
12 minute read
Uprawa w morzu
from 2010 06 PL
by SoftSecrets
Załóżmy, że możecie założyć idealny ogród dla waszych roślin, jak możecie być pewni, że nie zostanie on odkryty? Przez represyjne prawo w Holandii i innych państwach ogrodnicy są zmuszeni do tworzenia swoich miejsc pod uprawę w mniej oczywistych miejscach. Ich kreatywność wydaje się nie mieć granic. W tej serii artykułów przyjrzymy się alternatywnym miejscom na plantacje z ich zaletami i wadami. Postaram się pomóc wam, także w kwestii urządzenia takiego nietypowego ogrodu. Autor: Guerilla Daan
Najlepszą z możliwych lokalizacji do uprawy konopi jest miejsce gdzie uprawa jest legalna, lub co najmniej niekarana. Jedno z niewielu miejsc spełniające te kryteria są wody międzynarodowe mórz i oceanów. W tym odcinku porozmawiamy z Carlosem, który wyjaśni nam jak sprawy się mają od strony prawnej.
Międzynarodowe prawo morskie
Około 71% Ziemi zajmują morza i oceany. Jakie jednak przepisy prawne obowiązują na morzu i kto jest odpowiedzialny za ich ustanawianie i egzekwowanie prawa na tym terenie? W zasadzie wody międzynarodowe nie należą do nikogo, podobnie jak bieguny, międzynarodowa przestrzeń powietrzna, czy kosmos. Międzynarodowe prawo morskie zostało opracowane przez najwyższą władzę na Ziemi – Organizacje Narodów Zjednoczonych – ONZ. Do tej organizacji należą niemal wszystkie kraje na naszej planecie, więc wszystkie państwa po części współtworzą międzynarodowe przepisy prawne obowiązujące na Ziemi. W ubiegłym wieku ONZ zorganizowało szereg konferencji – UNCLOS – mających na celu regulacje przepisów prawa międzynarodowego.
W międzynarodowym prawie morskim istnieje podział na wody terytorialne i międzynarodowe. Większość krajów rości sobie prawo do 12 mil morskich (około 22 km) w głąb morza. Są to tak zwane wody terytorialne będące pod jurysdykcją konkretnych państw. Poza granica wód terytorialnych znajduje się także szeroka na 12 mil morskich rozszerzona strefa wpływów, gdzie konkretne państwa egzekwują swoje prawo w sprawie przemyty broni, ludzi i narkotyków. Poza tymi dwoma strefami wpływów, może się jeszcze znajdować Specjalna Strefa Ekonomiczna (SSE). Granice tej strefy moją sięgać maksymalnie na głębokość 200 mil morskich (około 370 km) w morze. W obrębie SSE państwa mają prawo na wydobycie surowców naturalnych, odłów ryb, prowadzenie badań naukowych, czy też budowę sztucznych wysp. Granice SSE należą w konkretnych przypadkach od linii brzegowej państw i ich sąsiadów. Dzieki temu prawu powierzchnia morza przypomina swego rodzaju mozaikę. Rozszerzona strefa wpływów i SSE oraz wszystko co leży poza nimi znajduje się pod wpływem międzynarodowego prawa morskiego i jest wodami ex terytorialnymi.
Morza i oceany fragmentarycznie są własnością konkretnych państw, jednak większość wody na Ziemi jest wspólną własnością. Ponieważ międzynarodowe przepisy prawa nie zakazują spożycia i uprawy konopi, można obejść lokalne przepisy. Najważniejsze dla nas jest uznawana przez wszystkich granica 44 kilometrów. Po za tymi wodami obowiązuje nas tylko międzynarodowe prawo morskie. Tą lukę prawną wykorzystała w 2000 roku organizacja Kobiety Na Falach, której klinika aborcyjna znajdująca się na kutrze umożliwiała aborcje w okolicy krajów gdzie ten zabieg nie jest dozwolony przez lokalne prawo. Prawo morskie stanowi, że jeżeli okręt pływa na przykład pod banderą Holenderską to na jego pokładzie obowiązuje Holenderskie prawo. W Holandii aborcja jest zabiegiem legalnym i dzięki temu łódź aborcyjna mogła działać na międzynarodowych wodach. Oczywiście takie sytuacje wywołują naciski opinii publicznej danego kraju, ale załoga statku zgodnie z obowiązującym prawem nie dokonała niczego wbrew niemu. Świadectwo rejestracji danego statki determinuje banderę pod jaka on pływa oraz prawo jakiemu podlega. Jest to dokument dający pozwolenie danego kraju, aby jednostka pływająca pływała pod jego flagą i podlegała lokalnemu prawu. Armator statków płaci za to świadectwo stałą roczną opłatę, jest to rodzaj podatku. Często spotyka się statki należące do przedsiębiorstwa z kraju X pływające pod banderą Y. Dzieje się tak z powodu różnych cen tych opłat i lokalnych uwarunkowań prawnych.
