




















































































Dwaj kapłani z zakonu jezuitów zostali zabici, gdy bronili wejścia do kościoła, w którym schro-
nił się człowiek uciekający przed uzbrojonymi mężczyznami. Do zdarzenia doszło 20 czerwca wieczorem w miejscowości Cerocahui w stanie Chihuahua. Śmierć ponieśli: o. Javier Campos Morales i o. Joaquín César Mora Salazar, a także człowiek, który szukał w kościele schronienia. – Potępiamy ten akt przemocy i domagamy się sprawiedliwości – napisali meksy-
Ilona Berezowska: W filmie Bruce’a Malmutha „Wygrać ze śmiercią” Steven Seagal po 7 latach wybudza się ze śpiączki, bez większych problemów zrywa z siebie kable, a następnie z wykorzystaniem aikido pokonuje przeciwników i ucieka ze szpitala. Ten obraz nie ma chyba wiele wspólnego z rzeczywistością. Jak naprawdę wygląda wybudzenie?
Ewa Błaszczyk: Podoba mi się, że ktoś się pokusił o taką abstrakcję. Uważam, że trudne tematy można pokazać w każdy możliwy sposób, byleby dla odbiorcy było czytelne, że to fantazja. W filmie zwykle jest tak, że ktoś się wybudza jak na pstryknięcie. W rzeczywistości to bardzo długi proces, pełen pracy i męki całego otoczenia oraz samego pacjenta. W nim także musi być wola walki i gotowość do ciężkiej pracy.
Proces wybudzania nie jest nagły. To jest tak, jakbyśmy byli pod poziomem wody. Na początku nic nie widzimy i zaczynamy stopniowo, coraz wyraźniej dostrzegać szczegóły. U pacjentów w śpiączkach też stopniowo obserwujemy pojedyncze sygnały, symptomy. Jeśli są powtarzalne, to możemy mieć nadzieję. Pracujemy dalej i któregoś dnia okazuje się, że nasz pacjent znowu jest.
IB: Co to znaczy, że „znowu jest”?
Tylko tyle, że odzyskuje świadomość. Różnie to wygląda. W Budziku mamy np. osobę, która się nie komunikuje werbalnie, ale pisze. I wiadomo już, że jest z nami.
IB: Jak długo może trwać praca nad wybudzeniem pacjenta w Budziku? Klinika Budzik jest tzw. krótką stacją. Pobyty trwają u nas od roku do 15 miesięcy. Może się wydawać, że to długo, ale tak naprawdę to jest jak OIOM w szpitalu. W czasie tej „krótkiej stacji” istnieje medyczna szansa na wybudzenie. Później przechodzi to już do kategorii cudu, aczkolwiek cuda też się zdarzają.
Stale pojawiają się nowe możliwości, techniki, sposoby. Przykładem są stymulatory, które przynoszą dobre wyniki w rehabilitacji pacjentów w Japonii. Podczas wizyty japońskich specjalistów w olsztyńskim Budziku widzieliśmy możliwości ich metody.
Szansa na wybudzenie jest uzależniona od wielu czynników. Ważne jest, żeby osoba w śpiączce jak najwcześniej trafiła do Budzika. Najlepiej do 6 tygodni po zdarzeniu. Jednak warunkiem przyjęcia pacjenta jest jego samodzielny oddech. To nie może być pacjent zaintubowany, bo nie jest on jeszcze gotowy do podjęcia intensywnej rehabilitacji. I oczywiście musi być dobrze zdiagnozowany.
IB: Co się dzieje z osobą wybudzoną? Co trzeba zrobić, żeby mogła znowu funkcjonować?
Po wybudzeniu konieczna jest kompleksowa i długotrwała rehabilitacja neurologiczna. Zaangażowani w ten proces są bliscy, rodzina i zespół terapeutyczny. Cały nasz program jest tak pomyślany, żeby Budzik nie był oddziałem na 100 łóżek. Chodzi
kańscy jezuici w mediach społecznościowych, informując o śmierci swych współbraci zakonnych, których ciała zabrali mordercy.
Od początku 2022 roku zamordowano na świecie dwunastu katolickich kapłanów, w tym pięciu w Ameryce Łacińskiej, z czego trzech w Meksyku.
pb (KAI/Il Sismografo) / Meksyk
nam bowiem o to, żeby każdy lekarz, każda pielęgniarka i każdy rehabilitant znali swojego pacjenta, jego historię, rodzinę, pasje.
Terapia to przede wszystkim cykl: bodziec – przerwa – bodziec. Pionizacja, rowery, stawianie na nogi. Wszystko odpowiednio dostosowane, odpowiedzialnie. Trzeba tu zadbać o każdy szczegół, bo na każdym poziomie mogą nastąpić komplikacje. Dlatego Budzik powinien być na terenie szpitala, w którym są stacje diagnostyczne i natychmiastowa pomoc.
IB: Jaką rolę w procesie wybudzania odgrywają rodziny pacjentów?
Rodzic czy bliski pacjenta stale przebywa w Budziku. Jest dla nas źródłem informacji o pacjencie, ale jednocześnie uczy się i pozbywa stresu. Później nie boi się zabrać pacjenta do domu. Bliski mieszka w Budziku, nie ponosząc kosztów tego pobytu. Jest „elementem” terapii. O pacjencie trzeba dużo wiedzieć. Wszystko może mieć znaczenie.
To ważne, jak się do kogoś mówi, w jaki sposób się go dotyka. Na przykład ktoś nie lubi imienia Bartuś, woli, gdy się do niego mówi: Bartek, i to trzeba wiedzieć. Bez bliskich to byłoby niemożliwe. Im mniejsze dziecko, tym trudniej je rehabilitować, bo nie ma ono doświadczeń życiowych, do których można się odnosić.
(fragment wywiadu z Ewą Błaszczyk, założycielką Fundacji Akogo i kliniki „Budzik”)
Premier rządu indyjskiego stanu Karnataka zapowiedział, że chce jak najszybciej nadać moc obowiązującą ustawie przeciw nawróceniom, zanim jeszcze zatwierdzi ją Stanowa Rada Ustawodawcza – izba wyższa dwuizbowego miejscowego parlamentu. Jeśli to nastąpi, Karnataka stanie się 10. stanem indyjskim, w którym wejdą w życie przepisy wymierzone w mniejszości religijne, zwłaszcza w chrześcijan.
cjonaliści hinduscy twierdzą, że obecność w ich stanie „wrogów”, za jakich uważają chrześcijan, może zagrozić tożsamości miejscowych mieszkańców, a poglądy te wykorzystują do własnych celów politycznych. Właśnie w Karnatace w ostatnich latach mnożą się oskarżenia o „przymusowe nawrócenia” w kontekście dyskusji nad wspomnianym ustawodawstwem przeciw konwersjom.
Niech od pierwszej chwili obudzenia myśl moja szuka Boga, z Nim się modli, pracuje, cierpi i zasypia.
Trzeba każdą chwilą życia dowodzić wiary w Boga, trzeba nauczyć się Wolą Bożą, trzeba liczyć na pomoc Bożą więcej niż na własne umiejętności.
Postanawiam usunąć to, co mnie odwróciło od Boga i wzmocnić to, co do Niego zbliżyło.
Poza dążeniem do skupienia w ciągu dnia, przynajmniej raz w miesiącu trzeba zadać sobie pytanie: jaki jest stan mojej duszy?
Sama rzecz spełniona nie dla umartwienia, ale z miłości ma daleko większą wartość i większe znaczenie apostolskie.
Każdy sam sobie wybiera co chce mieć: albo pociechy zewnętrzne, albo Pana Jezusa.
Kto nie postępuje według nauki Pana Jezusa, ten zaprzecza, że to czego uczył Chrystus, było dobre.
Dary, które otrzymaliśmy, w każdej chwili mogą być nam odjęte.
Nikt nigdy sam jeden nie idzie do nieba, zawsze prowadzi z sobą innych.
Muszę pokutować za dawne grzechy, więc tym bardziej mi nowym gromadzić nie wolno.
Znosić wady tych, których kochamy, to największe męczeństwo.
Wiara musi być jak cedr - dać mocne korzenie w głąb, a najsilniejsze wichry go nie obalą. Nadzieja ma być jak cyprys – drzewo smutku, ale strzela do nieba wskazując, że tam jest szczęście. Miłość to gorąca, subtelna i wonna róża, na tym świecie zwykle z kolcami.
Z książki A. Moszczyńskiej-Kowalskiej, Gdy tylko spojrzy niebieskie oko, Szymanów–Warszawa 2019
Poważne zaniepokojenie z tego powodu wyraził arcybiskup stolicy stanu, Bengaluru – Peter Machado, będący zarazem przewodniczącym ogólnostanowego Zjednoczonego Forum Chrześcijańskiego na rzecz Praw Człowieka. Nowe ustawodawstwo „będzie wykorzystywane przez ekstremistów [hinduskich] do siania niezgody” – stwierdził
Projekt przepisów w tej sprawie zatwierdził w grudniu ub.r. miejscowy parlament pod naciskiem BJP i obecnie mają one trafić pod obrady Senatu stanowego. Jednakże premier Karnataki Basavaraj Bommai, wywodzący się z szeregów partii rządzącej, poprosił miejscowego gubernatora (mającego władzę ogłaszania praw) o wcielenie w życie nowej ustawy od razu, bez
hierarcha, wzywając gubernatora stanu, aby nie zatwierdził tych przepisów. Gdyby je wprowadzono, Karnataka, rządzona przez skrajnie nacjonalistyczną prawicową Bharatiya Janata Party (BJP), stałaby się dziesiątym stanem indyjskim, w którym obowiązywałoby prawodawstwo, wykorzystywane przez fundamentalistów hinduskich przeciw chrześcijanom w celu „powstrzymania” prozelityzmu, którego w rzeczywistości nie ma.
W Indiach od lat nie zmieniają się proporcje wyznaniowe. W tym ponad 61-milionowym stanie chrześcijanie od dawna stanowią ok. 2% miejscowej ludności, podczas gdy 84% wyznaje hinduizm a 13% islam. A jednak na-
czekania na jej przejście przez odpowiednią procedurę. Po zapowiedzi przeforsowania nowych przepisów abp Machado napisał w oświadczeniu: „nie możemy zrozumieć niespodziewanego rozwoju wydarzeń i co miał na myśli rząd, wydając to rozporządzenie, ale nie ulega wątpliwości, iż pewne frakcje ekstremistyczne będą próbowały stworzyć problemy członkom naszej wspólnoty, jak to widzieliśmy w przeszłości i że rząd nie jest w stanie tego kontrolować”. Duchowny podkreślił, że chrześcijanie są obywatelami przestrzegającymi prawa i żywią oni nadzieję, że rząd będzie strzegł ich interesów i rozumiał ich zaniepokojenie. kg (KAI/AsiaNews) / Bengaluru
Pierwszym i najstraszniejszym Kręgiem Czyśćca jest Krąg Błądzeń. Jest to okres, kiedy dusza krąży blisko ziemi, a nie ma z nią żadnej styczności. Nie pamięta tego, co było, nie wie nic, co z nią będzie, zna tylko jakąś upiorną, męczącą teraźniejszość. Nie widzi też wcale kresu swej obecnej męki. Niczego nie rozumie. Nie wie, co się z nią dzieje, za co, gdzie i na jak długo… Natyka się czasem na całe gromady wrogich jej, błądzących dusz, z którymi nie może się porozumieć, których się boi, a których nie umie wyminąć. Nie zna ulgi ani spoczynku. Bezcelowy, nieustanny ruch, ciągłe szukanie nie wiadomo czego i myśl, że to, co jest – a raczej to, czego nie ma – może już tak trwać na zawsze.
