
Krakowskie „niedasię” ma się
Zmiana pozorna Krzyżówka


Krakowskie „niedasię” ma się
Zmiana pozorna Krzyżówka
ierwsze miesiące po wyborach samorządowych przyniosły szybkie cięcia – ale nie np. wynagrodzeń szefów miejskich spółek (co najmniej jeden, w MPK, zarabia najlepiej w Polsce, jeśli zarobki porównać z jego odpowiednikami), ale te znane nam od lat – cięcia w zielonym, czyli wycinki drzew.
W wakacje interweniowaliśmy w dwóch takich przypadkach – w obu, gdyby nie mieszkańcy, wycinki przebiegłyby bez żadnych „zakłóceń”. Ale ci mieszkańcy byli wyjątkowo czujni i sprawni.
(...) Gdyby nie mieszkańcy, wycinki przebiegłyby bez żadnych „zakłóceń”.
Próbując uratować zagajnik w rejonie ul. Stelmachów, lokalne stowarzyszenie zleciło ekspertyzę ornitologiczną. Jak się okazało, na terenie od maja stopniowo pozbawianym drzew i krzewów żyje 20 gatunków ptaków, w tym 19 pod ścisłą ochroną. Deweloper nie miał żadnego pozwolenia. Również urząd miasta stwierdził, że działa on legalnie, bo przecież wycina małe drzewa albo te owocowe, na które nie trzeba żadnych zgód. Urzędnicy byli jednak głusi na argument, że niszczone są siedliska zwierząt objętych ochroną – a to już łamanie polskiego prawa. Zarówno krakowski Magistrat, jak i Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska odsyłały do policji. A policja, wiadomo, ma ważniejsze sprawy na głowie niż ptaki czy drzewa – i piszę to bez złośliwości, bo podejrzewam, ile pracy mają policjanci, zwłaszcza w Krakowie i w szczycie sezonu turystycznego.
Druga wycinka – drugi koniec miasta: Ruczaj. Lasek u zbiegu ulic Kobierzyńskiej i Lubostroń. Tym razem jest pozwolenie, wydane przez urząd miasta. Drzewa rzekomo w fatalnym stanie, grożące zawaleniem – czemu przeczą zdjęcia pni, pozostałych po pierwszych cięciach, a które zrobili mieszkańcy. Tam jednak mieli ważnego sojusznika, znanego naukowca, profesora Andrzeja Elżanowskiego, który na ptakach zna się jak mało kto. To on nam przekazał informację o wycince i sam też starał się poruszyć niebo i ziemię, żeby ją powstrzymać. Również tam swoje siedliska mają chronione gatunki. Żeby to stwierdzić, nie trzeba było żadnej dodatkowej ekspertyzy, bo to wynika z oficjalnych miejskich dokumentów, dotyczących ochrony środowiska. Urzędnicy do nich nie zajrzeli.
Kiedy oddajemy ten numer do druku, w obu sprawach jeszcze „się dzieje”, również dlatego, że obiema zainteresowały się media. Przykre, ale artykuły prasowe często okazują się dla urzędników tym przekonującym argumentem. Miejmy nadzieję, że drzewa i zwierzęta uda się przynajmniej w części ocalić. Ale przede wszystkim domagajmy się, żeby zatroszczyli się o nie wreszcie urzędnicy. Zamiast testować ekstrawaganckie projekty zastępujące drzewa, takie jak „kulkosy”, o których m.in. piszemy w tym numerze.
Lider stowarzyszenia i klubu radnych Kraków dla Mieszkańców
Ubrania od Janusza Bieleni
Pomagamy sąsiadom
Dokładnie 31 lipca z żalem pożegnaliśmy znajdujący się po sąsiedzku zaprzyjaźniony sklep zoologiczny „Nie tylko dla psa i kota”. Pani Bogumiła i Pan Ryszard prowadzili go przez prawie 20 lat, ale sytuacja zmusiła ich do zamknięcia. Jednak wcześniej udało nam się zrobić małe zamieszanie. Początkiem był filmik opublikowany na naszym TikToku, który obejrzało 1,2 mln osób – a później relacje w mediach ogólnopolskich. Dzięki tysiącom ludzi z całej Polski, w tym popularnym influencerom i ich fanom, którzy odwiedzili sklep w ostatnich dniach, udało się wyprzedać cały asortyment.
W ostatnich miesiącach przekazywaliśmy potrzebującym materiały i ubrania, które otrzymaliśmy od znanego krawca Janusza Bieleni. W lipcu ostatnia, największa partia trafiła do podopiecznych Zespołu Placówek Resocjalizacyjno-Socjoterapeutycznych przy ul. Górka Narodowa 116. Dyrektorowi Grzegorzowi Rzeźnikowi i chłopakom z placówki jeszcze raz dziękujemy za serdeczne przyjęcie! Na zdjęciu Pan Dyrektor z szefową naszego biura prasowego, Renatą Ropską.
Budki dla szkoły
W czerwcu mieliśmy przyjemność odwiedzić Zespół Szkół Specjalnych nr 4 przy ul. Zakątek 2. Przywieźliśmy małe prezenty – budki dla sikorek i jerzyków oraz domki dla owadów. Mamy nadzieję, że szybko znajdą swoich skrzydlatych lokatorów. Była to też rzadka albo wręcz jedyna okazja, żeby zobaczyć naszego Szefa, Łukasza Gibałę, na drzewie .
Jeśli chcesz z wyprzedzeniem wiedzieć o organizowanych przez nas wydarzeniach i wziąć w nich udział, zapisz się do naszego newslettera. Możesz to zrobić na stronie internetowej: www.KrakowDlaMieszkancow.com/newsletter
Informacje znajdziesz też w naszych mediach społecznościowych: FB.com/KRKdlaMieszkancow instagram.com/KrakowDlaMieszkancow tiktok.com/@krakowdlamieszkancow
W lipcu Sąd Okręgowy w Krakowie potwierdził, że Masza Potocka, wieloletnia dyrektorka krakowskich instytucji kultury, obecnie muzeum
MOCAK, jest winna mobbingu. Co na to Magistrat? Z pierwszego komunikatu wynikało, że nie widzi podstaw do rozwiązania umowy
Potockiej z miastem, a audyt w MOCAK-u planuje dopiero za rok. „Macie Miszalskiego, czyli Majchra bis” – skomentował jeden z internautów. chowawczy – z 3 600 zł miesięcznie trudno wygospodarować pieniądze na opiekunkę. 25 maja 2020 roku dostała jednak nakaz przyjścia do pracy – i przyszła, z wypisanym wnioskiem o zredukowanie etatu do połowy, ze względu na dzieci. Po trzech godzinach od złożenia wniosku kazano jej przyjść do kawiarni Bunkra i tam dostała wypowiedzenie – razem z poleceniem przeczytania go na głos w towarzystwie dyrekcji, kadrowej i prawniczki. Powód zwolnienia: likwidacja stanowiska kuratora – choć wcześniej została zdegradowana z kuratora na koordynatora. Została z 3-miesięczną odprawą w wysokości połowy wynagrodzenia – bo jej wniosek o przejście na połowę etatu został przyjęty. W Państwowej Inspekcji Pracy poradzono jej, by poszła do sądu. Pozew został zarejestrowany 15 czerwca.
Upokorzenia
Kiedy Maria Anna „Masza” Potocka została w lutym 2019 nominowana przez Jacka Majchrowskiego na dyrektorkę Bunkra Sztuki, Lidia Krawczyk była cenioną kuratorką, pracującą tam od ponad 10 lat. Jej historię jako pierwsza opisała 22 lipca red. Angelika Pitoń na łamach krakowskiej Gazety Wyborczej. Wystarczyło kilka miesięcy „panowania” Potockiej, by u pani Lidii zdiagnozowano zaburzenia lękowe i depresję. Dyrektorka anulowała przygotowywane i realizowane przez nią projekty, w zamian każąc porządkować dokumentację w sekretariacie, sprzątać archiwum czy ewidencjonować w Excelu książki z muzealnej biblioteki. Kuratorka została zdegradowana do roli asystentki swojej dotychczasowej stażystki, a zadaniowy czas pracy zamieniono jej na 8 godzin dziennie, za 3 600 złotych miesięcznie. Jako samotna matka trójki dzieci zaciskała zęby, ale czarę goryczy przelało zwolnienie jej z pracy. Stało się to niewiele ponad rok po tym, jak w Bunkrze Sztuki zaczęła niepodzielnie rządzić Masza Potocka i w sposób, który sąd później uznał za bezprawny.
Pozew
Doszło do tego w pierwszych miesiącach pandemii koronawirusa, który w praktyce „zamknął” cały kraj. Ale nie Bunkier Sztuki – jego pracownikom odmówiono możliwości pracy zdalnej. Pani Lidia przez tydzień przychodziła do pracy z dziećmi, bo nie miała dla nich opieki – ale i tego zakazała dyrektorka. Kobieta została zmuszona do przejścia na zasiłek wy-
Lidia Krawczyk była ostatnią z kuratorów Bunkra –pozostali zostali zwolnieni albo sami odeszli jeszcze przed końcem 2019 roku. Również oni byli kierowani do pracy w administracji albo księgarni. Już w maju 2019 roku pracownicy Bunkra prosili o interwencję Jacka Majchrowskiego, Wydział Kultury w urzędzie miasta, pisali do PIP-u – bez skutku. Świadkowie przesłuchiwani podczas procesu opowiadali, że kwestionowano ich kompetencje, wyzywano od kretynów, upokarzano, nieustannie krytykowano. „Miałam wrażenie, że pani dyrektor upodobała sobie dręczenie kobiet w instytucji. Pojawiały się niesto-
sowne uwagi i zarzucanie np. arogancji. Do kobiet te działania były bardziej uciążliwe, uporczywe i częstsze" – zeznała jedna z byłych pracownic. Finalnie 2 lipca 2024 roku zapadł wyrok – sąd przyznał pani Lidii rację i dość śmieszne odszkodowania – 6 200 zł za bezprawne zwolnienie i 4 200 za mobbing. Wyrok nie jest prawomocny – odwołanie zapowiedziała już Delfina Jałowik, od 1 marca tego roku dyrektorka Bunkra, wcześniej prawa ręka Potockiej w MOCAK-u. Sama Potocka w sądzie nie była stroną, zeznawała jako świadek. Zgodnie z polskim prawem za mobbing pozywa się zakład pracy, a nie konkretną osobę.
Dzień po publikacji artykułu Angeliki Pitoń do tematu odniósł się Aleksander Miszalski. W gładkich słowach zapewnił o poważnym traktowaniu sprawy, stwierdził, że czeka na uzasadnienie wyroku i zapowiedział usprawnienie procedur antymobbingowych w urzędzie. Więcej konkretów dziennikarka wydobyła od podległych mu urzędników. Stwierdzili, że nie widzą podstaw do rozwiązania kontraktu z dyrektorką MOCAK-u. Szumnie zapowiadany przez Miszalskiego w kampanii audyt w urzędzie i miejskich jednostkach w przypadku muzeum Potockiej planowany jest na przyszły rok, wcześniej sprawdzane będzie bezpieczeństwo zbiorów w miejskich muzeach. „Najpierw przegląd zbiorów, potem prawa pracownicze” – podsumowała red. Pitoń. Dopiero 26 lipca Miszalski wydał oświadczenie, w którym zapowiedział, że poprosi dyrektorkę o wyjaśnienia. Ale o audycie nie napisał ani słowa. Sama Masza Potocka przekazała dziennikarzom, że nie poczuwa się do winy, a afera medialna wokół tematu to forma linczu na niej. Tymczasem do redakcji Wyborczej zgłaszają się kolejne osoby przez nią poszkodowane.
Interwencje
Szybko zainterweniowała Aleksandra Owca, radna klubu Kraków dla Mieszkańców. W interpelacji napisała m.in.: „każdy miesiąc zwłoki w działaniach naraża osoby pracujące na dalszą krzywdę, a miasto nie tylko na kolejne odszkodowania czy zadośćuczynienia za mobbing, ale również na utratę zaufania i szacunku jako wartościowy pracodawca”. Z kolei posłanka Daria Gosek-Popiołek zwróciła się z prośbą o kontrolę do Państwowej Inspekcji Pracy. O natychmiastowy i niezależny audyt antymobbingowy i antydyskryminacyjny w MOCAK-u zaapelowało także Obywatelskie Forum Sztuki Współczesnej. Do chwili oddania tego numeru do druku Magistrat nie podjął jednak żadnych zdecydowanych działań.
Masza Potocka jest dyrektorką MOCAK-u od początku – od 2010 roku. Funkcję pełni z nominacji prezydenta, bez konkursu, mimo że ten był obiecywany przez Jacka Majchrowskiego środowiskom artystycznym. 1 marca 2024 roku, na ponad miesiąc przed ostatnimi wyborami i 20 miesięcy przed wygaśnięciem obowiązującej umowy, podpisał z nią kolejny kontrakt na 7 lat. Przez ostatnie 5 lat, od połowy lutego 2019 roku do końca lutego bieżącego roku, także bez konkursu Potocka była jednocześnie dyrektorką Bunkra Sztuki. Jest postacią wyjątkowo kontrowersyjną, krytykowaną przez artystów i organizacje kultury m.in. za sposób prowadzenia MOCAK-u. Dużą krytykę wzbudziła wydana przez nią w 2023 roku książka (pisana, kiedy pracowała na 1,5 etatu – ¾ w MOCAK-u i tyle samo w Bunkrze) „Kobieta postfeministyczna. Dyktatura kobiet”, w której przekonuje m.in., że „mądre, wykształcone i intelektualnie kreatywne” kobiety to wyjątki, a większość bierze odwet na mężczyznach. Być może to tłumaczy, że – jak zeznała jedna z byłych pracownic Bunkra – „pani dyrektor upodobała sobie dręczenie kobiet w instytucji”. Być może to też powód, że w kolekcji MOCAK-u są prace 28 kobiet i 125 mężczyzn.
Jeśli Aleksander Miszalski nie rozwiąże kontraktu z Marią Anną Potocką, będzie ona dyrektorką Muzeum Sztuki Współczesnej MOCAK do 2031 roku. Będzie miała wówczas 81 lat.
