5 minute read

Gry

Castlevania: Lords of Shadow

W przeciągu kilku miesięcy od wydania Castlevania: Harmony of Despair w usługach sieciowych Sony i Microsoftu, na sklepowe półki zawitała kolejna gra z serii Castlevania, o podtytule Lords of Shadow. Rzecz jest o tyle dziwna, że najnowsze dzieło MercurySteam ma tak naprawdę - poza tytułem - niewiele wspólnego z dotychczasowym dorobkiem tej serii. Poza tym produkcje gry powierzono stosunkowo niedoświadczonej ekipie, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, iż dostaniemy w najlepszym wypadku średniaka bazującego na znanej marce. Na szczęście moje obawy w stosunku do jakości finalnego produktu okazały się całkowicie bezpodstawne, bowiem Castlevania: Lords of Shadow to gra, której nie warto przegapić.

Nowa gra pod stara nazwą

W przeciwieństwie do klasycznych gier z tej serii zmian jest dużo - począwszy od środowiska (slasher w konwencji 3D) poprzez uniwersum i historię, a kończąc na głównym bohaterze. Nie należy jednak wychodzić z założenia, że tytuł zrywa całkowicie ze swoimi korzeniami, on jedynie bardzo luźno się ich trzyma. O prawdziwości moich słów przekonają się co wnikliwsi fani wampirzej sagi, dla których wyłapywanie fabularnych smaczków już samo w sobie jest niezłą zabawą. Castlevania: Lords of Shadow w idealny sposób łączy elementy platformowe, walkę i rozwiązywanie zagadek logicznych, a wszystko to okraszone jest epicką historią i podane nam w przepięknej oprawie graficznej.

Dla żony i miłości

Produkcja hiszpańskiego studia przenosi nas do mrocznego okresu 1047 roku, w grze wcielamy się w jednego z przedstawicieli rodu Belmontów o imieniu Gabriel. Należy on do elitarnego Bractwa Światła, które ma za zadanie chronić niewinnych ludzi przed mrocznymi istotami. Jednakże cała misja Gabriela nie ogranicza się jedynie do wykonania tego zadnia, bowiem w grę wchodzi również wątek miłosny - luba naszego bohatera została brutalnie zamordowana, a jedynym sposobem na przywrócenie jej życia jest zdobycie trzech części Boskiej Maski. Aby to uczynić nasz protagonista musi uporać się z trzema Lordami Mroku zamieszkującymi różne krainy.

Scenariusz nie koncentruje się jedynie na wątku miłosnym, gdyż Gabriel przez całą rozgrywkę jest rozdarty, a cel jego działania często niezrozumiały, z jednej strony chcę wspomóc bractwo w walce ze złymi siłami, a z drugiej pragnie wskrzesić Marie. Główny bohater niestety nie zapadł mi w pamięci (nie ma w sobie tego czegoś, co wyróżniałoby go na tle innych herosów), w przeciwieństwie do postaci drugoplanowych, głównie za sprawą ich oryginalności i barwności.

Zabójczy krucyfiks

Twórcy przygotowali do naszej dyspozycji 12 plansz, podzielonych odpowiednio na mniejsze fragmenty. Wśród nich przyjdzie nam zwiedzić naprawdę interesujące lokacje jak leśne ruiny, zrujnowane wioski, cmentarzyska, gotyckie zamki czy nawet przedsionek piekieł. Główną bronią w grze jest zawieszony na łańcuchu Bojowy Krzyż, którym niczym biczem łoimy hordy napotkanych oponentów. W trakcie gry zyskuje on nowe możliwości, niestety mają one raczej zastosowanie przy zagadkach niźli w walce. Oprócz dwóch podstawowych ciosów – szybki i silny, możemy również skakać oraz unikać i blokować ciosy, czyli nie ma tu niczego, co mogłoby nas jakoś specjalnie zaskoczyć. Oczywiście te umiejętności można łączyć w efektowne combosy, wyjątkowo zabójcze dla naszych wrogów. Oprócz tego da się wykorzystywać w walce zarówno otoczenie, jak i przedmioty pozostawiane przez przeciwników. Dodatkowo występują sekwencje QTE, które często sprowadzają się do naciskania jednego klawisza i są swoistym wytchnieniem od eliminacji kolejnych zastępów przeciwników.

Nie zabrakło też magii, którą można podzielić na jasną lub ciemną. Ta pierwsza pozwala na regeneracje zdrowia, natomiast druga zwiększa siłę zadawanych obrażeń. Warto dodać, że za zdobyte podczas gry punkty doświadczenia możemy pozwolić sobie na zakup dodatkowych umiejętności, co sprawia, że liczba opcji ofensywnych rośnie do pokaźnych rozmiarów, toteż każdy może dostosować styl walki do osobistych upodobań i preferencji.

