzimy konie z różowymi podkładami pod siodłami, to wiemy, jakie widowisko na nas czeka. Za chwilę wierzchowców będą dosiadały dziewczyny, niesamowicie odważne amazonki, na co dzień walczące ramię w ramię z mężczyznami, którzy zdominowali świat wyścigów. W „różowych gonitwach” rywalizują one wyłącznie z innymi przedstawicielkami swojej płci. „Siła jest kobietą” - to myśl przewodnia, która doprowadziła do powstania na Torze Służewiec cyklu gonitw tylko dla kobiet - Women Power Series.
Wsezonie 2023 po raz czwarty będziemy mogli obserwować zmagania amazonek na bieżni, ale tym razem nie tylko w miejscu powstania tego projektu. Women Power Series dotrze na sopocki Hipodrom oraz na wrocławskie Partynice. W tym roku zaplanowanych jest aż 8 gonitw, z czego 6 odbędzie się na Służewcu oraz po jednej na wyżej wymienionych torach.
Temat marginalizowania roli kobiet w sporcie kojarzy się zazwyczaj z niższymi nagrodami i zarobkami sportsmenek, ale to tylko wierzchołek góry lodowej. Jest to duże wyzwanie dla profesjonalistek oraz dziewczyn dopiero rozpoczynających karierę. Pomysł na serię WPS zapoczątkowała chęć popularyzacji wyścigów konnych w Polsce oraz zwiększenia znaczenia roli kobiet w tej rywalizacji. Były to dwa główne powody, dzięki którym cykl tylko dla kobiet na stałe zagościł w planie gonitw. Jest on mocno różnorodny pod kątem rodzajów i dystansów wyścigów, aby każda z kobiet biorących w nim udział, mogła pokazać się od jak najlepszej, sportowej strony. Seria tych wyścigów ma wyłonić zwyciężczynię, która zostanie oficjalnie nagrodzona podczas Gali Zakończenia Sezonu 2023 specjalnym wyróżnieniem.
Pojawienie się tej serii w sopockim oraz wrocławskim planie gonitw to nowość, która przyczyni się do zwiększenia możliwości startu amazonkom, które zwykle nie ścigają się na służewieckiej bieżni. Poszerzy to ich możliwości w pozyskaniu liczby dosiadów oraz zebraniu cennego doświadczenia. Dodatkowo, jedna z gonitw odbędzie się podczas Ladies Day na Partynicach, gdzie idealnie wpisze się w klimat tego dnia. W tym sezonie na wyłonienie zwyciężczyni serii będziemy czekać dłużej. Została zwiększona liczba gonitw. W porównaniu do sezonu 2022, kiedy odbyło się 5 wyścigów dla kobiet, tym razem dziewczyny obserwować będziemy mogli aż 8 razy!
PŁASKICH
Idąc za ciosem, na Służewcu postawiony zostanie kolejny krok w stronę zwiększenia znaczenia kobiet w wyścigach. Women Power Series nie poprzestaje na gonitwach płaskich. Poza kwalifikacją, ale jednak w duchu serii zobaczymy dzielnie walczące powożące w wyścigu kłusaczym.
CORAZ WIĘKSZE ZNACZENIE SERII
Women Power Series nie uszło uwadze marce zegarmistrzowskiej Longines, która przygotowała nagrodę specjalną w postaci zegarka dla zwyciężczyni serii w 2022. Jest to duże wyróżnienie, wiedząc, jaką renomą cieszy się ta marka przy wydarzeniach nie tylko wyścigowych, ale i jeździeckich.
PO RAZ TRZECI SIĘGNIE
PO ZWYCIĘSTWO W SERII?
W sezonach 2020 oraz 2022 zwyciężczynią była Daria Pantchev. Jej znaczna przewaga nad rywalkami utwierdziła wszystkich w przekonaniu, że jest nieustraszoną, utalentowaną sportsmenką. W pierwszej trójce przez ostatnie trzy sezony plasowała się również Karolina Kamińska, która w trakcie trwania cyklu nie raz wychodziła na prowadzenie w rankingu. W 2021 roku swój świetny sezon odnotowała Joanna Wyrzyk, która zapisała się na kartach historii, zwyciężając gonitwę Westminster Derby, ale również cykl Women Power Series. Która z dziewczyn tym razem wyprzedzi wszystkie rywalki? Zmagania rozpoczną się już 13 maja na Torze Służewiec.
Z Joanną Rychlak , jeźdźcem wyścigowym, rozmawia Annamaria Sobierajska
O wyścigowych początkach, marzeniach, porozumieniu z końmi i trudach codziennej pracy w stajni rozmawiamy z Joanną Rychlak, która w sezonie 2022 uplasowała się na 3. stopniu podium w cyklu Women Power Series.
Jak i kiedy zaczęła się Twoja przygoda z końmi i wyścigami?
Tak naprawdę zaczęłam jeździec konno bardzo, bardzo szybko, bo już w wieku czterech lat siedziałam na kucykach. Także rozwijam już swoją pasję od ponad dwudziestu lat. Przez jakiś czas miałam swoje konie, chociaż trwało to dość krótko. Jak tylko zaczęłam dobrze jeździć, stało się dla mnie jasne, że jazda wyścigowa to coś, o czym marzę. Tak naprawdę od 15. roku życia uczyłam się jeździć i trenowałam dość solidnie w stajni pana Romana Piwko. Chodziłam na treningi przed i po szkole. Uwielbiałam to! Potem skończyłam technikum i przeprowadziłam się do Wrocławia. Minęły już cztery lata, od kiedy pracuje w stajni wyjściowej na Torze Partynice.
Wspomniałaś o technikum - skończyłaś szkołę o profilu związanym z końmi? Tak, uzyskałam tytuł technika agrobiznesu.
Jak to się stało, że trafiłaś ostatecznie do Wrocławia, a konkretnie do stajni Roberta Świątka?
Zaczęło się od tego, że wygrałam kiedyś gonitwę na koniu Izakaya trenowanym przez Roberta Świątka. To było jedyne zwycięstwo tej klaczy.
I od tego momentu złapaliśmy z trenerem bardzo dobry kontakt. Tak naprawdę wszystko to zaczęło się za sprawą przypadku w 2019 roku i trwa do dziś.
Kiedy opowiadałaś mi o swoich początkach, nie sposób nie zauważyć, że byłaś malutką dziewczynką. Wspomniałaś, że miałaś wtedy 4 lata. Rozumiem, że to rodzice Ci pomogli i wspierali Cię w rozwoju w tej dyscyplinie?
Dokładnie tak. Do 18. roku życia zawozili mnie do stajni dzień w dzień - świątek, piątek czy niedziela. Zawsze mnie wspierali i wiedzieli, jakie to jest dla mnie ważne, także z całego serca bardzo im za to dziękuję.
Twoi rodzice byli związani z końmi? Nie, nikt z mojej rodziny nigdy nie był związany z jeździectwem czy wyścigami. Może dziadek lub babcia mieli jakieś konie, ale poza tym jestem rodzynkiem w rodzinie, który związał się z wyścigami konnymi.
Jak wyglądały Twoje początki w stajni Romana Piwko?
Pamiętam, że od samego początku było bardzo ciekawie. Zawsze coś się działo, zawsze gdzieś kucyki czy hucuły wywoziły mnie na drugi koniec padoku, ale od samego początku byłam bardzo zawzięta i nigdy nie dawałam sobie wejść na głowę. Konsekwentnie dążyłam do swojego celu. Mimo młodego wieku, od zawsze wiedziałam, czego chcę.
To jakie wyznaczałaś sobie cele?
W tym czasie istotne dla mnie było nauczyć
się dobrze jeździć. I złapać jak najlepszą więź z koniem, zaprzyjaźnić się z nim. To było dla mnie najważniejsze.
Następnie przyjechałaś na Partynice. Warto wspomnieć, że pan Roman także jest związany z wyścigami. Czy w jego stajni uczyłaś się jazdy wyścigowej?
Tak. W wieku szesnastu lat jeździłam w stajni u pana Romana, w tym czasie wygrałam trzy lub cztery wyścigi. Swoje pierwsze kroki związane ze ściganiem się i pierwsze starty miałam właśnie u niego.
Później postanowiłaś przenieść się do Wrocławia nas stałe. Po ukończeniu technikum trafiłaś na stałe do stajni Roberta Świątka. Jak wyglądały Twoje początki?
Na początku było mi dość ciężko. Przede wszystkim nie umiałam przyzwyczaić się do całkiem innego rytmu pracy. U pana Romana było mniej koni, a czasu na pracę z nimi więcej. We Wrocławiu to już całkiem co innego. Jazda jest szybsza, dłuższa pod względem czasu i dystansu. Potrzebowałam chwili, żeby się przestawić i przyzwyczaić.
A poza organizacją pracy coś było dla Ciebie jeszcze rzeczywistym wyzwaniem?