Renata Ropska
Krakowskim urzędnikom zdarzają się decyzje głośne na całą Polskę.
Była ławka za prawie ćwierć miliona złotych, 135 koszy za pół miliona ustawionych w jednym tylko parku Reduta, a teraz mamy… „meblościankę”.
15
lipca w dwóch miejscach – na rondzie
Grunwaldzkim i przystanku Krowodrza Górka – stanęła dziwna instalacja ze skrzynek skleconych z wątpliwej jakości sklejki. Część z nich ma służyć jako siedziska, w pozostałych pojawiły się rośliny. Jak się okazało, to pilotażowy projekt CoolCo’s (szybko ochrzczony kulkosem lub meblościanką), który przyjechał do nas z Budapesztu. W zamierzeniu rumuńskich projektantów i naszego własnego Zarządu Transportu Publicznego „wiata” (ma niewielki daszek z materiału) ma przynosić ulgę w czasie upałów. Trudno w to uwierzyć, bo cienia nie daje prawie w ogóle. Jak podsumowano w Faktach TVN, cień jest, gdy nie świeci słońce.
Na reakcję mieszkańców nie trzeba było długo czekać. Pod postem na Facebooku, w którym ZTP tłumaczył się z tej innowacji, pojawiła się rekordowa liczba ponad 2,5 tys. komentarzy – niemal wyłącznie krytycznych. Bo kulkos jest nie tylko niefunkcjonalny. Jest też potwornie brzydki. „Myślałam, że ktoś warzywniak otwiera”, „chodniki nie są miejscem składowania odpadów”, „to jest tak okropne, że nie wiem, jak to opisać” – to tylko niektóre z opinii. Kulkos trafił nawet na „Śmieciarkę”, czyli popularną na FB grupę, gdzie można znaleźć informacje o wystawionych do wyrzucenia nieprzydatnych rzeczach i zabrać je, zanim zrobi to MPO. „Rondo Grunwaldzkie, PRL-owskie meble ze sklejki” – napisała jedna z użytkowniczek.
Ale ustawienie „chłodzących wiat” spowodowało lawinę krytyki również z innego powodu. Mieszkańcy jasno i nie po raz pierwszy zakomunikowali, że mają dość betonozy i chcą prawdziwej zieleni, cienia drzew,
a nie ekstrawaganckich eksperymentów. Nie pomogły tłumaczenia, że to tylko „pilotaż”, że ZTP nie traktuje tego jako zamiennik za drzewa czy wreszcie, że zapłaciła za to Komisja Europejska. „Przypominam, że Komisja Europejska nie ma żadnych swoich pieniędzy, tylko jeśli coś finansuje, to robi to z pieniędzy, które wcześniej m.in. Polska jej wpłaciła” – szybko odpowiedział jeden z komentujących. Dodajmy, że wypożyczenie do Krakowa kulkosa kosztowało 20 tys. euro, czyli niespełna 100 tys. zł.
Kulkosy czy też, jak chce ZTP, wiaty, które „przynoszą ulgę podczas intensywnych upałów” będą z nami do listopada. Chyba że mieszkańcy jakimś cudem zmienią zdanie i nie będą chcieli się z nimi rozstać. Ale wtedy już sami będziemy musieli za to cudo zapłacić.
Agata Szopińska
Nazwisko prezydenta się zmieniło, ale najwyraźniej nie zmienił się sposób myślenia. Na interpelację dotyczącą sczytywania czipów ze zwłok psów i kotów usuwanych z krakowskich ulic Łukasz Gibała dostał odpowiedź niemal identyczną, jak jego stowarzyszenie ponad 3 lata temu. W skrócie: nie da się. To samo „niedasię” słyszeliśmy za czasów Jacka Majchrowskiego tak wiele razy, że stało się jednym z krakowskich haseł.
Po co?
Pod kołami samochodów na krakowskich ulicach ginie wiele zwierząt – tylko w 2023 roku MPO zleciło usunięcie 1640 ich zwłok. Zdecydowana większość to zwierzęta dzikie – ale to także psy i koty, które miały swoich właścicieli. Ci ostatni, nieświadomi śmierci pupila, nieraz miesiącami szukają zguby. I miesiącami łudzą się, że pies czy kot wciąż gdzieś żyje i kiedyś się odnajdzie. W poszukiwania angażują czas – często nie tylko swój, ale też rodziny czy znajomych z mediów społecznościowych. Sami jako KdM nieraz angażowaliśmy się w takie akcje. Jedna prosta czynność – sczytanie czipa ze zwłok martwego zwierzęcia i upublicznienie danych – pozwoliłaby szybciej pogodzić się ze stratą.