Oldschool jak się patrzy

W kwestii różnorodności wrogów najnowsza Castlevania potrafi zaskoczyć, rzecz jasna pozytywnie. W trakcie gry na swojej drodze napotkamy przeróżne maszkary, o dziwo nawet w ostatnich etapach uświadczymy nowych przeciwników, toteż gra pod tym względem powinna zadowolić nawet największych malkontentów. Każdy typ wroga wymaga od nas obrania innej taktyki oraz zmusza do koncentracji, a nawet rozważnego planowania każdego ciosu, gdyż przeciwników na ekranie jest często wielu jednocześnie.

Jeszcze większym refleksem i sprytem trzeba wykazać się przy okazji walk z bossami, więc nie ma tu mowy o bezmyślnym katowaniu jednego przycisku na padzie. Złotym środkiem okazuje się być znalezienie słabych punktów naszego oponenta, co najpewniej uda się nam po kilku przegranych pojedynkach. Nawet z dobrze rozwiniętym bohaterem musimy wykazać się odpowiednią zręcznością, można by się pokusić o stwierdzenie, że Castlevania: Lords of Shadow w pewien sposób „znęca się” nad casualami, choć przesadnie trudna nie jest. Sądzę, że najbardziej przypadnie do gustu tym, którzy tęsknią za oldschoolem.

Castlevania: Lords of Shadow jest dla mnie bardzo dużym zaskoczeniem, bo aż tak dobrej gry szczerze mówiąc się nie spodziewałem.

Kamera kontra Gabriel

Poza potyczkami z wrogami czekają nas mniej lub bardziej skomplikowane zagadki oraz dużo elementów platformowych, takich jak wspinanie się po skałach czy bujanie się na łańcuchu celem przedostania się na drugą stronę urwiska. Owe – zgoła banalne - czynności potrafią czasem dać nam się we znaki, a to za sprawą słabej pracy kamery. Nie możemy zmieniać jej położenia, więc ma ona często tendencje do złego przedstawiania akcji, co z kolei przyczynia się niekiedy do naszej śmierci. Na szczęście przypadkowa śmierć nie frustruje i nie zmusza nas do powtarzania ostatnich 15 minut z rozgrywki jak to bywa w przypadku innych produkcji, gdyż punkty kontrolne rozmieszczono bardzo mądrzę.

Niesamowite scenerie

kunsztem desingerów, którzy świetnie zaprojektowali lokacje, które przyjdzie nam zwiedzić w trakcie gry - są one na tyle zróżnicowane, że ani na chwilę nie wieje nudą. Niejednokrotnie zdarzyło mi się, że zamiast posuwać akcje do przodu, zatrzymywałem się na dłuższą chwilę i delektowałem się miejscówką. Trudno było mi oderwać oczy od serwowanych przez grę widoków, a lepszej rekomendacji chyba nie trzeba. Pewną bolączką okazały się być spadki płynności animacji, bowiem gra nie radzi sobie z utrzymaniem stałych 30 klatek na sekundę. Na szczęście są one na tyle rzadkie, że nie umniejszają przyjemności płynącej z zabawy.

Napomknę jeszcze o oprawie audio, która doskonale wpasowuje się w klimat gry. Dodam, że za ścieżkę dźwiękową odpowiada hiszpański kompozytor Oscar Araujo, a w grze głosy podłożyli m.in. Robert Carlyle i Sir Patrick Stewart. Nie mam w zasadzie się do czego przyczepić, gdyż wszystko wypadło bardzo sugestywnie i przekonywującą.

Godny rywal dla Kratosa

Castlevania: Lords of Shadow jest dla mnie bardzo dużym zaskoczeniem, bo aż tak dobrej gry szczerze mówiąc się nie spodziewałem. Reasumując, otrzymaliśmy kawał solidnego slashera z bardzo dobrze zaprojektowanymi poziomami i wciągającym gameplayem, który bierze wszystko to co najlepsze w gatunku, a do tego dorzuca własne pomysły od siebie. Gdyby jeszcze twórcy popracowali nad pewnymi błędami, to mielibyśmy do czynienia z rewelacyjnym slasherem, ale chyba za dużo oczekuję.

Mimo to, w moim osobistym rankingu najnowsze dzieło MercurySteam plasuje się na równi z trzecią odsłoną przygód Kratosa. W Lords of Shadow znajdziecie wszystko to, czego można oczekiwać od wysokobudżetowego slashera, więc możecie być pewni, że nie będziecie żałowali kupna. Chciałbym, żeby producenci gier częściej robili mi takie niespodzianki!

This article is from: