Periodyk - sierpirń 04(44)

Page 1


Tylko w Krakowie: park ze stali

Presja ma sens

Kraków dla Mieszkańców w akcji

Ukradzione wybory?

Książka o Krakowie

Tam, gdzie król chodzi piechotą

„Nie będę udawał, że wszystko jest świetnie” – rozmowa z Łukaszem Gibałą

Obrońcy tajemniczego ogrodu

„Nowa jakość” konsultacji –czyli o dwóch szkołach

Migawki z Rady Miasta Krakowa

Nasz cykl: o krakowskim rzemiośle. Konserwator zabytkowych wind

Krzyżówka

CPresja ma sens

i, którzy śledzą facebookowe dyskusje z Aleksandrem Miszalskim i jego współpracownikami, wiedzą, że regularnie drwią oni z hasła „presja ma sens”. Ale ono jest po prostu prawdziwe.

Wizualizacja pawilonu.

Źródło: TVP3 Kraków

(...) Zmiana planu miałaby umożliwić postawienie w tym miejscu większego budynku – kosztem zieleni.

Presja miała sens w 2018 roku, kiedy w planie zagospodarowania przestrzennego został zarezerwowany teren pod dzisiejszy park Wisławy Szymborskiej. Tylko dzięki bezprecedensowym protestom i petycjom na dawnym parkingu nie powstał kolejny hotel czy siedziba IPN, czego chciał Jacek Majchrowski. Tylko dzięki głosom oddanym w budżecie obywatelskim park został otwarty w 2023 roku.

Aleksander Miszalski w kwietniu tego roku zaproponował, żeby zmienić plan zagospodarowania, obejmujący park przy Karmelickiej. Po co? Zgodnie z obecnym planem na niewielkim fragmencie parku może powstać zabudowa. Zmiana planu miałaby umożliwić postawienie w tym miejscu większego budynku – kosztem zieleni. Miszalski chciał więc zezwolić na większą zabudowę

od tej, którą wbrew protestom przeforsował Majchrowski.

Teren dzierżawi Fundacja Wisławy Szymborskiej, która w tym miejscu ma postawić Pawilon Szymborskiej. Umowę w tej sprawie w imieniu Miasta podpisał Miszalski, choć na podstawie jednego z ostatnich zarządzeń Jacka Majchrowskiego.

Prezesem Fundacji Wisławy Szymborskiej jest Michał Rusinek. W ostatniej kampanii wspólnie z Aleksandrem Miszalskim nagrał filmik, w którym poparł jego kandydaturę. Dlaczego? Tłumaczył, że podoba mu się nazwisko „Miszalski”, bo pochodzi od francuskiego imienia „Michel”, czyli Michał.

Kiedy 23 kwietnia złożony przez Miszalskiego projekt uchwały w sprawie zmiany planu trafił do rady miasta, pojawiły się głosy, że to po prostu spłacanie przez niego politycznych długów. Czy tak było, nie wiem. Faktem jest, że rozpętała się burza. Okazało się też wtedy, że w części Pawilonu ma być restauracja.

W efekcie do głosowania w sprawie projektu uchwały w ogóle nie doszło – został wycofany. Miszalski ogłosił to na swoim Facebooku 29 kwietnia. Napisał, że nie znał założeń projektu Fundacji i sam był zaskoczony po obejrzeniu wizualizacji pawilonu. Najwyraźniej nie doczytał w załączniku do własnej uchwały, że jej celem jest „zwiększenie możliwości inwestycyjnych” – ma umożliwić postawienie większego i wyższego, 20-metrowego budynku.

Niech się śmieją, ale presja ma sens.

Lider stowarzyszenia i klubu radnych Kraków dla Mieszkańców

Kraków dla Mieszkańców w akcji

Mu ral trochę nasz :)

To był już 3. Psiemarsz!

Za nami trzecia już edycja jednej z Waszych ulubionych akcji, czyli Psiemarszu. 7 czerwca tradycyjnie przemaszerowaliśmy spod Muzeum Narodowego do parku Jordana, gdzie na uczestników czekało jeszcze więcej niespodzianek niż w latach ubiegłych. Były indywidualne porady specjalistów, mini wykłady, „strefa psielaksu”, a także konkursy dla czworonogów i ich opiekunów. Serdecznie dziękujemy wszystkim naszym partnerom, którym zawdzięczamy większość z tych atrakcji.

Ci, którzy śledzą nasze media społecznościowe, wiedzą, jak bardzo lubimy murale. Z tym większą przyjemnością wspólnie z Fundacją Promocji Turystyki Kulturowej Kul-Tur dołożyliśmy cegiełkę do powstania muralu „Brama” Mikołaja Rejsa, jednego z krakowskich mistrzów street artu. Od połowy czerwca pełne lokalnych, ludowych akcentów malowidło zdobi siedzibę Stowarzyszenia Miłośników Bronowic Wielkich przy placu Omłotowym.

Kolorowe upominki dla mieszkańców

U progu lata postanowiliśmy zrobić mieszkańcom Krakowa prezent w postaci tysiąca sadzonek bratków. Kolorowe upominki rozdawaliśmy najpierw przy głośnym ostatnio pawilonie handlowym przy ul. Pachońskiego, który niedawno udało nam się ocalić przed wyburzeniem, a później na alei Róż w Nowej Hucie. Wydarzenie było – jak to zwykle bywa z naszymi akcjami – okazją do rozmów o lokalnych problemach i wspólnych zdjęć.