Zgodnie z tymi przepisami statek na którym uprawiane były by konopie musiał by pływać ze świadectwem rejestracji i banderą pochodząca z kraju gdzie uprawa konopi jest legalna lub chociażby dozwolona. Niestety bardzo trudno znaleźć takie kraje. W Indiach uprawa konopi jest dozwolona, ale tylko w niektórych regionach. Indyjski rząd oficjalnie zaprzecza że takie uprawy istnieją, chociaż uprawia się tam konopie na wielką salę. Holenderska polityka tolerancji kończy się na niekaraniu uprawy do pięciu roślin, jednak zgodnie ze stanem prawnym jest i tam ona nielegalna. Kilka południowo amerykańskich krajów jest tolerancyjna w sprawie konopi jak na przykład: Argentyna, Kolumbia, Peru, Urugwaj czy Wenezuela, gdzie posiadanie małych ilości konopi jest dozwolone. Jednak nie ma żadnego kraju na ziemi, gdzie uprawa konopi była by oficjalnie dozwolona przepisami prawa. Rozpatrzmy jednak sytuację co by się stało kiedy statek pływał by bez żadnego certyfikatu i bandery. Jednostka taka w teorii nie podlegała by żadnym przepisom prawnym z wyjątkiem prawa morskiego. Statek taki nie miał by tez ochrony z żadnego państwa na świecie. Zero obowiązków, ale także zero praw i ochrony. Jednostka taka była by łakomym kaskiem dla istniejących jeszcze band piratów lub co gorsze każde państwo mogło by interweniować na takim statku bez żadnych konsekwencji, czy konieczności uzyskiwania jakichkolwiek pozwoleń czy nakazów. Mocarstwa takie jak Rosja, USA czy Chiny mogły by ją z łatwością przeprowadzić w każdym zakątku kuli ziemskiej.

Carlos i jego joint-łódka
Oczywiście można skorzystać z usług państw mniej stabilnych politycznie, których przywódcy za łapówkę odpowiedniej wysokości są wstanie przymknąć oko na wszystko. Kraje jak Północna Korea czy Wenezuela jest znana z tego, że niewielka wagę przykładają do respektowania międzynarodowych uregulowań prawnych. Niekiedy zmieniają one swoje prawo tylko po to, aby prowokować nim inne państwa.
Chcąc przyjrzeć się temu z bliska spotkaliśmy się z Wenezuelczykiem Carlosem, który zdecydował się kupić statek w celu uprawy konopi. Zawarł on prywatna umowę z prezydentem Hogo Chavez’em, że może swobodnie uprawiać konopie na statku pływającym pod banderą Wenezuelską, jeżeli tylko będzie się trzymał blisko wybrzeży USA. Chavez dał na to przyzwolenie ponieważ od wielu lat toczy prywatna wojnę ze Stanami Zjednoczonymi. Tak więc Carlos może uprawiać spokojnie konopie na swoim statku. Jednak marynarka wojenna i służby celne USA mają baczne oko na statek Carlosa. Przez to nawet jeden gram marihuany nie może opuścić jego pokładu. Marynarka ma oczywiście pozwolenie na interwencję w razie najmniejszego podejrzenia o przemyt marihuany do USA.