Jak?
numer (ID) czipa i w ten sposób można sprawdzić, czy zwierzę nie trafiło do schroniska, ale też czy nie zostało znalezione martwe. Co więcej, zadanie polegające na prowadzeniu takiego rejestru wpisane jest na stałe do miejskich Programów opieki nad zwierzętami bezdomnymi oraz zapobiegania bezdomności zwierząt. Przyjęcie tego programu jest obowiązkowe, każda gmina robi to co roku. Taki program ma więc też Kraków. Ale w Krakowie się nie da.
Trudno pojąć, dlaczego w Warszawie czy Bielsku-Białej się da, a u nas nie.
Kraków absolutnie nie byłby pierwszy. Tak się robi m.in. w Warszawie czy Bielsku-Białej. Jak to działa w praktyce? Sczytane dane z czipów martwych zwierząt domowych, usuwanych z terenów gminnych przez miejskie służby, trafiają do ogólnodostępnego rejestru. Można go znaleźć na stronie internetowej lokalnego schroniska dla bezdomnych zwierząt. Zwykle ma postać wyszukiwarki, w którą wpisuje się
Odpowiedź na interpelację radnego Gibały, poza kilkoma drobnymi zmianami (obejmującymi m.in. usunięcie błędów językowych) jest niemal identyczna, jak odpowiedź MPO z marca 2021 roku na pismo stowarzyszenia Kraków dla Mieszkańców. Zaproponowane przez nas rozwiązanie nie ma uzasadnienia, bo nie wszystkie zwierzęta są zaczipowane, bo nie ma czasu na sczytywanie czipa przy usuwaniu zwłok, bo wśród tych zwłok niewiele jest psów, bo wreszcie na przeszkodzie stoją przepisy polskiego prawa. Trudno pojąć, dlaczego w Warszawie czy Bielsku Białej się da, a u nas nie. Być może dlatego, że w Magistracie nic się w praktyce nie zmieniło.
Adrianna Siudy
Oficjalny sezon kąpielowy w Krakowie dobiega końca. Był już
drugim, w którym funkcjonowało kąpielisko na Zakrzówku. Jednak „małopolska Chorwacja” czy, jak mówią inni, „krakowskie Malediwy”
wciąż wzbudzają emocje – nie zawsze pozytywne.
Trzy godziny w kolejce
Zakrzówek stał się miejscem popularnym nie tylko wśród mieszkańców – jest też punktem obowiązkowym dla turystów. Nie zniechęcają ich nawet kolejki do wejścia, w których nieraz trzeba stać nawet trzy godziny. Główną przyczyną jest limit. Choć kąpielisko wygląda na bardzo duże, to w tym roku jednocześnie mogło tam przebywać tylko 600 osób. To bardzo niewiele. Na wprowadzenie limitów zdecydowano się w ubiegłym roku, miesiąc po otwarciu, po tym, jak dno najpopularniejszego basenu nie wytrzymało obciążenia. Co ciekawe, ubiegłoroczne zasady pozwalały na wejście prawie dwa razy większej liczby osób – 1000. Dlaczego to się zmieniło?
Dziennikarze pytają
Tego, dlaczego limit się zmniejszył, próbowali dowiedzieć się dziennikarze portalu Krowoderska.pl. Sami mieli trzy hipotezy. Pierwsza: w ubiegłym roku naginano zasady bezpieczeństwa, żeby nie irytować mieszkańców, bo zbliżały się wybory samorządowe. Druga: tegoroczny limit zmniejszono na złość, żeby ludzie stali dłużej w kolejkach. I trzecia: po pierwszym sezonie stan basenów pogorszył się do tego stopnia, że nie są już stanie wytrzymać wcześniejszej liczby użytkowników. Zarządzający Zakrzówkiem Zarząd Zieleni Miejskiej odpowiedział dziennikarzom. „Wychodząc naprzeciw oczekiwaniom mieszkańców (…) w ubiegłym roku wyjątkowo podjęto decyzję o zwiększeniu limitu do 1000 osób (…) przy aprobacie firmy zapewniającej obsługę ratowniczą (…) oraz wykonawcy. Niemniej jednak dbając o szczególne bezpieczeństwo osób jednocześnie wypoczywających w obszarze kąpieliska powrócono do pierwotnych ustaleń limitu 600 osób (…)”. Jak to rozumieć, czyżby oczekiwania mieszkańców się
zmniejszyły? Głos zabrał jeden z ratowników pracujących na Zakrzówku w poprzednim sezonie. Ograniczenie liczby osób jego zdaniem „może być podyktowane samą budową basenów, w zeszłym roku notorycznie zdarzało się, że metalowe płyty, które były w środkowych basenach, wyginały się od ciężaru i nity, które je trzymały, po prostu wychodziły z tych płyt (jak kuriozalnie to nie brzmi, to tak było). Technicy rano przychodzili i to naprawiali” – napisał pan Aleksander na facebookowym profilu „Krowoderskiej”. Czy to znaczy, że w ubiegłym roku urzędnicy faktycznie igrali z bezpieczeństwem?
Władze miasta działają
Powołując się na „względy bezpieczeństwa”, ZZM ogłosił, że od lipca w słoneczne weekendy i święta na teren kąpieliska będzie można wejść dopiero od 9 rano. I to wywołało burzę. Argumentem urzędników było, że ludzie przychodzą dużo wcześniej, żeby – zgodnie z polską basenową tradycją – „zaklepać” sobie miejsce. Ale, jak się okazało, porannych użytkowników kąpieliska jest całkiem sporo. To sportowo aktywni mieszkańcy, którzy spotykają się na pomostach, żeby uprawiać np. jogę czy gimnastykę, a także m.in. uczyć się pływania. To również osoby źle znoszące upały, które też chcą popływać w basenach. Burza przyniosła skutek – urzędnicy cichaczem wycofali się z tej decyzji i od 20 lipca można było wejść na pomosty między 7:00 a 22:00. Kolejną zmianę próbowali wprowadzić radni miejscy przyjmując kontrowersyjną uchwałę o „dwóch kolejkach”. Argumentując, że nowe kąpielisko istnieje dzięki grubo ponad 80 mln zł z podatków Krakowian, przyznali mieszkańcom naszego miasta pierwszeństwo wstępu. Zgodnie z uchwałą z 3 lipca przysługiwałoby
ono po okazaniu ważnej Karty Krakowskiej. Wojewoda uznał jednak to rozwiązanie za niekonstytucyjne i unieważnił uchwałę w całości. Faktem jednak jest, że to za nasze pieniądze zbudowano kąpielisko. Może więc lepszym rozwiązaniem byłoby wprowadzenie opłat dla osób spoza miasta? Tak jest już na popularnym Kryspinowie w gminie Liszki, której mieszkańcy nie płacą za wstęp.
60 milionów złotych
Inwestycja na Zakrzówku od początku, już od fazy projektu, budziła kontrowersje i protesty. Zdaniem wielu była przeskalowana, przez co i droższa, ale przede wszystkim zbyt mocno ingerująca w dziką przyrodę tego wyjątkowego miejsca. Burzę wywołały np. kosztowne i jednocześnie szpecące metalowe siatki, którymi pokryto zbocza dawnego kamieniołomu. Park Zakrzówek kosztował 60 mln złotych, wcześniej za ponad 26 milionów miasto wykupiło ten teren z rąk prywatnych. Pływające baseny zapewniają bezpieczne i komfortowe miejsce wypo-
czynku dla 600 osób jednocześnie (pytanie, czy ten limit zostanie utrzymany w przyszłym roku, czy znów zostanie zmniejszony). Tymczasem potrzeby w milionowym mieście są znacznie większe. Kraków miał całkiem niedawno sześć odkrytych basenów. Jak wyliczyli dziennikarze portalu Krowoderska.pl, zapewniały one kilkanaście tysięcy miejsc. Tylko z samego basenu Wisły korzystało 3 tysiące osób dziennie. Dziś został tylko jeden, nowohucka Wandzianka – najmniejsza z tych sześciu. Oczywiście oprócz Zakrzówka mamy jeszcze Przylasek Rusiecki i Bagry. Ale to wciąż stanowczo za mało. W poprzedniej kadencji, a dokładnie w maju 2021 roku, klub radnych Kraków dla Mieszkańców złożył projekt uchwały w sprawie budowy w Krakowie otwartych basenów i kąpielisk, a także – w pierwszej kolejności – odtworzenia istniejących. Projekt trafił do „zamrażarki” i nigdy nie został poddany pod głosowanie. Za to od 2023 roku mamy pięknie wyglądające na zdjęciach kąpielisko na Zakrzówku – 600 miejsc za 60 milionów złotych.
Patrycja Stachyra
W połowie sierpnia minęło 100 dni prezydentury Aleksandra Miszalskiego.
Mniej więcej wtedy Jacek Majchrowski w Radio Kraków na pytanie, czy coś się zmieniło w mieście w ciągu ostatnich miesięcy, odpowiedział: „Nie zauważyłem, ale to może i dobrze”.
