I pomyśl, jakie to dziwne, że Bóg miałlata dziecinne, matkę, osiołka, Betlejem...











ks. J. Twardowski











I pomyśl, jakie to dziwne, że Bóg miałlata dziecinne, matkę, osiołka, Betlejem...
ks. J. Twardowski
Skoro przychodzi Bóg, to zachowajmy się chociaż po ludzku, Skoro przychodzi Pokój, to nie wpadajmy w popłoch i panikę, Skoro przychodzi Przebaczenie, to nie wypada trwać w gniewie, Skoro przychodzi Życie, to nie zadawajmy sobie śmierci Skoro przychodzi Prawdomówny i Wierny, to dajmy świadectwo Prawdzie, Skoro przychodzi w całkowitej wolności, to nie zmuszajmy innych, Skoro przychodzi Nadzieja, to nie dajmy pokonać się rozpaczy, Skoro przychodzi Światło, to nie narzekajmy na ciemność, Skoro przychodzi w ludzkim ciele, to kochajmy wszystko co ludzkie!
Pozdrawiam świątecznie – Wasz proboszcz
Wwyzwolonym od okupantów Wowczańsku w obwodzie charkowskim na ścianie sali tortur znaleziono ikony Matki Bożej i Jezusa wydrapane przez więzionych Ukraińców. Zdjęcie ikon zamieścił na Facebooku Pawlo Suszko, deputowany Rady Najwyższej Ukrainy z partii „Sługa Ludu” i zastępca przewodniczącego Komitetu Rady Najwyższej ds. Polityki
Humanitarnej, poinformował portal „Ukraińska Prawda” Na zdjęciu nad ikonami widać też wydrapane zdania z modlitwy „Ojcze nasz”. „Słyszeliśmy o znalezionej sali tortur. Pokazano nam to. Na własne oczy widzieliśmy te napisy na ścianach. Ikony wydrapane przez ludzi, którzy byli tam przetrzymywani przez okupantów. Wyryte daty przeżytych dni i teksty modlitw. Trudno sobie
wyobrazić, jakie okropności spotkały ludzi. Nie odpuścimy!” – napisał Suszko. Według niego, w mieście wciąż słychać wybuchy, ponieważ Wowczańsk znajduje się przy granicy z Rosją – na północnym wschodzie obwodu charkowskiego. Ludzie, którzy pozostają w mieście, nie mają dostępu do energii elektrycznej i środków komunikacji. tom (KAI/RISU) / Kijów
Papież ujawnił w nowym wywiadzie opublikowanym w niedzielę, że po wyborze w 2013 roku podpisał list rezygnacyjny, który miał być wykorzystany, gdyby kiedyś poważne i trwałe problemy zdrowotne uniemożliwiły mu wykonywanie obowiązków. Ojciec Święty, który niedawno ukończył 86 lat, powiedział o tym hiszpańskiej gazecie ABC. Wyjawił, że przekazał list ówczesnemu watykańskiemu sekretarzowi stanu, kardynałowi Tarcisio Bertone.
Franciszek często mówił, że zrezygnuje, jeśli zdrowie będzie mu przeszkadzać w kierowaniu Kościołem rzymskokatolickim. Zapytany, czy uważa, że powinna zostać ustanowiona oficjalna norma dla przypadków, gdy problemy zdrowotne lub wypadek przeszkodziły papieżowi odpowiedział: „Podpisałem już swoją rezygnację.
Wówczas sekretarzem stanu był kard. Tarcisio Bertone, powiedziałem mu: «W przypadku przeszkody z powodów medycznych lub jakichkolwiek innych, oto moja rezygnacja»”. Papież Bergolio ogłosił to publicznie po raz pierwszy. Przypomnijmy, że w lipcowym wywiadzie udzielonym agencji Reutera Ojciec Święty odrzucił spekulacje na temat rychłej rezygnacji i powtórzył, że może kiedyś zrezygnować, jeśli pogarszający się stan zdrowia uniemożliwi mu kierowanie Kościołem. Portal „Il sismografo” przytacza w tym kontekście słowa obecnego regensa Prefektury Domu Papieskiego, o. Leonardo Sapienzy, który w swojej książce La barca di Paolo ujawnił istnienie ważnego listu papieża Montiniego i opublikował jego tekst. Ponadto uzyskał od papieża Franciszka przedmowę, w której
podkreśla on, że „Paweł VI troszczył się nie tyle o swoje zdrowie, ile o większe dobro Kościoła”. Rozmowa o. Sapienzy z dziennikarzem Famiglia Cristiana Alberto Chiara (maj 2018) ujawnia także inne istotne szczegóły. Regens Prefektury Domu Papieskiego oświadczył, że jest pewien, iż papież Montini nie konsultował się z innymi osobami i dodał: „Wydaje się, że tekst został napisany znienacka, osobiście, w milczeniu jego studiów i dokładnie w Niedzielę Dobrego Pasterza” (2 maja 1965). Dodał, że „Z pewnością Jan Paweł II czytał te listy i według niektórych autorytatywnych świadków wyraził chęć pójścia za przykładem Pawła VI. Czy rzeczywiście to zrobił, nie wiadomo. Natomiast Benedykt XVI nigdy nie widział tych listów i nie wiedział o ich istnieniu”
Podoświadczeniach spowiedzi wielkopostnych lub adwentowych, przeważnie trudnych lub wręcz nieudanych, wracam do refleksji nad częstotliwością spowiedzi. Dlaczego tak rzadko wierni korzystają z sakramentu, w którym Dobry Pasterz usprawiedliwia wszystkich i ze wszystkiego? Pominąwszy zwykły wstyd i lęk przed obecnym w konfesjonale spowiednikiem, przyczyny tego stanu rzeczy wydają się bardzo poważne. Uświadomienie ich sobie daje nadzieję na przyszłość.
Po pierwsze: lenistwo duchowe. Ono sprawia, że marnotrawimy wiele wcześniejszych łask i zaniedbujemy ogrom dobra. Zaniedbane modlitwy, życie sakramentalne, upomnienie braterskie, uczynki miłosierdzia chrześcijańskiego, marnotrawstwo czasu i talentów, to wszystko stanowi gorzki owoc lenistwa duchowego. Znany amerykański trapista, Thomas Merton, mawiał: „Lenistwo i tchórzostwo, to dwaj najwięksi nieprzyjaciele życia duchowego”. Z ich powodu człowiek traci bezpowrotnie możliwości, które Bóg stworzył specjalnie dla niego.
Ponieważ lenistwo duchowe jest chorobą duszy ukrytą, przez to jest podstępne. Trudno je zauważyć, za to bardzo łatwo usprawiedliwiać.
Po drugie: brakuje nam koniecznego wstrętu do grzechu. Jak długo jakiś grzech nam smakuje, jak długo odnajdujemy w nim upodobanie, przyjemność lub rozkosz, jak długo nam nie przeszkadza i czujemy się dziwnie spokojni, tak długo nie będziemy chcieli z niego zrezygnować. Rezygnacja wyda się nam niekonieczna lub niemożliwa. Nie będziemy w stanie przerwać tej toksycznej pępowiny, gdy nie czujemy, że grzech to kumulacja trujących pierwiastków a nie koktajl wyrafi nowanych i przyjemnych doznań. O wstręt do grzechu trzeba się modlić jak o wszystko inne. W końcu zrodzi się w nas tęsknota za nieprzerwaną bliskością Boga.
Po trzecie: towarzyszy nam często niewiara w przemieniającą moc sakramentu. Brakuje nam rzeczywistego przekonania, że każdy sakrament, również spowiedź, ma w sobie ukryty potencjał, który może kruszyć skały i obalać potęgi demonów. Warto się modlić dla siebie i dla innych o wiarę w sakramenty. Są to znaki Chrystusa Zmartwychwstałego, w których On obiecał, że będzie się z nami spotykał i będzie udzielał nam swego Ducha. Nie ma ważniejszego sposobu spotkania z Jezusem, jak właśnie sakramenty święte. Ciekawe, że owocują one nie
tyle mocą wiary tego, który udziela sakramentu, choć bez wątpienia jest ona ważna i konieczna, co mocą wiary przyjmującego. Szczególnym wyjątkiem jest sakrament małżeństwa, w którym małżonkowie występują w dwóch rolach: udzielają sobie wzajemnie i jednocześnie przyjmują sakrament.
Wiara w spowiedzi wyraża się choćby przekonaniem, że w konfesjonale jest nie tylko spowiednik, ale przede wszystkim, że jest w nim Jezus Chrystus, którego spowiednik na mocy święceń uobecnia, działa w Jego imieniu użyczając Mu wszystkich swoich ludzkich możliwości: intelektu, słuchu, głosu, wrażliwości sumienia, doświadczenia, wiedzy a nawet intuicji. Paradoksalnie nawet słabość i grzeszność spowiednika może pomóc mu zrozumieć zawstydzonego człowieka, który nie wie jak i od czego zacząć.
Z tym związana jest czwarta kwestia: stosunek do spowiednika, który jako człowiek pośredniczy między penitentem a Bogiem. Niektórzy kwestionują to pośrednictwo jako nieuprawnione, trudne, niepotrzebne, niekonieczne lub zbędne. Tym zawsze odpowiadam tak samo: Ksiądz, biskup, papież może rozgrzeszyć każdego, ale nie siebie. Co za problem? Czy Kościół nie mógłby dać szafarzom tego sakramentu prawa do samorozgrzeszenia? Nie! Byłoby to zbyt proste i niewychowawcze a może nawet demoralizujące spowiedników. Każdemu księdzu, biskupowi i papieżowi Kościół mówi: Ty też pójdziesz jak zwykły grzesznik i upokorzysz się przed drugim człowiekiem. Wyznasz grzechy – jak wszyscy! Będziesz bił się w piersi – jak wszyscy! Zaczniesz wzywać miłosierdzia – jak wszyscy! Wysłuchasz pouczenia od kogoś, być może głupszego od ciebie – jak wszyscy! I otrzymasz pokutę – jak wszyscy! W tym jest mądrość Kościoła, naszej Matki, która wychowuje wszystkie swoje dzieci, choć oczywiście z różnym skutkiem.
Błogosławiony Izaak, opat klasztoru Stella w jednym ze swoich kazań (nr 11) mówi: „Kościół bez Chrystusa nie może niczego odpuścić, a Chrystus bez Kościoła nie chce niczego odpu-
ścić. Kościół może udzielić przebaczenia tylko temu, kto się nawraca, czyli temu, kogo Chrystus dotknął swą łaską. Chrystus zaś nie chce udzielić przebaczenia temu, kto pogardza Kościołem. [ ] Nie chciej zatem oddzielać Głowy od Ciała. Chrystus nie byłby wówczas cały. Cały zaś Chrystus nie istnieje bez Kościoła ani cały Kościół bez Chrystusa”
Cudowną i opatrznościową rzeczą jest, że w sakramencie spowiedzi nie posługują aniołowie tylko grzeszni ludzie, świadomi walki jak rozgrywa się w każdym z nas. Kruchość jednych i drugich może zbliżać i otwierać wzajemnie na siebie.