Myślę, że nie, chociaż może jedynie to, że pracowałam z większą liczbą osób. U pana Romana było nazwijmy to dość kameralnie. Byliśmy tam w zamkniętym gronie. Sama też byłam raczej zamkniętą w sobie i nieśmiałą osobą. Gdy trafiłam do Wrocławia, musiałam otworzyć się na świat i na ludzi. Teraz, kiedy patrzę na siebie z perspektywy czasu, wiem, że dało mi to dużo i bardzo mnie rozwinęło.
Opowiedz proszę, jak wygląda współpraca z trenerem? Zmieniłaś miejsce pracy, ale zmieniłaś także trenera. W stajni, jakby nie było, spędza się kilka godzin dziennie. W trakcie sezonu jest spory pośpiech, żeby zdążyć przed dniem wyścigowym, ponadto pojawia się także presja związana z wynikami. Jak wyglądają Twoje relacje z trenerem? Powiem szczerze, że od samego początku to były bardzo dobre relacje i tak jest do dzisiaj. Naprawdę z trenerem Robertem bardzo dobrze się rozumiemy. Pamiętam, że od pierwszego dnia czułam w nim bardzo duże wsparcie zarówno podczas pracy treningowej, jak i podczas wyścigu. Naprawdę bardzo mi pomaga.
Na czym to wsparcie polegało? Co jest potrzebne jeźdźcowi ze strony trenera, żeby czuć się dobrze i żeby wciąż poprawiać swoje wyniki?
Przede wszystkim od samego początku bardzo wiele rzeczy tłumaczył. Oglądaliśmy wspólnie dany wyścig, na kartce rysowaliśmy poszczególne pozycje, potencjalne sytuacje, w jakich mogę się znaleźć i to wszystko bardzo ułatwiało mi później odnalezienie się w gonitwie. Dużo ze sobą rozmawialiśmy. Tak naprawdę każdy etap ze mną omawiał, co źle zrobiłam, a co dobrze. I co najważniejsze, wszystko co miał mi do przekazania, mówił w spokojny i przystępny sposób.
Na jakim etapie swojej kariery teraz się znajdujesz?
Myślę, że teraz jest to już dość zaawansowany etap. Dużo zrozumiałam. Bardzo dużo zrobiłam dla siebie. Już blisko 5 lat jeżdżę we Wrocławiu, każdego dnia dojeżdżając 60 kilometrów w jedną stronę. To dla mnie spory wysiłek, który jednocześnie pokazuje moją determinację w dążeniu do celów, które sobie wyznaczam. Ale żeby jednoznacznie określić jaki to jest etap, nawet nie wiem, jakiego dokładnie słowa użyć.
Bardzo mnie ciekawi jedna rzecz. Powiedziałaś, że dojeżdżasz 60 kilometrów dziennie. Sama praca nie jest najłatwiejsza, bo wymaga dużego nakładu fizycznego i mentalnego. Powiedz proszę, skąd bierzesz siłę i motywację?
Myślę, że to wszystko bierze się z mojego charakteru. Z determinacji, że tego właśnie chcę, że wstanę o 4:00 i jadę do pracy, bo uwielbiam to, co robię. Czasami, jak każdy miewam ciężkie dni, czy dokuczają nam mrozy albo 35-stop -
niowy upał w lato, ale zagryzam zęby i idę, bo to kocham.
Zatrzymajmy się przy tym na chwilę. Co najbardziej lubisz w swojej pracy? Co najbardziej Cię cieszy w takim codziennym życiu w stajni?
Praca z koniem i to zrozumienie między nami. Jak trenuję i skaczę przez przeszkody czy płoty, ten moment, kiedy nam razem wychodzi, to dodaje mi energii do dalszego działania.
Brałaś udział w serii wyścigów dla dziewczyn - Women Power Series. Zawsze w rankingach tej serii lokowałaś się na wysokich pozycjach w klasyfikacji. Jakie są Twoje wrażenia z tej serii i konkretnie tych wyścigów? Bardzo dobrze wspominam te gonitwy. I wbrew pozorom jest to coś innego, bo rywalizacja jest bardziej wyrównana. Kiedy ścigamy się między kobietami, to jest inaczej. Jest między nami duża wspólnota. Wspieramy się nawzajem i rozmawiamy ze sobą przed wyścigami. A na koniec to jest naprawdę świetna zabawa.
Czyli jesteś zwolenniczką tej serii?
Zdecydowanie!
Czy mimo takich inicjatyw jak Woman Power Series, uważasz, że wyścigi są zdominowane przez mężczyzn?
Myślę, że nie. Pod tym względem kobiety też dają radę i mogą rządzić na torze.
O Twojej codziennej pracy już trochę rozmawiałyśmy. Jeśli chodzi o gonitwy, czy pamiętasz swoją pierwszą?
Pamiętam doskonale swój pierwszy wyścig. Chociaż może nie aż tak doskonale (śmiech)! Bardzo dobrze pamiętam za to swój pierwszy wygrany wyścig. W debiucie kompletnie się nie stresowałam i to było dla mnie niesamowite. Tak długo czekałam na ten moment, że jak wsiadłam na konia na padoku, pierwsze co zrobiłam, założyłam okulary, bo byłam tak bardzo podekscytowana, że to już zaraz. No i jak wystartowałam z maszyny, pamiętam, że w głowie miałam tylko wyjątkowe wrażenie - „W końcu udało się!”. Które miejsce zajęłam?
Nie pamiętam, ale byłam w środku stawki mniej więcej. Przebiegu samej gonitwy nie za bardzo pamiętam. W pamięci bardziej został mi forkenter i moment, kiedy ruszyłam do maszyny startowej.
A pierwsza wygrana gonitwa?
To był pierwszy dzień wyścigowy na Partynicach w sezonie 2017 i pierwszy wyścig rozpoczynający sezon. Gonitwa bardzo dobrze obsadzona. Jednym z jeźdźców był tam nawet Szczepan Mazur. Było to dla mnie bardzo motywujące – pierwsza wygrana i z takimi wyścigowymi gwiazdami!
Dziękuję za rozmowę i życzę dalszych sukcesów!
Z Ryszardem Jasiukiewiczem, sędzią wyścigowym, rozmawia Jan Zabieglik
W historii polskich wyścigów, jako wyjątkowy rekordzista, już zapisał się Ryszard Jasiukiewicz (rocznik 1959), który od 1990 roku nieprzerwanie jest sędzią starterem na Służewcu. 22 kwietnia rozpocznie on swój 34. sezon na startowym podeście.
Zaczął Pan karierę startera, mając 31 lat. Czym zajmował się Pan wcześniej i czy wyścigi konne były również wtedy w kręgu Pańskich zainteresowań?
Moją pierwszą pasją była piłka nożna. Mając 12 lat, pomyślnie zdałem sprawdziany do najmłodszej drużyny trampkarzy Legii Warszawa i następnie grałem w starszych grupach wiekowych tego klubu. Po czterech latach zostałem powołany do reprezentacji Polski juniorów do lat 16. Potem grałem już zawodowo w stołecznych drużynach: w trzecioligowym Polonezie, następnie w drugoligowym Hutniku, z którym zdobyłem tytuł króla strzelców (występowałem na pozycji środkowego napastnika, trenerem był wtedy przyszły selekcjoner reprezentacji Polski Jerzy Engel). Na koniec kariery w Polsce z Jagiellonią Białystok awansowałem do ekstraklasy. Miałem także roczny epizod pobytu w RFN, gdzie również grałem w piłkę. Wróciłem jednak w końcu 1989 roku, gdyż zachorowała nasza córeczka. Nie chciałem mojej żony Moniki pozostawić samej w tej trudnej sytuacji. Rodzina zawsze była i jest dla mnie najważniejsza.
Natomiast jeśli chodzi o mój związek z wyścigami, to jest on, że tak powiem, najbardziej naturalny i emocjonalny, gdyż pochodzę z rodziny wyścigowej i od dzieciństwa mieszkam
na terenie toru, na tzw. górce. Moim dziadkiem ze strony mamy był Michał Molenda, najpierw jeździec, a potem pod koniec lat 30. i po wojnie do 1957 roku wyróżniający się trener. Przygotowywane przez niego ogiery Colt i Rumor zajęły odpowiednio pierwsze i trzecie miejsce w historycznych Derby, rozegranych już na otwartym
3 czerwca 1939 roku torze na Służewcu. Tego drugiego dosiadał początkujący wtedy jeździec, syn dziadka Michała, Stanisław, czyli mój wujek. Z uwagi na wysoki wzrost i wagę, tylko sporadycznie w latach czterdziestych brał on udział w wyścigach. Ale pracując w stajni swego ojca, którego konie jeszcze dwukrotnie wygrały Derby (Szczecin w 1949 roku i Peary w 1957 roku), okazał się bardzo pojętnym uczniem. Dwa lata po przejęciu przez niego po Aleksandrze Pacurce golejewskiej stajni, czyli od 1962 roku, rozpoczęła się wspaniała zwycięska passa. Pierwszym derbistą był Humbug, a rok potem Hubert. Do Stanisława należą niepobite do dziś rekordy: trzy zwycięstwa Derby z rzędu: Erotyk - 1968, Kadyks - 1969 i Taormina - 1970, oraz cztery w Wielkiej Warszawskiej: Dolores - 1967, dwukrotnie Erotyk - 1968-69 i Driada - 1970. W sumie trenowane przez mojego wujka konie wygrały dziewięć razy Derby i siedmiokrotnie Wielką Warszawską. Te rekordy (na odpowied -
nio 13 i 10) poprawił Andrzej Walicki, który przez pierwsze 20 lat kariery także otrzymywał konie z Golejewka. Jednak należy podkreślić, że dużo młodszy pan Andrzej jeszcze w ubiegłym
sezonie prowadził stajnię, a wujek Stasio przeszedł na emeryturę w 1987 roku! Zmarł w wieku
95 lat - w 2017 roku.