Jeśli chcesz z wyprzedzeniem wiedzieć o organizowanych przez nas wydarzeniach i wziąć w nich udział, zapisz się do naszego newslettera. Możesz to zrobić na stronie internetowej: www.KrakowDlaMieszkancow.com/newsletter

Informacje znajdziesz też w naszych mediach społecznościowych: FB.com/KRKdlaMieszkancow instagram.com/KrakowDlaMieszkancow tiktok.com/@krakowdlamieszkancow

Tylko w Krakowie: park ze stali

Betonowy Ruczaj nie bez powodu nazywany jest z gorzką ironią „pierwszym polskim eksperymentalnym osiedlem bez zieleni”.

Nie dziwi więc, że w budżecie obywatelskim 2022 r. jego mieszkańcy

wybrali projekt polegający na urządzeniu parku kieszonkowego w rejonie ulic Lubostroń i Kolistej. Park już jest. Betonu w nim nie ma, jest za to mnóstwo metalu. A dokładnie… stalowe ścieżki.

„Zamiast

betonozy – staloza?”

„Żenada; to nie może być prawda; zmarnowane pieniądze; drogo i głupio; tarka do marchewki; fakir-mata” – tak mieszkańcy zareagowali w komentarzach na zdjęcia parku na profilu facebookowym Łukasza Gibały. W opisie radny informował o interwencji, którą w tej sprawie podjął. Jak się okazało, na jednej się nie skończyło. Odpowiedzialny za inwestycję Zarząd Zieleni Miejskiej idzie jednak w zaparte, twierdząc, że zastosowane w parku stalowe kratownice to świetne rozwiązanie. Zmieniać go nie zamierza.

„Biedne dziecięce kolana i zęby…”

To proroctwo jednego z komentujących niestety szybko się sprawdziło. Tylko pod postem Łukasza Gibały można przeczytać o dwóch upadkach dzieci na kratownicy w tym konkretnym parku, zakończonych głębokimi ranami na dłoniach i kolanach. Ale staloza w parku jest „niebezpieczną pułapką”, jak ją nazwał jeden z rodziców, nie tylko

dla bawiących się dzieci. „Jako osoba poruszająca się na wózku z doświadczenia wiem, że nie jest to zbyt dobre rozwiązanie. (…) w dodatku jest ryzyko przecięcia opony”. Stalowe alejki są też problematyczne dla uprawiających nordic walking, osób niewidomych, posługujących się laską czy noszących szpilki. Mogą także ranić łapy psów, które zresztą z natury boją się wejść na takie powierzchnie – nie bez powodu są temu poświęcane specjalne psie szkolenia. A z kratownic została zrobiona nawet ścieżka będąca dojściem do sąsiadującego z parkiem wybiegu dla psów. W kontekście dotychczasowych argumentów wyraźnie słyszalne trzeszczenie metalu podczas spaceru to najmniejszy problem.

„Kraków ma wreszcie ścieżkę w korzeniach drzew”

Ten komentarz nie wziął się znikąd. Jednym z dwóch głównych argumentów ZZM jest fakt, że stalowa kratownica pozwala chronić rosnące

– a tak nie jest. Drugi podany radnemu Gibale powód to „wysoki poziom wód gruntowych” i pojawiające się w tym rejonie „zastoiska wodne”. Okoliczni mieszkańcy twierdzą jednak, że nic nadzwyczajnego się w tym miejscu po deszczu nie dzieje. Urzędnicy twierdzą też, że metalowe ścieżki można znaleźć i w innych krakowskich parkach. To prawda – ale w nich są zastosowane tylko punktowo, w miejscach, gdzie to rzeczywiście jest potrzebne.

„To są wydane nasze pieniądze…”

Komentarz bardzo trafny, a na znaczeniu zyskuje, jeśli poznamy koszty. Oferta firmy, która zwyciężyła w przetargu na urządzenie parku przy ul. Kolistej, opiewała na 888 471, 84 zł. Koszt kratownic stanowił – co wiemy z odpowiedzi na interpelację Łukasza Gibały – ponad połowę tych kosztów. Wydaliśmy na

kuje pieniędzy na łatanie dziurawych chodników czy dostawienie koszy na śmieci. Ile kosztowałoby jakieś alternatywne rozwiązanie, nie udało się dowiedzieć. ZZM odpowiedział, że podanie takich kosztów „bez opracowanej dokumentacji technicznej jest niemożliwe”. Czy rzeczywiście? Przecież ZZM cały czas realizuje podobne inwestycje, w ramach których powstają alejki o różnych nawierzchniach. Wystarczyło do nich zajrzeć.

Na koniec jeszcze jeden, ale już ostatni komentarz: „W ZZM to chyba nie lubią ludzi ani zwierząt”. Ale nie można generalizować. W ZZM pracuje wiele świetnych ludzi, znających się na tym, co robią. Jednak najwyraźniej to nie oni podejmują decyzje. Łukasz Gibała już zapowiedział, że sprawy nie zostawi i będzie walczył o wymianę nawierzchni przynajmniej części alejek.

Adrianna Siudy

Ukradzione wybory? Książka o Krakowie

„Kampania. Jak wygrać wybory i nie dać się złapać” – to książka o kampanii przed ostatnimi wyborami prezydenta Krakowa.

Warto do niej zajrzeć nie tylko dlatego, że niektóre rozdziały czyta się jak dobry kryminał.

Książkę napisało dwóch dziennikarzy. Andrzej Gajcy przez ostatnie kilkanaście lat pisał o polityce m.in. na łamach One tu, Rzeczpospolitej i w Polskiej Agencji Prasowej. Z kolei Wojciech Mucha to były naczelny Dziennika Polskiego i Gazety Krakowskiej, pisujący także dla Gazety Polskiej. Chociaż na co dzień prezentują bar dzo odmienne poglądy polityczne – a może właśnie dzięki temu – udało im się w bardzo rzetelny, repor terski sposób opisać, jak w ostatniej krakowskiej kampanii przekraczane były wszelkie granice. Gra nice etyczne i dobre obyczaje (tak, nawet w polity ce takie są), ale i granice prawa. I jak te nieetyczne i nielegalne wymierzone w Łukasza Gibałę działania mogły wpłynąć na taki, a nie inny wynik wyborów.