Ojciec Leopold Mandić, prawdziwy gigant spowiedzi, był tak brzydki, że miał posługiwać wyłącznie w konfesjonale. Miał zaledwie 135 cm wzrostu, utykał, mówił niewyraźnie, jąkał się. Miał przekrwione oczy i ręce powyginane postępującym artretyzmem. Nowotwór przełyku nie przeszkodził mu, by jeszcze w dniu śmierci wyspowiadać (30 VII 1942 r.) kilkudziesięciu kapłanów. Kiedy go oskarżano, że zbyt łatwo udziela rozgrzeszenia, odpowiadał: „Panie, przebacz mi, że za dużo wybaczyłem, ale to Ty dałeś mi taki zły przykład”.
Oczywiście, ludzki czynnik wszędzie stanowi najsłabsze ogniwo, podatne na pokusy, presję innych i wewnętrzną kruchość. Możliwe błędy, skrzywienia, osądy, surowość, pobłażliwość, gniew, irytacja, niepotrzebne pytania, lenistwo lub brak roztropności spowiednika może zniechęcać a nawet gorszyć. Niewątpliwie takie ryzyko istnieje, ale Bóg ryzykuje z każdym człowiekiem niemal bez przerwy.
Jednak największą przeszkodą przed konfesjonałem jest pycha grzesznika, który ośmielił się zgrzeszyć a nie ma pokory by się do tego przyznać, prosić o przebaczenie i nadanie mu pokuty. Wielu z nas ma problem, że latami tworzy, czy raczej z pomocą innych, współtworzy fałszywy obraz samego siebie. Te zmyślenia to wielki świat słodkich iluzji i mitów. A w spowiedzi musimy te wszystkie blagi, lukry i politury zerwać do żywego. Pycha się nie poddaje, niekiedy prymitywnie, częściej jednak inteligentnie, walczy o swoje. Nie chce umierać, chce nasycenia w każdy możliwy sposób. To dla-
tego najtrudniej spowiadać się pyszałkom. Kwestionują oni albo spowiedź jako pomysł na uwolnienie, formę albo pośrednictwo spowiednika.
Pokorni widzą w spowiedzi ocalające ich miłosierdzie, niezależne od wszelkich ludzkich doznań, nawet przykrych. Czują, że przychodzi o nich szczególny rodzaj namaszczenia: przebaczenie i pokój, którego daremnie szukać gdzie indziej. Demon podpowiada człowiekowi zuchwały sofizmat: „Bóg ci nie jest potrzebny!”, po grzechu zaś podpowiada myśl jeszcze bardziej rozpaczliwą: „Ty nie jesteś potrzebny Bogu!” Tak oto człowiek najpierw grzeszy pychą, a potem – rozpaczą. To jak awers i rewers tej samej mamony! Filozof Blaise Pascal mówi, że istnieją trzy poziomy wielkości człowieka: porządek ciała, porządek inteligencji i porządek świętości. Do pierwszego należą ci, którzy wyróżniają się pięknem ciała, siłą mięśni i materialnym bogactwem. Do drugiego – artyści, geniusze, naukowcy. Do trzeciego zaś święci. Różnica niemal nieskończona oddziela drugi poziom od pierwszego, ale „różnica nieskończenie bardziej nieskończona” oddziela trzeci poziom od pierwszego i drugiego. Jest to porządek, w którym jednostka nie zdobywa wielkości kosztem innych, ale dla pożytku wszystkich. I jest to wielkość, która trwa przez wieczność. Święci kochali życie sakramentalne nie wyłączając sakramentu pojednania. Wprost przeciwnie, z pokorą uznawali jego konieczność, bo tylko wtedy namacalnie mogli poczuć ojcowską miłość Boga, który właśnie dlatego karci, że kocha.
Na koniec wspomnę nie dostrzegany z reguły aspekt spowiedzi. W tym
sakramencie chodzi również o formowanie sumień. Przy częstej spowiedzi jest większa szansa na strojenie tego delikatnego instrumentu, aby bezbłędnie nazywał wszystko po imieniu. Tak łatwo można doprowadzić do deformacji sumienia choćby przez życie w środowisku w którym inni mają sumienia spaczone lub znieczulone. To chyba oczywiste, że trudno nałogowcowi zmagać się i walczyć o wolność wśród innych nałogowców, karmiąc się samousprawiedliwieniami. Trudno być cnotliwym wśród rozwiązłych, prawdomównym wśród zakłamanych i szlachetnym wśród cyników. Otoczenie potrafi wywierać na tyle silną presję, że pojedynczy człowiek może jej nie wytrzymać. Potrzeba tworzyć środowiska nasycone autentyczną wiarą. Wierzący mężczyźni muszą tworzyć wspólnoty, w których pasja życia łączy się z wiarą, w których pobożność nie jest wstydliwym obciachem ale fundamentem. Mężczyźni muszą pokazywać nie tylko swoim synom, ale kolejnemu pokoleniu mężczyzn, prawdziwe wzorce męskości w których królują cnoty: opanowanie, męstwo, rozwaga, cierpliwość, czułość i mądrość. Pokazywanie im drogich gadżetów i nowinek technicznych, bez wskazywania największych wartości, nie jest żadnym wprowadzaniem w dorosłość. To droga do życia według filozofii luzu opartej na konsumpcji wrażeń a nie do moralnej dojrzałości.
Kształtowanie sumień to żmudna praca i zupełnie nie zjawiskowa, ponieważ jest ciągłym odkrywaniem istniejących granic, które każą się zatrzymać. Bez głosu z zewnątrz jest to trudne a czasami – niemożliwe.
Platforma internetowa Netflix przedstawiła film Blonde (Blondynka), opowiadający o życiu znanej przed laty amerykańskiej gwiazdy Marilyn Monroe. Zawiera on dramatyczne sceny ukazujące cierpienia aktorki z powodu przypadków przerwania ciąży, których się dopuściła. Film, w której rolę tytułową zagrała Ana de Armas, jest kinową wersją książki pod tym samym tytułem autorstwa Joyce Carol Oates.
W jednej ze scen M. Monroe (prawdziwe imię i nazwisko: Norma Jeane Mortenson) rozmawia symbolicznie ze swym poczętym dzieckiem. „Nie zrobisz mi tym razem krzywdy, prawda? Nie zrobisz tego, co uczyniłaś poprzednio” – mówi maleństwo, na co aktorka odpowiada: „Nie chciałam tego zrobić”. W innej scenie, na widok rozentuzjamowanego i podnieconego tłumu, kobieta słyszy szept: „To dlatego zabiłaś swoje dziecko”.
Film wywołał gwałtowny sprzeciw ze strony przemysłu aborcyjnego. W oświadczeniu przesłanym do amerykańskiego pisma „Variety” Caren Spruch – krajowa dyrektorka ds. sztuki i rozrywki ponadnarodowego koncernu Planned Parenthood (Planowane Rodzicielstwo) – wyraziła ubolewanie, iż „twórcy Blonde postanowili przyczynić się do propagandy antyaborcyjnej i napiętnować decyzje medyczne [różnych] osób”. Należy pamiętać, że organizację Planned Parenthood oskarżono w Stanach Zjednoczonych m.in. o handel narządami i tkankami dzieci zabitych w wyniku aborcji.
Tymczasem inne stowarzyszenie amerykańskie – Studenci za Życiem (Students for Life) zwróciło uwagę w jednej ze swych sieci społecznościowych, że przemysł aborcyjny „jest rozgniewany, ponieważ prawdę o aborcji pokazano publicznie”. Według organizacji „jeśli nawet [wcześniej] krzy-
czano, że Monroe dokonała w swoim życiu wielu aborcji, to do filmu włączono tylko dwa takie przypadki, oba zresztą wymuszone”. Pokazano tam Marilyn biorącą narkotyki i przewiezioną do szpitala, która jednak „ucieka ze stołu operacyjnego i śni, że budzi się, ratując swoje dziecko”. Organizacja broniąca życia zauważyła, że „Planned Parenthood i moda z Hollywoodu nie mogą znieść jakiegokolwiek negatywnego ukazywania aborcji w głównych środkach przekazu, zwłaszcza wahań, niepokoju i bólu, jakie Blonde pokazuje, że doświadczała tego Monroe”. Podkreślono, iż „ból i żale, jakie odczuwają kobiety po przerwaniu ciąży, są w stu procentach prawdziwe”. Spośród kobiet, „które dopuściły się aborcji, 64% były do tego zmuszone przez innych a 67% odczuwało sympatię do dzieci, które zabiły” – zaznaczyli Studenci za Życiem.
kg (KAI/ACI Prensa) / Los Angeles
Prawie natychmiast po inwazji Rosji na Ukrainę, w pierwszej fali uchodźców przybyła do nas spod Równego siedmioosobowa rodzina. Cały jej dobytek stanowiło kilka małych plecaków, w których były najbardziej niezbędne rzeczy osobiste i ubrania. Jedna z naszych rodzin, poinformowała mnie, że wielodzietna rodzina z Ukrainy szuka dachu nad głową. Szybka decyzja: decydujemy się ich przyjąć. Na dawnej plebanii, z pomocą wielu życzliwych i kompetentnych ludzi, zorganizowaliśmy mieszkanie i wszystkie konieczne sprzęty do życia. Wielu darczyńców przynosiło gościom parafii żywność, ciasto, rowery, wózki. Inni pomagali wypocząć lub co nieco zwiedzić. Jeszcze inni towarzyszyli rodzinie w urzędach pomagając w załatwianiu różnych formalności.
Skorzystaliśmy też z przewidzianych przez państwo środków na ten cel. Dzieci bardzo życzliwie zostały przyjęte w naszej szkole, zarówno przez nauczycieli jak i przez uczniów. Trwało to w sumie kilka miesięcy, aż przyszedł
dzień, gdy nasi goście postanowili wyjechać dalej na Zachód, a konkretnie do USA. Dotarli szczęśliwie na zachodnie wybrzeże i osiedlili się w stanie Oregon. Po kilku tygodniach usłyszeliśmy telefonicznie świadectwo: „Ameryka nie jest jak Polska. Tam nikt za darmo niczego nie daje. Tam za wszystko się płaci”. Wypowiedź na opak wszystkim, którzy krzyczą, że w Polsce nie da się żyć, że tutaj absurd goni za absurdem., czyniąc z nas wielką wspólnotę nieudaczników.
Życzymy, tej stosunkowo młodej rodzinie, by odnalazła się w tym zupełnie innym świecie a gdy będzie to tylko możliwe, wróciła do wolnej Ukrainy i świętowała zwycięstwo nad Dnieprem.
Bardzo dziękujemy wszystkim, którzy nieśli pomoc! W domach niektórych parafi an dalej mieszkają obywatele Ukrainy, którzy nie mogą wrócić do swojej ojczyzny, która broni się przed bestialską agresją.
proboszcz
Papież Franciszek zatwierdził 17 grudnia w Watykanie dekret o męczeństwie Rodziny Józefa i Wiktorii Ulmów z Markowej, wraz z siedmiorgiem dzieci – bohaterskiej rodziny, która ratowała Żydów w czasie II wojny światowej. Oznacza to, że w najbliższym czasie może do ich beatyfikacji. Dnia 24 marca 1944 roku ok. godz. 5.00 rano w Markowej k. Łańcuta niemieccy żandarmi zamordowali
rodzinnego domu Józefa Ulmy, który był znany z życzliwości do Żydów. Wcześniej innej rodzinie żydowskiej pomógł wybudować kryjówkę. Ulmowie byli też świadkami, jak na sąsiedniej parceli, gdzie grzebano zwierzęta, Niemcy rozstrzelali w 1942 r. 34 Żydów z Markowej i okolic.