Carlos znalazł rozwiązanie i na tak niekorzystny dla siebie stan rzeczy. Jeżeli marihuana nie może być wysyłana do USA, to w takim razie USA musi przyjść po marihuanę. Carlos przeprowadził gruntowna przebudowę swojego statku, zbudował lądowisko dla helikopterów, aby jego klienci mogli wygodnie do niego przybywać. Na joint-statku znalazł się także bar, sala kinowa i bezcłowe kasyno, wszystko to, aby uprzyjemnić gościom pobyt na jego pokładzie. Dla gości chcących zostać dłużej zbudował niewielki, ale luksusowy hotelik, gdzie mogą swobodnie odespać trudy zabawy poprzedniej nocy. Załóżmy, że mieszkasz w Nowym Jorku i masz dobry nastrój – nachodzi cie chętka na dobre palenie. Wystarczy kilkadziesiąt minut helikopterem lub szybką łodzią motorową i już możesz legalnie rozkoszować się najlepszym paleniem. Wszyscy goście są przeszukiwani bardzo dokładnie przed opuszczeniem statku, aby uniemożliwić im ich wywóz, a co za tym idzie pretekst dla władz do interwencji. W razie wywozu najmniejszej ilości konopi marynarka wojenna USA określiła by to mianem przemytu i aresztowała cały statek.
Oczywiście firma Carlosa nie będzie działała w nieskończoność wykorzystując tą lukę prawną. Wcześniej czy później media wywołają tak silną presje na władze, że te nawet wbrew prawu międzynarodowemu (co jest szczególnie bliskie USA) zamkną statek Carlosa. Jeżeli nie zrobi tego USA to sama Wenezuela po presją międzynarodowej opinii publicznej wcześniej czy później zamknie statek.
Badania naukowe
Po jakimś czasie Carlos postanowił zerwać swoje związki z prezydentem Wenezueli. Wpadł na nowy pomysł, że jego nową wymówka będą uprawy konopi w celu badań naukowych. Japończycy od lat stosują ten wyjątek w prawie morskim, aby wbrew międzynarodowej ochronie polować na zagrożone wyginięciem wieloryby. Chcąc zrealizować swój pomysł zawarł układ z Greenpeace, i dzięki ich organizacji będzie mógł uprawiać konopie w celach badań naukowych na statku należącym do nich. Cele badań zostały wyznaczone bardzo abstrakcyjnie. Podobnie jak to się ma przy polowaniu na wieloryby ekspery-

Na trzcinach podobnej konstrukcji na Uros zbudowane były całe wsie.

Pływające wyspy podobne do Uros są idealnymi miejscami dla hodowców takich jak Carlos. Za pomocą lin wyspa może być zaholowana niemal wszędzie.
menty badań – rośliny – po ich zakończeniu nie są wyrzucane, ale spożytkowane w innym, bardziej komercyjnym celu.
Zaopatrzenie i nawozy zostały załadowane na statek na starek Carlosa, a on sam udał się w rejs ku wybrzeżom Japonii, gdzie zacumował w okolicach Tokio. Do tego momentu nie uprawiał on konopi na statku i płynął pod banderą kraju zezwalającego na posiadanie niewielkich ilości konopi. Greenpeace małymi partiami dostarczyła krzaki konopi na statek Carlosa, tak wiec on sam nie lamał żadnych przepisów prawa. Jako, że pobyt na jego statku oferuje wszystkie możliwe wygody nie ma on potrzeby sprzedawania swojego zioła poza burty swojego joint-statku. Dzięki układowi z ekologami nazwa Greenpeace nabrała zupełnie nowego znaczenia.
Powodem dlaczego Greenpeace weszła w tak ryzykowny układ z Carlosem jest chęć sprowokowania Japonii do interwencji na statku. Miało by to obnażyć konformizm rządu Japonii tolerującego „badania” nad wielorybami umożliwiającymi ich masową eksterminację, a jednocześnie zwalczającego „badania” nad konopiami u granic swoich terytoriów. Carlos zarobił spora sumkę na tym interesie, ponieważ marihuana w Japonii ma o wiele wyższe ceny niż w Europie czy USA. Policja z Tokio podaje, że rynkowa cena jednego grama marihuany na ulicach Tokio wacha się w granicach 55 euro! Oczywiście spory procent jego zysków trafiło na konta Greenpeace. Jak wszystko co dobre i ten projekt Carlosa po jakimś czasie stracił rację bytu. Carlos chcąc nie chcąc, musiał zacząć rozglądać się za innymi możliwościami legalnej uprawy konopi.