Wraz z lekturą postać Aleksandra Miszalskiego odsuwa się w cień. Zaczyna wydawać się on pionkiem starego krakowskiego „układu”, walczącego za (dosłownie) wszelką cenę o przetrwanie. To kiedyś nazywana „familią” całkiem spora grupa interesu, która przez lata urosła wokół Jacka Majchrowskiego. W negatywną kampanię miały się angażować postaci tak zwanego „krakówka”, nieinteresujący się dotąd Krakowem pseudocelebryci powiązani z Platformą Obywatelską czy wreszcie deweloperzy.

O obiektywizmie autorów znakomicie świadczy fakt, że w jednym z rozdziałów „dostało się” także Łukaszowi Gibale – choć to właśnie on jest celem opisywanej przez nich brudnej kampanii. Kto rzeczywiście za nią stał? Przeczytajcie i sami wyciągnijcie wnioski.

A tak zrecenzowali książkę dwaj komentatorzy, których – podobnie jak autorów – także bardzo wiele

„Po 22 latach Jacek Majchrowski odchodził z fotela prezydenta miasta. Stworzony przez niego misterny układ interesów i wzajemnych zależności po raz pierwszy od dwóch dekad poczuł się śmiertelnie zagrożony. Szybko jednak przystąpił do kontrataku. Wszystko musiało się zmienić, żeby wszystko zostało po staremu. Do obrony status quo ruszyli deweloperzy, służby, media i politycy z obu – na co dzień podobno zwaśnionych na śmierć i życie – stron barykady.” Jan Śpiewak, publicysta i działacz społeczny z Warszawy „Koteria to wirus, który zakaża umysły biznesu i polityków obietnicą władzy, pieniędzy i prestiżu pod warunkiem zachowania tajnej zmowy. A kalumnia jest najdoskonalszym narzędziem niszczenia ludzi. Książka Gajcego i Muchy relacjonuje, jak potężnej koterii udało się rozstrzygnąć w Krakowie wybory samorządowe 2024 roku. I z jakim rozmachem koteria ta użyła kalumnii w celu zniszczenia jedynego zagrażającego jej kandydata.”

Jan Rokita, Krakus, publicysta i były polityk

Tam, gdzie król chodzi

piechotą

Wydaliśmy na nią prawie 600 tys. zł. – za tyle można kupić

w Krakowie niewielkie mieszkanie. „Może przynajmniej w środku

jest jakaś atrakcja” – zażartował ktoś w komentarzu na Facebooku.

Miejmy nadzieję, że kiedyś wreszcie będzie można zobaczyć, co jest

wewnątrz. Bo kosztowna toaleta stoi na os. Widok od prawie dwóch

lat – i od początku nie działa.

Dwóch prezydentów

Samoobsługowe WC stanęło przy placu zabaw na osiedlu Widok w 2023 roku, jeszcze za rządów Jacka Majchrowskiego. Ubiegłoroczna zmiana warty w Magistracie niczego jednak nie zmieniła. Długo problemem było podłączenie do prądu, ale podobno już jakiś czas temu udało się go rozwiązać. Toaleta nadal nie działa. Działa za to ustawiony w pobliżu...

Toi Toi. Najpierw stanął tuż przy nowo zbudowanym przybytku, w pewnym momencie został jednak usunięty. Ponieważ mieszkańcy szybko zaprotestowali, przenośne WC wróciło – ale tym razem stanęło nieco dalej od tego niedziałającego. Pewnie dlatego, że wcześniejsza lokalizacja była znacznie wdzięczniejszym obiektem do fotografowania. Zdjęcia obiegły całą Polskę za pośrednictwem mediów, zarówno społecznościowych, jak i tradycyjnych.

Toaletowy problem

Kraków, „miasto królów”, problem z toaletami publicznymi ma nie od dziś – mieszkańcy skarżą się na to od lat. Albo nie ma ich wcale, albo – tak jak na osiedlu Widok czy w parku Aleksandry – są, ale nie działają. Notorycznie mają z tym do czynienia także odpoczywający na Bagrach. Brak WC to sprawa z pozoru prozaiczna – ale w rzeczywistości

oznacza spory kłopot dla osób starszych czy kobiet w ciąży. Unikają miejsc, gdzie nie ma dostępu do tak podstawowego udogodnienia, przez co rzadziej korzystają choćby z uroków niektórych krakowskich parków. Ale brak toalet doskwiera i w innych miejscach – np. na pętlach czy węzłach przesiadkowych komunikacji miejskiej.

Na niedziałającą od dwóch lat toaletę w Bronowicach wydaliśmy łącznie 586 241,48 zł, z czego 61 131 zł kosztował sam projekt. „Ta toaleta to symbol NASZYCH zmarnowanych pieniędzy” – skwitował ktoś w komentarzu pod jednym z postów na ten temat. Trudno się z tym nie zgodzić.

Adrianna Siudy

Nie będę udawał, że wszystko

jest świetnie, jeśli widzę coś dokładnie odwrotnego

Rozmowa z Łukaszem Gibałą, radnym miejskim, liderem stowarzyszenia i klubu radnych Kraków dla Mieszkańców.

Zacznijmy od książki

„Kampania. Jak wygrać wybory i nie dać się złapać”.

Andrzej Gajcy i Wojciech

Mucha opisali w niej kampanię przed ostatnimi wyborami samorządowymi w Krakowie. Wiem, że jest Pan już po lekturze – jak to jest, czytać książkę o sobie?