W liczącej ok. 4,5 tys. mieszkańców Markowej Ulmowie nie byli jedyną rodziną, która ukrywała Żydów. Co
światowej. Na etapie rzymskim postulatorem procesu jest ks. dr Witold Burda, reprezentujący archidiecezję przemyską. Chodzi o udowodnienie, iż rodzina Ulmów poniosła śmierć męczeńską za wiarę w Chrystusa. W roku 2021 komisja historyczna ówczesnej Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych pozytywnie oceniła ich positio, czyli dokument opisujący ich życie i dowody heroiczności cnót.
ośmioro Żydów oraz ukrywających ich Józefa Ulmę i będącą w ostatnim miesiącu ciąży jego żonę Wiktorię. Razem z rodzicami zamordowano też szóstkę ich dzieci.
Ośmioro Żydów Ulmowie zaczęli ukrywać prawdopodobnie w drugiej połowie 1942 r. Byli to: pochodzący z Łańcuta handlarz bydłem Saul Szall i czterej jego dorośli synowie oraz Gołda i Genia Goldman z małą córka tej ostatniej. Goldmanowie byli sąsiadami
najmniej 20 innych Żydów przeżyło okupację w pięciu chłopskich domach. Przed II wojną światową w Markowej mieszkało ok. 120 Żydów.
W 1995 r. Wiktoria i Józef Ulmowie zostali uhonorowani pośmiertnie tytułem Sprawiedliwych wśród Narodów Świata. W 2003 r. w diecezji przemyskiej rozpoczął się ich proces beatyfikacyjny. W 2017 r. władze kościelne zdecydowały o jego wyodrębnieniu z procesu 88 męczenników II wojny
W 2004 r. odsłonięto w Markowej pomnik poświęcony rodzinie Ulmów. W 2010 r. prezydent RP Lech Kaczyński odznaczył ich Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski.
Dnia 17 marca 2016 r. z udziałem prezydenta RP Andrzeja Dudy oraz przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski abp. Stanisława Gądeckiego w Markowej na Podkarpaciu otwarto Muzeum Polaków Ratujących Żydów im. Rodziny Ulmów. vatican.news
Nie mówi się o moralności wojska, ale o jego „morale”, co oznacza posłuszeństwo, dyscyplinę i gotowość do ofiar. Mówi się natomiast często o moralności lub niemoralności polityki, wzbudzając tymi terminami zrozumiałą konfuzję, bowiem w ocenie politycznych działań kategorią dominującą pozostaje ich skuteczność, nie zawsze wynikająca z etycznych odczuć i postaw ludzi. W polityce kierowanej zasadami ideologii problem moralności powraca pod jeszcze bardziej mylącą postacią. Sztandar moralności jest nieodłączną części ekwipunku ideologów u władzy. Celem ich przecież jest budowa lepszego, doskonalszego świata. Lepszego dla wybranego przez historię narodu, klasy społecznej lub tylko partii, która wzięła na swe barki odpowiedzialność za dokonanie odnowicielskiego dzieła. Rzeczą więc nieuniknioną a nawet naturalną jest identyfikacja ideowego
celu z interesem grupy, wyznającej daną ideologię.
Nie trzeba chyba dodawać, że i sam cel bywa przeważnie wątpliwy z moralnego punktu widzenia. W praktyce jego realizowanie sprowadza się zazwyczaj do mniej lub bardziej brutalnej, taktycznej rozgrywki.
„Kto kogo?” – tak brzmiała dewiza Lenina z czasów walki o władzę. U zarania swych rządów Hitler wymordował kierownictwo oddziałów S.A. wraz z ich przywódcą Roehmem, swoim najbliższym poplecznikiem, mogącym jednak wyrosnąć na konkurenta.
Morderstwo polityczne i krwawe czystki są charakterystyczną cechą wszystkich reżimów dyktatorskich i totalitarnych. Z reguły też towarzyszą im „moralne” uzasadnienia. Eliminowani działacze zasługują na swój los jako zdrajcy słusznej sprawy, jako szpiedzy, spiskowcy lub jednostki amoralne – malwersanci, oszuści, pederaści.
W rozgrywkach typu „kto kogo?” tylko zwycięzca uzyskuje patent osobistej i obywatelskiej cnoty. Zewnętrznym przejawem owej cnoty bywa często purytańska asceza w prywatnym życiu. Charakteryzowała ona niejednego spośród najokrutniejszych przywódców, by wymienić chociażby Dzierżyńskiego, Hitlera czy Chomeiniego.
Tradycyjne cnoty zwykłych ludzi, wyrastające z nakazów wiary, sumienia, konwencji społecznych i obyczajowych – uczciwość, odwaga, bezinteresowność czy miłosierdzie – uznawane są przez totalną władzę tylko do granic politycznej użyteczności. Same w sobie stanowią jednak zarzewie konfliktu z władzą.
Konfliktu nieuniknionego, którego źródłem jest przepaść, jaka dzieli rzeczywistość od abstrakcji, a także – ujmując rzecz z naiwna prostotą – dobro od zła.
Jan Józef Szczepański, b. opozycjonista
szczególne oddanie Albańczyków Matce Dobrej Rady, ich częste pielgrzymki do Genazzano i ich niestrudzoną modlitwę: „Wróć, wróć, o pobożna Matko, wracaj wkrótce do Albanii”.
Jest rok 1467 – Turcy właśnie zajęli Albanię i zdobyli miasto Szkodra (inaczej Szkoder), przemienione potem na Iskodar. Wielki wódz, ostatni książę i władca Albanii, Jerzy Kastriota, nazywany przez innych groźnym Skanderbegiem, który toczył przez ponad dwadzieścia lat ciągłe wojny z Turkami, prawie zawsze chwalebnie nad nimi triumfując, zachorował na malarię i rok później nieoczekiwanie zmarł. Co ciekawe, Skanderbeg planował przyjść w 1444 r. z pomocą wojskową polskiemu królowi Władysławowi Warneńczykowi w nieszczęsnej bitwie pod Warną, co jednak nie udało się ze względu na opór władcy i despoty sąsiedniej Serbii, który był tureckim wasalem i nie pozwolił przejść wojskom albańskim przez swoje terytorium.
Sam Szkoder (łac. Scodra) był starożytnym miastem, w którym znajdował się niegdyś pałac królewski, siedziba wielkiego króla iliryjskiego, o czym zaświadcza Pliniusz. Tradycja głosi, że obraz Matki Boskiej Dobrej Rady, który znajdował się w kościele Najświętszej Marii Panny w Szkodrze, w cudowny sposób oderwał się od ściany, aby być przewodnikiem albańskich chrześcijan w ucieczce przed Turkami i wreszcie dotrzeć do Genazzano dnia 25 kwietnia 1467 r. Dwóch Albańczyków towarzyszyło Madonnie w jej podróży, a dwie rodziny albańskiego pochodzenia z Genazzano przez stulecia uznawały się za ich potomków. Tradycja ta wyjaśnia
Sława i cudowna renoma obrazu zostały potwierdzone przez wydarzenia z drugiej połowy XV wieku, kiedy to augustiańska wdowa Petruccia, która zawsze była czczona jako sługa Boża, udostępniła cały swój majątek na odbudowę starego, małego i zniszczonego kościoła. Ponieważ jej zasoby finansowe nie były wystarczające, prace zostały wstrzymane. Współobywatele Petruccii zaczęli z niej kpić, ale pobożna kobieta odpowiedziała: „Moje dzieci, nie martwcie się, bo zanim umrę (a była już wówczas bardzo stara), Najświętsza Maryja Panna i św. Augustyn odbudują ten kościół”. Zgodnie ze starodawną tradycją niedługo po przepowiedni Petruccii, dnia 25 kwietnia 1467 r., w święto św. Marka, w okresie nieszporów, na ścianie kościoła w cudowny sposób pojawił się obraz Najświętszej Maryi Panny. Odbudowa kościoła ruszyła od nowa. Od tego momentu zaczęły się też liczne cuda dokonane przez Najświętszą Maryję Pannę, które objawiły się za pośrednictwem jej pięknego obrazu. Łaski i cuda otrzymane przez mieszkańców Genazzano i wielu innych miast Lacjum były odnotowywane przez miejscowego notariusza, a następnie zapisywane w specjalnym rejestrze prowadzonym aż do XIX wieku. Tylko 161 cudów zostało odnotowanych między 27 kwietnia a 14 sierpnia 1467 roku. Cudowne wydarzenie przyciągnęło do Genazzano rzesze czcicieli z sąsiednich krajów, a następnie z całych Włoch; sam papież Paweł II Barbo (1464–1471), choć niesławny ze względu na swoje obyczaje, to jednak wysłał do Genazzano dwóch biskupów jako swoich obserwatorów. Katoliccy Albańczycy nazywają Matkę Dobrej Rady starożytnym tytułem „Pani Albanii”, natomiast we Włoszech obraz zyskał tytuł Matki Boskiej Dobrej Rady ( Madonna di Buon Consiglio).
W Genazzano urodził się też Oddone Colonna, późniejszy papież Marcin
V. Do dziś w miasteczku stoi zamek należący niegdyś do tej potężnej rzymskiej rodziny. Marcin V żył w czasach tzw. wielkiej schizmy zachodniej, kiedy to jednocześnie funkcjonowało trzech papieży (Grzegorz XII oraz dwóch antypapieży, Benedykt XIII i Jan XXIII), a świat chrześcijański był podzielony między ich zwolenników i przeciwników. Ponieważ wielkie rzymskie rody Orsinich i Colonnów wywierały ogromny wpływ na wybór następców św. Piotra, aby uniknąć nacisków, niektóre z konklawe organizowano poza Wiecznym Miastem. Ostatecznie to właśnie Marcin wraz z soborem w Konstancji V położył kres schizmie.
Na tym to soborze swoim wspaniałym wystąpieniem zasłynął rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego Paweł Włodkowic, który przedstawił teorię wojny sprawiedliwej oraz przeciwstawił się nawracaniu siłą innowierców: „Skoro niewierni chcą żyć spokojnie wśród chrześcijan, nie należy wyrządzać im żadnej przykrości na osobach i mieniu. […] Grzeszy więc władca, jeżeli bez powodu ich go pozbawia”. Te trudne i bolesne czasy kapitalnie opisał Jean Raspail w swojej książce Pierścień rybaka.
Obraz Matki Boskiej Dobrej Rady z Genazzano jest zachwycającym odłamkiem fresku pochodzącym z XV wieku. Nie można podać dokładnej jego atrybucji stylistycznej, ale nie sposób odmówić mu szczególnego, orientalnego uroku oraz typowej dla bizantyjskich Madonn czułości. Należy on do ikon typu Eleusa, czyli Matki Bożej trzymającej w swych ramionach Dzieciątko Jezus i czule skłaniającej ku niemu głowę. Maryja serdecznym gestem pochyla głowę w stronę Syna, który czule ją obejmuje, policzek przy policzku; prawą ręką trzyma szyję swojej matki, a lewą ręką ściska jej sukienkę. Obie postacie pokryte są jednym płaszczem w kolorze jasnej zieleni. W XVIII wieku peruwiański ksiądz Francisco Xavier Vasquez napisał o obrazie: „Natychmiast wpatrzyliśmy się w piękny obraz. Jego piękno kradnie serca. Czasami jest ono na pozór przezabawne, a czasem smutne. Czasami widzisz go jako różowy płomień.