Grałem w piłkę, ale kiedy tylko mogłem, byłem obecny jako widz na wyścigach. Za wyścigowym
murem wszyscy mnie znali od małego. Warto jeszcze dodać, że moja żona także wywodzi się
z rodziny wyścigowej. Jej dziadkiem był trener Stefan Stefanowski.
Co sprawiło, że w sezonie 1990 zadebiutował Pan w roli startera? Czy to była Pańska inicjatywa, czy najpierw musiał Pan zdać jakiś egzamin?
Taka propozycja padła ze strony dyrekcji PTWK, jednak najpierw poproszono mnie, żebym podczas przerwy zimowej przed sezonem 1990 poprowadził treningi ogólnorozwojowe
dla jeźdźców. Formalnego egzaminu nie było, lecz zanim po raz pierwszy stanąłem przy starej maszynie startowej, której drzwiczki otwierały się wtedy po naciśnięciu pedału, odbyłem kilka spotkań z legendarnym starterem Jerzym Eliasem. On puszczał starty jeszcze spod lin. Był powszechnie lubiany, miał charyzmę i ogromny autorytet w środowisku wyścigowym. W drugiej połowie lat 80. już nie pracował jako starter. Był felczerem w końskim szpitalu na Służewcu. Mieliśmy ze sobą od lat bardzo dobry kontakt, więc chętnie udzielał mi porad nie tylko przed moim debiutem (pamiętam, że był to bieg dla arabów), ale także w trakcie tego mojego pierwszego sezonu. Pracowałem wtedy razem z Włodkiem Broniszewskim, późniejszym trenerem. Gdy on puszczał konie ze startu, ja byłem kontrstarterem i odwrotnie. Pamiętam, że przez sześć sezonów w latach 90. byłem jedynym starterem. Podobna sytuacja powtórzyła się potem jeszcze kilka razy, np. w ubiegłym roku, kiedy puściłem wszystkich 408 startów!
Czy to znaczy, że na wypadek konieczności (choroba, niedyspozycja) nie był wyznaczony ktoś, kto mógłby Pana zastąpić? Nie, tak nie było. Oczywiście, zawsze był i jest wyznaczony drugi starter. Jednak ja, jako były sportowiec, bardzo staram się dbać o zdrowie i kondycję fizyczną, żeby do takich zastępstw możliwie rzadko dochodziło. Do tej pory, czyli przez 33 lata, mi się udawało. Mam 64. rok na karku, ale utrzymuję się w dobrej formie dzięki ćwiczeniom. Mówiąc żartem, postaram się tak wywindować mój rekord w roli startera, żeby był praktycznie nie do pobicia.
Pomówmy teraz o samych startach. Czy istnieją jakieś regulaminy, określające np. czas załadowania koni do maszyny startowej? Jak długo może biegać po torze koń, który zrzucił jeźdźca podczas forkentru lub uciekł sprzed, lub w ekstremalnym przypadku, już z maszyny, zanim zostanie złapany i doprowadzony na miejsce startu? Kto osta -
tecznie podejmuje decyzję o ewentualnym wycofaniu takiego uciekiniera?
Osobnego regulaminu startowego nie ma, ale oczywiście w prawidłach wyścigowych jest rozdział poświęcony startom. Chociaż oficjalnie w takich przypadkach ogłasza się, że koń został wycofany z dyspozycji startera, to jednak ja takiej decyzji ostatecznie nie podejmuję, bo nie mam możliwości obserwacji zachowań uciekiniera podczas swobodnego galopowania po torze. Robią to natomiast członkowie Komisji Technicznej, którzy oglądają wyścigi przez lornetki z pokoju usytuowanego na górze pomieszczenia z bombą startową. Cały czas jesteśmy w kontakcie radiowym. Komisja Techniczna podejmuje jednak ostateczną decyzję o wycofaniu lub pozostawieniu konia na starcie po konsultacji z dyżurnym lekarzem weterynarii. Jego opinia jest dla stewardów wiążąca.
Ilu ludzi pomaga Panu podczas startów?
To zależy oczywiście od liczby koni w danej gonitwie, ale w sezonie jest zatrudnionych od 12 do 14 osób, wyłącznie mężczyzn, którzy obsługują starty. Podczas pracy mają na głowach kaski i są ubrani w kamizelki ochronne ze względów bezpieczeństwa. Mają oni w większości bogate, wieloletnie doświadczenie zdobyte podczas pracy w stajniach. Wysoko oceniam moją załogę i pragnę podkreślić jej fachowość i zaangażowanie, by wprowadzanie koni przebiegało możliwie szybko, bo udany start, to szybki start.
Dlaczego niektóre konie tracą na starcie, czyli ruszają z mniejszym lub większym opóźnieniem?
Bywają takie, które z oporami wchodzą do boksów i opornie startują. Zwłaszcza niektóre młode konie, jeszcze nieobyte z maszyną startową, ruszają z opóźnieniem, bo już samo głośne otwarcie drzwiczek powoduje u nich odruch cofania się.
Kontrstarter stoi 80 m od maszyny startowej. Jak duża strata powoduje, że daje mu Pan znak, żeby machnął chorągiewką, co oznacza, że koń jest uznany za pozostawionego na starcie?
W tym przypadku też nie ma reguły i właściwie w takich sytuacjach zawsze staję przed dylematem, bo przecież muszę podjąć decyzję w ułamku sekundy. Łatwiej mi przychodzi pozostawienie w wyścigu konia, który ruszył fot.
z opóźnieniem, z biegu rozgrywanego na dłuższym dystansie, powiedzmy od 1600 m wzwyż. Dobry koń, jeśli straci nawet kilka długości, może je łatwo odrobić, bo zwykle tempo na początku bywa niezbyt szybkie. Nie mogę pochopnie odbierać koniowi szans na dobre miejsce, albo nawet na zwycięstwo. Jednak na dystansach krótkich, od 1000 do 1400 m, o koniu, który rusza ze stratą kilku długości, mówi się często, że przegrał już na starcie. Takich zdarzeń nie da się uniknąć, bo koń wyścigowy bywa jednak zwierzęciem nieprzewidywalnym. Podczas startu podlega dużym napięciom i stresom, zwłaszcza gdy przebywanie w boksach się przedłuża.
Czy przygotowuje się Pan do każdego dnia wyścigowego?
Oczywiście, co najmniej godzinę poświęcam analizie, z jakimi końmi będę miał do czynienia w poszczególnych gonitwach i jak już zawczasu zaradzić, żeby załadowanie ich do maszyny startowej odbywało się sprawnie. Można powiedzieć, że wróciłem do czasów szkolnych, gdyż prowadzę zeszyty, w których robię uwagi na temat zachowania konkretnych koni podczas startów. Dzięki temu wiem, czego mogę się spodziewać. Które są
spokojne i mają dobry charakter, a które mniej lub bardziej nerwowe. Trenerzy jednak najlepiej znają swoje konie. Dlatego mają wręcz obowiązek zgłaszać podczas zapisów do gonitw, żeby jakiś ich koń, obdarzony zbyt wybujałym temperamentem, był wprowadzany do maszyny jako ostatni. Jeśli do jednego biegu zostaną zgłoszone dwa lub trzy takie „trudne” konie, wtedy następuje losowanie, w jakiej kolejności będą wchodzić do startboksów.
W takim przypadku start może ułatwić specjalna, profesjonalna derka, osłaniająca wrażliwe miejsca, czyli boki i zad konia. Jest ona obciążona ciężarkami oraz ma wszytą szlufkę z linką, którą trzyma w ręku człowiek stojący za zamkniętym boksem. Gdy otwierają się drzwiczki, ten człowiek momentalnie pociąga za linkę, derka zostaje w boksie, a koń swobodnie startuje. W mojej dyspozycji są dwie takie derki. W gonitwach z płotami i dla kłusaków konie startują na znak, dawany przez Pana chorągiewką. Czy trudno je ustawić w jednej linii?.
Wiadomo, że najtrudniejsze bywają starty do gonitw dla dwuletnich i trzyletnich folblutów oraz trzyletnich arabów, które nie biega-
ły. Jak są do nich przygotowywane?