Jedyne, co dla niej istnieje, to ta – w kompletnej pustce umęczona, wylękła, błądząca świadomość własnej osobowości, nie czująca czasu ani przestrzeni, ani celu ani sensu. Ciągłe szukanie jakiegoś właściwego sobie miejsca i ciągła niemożność znalezienia go. W Kręgu tym znajdują
się jeszcze niektórzy z niepotępionych oprawców Chrystusa.
Komentarz: Opisana sytuacja przypomina gigantyczny port lotniczy. Nieprzeliczone mrowie ludzi, z których każdy mówi w sobie znanym języku. Wszyscy są pozbawieni tłumacza i nauki języków obcych. Porozumienie jest definitywnie wykluczone. Udziałem każdego jest to samo poczucie samotności w tłumie. Każdy z wędrujących chce usiąść i odpocząć, z daleka widzi wolne miejsca ale gdy się zbliża, z bólem odkrywa, że każde jest zajęte. W tym mrowiu ludzi doświadcza się prawdziwego
wyobcowania. Niby razem a w rzeczywistości całkiem osobno. Istniejący ruch jest celem sam w sobie, bo nie ma innego celu. Najgłośniejsza jest melodia, a może nawet krzyk, własnych pragnień, by uciec ale nie wiadomo czy będzie można i dokąd. Nikt nie zna ani czasu kiedy miałaby nastąpić podróż. Rodzi się więc pytanie: po co są tutaj ci wszyscy ludzie? Przyszli zewsząd a nie wiadomo dokąd zmierzają.
Ostatnie zdanie jest niezwykle wymowne niektórych niepotępionych oprawcach Chrystusa. Jest w nim ukryta sugestia, że są także potępieni! rkw
Obrońcy życia, którzy modlą się przed klinikami i innymi miejscami dokonywania aborcji w Hiszpanii, będą mogły być sądzone tak jak za przemoc fizyczną lub psychiczną wobec kobiet. Odpowiedni projekt zmian w tej sprawie w Kodeksie Karnym zgłosiła rządząca krajem Socjalistyczna Hiszpańska Partia Robotnicza (PSOE) – ujawnił miejscowy
dziennik „El Debate”. Przy tym, aby wystąpić na drogę sądową przeciw obrońcom życia, zgromadzonym pokojowo przed placówkami służby zdrowia, nie będzie konieczna skarga osoby urażonej takim działaniem ani jej przedstawiciela prawnego. Oznacza to zrównanie działań antyaborcyjnych z przemocą domową wobec kobiet. Poprawkę do istniejących przepisów zgłosiła Baskijska Partia Nacjonalistyczna (PNV), która w listopadzie 2021 stwierdziła, że jeśli wymaga się formalnego zgłoszenia przeciw obrońcom życia modlącym się przed klinikami aborcyjnymi, to „wiele takich przestępstw pozostanie bezkarnych, ponieważ w takich sytuacjach kobiety chcą zachować swą intymność”.
We wrześniu ub.r. PSOE przedstawiła własny projekt ustawodawczy przewidujący możliwości uwięzienia
tych, którzy modlą się lub organizują w kraju manifestacje pokojowe przed miejscami dokonywania aborcji. Projekt ten zatwierdzono 21 września ub.r. w Kongresie Deputowanych – izbie niższej parlamentu hiszpańskiego. Po przejściu przez Komisję Sprawiedliwości będzie on mógł trafić pod dyskusję plenarną władzy ustawodawczej w lutym br.
kg (KAI/ACI Prensa)/Madryt
Bóg definiuje swoją miłość do ludzi jako zazdrosną. Czy to możliwe? W Księdze Wyjścia jest powiedziane: „Nie będziesz oddawał cudzym bogom pokłonu i nie będziesz im służył, ponieważ Ja Pan, twój Bóg, jestem Bogiem zazdrosnym, który karze występek ojców na synach do trzeciego i czwartego pokolenia względem tych, którzy Mnie nienawidzą. Okazuję zaś łaskę aż do tysiącznego pokolenia tym, którzy Mnie miłują i przestrzegają moich przykazań” (Wj 20,5–6).
Dlaczego tak Bóg mówi, skoro zazdrość jest siłą niszczycielską i nawet nie jesteśmy w stanie określić skali wywołanej przez nią destrukcji. Kto np. policzy małżeństwa, które rozpadły się z jej winy albo ilość donosów czy wzajemnych osądów? Zazdrość bierze się najczęściej z niedowierzania i nieufności. Jest podejrzliwa dlatego ciągle snuje domysły. Widzi wybiórczo. Przeważnie widzi to, czego nie ma. Zazdrość jest jednym z siedmiu grzechów głównych, obok pychy, gniewu czy nieczystości. Czy więc możliwe, żeby Bóg, który jest Absolutem i samą miłością, żywił jakąkolwiek zazdrość? W jakim sensie Bóg przyznaje się do swojej zazdrości, której przedmiotem jesteśmy wszyscy. Każdy z nas? Czy to nie przesada a może nawet niedorzeczność, sugerować coś podobnego? Może to tylko projekcja i nakładanie
naszych skłonności na Istotę, w którą wierzymy? Jeśli zazdrość wydaje się być jakimś brakiem np. zaufania, to czy możliwe, by jakikolwiek brak dotyczył Absolutu?
Ale skoro sam Bóg mówi o sobie, że jest zazdrosny a swoją miłość określa jako zazdrosną, trzeba się zastanowić nad sensem tych określeń.
Bóg zna serce ludzkie jak nikt inny. Bóg wie o nas dosłownie wszystko! Zazdrość więc, o której mowa, jest innej natury i ma inny rodowód. Nie bierze się z jakichkolwiek podejrzeń czy domysłów, jak w przypadku ludzi ale z pełnej wiedzy i absolutnej pewności. Zapytajmy: Co Bóg myśli o ludzkim sercu? Przez Jeremiasza mówi: „Serce (ludzkie) jest zdradliwsze niż wszystko inne i niepoprawne – któż je zgłębi? Ja, Pan, badam serce i doświadczam nerki, bym mógł każdemu oddać stosownie do jego postępowania” (Jr 17,9).
W wyniku trwającego cały czas dochodzenia i pełnego przenikania (wglądu), Bóg wie, że jesteśmy zdolni do wszystkiego i że nasza miłość do Niego i miłość w ogóle, jest „[...] podobna do chmur na świtaniu albo do rosy, która prędko znika” (Oz 6,6). Wystarczy odrobina ciepła a rosa wyparowuje, nie zostawiając po sobie żadnego śladu. W tych określeniach wyczuwamy pewną ulotność, zmienność i niepewność. Bóg nie może być pewny żadnej naszej deklaracji. Nie
umiemy być wierni ani stali. Nie potrafimy dotrzymywać danego słowa. Wprost przeciwnie, jesteśmy skłonni do niewierności.
Jezus w kontekście sporu o tradycję pogłębia starotestamentalną diagnozę postawioną ludzkiemu sercu. Brzmi ona bardzo poważnie: „Potem przywołał do siebie tłum i rzekł do niego: «Słuchajcie i chciejcie zrozumieć. Nie to, co wchodzi do ust, czyni człowieka nieczystym, ale co z ust wychodzi, to go czyni nieczystym». wtedy przystąpili do Niego uczniowie i rzekli: «Wiesz, że faryzeusze zgorszyli się, gdy usłyszeli to powiedzenie?» On zaś odrzekł: «Każda roślina, której nie sadził mój Ojciec niebieski, będzie wyrwana. Zostawcie ich! To są ślepi przewodnicy ślepych. Lecz jeśli ślepy ślepego prowadzi, obaj w dół wpadną». Wtedy Piotr zabrał głos i rzekł do Niego: «Wytłumacz nam tę przypowieść!». On rzekł: «To i wy jeszcze niepojętni jesteście? Nie rozumiecie, że wszystko, co wchodzi do ust, do żołądka idzie i wydala się na zewnątrz. Lecz to, co z ust wychodzi, pochodzi z serca, i to czyni człowieka nieczystym. Z serca bowiem pochodzą złe myśli, zabójstwa, cudzołóstwa, czyny nierządne, kradzieże, fałszywe świadectwa, przekleństwa. To właśnie czyni człowieka nieczystym” (Mt 15,0–20).
Jezus w ludzkim sercu lokalizuje źródło problemów, z którymi człowiek boryka się przez całe życie. Nie mając rozeznania, nie mogąc sobie poradzić, szuka winnych na zewnątrz siebie, by móc ich oskarżyć a potem wymierzyć własną sprawiedliwość, dokonać zemsty lub wykluczyć konkretnych ludzi. Życie dostarcza nieskończoną ilość dowodów potwierdzających prawdziwość tej biblijnej diagnozy. Ostatnim, tragicznym potwierdzeniem jest wypowiedź żony rosyjskiego żołnierza, która miała zachęcać, by gwałcił Ukrainki (dosłownie: Gwałć tam ukraińskie baby!). Zastrzegała przy tym tylko, że powinien się zabezpieczać. Rozmowa została przechwycona przez służby specjalne Ukrainy (SBU) w kwietniu 2022 r. Potem dziennikarze rosyjskiej redakcji Radia Swoboda ustalili toż-
samość osób z nagrania w mediach społecznościowych.
Rozmówcami są małżonkowie 27-letni Roman Bykowski i Olga Bykowska pochodzący z obwodu orłowskiego na zachodzie Rosji. Według dziennikarzy śledczych, rodzina mieszka na anektowanym Krymie. Mężczyzna dawniej służył w Rosgwardii i w pułku, który brał udział w aneksji Krymu. Po rozpoczęciu rosyjskiej inwazji na Ukrainie wkroczył do obwodu chersońskiego. Radio Swoboda podało, że Bykowska na swoim profilu napisała, że najważniejsze dla niej w życiu są „rodzina i dzieci”. W 2017 r. Olga została matką.
Jak to możliwe, że żona nie zabiega i nie walczy o wierność męża, co więcej, pozwala a nawet prowokuje go do wielokrotnej zdrady i gwałtów.
To dziwi, a nawet szokuje, że chce być zdradzana i to w tak prymitywny, odrażający sposób? Widzimy, że w tym związku problem ma nie tylko mężczyzna, ale także kobieta skoro w ten sposób ustawia relacje małżeńskie. Nie ma w tym nawet próby walki o wierność! Nie jest to nawet metodologia obojętności, ale współudział. Przyzwolenie na zdradę i gwałt, czyni żonę współwinną i współodpowiedzialną za popełniany grzech i przestępstwo męża.
Albo inny przykład, który odsłania nam jak przepastną, nienasyconą, złowrogą i dyszącą nienawiścią dziurą, jest ludzkie serce. Niedawno prawosławni duchowni święcili największy rakietę balistyczną pod nazwą, nomen omen – „Szatan II”. Rakieta ma zasięg kilkunastu tysięcy kilometrów, waży prawie 100 ton i może przenieść do 10 głowic nuklearnych, o mocy 550–750 kiloton każda lub jedną o mocy 20 megaton. Dla porównania bomba, która zniszczyła Hiroszimę, pieszczotliwie nazwana „Little Boy – mały chłopczyk”, miała siłę niszczenia 16 kiloton a druga zrzucana na Nagasaki 22 kiloton. Duchowni nie bez wiedzy patriarchy Cyryla, a raczej w bezwzględnym posłuszeństwie, święcili straszliwą broń, której użycie mogłoby spowodować niewyobrażalnie skutki dla świata. Tak oto rosyjska cerkiew traci twarz prawowiernego Kościoła i zyskuje gębę żądnego mamony i przywilejów zakładnika. To iście demoniczna celebracja. Jeśli prosi się
Boga, by poświęcił dzieło szatana to znaczy, że utraciło się rzeczywistą relację z Bogiem przy wszystkich pozorach pobożności. Taka liturgia nigdy nie powinna się odbyć w żadnym obrządku.