Bardzo czcigodną twarz Matki Bożej należy porównać do raju, dlatego od początku objawienia obrazu nazywano ją Santa Maria del Paradiso”. Obraz ten przypisywany też bywa słynnemu rzymskiemu malarzowi Melozzo da Forli, którego bardzo niewiele dzieł przetrwało do dzisiejszych czasów. Zasłynął on malowaniem pięknych twarzy aniołów, w czym dorównywał wielkiemu Rafaelowi Santi.
Do Genazzano trafiłem dwa lata temu przez zupełny przypadek, bo nie ukrywam, że o tym sanktuarium nigdy nie słyszałem. Znajduje się ono około 100 kilometrów na południe od Rzymu, mniej więcej w połowie drogi do Monte Cassino. To zapomniane dziś miejsce, pełne schodów, stromych podejść i brukowanych uliczek, jedynie z rzadka jest odwiedzane przez turystów. Przed kościołem, przebudowanym w stylu barokowym, leniwie wylegiwały się psy. W kościele byliśmy sami, z moim przyjacielem z Polski i znajomym księdzem, dzięki któremu w to miejsce trafiliśmy. Ksiądz Jerzy został uzdrowiony z poważnej choroby właśnie w święto Matki Boskiej Dobrej Rady i bardzo pragnął w podzięce w Jej sanktuarium odprawić mszę.
Maleńki obraz znajdował się w bocznej nawie kościoła w bardzo pięknej kaplicy, oddzielonej ozdobną antyczną kratą, którą kościelny specjalnie dla nas otworzył. Przed tym obrazem modliło się wielu papieży i świętych, zwłaszcza gdy potrzebowali dobrej rady, między innymi Urban VIII w roku 1630, św. Jan Bosko, św. Jan XXIII, nasz św. Jan Paweł II, ale także Benedykt XVI, jeszcze jako kardynał Ratzinger, czy św. Matka Teresa, co może specjalnie nie dziwi, bo przecież urodziła się ona w Albanii. Niektórych z nich przedstawiono na freskach umieszczonych w kaplicy.
W czasie mszy w sanktuarium gorliwie modliłem się o uleczenie mojego zbolałego ścięgna Achillesa, które od kilku lat powodowało coraz większe dolegliwości i groziło w każdej chwili zerwaniem, zwłaszcza że przeciwne ścięgno zerwałem już sobie dwa razy, co za każdym razem wymagało operacji. Coraz trudniej było mi chodzić i musiałem wspomagać się laską. Rehabilitacja już mi nie pomagała. Napisałem nawet do zaprzyjaźnionego ortopedy sportowego z USA,
który stwierdził po obejrzeniu moich badań, że jedynym wyjściem jest duża operacja i odcięcie ścięgna od kości z jej zdłutowaniem i ponownym jego przyszyciem, a następnie długotrwała rehabilitacja. Niezbyt cieszyła mnie ta perspektywa, więc oddałem się w opiekę Matce Boskiej Dobrej Rady.
W czasie tej podróży odwiedziliśmy jeszcze miasto Gaeta, w którym schronił się papież bł. Pius IX w czasach, gdy Państwo Watykańskie zostało włączone w obręb Włoch przez premiera Camilla Cavoura, a sam papież postanowił usunąć się z Rzymu. Mimo że w końcu papież tam powrócił, do końca życia uważał się za więźnia Watykanu. Rządził Kościołem 32 lata, a więc dłużej niż jakikolwiek inny papież. W Gaecie w obrębie kościoła Zwiastowania NMP znajduje się tzw. Złota Kaplica lub inaczej Złota Grota, w której papież wielokrotnie się modlił przed podjęciem decyzji o ogłoszeniu dogmatu o Niepokalanym Poczęciu, co nastąpiło w roku 1854. Gaeta długo pozostawała w znacznej swej części miastem zamkniętym ze względu na obecność wielkiej amerykańskiej bazy wojskowej. Do dziś stacjonuje tam okręt dowództwa VI Floty US Navy. I choć dużo udało mi się zobaczyć – wdrapałem się nawet na pobliską górę, do sanktuarium św. Trójcy, w którym znajduje się skała, która według podań rozpękła się na pół w chwili śmierci Chrystusa na Krzyżu – to jednak chodzenie nadal sprawiało mi straszne problemy i dużo bólu.
W drodze powrotnej do Polski w pociągu z Rzymu na lotnisko Fiumicino niestety nie zauważyłem stopnia w przejściu wagonu kolejowego. Spadłem z niego, gwałtownie rozciągając chore ścięgno Achillesa. Poczułem ból jak nigdy dotąd i od tej chwili nie byłem już w stanie zrobić ani kroku. Musiałem wyglądać nie najlepiej, bo włoscy współpasażerowie natychmiast zaoferowali mi najsilniejsze tabletki przeciwbólowe, jakie mieli. Byłem pewien, że właśnie zerwałem sobie chore ścięgno Achillesa i po powrocie do Polski czeka mnie operacja. Przejście 200 metrów po peronie kolejowym do wyjścia na lotnisko było drogą przez mękę, bo dopiero tam można było zamówić wózek inwalidzki. Na szczęście w aptece na lotnisku udało mi się dostać kule, choć i tak pierwszy
raz w życiu do i z samolotu pojechałem na wózku inwalidzkim.
Wtedy przypomniałem sobie swoje modlitwy w Genazzano. Miałem nadzieję na jakieś spektakularne uzdrowienie, a tymczasem zostałem przymuszony do operacji, której wcześniej tak nie chciałem. Na pocieszenie pozostał mi fakt, że lepszego momentu na zabieg w swoim życiu nie mogłem sobie wyobrazić, bo na kolejne tygodnie nie miałem wielkich planów. Zaraz po powrocie do Polski zgłosiłem się do szpitala na uzgodnioną już operację. Zrobiono mi jeszcze USG ścięgna i okazało się, że jednak nie jest ono całkowicie zerwane, więc z leczenia operacyjnego zrezygnowano na rzecz buta ortopedycznego, w którym chodziłem przez następnych parę tygodni, co wspomożono jeszcze miejscowym wstrzyknięciem bogatopłytkowego osocza. Znajomy ortopeda z USA, z którym ponownie się skontaktowałem, odpisał, że jest niewykluczone, iż uraz może doprowadzić do wygojenia się ścięgna, cofnięcia się zmian w kości piętowej i całkowitego ustąpienia dolegliwości bólowych. I tak się też stało.
Jak się więc okazało, Matka Boska Dobrej Rady (Madonna di Buon Consiglio) z Genazzano jednak mnie wysłuchała, choć wszystko potoczyło się zupełnie inaczej, niż sobie wyobrażałem, bez spektakularnych i cudownych wydarzeń. Ale przecież, jak mówi prorok Izajasz, „myśli moje nie są myślami waszymi ani wasze drogi moimi drogami”.
A sanktuarium w Genazzano odwiedziłem ponownie po roku, przywożąc dziękczynne wotum.
prof. Piotr Czauderna
Pomyślałem sobie, że na fali nawrotu epidemii warto wrócić do mojego starego tekstu z jej początków i zmierzyć się ponownie z tematem wpływu pandemii COVID-19 na nasze życie. Pierwsze zaskoczenie, które tak dobrze obrazował cytat z Dżumy Alberta Camus („Dżumy i wojny zastają ludzi zawsze tak samo zaskoczonych”), minęło. Oswoiliśmy się nieco z nową rzeczywistością. Oswojenie nie oznacza jednak pogodzenia. Coraz bardziej zaczynamy się buntować przeciwko nałożonym na nas ograniczeniom, bowiem każda epidemia, począwszy od średniowiecza, oznacza czas próby i wyzwala krańcowe postawy ludzkie. Dlatego może warto spojrzeć wstecz. Epidemia dżumy Kraków 1543 r. – na polecenie magistratu krakowskiego zamknięto karczmy i łaźnie publiczne. Epidemia Kraków 1547 r. – zamknięto szkoły w mieście rozpuszczając młodzież do domów. Rozporządzenie królewskie z 1592 r. – jeśli cyrulik rozpozna zarazę, dom należy zabić i dostarczać potem żywności jego mieszkańcom. Ubogich – internować w przytułku. W karczmach ma przebywać nie więcej niż 4 osoby i tylko do godziny drugiej. W listopadzie 1592 r. król Zygmunt III Waza napisał do rajców krakowskich czyniąc im wyrzuty, że nie dopilnowali należytej izolacji chorych, wskutek czego zaraza zdołała się rozprzestrzenić.
Czy to wszystko nie brzmi znajomo? A co do postaw ludzkich? Jedni dzielnie walczyli z epidemią, niejednokrotnie przypłacając to życiem i niechęcią otoczenia. Jak napisał w swej książce Pokonać czarną śmierć śp. ks. Jan Kracik, w 1468 r. we włoskiej Parmie pełna ryzyka i poświęcenia praca lekarzy wśród zarażonych skończyła się uwięzieniem i odebraniem tego, co zarobili. Zaś w 1665 r. po Londynie krążyły wieści jakoby pielęgniarki chorych miały ich głodzić, dusić i przyspieszać zgon na wszelkie sposoby. Pomagając innym
w sposób cielesny i duchowy zarażali się i ginęli księża, lekarze, cyrulicy.
Jednak heroizm zawsze objawiała mniejszość, inni oddawali się rozrywkom i zabawie. Kłopoty gospodarcze i zamykanie kramów generowało niepokoje społeczne i tumulty. W 1555 r. krakowscy karczmarze ociągali się z zaprzestaniem wyszynku, mimo obowiązujących zarządzeń. Wielu oddawało się zabawom, pijaństwom i rozpuście. Rozpasanie pomagało zagłuszać lęk – wystarczy sięgnąć po opisy epidemii u Boccacia czy Daniela Defoe. Samuel Pepys w swoim dzienniku opisuje jak tańczył całą noc na wieść o spadku liczby ofiar zarazy pustoszącej Londyn w 1665 r., a mieszkańcy Marsylii głośno świętowali, kiedy pod koniec epidemii w 1720 r. na ulice miasta wróciły pogrzebowe karawany, co dowodziło spadku liczby jej ofiar.
W połowie XIV wieku przez polskie miasta przeciągały procesje biczowników, a w malarstwie upowszechnił się motyw „Tańca śmierci”, wobec której
wszyscy byli jednacy, niezależnie od godności i stanu. Ubolewano też nad brakiem dostępu do sakramentów świętych: „A choć ciało na to przyjdzie, O dusze strach wieczny idzie. Bo bez świętych sakramentów schodzi wiele tych momentów” (cyt. za ks. Kracikiem). Jak i dziś, powstawały szpitale dedykowane osobom zarażonym, np. w Gdańsku szpitale św. Gertrudy czy św. Rocha, przekształcony potem w miejski Lazaret tzw. Pockenhaus, a w Krakowie – św. Walentego i św. Sebastiana.
Czas zarazy był czasem samotności, ale czy nie jest tak i dziś w naszych szpitalach, gdy chorzy umierają bez dostępu bliskich, a często i księdza? Nasza epidemia, podobnie jak te średniowieczne, potrwa z pewnością dłużej niż początkowo się to wydawało, nie będzie to kilka miesięcy, ale rok, a może i więcej. Otwarte pozostaje pytanie czy będzie nawracać tak, jak i tamte. Dlatego kwestia czy przeorientowane zostaną z nasze życiowe wybory i priorytety pozostaje
„Kolejny rok zarazy pogodzi ł wszystkie te ró ż nice; Bliska rozmowa ze ś mierci ą lub z chorobami zagra ż aj ą cymi ś mierci usun ęł aby ż ó łć z naszego temperamentu, usun ęł aby mi ę dzy nami animozje i przynios ł aby nam spojrzenie innymi oczami ni ż te, którymi patrzyli ś my wcze ś niej” Daniel Defoe , Dziennik Roku zarazywiąż otwarte; podobnie jak pytanie czy znany nam świat, który tak upodobał sobie hedonizm i konsumpcję, rzeczywiście odchodzi w przeszłość? Na razie niczego jasno nie widzimy; większość z nas usiłuje żyć normalnie udając, że nic się nie stało.
Zastanawiam się jakim kluczowym słowem można by opisać nasze doświadczenie i to, co może pozwolić nam się z niego wyzwolić. Moim zdaniem tym słowem jest „prawda”. Poncjusz Piłat według przekazu Ewangelii cyniczne zapytał „Cóż to jest prawda?”. To świetne motto dla dzisiejszych czasów, bo w istnienie obiektywnej i absolutnej prawdy powszechnie zwątpiono. Nawet współczesna nauka, która wydawałoby się winna być oparta na obiektywnych i weryfikowalnych standardach, ma z tym kłopot brnąc w pseudorozważania, jak w przypadku tzw. gender studies czy przynosząc sprzeczne informacje na temat skuteczności określonych leków w zakażeniu koronawirusem. Wielkie internetowe korporacje, jak Google czy Facebook i wiele podobnych, dostarczają nam dowolnej liczby prawd; wszak każdy ma prawo do swojej prawdy, nie gorszej od innych. Internetowe wyniki wyszukiwań zostają spersonalizowane i dopasowane do danej osoby, zależnie od jej miejsca zamieszkania, preferencji, użytego komputera, historii poprzednich internetowych logów, itd. A przecież algorytmy, którymi posługują się skomplikowane sieci komputerowe i korporacje oferujące usługi sieciowe, nie rozróżniają prawdy od fałszu; nie po to zresztą je stworzono.
Ze względu na zawarte w nich elementy sztucznej inteligencji oraz uczenia maszynowego, chyba nikt już nad nimi w pełni nie panuje. Stąd, między innymi, bierze się zalew, tzw. fake newsów, których systemy te pod kątem prawdziwości nie są w stanie zweryfikować. Jednak ich głównym, choć ukrytym, celem jest multiplikacja zysków wielkich korporacji. Ich towarem jesteśmy my sami, a właściwie nasze dane oraz informacje na nasz temat. Wszystko to doprowadziło do absolutnej relatywizacji pojęć i wartości. Wiele lat temu ówczesny kardynał Józef Ratzinger zauważył bardzo trafnie: „Formuje się dyktatura relatywizmu, która niczego nie
uznaje za ostateczne; pozostawia jako ostateczną miarę tylko własne ja i jego pożądania”
Ubocznym, choć daleko ważniejszym, skutkiem zmian stało się ograniczenie, jeśli nie zniszczenie, możliwości porozumienia między ludźmi. Jeśli bowiem każdy ma swoją własną prawdę i nie ma wspólnych, powszechnie akceptowanych, zasad i wartości, to nie istnieje też trwały fundament, na którym można by się oprzeć, aby zbudować wspólny dom naszej cywilizacji. Zauważył to, wspomniany już, papież Benedykt XVI pisząc w swojej książce: „Społeczeństwo bez Boga – społeczeństwo, które nie zna Go i traktuje Go jako nieistniejącego – jest społeczeństwem, które gubi swoją miarę. W naszych czasach ukuto powiedzenie Bóg umarł. Kiedy Bóg faktycznie umiera w społeczeństwie, staje się ono wolne – zapewniano nas. W rzeczywistości śmierć Boga w społeczeństwie także oznacza koniec wolności, ponieważ to, co umiera, jest celem, który zapewnia orientację, i ponieważ znika busola, która wskazuje nam właściwy kierunek, ucząc nas odróżniania dobra od zła”. Nie da się oprzeć całej zasady świata tylko na tolerancji, której nie towarzyszy żaden wspólny i powszechnie akceptowany system wartości. Zresztą w rzeczywistości tolerancja ta interpretowana jest jako tolerancja tylko dla niektórych wybranych opinii i poglądów.
Kolejnym efektem ubocznym tych zmian jest dominacja prawa nad etyką i moralnością oraz supremacja prawa stanowionego nad prawem naturalnym. Jurgen Habermas bardzo trafnie określił to jako kolonizację życia poprzez prawo, choć może lepszym terminem byłaby „jurydyzacja”. Śp. Janusz Kochanowski, były Rzecznik Praw Obywatelskich, określił ją jako regulację przez ustawodawcę nieomal każdej dziedziny życia, tak jakby bez tego nie mogło się ono normalnie rozwijać i tak jakby przed tą regulacją się nie rozwijało. Podłożem takiego rozumienia rzeczywistości jest pozytywistyczna wizja prawa, która pojęcie prawa identyfikuje z prawem państwowym. Regulacje prawne stają się coraz bardziej drobiazgowe i obejmują coraz szersze sfery rzeczywistości, dawniej zarezerwowane dla zwykłych reguł przyzwoitości czy dobrego wychowania.
Ubocznym tego skutkiem jest inflacja prawa i upadek jego autorytetu. W ostatnim czasie, także i w Polsce, konsekwencji tych wszystkich zjawisk boleśnie doświadczamy. Wbrew swojej nadziei z początków epidemii zaczynam wątpić czy istotnie zmieni się sposób w jaki ludzie postrzegają współczesny świat. Obawiam się, że nie pozwolą na to zarówno obecne mechanizmy nim rządzące, które sprytnie ukryte zostały za jego kulisami, jak i chciwość możnych tego świata oraz zasada maksymalizacji zysków obowiązująca wielkie międzynarodowe korporacje, które stały się potężniejsze od państw. Giulio Tremonti (b. włoski minister finansów) przewidział już w lipcu 1989 r., iż „kruszy się podstawowy łańcuch polityczny: łańcuch państwo – terytorium – bogactwo, gdyż bogactwo wychodzi tak z politycznych granic państw, jak i z fi zycznych granic rzeczywistości”.
Gdzie zatem szukać nadziei? Skąd ją czerpać? Wybitny duński filozof, Soeren Kierkegaard napisał, iż poganin pokłada nadzieję w tym, co należałoby wspominać. Taka nadzieja obrócona jest ku przeszłości i tą, bezustannie odnawianą, przeszłością żyje. Taka nadzieja może zginąć, jak wszystko, co pochodzi z tego świata. Czy człowiek może żyć bez innego rodzaju nadziei; nadziei, która zakorzeniona jest w metafi zyce i która ma moc zbawiania? Jak pisze ks. Jerzy Lewandowski analizując encyklikę Benedykta XVI Spe salvi może i tak, ale kiedy sam człowiek wstawia się w miejsce Boga, kiedy usiłuje odegrać Jego rolę na własną odpowiedzialność, to zawsze się to źle kończy. Ginie i ten, który to robi, jak i giną ci, którzy w to z przymusu lub dobrowolnie wierzą.
Już 200 lat temu Johann Wolfgang Goethe napisał: „Nic tak nie niszczy człowieka jak postęp jego potęgi, któremu nie wtóruje postęp jego dobroci”, zaś Danel Defoe napisał w czasie wielkiej londyńskiej epidemii w 1665 r. „Gdziekolwiek Bóg wznosi dom modlitwy, Diabeł zawsze buduje tam kaplicę; I dopiero, gdy dokładniej przyjrzeć się sprawie, można się przekonać, że kongregacja tego ostatniego jest większa”. prof. Piotr Czauderna
Wspólnoty Anonimowych Alkoholików oraz Al-Anon (gromadząca krewnych i przyjaciół alkoholików) proponują swoim członkom pracę nad rozwojem osobistym. Odbywa się ona w oparciu o program zwany przez Anonimowych Alkoholików Dwunastoma Krokami, a przez członków Al-Anon Dwunastoma Stopniami. Realizacja tych siostrzanych programów prowadzi do zdrowienia alkoholików i ich rodzin. Stopie ń Dwunasty Al-Anon: Dzi ę ki stosowaniu Dwunastu Stopni dost ą pili ś my duchowego przebudzenia i starali ś my si ę nie ść pos ł annictwo innym ludziom, a zasady te stosowa ć we wszystkich naszych sprawach.
Mam na imię Beata, należę do wspólnoty Al-Anon. Chcę się podzielić moimi odczuciami dotyczącymi Dwunastego Stopnia, co on dla mnie oznacza. Jest to ostatni stopień programu, na którym pracujemy, więc jako ostatni i podsumowujący sugeruje mi, aby wprowadzać w życie to, czego do tej pory się nauczyłam, czego się dowiedziałam. Stopień Dwunasty mówi, bym przekazywała to dalej innym ludziom.
Na naszych spotkaniach mówimy jak radzić sobie z emocjami, nie udzielamy rad, więc czerpię dla siebie to, co usłyszę od innych. Jeżeli będę zmieniała siebie, a nie innych, to będę nieść posłanie przez przykład własnego życia. Dwunasty Stopień mogę porównać do fragmentu Ewangelii: „Po opuszczeniu synagogi przyszedł do domu Szymona. I prosili Go za nią. On stanąwszy nad nią rozkazał gorączce i opuściła ją. Zaraz też wstała i usługiwała im” (Łk 4, 38–39). Mogę się porównać do teściowej Szymona, gdyż poprzez pracę na Dwunastu Stopniach zostałam uzdrowiona z mojego dotychczasowego chorego życia. Ten program nauczył mnie jak sobie radzić z negatywnymi emocjami i codziennymi problemami. I przede wszystkim przybliżył mnie do Boga. Teraz moim zadaniem jest przekazywać kolejnym ludziom umiejętność radzenia sobie w życiu. Realizuję to przez opowiadanie o swojej prze-
mianie innym osobom z Al-Anon na mityngach mojej grupy, ale również bywam zapraszana przez inne grupy, aby przedstawić moją pracę na Dwunastu Stopniach. To, że piszę o sobie do gazety parafialnej wynika z mojej potrzeby dzielenia się nadzieją z osobami spoza Al-Anon, szczególnie z tymi, które potrzebują wsparcia tak jak i ja niegdyś potrzebowałam. Członkowie mojej grupy kończą każdy mityng wspólnie wypowiedzianymi słowami deklaracji: „Niech się zacznie ode mnie. Jeżeli ktokolwiek gdziekolwiek potrzebuje pomocy, niech zawsze napotka wyciągniętą do siebie dłoń Al-Anon. Niech to będzie moja dłoń. I niech się zacznie ode mnie”. To nie są puste słowa. Każdy mityng dodaje mi siły i nadziei. Wychodząc ze spotkania pragnę tymi darami dzielić się z innymi potrzebującymi, aby i oni mogli odnaleźć szczęście.
Beata
Krok Dwunasty AA: Przebudzeni duchowo w rezultacie tych kroków starali ś my si ę nie ść to pos ł anie innym alkoholikom i stosowa ć te zasady we wszystkich naszych poczynaniach.
Mam na imię Małgorzata, jestem alkoholiczką. Moją pierwszą rocznicę trzeźwości świętowałam w Międzyrzeczu w Ośrodku Terapii Uzależnień Kobiet. To tam po raz pierwszy stanęłam w prawdzie, czyli uznałam swoją bezsilność wobec alkoholu. Tam też dałam świadectwo, czyli podzieliłam się z innymi uzależnionymi kobietami swoim doświadczeniem, siłą i nadzieją. Dnia 13 listopada 2022 mija dwa lata mojej trzeźwości – dwa lata nowego, lepszego życia, cały czas z moją przewodniczką Magdaleną
z Puław. Jest ona w pewnym sensie monolitem, na którym opiera się moja trzeźwość. Oprócz tego jeszcze modlitwa, czyli rozmowa z Bogiem i słuchanie Jego głosu oraz mityngi, na których dzielę się swoim doświadczeniem, siłą i nadzieją. Dwunasty Krok to przede wszystkim przebudzenie duchowe, czyli wiara oraz zdolność do odczuwania i robienia tego, czego poprzednio nie potrafiłam robić sama w oparciu o własne siły. Otrzymałam dar od Boga i Wspólnoty AA w postaci nowego stanu świadomości.
Dwunasty Krok to niesienie posłania. Moje posłanie to aktywne uczestnictwo w mityngach różnych grup AA, podjęcie służby na rzecz mojej grupy: prowadzenie mityngów, pisanie artykułów do Głosu Rodziny, niesienie posłania w Zakładzie Karnym w Opolu Lubelskim, udział w warsztatach AA, Dniach Skupienia, Zlotach Radości AA. Moje posłanie to także podzielenie się swoim doświadczeniem na spotkaniu grupy AA Nadzieja w Puławach, gdzie mówiłam o tym jak żyłam zanim rozpoczęłam pracę na bazie Kroków AA a jak żyje mi się teraz. Moje posłanie to także towarzyszenie innej alkoholiczce w pracy nad sobą.
Krok Dwunasty to również stosowanie programu AA we wszystkich moich poczynaniach. Jestem bardzo wdzięczna Bogu za to, że dał mi drugą szansę na wartościowe, szczęśliwe życie. Jestem Mu wdzięczna za wyzwolenie mnie ze szponów alkoholu i za zabranie mi obsesji picia. Jestem wdzięczna za spokój ducha i umysłu, za równowagę emocjonalną i możliwość rozwoju. Wdzięczność okazuję przez niesienie posłania innym alkoholikom. Daje mi to wolność dzielenia
się moim darem zdrowienia. Kiedy rozmawiam w AA z nowicjuszem, widzę w nim odbicie swojej własnej przeszłości. Widząc ból w tych pełnych nadziei oczach wyciągam do niego rękę… i wtedy staje się cud – ja sama doznaję uleczenia. Moje problemy znikają bez śladu, gdy wychodzę naprzeciw tej rozkołatanej duszy. Było dla mnie dużym przeżyciem, kiedy jeden z osadzonych w zakładzie karnym stwierdził, że dopiero tu w zamknięciu poczuł się prawdziwie wolnym i szczęśliwym człowiekiem. Wcześniej bowiem był spętany w okowy alkoholizmu i to alkohol nim władał. Zachowywanie świadomej więzi z Bogiem pozwala mi podtrzymywać pragnienie pomagania innym alkoholikom, przez co zapewniam ciągłość cudownej idei braterstwa Anonimowych Alkoholików. Przekonałam się, że niesienie posłania innym alkoholikom pomaga mi zachować trzeźwość. Robiąc codzienny obrachunek moralny stawiam sobie pytania: czy miałam dziś okazję zachować się jak dobry przyjaciel i ją przegapiłam? czy miałam okazję przeprosić kogoś, a tego nie zrobiłam? Codziennie proszę Boga o pomoc w radzeniu sobie z moim alkoholizmem. Proszę też, aby moje zdrowienie rozciągało się na wszystkie sytuacje życiowe i obejmowało wszystkich ludzi. Zachowanie abstynencji połączone z trzeźwieniem to najważniejsza sprawa w moim życiu. Najbardziej doniosłą decyzją, jaką podjęłam, była ta o zaprzestaniu picia. Jestem przekonana, że cały mój dalszy los zależy od tego, czy uda mi się nie sięgnąć po pierwszy kieliszek. Nic na świecie nie jest dla mnie ważniejsze od mojej trzeźwości. Stanowi ona o wszystkim, co mam i co mnie spotyka w życiu. Nie mogę sobie pozwolić na to, by o tym zapomnieć choćby na chwilę. Właśnie dlatego cały czas realizuję Dwunasty Krok AA. Najlepsi ludzie to ci, którzy wkraczają w moje życie i sprawiają, że widzę słońce tam, gdzie ja widziałam wcześniej chmury. Ludzie, którzy wierzą we mnie tak bardzo, że sama zaczynam w siebie wierzyć. Ludzie, którzy kochają mnie za to, że po prostu jestem sobą. Ci ludzie to Anonimowi Alkoholicy, których i ja kocham, i akceptuję takimi, jakimi są. Wszystkich bez wyjątku.
Małgorzata
więty Hieronim wiele lat żył jako pustelnik, oddając się z wielkim poświęceniem wszelkim formom ascezy i w gorliwej modlitwie prosił Boga o wskazanie jeszcze doskonalszej drogi życia. Milczenie nieba napełniało jego serce zniechęceniem i wystawiało na różnego rodzaju pokusy. Pewnego dnia zauważył na drzewie wśród wyschniętych gałęzi krzyż. Upadł na ziemię i zaczął się gorąco modlić. I wtedy
Chrystus z krzyża zapytał go: „Hieronimie, co mi przynosisz?” Święty odpowiedział: „Samotność, w której się szamocę, Panie, szukając Twojej kojącej obecności”. „Dziękuję, Hieronimie. Ale czy możesz ofiarować mi coś więcej?”
Na co Hieronim odpowiedział z zapałem: „Moje posty, głód, pragnienie; spożywam tylko jeden skromny posiłek o zachodzie słońca”. A Jezus dalej pytał: „Dziękuję ci, Hieronimie.
Ale czy nie możesz mi ofiarować nic więcej?” W odpowiedzi św. Hieronim wymienia swoje długie czuwania, odmawianie psalmów, gorliwe studiowanie Biblii, czystość duszy i ciała, gościny udzielane podróżnym i tak dalej
A Chrystus za każdym razem dziękuje i pyta: „Hieronimie, czy możesz dać mi coś jeszcze więcej?” Św. Hieronim wymienił wszystko, co według niego miało wartość dla Boga i ze smutkiem odpowiedział: „Panie, dałem Ci wszystko. Nie mam już nic więcej do ofiarowania”
Na co Jezus z miłością spojrzał na niego i powiedział: „Hieronimie, wciąż nie dajesz mi swoich grzechów. Ofiaruj mi je, abym mógł ci je przebaczyć i obdarzyć łaską zbawienia”.
Po tych słowach św. Hieronim wybuchnął płaczem i powiedział: „Drogi Jezu, weź wszystko, co moje, i daj mi wszystko, co jest Twoje.
Apoftegmaty ojców pustyni
Strzemię to jest część końskiej uprzęży (rzędu), pozwalająca nie tylko wsiąść na konia ale potem utrzymać się w siodle w czasie galopu gdy trzeba mieć ręce wolne od lejc, by atakować wroga. Niewielkie narzędzie czasem ozdobne, częściej jednak użyteczne. Od X wieku strzemię jest herbem rodowym wielu rodzin szlacheckich i magnackich. To także godło rodu, który wydał bł. Jakuba Strzemię.
Przyszły błogosławiony urodził się na w roku 1340. Przyszedł na świat w rodzinie szlacheckiej, która osiedliła się we Włodzimierzu na Rusi. Bardzo młodo wstąpił do zakonu franciszkanów, chcąc być misjonarzem na kresach wschodnich, które były najświeższą zdobyczą Polski za panowania Kazimierza Wielkiego. Jakub dał się poznać jako gorliwy i rzetelnie wykształcony franciszkanin, dlatego wybrano go we Lwowie przełożonym Stowarzyszenia Braci Pielgrzymujących dla Chrystusa, które skupiało w swoich szeregach dominikanów i franciszkanów, prowadzących misję ewangelizacyjną na Rusi i w Mołdawii. Z nadania Stoicy Apostolskiej pełnił na Rusi urząd inkwizytora w sprawach wiary, ciągle ewangelizując. Był zaufanym doradcą św. Jadwigi Królowej i Władysława Jagiełły.
W 1391r. papież Bonifacy IX ustanowił go arcybiskupem Halicza. Cóż to było za arcybiskupstwo! Nie miało katedry, ani odpowiedniej ilości kapłanów, ani nawet ściśle określonych granic. terytorialne. Na siedzibę kurii Jakub obrał klasztor franciszkański we Lwowie zachował doskonale ubóstwo
a dochody z rodzinnych majątków i dziesięciny przeznaczał na budowę świątyń, klasztorów, szpitali i przytułków. On też rozpoczął budowę przyszłej katedry Najświętszej Maryi Panny, gdzie później król Jan Kazimierz, w obliczu szwedzkiego potopu, składał śluby Matce Bożej Królowej Polski.
Intensywnej pracy towarzyszył kult Najświętszego Sakramentu i Maryi. Zachowało się podanie mówiące, że kiedy Jakub prosił Maryję słowami: „Pokaż mi się Matką”, ujrzał Najświętszą Maryję Pannę z Dzieciątkiem i usłyszał słowa: „Masz Matkę i Syna”. Ten motyw pojawia się na jednej z biskupich pieczęci, którymi sygnował dokumenty.
Beatyfikacji dokonał papież Pius VI w 1790 roku. Liturgiczne wspomnienie bł. Jakuba Strzemię przypada 21 października.
Zmarł 20 października 1409 roku. W testamencie wyraził wolę, aby paramenty liturgiczne, które ofiarował mu Władysław Jagiełło sprzedać z myślą o jałmużnie dla ubogich. Od 2017 roku Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie na mocy porozumienia o współpracy z Kurią Metropolitalną we Lwowie realizowało wieloletni projekt badawczo-konserwatorski dotyczący zespołu szat i pamiątek z relikwiarza błogosławionego Jakuba Strzemię. W grudniu 2020 roku zabytki powróciły na Ukrainę i obecnie są eksponowane w Sanktuarium bł. Jakuba Strzemię oraz świętych i błogosławionych metropolii halickiej i lwowskiej w Haliczu.
Ciało Błogosławionego złożono w kościele franciszkańskim we Lwowie. Ludzie nawiedzający jego grób doznawali wielu łask i cudów, dlatego kult bł. Jakuba szybko zaczął się rozszerzać. Wierzono, że poprzez nałożenie jego mitry i modlitwę do Boga, chorzy cierpiący na bóle głowy doznają uzdrowienia. Mitrę pilnie strzeżono w sacrarium kościoła franciszkańskiego wraz z relikwiami świętych i relikwią Krzyża Świętego.
Mieszkańcy Lwowa wstawiennictwu Błogosławionego przypisywali ocalenie miasta od pożaru w roku 1527 i zwycięstwo nad Tatarami. Przy
jego grobie modlił się m.in. król Jan III Sobieski przed zwycięską wyprawą na Wiedeń.
Celem pielgrzymek był również wizerunek bł. Jakuba umieszczony przy jego grobie. Wielu pielgrzymów leżało krzyżem przed obrazem. W czasie procesu beatyfikacyjnego zauważono na obrazie około 150 uszkodzeń i śladów po wykradzionych wotach.
Pod zaborem austriackim i kasacie zakonu franciszkańskiego, relikwie bł. Jakuba przeniesiono do katedry lwowskiej, umieszczając je w srebrnym trumiennym relikwiarzu. Kult bł. Jakuba przygasł ale jego odnowicielem stał się na początku XX wieku abp lwowski, bł. Józef Bilczewski. Z okazji 500-lecia śmierci bł. Jakuba urządził w roku 1909 uroczystość w z udziałem biskupów Galicji wszystkich obrządków. Z jego inicjatywy historyk W. Abraham wydał w roku 1908 krytyczny żywot bł. Jakuba.
Na prośbę abp Bilczewskiego papież św. Pius X ogłosił bł. Jakuba wraz z MB Królową Polski, współpatronem archidiecezji. Po II wojnie światowej, gdy Lwów znalazł się w granicach Związku Radzieckiego relikwie przewieziono do katedry w Tarnowie. W roku milenijnym (1966) relikwie Błogosławionego trafiły do katedry w Lubaczowie. To była ich ostatnia podróż.
W ikonografii bł. Jakub przedstawiany jest w stroju pontyfikalnym, z pieczęcią herbową i wizerunkiem Matki Bożej lub adorującego Najświętszy Sakrament. W zapiskach kapituły lwowskiej zachowała się charakterystyka postaci Jakuba: „Był to mąż wielkiej cnoty, pobożnością sławny, życia prostego a mogącego być wzorem i przykładem dla innych, senator uczciwy i pełen dobrej rady, a granic kraju żarliwy obrońca”. Do tej chwalebnej opinii dodajmy jeszcze słowa papieża Innocentego VII, który tak mówił o bł. Jakubie: „Apostołował bez żadnego funduszu, bez obfitych jałmużn od wiernych. Był gorliwym pasterzem, dbałym o dobro dusz, sprawiedliwość, miłość i zgodę”. Potrzeba takich pasterzy zawsze, dzisiaj szczególnie.
ks. Ryszard Winiarski
Północne Włochy to obszar zawarty pomiędzy długim na ponad tysiąc kilometrów łukiem Alp a nasadą Półwyspu Apenińskiego. Alpejskie przełęcze oraz malownicze doliny od starożytności wyznaczały szlaki militarnych podbojów a także pielgrzymich dróg do Rzymu. Rozległa Nizina Padańska wraz z siecią rzek kierujących się w stronę Adriatyku to
Austrii – zwiedzanie: Biblioteka, Sala Marmurowa, Bazylika – przejazd do Włoch – obiadokolacja – nocleg Dzień 3. Rodengo – śniadanie – przejazd do Trydentu – stolicy regionu Trydent-Górna Adyga, miasta położonego w dolinie rzeki Adygi – zwiedzanie: Piazza del Duomo, Katedra San Vigilio, Zamek Buon Consiglio – dawna rezydencja biskupia i miejsce obrad Soboru Trydenckiego, spacer pośród pokrytych freskami tyrolskich kamienic – przejazd do Sirmione – miasteczka nad Jeziorem Garda, spacer po historycznym centrum oraz krótki rejs wokół półwyspu – przejazd do hotelu koło Mediolanu – obiadokolacja – nocleg Dzień 4. Mediolan – śniadanie – przejazd do Certosa di Pavia – zwie-
Bolonii – stolicy regionu Emilia-Romania, położonej na styku Apeninów oraz Niziny Padańskiej – zwiedzanie: Piazza Maggiore, Bazylika San Petronio, dzielnica uniwersytecka (1088 r.), Mercato di Mezzo, dwie krzywe wieże – przejazd do hotelu – obiadokolacja – nocleg
Dzień 7. Montecatini Terme – śniadanie – przejazd do Florencji – stolicy Toskanii i kolebki renesansu – zwiedzanie: Kościół św. Krzyża, zwany Panteonem Florencji – miejsce pamięci lub pochówku najwybitniejszych obywateli miasta, Piazza della Signoria, Ponte Vecchio – most złotników na rzece Arno, Katedra Santa Maria del Fiore – przejazd do Cesenatico – obiadokolacja – nocleg
Dzień 8. Cesenatico – śniadanie – wolny czas na wypoczynek nad
region rolniczo-przemysłowy, dostarczający różnorodnych produktów dla bogatej kuchni włoskiej. Położenie na skrzyżowaniu szlaków handlowych między germańską Północą a romańskim Południem, między Bizancjum na Wschodzie a Galią na Zachodzie sprawiło, że północne regiony Włoch znajdują się w czołówce krajowej gospodarki. Doskonała sieć dróg, przedsiębiorczość mieszkańców, pełne zabytków miasta, alpejskie krajobrazy gór i jezior, korzystny klimat i śródziemnomorska roślinność, to elementy, które przyciągają tu zarówno ludzi biznesu jak i miłośników włoskiego dolce vita. Atmosfera tajemniczości i nieodkryte piękno zwiedzanych miejsc niech będą zachętą do podróży. Termin: 20–29 września 2023 r. (10 dni – autokarem)
Dzień 1. Lublin – zbiórka o godz. 06.00 – przejazd do Puław – zbiórka godz. 06.45 – przejazd do Czech (Znojmo) – obiadokolacja – nocleg Dzień 2. Znojmo – śniadanie – przejazd przez Austrię do Sankt Florian – zwiedzanie: Klasztor Kanoników Regularnych św. Augustyna – związany z kultem i miejscem przechowywania relikwii św. Floriana – męczennika z IV w. – jeden z najpiękniejszych klasztorów barokowych w Górnej
dzanie: Klasztor Kartuzów – unikatowa perełka architektury gotyku włoskiego, ufundowany przez rodzinę Viscontich w XIV w. jako przyszłe mauzoleum – obecnie zamieszkały przez cystersów – przejazd do Mediolanu – stolicy Lombardii – zwiedzanie: Zamek Sforzów (dziedzińce), Katedra NMP – miejsce pochówku św. Karola Boromeusza, Galeria Vittorio Emanuele, Bazylika św. Ambrożego – biskupa Mediolanu w IV w. – obiadokolacja – nocleg
Dzień 5. Mediolan – śniadanie – przejazd do Sacra di San Michele – Opactwa św. Michała Archanioła, położonego na górze Pirchiriano (962 m wys.) – wzniesionego w połowie drogi między Gargano a Mont Saint Michel we Francji – przejazd do Turynu – stolicy Piemontu – zwiedzanie: Bazylika MB Wspomożycielki w Valdocco – gdzie znajduje się grób św. Jana Bosko, Piazza Castello, Katedra św. Jana Chrzciciela, Kaplica Całunu Turyńskiego, relikwie bł. Pier Giorgio Frassatiego – powrót – obiadokolacja – nocleg
Dzień 6. Mediolan – śniadanie – przejazd do Parmy – miasta słynącego z produkcji szynki parmeńskiej oraz twardego sera parmezan – zwiedzanie: Katedra Wniebowzięcia NMP – wspaniały przykład świątyni romańskiej z XI w., Piazza Garibaldi – przejazd do
Morzem Adriatyckim: spacery, plaża, kąpiel – obiadokolacja – nocleg
Dzień 9. Cesenatico – śniadanie – przejazd do Rawenny – spacer szlakiem mozaik bizantyńskich i architektury z V–VI wieku: Bazylika San Vitale, Mauzoleum Galii Placydii, Baptysterium Neońskie – przejazd do Tarvisio – obiadokolacja – nocleg Dzień 10. Tarvisio – śniadanie – jazda powrotna przez Austrię i Czechy – powrót do Puław/Lublina w późnych godzinach wieczornych.
Cena: 1450 zł + 550 euro/os. Informacje: ks. Ryszard Winiarski tel. 605 242 671, Zapisy i formalności: Biuro Podróży OLIMP tel : 81 743 76 28, 695 938 110
Nikt z nas nie potrafi wyobrazić sobie świata, w którym nie doszło do Bożego Narodzenia. Myślenie ante factum – czyli rekonstrukcja świata i historii sprzed, jest bardzo trudna i złożona. Wchodzimy w świat poszlak i domysłów. Takiego świata nigdy dobrze nie poznamy! Nawet trudno określić samo ryzyko błędu. Boże Narodzenie weszło tak mocno w tkankę społeczeństw Europy, że nie podobna oddzielić tego co było „przed”, od tego, co było „po” cudzie nocy betlejemskiej. Nie ma takiego narzędzia, które precyzyjnie dokonałoby oddzielenia bez szkody dla człowieka i całych społeczeństw.
W niedawno wydanych przez wydawnictwo „Gaudium” notatkach bł. Prymasa Wyszyńskiego czytamy: „Największa nieznana człowieka: serce. Tak wspaniałe, że Bóg o nie zabiega. Tak potężne, że może oprzeć się miłości Wszechmocnego. Tak mdłe, że chwyta je w sieci niejedna słabość. Tak szalone, że może zburzyć wszystko szczęście i wszelki ład. Tak wierne, że nie zdoła go zrazić nawet przewrotna niewierność. Tak naiwne, że nie zdoła go zrazić nawet przewrotna niewierność. Tak naiwne, że idzie na lep każdej słodyczy. Tak pojemne, że pomieści w sobie wszystkie sprzeczności. I to – niemal – w każdym człowie-
ku, i to – niemal w jednym drgnieniu oka Człowiek stokroć wspanialszy, bo zdoła nim rządzić. Bóg, On jeden zna drogi do najbardziej tajemniczego serca”.
Niesamowite, że Bóg zabiega o ludzkie serce zdolne do wszystkiego i właśnie dlatego uruchomił historię zbawienia. W kontekście słów bł. S. Wyszyńskiego jakże sztucznie i pokracznie brzmią wypowiedzi celebrytów na temat świąt Bożego Narodzenia. Żeby nie piętnować i nie wystawiać nikogo na ostrzał, zamiast nazwisk, nadamy im numery. Będzie neutralnie i dyskretnie.
Celebryta nr 1 mówi: „Staram się jak najmniej zwracać uwagę na święta w typowym tego słowa znaczeniu. Zwykle o tej porze staram się uciekać z Polski w jakieś gorące miejsce, najlepiej gdzieś, gdzie nigdy nie słyszeli o Jezusie”.
Celebryta nr 2: „Lecę do ciepłych krajów, niczym bocian”. Celebrytka nr 3: „My z mężem jesteśmy multikulturowi i obchodzimy nie tylko święta katolickie”. Jakie? Celebryta nr 4 osądza świętujących: „Nie znoszę choinek i podobnych dewocjonaliów. Na kolację wybierzemy się gdzieś z rodzicami. Precz ze świąteczną hipokryzją, sprzątaniem i udawaniem, że jesteśmy lepsi niż normalnie”
Celebrytka nr 5 wyznaje z bólem: „Nie lubię świąt. To taki czas, kiedy zamiera życie, a każdy skupia się na rodzinie, na bliskich. Ja mam w tej kwestii dziury i luki. I pojawia się refleksja, która mi nie służy”. I jeszcze wypowiedź celebryty nr 6: „Nie mam żadnych skojarzeń związanych z Bożym Narodzeniem, bo pochodzę z rodziny, w której nie obchodziło się świąt. Sianko pod obrusem, kompot z suszu czy pachnący karp na stole, nie robią na mnie wrażenia”
Gdyby tak myśleli jedynie celebryci, oznaczałoby to, że dość wąska grupa ludzi, będąca najwyraźniej pod presją zachodnich mód intelektualnych, ma takie stosunek do chrześcijańskich świąt. Sądzę jednak, że taki sposób przeżywania i rozumienia czy nie zrozumienia istoty Nocy betlejemskiej, upowszechnia się i będzie w niedale-
kiej przyszłości dominującym nurtem wśród Polaków.