Każdy trener prowadzący stajnię na Służewcu może sam zaczynać naukę startowania swych młodych koni z kilku prowizorycznych boksów na torze roboczym. Następnie pod moim kierunkiem odbywa się 10 sesji próbnych startów na torze zielonym, trwających po trzy godziny. Wszyscy trenerzy są o ich terminie wcześniej poinformowani. Zanim więc koń zostanie zgłoszony do pierwszej w życiu gonitwy, ma szansę zapoznania się z maszyną startową, nawet kilkakrotnie. Na próbne starty przyjeżdżają też młode konie z ośrodków treningowych oddalonych o kilkadziesiąt kilometrów od Warszawy. Na przykład sześciokrotny z rzędu czempion trenerów Adam Wyrzyk, choć twierdzi, że jego dwulatki przygotowywane w Podbieli (45 km od stolicy) zwykle płacą frycowe w swoich debiutach, to jednak zawsze przywozi je na Służewiec, żeby zapoznały się z maszyną startową.
To może teraz o niej kilka zdań. Gdzie obecna została zakupiona, czy jest jedno, czy dwuczęściowa, ile ma boksów?
Obecna została sprowadzona z Australii przez Totalizator Sportowy w 2012 roku. Składa się
z dwóch części. Większa ma 12 boksów, a mniejsza osiem. Tak więc w jednej gonitwie może wystartować maksymalnie 20 koni. Przy czym z każdej z nich starty mogą się odbywać także osobno. Połączenie obu maszyn następuje, gdy w biegu bierze udział powyżej 12 koni.
W gonitwach z płotami i dla kłusaków konie startują na znak, dawany przez Pana chorągiewką. Czy trudno je ustawić w jednej linii?
Są to tzw. starty z ręki. Gonitwy płotowe, rozgrywane na dystansach od 2400 m wzwyż, nie sprawiają mi większego problemu. Konie powoli najpierw zaczynają stępować, potem przechodzą w kłus i dopiero kiedy dam znak chorągiewką, zaczynają galopować. Do falstartów dochodzi niezwykle rzadko. Natomiast ustawienie kłusaków bywa trudniejsze. Zwykle puszczam wyścig, gdy żadna z sulek, które najeżdżają jako pierwsze na wirtualną linię startu, nie jest cała z przodu przed innymi.
Bardzo dziękujemy za rozmowę.
Z Januszem Szweycerem, właścicielem i hodowcą koni pełnej krwi angielskiej, rozmawia Jan Zabieglik
Po raz pierwszy wyścig otwierający sezon na Służewcu, Nagroda Dandolo - Handicap Otwarcia (wcześniej był to Handicap Otwarcia), został rozegrany w 2005 roku, a na stałe do corocznego planu gonitw wszedł trzy lata później, gdy gospodarzem toru został Totalizator Sportowy. Fundatorem nagród honorowych w tej gonitwie jest od początku Janusz Szweycer, drugi właściciel ogiera Dandolo (pierwszym przez dwa lata był Stanisław Guła).
Jest Pan obecny na wyścigach, najpierw jako właściciel, a następnie również hodowca, od 21 lat. Dlaczego właśnie Dandolo, a nie na przykład Pański derbista Montbard z 2004 roku został patronem tej ważnej gonitwy?
Usilnie zabiegałem o nagrodę imienną upamiętniającą Dandolo, ponieważ był wspaniałym koniem, godnym takiego uhonorowania (w 30 startach na Służewcu wygrał 9 razy, 6 razy drugi i tylko dwukrotnie nie zajął płatnego miejsca). Poza tym był to mój pierwszy, własny koń, w dodatku wyścigowy, a ja wcześniej miałem do czynienia wyłącznie z końmi sportowymi. Między innymi w Studenckim Klubie Jeździeckim w Wólce Węglowej uprawiałem ujeżdżenie i skoki. Prawdę mówiąc, wyścigi mało mnie wtedy interesowały, choć w drugiej połowie lat 70. zaglądałem od czasu do czasu na Służewiec z moim ówczesnym kolegą z biura architektonicznego - Stanisławem Gułą. Pamiętam, że wolnych sobót jeszcze nie było, a kolega Stanisław tego dnia w pracy od rana studiował... program wyścigowy. W dodatku
wpadł na przewrotny pomysł, że skoro jeżdżę na koniach, to potrafię także typować na podstawie ich wyglądu podczas prezentacji na padoku. Oczywiście, mi się najbardziej podobały te największe, które jak się zwykle okazywało, najczęściej zamykały pole. Musiał sporo przegrać, żeby przestać o mnie myśleć jako o potencjalnej żyle złota.
Przeskoczymy teraz o kilkanaście lat. Ja w międzyczasie najpierw w 1980 roku wyjechałem na kontrakt do Libii, a potem od 1985 roku przez siedem lat mieszkałem i pracowałem w swoim zawodzie architekta w Australii, w Melbourne. Wtedy odwiedzałem czasami tamtejszy, wspaniały tor wyścigowy Flemington, a już obowiązkowo w dniu rozgrywania słynnej na cały świat gonitwy Melbourne Cup, który jest w stanie Victoria dniem wolnym od pracy.
Po powrocie do Polski w 1992 roku założyłem własne biuro projektowe i od czasu do czasu spotykałem się ze Stanisławem Gułą zawodowo
(był wtedy prezesem podobnej firmy). Jesienią 2001 roku Stanisław niespodziewanie zadzwonił do mnie z propozycją, czy nie chciałbym zostać współwłaścicielem trzyletniego Dandolo. Nie wiedziałem, że mój kolega, po sprywatyzowaniu stajni na Służewcu w 1994 roku, został jednym z pierwszych prywatnych właścicieli koni wyścigowych. Jego stajnia „Natolin” liczyła, już nie pamiętam dokładnie, ale chyba z osiem koni. Bardzo mnie propozycja Stanisława zainteresowała, więc zapytałem żonę, co myśli na ten temat, a ona odpowiedziała: „Jeżeli chcesz mieć konia - to go kup, ale całego, a nie połowę!”. I tak zrobiłem. Byłem wtedy ciemny jak tabaka w rogu, jeśli chodzi o wyścigi, ale do dziś jestem wdzięczny koledze Gule, że nieoczekiwanie zaszczepił we mnie nową pasję, zapewniając zastrzyki wyścigowej adrenaliny na wiele lat – bo trwa to do dzisiaj!
Jak przebiegała kariera trenowanego przez Macieja Janikowskiego Dandolo, który startował w barwach Pańskiej stajni „Faust” przez trzy sezony w latach 2002-2004?
Była, jak dla mnie, niesamowita. Czułem się dzieckiem szczęścia, bo oto ten bardzo urodziwy, ale przez dwa wcześniejsze sezony przeciętny, jeśli chodzi o wyniki (wygrał jedną gonitwę jako dwu -
Bronisław Szweycer z ogierem Ten, zwycięzcą Nagrody Prezydenta w 1926 r. z archiwum Janusza Szwycera
latek i dwie w wieku trzech lat), skarogniady koń, w 2002 roku zwyciężył już w trzech wyścigach. Najpierw drugiej i następnie pierwszej grupy, a potem kategorii B (Przedświta) i był ponadto drugi w Pink Pearla (kat. B). Wystartował też w Bratysławie w Central European Breeder’s Cup Mile, zajmując 4 miejsce w stawce 10 koni.
Jednak dopiero w wieku pięciu lat pokazał pod Tomaszem Dulem, co potrafi. Zaczął od drugiego miejsca w biegu o Nagrodę Golejewka. Następnie po nieoczekiwanie słabszym starcie (4. miejsce w Haracza), wygrał z rzędu dwie nagrody kategorii A, Rzecznej i Syreny, był drugi w Korabia i Mosznej, a na koniec czwarty w Central European Breeder’s Cup Mile w Budapeszcie w stawce ośmiu koni.
W 2004 roku Dandolo jako sześciolatek zaczął sezon od wygrania Nagrody Jaroszówki. Potem w czerwcu pojechaliśmy do Bratysławy na Turf Galę, gdzie w biegu o Nagrodę Scottish Rifla na 1800 m był trzeci na osiem koni. Startował jeszcze w trzech gonitwach pozagrupowych: Rzecznej (drugi), Syreny (piąty) i Mosznej (trzeci). We wrześniu pojechaliśmy do Pragi na Velką Chuchlę, gdzie w Velkiej Cenie Prahy wystarto -
wał na swym koronnym dystansie 1600 m. Był już chyba jednak zmęczony sezonem i daleką podróżą, bo ten występ nie był udany. Zajął 7. miejsce w stawce 10 koni. Dlatego po tym wyścigu wysłałem go na wakacje do pensjonatu pod Warszawą, z padokami i pastwiskami. Odwiedzałem go kilka razy w tygodniu i jeździliśmy sami na jesienne spacery. Planowałem dla niego już emeryturę i rekreację, czyli dożywotnią labę i odpoczynek. Niestety, te plany zburzył tragiczny wypadek.