Nic, nic
Właśnie tak – „nic, nic” – skomentowała post w sprawie słów byłego prezydenta Monika Chylaszek. Dla niewtajemniczonych: to była wieloletnia rzeczniczka Jacka Majchrowskiego – ale nadal szefowa Wydziału Komunikacji Społecznej w Magistracie, choć rzeczniczką już nie jest. Swój komentarz natychmiast usunęła, ale zdążyli go wyłapać (i opublikować) dziennikarze portalu Krowoderska.pl. Czy po wyborach w Krakowie faktycznie nic się nie zmieniło? Jest nowa funkcja – nocny burmistrz, którego jednym z głównych celów jest dekoncentracja życia nocnego z Rynku Głównego w inne części miasta. W Magistracie pojawili się także nowi pracownicy –bliscy współpracownicy Aleksandra Miszalskiego z czasów poselskich i kampanii wyborczej. Zostali zatrudnieni już w kilka dni po zaprzysiężeniu prezydenta, bez konkursu – co jest zgodne z prawem (bo dostali pracę na „stanowiskach pomocniczych), ale już niekoniecznie z najwyższymi standardami.
Audyt
Audyt w urzędzie, miejskich jednostkach i spółkach był jedną z sztandarowych obietnic wyborczych Miszalskiego. To od niego uzależniał wszystkie inne działania – w tym zmiany personalne, ale też realizację swoich postulatów programowych. Zakończenie audytu – w przypadku urzędu i miejskich jednostek – ogłoszono 18 lipca. Na konferencji prasowej w tej sprawie Miszalski przedstawił kilka ogólnych wniosków, takich jak za słaba kontrola nad wydatkami, dublowanie się kompetencji w różnych komórkach urzędu i miejskich jednostek czy brak koordynacji remontów ulicznych – czyli rzeczy, o których wiadomo od lat. Burza rozpętała się niespełna miesiąc później za sprawą stowarzyszenia „Inicjatywa
Obywatelska Kraków”, które zaczęło dopytywać o szczegóły audytu. Jak się okazało, w praktyce go nie było. Były tylko „czynności doradcze”, wykonywane na ustne polecenie prezydenta przez magistrackich urzędników z Wydziału Kontroli Wewnętrznej i Zespołu Audytu Wewnętrznego. Urzędnicy więc kontrolowali samych siebie. Czy ktokolwiek skontrolował te kontrolujące komórki – nie wiadomo. A gdyby rzeczywiście przeprowadzić rzetelny audyt, być może udałoby się znaleźć takie oszczędności, które pozwoliłyby nie zaciągać kolejnych kredytów. Tymczasem Miszalski latem zrealizował plan Jacka Majchrowskiego i zadłużył Kraków na kolejne pół miliarda złotych.
Ruchów kadrowych, których oczekuje wielu mieszkańców, nie ma zbyt wiele. Część z nich liczyła choćby na wyciągnięcie konsekwencji za wieloletni brak koordynacji ulicznych remontów (wykazany w „audycie”) czy kiepską sytuację w spółce MPK. Z kierowniczych stanowisk w urzędzie i miejskich jednostkach odeszło co prawda kilkanaście osób, ale tylko jedna z nich – Krzysztof Kowal, dyrektor Zarządu Infrastruktury Sportowej – została zwolniona. Najczęściej przyczyną było przejście na emeryturę, jak w przypadku Marty Nowak, wieloletniej dyrektorki Magistratu. Zastąpił ją Paweł Sularz, były szef krakowskiej Platformy Obywatelskiej i miejski radny, do niedawna dyrektor Zarządu Cmentarzy Komunalnych. Jeszcze przed wyborami samorządowymi stanowisko szefa Zarządu Zieleni Miejskiej stracił Piotr Kempf – ale tylko dlatego, że został Regionalnym Dyrektorem Lasów Państwowych. Z kolei Jerzy Popiel, były radny PO, przestał być dyrektorem jednostki Klimat-Energia-Gospodarka Wodna, by
prezesować Wojewódzkiemu Funduszowi Ochrony Środowiska. Dyrektorem miejskiego teatru Bagatela wciąż oficjalnie pozostaje Andrzej Wyrobiec, były skarbnik i sekretarz generalny Platformy, który został wiceministrem kultury i dziedzictwa narodowego. Wygląda więc na to, że przy podejmowaniu decyzji personalnych obowiązuje klucz partyjny.
Wdzięczna (współ)praca
Brak zmian na kluczowych w mieście stanowiskach nie powinien dziwić. Platforma Obywatelska (jej szefem w regionie jest Aleksander Miszalski, który nie zamierza oddawać partyjnej legitymacji) przez wiele lat współrządziła przecież z Jackiem Majchrowskim w bardziej lub mniej formalnych koalicjach. Przez całą poprzednią kadencję miała swojego wiceprezydenta – Bogusława Kośmidera, wiceprzewodniczącego PO w Krakowie; dziś jest on miejskim radnym. Sam Miszalski w 2018 roku startował do rady miasta z list byłego prezydenta, a rok później Jacek Majchrowski poparł go jako
kandydata na posła w liście wysłanym do mieszkańców. Członkowie PO, którzy w wyniku powyborczych zmian władzy tracili pracę w publicznych instytucjach, mogli zawsze liczyć na to, że Majchrowski ich „przygarnie”. Taką pomoc otrzymali m.in. Jacek Krupa, były marszałek z PO, który został dyrektorem w MPO czy Grzegorz Lipiec, były szef małopolskiej PO i poseł, który po przegranych wyborach do Sejmu dostał pracę w MPK. „Są ludzie, którzy całe życie pracowali w instytucjach państwowych. W związku ze zmianą opcji politycznych są wyrzucani. Gdzie oni mają iść? Część przyjąłem” – tłumaczył Majchrowski. Po ostatnich wyborach samorządowych bez pracy został z kolei Andrzej Kulig, zastępca byłego prezydenta. W czerwcu okazało się, że został prezesem podlegającego rządowi Krakowskiego Parku Technologicznego, z pensją – jak podały media – około 350 tys. zł rocznie. Cóż, przewrotnie cytując Johna F. Kennedy’ego: „Największym darem, jaki możemy dać innym, jest nasza wdzięczność”.