Nieraz już czytałem o sobie, w końcu od prawie 20 lat pełnię funkcje publiczne, ale tym razem było zupełnie inaczej. Wtedy, kiedy to wszystko się działo, byliśmy w biegu, w ciągłej akcji, walczyliśmy przecież o wygraną. Oczywiście byliśmy świadomi każdego ataku i staraliśmy się szybko reagować, ale nie było czasu jakieś na dłuższe zastanawianie się nad tym wszystkim. Chociaż emocje były ogromne. Wspomnę choćby o włamaniu do domu mojego ojca – złodzieje zostawili kosztowności, szukali czegoś tylko w dokumentach. Od razu pomyśleliśmy, że chodziło o „haki” na mnie. Był też zwyczajny strach – o tatę, szczęśliwie nie było go wtedy w domu – ale nie tylko. Ada [partnerka życiowa Łukasza Gibały – przyp. red.] długo potem miała problemy ze snem.

Coś Pana w tej książce zaskoczyło, czegoś nowego się Pan dowiedział?

Nie nazwałbym tego zaskoczeniem, ale na pewno niesamowite wrażenie zrobiło na mnie zestawienie tych wszystkich faktów w jednym miejscu, ogrom tej kampanii negatywnej. To, jak dużo ktoś

poświęcił wysiłku i pieniędzy, jak bardzo ryzykował, posuwając się do łamania prawa, żeby zniechęcić do głosowania na mnie. Tę skalę świetnie obrazują wydatki firmy, która stała za reklamami na różnych portalach internetowych. Powstała w lutym, istniała 9 miesięcy i przez ten czas wydała prawie 290 tys. zł. Z moich wyliczeń, przy założeniu, że całe te pieniądze poszły na szkalujące mnie bannery internetowe, wynika, że wyświetliły się one ponad 14 milionów razy. Paru nowych rzeczy też się dowiedziałem, bo autorzy wykonali kawał dobrego dziennikarskiego śledztwa. Okazało się na przykład, dlaczego policja, szukając jednej z osób, która mogła być zaangażowana w ataki na mnie, nie mogła się do niej dodzwonić. Nikt się nie połapał, że w numerze telefonu brakuje jednej cyfry. Policjanci mieli numer ośmiocyfrowy, a przecież wszystkie polskie numery mają dziewięć cyfr.

Zachęca Pan do lektury?

Zdecydowanie tak. Warto się dowiedzieć, jak bardzo można manipulować opiniami i w efekcie wynikiem wyborów. A ta książka to świetnie pokazuje.

Wróćmy do teraźniejszości. „Panie Radny, jeśli naprawdę chce Pan zmieniać miasto, przyjdź do mnie i powiedz, jakie masz pomysły” – dokładnie tak pod Pana postem na Facebooku napisał niedawno Aleksander Miszalski. Czym sprowokował Pan prezydenta do aż tak emocjonalnej wypowiedzi?

Przyznam, że sam byłem aż taką reakcją zaskoczony. A w moim poście chodziło o to, jak w ciągu

pierwszego roku kadencji wzrosło zatrudnienie w urzędzie i w związku z tym koszty jego utrzymania, w sumie o 60 milionów złotych rocznie. To naprawdę sporo.

Żałuje Pan pieniędzy urzędnikom?

Wręcz przeciwnie. Wiem, że Miszalski obiecał im w pierwszym roku dwudziestoprocentowe podwyżki, których nie dostali. Sam się o nie dopominałem w interpelacji, bo wiem, jak ciężko pracują i mało zarabiają urzędnicy niższego i średniego szczebla. Sęk w tym, że ten wzrost kosztów to nie podwyżki dla szeregowych pracowników urzędu, ale w dużej części cena za nowo tworzone dyrektorskie stanowiska. Które często obejmują osoby związane z Miszalskim jeszcze przed wyborami. I to mi się nie podoba. Kolesiostwo, partyjniactwo i rozdawanie posad „swoim” drażniło mnie wyjątkowo u Jacka Majchrowskiego, a teraz drażni jeszcze bardziej, bo już widać, że skala jest jeszcze większa.

Faktem jednak jest, że często Pan krytykuje swojego rywala z wyborów. Może rzeczywiście warto – jak w emocjach napisał – pójść do Magistratu i przedstawić swoje pomysły?

Nie będę udawał, że wszystko jest świetnie, jeśli widzę coś dokładnie odwrotnego. Rolą opozycji jest patrzenie władzy na ręce i wskazywanie błędów, to nic nowego – i dopóki będą popełniane, będę to robił. Poza tym przecież my jako Kraków dla Mieszkańców cały czas przedstawiamy swoje pomysły. Tylko tak jak należy, jak powinni to robić radni, czyli zgłaszając interpelacje i projekty uchwał czy rezolucji, a nie depcząc do gabinetu Miszalskiego, jak robią to radni z jego klubu. Mnie taka gabinetowa polityka z dala od oczu wyborców nie interesuje. Niestety jednak często zderzamy się ze ścianą, nawet jeśli pomysł jest w oczywisty sposób dobry.

Jakiś przykład?

Pierwszy z brzegu: rowery elektryczne na sterydach, prawdziwa plaga w Krakowie, ale nie tylko. Są nielegalne, nie spełniają przepisów obowiązujących dla rowerów elektrycznych, mają znacznie mocniejsze silniki i większą prędkość. Łamiąc przepisy, jeżdżą po chodnikach i ścieżkach rowerowych. Są po prostu niebezpieczne, ale policja nie ma sprzętu, żeby je kontrolować, trzeba też zmienić ogólnopolskie prawo, bo nie nadąża za tym, jak te sprzęty się zmieniają. Zgłosiliśmy projekt rezolucji w tej sprawie. Radni z klubów prezydenckich za-

głosowali jednak przeciw, twierdząc, że Magistrat sobie z tym radzi – i rezolucja przepadła.