Jak do niego doszło?
Choć upłynęło już 18 lat, pamięć o tamtym zdarzeniu jest dla mnie wciąż bolesna. Późnym wieczorem 2 stycznia 2005 roku dostałem telefon, że Dandolo po ucieczce z padoku (spłoszyły go chyba fajerwerki noworoczne) został uśpiony na szosie, gdzie wpadł pod samochód i doznał złamania kręgosłupa. Jakby było mało tego nieszczęścia, blisko dwa miesiące później, 25 lutego,
jak obuchem w głowę uderzyła mnie wiadomość o tragicznej śmierci najlepszego polskiego dżokeja w latach 1989 - 2004, nazywanego „Królem toru”, Tomasza Dula, który zginął tragicznie w wypadku samochodowym pod Warką.
Był to wielki wstrząs dla całego środowiska wyścigowego. Na pogrzebie w Pyrach żegnały Tomka tłumy i przybrany w czarną derkę i takież ogłowie kary koń.
Pamiętam o Tomaszu Dulu - dżokeju i przyjacielu, któremu zawdzięczam bardzo wiele. Miał wielką wiedzę o koniach i wyścigach. Bardzo lubił Dandolo, o czym często publicznie mówił. Wygrał dla mnie na nim oraz na Montbardzie wszystko, o czym marzyłem jako właściciel koni. Pamięć o nim staram się utrzymać, fundując także trofea honorowe w biegu jego imienia, Memoriale Tomasza Dula, w pierwszym dniu wyścigowym w sezonie.
Dlaczego pańska stajnia nosi nazwę „Faust”? Czy może nawiązuje do tytułowego, pertraktującego z diabłem bohatera dramatu Goethego?
Być może, ale na to pytanie mógłby odpowiedzieć tylko mój stryjeczny dziadek Bronisław
Szweycer (zmarł w 1953 roku), hodowca i właściciel stajni odnoszącej sukcesy na Polu Mokotowskim w dwudziestoleciu międzywojennym. Oczywiście wiedziałem o nim i jego koniach sporo z opowieści rodzinnych, ale dopiero kiedy stałem się właścicielem Dandolo, zainteresowałem się bliżej tą historią.
Bronisław Szweycer - jeden z dwóch braci mojego dziadka Janusza Szweycera, pochodził z Rzeczycy koło Rawy Mazowieckiej, ukończył studia rolnicze w Instytucie Gospodarstwa Wiejskiego i Leśnictwa w Puławach i gospodarował na otrzymanym od ojca majątku Kuflew, koło Mińska Mazowieckiego. Od 1920 roku był członkiem Towarzystwa Zachęty do Hodowli Koni w Polsce. Należał do grona założycieli toru na Służewcu.
Z koni Bronisława Szweycera najbardziej spodobał mi się ogier Faust, który po wygraniu w 1929 roku Nagrody Produce był bitym faworytem Derby, ale przegrał krótko z Madrytem. W tym samym roku zwyciężył także w St. Leger, a w następnym w biegu o Nagrodę Prezydenta. Stryjeczny dziadek otrzymał wtedy po raz drugi puchar z rąk prezydenta Ignacego Mościckiego (pierwszą Nagrodę Prezydenta wywalczył dla
niego w 1926 roku ogier Ten). W sumie Faust wygrał 10 razy w 19 startach. Dodam jeszcze, że barwy mojej stajni są takie same, jak Bronisława Szweycera.
II wojna światowa spowodowała jednopokoleniową przerwę w „końskich sprawach” w mojej rodzinie, ale wierzę, że ją nadrabiam, bo mój syn Janusz wraz z moimi wnukami Januszem i Konstantym lubią konie. Towarzyszą mi często w odwiedzinach w stajni i na wyścigach.
Po zakupie Dandolo dokupił Pan w 2002 roku w Mosznej wspomnianego już Montabarda, dwa lata później jego półsiostrę Maderę oraz wspólnie z Ryszardem Rogalskim Tetriksa z Jaroszówki w 2003 roku. Po trzech sezonach obecności na wyścigach stał się Pan prawie potentatem na Służewcu. Dziecko szczęścia?
Trochę tak było, bo przecież oprócz Dandolo bardzo dobrymi końmi okazały się oba wymienione ogiery. Zakup Montbarda był pomysłem trenera Janikowskiego. Chodził za mną i mówił: „Moja oaksistka, wspaniała Magenta, urodziła ogierka po Llandlafie, musimy jechać do Mosznej i musisz go kupić!”. Wczesną wiosną 2002 roku pojechaliśmy więc do stadniny Moszna i stałem się właścicielem drugiego folbluta. Z Montbardem powtórzyła się historia Fausta z 1929 roku. Też wygrał Nagrodę Iwna i był bitym faworytem Derby i też był... drugi w celowniku, za Królową Śniegu! Ale ja miałem więcej szczęścia niż Bronisław Szweycer, gdyż klacz, która wyprzedziła Montbarda o 1,5 długości, ostro finiszując, zajechała wcześniej drogę biegnącemu na drugim miejscu Domusowi i Komisja Techniczna przesunęła ją za niego, czyli na trzecie miejsce, a pierwsze przyznała mojemu koniowi! Myślę, że Montbard pewnie by kentrował w Derby 2004, ale w biegu o Nagrodę Iwna, który wygrał z przewagą kilku długości, bieżnia była bardzo twarda i „rozbił się na łopatki”. Jeszcze w dniu Derby był naświetlany i masowany.
Nagrodę Iwna wygrał także z przewagą rok później Tetriks, ale w Derby był tylko czwarty. Od tamtej pory nie lubię tego wyścigu. Uważam, że trzy tygodnie pomiędzy nim i Derby, to zbyt krótki okres, by najlepsze konie, dające z siebie wszystko w wyścigu, zdążyły w pełni zregenerować siły. Nie jest to regułą, ale zwycięzcy Produce częściej przegrywają niż wygrywają gonitwę o błękitną wstęgę. Są to przecież jeszcze rozwijające się, młode konie.
Wytrwał Pan jako właściciel i hodowca na wyścigach, choć po początkowych kilku tłustych latach, przyszło następnych kilkanaście raczej chudych, gdy Pańskie konie wygrywały najwyżej jeden lub dwa wyścigi w sezonie. Co spowodowało, że nie upadł Pan na duchu?
Przede wszystkim cierpliwość i przekonanie, że wygrywanie nagród, zwłaszcza pozagrupowych, to tylko wyjątkowa wisienka na torcie i że jeśli nas stać na posiadanie koni, to trzeba się cieszyć już z samego uczestnictwa w wyścigowym misterium. Na szczęście ja nigdy nie szedłem ławą na torze. Miałem w sezonie najwyżej dwa, trzy biegające konie i przez kilkanaście lat tylko jedną klacz hodowlaną. Dużo mi pomógł i pomaga swoją wiedzą oraz radą Maciej Janikowski, którego uważam za jednego z najlepszych trenerów w historii Służewca. On wierzy w moją szczęśliwą gwiazdę, a ja wierzę w niego. A poza tym przyjaźnimy się i mamy do siebie zaufanie.
Można powiedzieć, że w ostatnich kilku latach coś się ruszyło i idzie ku lepszemu. W sezonach 201819 nasz wspólny z trenerem Makfire był w dziewięciu startach dwukrotnie pierwszy, cztery razy drugi i po raz pierwszy od 14 lat, po czwartym miejscu Tetriksa, mogłem się cieszyć, że koń, tym razem mojej współwłasności, zajął płatne, piąte miejsce w Derby.
W ubiegłym roku ten wynik powtórzył mojej własności Gryphon, który ma już na koncie pięć zwycięstw w 14 startach (w tym dwa w kategorii B, Nemana - 2020 i Korabia - 2022) oraz pięć drugich miejsc w pozagrupowych gonitwach: Pink Pearla, Korabia (2021), Golejewka, Widzowa i Prezesa Totalizatora Sportowego (2022). Obaj z trenerem mamy nadzieję, że w tym roku, w wieku pięciu lat, osiągnie jeszcze lepsze rezultaty.
Czy tylko Gryphon będzie w tym roku reprezentował stajnię „Faust”?
Mam jeszcze trzyletniego Moonrakera, potomka Madery, która od zeszłego roku jest matką w stadninie koni trakeńskich w Jadamowie i wiosną, pod okiem nowego hodowcy, pana Tomasza Olędzkiego, urodzi pierwszego swojego źrebaka trakeńskiego - do sportu.
Moonraker jako dwulatek biegał dwa razy i raz zajął płatne miejsce. Bardzo dobrze się teraz rozwija i ciekaw jestem, co pokaże w wieku trzech lat. W przyszłości chciałbym, żeby trafił do sportu, jak wcześniej jego półbrat Moonshine.
Czyli nie zapomniał Pan o swej pierwszej końskiej pasji?