Jeśli aż tak dramatycznie to wygląda, czy można się więc dziwić, że Bóg mając do czynienia z istotą tak wewnętrznie pogmatwaną i skłonną do zła, reaguje zazdrośnie. Że walczy z człowiekiem o niego samego? Gdyby Bóg nie zabiegał o naszą wierność, gdyby nie troszczył się o kondycję naszych serc, byłby pośrednio współodpowiedzialny naszych upadków. Boża zazdrość nie ma w sobie nic z destrukcji, obojętności czy urażonej ambicji. Boża zazdrość oznacza najprawdziwszą troskę. Oznacza walkę wypowiedzianą wszystkim idolom, do których tak łatwo lgnie ludzkie serce. Przez Ozeasza mówi, że używa bardzo ostrych narzędzi, które mają przeciąć wszelkie zależności i zniewolenia: „ Dlatego ciosałem ich przez proroków, słowami ust mych zabijałem, a Prawo moje zabłysło jak światło”. Bóg używa różnych narzędzi. W czasie obróbki narzędzie musi być trwalsze i twardsze niż materiał nad którym pracuje.
W rzeźbie, do której nawiązuje prorok, używa się dłuta i młota z właściwą siłą ale i subtelnością, by pozbyć się tego, co nigdy nie stanie się rzeźbą. Ile razy patrzymy na piękne rzeźby możemy uruchomić wyobraźnię i dopowiedzieć sobie, jaka część skały przez artystę została uznana za niepotrzebny gruz. W południowej Dakocie jest granitowy monument przedstawiający czterech prezydentów. Aby on powstał ponad 400 pracowników musiało usu-
nąć 450 tyś. ton skał z Góry Rushmore. Prace trwały 14 lat. To tyko jeden pomnik wykuty w martwej skale, a co dopiero ludzkość cała, która zmierza od bezkształtu ku kształtowi!
W historii Izraela rolę narzędzi pełniły na przemian: pustynia, niewole, wygnanie, dobrobyt, susza, głód, klęski, ościenne narody, charyzmatyczni sędziowie, prorocy, pogańscy władcy a nawet własne słabości ludu wybranego.
Zazdrosna miłość Pana nigdy nie rezygnuje. Nie poddaje się mimo niepowodzeń. Bóg nigdy nie powiedział i nie powie, że jest Mu wszystko jedno, co się z nami dzieje. Zazdrosna miłość Pana walczy o każde ludzkie serce, by nie doznało rozdwojenia. By nie stało się lodowato zimne czy kamienne. Jeśli dobrze przyjrzymy się budowie serca, to zauważymy, że jest w nim swoisty krzyż. Tworzą go ściany komór i przedsionków oraz ruchome zastawki. Serce i ten swoisty krzyż są w nieustannym ruchu. Kolejne skurcze i rozkurcze są warunkiem i oznaką życia całego organizmu, nawet najdalszych jego cząstek. Stąd rytmicznie wypływa kolejna porcja życiodajnej krwi. Nie należy się dziwić, że Bóg walczy o ten strategiczny punkt w każdym z nas.
Biblijnie ujmując, serce to rdzeń osobowości. Mieści się w nim: świadomość, sumienie, świat uczuć, wszelkiego rodzaju pragnienia i motywacje. Zdobycie serca oznacza zdobycie centrum dowodzenia, dlatego serce ludzkie jest rozdzierane przez wszystkich, bo każdy chce wywiesić w nim swój sztandar zdobywcy.
Tak pisała o sobie Paulina Maria Jaricot, od 22 maja nowa błogosławiona Kościoła katolickiego: „Urodziłam się z żywą wyobraźnią, powierzchowną umysłowością, porywczym i leniwym charakterem. Poświęciłam się całkowicie jednej rzeczy, ponieważ w niczym nie umiałam zachować umiaru”.
Urodziła się 22 VII 1799 r. w Lyonie, w bogatej rodzinie właścicieli fabryki jedwabiu. Jej ojciec był bardzo pobożny, codziennie wczesnym rankiem chodził na Mszę świętą, co w tamtych czasach nie było zbyt częstą praktyką. Bardzo wcześnie, jako dziecko bogatych fabrykantów weszła w elitarny świat pełen pokus: „Mówią mi, że jestem piękna. Trzeba byłoby być martwą lub chorą, aby nie doznawać wszystkich pochlebstw”. Miała też kawalera. Mając 17 lat wysłuchała nauki o próżności jezuity J. Würtza. Wkrótce odbyła spowiedź generalną. Momentem przełomowym było dla Pauliny Boże Narodzenie 1816 r., podobnie jak to się zdarzyło w życiu św. Teresy z Lisieux. Nieoceniona łaska Bożego Narodzenia. W kaplicy na wzgórzu Fourviere, gdzie kilkadziesiąt lat później powstanie bazylika, jako znak triumfu chrześcijańskich wartości nad komuną gminy Lyon w 1870 r., przed obliczem Maryi, Paulina złożyła ślub czystości porzucając życie salonowe. Zaczyna odwiedzać ubogich i chorych, opiekuje się młodymi pracownicami, gromadzi dziewczęta, pragnące żyć pobożnie w swoich środowiskach. Tak powstaje wspólnota Wynagrodzicielek Najświętszego Serca Jezusa.
Miała wielkie pragnienie, dzielone z bratem Fileasem, wyjazdu na misje do Chin: „Najważniejsze to głosić Chrystusa” Jednak rozeznając wolę Bożą zaczęła myśleć o wsparciu misjonarzy w Ameryce i Azji: „Szukałam pomocy u Boga. [...] Dana mi została jasna wizja tego planu: dziesięć osób, z których każda znajduje następną dziesiątkę, i tak dalej. Potem, każda ze znalezionych osób daje 1 sou (przysłowiową złotówkę) tygodniowo na misje”. Struktura dała początek Dziełu Rozkrzewiania Wiary, późniejszemu Papieskiemu Dziełu Rozkrzewiania
Wiary. W krótkim czasie dzieło liczy 2 tys. osób. Ale ponieważ „sukces ma wielu ojców” doświadcza pierwszych cierni. Nie zaproszona na spotkanie założycielskie Dzieła Rozkrzewiania Wiary, całkowicie pominięta, pracuje ze swoją grupą w ciszy i zapomnieniu. Z czasem da własny komentarz do tego co się stało: „Gdybym nie została odsunięta od tej działalności [...], nigdy bym nie zrozumiała siły i potrzeby modlitwy”
Zaczynają się kłopoty ze zdrowiem. Ojciec Würtz poleca, by Paulina wycofała się z aktywnego życia. Dotkliwie będzie przeżywać odosobnienie, ale wyznaje z wiarą: „Bóg poprzez dolegliwości fizyczne chce położyć kamień na tym grobowcu, jakby zabezpieczając w ten sposób zredukowanie mojej woli do Jego”. Jej samokrytyka przybiera wyjątkowe rozmiary. Pisze z pewną przesadą: „Jestem do niczego”. Mimo to rodzi się kolejna inicjatywa. Chodzi o Żywy Różaniec. Dotychczasowe doświadczenia były konieczne, by przeżyć radykalne oczyszczenie: „Wszystkie łaski, wszelkie światło, czerpałam z tajemnic różańcowych i one uczyniły moje życie owocnym”. Po trzech latach ogołocenia i pustyni, Duch Święty wzywa ją by na wielką skalę zorganizowała nieustanną modlitwę różańcową. Jest rok 1826 – powstaje Żywy Różaniec. Jest rok 1826. Struktura Żywego Różańca podobna jest do Dzieła Rozkrzewiania Wiary, z tą różnicą, że stanowią ją nie dziesiątki, ale piętnastki, w których każdy zobowiązany jest do codziennego rozważenia jednej tajemnicy i dziesiątka różańca. Paulina przekonuje, że modlitwa rodzi wspólnotę osób odpowiedzialnych za Kościół i świat. „Podczas gdy, ktoś zobowiązany do uczczenia tajemnicy Wcielenia Syna Bożego prosi o cnotę pokory dla grzesznika, za którego modli się cała piętnastka, ktoś inny, komu przypada rozmyślanie nad misterium śmierci Zbawiciela, prosi dla tego samego grzesznika o żal za grzechy, jeszcze inny – o ducha pokuty [...]. I tak wszyscy członkowie, mając udział w dziele nawracania grzesznika, cieszą się wspólnie z jego powrotu. Takie zjednoczenie serc w jedności
tajemnic daje różańcowi szczególną moc w nawracaniu grzeszników”.
Obowiązkiem każdego jest wprowadzenie dalszych pięciu członków do wspólnoty, które z kolei wprowadzają następnych. Modlitwa różańcowa jest zapleczem misji, zobowiązuje też do tego, by pomagać świadomie żyć innym – członkowie rozprowadzają dobre książki i prasę, przeznaczając na ten cel stałą, regularną ofiarę.
Rośnie wielka rodzina różańcowa. W 1862 r. w Żywym Różańcu jest już ponad 2 mln osób w samej tylko Francji. „Stajemy się zjednoczeni w modlitwie ze wszystkimi ludźmi świata” – pisze założycielka.
Powstający w wielu miejscach na świecie Żywy Różaniec znajdzie swoje centrum wzgórzu Fourviere, gdzie Paulina kupuje posiadłość, nazywając ją Loreto. Niezastąpioną pomocą i przyjaciółką staje się przysłana przez św. Jana Vianneya jego duchowa córka, Maria. Do Pauliny Jaricot przyjeżdżają osoby duchowne, założyciele zakonów, biskupi, kardynałowie, przyszli święci (proboszcz z Ars, Zofia Barat i inni). O swojej aktywności Paulina mówi krótko: „Chciałam dołożyć moją cegiełkę do chwały Kościoła”. I tak też się stało: mając 18 lat – założyła stowarzyszenie młodych robotnic, 2 lata później – Dzieło Rozkrzewiania Wiary, a w wieku 27 lat – Żywy Różaniec.
W wieku 35 lat jest bliska śmierci. Udaje się do Rzymu i do grobu św. Filomeny prosić o życie. Papież, Grzegorz XVI, odwiedza ją osobiście w Rzymie i widząc chorą, prosi o jej wstawiennictwo w niebie, a ona – by papież pozwolił jej szerzyć kult św. Filomeny. Zostaje
cudownie uzdrowiona w sanktuarium męczennicy w Mugnano. Grzegorz XVI zatwierdza stowarzyszenie Żywego Różańca 27 I 1832 r. i nadaje mu liczne odpusty. Poleca też, by jego patronką została św. Filomena.
Paulina modli się: „Moja czuła Matko [...], chcę być wtajemniczona w mękę naszego Pana Jezusa Chrystusa”. Pan błogosławi swojej oblubienicy i wprowadza ją na królewską drogę krzyża – niezwykłą, o której kard. Villecourt, jej wypróbowany zausznik, mówił: „Sytuacja tej prawdziwej córy Kościoła jest zagadnieniem, którego nikt nie jest w stanie wyjaśnić”. „W tym, co odnosi się do niej, jest coś tak nadzwyczajnego, że nie można wątpić, iż źródłem tych wielkich doświadczeń jest jej bardzo szczególne przeznaczenie”
Francja, pierwsza córa Kościoła, wyniszczona rewolucją i krwawymi rozruchami robotniczymi) nie dawała Paulinie spokoju: „Wydaje mi się, że zło, które przeżera społeczeństwo, należy obnażyć i coś mi nakazuje szukać środków, aby temu złu zaradzić”. Wkrótce dodaje: „Szukam przed Bogiem środka zapobiegającego zniechęceniu, niemoralności, rozpaczy”. Dużo modli się na różańcu. Modlą się też członkowie Żywego Różańca. Modlitwa ta zawsze owocuje zaproszeniem do współuczestniczenia w odkupieniu innych: „Czułam w mojej duszy plan dzieła dokładnie jeszcze nie zdefiniowanego, ale niezbędnego” – powie w 1844 r.