Nie wszyscy nasi czytelnicy wiedzą, co to rezolucja – może Pan wytłumaczyć?

To jest najmocniejsze narzędzie, jakie ma rada miasta, jeśli chodzi o problemy, których nie możemy rozwiązać sami, lokalnie. Kiedy niezbędna jest pomoc rządu, konkretnego ministra czy Parlamentu, np. właśnie zmiany prawne, cała rada miasta może jednym głosem zwrócić się do stolicy w tej sprawie. Można to zrobić tylko poprzez rezolucję.

Ale nie jest chyba tak, że wszystkie projekty KdM są odrzucane?

Na szczęście nie. W ciągu tego niewiele ponad roku od wyborów całkiem sporo udało nam się, jako opozycji, zdziałać. Rada przyjęła część naszych projektów, np. uchwałę, której celem jest zablokowanie zabudowy zielonego terenu między gęsto postawionymi blokami w Czyżynach. Przeszły nasze projekty dotyczące rozwiązania problemu odorów w południowo-wschodniej części miasta czy ochrony przeciwpowodziowej. Z naszej inicjatywy rada podjęła też uchwałę zakazującą Aleksandrowi Miszalskiemu dotowania wydarzeń promujących partie polityczne z miejskiego budżetu – bo niestety na początku kadencji zdążył już w ten sposób wydać pieniądze. Wsparł przecież imprezę Campus Polska, firmowaną przez Rafała Trzaskowskiego.

Znów krytykuje pan Aleksandra Miszalskiego [śmiech].

Nie będę siedział cicho, jeśli widzę, że dzieje się coś na szkodę mieszkańców. Szanuję wynik wyborów, ale szanuję też prawie 50% głosujących, którzy w II turze poszli do urn zaznaczyć krzyżyk przy moim nazwisku. Czuję, że jestem im to winien.

Jeśli mowa o wyniku wyborów, to w pewnym sensie osiągnął Pan duży sukces – w żadnym z dużych polskich miast kandydat bez poparcia którejś z dużych pa tii nie dostał tak dobrego wyniku, jeśli w ogóle wszedł do II tury. A Pan przecież otarł się o zwycięstwo.

To prawda, byli tacy, którzy po ogłoszeniu wyników tego właśnie mi gratulowali. Być może to pokazuje, że Kraków nie jest aż tak bardzo uwikłany w partyjną wojnę polsko-polską. A to byłby bardzo dobry sygnał.

Rozmawiała Renata Ropska

Obrońcy tajemniczego ogrodu

Prawie pół wieku temu nowi lokatorzy wprowadzili się do Domu Zasłużonego Kombatanta przy ul. Seniorów Lotnictwa. Więźniowie niemieckich obozów koncentracyjnych, sowieckich łagrów i Sybiracy wraz z rodzinami zastali w sąsiedztwie budynku pusty teren. Tę gołą ziemię rok po roku, z własnych, często skromnych środków zaczęli przekształcać w słynny już w naszym mieście Ogród im. Zasłużonego Kombatanta. Nikt poza nimi nie jest w stanie zrozumieć, ile to miejsce i jego pielęgnowanie znaczyły dla nich po wojennych dramatach. Dzisiaj to przepiękna i wyjątkowo zadbana enklawa zieleni, odwiedzana przez szkoły i studentów, dla których organizowane są tam zajęcia z dendrologii. Ogród jest bijącym sercem lokalnej społeczności, miejscem spotkań i międzypokoleniowej integracji.

Niestety zdarzało się, że przyszłość Ogrodu była niepewna. Już kilkanaście lat temu zarządzająca terenem spółdzielnia mieszkaniowa chciała działkę spieniężyć – miała ona zostać zabudowana. Kombatanci i ich rodziny zbuntowali się i powołali własne stowarzyszenie. Byli skuteczni – wywalczyli zmianę władz spółdzielni, a także zabezpieczenie terenu przed zabudową w planie zagospodarowania przestrzennego. Wydawało się, że to koniec problemów – ale niepokój wrócił niedawno, kiedy nowe władze spółdzielni postanowiły sprzedać działkę miastu. Pojawiła się obawa, że wraz ze zmianą właściciela nastaną „nowe porządki” Zarządu Zieleni Miejskiej. Że Ogród zostanie urządzony od zera przez architektów krajobrazu – i nie będzie miał już nic wspólnego z miejscem, które kombatanci i ich rodziny tworzyli i pielęgnowali przez lata.

„Nie zostawią tego w takiej formie, jaka jest, (…) znisz-

czą prawdopodobnie większość miejsc, o które my tutaj dbamy jako w cudzysłowie pomniki po naszych bliskich” – można było usłyszeć od opiekunów Ogrodu. Strach ten łatwo zrozumieć zwłaszcza w kontekście często budzących kontrowersje działań ZZM. Ta miejska jednostka znana jest z urządzania parków na własną, „nowoczesną” modłę, za ogromne pieniądze zmieniając całkowicie wygląd i charakter dotychczasowych terenów zielonych. Znakomitym przykładem może być park przy ul. Kolistej, w którym ZZM stworzył alejki ze stalowych kratownic.

Interpelację w sprawie przyszłości Ogrodu złożył radny Łukasz Gibała – domagając się od Aleksandra Miszalskiego jasnej deklaracji, że w przypadku wykupu terenu przez Miasto charakter tego miejsca się nie zmieni, jego Opiekunowie będą mieli wpływ na to, jak wygląda, a wszelkie zmiany będą z nimi rzetelnie konsultowane. „Szacunek dla kilkudziesięcioletniej pracy nad Ogrodem, dla pamięci o jego nieżyjących już opiekunach, ale przede wszystkim dla ludzi, którzy przeżyli koszmar wojny i obozów koncentracyjnych powinien być wystarczającym argumentem, by mogli być spokojni o miejsce, które stworzyli i o które od niemal półwiecza się troszczą” – napisał Gibała w interpelacji. Finalnie jednak okazało się, że w czerwcowym głosowaniu członkowie spółdzielni sprzeciwili się sprzedaży działki. Temat może jednak jeszcze powrócić, dlatego radny jest w stałym kontakcie ze Stowarzyszeniem „Obrońcy Ogrodu im. Polskich Kombatantów”.