Sport jeździecki jest mi nadal bliski. Mam dużą satysfakcję, że mojej hodowli, urodzony w 2010 roku Moonshine (Fly to the Stars - Madera po In Camera), zrobił w sporcie karierę. Sprzedałem go po sezonie w wieku trzech lat panu Mikołajowi Reyowi, prowadzącemu w Bolęcinie koło Krakowa stajnię sportową, specjalizującą się w treningu WKKW. Przydzielił on go trenującemu u niego juniorowi Michałowi Hyckiemu. Zaczynając od najniższych konkursów, para Hycki - Moonshine doszła dzisiaj do kadry Polski seniorów w WKKW, biorąc udział w najwyższej trudności międzynarodowych zawodach klasy CCI 4* w Polsce i za granicą, po drodze zaliczając dwukrotnie udział w Mistrzostwach Świata Młodych Koni w WKKW w Lion d’Angers we Francji. Kibicuję tej parze gorąco. Jej sukcesy są dowodem na to, że folblut po karierze wyścigowej ma szansę osiągać dobre wyniki w sporcie.
Bardzo dziękujemy za rozmowę.
KRZYSZTOF ROMANIUK
Założona w 2010 roku firma Westminster Race Horses z wielkim entuzjazmem angażuje się w działalność związaną z branżą hippiczną. Ma to swoje odzwierciedlenie również w polskich wyścigach konnych - nie tylko jako kluczowego partnera warszawskiego Toru (od 2018 roku), ale również sponsora ważnych gonitw i zagranicznych imprez sportowych. W ubiegłym roku stajnia Westminster była bliska sukcesu w Derby – biegające w jej biało-niebieskich barwach konie zajęły drugie, trzecie i czwarte miejsce w tym prestiżowym wyścigu. W tym roku ambicje są na pewno nie mniejsze. Prezentujemy potencjalne trzy- i czteroletnie gwiazdy Westminster.
LADY EWELINA (Mukhadram – Quadri/ Polish Precedent) to obecnie chyba najbardziej elektryzujące imię z perspektywy polskich miłośników wyścigów konnych. Trenowana w Niemczech klacz rozpoczęła bowiem karierę na Służewcu, odnosząc jedno z najbardziej imponujących zwycięstw, uzyskanych w Warszawie przez debiutującego konia. Wielkie wrażenie zrobił zarówno styl, jak i czas wyścigu, a jeśli dodać
do tego, że pokonała naprawdę mocnych przeciwników (m.in. czołowe ogiery rocznika – Senlisa i Joe Blacka), to trudno mieć jakiekolwiek wątpliwości odnośnie jej wielkiego potencjału. Nie uszło to uwagi firmie Westminster i klacz natychmiast trafiła do Niemiec, gdzie dwa miesiące później łatwo wygrała wyścig rangi Listed pod wodzą nowego trenera – Andreasa Wohlera. W zimie podano informację, że klacz została zgłoszona do niemieckiego Oaks, a także jego francuskiego odpowiednika – Prix de Diane z pulą nagród w wysokości miliona euro!
NORDMINSTER (Kallisto – Nur Bani/ Artan) wyhodowany przez Westminster wyrośnięty ogier, także trenowany w Niemczech (przez Rolanda Dzubasza), dopiero w tym roku rozpocznie karierę. Jest koniem o późnym, dystansowym pochodzeniu. Jego siostra, Nuta, nie zrobiła wielkiej kariery na Służewcu, ale brat Nordvulcan zajął trzecie miejsce w Deutsches Derby w 2013 roku, sprawiając ogromną niespodziankę, właśnie pod wodzą trenera Dzubasza. Celem Nordminstera na ten sezon ma być Derby na Służewcu, więc trzeba go bacznie obserwować.
JOE BLACK (Raven’s Pass – Asgardella/ Duke of Marmalade) wydaje się poważnym kandydatem do sukcesów w głównych gonitwach dla trzylatków. Co ciekawe, zadebiutował razem z Lady Eweliną na Służewcu, zajmując trzecie miejsce. Łatwe zwycięstwo w drugim starcie dało mu przepustkę do występu w gonitwie o Nagrodę Mokotowską, w której do końca walczył z Senlisem. Biorąc pod uwagę rodowód, nie powinien mieć problemów na dłuższych dystansach. Kto wie, czy nie powtórzy ubiegłorocznego sukcesu innego podopiecznego trenera Jodłowskiego – Jolly Jumpera, który po drugim miejscu w Mokotowskiej, w kolejnym sezonie został derbistą.
W gronie opisywanych czterolatków nie mogło zabraknąć wicederbistki i triumfatorki Oaks –LADY IWONY (Nathaniel – Allannah Abu/ Dubawi). Jedna z największych gwiazd rocznika 2019 w Polsce, w wieku dwóch lat biegała bez sukcesów. W sezonie 2022 z miesiąca na miesiąc robiła duże postępy, co zaowocowało świetnymi wynikami w najważniejszych sprawdzianach dla trzylatków na Służewcu. Okazała się znakomitą specjalistką od rywalizacji na długich dystansach. Jesień w jej wykonaniu była słabsza (7. miejsce w Wielkiej Warszawskiej i 6. na poziomie Listed we Włoszech), ale należy się spodziewać, że w tym roku może być jeszcze lepsza. Trafiła do treningu do słowackiego trenera, Jozefa Chodura. W tym roku prawdopodobnie zobaczymy ją na Służewcu w wybranych prestiżowych gonitwach, a także w gonitwach rangi Pattern we Włoszech lub Niemczech.
Dużym potencjałem wydaje się dysponować
również GOOD GIFT (Territories – Guiana/ Tiger Hill), choć do tej pory nie osiągał tak spektakularnych sukcesów, jak wspomniane rówieśniczki. Ogier sprawia wrażenie konia późno dojrzewającego i należy się spodziewać, że dopiero w wieku czterech lat się rozkręci.
Niewykluczone, że na absolutny szczyt powróci natomiast MOONU (Sea The Moon - Pax Aeterna/War Front). Kasztanka w pierwszym sezonie startów była niepokonana, ale w ubiegłym roku długo nie mogła „złapać” równie wysokiej formy i zwyciężyć. Biegała na dobrym poziomie, jednak drugie miejsce w Wiosennej, czwarte w Derby i trzecie w Oaks nie mogły do końca satysfakcjonować jej kibiców. W końcu, pod koniec lata, wygrała w wielkim stylu gonitwę o Nagrodę SK Krasne, nie dając szans Lady Iwonie. To może być sygnał, że jej kariera wraca na właściwe tory. Zdają się to potwierdzać doniesienia ze stajni, według których klacz przepracowała tę zimę zdecydowanie lepiej niż poprzednią. Celem zdolnej kasztanki będą zagraniczne wyścigi Pattern na dystansach około 2000 m.
W pojedynczych występach demonstrował naprawdę spore możliwości, ale w konfrontacji z silniejszymi rywalami trochę mu brakowało. Na pewno warto go obserwować, bo prawdopodobnie nie pokazał jeszcze wszystkich atutów. Jeśli zrobi spodziewane postępy, może zostać wypróbowany nawet na francuskich torach.
Stajnia wiąże duże nadzieje także z wałachem WESTMINSTER NIGHT (Morandi – Fontaine Margot/Ballingarry), który jest w treningu
Czecha Vaclava Luki. Kariera czterolatka od razu została skierowana na największe francuskie tory, co niewątpliwie oznacza, że doświad -
czony szkoleniowiec dostrzegł w nim talent. Po słabszym debiucie w Deauville, przyszła wygrana i drugie miejsce w Chantilly, za które uzyskał solidny handikap 44,5. W lipcu był 6. na poziomie Listed, jednak mimo ostatniej lokaty stracił bardzo niewiele do koni „black type”.
nia 5 marca 1937 roku odbył się, pod przewodnictwem Pana Ministra Rolnictwa i Reform Rolnych, zjazd prezesów związków oraz działaczy hodowlanych z udziałem delegatów zainteresowanych władz i instytucji (…). Ostateczne wnioski ujęte w wyczerpujący program hodowlany, zgromadzeni przyjęli jednogłośnym aplauzem, nie mając zastrzeżeń ani co do ogólnej polityki hodowli, ani co do kierunku jej poszczególnych działów.”. Tak, na łamach „Jeźdźca i Hodowcy” nr 29/1937, relacjonuje okoliczności powstania programu hodowlanego dla koni czystej krwi arabskiej w Polsce, Radca Prawny Towarzystwa Hodowli Konia Arabskiego. Dalej o ustaleniach Zjazdu czytamy „(…) arab polski musi być przede wszystkim typowy, czyli jak najbardziej zbliżony do pratypu pustynnego, natomiast szybkie na torze araby francuskie nie odpowiadają naszym zamiłowaniom i zapatrywaniom na araba (…) musi dobrze wytrzymywać dystans i znosić większą wagę, a szybkość jest dla niego cechą drugorzędną (…). Program hodowlany przewiduje dążenie przez politykę wyścigową do wytworzenia polskiego araba. Pod bezpośrednim wrażeniem Zjazdu odbyło się 9 marca 1937 roku posiedzenie Zarządu THKA, przy omawianiu programów wyścigowych wzięto pod uwagę poruszaną na Zjeździe sprawę koni francuskiego pochodzenia i uznając za szkodliwe dla elitowej hodowli dalszą infiltrację krwi arabów francuskich, wobec tego, że import z zagranicy atypowych jednostek „do biegania” oraz
dalsza produkcja tych koni w kraju są sprzeczne z samymi założeniami prób dzielności i z całą ideą hodowlaną uchwalił, co następuje „Począw -
szy od 1941 roku konie arabskie, które w swych rodowodach wykazują przodków francuskiego pochodzenia, będą wykluczone ze wszystkich gonitw imiennych (…).”.