Ale osoby, którym powierzyła realizację pomysłu (mimo wcześniejszego rozeznania), całkowicie zawiodły. „Haniebna zdrada – jak to określił papież Leon XIII – pozbawi ją całego majątku. Oprócz gorzkiego cierpienia z powodu upadku dzieła, które tak kochała, i wszystkich obaw wynikających z krańcowej biedy ta katastrofa sprowadzi na jej głowę dotkliwe i okrutne cierpienia, których powodem będą wierzyciele, sądy, potępienie, oszczerstwa, pogarda. Jednym słowem – wszystko to, co może złamać najdzielniejsze serce”. A ona powie: „Moim jedynym skarbem jest krzyż”. Do jej krzyża w dużym stopniu dokładają się osoby z DWR... „Tajemnica, jaka otacza mnie i moje sprawy, jest tajemnicą krzyża”. „Jestem bowiem przekonana, że żadne tylko ludzkie dzieło nie napotkałoby tyle przeciwności ze strony demonów i ludzi”.
A papież Jan XXIII pytał: „Dlaczego uczynili jej tyle złego?”
Zrujnowana, zniesławiona i osamotniona przeżywa swoje ostatnie lata w skrajnej nędzy. Modli się za prześladowców: „Mój Boże, wybacz im i obdarz ich błogosławieństwem na miarę cierpień, jakie mi zadają. [...] Jeżeli moje krzywdy są jakimkolwiek zasługami, to niech oni będą pierwszymi, którzy zbiorą tego owoce na swoje zbawienie, jak również szczęście doczesne”. Przeciwnicy Pauliny unikają jej, nie mogąc znieść rozbrajającej słodyczy jej głosu i wolności wobec wszystkiego:
„Oddaję się w Twoją macierzyńską opiekę i jako Twoja niewolnica jestem już Twoja dla Boga, bezwarunkowo i na zawsze”.
Paulina cierpi z powodu nie spłaconych długów wobec tych, którzy jej zaufali, a którzy sami niejednokrotnie niewiele mieli. Ofiaruje nieustannie swoją modlitwę za cierpiącego Piusa IX. Wpisana zostaje do rejestru ubogich Lyonu. „Abym kochała wolę mojego Boskiego Ojca”. Umiera w wielkim opuszczeniu 9 I 1862 r., wypowiadając ostatnie sowa: „Maryjo, moja Matko! Cała jestem Twoja! Boże mój, wybacz im i obdarz błogosławieństwem, na miarę cierpień, jakie mi zadali”
Po śmierci w jej rzeczach osobistych znaleziono karteczkę: „Kochałam Jezusa Chrystusa ponad wszystko na ziemi i z miłości ku Niemu bardziej niż samą siebie kochałam wszystkich, którzy byli obciążeni pracą lub cierpieniem”. Te słowa są przesłaniem dla każdego członka Żywego Różańca – miłość jest owocem modlitwy różańcowej odmawianej całym życiem.
Uroczystość beatyfikacyjna Pauliny Jaricot odbyła się w Lyonie 22 V 2022 r.
Mszy św. beatyfikacyjnej przewodniczył kardynał Luis Antonio Tagle, prefekt Kongregacji ds. Ewangelizacji Narodów, z którą związane są Papieskie Dzieła Misyjne.
Założone przez Paulinę Jaricot Dzieło Rozkrzewiania Wiary już po trzech latach liczyło 2 tys. członków. Od 1922 r. ma ono status Dzieł Papieskich; dzisiaj obecne jest w 144 krajach całego świata. Choć Paulina uważała się tylko „za zapałkę wzniecającą ogień”, to jednak stała się założycielką jednego z największych misyjnych dzieł w Kościele. oprac Koła Żywego Różańca
Boże wybacz im i obdarz błogosławieństwem, na miarę cierpień, jakie mi zadali (gdy założony przez nią ośrodek dla rodzin robotniczych upadł wskutek oszustwa nieuczciwych ludzi)
* * *
Gdybym nie została odsunięta od tej działalności, nigdy bym nie zrozumiała siły i potrzeby modlitwy * * *
Ci, którzy są mi nieprzychylni, sądzą, że dobrze czynią, dlatego nie obrażają Ciebie, Panie * * *
Niewątpliwie jesteś tak jak i my przerażona nieustannym rozwojem wszelkich zbrodni, zalewem złych książek i doktryn, które atakują wszelkie prawdy zbawienia. Czyż nie nadszedł czas, aby w wierze szukać jakichś środków, aby zażegnać tę burzę i odczuwając słuszny niepokój, zwrócić nasze spojrzenia ku Gwieździe wędrowców, wezwać Maryję? Oto jest cel Żywego Różańca, który tak został nazwany, gdyż ci, którzy go odmawiają [...], tworzą żywy wieniec, w piękny sposób przypominający Maryi dar różańca [...]. Któż wie, czy mimo naszej niegodności nie uzyskamy od Serca Maryi tego, aby rozproszyła bezbożność, która nieustannie obraża Jej Boskiego Syna i prześladuje Kościół? W tej nadziei tworzy się to dzieło gorliwości, które rozszerzyło się już bardzo bez wielkiego szumu, ukryte w ranach poniżonego Jezusa.
* * *
W górę serca! Nie rońmy łez nadaremno, nie zajmujmy zbytnio naszych serc małymi sprawami osobistymi, ale obejmijmy nimi świat [...]. Jezus umarł za wszystkich ludzi – po cóż osłabiać nasze serca przez przyziemnie pragnienia?
* * *
Wszystkie dobra przyszły do mnie przez różaniec. Wszelkie łaski, wszelkie światło czerpałam z tajemnic różańcowych i one uczyniły moje życie owocnym.
* * *
Kochałam Jezusa Chrystusa ponad wszystko na ziemi i z miłości ku Niemu bardziej niż samą siebie kochałam wszystkich, którzy byli obciążeni pracą lub cierpieniem.
Siostra Ewa Noiszewska jest pierwszą polską lekarką zaliczoną do grona błogosławionych. Jej duchowość możemy poznać z wielu świadectw oraz z małego dzienniczka duszy zwanego Zeszycikiem. Pochodziła ze znanej rodziny szlacheckiej, herbu Nowina. Jej przodkowie znani byli na Litwie już na początku XV wieku. Dziadek błogosławionej Józef Bazyli, za pomoc udzielaną powstańcom styczniowym został skazany przez rząd carski na wygnanie w głąb Rosji, do Tuły, bez prawa powrotu, tracąc na zawsze dom i rodzinny majątek. Wprawdzie wygnanie dotyczyło tylko dziadka ale kochająca żona razem z trojgiem dzieci poszła na wygnanie z mężem. Dwóch ich synów – studentów zostało rozstrzelanych.
Babka błogosławionej, Aleksandra, była osobą pobożną, zaradną, oczytaną i uczynną. Bardzo szybko znalazła uznanie i szacunek u tamtejszej Polonii i wielu Rosjan. Udzielała korepetycji i założyła bursę. Rodzina szybko powiększała się. Małżonkowie mieli w sumie dwanaścioro dzieci, z których troje przedwcześnie zmarło. Dramatycznym okazał się rok 1877, gdy zmarł Józef Bazyli. Ciężar utrzymania wielodzietnej rodziny spadł na Aleksandrę.
Dzięki pomocy przyjaciół została nauczycielką w żeńskim gimnazjum. Jej uczennicami w większości były prawosławne Rosjanki, które traktowała bez uprzedzeń. To z jej inspiracji i aktywności grupa kilkuset Polaków – zesłańców ze swoich pieniędzy kupiła na przedmieściach Tuły teren pod kościół rzymskokatolicki. Po dwóch latach budowy 6 października 1896 r. została konsekrowana trzynawowa świątynia Św. Ap. Piotra i Pawła, która miała burzliwe dzieje. W 1933 r. kościół został zabrany przez komunistów. W 2003 r. interweniował w sprawie świątyni nuncjusz apostolski abp Antonio Menini. W 2009 r. katolicy z Tuły po długich staraniach odzyskali świątynię.
W Tule od 1901 r. duszpasterzował ks. Zygmunt Łoziński, późniejszy biskup, obecnie Sługa Boży. To on był spowiednikiem i duchowym kie-
rownikiem wielu dusz, także rodziny Noiszewskich.
Ojciec błogosławionej, profesor Kazimierz Noiszewski, był wybitnym okulistą, autorem wielu nowatorskich rozwiązań w leczeniu chorób oczu. Ale zanim doszedł do tytułu profesora musiał przejść trudną drogę edukacji w carskiej oświacie, traktowany jako syn i brat „buntowszczikow”. By zarobić na swoje utrzymanie i wykształcenie już w wieku 18 lat udzielał korepetycji. Mimo, że był Polakiem maturę zdał ze złotym medalem, co otworzyło mu drogę na wszystkie uczelnie w Rosji. Wybrał studia medyczne w Moskwie. Zarabiał na życie korepetycjami żyjąc bardzo skromnie, by nie powiedzieć ubogo. Po pięciu latach nauki zdobył dyplom lekarza i mimo ostrej polityki dyskryminacyjnej wobec Polaków – uzyskał złoty medal i stypendium specjalistyczne.
Praktykę lekarską rozpoczął w Dyneburgu (obecnie Łotwa). Mając 25 lat ożenił się z 17 letnią sierotą, Marią Anduszkiewicz. Rok po ślubie (1885) urodziła się im Bogumiła, przyszła błogosławiona. Ojciec wyjechał na dalsze studia. Mając w sobie ducha patriotycznego nie wybrał jednak Moskwy, gdzie zdobył wcześniej laury i był rozpoznawany w środowisku akademickim, ale Kraków i klinikę prof. Lucjana Rydla (ojca poety o tym samym imieniu).
Miejscem dalszego kształcenia Kazimierza był Wiedeń. Jednak znowu z pobudek patriotycznych nie wybrał klinik prowadzonych przez Austriaków lecz klinikę prof. Michała Borysiekiewicza, Rusina z pochodzenia, ale Polaka z zamiłowania. Kolejnym miejscem doskonalenia talentów był Paryż, gdzie u boku greckiego profesora Photinosa Panasa zdobył szlify. W 1889 r. prof. Noiszewski opracował teoretyczne założenia i skonstruował „sztuczne oko” zwane elektroftalmem, co przyniosło mu międzynarodowa sławę.
Po naukowym „tournee” profesor Noiszewski powrócił do Dyneburga a potem założył własną klinikę w Pochulance nad Dźwiną, znanym wówczas uzdrowisku. Tam pracował
całe dnie z oddaniem, lecząc często za darmo, zyskując wdzięczność i sympatię wielu ludzi. Rodzina szybko się powiększyła. Profesor widząc kruchość i słabnące zdrowie żony, oddał dwie najstarsze córki (10-letnią Bogumiłę i 7-letnią Wandę) na wychowanie do swojej matki Aleksandry w Tule. Przyszła błogosławiona dostała się w ręce mądrej, dobrej i pobożnej babki.
W Tule pracował wspomniany już ks. Zygmunt Łoziński, niezwykle światły i gorliwy kapłan. Zorganizował Stowarzyszenie Córek Maryi pod Opieką św. Agnieszki i opracował jego konstytucję. Jego obecność i posługa okazały się błogosławieństwem, zwłaszcza gdy Bogumiła odczytywała drogę życiowego powołania. Do końca życia był duchowym kierownikiem Bogumiły. W jednym z listów adresowanych do niej czytamy: „Wiara w życie przyszłe musi w końcu sama lody obojętności przebić, boć każdy rozumny człowieka z konieczności zada sobie pytanie: jakież tedy będzie moje życie przyszłe? W jakiej zależności wzajemnej są te dwa życia: teraźniejsze i przyszłe? Wyznania św. Augustyna zrobią jeszcze swoje, a przede wszystkim łaska Boża”. Po skończeniu gimnazjum Bogumiła wróciła do rodziny w Pohulance, oświadczając ojcu, że zamierza wstąpić do zakonu. Kazimierz Noiszewski, wierzący i praktykujący katolik nie chciał jej odmawiać błogosławieństwa, wskazywał tylko, że jest jeszcze bardzo
młoda i niewykształcona. Ważny głos w sprawie przyszedł od ks. Łozińskiego. W liście do Bogumiły pisał: „Nie widzę niemożności pogodzenia upodobań Paniusi z życzeniami jej Rodziców. Będąc doktorem i prowadząc lecznicę w Pohulance, będzie Pani na wsi blisko kościoła [...] Będąc doktorem, może Pani być prawdziwą siostrą miłosierdzia [...] ma Pani i w swym Ojcu wzór jak można prostaczków kochać i dla nich pracować”.