Wyspa
Po pewnym czasie nie było już dosłownie żadnej możliwości zaopatrywania statku Carlosa nawet w podstawowe zapasy, postanowił się on rozejrzeć za wyspą. Jedyny ale najważniejszy problem jaki wiązał się ze wszystkimi wyspami na Ziemi to to, że wszystkie z nich leżą w granicach jakiś państw. Jeżeli żadne z nich nie wyraża zgody na legalną uprawę marihuany, to atrakcyjność wysp jako idealnego miejsca do uprawy drastycznie spada. Po prostu nie ma na ziemi, żadnej wyspy leżącej na międzynarodowych wodach.
Jedynym rozwiązaniem dla Carlosa było zbudowanie własnej wyspy. Sztuczne wyspy to twór inżynierów istniejący już w świecie rzeczywistym. Znanymi przykładami sztucznych wysp są: Flevoland w Holandii, Lotnisko Kansai w Japonii, czy też najsłynniejsza wyspa-palma z Dubaju. Żeby podlegać tylko prawu morskiemu wyspa taka musi znajdować się z daleka od wybrzeża, a więc jej budowa będzie bardzo kosztowna. Trudno bowiem „napylić” wyspę na środku morza sypiąc do niego piasek jak to zrobili inżynierowie z Dubaju. Konieczne są jeszcze falochrony i umocnienia, niezbędne aby zapobiec ponownemu rozmyciu się wyspy w odmętach oceanu.
Dlatego właśnie budowa pływającej wyspy okazała się kusząca alternatywą. Pierwsza pływająca wyspa została zbudowana przez Azteków i nazwana Uros. Była zbudowana z bali słomy pokrytej warstwą ziemi, na której rosły rośliny, a nawet znajdowały się całe wsie. Wielką zaletą takiej konstrukcji jest to, że roślin nie trzeba nawadniać, ponieważ pobierają wodę od dołu. Wadą słomianej konstrukcji jest jej powolne gnicie. Bele słomy muszą być wymieniane regularnie. Taka pływająca wyspa jest dobrym rozwiązaniem dla uprawy partyzanckiej na wodach słodkich.
Zanim jeszcze Carlos wyruszył na morza i oceany swoim joint-statkiem wykorzystywał pływające maty z trzciny do uprawy konopi na pływającej wyspie po środku jeziora. Połączone bele trzciny pokryte były mieszanina ziemi i nawozu krowiego. Na tej sztucznej wyspie zasadził on Meksykańskie i Kolumbijskie odmiany zioła. Na obrzeżu swojej pływającej wyspy zostawił on pas dziko rosnących trzcin, które idealnie kamuflowały rosnące wewnątrz konopie.
Chcąc zapewnić swojej wyspie i uprawom jak największe bezpieczeństwo Carlos zakotwiczył ją z dala od brzegów w wielkiej zatoce pewnego jeziora. Dzięki izolacji i stosunkowo niewielkim rozmiarom uniknął on nieproszonych wizyt wścibskich gości na łodziach. Kiedy Carlos chce dostać się na wyspę luzuje liny i ściąga wyspę do dyskretnej zatoczki. Pływająca wyspa to idealne rozwiązanie dla upraw partyzanckich. Carlos szukał jednak czegoś na większą skalę, chciał uprawiać konopie legalnie i sprzedawać je na rynkach całego świata.