Zmiany mają trzy zasadnicze cechy: zachodzą bardzo szybko i coraz szybciej, są radykalne i polegają na obaleniu związku święta z dogmatami wiary przy zachowaniu niektórych form komercyjnych, ludycznych a nawet zabobonnnych. Ci, którzy kwestionują świętowanie jako takie, bez skrupułów traktują święta jako źródło swoich zwielokrotnionych dochodów. Nie chodzi więc o to, żeby tych świąt nie było. Niech będą, zdesakralizowane i zdechrystianizowane, ale niech będą! Są potrzebne nie tyle dla duszy i sumień, co dla ciała i kieszeni.
Na tej samej stronie, na której pojawili się cytowani celebryci znalazłem wymowny komentarz internauty: „Bogaci, samolubni, nie kochani i nie kochający. Potrafili zarobić pieniądze ale nie dorobili się nikogo bliskiego. Kto z nich obudził się obok kochanej i kochającej osoby?”
Życie pokazuje jak potężna praca czeka nas nad odkłamaniem chrześcijańskich świąt w świadomości ludzi. Ich treść zależy do Boga, bo to On i Jego przyjście jest naszym świętem i tu nie wolno niczego zmieniać, natomiast forma czyli sposób celebracji i cały kontekst społeczny, kulturowy, moralność, obyczajowość, zależy od nas. To my mamy przekonywać, że świętowanie ma sens, że jest nam wszystkim potrzebne, umacnia wiarę i daje poczucie przeżywania razem tego, co najważniejsze, bo transcendentne.
Ciekawe, że w czasie pamiętnego spisu zarządzonego przez cesarza Oktawiana Augusta skrupulatni Rzymianie policzyli wszystkich z wyjątkiem tego Jednego. Akurat w tym mrowiu ludzkim, które zostało wyrażone liczbą 4.233,000 istnień, to Jezus z Nazaretu był, jest i pozostanie najważniejszy, czy się komuś to podoba czy nie. Wielu zaginęło w drodze, niektórzy nie zdążyli dojść do miejsca pochodzenia. Wykorzenionych zmuszano, by na użytek wszechwładnego imperium, na krótko zakorzenili się w miejscu pochodzenia. To logistyczne przedsięwzięcie na unikalną skalę,
burzyło porządek w imię porządku. Dotyczyło wszystkich. Każdy, co najwyżej mógł sobie jedynie ponarzekać wiedząc, że twarde prawo jest prawem.
Zadziwiające jest, jak Bóg zabiegając o nas, gotowy jest wkomponować się w bieg zdarzeń, których sprawcami są, realizujący własne cele, poganie. Zdumiewa również pokora z jaką Maryja z Józefem poddali się rygorom ludzkiego prawa, które momentami wydawało się nieludzkie. Przeciwskazań było wiele. A jednak, w tej pajęczynie ludzkich dróg, doszło do Bożego Narodzenia. Betlejem stało się progiem czasoprzestrzeni. Wtedy Bóg przekroczył nasz ludzki Rubikon. Od tego momentu Bóg już nie może istnieć, jakby to się nie zdarzyło i my również nie możemy. Byłoby to jedno wielkie udawanie, że niby nic się nie stało. Stało się: „Słowo stało się Ciałem i zamieszkało między nami”. Co więcej, Bóg będzie z nami aż do skończenia świata. Będzie przedmiotem wiary ale i zwątpień. Będzie adresatem modlitw i bluźnierstw. Będzie chciany i niechciany. Będzie nazywany Wszechmocnym ale także usłyszy niejeden akt oskarżenia za to, że właśnie będąc wszechmocnym, dopuszcza istnienie zła i cierpienie niewinnych.
Czy my jesteśmy gotowi, by odpowiedzieć na Jego obecność swoją obecnością, nie w sposób banalny, ludyczny, pełen sztuczności, zabobonny, kupiecki, sentymentalny, bo jakie sentymenty może rodzić stajnia betlejemska lub fakt, że w rodzinnych
stronach zamknięto drzwi przed rodziną, tuż przed narodzinami dziecka. Pewnie gdyby mieszkańcy Betlejem wiedzieli, kto się rodzi i kim będzie dla świata, nie zamknęliby swoich domów tak szczelnie. Pewnie wskazaliby Mu najlepsze miejsce z możliwych. Ale stało się tak, jak się stało: „...swoi Go nie przyjęli”. Czy dzisiaj, gdyby Jezus się rodził tak samo in cognito jak wtedy, byłby przyjęty czy odrzucony?
Czy jesteśmy gotowi, by przekraczać Rubikon naszych zwątpień, duchowego lenistwa i wszechobecnej powierzchowności? Święta nie są po to, żeby być targowiskiem, okazją do łapczywej konsumpcji. Nie mogą być okazją do obżarstwa, pijaństwa, obmowy nieobecnych, frustracji wyrażanej przy stole czy choćby uników, przed spotkaniem z tymi na których nam nie zależy albo, którzy nudni i staroświeccy. To rażąco nie pasuje. Święta bez odniesień wertykalnych, są boleśnie horyzontalne. To dlatego człowiek wymyśla cały przemysł rozrywkowy, żeby to, co utracił odrywając się od miłującego Boga, zapełnić atrapami miłości.
To my mamy przekonywać, że bez żywej relacji z Jezusem, święta są jedynie kolorową, archaiczną wydmuszką. To my mamy przekonywać, że dotychczasowa forma świętowania, przechowywana przez wieki, ma swoje głębokie uzasadnienie. Nie daj Boże, gdybyśmy sami mieli z tego rezygnować. Natura nie znosi pustki! ks. Ryszard K. Winiarki
Miłość trzeba wyznawać inaczej zamiera głucho-niema nieśmiała w świecie fałszu uników Miłość trzeba wyznawać aby zawsze wybrała ciszę głębszą od krzyku Miłość trzeba wyznawać by domysłów nie było szarej strefy rozterek czystych westchnień przemytu Miłość trzeba wyznawać by co piękne i szczere miało szansę rozkwitu Miłość trzeba wyznawać w podłym świecie i głuchym to jedyna sensowna muzyka Miłość trzeba wyznawać bo gdy nawet zraniona mimo wszystko nie znika Miłość trzeba wyznawać niekoniecznie tak samo i odpędzać zwabione żarłacze Miłość trzeba wyznawać i osobę kochaną uczyć wszystkich możliwych jej znaczeń
Miłość trzeba wyznawać póki ktoś na nią czeka wygłodzony stęskniony jak susza Miłość trzeba wyznawać z najbardziej daleka ona jedna serce porusza
Miłość trzeba wyznawać bez pośpiechu powoli z niej swój smak bierze wszystko Miłość trzeba wyznawać bo gdy nawet zaboli chce się mieć ją wciąż blisko Miłość trzeba wyznawać bo za dużo spóźnionych czekających bez sensu i końca Miłość trzeba wyznawać choć to pomysł szalony by dotykać w kimś słońca
Miłość trzeba wyznawać by nie drżała w lękliwych domysłach Miłość trzeba wyznawać i dziękować, że w ogóle w kimś przyszła
1. Nawrotek Elżbieta, ul. Amborskiego – 144
2. Gałązka Szymon, ul. Pileckiego – 141
3. Socha Irena, ul. Grota Roweckiego – 139
4. Mocarski Antoni, ul. Sikorskiego – 138
5. Biaduń Ewelina, ul. Kopernika – 130
6. Stachniuk Grażyna, ul. Kędzierskiej – 126
7. Jarnicki Przemysław, ul. Opani – 124
8. Mucha Elżbieta, ul. Saperów Kaniow. – 124
9. Kapusta Szymon, ul. Bat. Chłop. – 121
10. Wrótniak-Terlecka Ilona, ul. Dryi – 117
11. Strumnik Michał, ul. Kopecia – 116
12. Gnieciak Dariusz, ul. Pileckiego – 114
13. Jadczyszyn Tamara, ul. Kosmali – 113
14. Zawadzki Ryszard, ul. Amborskiego – 109
15. Stachyra Grzegorz, ul. Grota Row. – 108
16. Goluch Krzysztof, ul. Kossakowskiego – 98
17. Czubacka Katarzyna, ul. Spacerowa – 94
18. Junko Rafał, ul. Zinkiewicza – 77
19. Staniak Mariola, ul. Kossakowskiego – 69
Liczba wszystkich oddanych głosów – 618, frekwencja wyborcza wśród obecnych na niedzielnej Mszy św. wyniosła 62%. Serdecznie dziękujemy wszystkim, którzy wzięli udział w wyborach rady parafialnej. Dziękujemy kandydatom. Gratulujemy zwycięzcom. Razem zrobimy wiele dla naszej parafii. ks. proboszcz Ryszard Winiarski
Członkowie z urzędu Ks. Ryszard Winiarski – proboszcz, przewodniczący rady Ks. Wojciech Piłat – przedstawiciel wikariuszy
Członkowie z wyboru wiernych Biaduń Ewelina, ul. Kopernika Gałązka Szymon, ul. Pileckiego Jarnicki Przemysław, ul. Opani Kapusta Szymon, ul. Bat. Chłop. Mocarski Antoni, ul. Sikorskiego Mucha Elżbieta, ul. Saperów Kaniow. Nawrotek Elżbieta, ul. Amborskiego Socha Irena, ul. Grota Roweckiego
Stachniuk Grażyna, ul. Kędzierskiej Wrótniak-Terlecka Ilona, ul. Dryi
Członkowie z nominacji proboszcza Budzyński Marian, ul. Zdebika – senior poprzedniej rady Grenda Eugeniusz, ul. Grota Row. – Służba liturgiczna ołtarza Kursa Justyna, ul. Amborskiego – wolontariat Skowron Ireneusz, ul. Romantyczna – Bractwo Wszystkich Św. Stachyra Grzegorz, ul. Grota Row. – Skauci Europy Sumorek Ilona, ul. Filtrowa – nauczyciele Szczypa Renata, ul. Grota Row. – Stowarzyszenie Rodzina
Puławy, 6 XII 2022 r., wsp. Św. Mikołaja ks. proboszcz Ryszard Winiarski
Adres redakcji: ul. Saperów Kaniowskich 2, 24-100 Puławy; e-mail: ryszard.k.winiarski@gmail.com; h ps://pulawy-swrodziny.kuria.lublin.pl
ZESPÓ Ł REDAKCYJNY: ks. Ryszard Winiarski – red. prowadzący, Agnieszka Kawka, Wojciech Kostecki, Joanna Kurlej – korekta, Wojciech Olech, Anna Różycka, Tomasz Sajnog, Justyna Szychowska, Andrzej Więcławski
PISMO PARAFII RZYMSKOKATOLICKIEJ Ś WI Ę TEJ RODZINY W PU Ł AWACH