Ostatecznie Bogumiła za radą ojca rozpoczęła studia w Żeńskim Instytucie Medycznym w Petersburgu, mieście kosmopolitycznym i pełnym pokus, będącym trudnym wyzwaniem dla młodej dziewczyny, która chce studiować ale wciąż myśli o życiu zakonnym. Życie duchowe oraz intelektualne Polaków koncentrowało się przy kościele św. Katarzyny na Newskim Prospekcie i w księgarni Kazimierza Grendyszewskiego. W pobliżu kościoła było gimnazjum męskie i pensja św. Katarzyny dla dziewcząt, prowadzona najpierw przez siostry bezhabitowe a później przez urszulanki. Bogumiła była gorliwa w studiowaniu i niosła pomoc biedniejszym od siebie. Zachęcana przez spowiednika (ks. Łozińskiego), dużo pościła wzmacniając w sobie wytrwałość i podtrzymując płomień powołania zakonnego. Ulubionym miejscem
modlitwy był kościół św. Katarzyny, a konkretnie kaplica pod wezwaniem Niepokalanego Poczęcia, dla której francuscy migranci przywieźli ogromną figurę Niepokalanej, świeżo po objawieniach w Lourdes.
Przez kilka lat Bogumiła przeżywała wewnętrzne rozterki. Nosiła w sobie dwa powołania: lekarskie i zakonne. W 1913 roku pisała: „Pamiętać trzeba o tym, że tyle dobrodziejstw otrzymałam od Pana Boga, więcej niż inni mam powodów, żeby Go kochać i okazywać Mu wdzięczność [...] Wszystko przeminie, a zostanie tylko Pan Jezus. Zjednoczenie z Panem Jezusem nie ma dla mnie uroku dlatego, że jestem zbyt pochłonięta ziemią. Co znaczy ziemia? Ziemia – to są choroby wewnętrzne, chirurgia, akuszerka, historie choroby, zebrania dyskusyjne, wieczór pożegnalny itp. Każda praca może być modlitwą. Jak zrobić, żeby była? Trzeba żyć z Panem Jezusem, dla Niego, a ja żyje dla siebie, zapominam o Nim. Cieszę się swoim szczęściem, powodzeniem, sympatią itd. Za dobrze mi jest [...] Daleko trudniej być dobrym w powodzeniu niż w biedzie, bo człowiek zapomina o niebie, gdy ma je tutaj. I więcej nieraz zachwycamy się ludźmi niż Panem Jezusem, gdyż mamy ciągle ich czyny przed oczami, a Pana Jezusa tylko wyobrazić sobie możemy. Trzeba[...] więcej mieć przed oczyma człowieczeństwo Jezusa”. W 1914 roku Bogumiła otrzymała dyplom lekarski zwieńczony złotym medalem. Gdy rozpoczęła starania o posadę stanęła wobec konkretnej pokusy. Jeden z bogatych pacjentów zaproponował jej, by wobec niewielkiej liczby szpitali wybrała sobie dowolne miasto w Rosji, w którym wybudują jej szpital, ona zostanie dyrektorką, sama dobierze sobie personel i będzie miała całkowitą wolność w wyborze profilu szpitala.
Bogumiła odrzuciła tę propozycję. Złożyła aplikację do pracy w Ciechocinku na zawsze opuszczając Petersburg. Niestety wybuchła I wojna światowa i została zmobilizowana do wojska. Pracowała w szpitalu w Kijowie wśród chorych na tyfus żołnierzy różnych armii. Niezależnie od narodowości każdy był dla niej bratem. W nikim nie szukała wroga. Zawsze wymagała więcej od siebie niż od innych. Tak ją zapamiętali pacjenci i personel.
Kiedy Polska odzyskała niepodległość profesor Noiszewski został poproszony przez ministra zdrowia, by zorganizował kliniki okulistyczne na odrodzonych uniwersytetach w Warszawie i Wilnie. Gdy wydawało się, że po latach życia na wygnaniu i wielu próbach rodzina osiągnie spokój, przyszedł cios. Po kilku miesiącach choroby nowotworowej zmarła matka. Owdowiały ojciec przez kilka lat uczył się tej niechcianej samotności. Ożenił się z wdową, Walerią Majewską, ale po dwóch latach owdowiał ponownie. Cztery lata później prof. Kazimierz Noiszewski nagle zmarł. Był 5 VII 1930 roku.
Paradoksalnie choroby i śmierci w rodzinie pomogły Bogumile dokonać ostatecznego wyboru. Dnia 25 VII 1919 roku siostra Karola włożyła jej czepek postulancki, udzieliła błogosławieństwa dając za „anioła” s. Angelę, która wprowadziła Bogumiłę za klauzulę, do przygotowanej dla niej celi. Rok później, w Jazłowcu, została obleczona w biały habit i otrzymała imiona Maria Ewa i tajemnicę „od Opatrzności”. Ucieszyła się zwłaszcza tajemnicą, pamiętając jak Opatrzność prowadziła ją i rodzinę. Siedem lat później siostra Ewa złożyła śluby wieczyste. Była bardzo szczęśliwa.
Przez następne 15 lat siostra Ewa gorliwie służyła ludziom w Jazłowcu i Słonimie, gdzie rozegrał się ostatni akt życiowego dramatu. W nocy z 18 na 19 XII 1942 r. obudziło siostry gwałtowne stukanie do furty klasztornej i krzyki rozwścieczonych Niemców. Przełożona domu, s. Marta Wołowska i s. Ewa Noiszewska zostały aresztowane za pomoc ludności żydowskiej. Wczesnym rankiem, wraz z innymi więźniami, wśród których był również jezuita Adam Sztark, kapelan szpitala i sióstr, zostały wywiezione za miasto, na Górę Pietralewicką. Tam czekał na nich głęboki rów. Więźniowie uklękli. Kapelan udzielił absolucji generalnej. Jedni wołali: „Niech żyje Polska!”, inni: „Niech żyje Chrystus Król!” Ktoś śpiewał „Pod Twoją obronę...”. Egzekucja i ciała wpadły do rowu. Natychmiast zasypano je ziemią i śniegiem. Jakby chciano zatrzeć ślady po ludziach i po egzekucji. A oni dalej żyją życiem wiecznym.
Drogie dziecko moje, zbliża się dzień twego ślubu, rozłączyć się mamy. Nadzieja twojego szczęścia i takiej przyszłości, jaką czułość i troskliwość moja mogła sobie życzyć dla ciebie i modlić się o nią do Boga, dodaje mi odwagi. Jednakże w chwili, kiedy moja bliższa opieka ma się skończyć nad tobą, kiedy myślę, że nowe zaczynasz życie, i przypatruję się nowym twoim obowiązkom a razem twojej młodości i niedoświadczeniu twojemu; kiedy zastanawiam się nad wszystkiem, co tak łatwo z dobrej drogi sprowadzić może, co czyni ją tak trudną do przebycia: wtedy moje serce chciałoby jeszcze cię zatrzymać, jeszcze otaczać cię staraniami, czuwać nad tobą, zabezpieczać od najmniejszego złego, umacniać w dobrem i przygotować do nieuniknionych trosk tego życia, radeby przejąć cię obowiązkiem szanowania twojego szczęścia, abyś go dobrowolnie nie zachwiała, abyś nareszcie oparła się pokusom, jakie szczęście i pomyślność przynosi, a zrobiła dobry i święty użytek ze wszystkich łask i dobrodziejstw, jakiemi Opatrzność cię obsypała.
Pragnę skreślić ci niektóre rady, aby poniekąd mnie przy tobie zastępowały, aby ci przypominały, że cnoty twoje będą chlubą i szczęściem twojej matki. Nakreślę je bez planu i systemu, ale je sercem matki zgromadzę. Odczytuj je czasem moja droga, a kiedy oddalone ode mnie serce twoje mnie szukać zechce, rzuć na nie okiem, spytaj się samej siebie, czyś te rady zachowała, a zawsze powtórz sobie, że moje modły za ciebie do Boga się wznoszą. O tak będę Go błagała o błogosławieństwo, zdrowie, szczęście dla ciebie, ale nade wszystko aby ci dał chęć i siłę do cnoty. Przede wszystkiem będę ci mówiła o Bogu. Bądź zawsze wierną Jego prawu, bądź pobożną. Zbawiciel powiedział: „Czuwajcie i módlcie się”. Łącz więc bez ustanku te dwa obowiązki przez Niego samego przepisane. Nic ci o nich takiego powiedzieć nie mogę, czegobym nie starała się już dawniej wpoić w serce twoje w sposób niezatarty; nie wrócę więc już do przepisów świętej religii naszej, ograniczę się tylko na zdaniu Św. Augustyna, który
wyrzekł: „Kochaj Boga i rób co ci się podoba”. Jeżeli bowiem kochamy Pana Boga, tego tylko pragniemy, w tem sobie podobamy, co się Jemu podoba, co On pozwala i co Go obrazić nie może. Kochaj Go więc, dziecię moje drogie, z całej siły, tyle Mu łask, tyle dobrodziejstw winna jesteś, że sama wdzięczność do tego powodować cię powinna. Miej Go zawsze przed oczyma, ofiaruj Mu wszystkie twoje myśli, słowa i uczynki, twoje życzenia i uczucia, aby je uświęcił i pobłogosławił. To On powiedział: „Czuwajcie i módlcie się”.
Czuwaj nad sobą samą, walcz ze swemi ułomnościami, staraj się poprawić, opieraj się złym usposobieniom, nie czyń drugim czego byś nie chciała, żeby tobie czyniono; wypełniaj wiernie obowiązki położenia, w jakiem cię Bóg umieścił, – oto jest pierwsza rada.
Druga modlić się każe, bo sami nic nie możemy uczynić, jesteśmy tak słabi, nie umiemy nawet zrozumieć dobrze powinności naszych, że modlić się musimy do Boga, aby nas umocnił, oświecił, przebaczał nam i nas utrzymywał. A On sam powiedział jeszcze: „Proście a dane wam będzie!” Pierwszą więc czynnością twoją dnia każdego niech będzie modlitwa, niech cię nic nigdy od tego nie uwalnia. Gdy jesteś zdrową, odmawiaj ją zawsze klęcząc. Kwadrans na nią poświęć, wystarczy ci na dobre jej odbycie i przeczytanie jednego rozdziału z Naśladowania Jezusa Chrystusa, o co cię bardzo proszę. Nie mówię ci o Mszy świętej niedzielnej, pewną jestem, że nigdy jej nie opuścisz, ale czasami jak obowiązki twoje i zdrowie na to pozwolą, idź wysłuchać jej i w dzień powszedni, idź podziękować Bogu za Jego łaski, chwalić Go w świętej ofierze, prosić o nowe łaski, odnowić swoje dobre postanowienia, złożyć troski swoje i siły zaczerpnąć nowej. Bądź pobożną bez najmniejszej exaltacyi, wiesz jak bardzo temu przeciwną jestem. Niech twoja pobożność będzie przykładem do naśladowania, niech przesada nie szkodzi religii. Z drugiej strony znów bądź wierna w pełnieniu powinności i tego coś uznała za dobre i za swój obowiązek. Nie czyniąc sobie postanowienia
ani zarzutu, jeśli nie dopełnisz tego, staraj się w piątek, jeśli ta się da zrobić, wysłuchać Mszy świętej. Od wielu lat w tym dniu Mszę jedną za dzieci moje ofiarować zwykłam. Módl się wtedy za wszystkich, co ci są drodzy i za mnie także, proszę cię o to, módl się teraz i kiedyś, gdy już nie będę tutaj!