Gorąco zachęcamy do wizyty w Ogrodzie, który jest ogólnodostępny. Zdecydowanie warto, bo to jedno z najpiękniejszych miejsc w naszym mieście.

Adrianna Siudy

Ogród im. Polskich Kombatantów i jedni z jego najbardziej oddanych opiekunów: Maria Szachowska (na ławce z Łukaszem Gibałą), prof. Elżbieta Kuta, uznana biolożka i botaniczka, czuwająca nad ogrodową florą (na dole po lewej) i obok niej Maria Rezač, a także Andrzej Komorowski, oficjalny przedstawiciel Stowarzyszenia „Obrońcy Ogrodu im. Polskich Kombatantów”, koordynujący działania w obronie Ogrodu.

„Nowa

jakość” konsultacji –czyli o dwóch szkołach

„Przestajemy ukrywać konsultacje. Nie są po to, żeby tylko się odbyły, tylko po to, by naprawdę dowiedzieć się, czego chcą od nas mieszkańcy” – mówił 28 kwietnia br. Aleksander Miszalski na briefingu dla dziennikarzy, poświęconym „nowej jakości” konsultacji społecznych.

Ale co, jeśli ukrywać ich nie trzeba, bo nikt ich nie zaplanował?

Tak właśnie było w dwóch sprawach, które opisujemy.

XXI LO

„Miasto Kraków postanowiło w białych rękawiczkach zlikwidować XXI Liceum Ogólnokształcące. (…) Nie informuje o swoich planach dyrekcji liceum, nie przeprowadza żadnych konsultacji z rodzicami, uczniami czy gronem pedagogicznym. Przypadkiem dowiadujemy się – i uczniowie, i rodzice – o zmianie, która będzie mieć znaczący wpływ na ich dalszą edukację. (…) Sprawa jest przeprowadzana w sposób skandaliczny, bez poszanowania opinii najbardziej zainteresowanych” – to fragment maila jednego z rodziców uczniów, skierowanego do wszystkich krakowskich radnych. Załączony do niego został oficjalny, pisemny sprzeciw całej Rady Rodziców XXI LO wobec planów likwidacji szkoły. Podobne stanowiska radni otrzymali od grona pedagogicznego oraz od działającego w szkole Zespołu ds. Pomocy Pedagogiczno-Psychologicznej. O co chodzi?

Pomysł PO, projekt Miszalskiego

2 kwietnia do rady miasta wpłynął projekt uchwały Aleksandra Miszalskiego, oficjalnie dotyczący włączenia liceum do pobliskiego Zespołu Szkół Poligraficzno-Medialnych. W praktyce jednak oznaczałoby to likwidację XXI LO. Dlaczego? To kameralna szkoła, dzieląca budynek na os. Tysiąclecia 15 z Młodzieżowym Domem Kultury im. Andrzeja Bursy. Określenie „małe” w przypadku tego liceum nie oznacza „ciasne”, ale przede wszystkim dające poczucie bezpieczeństwa, stabilności i spokoju. Wielu z jego uczniów to

osoby z orzeczeniem o potrzebie kształcenia specjalnego, w tym ze spektrum autyzmu. Coroczne badania dowodzą, że około połowa uczniów szkoły wykazuje objawy depresji. W szkole wszyscy znają się po imieniu, nawiązują międzyklasowe przyjaźnie i wzajemnie się wspierają, cały czas mając w zasięgu ręki pomoc nauczycieli i specjalistów. W XXI LO uczy się 118 uczniów w 5 klasach. Tę małą szkołę, idealną dla osób o szczególnych potrzebach, miałby wchłonąć moloch, mający już teraz 28 klas i około 740 uczniów. Trudno nazwać to inaczej niż likwidacją kameralnego liceum.

Rada miasta

Rzecz w tym, że współnajemca budynku, MDK im. A. Bursy, nie ma możliwości lokalowych, żeby rozwinąć swoją ofertę i działalność. Sposób na to znaleźli radni PO – już w lutym br. zgłosili własny projekt uchwały w sprawie przeniesienia liceum do Zespołu Szkół Poligraficzno-Medialnych. W uzasadnieniu nie kryli, że chodzi o pozyskanie dodatkowych pomieszczeń dla MDK-u, „którego dynamiczna oferta coraz bardziej koliduje z funkcjonowaniem LO” – jak napisali w uzasadnieniu. Chyba jednak sami radni z prezydenckiego klubu uznali uchwałę za niestosowną, bo nigdy nie trafiła na posiedzenie rady miasta. W zamian jednak pojawił się projekt Aleksandra Miszalskiego, w którym o problemach lokalowych domu kultury nie ma już ani słowa.