W takich oto okolicznościach zostało usankcjonowane pierwsze ograniczenie udziału koni o odmiennym typie w wyścigach, już wtedy rozumianych jako próba dzielności kształtująca cechy „polskiego araba”. Dzisiaj podobnie, przy tworzeniu planu gonitw, podejmowane są decyzje, które mają na celu zachowanie utrwalonego przez dziesięciolecia typu polskiego konia arabskiego. Analogicznie, bo niestety nie przy „jednogłośnym aplauzie”, mimo, że idąc za znakiem czasów, zachowany zostaje równoległy program gonitw niestawiający żadnych ograniczeń dla koni arabskich. Takie rozwiązanie, choć wydaje się najbardziej racjonalne, nie pozostaje bez krytyki (najczęściej pozbawionej argumentów). Niestety podobne sytuacje obserwujemy i w innych dziedzinach życia… cóż, może i odziedziczyliśmy po naszych przodkach zamiłowanie do koni, ale jedności w ważnych sprawach hodowlanych, bez spoglądania na partykularne interesy, już nie. Plan gonitw powinien zawierać wyścigi, które pozwolą kultywować polską tradycję hodowlaną zapoczątkowaną przez pasjonatów-wizjonerów takich jak Dzieduszycki, Sanguszko, Potocki czy Branicki i ich następców, których to dalekowzroczność, znajomość rzeczy i determinacja
doprowadziły do wytworzenia i utrwalenia populacji koni cenionej na całym świecie. W planie tym jednak nie może dzisiaj zabraknąć gonitw dedykowanych dla koni arabskich hodowanych w kierunku stricte wyścigowym. Po pierwsze, spora grupa polskich hodowców „postawiła” na ten kierunek hodowlany, uzyskując często na bazie wyróżniających się wyścigowo „tradycyjnych polskich linii” bardzo dobre wyniki, krzyżując swoje klacze z ogierami linii wyścigowych, wcześniej nieużywanymi w polskim programie hodowlanym. Po drugie, polskie tory wyścigowe dają doskonałą ofertę dla właścicieli koni zagranicznych, których absolutnie nie możemy eliminować, ponieważ to m.in. za ich sprawą możemy doprowadzić do wykreowania w Polsce europejskiego centrum wyścigów dla koni arabskich. Należy pamiętać, że wpływ kapitału zagranicznego zawsze stymuluje nie tylko miej -
scową hodowlę, poprzez chociażby łatwiejszy dostęp do materiału hodowlanego, ale i cały biznes okołowyścigowy. Przykładem na to może być chociażby cykl zawodów międzynarodowych pod nazwą Cavaliada, który początkowo krytykowany przez polskich hodowców i zawodników za wyprowadzanie puli nagród na Zachód (po którą w istocie trudno było początkowo Polakom sięgnąć), dziś postrzegana jest przez tych samych jako doskonała okazja do nawiązywania kontaktów (nie tylko handlowych) i równoważną sportową konfrontację z Zachodem. Jak rozwinęła się polska hodowla koni skokowych i poziom jeździectwa od pierwszej Cavaliady, nie sposób nie zauważyć. Oczywiście, to nie tylko pokłosie cyklu tych zawodów, ale bez wątpienia ich udział w tym postępie jest znaczny.
W sezonie 2023 plan gonitw dla koni arabskich jest jednak bardziej rozbudowany. Możemy
w nim wyróżnić aż trzy grupy wyścigów: otwarte - w których mogą startować wszystkie konie tej rasy, PASB - pozwalające na start tylko koniom wpisanym do Polskiej Księgi Koni Arabskich Czystej Krwi, oraz KOWR (nazwa pochodzi od głównego sponsora tych gonitw - Krajowego Ośrodka Wsparcia Rolnictwa) - dedykowane dla koni arabskich, które nie zawierają w swoim rodowodzie krwi ogierów Amer (SA), Baroud III (FR), Burning Sand (US), Dragon (FR), Saint Laurent (FR) lub Tiwaiq (SA). Dlaczego akurat tych ogierów? Takie ograniczenie zaproponowała organizacja Heritage Arabian Racing Club (HARC), powstała w 2015 roku z inicjatywy Sheikha Sultana Bin Zayed Al Nahyan’a (ZEA) w reakcji na zanikanie pewnego typu konia arabskiego: silnego, zdrowego, nadającego się do użytkowania pod siodłem, jednak nadal bezsprzecznie rozpoznawalnego jako koń arabski. Jego Wysokość miał wielki szacunek dla polskich i rosyjskich tradycji wykorzystywania wyścigów jako części procesu selekcji hodowlanej. Ponadto, jego celem było zachowanie jak najszerszej puli genowej koni arabskich, co oznacza dbałość o stare, tradycyjne populacje, które w dzisiejszych czasach zanikają. Definicja „konia HARC’owskiego” skonstruowana została na podstawie analizy czasów gonitw. Zauważono, że przez ok. 150 lat średnie czasy gonitw na
danych dystansach pozostawały stałe. Jednak w ciągu ostatnich ok. 25 lat czasy te regularnie ulegały skróceniu (nawet o 10 sekund) w gonitwach wygrywanych przez potomstwo konkretnych ogierów. Niespotykana wcześniej prędkość, zwłaszcza bez idących w parze podstawowych cech rasowych, jest sprzeczna z filozofią HARC i dlatego konie te zostały wykluczone. HARC systematyzuje zatem sytuację zapoczątkowaną w Polsce, opisaną w pierwszych akapitach niniejszego artykułu, ale i np. egipską praktykę z początku ubiegłego wieku, gdzie kwalifikacja koni arabskich do wyścigów opierała się na wzroście i sposobie noszenia ogona.
Ponieważ filozofia HARC wychodzi naprzeciw realizacji polskiego programu hodowlanego, a jednocześnie jest rozpoznawalna na całym świecie, 10 stycznia 2023 roku podczas spotkania zainicjowanego przez Prezesa Polskiego Klubu Wyścigów Konnych, przedstawiciele związków hodowlanych koni arabskich, stadnin koni arabskich nadzorowanych przez KOWR, PKWK oraz KOWR, podjęli decyzję, że od sezonu 2023 dotychczasowe gonitwy „eksterierowe” zostaną zastąpione programem opartym właśnie na tej idei. Gonitwy „eksterierowe” wprowadzone zostały, staraniem ówczesnego Wiceprezesa PZHKA - pana Andrzeja Wójtowicza - w 2015 roku, i do tej pory dawały moż -
liwość przeprowadzenia próby dzielności dla tradycyjnych koni arabskich. Jednakże, z powyżej wskazanych powodów oraz przede wszystkim ze względu na zaangażowanie KOWR, zaistniały okoliczności pozwalające na rozbudowanie planu gonitw, który daje możliwości uczestnictwa w nim szerszej populacji, jednocześnie kwalifikacja koni do cyklu nie jest oparta na kryterium pokazowym.
Wróćmy jeszcze do gonitw PASB. Pierwsze Derby arabskie ograniczone dla koni wpisanych do PASB odbyło się w 1993 roku. Było to odpowiedzią na sytuację analogiczną do opisanej przez nieodżałowaną Izabellę Pawelec-Zawadzką w artykule z 2001 roku: „Brak znaczących sukcesów koni ze stadniny w Gumniskach skłoniły jej ambitnego kierownika Bogdana Ziętarskiego do użycia wszelkich środków dla przekonania właściciela stadniny ks. Romana Sanguszki do importu arabów francuskich znanych z dużych predyspozycji wyścigowych, ale też typem i eksterierem daleko odbiegających od wyobrażeń polskich hodowców o koniu arabskim. Skutki nie dały na siebie długo czekać, Gumniska zaczęły dystansować rywali. Postępowanie Ziętarskiego i jego pryncypała odbiegało od polityki hodowlanej Ministerstwa Rolnictwa i Towarzystwa Hodowli Konia Arabskiego, która zakładała kultywowanie w Polsce typu rodzimego konia arabskiego ukształtowanego przez 150 lat hodowli i selekcji.”.