Po modlitwie wieczornej jak po porannej z największą ścisłością zakończ dzień, jak go zaczęłaś, oddając się w ręce Boga. Zaczynaj zawsze tę modlitwę przez rachunek sumienia, przy którym bądź surową dla siebie samej.
Najwięcej przyczynia się do naszej poprawy i przeciwko sobie samej uzbraja dobry rachunek sumienia. Staraj się przystępować do Sakramentów świętych często, światły kapłan niech cię w tym zwyczaju kieruje. Wiesz, ile łask jest przywiązanych do Komunii świętej. Bądź troskliwą w wyborze spowiednika, a usiłuj, ile możesz, zachować tego samego.
Unikaj rozpraw religijnych, trudno pochlebiać sobie, abyśmy przekonali drugich, a zawsze obawiać się trzeba, aby oni jakich wątpliwości w umysł nasz nie rzucili, któreby wiarę naszą zachwiać mogły.
Staraj się, ile tylko będziesz mogła, aby w twoim domu zachowywano przepisy kościelne; gdyby od tego kto miał być wyjętym, niech się to dzieje za wiedzą duchownej zwierzchności. Usiłuj równie, aby zależące od ciebie osoby dopełniały obowiązków pobożności i żyły moralnie i przyzwoicie; nic nie przeszkodzi w pełnieniu tych starań śród małego kółka, w jakiem żyć będziesz.
Zebrałam dla ciebie kilka pobożnych książek, o ile to być może nie roz-
łączaj się z niemi; czytuj z nich po parę kartek codziennie, albo przynajmniej tak często jak będziesz mogła, nie uwalniaj się od tego, gdyż te czytania są posiłkiem duszy; one ją uświęcają, doskonalą stopniowo i przypominają nam bez ustanku, że nasza pielgrzymka ziemska jest krótka, ale że trzeba zasłużyć na prawdziwe szczęście w życiu wiecznem.
Często mówią, że przeznaczenie kobiety nie jest ani tak pięknem ani tak szczęśliwem jak przeznaczenie mężczyzny; nie będę tych zdań zbijała, wole ograniczyć się na zwrócenie twojej uwagi na to wszystko, co jest pięknem, zajmującem i słodkiem w przeznaczeniu kobiety. Składa się ono niezawodnie z rzeczy trudnych i przykrych, bo jakże kobieta miałaby być wyłączoną od troski, będącej jakby warunkiem życia, próbą – nieodzowną do otrzymania szczęśliwej wieczności. Zdaję mi się jednak, iż dlatego los kobiet jest częstokroć smutnym i godnym litości, że nie znają dobrze powinności swoich, nie zastanawiają się, ile w nich mieści się słodyczy, i same psują przeznaczenie swoje nie umiejąc go ocenić.
Nie ma może prawdziwszego szczęścia tutaj na ziemi jak szczęście kobiety, która kochana przez rodziców, wychowana starannie ich usiłowaniem, poświęciwszy ich miłości pierwszą młodość swoją, opuszcza ich miłą opiekę, aby przejść pod opiekę męża kochającego, którego i ona szanuje i kocha. W tem położeniu jesteś moje drogie dziecię obecnie, powtarzam to sobie z radością i Bogu za to dziękuję. Opatrzność daje ci tego małżonka szanownego, czule jesteś przez niego
kochaną, jego charakter miły i prawy zapewnia ci uczucie, staranie, względność, delikatność, zaufanie, słowem wszystko co najmilszem żonie być może.
O moja droga, jakże powinnaś dziękować Bogu, jak się starać, aby zasłużyć na tyle dobrodziejstw i zrobić z nich dobry i święty użytek. Przeznaczenie kobiety w położeniu twojem będącej jest w istocie bardzo piękne, jest ona ozdobą swojego męża, któremu oddaje najczulsze przywiązanie. Jest towarzyszką wszystkich chwil jego życia, potrafi znaleźć tysiąc okoliczności, aby mu się podobać i stać mu się miłą. On w niej znajdzie pociechę swojej boleści, przy niej wypocznie po kłopotliwych trudach i męczących sprawach. Jeżeli żona potrafi sobie zjednać jego szacunek, będzie zasięgał jej rady, szanował jej zdanie i tylko zgodnie z nią postępować będzie. Jest tyle godności pięknej i szlachetnej w kobiecie wzorowej, która jest przyjaciółką i doradczynią swojego małżonka, przykładem swoich dzieci. Jeżeli przyniesie mu miano ojca, szczęście się ich powiększy, będzie dzieliła starania swoje między męża i dzieci. Zaszczepi w młodociane serca synów swoich cnoty, które z nich uczynią istoty pożyteczne Bogu, ojczyźnie i ludzkości. Ukształci swoje córki na dobre żony i matki, jej wpływ dobroczynny da się czuć wszystkiemu, co ją otacza.
Zawsze pożytecznie zajęta dopomoże mężowi w zarządzie domu, czuwać tam będzie nad porządkiem, jako źródłem wszystkiego dobrego, będzie kształciła swój umysł i talenta dla większego podobania się mężowi, uczynienia mu domu pożądanym i miłym i łatwiejszego kierowania wychowaniem dzieci. Życie tak pędzone jest zapewne pożytecznem i miłem, a tak pojęte przeznaczenie kobiety pięknem mi się wydaje. Wprawdzie troski i smutki zdarzą się czasem, bo któż od nich wolny? Szczęścia zupełnego nie ma na tym świecie, nie trzeba ani się spodziewać ani troszczyć się o jego pozyskanie, trzeba raczej oczekiwać kłopotów, cierpień i zawodów, wzmacniać się do ich znoszenia, czerpać tę siłę w religii, bo ona sama tylko ją dać może. Jeżeli nie masz nic do wyrzucenia sobie, znajdziesz zawsze siłę potrzebną do zniesienia cierpień swoich. Jeżeli nie jesteś sama przyczyną swoich cierpień przez płochość, nierozsądek
lub niebaczność, znajdziesz zawsze pociechę; jeśli nareszcie dom twój będzie taki, jak wyżej powiedziałam, zapewni ci on tysiące pociech i uspokojenie, dając ci tyle szczęścia, ile tylko na ziemi zaznać go można.
Jednakże aby osiągnąć szczęście trwałe i jednostajne, jakiego dla ciebie życzę, oprócz tego wszystkiego, co uczynisz przez pociąg, uczucie i poświęcenie w tych pierwszych chwilach błogich i łatwych, proszę cię zrób sobie plan postępowania, wyrozumiej go i trzymaj się go święcie. Zdarzają się bowiem dnie i chwile takie, w których przychodzą pokusy i jesteśmy jakby pociągnięci, aby go nie zachować w rzeczach na pozór małej wagi; czynimy to bez zastanowienia, jednak ten pierwszy krok zboczenia z przepisanej drogi zaczyna szereg drobnych uchybień, pociągających za sobą coraz ważniejsze. Z początku najniewinniej jesteśmy jakby wciągnięci, dalej już nie umiemy się oprzeć, trudności gromadzą się i ciężko przychodzi żałować tego drobnego pierwszego przekroczenia albo opuszczenia tylko, które sprowadziło nas z tej pięknej i słodkiej drogi doskonałej niewinności.
Z pobłażaniem sądzić trzeba uchybienia innych, szczególniej gdy pozbawione starannego wychowania rzucone zostały w świat, nie mając ani zasad ugruntowanych ani religii dobrze pojętej; jeśli bez przewodnika, bez żadnego hamulca przebiegają na los szczęścia, lekkomyślnie, drogę pełną przeszkód i niebezpieczeństwa. Te jednakże kobiety, które jak ty, moje dziecię, wykształcone zostały, które są przestrzeżone i ugruntowane w dobrem, które otoczone były staraniami, pomocą i dobremi przykładami, bardzo stałyby się winnemi, biorąc lekkomyślnie najdrobniejsze obowiązki swoje. Życie kobiety składa się z tysiąca drobnych powinności, ale wszystkie są ważne, wszystkie szanować powinna, szanować aż do najmniejszych drobnostek.
Trzeba więc mieć plan postępowania; trzymać się go ściśle, nade wszystko wtedy, gdy przykrym i trudnym się wyda, bo skorośmy go raz za dobry i pożyteczny uznali, wielkiem byłoby złem nie usiłować go dotrzymać. Zofia z Czartoryskich Zamoyska Rady dla córki, oprac. Maria Dębowska, Oficyna Hieronima, Lublin 2002
z Oksfordu wezwało do pilnej reformy prawa w Wielkiej Brytanii. Apel wybrzmiał w związku ze śmiercią kolejnego, ciężko chorego dziecka, którego życie lekarze zakończyli wbrew woli jego rodziców. Śmierci tej można było uniknąć, gdyby weszły w życie poprawki do Ustawy o opiece zdrowotnej, które zostały sformułowane kilka miesięcy temu. Dlatego ceniony na całym świecie ośrodek Anscombe naciska na brytyjskich polityków, aby reformując prawo, umożliwili rodzicom wywóz dzieci za granicę, w celu podjęcia tam dalszego leczenia.
W Wielkiej Brytanii dominuje schemat, w którym o ratowaniu życia dziecka nie decydują rodzice, lecz sędziowie. W wielu przypadkach ciężkich urazów neurologicznych, władze szpitala wkrótce po postawieniu diagnozy występują do sądu o odłączenie dziecka od aparatury, podtrzymującej jego życie. W większości przypadków, które w ostatnich latach nagłaśniały media, rodzice przegrali walkę o życie dziecka. Tak było również w przypadku Archiego Battersbee, 12-latka z uszkodzonym mózgiem, który zmarł po tym, jak 6 sierpnia został odłączony od apa-
ratury. „Ta śmierć to barbarzyństwo” stwierdziła rodzina chłopca. Dlatego oksfordzkie Centrum Bioetyki wzywa rząd do „pilnego wdrożenia” zreformowanych niedawno zapisów Ustawy o opiece zdrowotnej. Zobowiązują one ministrów do przeglądu przyczyn sporów między rodzicami, a osobami odpowiedzialnymi za leczenie dziecka w ramach służby zdrowia w Anglii. Kilka miesięcy temu Izba Gmin zmieniła zapisy Ustawy o opiece zdrowotnej, aby utorować drogę do uchwalenia tzw. „Prawa Charliego” w związku z kontrowersjami wokół są-
dowego uśmiercenia Charliego Garda, Alfiego Evansa i innych, ciężko chorych dzieci, do których kilka tygodni temu dołączył Archie Battersbee. Poprawki złożone w Izbie Lordów mają ułatwić rodzicom udział w decyzjach lekarzy, dotyczących życia lub śmierci dzieci. Przewidywane narzędzia obejmują więc nowy system mediacji, prawo do dodatkowych opinii lekarskich oraz do pomocy prawnej, jeśli sprawy zakończą się kosztowną walką w sądach. „Prawo Charliego” zakłada uniemożliwienie sędziom wydawania nakazów, zabraniających rodzicom wywozu dziecka za granicę na leczenie, jeśli nie ma znaczącego ryzyka krzywdy.
Jedynym dzieckiem, którego rodzice wygrali w Sądzie Najwyższym prawo do leczenia poza granicami Anglii, jest Tafida Raqeeb, obecnie siedmioletnia. Jest leczona we Włoszech. Pozostaje poważnie niepełnosprawna ale jej stan stale się poprawia. Oddycha już bez respiratora i komunikuje się z rodzicami.
Jej matka założyła w Londynie organizację charytatywną, której celem jest budowa w Wielkiej Brytanii centrum rehabilitacji urazów mózgu dla dzieci, którym nie oferuje się leczenia w ramach Narodowego Funduszu Zdrowia (NHS). (Radio Bobola)/vaticannews.va/ Oksford
Papież upoważnił dziś Kongregację Spraw Kanonizacyjnych do promulgowania dekretu o heroiczności cnót Roberta Schumana (1886–1963). To ważny krok na drodze do beatyfikacji jednego z ojców założycieli Unii Europejskiej.
Robert Schuman urodził się 29 VI 1886 roku w Luksemburgu, w rodzinie pochodzącej z Lotaryngii. Do szkoły uczęszczał w niemieckim wówczas Metzu. Studiował prawo w Bonn, Monachium, Berlinie i Strasburgu, gdzie uzyskał tytuł doktora nauk prawnych. Po studiach osiedlił się w Metzu, gdzie prowadził praktykę prawniczą i działał jako świecki katolik. W czasie pierwszej wojny światowej znalazł się jako rezerwista w niemieckim batalionie pracy, do 1918 roku był bowiem obywatelem niemieckim. „Luksemburczyk z urodzenia, wykształcony w Niemczech, rzymski katolik z przekonania i Francuz z serca” – zwykł był mawiać o sobie przyszły polityk.
W latach 1919–1940 był jednym z czołowych parlamentarzystów francuskich. W 1940 roku, jako sekretarz stanu ds. uchodźców, został aresztowany przez Gestapo i wywieziony do Niemiec. Gdy udało mu się zbiec, po okresie ukrywania się w klasztorach, przedostał się do wolnej, południowej strefy Francji i przyłączył się tam do antyniemieckiego ruchu oporu. Już w latach dwudziestych nawiązał ścisłe kontakty z politykami chrześcijańskiej demokracji w całej Europie, m.in. z Konradem Adenauerem w Niemczech i Alcide de Gasperim we Włoszech. W późniejszym okresie, po 1945 roku, ich kontakty stały się zalążkiem jedności europejskiej. st (KAI) / Watykan
Autorstwo maksymy, że cel uświęca środki, przypisywane jest jezuitom. Bez względu na to, kto ją wymyślił, maksyma ta stanowi jedną z podstawowych zasad polityki, chociaż wszędzie spotyka się z moralnym potępieniem. Politycy też wolą eufemizmy. Pragmatyzm, realizm, względy ideologiczne Oczywiście, zawsze obowiązuje założenie, że cel jest szlachetny i wzniosły.
Czy rzeczywiści istnieje cel, zdolny uświęcić wszelkie możliwe środki? Czy wybór środków nie decyduje ostatecznie o wartości celu? Pytania te brzmią retorycznie. Ale władcy i, którzy walczą o władzę, nie zadają sobie ich na ogół. Czasem zdarzają się wyjątki. Niezmiernie rzadko.
Buddyjski cesarz Aśoka, rządzący w Indiach w III wieku przed naszą erą, pozostawił po sobie kilkadziesiąt edyktów, które odczytane zostały dopiero na początku XX stulecia. Jeden z nich to obwieszczenie o zwycięstwie w wojnie z sąsiednim królestwem Kalinga. Tekst ten wylicza spowodowane działaniami zbrojnymi ofi ary, nieszczęścia i gwałty, a kończy się następującą konkluzją: „Dlatego zo-
stał wyryty powyższy napis, aby nasi synowie i nasi wnukowie nie sądzili, że należy dokonywać jakichś nowych podbojów. Niech nie myślą, że podbój przez strzałę zasługuje na miano podbój; niech widzą w nim jedynie zamieszanie i gwałt. Niech za podbój prawdziwy uważają jedynie podbój dokonany drogą dharmy (prawa moralnego)”
Ten osobliwy, polityczny dokument ma w dziejach niewiele analogii. W dodatku właściwy nam dziś sceptycyzm rodzi wątpliwości co do metod towarzyszących zalecanym przez Aśokę „podbojom drogą dharmy”. Jak one wyglądały, nie dowiemy się już nigdy, ale pewną otuchą napawa fakt, że Aśoka był produktem tej samej cywilizacji, która wydała Mahatmę Gandhiego. Zastanowienie natomiast budzi inna historyczna okoliczność. Jak się to dzieje, że środki działania „uświęcone” w mniejszym lub większym stopniu takimi czy innymi celami, nie prowadzą automatycznie i w każdym wypadku do uzasadnionych ideą lub racja stanu masowych zbrodni? Mimo wszystko odczuwamy ekscesy Hitlera, Stalina, Pol-Pota, Chomeiniego i in-
nych „opatrznościowych mężów” tego pokroju jako odstępstwa od normy.
A co jest normą? Darujmy sobie definicję, która mogłaby zarazić fanatyków i fantastów. Łatwo jednak zauważyć, że cele rodzące pokusę użycia środków, budzących moralne opory, środków, które wymagają „uświęcenia”, to z reguły cele maksymalistyczne i mgliste, ale umieszczone poza horyzontem praktycznych, ludzkich potrzeb. Ich realizacja wydaje się możliwa tylko drogą rewolucyjnych przemian, poprzez mobilizację masowych emocji – entuzjazmu, nienawiści, ślepej wiary – lub przy pomocy masowego terroru.
Potrzebne są szczególne warunki, nie tylko psychiczne, lecz i ustrojowe, aby zmusić przeciętnych zjadaczy chleba do budowania utopii: świata absolutnej sprawiedliwości społecznej, Tysiącletniej Rzeszy narodu panów, królestwa Bożego islamu itp. Osiągnięcie takich celów wymaga środków niezwykłych, „uświęconych” wspaniałą wielkością przedsięwzięcia, inaczej bowiem nic nie mogłoby „usprawiedliwić” holocaustu, hałd kambodżańskich czaszek, milionów zagłodzonych ukraińskich chłopów, śmierci kobiet i dzieci rozszarpywanych bombami terrorystów.
Nie znaczy to, ze celom mniej światoburczym, celom bliższym normy, służą niezmiennie środki godziwe. Istnieją tu jednak naturalne zabezpieczenia. Wspomniałem, że realizacji utopii towarzyszą zazwyczaj szczególne warunki ustrojowe. W ustrojach tradycyjnych, w zorientowanych ku praktycznym zadaniom demokracjach, wybór środków działania nie bywa na ogół rezultatem arbitralnych decyzji. Opinia publiczna, parlamentarna procedura ustawodawcza, a nawet sprzeczności interesów rozmaitych grup nacisku utrudniają władzy rolę samowolnego demiurga. Tu wprowadzanie w życie zasady, że cel uświęca środki, odbywać się może tylko ukradkiem. Ktoś głoszący ją otwarcie uznany zostanie za niebezpiecznego szaleńca.
Jan Józef Szczepański, b. opozycjonista
Całe życie człowieka można zawrzeć w często spotykanym sformułowaniu – kochać i być kochanym. Cała reszta to po prostu rozległy komentarz z wieloma przypisami. Aby kochać natomiast, trzeba przede wszystkim kogoś poznać.
Wraz z rosyjską napaścią na Ukrainę spotkały się po raz kolejny dwie bogate kultury, a raczej ich związki zostały podniesione na nowo w publicznej debacie. Pomimo tego Ukraińcy i Polacy od wieków żyją obok siebie. Różni i bliscy sobie pod wieloma względami. Bliscy, a zarazem różni między innymi w sprawach religijnych.
Ukraińcy to przede wszystkim wierni Kościoła Prawosławnego (jeden z nich podporządkowany jest prawosławnemu patriarchatowi moskiewskiemu, drugi patriarchatowi konstantynopolitańskiemu) oraz Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego. Kościół Rzymskokatolicki oraz Kościół Wschodni wywodzą
się z dwóch odrębnych kręgów językowo-kulturowych, a ich początki sięgają pierwszych wieków naszej ery. Tradycja Kościołów Prawosławnych oraz Greckokatolickich wywodzi się w dużej mierze z Bizancjum – wschodniej części Cesarstwa Rzymskiego, która była greckojęzyczna i nacechowana tożsamą dla siebie kulturą, mentalnością, zwyczajami, a wobec tego także liturgią, teologią i dyscypliną. Rozłam w chrześcijaństwie nastąpił w 1054 r.
Jedną z prób pojednania była podpisana w 1596 r. w Brześciu Litewskim unia, w ramach której część prawosławnych metropolii przeszła pod jurysdykcję papieża. Stąd też pochodzi stara nazwa grekokatolików – unici. Termin używany obecnie – Kościół Greckokatolicki został wprowadzony przez Cesarzową Marię Teresę dla odróżnienia wiernych jednego Kościoła – a dwóch różnych obrządków (rzymskiego i greckiego).
Podkreślę jeszcze raz – Kościół Rzymskokatolicki oraz Kościół Greckokatolicki to jeden Kościół Katolicki, który w swym bogactwie jednoczy chrześcijan wszystkich tradycji i narodów. Bardzo często utożsamiamy Kościół Katolicki z Kościołem Rzymskokatolickim, co jest w pewien sposób uzasadnione ze względu na fakt, że jest on największy. Pomimo tego na świecie istnieją 23 Kościoły Greckokatolickie (np. ukraiński, maronicki, rumuński). Wszystkie one czerpią ze wspólnego źródła – wywodzą się z tradycji greckiej i uznają papieża za swojego zwierzchnika, zachowują swoją własną liturgię, teologię, prawo, obyczaje, hierarchię (właśnie takie odmienności charakteryzuje słowo obrządek). Unia na terenach dawnej Rzeczpospolitej rozwijała się bardzo prężnie i owocnie. Pomimo tego, jak bardzo często pokazuje nam to historia – ingerencje Moskwy krzyżują plany wszystkim narodom, które leżą w zasięgu jej wzroku. Rosja dokładała starań przez wszystkie wieki, aby stłamsić grekokatolików i umocnić pozycję swojej, wypaczonej wersji prawosławia, podporządkowując sobie okoliczne narody. Należy pamiętać o tym wspominając trudne i piękne momenty polsko-ukraińskiej historii – tam, gdzie Polacy i Ukraińcy się kłócili – zawsze korzystała Moskwa. Możemy tą historyczną część podsumować stwierdzeniem, że obrządek to nic innego jak sposób chwalenia, kochania Boga przez chrześcijan różnych tradycji, który jest tożsamy dla ich historii, tradycji i cech kulturowych.
Jedną z charakterystycznych cech Kościołów Wschodnich jest fakt, że duchownych nie obowiązuje celibat. Zagadnienie obowiązkowego celibatu jest w ostatnim czasie bardzo popularnym tematem w Kościele Rzymskokatolickim. Wiele argumentów przeciwko zniesieniu celibatu nawiązuje do osłabienia się obyczajów, uleganiu presji czasu czy też destrukcji Kościoła przez bliżej nieokreślone złowrogie siły. Jak się okazuje, dobrowolność celibatu istniała w Kościele Katolickim
„Kilka s ł ów o chrze ś cija ń stwie, demografii, historii i narzecze ń stwie przed ś wi ę ceniami kap ł a ń skimi”.od zawsze w jego wschodnim skrzydle, a widok duchownych ubranych w pidriasnyk (wschodni strój duchowny) pchających dziecięcy wózek na spacerze z małżonką nikogo nie dziwi.
Zapewne w umysłach Szanownych Czytelników dochodzi do niemałego spięcia styków, z którym spotykam się osobiście, kiedy okazuje się, że mam narzeczoną i „uczę się na księdza”. Po krótkiej rozmowie słychać następny argument: „Według mnie, ksiądz powinien całkowicie oddać się Bogu w służbie. Nie wyobrażam sobie jak księża mogliby mieć rodziny i znajdować czas na parafię”, na co najczęściej odpowiadam: „A lekarze, policjanci, żołnierze, ratownicy medyczni, pielęgniarki, marynarze, mają rodziny i czas na służbę?”. Oczywiście nie sprowadzam posługi kapłańskiej do zwykłej pracy czy zawodu. Jednak praktyki naszego Kościoła widać, że jest to bezpodstawne.