Renata Ropska
Y JACKOWI
MAJCHROWSKIEMU, PREZYDENTOWI KRAKOWA
Andrzej Wyrobiec, Dyrektor Teatru Bagatela
ALEKSANDROWI MISZALSKIEMU, PREZYDENTOWI KRAKOWA
TUSKOWI, PREMIEROWI POLSKI, PLATFORMY OBYWATELSKIEJ
Andrzej Wyrobiec, Dyrektor Teatru Bagatela
Andrzej Wyrobiec, Wiceminister Kultury i Dziedzictwa Narodowego yrek Cmentarzy Komunalnych
Andrzej Kulig, Wiceprezydent Krakowa
Zieleni Miejskiej
Jerzy Popiel, Dyrektor jednostki Klimat – Energia – Gospodarka Wodna
z, Dyrektor Magistratu
Andrzej Kulig, Prezes Krakowskiego Parku Technologicznego
Piotr Kempf, Regionalny Dyrektor
Jerzy Popiel, Prezes Wojewódzkiego Funduszu Gospodarki Wodnej
Hasło krzyżówki tworzą
litery na niebieskich polach czytane kolejno, w poziomie.
Autorem krzyżówki
jest Pan Edward Pięta, któremu – jak zwykle – serdecznie dziękujemy za tak bezcenny wkład w ten numer naszego dwumiesięcznika!
15 16
POZIOMO
1. w karecie na przedzie
6. kryje tajemnice
9. dobry na bujdy
10. bokserki i bardotki
12. znana na wnuczka
13. sprzedaje przepisane
15. można ją zachować lub stracić
17. ostatnie deski ratunku
18. zraz jeszcze raz
20. stały znak dla żeglarzy
22. owoc rzetelnej pracy
23. łysy na własne życzenie
24. Jontek i Pyzdra
25. szczyt w północno-wschodniej
Grecji o wysokości 2033 m. n.p.m.
www.KrakowDlaMieszkancow.com
28. auto na aucie
31. dawna machina wojenna
32. gwóźdź na estradzie
33. kolega ubeka
34. wątpiący bohater Szekspira
35. mieszkanka archipelagu na Oceanie Indyjskim
PIONOWO
1. łysogórskie spotkanie
2. w cyrku od cyrkla
3. betlejemska lub polarna
4. droga na pokład
5. dwie w aucie
6. grzmi na froncie
7. facet od rondli
FB.com/KRKdlaMieszkancow www.instagram.com/KrakowDlaMieszkancow
Stowarzyszenie Kraków dla Mieszkańców
al. Kijowska 22, 30-079 Kraków zapraszamy w dni robocze od 9.00 do 17.00
8. zwykle ma publikę
11. między rozbiegiem a odbiciem się gimnastyka
14. zraszany wokół altany
16. źródło papierów wartościowych
19. żmudna robota
21. Piotr Nikołajewicz, rosyjski wojskowy i polityk niemieckiego pochodzenia
22. gracz pozorów
23. powierzany zaufanym
26. łapie bezpańskie
27. grająca lub gdańska
29. biała szata komunijna
30. potocznie saksofon
Wydawca: Stowarzyszenie Kraków dla Mieszkańców
Redakcja: al. Kijowska 22, 30-079 Kraków
Redaktor naczelna: Renata Ropska
Projekt kwartalnika, skład i ilustracje: www.stereoplan.pl
Druk: Agata Pindel-Witek AW biuro@krakowdlamieszkancow.com, tel. +48 516 381 647
Nie chcesz przegapić kolejnych numerów naszego dwumiesięcznika? Wypełnij formularz na stronie www.krakowdlamieszkancow.com/prenumerata - dostaniesz je od nas w wersji elektronicznej.
Ten dwumiesięcznik został wydrukowany na ekologicznym i certyfikowanym papierze. Drewno wykorzystane do jego produkcji pochodzi z lasów zarządzanych w sposób zrównoważony.