Wykorzystanie konstrukcji trzcinowej na otwartym morzu nie jest dobrym pomysłem. Konopie nie mogą rosnąć bez dostępu słodkiej wody, a konstrukcja wyspy z trzciny nie jest na tyle trwała i wytrzymała, aby mogła oprzeć się niszczycielskiej sile fal. Nie wiele jest pływających wysp na ziemi, które przetrwały z zadowalającym skutkiem dłuższy czas. Carlos jednak zasięgnął rady u źródła i zapożyczył konstrukcje pływającej wyspy od Richie Sowa, który do jej konstrukcji wykorzystał puste plastikowe butelki spięte w całość siecią rybacką. Na konstrukcji z butelek zbudowana jest platforma z bambusa wypełniona ziemią. Obecnie na wyspie rosną rośliny zapewniające jedzenie dla jej mieszkańca. Na swej wyspie Richie wybudował on chatę i ma nawet pralkę czerpiącą energie do swego działania z fal morskich. Nie mieszka on na niej sam, oprócz niego mieszka tam jeszcze: pies, dwa koty, dwa kurczaki i kaczka. Budowa takiej właśnie pływającej wyspy z butelek bardzo kusiła Carlosa, nie był on jednak pewny wytrzymałości konstrukcji Richiego, ponieważ jego wyspa znajdowała się wprawdzie na morzu, ale tuż przy ujściu rzeki, gdzie jak wiadomo fale są dużo mniejsze niż na otwartym morzu.


Platforma wiertnicza
Carlos jest za sprytny, aby uprawiać na pływającej wyspie, która nie pływa. Nieco zniechęcony zainteresował się ostatnia możliwą opcją. Zakupił on starą platformę wiertniczą. Przez Internet można kupić używane platformy wiertnicze za dosłownie „głupie” kilka milionów dolarów. Z zysków zarobionej dzięki swojej joint-łodzi bez problemów mógł on sobie pozwolić na taką inwestycję. Wielką zaletą platformy wiertniczej jest jej mobilność, co umożliwia przetransportowanie jej w niemal dowolny zakątek kuli ziemskiej.
W międzynarodowym prawie morskim jest przepis mówiący, że zgodę na lokowanie platform wydobywczych i prawa wydobycia w obrębie SSE wydaje odpowiednie państwo do którego należy dana strefa SSE. Oznacza to, że Carlos nie może postawić swojej platformy na strefie SSE żadnego z istniejących państw. Jak możecie zobaczyć sami na mapach poza Stefami SSE jest wystarczająca ilość miejsca, aby ulokować ja gdziekolwiek indziej. Platforma Carlosa została zacumowana na oceanie w okolicach Filipin, ale Carlos zdecydował się na zacumowanie jej tuż poza SSE należącym do Japonii. Dzieki swojemu położeniu platforma Carlosa nie podlegała jurysdykcji żadnego z państw. Carlos musiał dostosować się tylko do międzynarodowego prawa morskiego. Carlos dostał szanse na stworzenie własnego mini państwa.
Zgodnie z zasadami prawa międzynarodowego, aby jego platforma wiertnicza mogła zostać uznana za niepodległe państwo musiał by zostać uznana przez inne istniejące już państwa. To jednak prawdopodobnie nigdy nie nastąpi ponieważ po pierwsze Carlos się o to nie stara, a po drugie nie to jest jego głównym celem.
Platforma Carlosa nie jest jedyną platformą uzurpującą sobie samozwańczy status mikro-państwa. Najbardziej znaną patformą-państwem jest Sealand (morze Północne) na której od lat żyje mikro-naród. Jej histora pisana jest od roku 1968 kiedy to jej mieszkańcy skutecznie odparli najazd marynarki wojennej z Wielkiej Brytanii, po tym jak jej właściciel i samozwańczy Książę Bates zaczął strzelać z broni do przepływających w pobliżu statków. Marynarka UK nigdy więcej nie podjęła próby jej przejęcia. W 1978 roku grupa uzbrojonych Holendrów i Niemców okupowała platformę porywając syna Księcia. Książę Bates wraz ze sprzymierzeńcami wkrótce potem odbili platformę i więzili przez wiele dni Niemców jako „jeńców wojennych”.
Chcąc być jak najbezpieczniejszy Carlos musiał zminimalizować zainteresowanie mediów do minimum i przygotować się na odparcie różnych ataków na swoje mikro-państwo. Jeśli mu to wyjdzie będzie miał znowu zaopatrzenie w zioło dla swojej joint-łódki.
Teraz było by naprawdę wspaniale jeśli Carlos istniał by naprawdę…