Prezydencką uchwałą rada miasta zajęła się na sesji 23 kwietnia. Licznie pojawili się na niej i zabierali głos przedstawiciele przeznaczonej do likwidacji szkoły, w tym jej uczniowie. Finalnie głosowanie zostało przełożone na kolejne posiedzenie. Jednak tydzień później niespodziewanie uchwała została na wniosek Aleksandra Miszalskiego zdjęta z porządku obrad. Pozostał w nim jednak projekt złożony przez klub Kraków dla Mieszkańców. Radni KdM zaproponowali w nim kompromis – znalezienie dla liceum nowej siedziby w którymś z budynków należących do miasta. Zapewniłoby to zachowanie kameralnego charakteru szkoły, a jednocześnie pozwoliłoby rozwinąć działalność MDK-u. Ale uchwała KdM przepadła w głosowaniu. Przeciw byli radni klubów prezydenckich – Koalicji Obywatelskiej i Nowej Lewicy. Co istotne, „zawieszony” projekt uchwały Aleksandra Miszalskiego, oznaczający w praktyce likwidację liceum, nie został przez niego formalnie wycofany. Oznacza to, że w każdej chwili może trafić pod głosowanie rady.

SP nr 19

Temat Szkoły Podstawowej nr 19 przy ul. Senatorskiej 35 pojawił się na sesji rady miasta 9 kwietnia. Wtedy to radni jednogłośnie przyjęli uchwałę w sprawie likwidacji podstawówki. W tym przypadku mowa była

z mównicy przez urzędników przekonały radnych. Nie padł także żaden głos sprzeciwu ze strony bezpośrednio zainteresowanych – rodziców. Jak się później okazało, nikt z nich nie przyszedł na sesję rady, bo… o uchwale dowiedzieli się dopiero po jej podjęciu.

I wtedy, mocno zaskoczeni i oburzeni, przyszli na dyżur radnego Łukasza Gibały.

Likwidacja po cichu

Dyrektorka Wydziału Edukacji i Projektów Edukacyjnych, Magdalena Mazur, argumentowała podczas posiedzenia rady miasta, że w podstawówce w tym roku szkolnym w ogóle nie utworzono pierwszej klasy, bo rzekomo nikt się do niej nie zgłosił. Przedstawiciele Rady Rodziców powiedzieli jednak radnemu Gibale, że chętni do naboru byli, ale zostali skutecznie zniechęceni do wzięcia w nim udziału. Rodzice twierdzili także, że sąsiednie szkoły podstawowe nie są w stanie przejąć uczniów tej likwidowanej – bo nie ma w nich wystarczającej liczby wolnych miejsc. Jednak za skandaliczne uznali przede wszystkim to, że decyzja została podjęta nad ich głowami. Absolutnie nikt ich o sprawie nie poinformował, nikt nie zapytał o zdanie. Łukasz Gibała podjął ten temat w interpelacji, złożonej końcem maja. Kiedy oddajemy ten numer do druku, odpowiedzi nadal nie ma. Magistrat wyjątkowo poprosił radnego o więcej czasu na jej przygotowanie.

Renata Ropska

Migawki z Rady

Miasta Krakowa

Problem jest, ale go nie ma

[21 maja 2025] Rada miasta głosami radnych PO i Nowej Lewicy odrzuciła skierowaną do rządu rezolucję klubu Kraków dla Mieszkańców w sprawie rozwiązania problemu nielegalnych motorowerów. To pojazdy przypominające rowery elektryczne, jeżdżące nielegalnie, z dużą prędkością po chodnikach i ścieżkach rowerowych. Konieczne są zmiany w przepisach ogólnopolskich i pieniądze dla Policji na specjalistyczny sprzęt, bez którego nie da się kontrolować takich pojazdów. Argumentem dla odrzucenia rezolucji było to, że urząd miasta już się sprawą zajmuje i rezolucja jest niepotrzebna. Zaledwie dwa dni później (23 maja) przewodniczący rady miasta Jakub Kosek z PO pochwalił się w mediach społecznościowych, że na spotkaniu z krakowskimi parlamentarzystami „zgłosił pilną potrzebę zmian w prawie, które dadzą samorządom realne narzędzia do walki z chaosem związanym z elektrycznymi hulajnogami i rowerami”. Czyli poprosił o to, o co chodziło w dopiero co odrzuconej rezolucji, przygotowanej przez opozycję. „Potrzebujemy rozwiązań, nie tylko deklaracji” – podsumował swój wpis Jakub Kosek.

Są też poprawki, których nie było

[21 maja 2025] Podczas tej samej burzliwej dyskusji o motorowerach radna PO, Agnieszka Łętocha, przekonując, że rządząca koalicja radzi sobie z zapewnieniem bezpieczeństwa, pochwaliła się złożeniem dwóch ważnych poprawek budżetowych. Chodziło jej o środki na nowy pojazd dla Straży Miejskiej i 200 tys. zł na „nadgodziny” (dodatkowe patrole) dla Policji. Sęk w tym, że ani ona, ani pozostali radni PO i Nowej Lewicy po raz pierwszy w historii nie złożyli ani jednej poprawki do projektu budżetu na 2025 rok – pierwszego przygotowanego przez Aleksandra Miszalskiego. Prezydenccy radni „załatwili” sobie to nieoficjalnie, „po znajomości”, poza procedurą. Jednocześnie w budżetowych głosowaniach zgodnie odrzucili niemal wszystkie z ponad 150 poprawek złożonych przez opozycję.

A radni PO kryją się za winklem

[2 czerwca 2025] „Musieliśmy zerwać kworum, bo przegralibyśmy głosowanie” –rozbrajająco wyznał portalowi lovekrakow.pl Jakub Kosek (PO), Przewodniczący Rady Miasta Krakowa, po tym, jak wspólnie z klubowymi kolegami uciekł z posiedzenia komisji infrastruktury. Kworum to minimalna liczba radnych, przy której przewodniczący komisji może przeprowadzić głosowanie. A to konkretne było wyjątkowo istotne. Komisja miała zaopiniować dokument, który jest podstawą do udzielenia bądź nieudzielenia Aleksandrowi Miszalskiemu wotum zaufania. Jak przekazali dziennikarze lovekrakow.pl, Jakub Kosek i Grzegorz Stawowy (przewodniczący klubu PO w radzie miasta) nawet nie wyszli z sali, tylko „ukryli się za winklem”. Dla porządku dodajmy, że Stawowy temu zaprzecza.