Z założenia, zamykanie gonitw PASB miało mieć charakter przejściowy, do momentu kiedy
to polscy hodowcy arabów wyścigowych „zdążą” dolać genów koni o tej właśnie specjalności. Mimo wielokrotnego akcentowania tej kwestii niemalże na każdym posiedzeniu Rady PKWK poświęconemu konstrukcji planu wyścigowego, zwłaszcza po roku 2014, gonitwy PASB funkcjonują do dziś, spowalniając selekcję i postęp hodowlany arabów wyścigowych, a dalej nie dając pola do sprawdzianu arabów tradycyjnych. Oczywiste jest, że znacząca zmiana planu gonitw nie może nastąpić z sezonu na sezon, stąd hodowcy powinni otrzymać jednoznaczną informację o trendzie zmian na najbliższe minimum trzy-cztery lata. Wprowadzenie gonitw KOWR, o ile będzie miało charakter trwały, powinno być takim sygnałem, i za kilka lat w planie gonitw będzie funkcjonował już tylko podział na gonitwy dedykowane jako próba dzielności dla tradycyjnych polskich arabów oraz gonitwy otwarte, w których konfrontować się będą araby wyścigowe.
Na chwilę obecną, do sezonu 2023 zostało zgłoszonych 71 koni spełniających kryteria dla gonitw KOWR. Te oraz zgłoszone w terminie późniejszym będą mogły wystartować w 35 gonitwach (22 - Służewiec, 9 - Partynice, 4Sopot), wziąć udział w dedykowanym im pokazie (Służewiec), oraz zostaną ujęte w rankingu podsumowującym sezon. Przewidziana, całkowita pula nagród ma wynieść ponad 750 000 zł, co będzie stanowić znaczące wsparcie hodowców, którzy hołdują polskiej tradycji hodowlanej koni arabskich czystej krwi.
Z Ingrid Klimke, utytułowaną zawodniczką i hodowczynią, rozmawia Agata Grosicka
O aktualnej stawce koni, o planach na najbliższy sezon, o znaczeniu dolewu pełnej krwi do hodowli koni sportowych rozmawiamy z utytułowaną, niemiecką zawodniczką Ingrid Klimke, która aktualnie plasuje się na 30. miejscu w światowym rankingu w ujeżdżeniu i jednocześnie na 51. lokacie w WKKW.
Obserwując Twoją karierę od lat wszyscy zdążyliśmy przekonać się, że jesteś fantastycznym i wszechstronnym jeźdźcem, a w ostatnim czasie z ciekawością śledzimy Twoje starty w ujeżdżeniu. Aktualnie jesteś w kadrze Niemiec w tej konkurencji. Zdobyliście drużynowo brązowy medal podczas ostatnich Mistrzostw Świata w Herning. Chciałam się dowiedzieć, jak się z tym czujesz? W sezonie halowym nie jeździsz na zawody WKKW, zatem koncentrujesz się głównie na ujeżdżeniu?
W moim życiu nie nastąpiła żadna większa zmiana, jeśli mam być szczera. W przyszłym roku minie 25 lat od kiedy jestem związana z branżą jeździecką. Zawsze moje zainteresowania krążyły wokół dwóch dyscyplin i nigdy nie mogłam się zdecydować, którą wybrać jako moją ulubioną (śmiech). Na pewno kocham WKKW, a w szczególności jego najbardziej ekscytujący element, czyli cross, ale zawsze bardzo pasjonowało mnie także ujeżdżenie.
Bardzo cieszy mnie, że już od dziewięciu lat mam w swojej stajni konia Franziskus FRH (Fidertanz x Alabasrter), z którym intensywnie pracuję. Oczywiście mieliśmy po drodze kilka wzlotów i upadków wynikających z jego kontuzji, ale jestem bardzo szczęśliwa, bo wspólnie zrobiliśmy ogromne postępy. Całkiem niedawno zwyciężyliśmy w Pucharze Świata w konkursie GP Freestyle w Munster. Również na tych zawodach (CDI Zakrzów) widać było, że koń zachowuje się bardzo dobrze. I mamy ze sobą coraz lepszą relację. Myślę, że w dalszym ciągu będzie się ona rozwijać.
Są jeszcze elementy, nad którymi pracuję, które chciałabym poprawić. Moim marzeniem jest na pewno start w finale Pucharu Świata w Omaha (Nebraska) lub w kolejnych latach na Mistrzostwach Europy i na Igrzyskach w Paryżu w 2024 roku. W tej chwili Franziskus FRH jest w najlepszym wieku, więc mam nadzieję, że uda mi się to wykorzystać. Mam duży komfort, że w mojej
stajni jest jeszcze kilka bardzo dobrych koni ujeżdzeniowych. Prezentują naprawdę wysoki poziom i dobrze rokują.
Mamy w stajni wspaniałego konia o imieniu SAP Freudentänzer (Franziskus x Rubinstein I). Ma teraz dziewięć lat. Jest synem Franziskusa, i ostatnim źrebakiem po matce Damona Hilla.
Dostałam Damona Hilla już w wieku trzech lat.
Trenowałam na nim do dziewiątego roku życia
aż doszliśmy do poziomu Grand Prix. Wszyst -
kiego uczył się bardzo szybko i osiągnął wiele. Był dla mnie szczególnym koniem. Wspólna praca przynosiła mi mnóstwo satysfakcji. Wspomniałam już o dwóch moich ulubionych ogierach. Wracając do Franziskusa, trenujemy razem już prawie 10 lat i myślę, że w najbliższym czasie po raz kolejny podniesiemy poprzeczkę i osiągniemy taką jakość, jakiej oczekuję.
Kolejne konie, które chce wymienić to dziewięciolatek EQUITANAs Firlefranz (Franziskus x
Rapallo) i klacz First Class (Furstenball x Bergamon). EQUITANAs Firlefranz jest bardzo miłym dla oka kasztanem z piękną prezencją. Jesteśmy na najlepszej drodze, żeby wystartować wkrótce w Grand Prix.
Stawka koni w Twojej stajni wygląda imponująco. Zapytam zatem o plany startowe na ten rok. Podczas, których wydarzeń będziemy mieli okazję Cię zobaczyć? Moje plany startowe w WKKW na ten rok to na pewno starty na klaczy Equistros Siena Just Do It (Semper Fi 4 x Weltrat). Wspólnie spróbujemy swoich sił w rywalizacji o Mistrzostwo Niemiec. Bardzo cieszy mnie powrót do wspaniałej formy klaczy SAP Asha P (Askari 173 x Heraldik xx), więc na pewno będziemy startować w tym roku. To naprawdę bardzo wyjątkowa klacz, na jej występy czekam z niecierpliwością. Jestem bardzo podekscytowana także startami moich dwóch dziewięcioletnich klaczy Cascamara (Cascadello II x Templer Gl xx) i Van Hera (Verdi x Heraldik xx). Obie trafiły do mojej stajni w wieku pięciu lat i wspólnie doszliśmy do poziomu trzech gwiazdek. Teraz są gotowe na poziom czterogwiazdkowy. To oznacza, że w tym roku będę miała cztery konie czterogwiazdkowe! Cóż mogę więcej powiedzieć - kocham swoje życie!
Mogę wybierać pomiędzy zawodami WKKW a ujeżdżeniem. Kiedy sezon się rozpocznie, będę miała starty praktycznie w każdy weekend i większość z nich na bardzo wysokim poziomie.
Z pewnością sport zajmuje dużą część Twojego życia, ale powiedz proszę więcej o hodowli. Mamy w Polsce kilka naprawdę dobrych koni w dyscyplinie WKKW. Co sądzisz o używaniu koni pełnej krwi angielskiej w tej dyscyplinie?
Jestem dużym zwolennikiem tej rasy i wciąż używam koni pełnej krwi w hodowli. Uważam, że dolew pełnej krwi jest bardzo istotny. W WKKW wciąż bardzo liczy się szybkość, zwłaszcza w połączeniu z elementami technicznymi na crossie. Oznacza to, że uzyskanie odpowiedniej prędkości, z którą pokonujemy dystans między przeszkodami przy normie czasu 10 minut, bez dolewu pełniej krwi może być bardzo trudne. Dodatkowo ważne w naszej konkurencji jest utrzymanie koni w dobrym stanie i dbanie o ich wytrzymałość. Wszyscy moi podopieczni, z którymi startuję w WKKW mają dolew pełnej krwi.
INGRID KLIMKE
wielokrotna złota medalistka olimpijska, mistrzyni Świata i Europy w WKKW, jedyna amazonka startująca zawodowo, która odnosi sukcesy na arenie międzynarodowej zarówno w ujeżdżeniu, jak i we wszechstronnym konkursie konia wierzchowego. Za nadzwyczajne osiągnięcia w roli szkoleniowca i jeźdźca otrzymała tytuł mistrzowski.
Ostatnio także polubiłam rasę trakeńską. Myślę, że wszystkie cechy, które posiada koń pełnej krwi angielskiej są bardzo ważne.
Dziękuję bardzo za rozmowę.
Wywiad został przeprowadzony podczas wizyty Ingrid Klimke w Polsce, kiedy startowała podczas międzynarodowych zawodów ujeżdżeniowych – CDI Zakrzów.
Tłumaczenie: Annamaria Sobierajska