Swoją narzeczoną – Marianę, poznałem na odpuście w Soborze Przemienienia Pańskiego w Jarosławiu. Nie szukałem nikogo na siłę. Spędziłem wiele godzin na modlitwie zadając sobie pytanie czego oczekuje ode mnie Bóg. Czy mam wybrać ścieżkę celibatu czy może małżeństwa? Kiedy zobaczyłem ją po raz pierwszy serce we mnie zadrżało. Do głowy przyszła mi myśl – „zostaniesz moją żoną!” Przez całą Liturgię nie mogłem się już skupić i ukradkiem spoglądałem na nią zza ikonostasu. Po Liturgii mieliśmy chwilę na rozmowę. Okazało się, że przyjechała ona wraz z chórem, który śpiewał na uroczystości. Kapłani, chórzyści oraz klerycy byli zaproszeni na wspólny obiad, na którym, jak umówiliśmy się, jeszcze się spotkamy. Po krótkiej chwili proboszcz podszedł do mnie i powiedział, że dobrze byłoby abym pozostał w soborze i oprowadzał turystów. Bardzo mnie to rozczarowało, ponieważ miałem inne plany. Chwilę później, przechodząc z jednej strony ołtarza na drugą, miałem ogromny mętlik w głowie. Ona pochodziła ze Lwowa, a ja z Mazur. Czy taki związek może mieć przyszłość? Czy słowa proboszcza nie były cichym podszeptem Pana Boga, który mówi mi, że to nie moja droga? Postanowiłem podjąć decyzję i spróbować. Poprosiłem proboszcza o zamianę podając
powód. „Ależ oczywiście! Jedź, jak najbardziej!” – odparł. A później to już się potoczyło. Zrozumiałem po jakimś czasie, że powołanie to nie fatum, które zrzuca na nas Bóg.
Powołanie to pragnienie serca, jakie Bóg ukrył głęboko w naszym sercu, a do nas należy – także z Jego pomocą, odczytać je i dobrze wypełnić. Wypełniać powołanie to znaczy być szczęśliwym. Jeśli nie jestem szczęśliwy robiąc coś, to znaczy, że nie jest to moje powołanie. Oczywiście, na każdej drodze są trudności, wyrzeczenia, ofiary, porażki i smutki. Ale jest coś głęboko w sercu, co mówi nam, że pomimo tego wszystkiego jestem szczęśliwy. Może nie być lekko, łatwo i przyjemnie, ale nie o to chodzi w życiu.
Formacja seminaryjna, którą przechodzimy w lubelskim seminarium duchownym nie jest miejscem dostosowanym do naszych potrzeb związanych z przygotowaniem do małżeństwa ze względu na fakt, że respektujemy specyfikę formacji braci rzymskich katolików, z którymi wspólnie żyjemy. Kiedy rozpoczynaliśmy budowanie naszych relacji z Marianą, nie wiedzieliśmy jak wiele wyzwań stoi przed nami. Zaczęliśmy się spotykać, kiedy byłem po I roku. Przed nami był rok rozłąki w czasach pandemii, ponieważ nie można było podróżować do pewnego momentu za granicę. Rozmawialiśmy codziennie wieczorem półtorej godziny przez Messengera. Były to trudne, ale i piękne chwile. Zrozumieliśmy wtedy, że jesteśmy ze sobą ze względu na siebie samych. Był to czas pustyni, czas oczekiwania na siebie, ale i poznawania. Powiedzieliśmy sobie otwarcie, że skoro kochamy siebie, to z Bogiem przejdziemy każdą próbę, a przyjdzie czas, kiedy będziemy już zawsze razem. Oprócz tego spotykaliśmy się, kiedy w seminarium była możliwość wyjazdu – święta, wakacje, dni ustawowo wolne od zajęć akademickich i formacyjnych.
Dziś jestem na VI roku i planujemy nasz ślub. Za ks. Igorem Hubaczem powtórzę i ja – bez mojej narzeczonej byłbym gorszym klerykiem. Z Marianą zbudowaliśmy relację opartą na przyjaźni i głębokim zaufaniu. Jesteśmy dla siebie najbliżsi i możemy sobie wszystko powierzyć. Wiem, że mam w niej
oparcie, a ona we mnie. Jak wygląda nasza formacja? Wspólnie każdego dnia medytujemy Pismo Święte, dużo czytamy o dobrym narzeczeństwie, odwiedzamy żonatych kapłanów i jejmoście (jejmość – żona kapłana), aby zaczerpnąć z ich doświadczenia i posługi.
W seminarium udało się nam zorganizować parę konferencji poświęconych relacjom małżeńskim w kapłaństwie. Poza tym rekolekcje, które odbywamy dwa razy do roku w seminarium, a na które są zapraszani nasi duchowni greckokatoliccy, bardzo często są poświęcone tej tematyce. We Lwowie są organizowane liczne kursy dla narzeczonych, z których mężczyźni przygotowują się do kapłaństwa. Jest to też nieodłączny element formacyjny seminariów w Ukrainie, którego w Lublinie nam brakuje. Ale oprócz tego żyjemy też jak „normalni ludzie” – jeździmy razem na wycieczki, chodzimy do restauracji, spotykamy się ze znajomymi, oglądamy wieczorami filmy, spacerujemy, chodzimy do kina i czasem się kłócimy (to może nie być takie oczywiste, ale problemy kapłanów, kleryków, ludzi w związkach, a także ich codzienność niczym się nie różni od ludzi świeckich, bo wszyscy z tej samej gliny jesteśmy przecież ulepieni).
Miłość przecież nie jedno ma imię. Jednym z nich jest kapłaństwo w małżeństwie, a może raczej narzeczeństwo w seminarium, bo kapłanem daj Boże zostanę niedługo, podobnie jak mężem. To wszystko starałem się Szanownym Czytelnikom przybliżyć.
Z całego serca dziękuję ks. Proboszczowi za możliwość oraz ks. dn. Mikołajowi Dudzińskiemu, mojemu drogiemu współbratu z roku VI, za propozycję napisania tego artykułu do parafialnej gazety. Pozdrawiam serdecznie całą parafię Świętej Rodziny w Puławach oraz dziękuję za wielką miłość, jaka ofiarowaliście narodowi ukraińskiemu w chwilach próby i trwogi. Podczas każdej Boskiej Liturgii wspominani są wszyscy niosący nam pomoc, aby Bóg obficie wynagrodził ich trudy i poświęcenie. Niech Pan Was błogosławi!
Z pamięcią w modlitwie
Krzysztof Jedwabnik Metropolitalne Greckokatolickie Seminarium Duchowne w Lublinie
Od13 września br. w naszej parafii zaczęliśmy odprawiać Nabożeństwo do Świętych obecnych w znaku relikwii w naszej świątyni. Nabożeństwo odprawiane jest na chwałę Bożą w tajemnicy świętych i błogosławionych. Modlimy się również w intencji konających o łaskę spowiedzi, Komunii Świętej i sakrament namaszczenia dla nich, ponieważ bardzo wielu odchodzi z tego świata w stanie grzechu. Pamiętamy też o duszach czyśćcowych, które pokutując za
swoje grzechy oczekują naszego modlitewnego wsparcia. Nabożeństwo jest dość krótkie. Składa się z trzech części: Litanii do świętych z naszego kościoła, Modlitwy za konających w stanie grzechu ciężkiego i Modlitwy do św. Józefa o łaskę dobrej śmierci.
Opracowywany jest przewodnik po 64 relikwiach, które zgromadziliśmy w ciągu trzech lat. Serdecznie zapraszamy do udziału w nabożeństwie w każdy wtorek przed Mszą wieczorną. proboszcz
Biuro Prasowe Stolicy Apostolskiej 14 II 2022 r. ogłosiło papieski list apostolski Fidem servare („Strzec wiary”). Dla przeciętnego katolika list pojawił się niezauważony, jakby mimochodem i nie poruszył opinii publicznej. Jednak dokument wprowadza niezwykle istotną zmianę polegającą na rozdzieleniu wewnętrznej struktury Kongregacji Nauki Wiary czyli dawnego Świętego Oficjum. Powstaną dwie niezależne sekcje – doktrynalna i dyscyplinarna. Każda z nich będzie miała odrębnego sekretarza, który będzie podlegał bezpośrednio prefektowi kongregacji.
Diabeł jednak tkwi w szczegółach. Chodzi o wewnętrzną komunikację dwóch sekretarzy, którzy przecież nie muszą się zgadzać we wszystkim. Mogą mieć inne spojrzenie, inną wrażliwość a na pewno będą mieć różne sumienia. Może dojść do takiej oto sytuacji, że sekcja doktrynalna zbada poglądy jakiegoś teologa i uzna za sprzeczne z wiarą Kościoła, a sekcja dyscyplinarna nie podejmie żadnych kroków dyscyplinujących.
W punkcie 2 dokumentu czytamy: „Sekcja Doktrynalna, za pośrednic-
twem Biura Doktrynalnego, zajmuje się sprawami dotyczącymi promocji i ochrony nauki wiary i moralności. Zachęca także do studiów zmierzających do pogłębienia zrozumienia i przekazywania wiary w służbie ewangelizacji, aby jej światło było kryterium zrozumienia sensu istnienia, zwłaszcza w obliczu pytań stawianych przez postęp nauk i rozwój społeczeństwa”.
Można odnieść wrażenie, jak mówią niektórzy watykaniści, iż punktem odniesienia dla rozwoju refleksji teologicznej ma być postęp nauk i rozwój społeczeństwa a nie Objawienie. Byłaby to oczywista i w istocie tragiczna zmiana paradygmatu. W tym kontekście ważne jest, kto został relatorem trwającego synodu o synodalności. Papież Franciszek powierzył tę misję, luksemburskiemu jezuicie, kard. Jean-Claude Hollerichowi, który jest entuzjastą i apologetą niemieckiej drogi synodalnej. Kardynał mówi otwarcie: „Socjologiczno-naukowe podstawy nauczania Kościoła w kwestii grzechu homoseksualizmu nie są już prawdziwe. Myślę, że nadszedł czas, abyśmy dokonali fundamentalnej rewizji doktryny”.
Jeśli tak mówi człowiek odpowiedzialny za prace i późniejsze dokumenty synodalne, to trudno nie dostrzec oczywistej koincydencji tylu trudnych do przyjęcia faktów. Jakby tego było mało, papież Franciszek podpisał inny list apostolski Competentias quasdem decenere zmieniający niektóre przepisy Kodeksu Prawa Kanonicznego. Zasadą kultury prawnej papieża Franciszka stało się pogłębianie kolegialności i decentralizacja. Przykładem może być przepis zezwalający konferencjom biskupów na wydawanie katechizmów dla swojego terytorium, po wcześniej aprobacie Stolicy Apostolskiej. Biskupi są emanacją lokalnego Kościoła. Jeśli drążą go określone kryzysy np. kontestacja władzy papieskiej czy laicyzacja całych społeczeństw, to możemy się spodziewać problemów. Coraz rzadziej i trudniej będzie można powtórzyć za Ojcami Kościoła: „Roma locuta, causa finita – Rzym przemówił, sprawa zakończona”. Wprost przeciwnie. Rzym przemówił i nic nie jest zakończone! rkw
Adres redakcji: ul. Saperów Kaniowskich 2, 24-100 Puławy; e-mail: ryszard.k.winiarski@gmail.com; h ps://pulawy-swrodziny.kuria.lublin.pl
ZESPÓ Ł REDAKCYJNY: ks. Ryszard Winiarski – red. prowadzący, Agnieszka Kawka, Wojciech Kostecki, Joanna Kurlej – korekta, Wojciech Olech, Anna Różycka, Tomasz Sajnog, Justyna Szychowska, Andrzej Więcławski
PISMO PARAFII RZYMSKOKATOLICKIEJ Ś WI Ę TEJ RODZINY W PU Ł AWACH