Nasz cykl: o krakowskim rzemiośle.

Konserwator

zabytkowych wind

W Krakowie jest jeszcze ponad 100 zabytkowych wind – i tylko

kilka osób, które mają odpowiednią wiedzę i umiejętności, aby naprawiać i konserwować historyczne dźwigi.

Jedną z nich jest Piotr Wywiał.

Można powiedzieć, że Pan Piotr odziedziczył swój fach. W 2003 roku to dziadek namówił go, by spróbował swoich sił w tym zawodzie. – Dziadek wziął mnie wtedy na kilka dźwigów. Już przy pierwszym kazał wejść na kabinę. To był moment przełamania strachu. Spodobało mi się, więc zacząłem pracować z dziadkiem weekendami – opowiada. Obecnie jego firma ma pod opieką konserwatorską około 25 dźwigów, przede wszystkim z okresu dwudziestolecia międzywojennego. –  To był czas, kiedy windy dostosowywano do budynku. Każda z nich jest inna, niepowtarzalna. Szczególnie wyjątkowe są kabiny – drewniane, ładnie wykończone, często pokryte fornirem. W środku niejednokrotnie znajdziemy lustro czy rozkładaną ławeczkę, która pozwalała na chwilę odpoczynku – mówi Pan Piotr. Często pracuje w zabytkowych kamienicach projektów znanych krakowskich architektów. – Przy konserwacji funkcjonujących w nich dźwigów często zastanawiam się, kto tu mieszkał, jak wyglądała codzienność tych mieszkańców. Z tych urządzeń korzystało przecież kilka pokoleń krakowian i krakowianek. To kawał

historii. Zdarzało się, że wchodząc po raz pierwszy do maszynowni, znajdujących się na poddaszu kamienic, znajdowałem gazety sprzed kilkudziesięciu lat. W pamięci utkwił mi szczególnie widok kalendarza z 1939 roku, gdzie ktoś zapisał swoje plany na październik – opowiada. – Zajmuję się zarówno zabytkowymi, jak i nowoczesnymi windami, choć muszę przyznać, że to właśnie te historyczne lubię najbardziej. Wiem, że nie każdy może zobaczyć to, co ja. Blisko stuletnie maszynownie, w których czas właściwie się zatrzymał. Jednego dnia serwisuję więc współczesny, zautomatyzowany dźwig, a nazajutrz pracuję przy pięknym relikcie przeszłości. To naprawdę pasjonujące i wyjątkowe doświadczenie.

Kacper Put

To tylko fragment artykułu. Cały znajdziecie na naszej stronie internetowej krakowdlamieszkancow.com w zakładce „Dobre praktyki”. Przeczytacie tam, co się stanie, jeśli w zabytkowej windzie znajdzie się 5-osobowa rodzina z wersalką – i wiele innych ciekawostek.

Krzyżówka

Hasło krzyżówki tworzą

litery na niebieskich polach, czytane kolejno, w poziomie.

Autorem krzyżówki

jest Pan Edward Pięta, któremu – jak zwykle – serdecznie dziękujemy za tak bezcenny wkład w ten numer naszego dwumiesięcznika!

15

POZIOMO

1. amatorka duszonych potraw

6. gada zza krat

9. bez Jokera do brydża

10. trzyma ramę

12. bity dla sławy

13. przyciąga klienta

15. ciżemki sarenki

17. dawniej wynajęty partner do tańca

18. raj żab

20. dmuchany lub błyskawiczny

22. cerkiewna z drewna

23. miejsce zamachu na Franciszka Ferdynanda w 1914 roku

Dołącz do nas!

24. głowy, to oszołomienie

25. salat, modlitwa muzułmańska

28. robota Stwosza

31. połowa bikini

32. stan upadku, amoralność

33. nauka o moralności

34. pośrednik giełdowy lub handlowy

35. miasto pod Nosalem

PIONOWO

1. czyta z ust suflera

2. krewniak po mieczu

3. monumentalny słup

4. akcja zbrojna

5. ślad winniczka

www.KrakowDlaMieszkancow.com FB.com/KRKdlaMieszkancow www.instagram.com/KrakowDlaMieszkancow

Stowarzyszenie Kraków dla Mieszkańców

ul. Kazimierza Wielkiego 60, 30-074 Kraków zapraszamy w dni robocze od 9.00 do 17.00

6. element tanga

7. gotowy do wysyłki

8. żyje z procentów

11. pikowana z pierza

14. amerykański stan ze stolicą w Montgomery

16. biały minerał na rzeźby

19. nowe, a pogniecione tkaniny

21. mały w telewizorku

22. Eugène, autor „Nosorożca”

23. podajnik węgla w parowozie

26. można mieć ją w nosie

27. angielska przyprawa

29. barani amant

30. ślad po pile

Wydawca: Stowarzyszenie Kraków dla Mieszkańców

Redakcja: ul. Kazimierza Wielkiego 60, 30-074 Kraków

Redaktor naczelna: Renata Ropska

Projekt kwartalnika, skład i ilustracje: www.stereoplan.pl

Druk: Agata Pindel-Witek AW biuro@krakowdlamieszkancow.com, tel. +48 516 381 647

Nie chcesz przegapić kolejnych numerów naszego dwumiesięcznika? Wypełnij formularz na stronie www.krakowdlamieszkancow.com/prenumerata - dostaniesz je od nas w wersji elektronicznej.

Ten dwumiesięcznik został wydrukowany na ekologicznym i certyfikowanym papierze. Drewno wykorzystane do jego produkcji pochodzi z lasów zarządzanych w sposób zrównoważony.

Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.