
12 minute read
WANDA DUSIA STAŃCZAK – sonet
Wanda Dusia Stańczak
JESTEM…
Advertisement
Kiedyś pewność w mych myślach że „zawsze” że „nigdy” wagą słów wyznaczała że uczciwie gramy wiara cuda czyniła nakreślając ramy a młodzieńcze zapały na chwilę nie stygły
życie znak zapytania ustawiło w rzędzie i padł filar przekonań jak klocki domina ja dojrzała kobieta nie tamta dziewczyna inne myśli przewodnie rzeczywistość przędzie
do niedawna wierzyłam że czarne to czarne lecz dostrzegłam odpryski półcienie szarości może warto powtórzyć myśl za Kartezjuszem
gdy czerń mi rozświetliły rozsądku latarnie skutecznie wyzwalając z przemyśleń młodości że ja jestem bo myślę nie jestem bo muszę


ANJA CHOLUY
Psychotraumatolog. Fotograf. Kreatorka obrazu. Od 15 lat zajmuje się psychologią wizerunku. Pracuje z autorami, aktorami, ludźmi tworzącymi międzynarodowe marki premium i rodzime firmy. Tworzy ich spójne obrazy, między innymi poprzez profesjonalną fotografię. Łączy w całość to, co wewnątrz człowieka, z jego światem zewnętrznym. Identyfikuje i dowartościowuje ich autentyzm i indywidualizm. Od ośmiu lat uczy kobiety ze świata biznesu, jak odnaleźć się w swoim zawodowym wizerunku, nie tracąc kobiecej tożsamości. Właścicielka Human Mind Center. Minimalistka.





1 2 k o b i e t
Czego potrzebuje twoja kobieca dusza



Zacznijmy ab ovo, czyli od pierwszej fotografii.
Co było dla Ciebie ważniejsze – narzędzie, które chciałaś sprawdzić czy obiekt, który miałaś zarejestrować, uwiecznić? O ile pamiętasz jeszcze ten moment.
Tak, pamiętam dokładnie! Od zawsze podziwiam świat, a jeszcze bardziej podziwiam ludzi. Jestem ich ciekawa. Od zawsze szukam czegoś w człowieku. I najczęściej to znajduję. Narzędzie – zrządzeniem losu – wpadło mi w ręce później. Gdy chwyciłam swój pierwszy aparat fotograficzny, taki półprofesjonalny, uświadomiłam sobie, że dzięki niemu wreszcie będę mogła pokazać, jak ja widzę rzeczywistość, i przepuszczę przez niego całą swoją obserwację świata. A jak już złapałam, to nie puściłam.
Zawsze fotografowałaś ludzi?
Zawsze to był detal. I w naturze, i w architekturze, i w człowieku, a także w pracy, jaką ten człowiek wykonuje, bo w fotografii pokazuję też, jak ludzie rozwijają się zawodowo. Wbrew pozorom im mniej się pokaże, tym więcej można odczytać. Detal jest bardziej intrygujący. Odbiorca chce się zagłębić w takie zdjęcie, chce je dalej odkrywać. Gdy fotografujesz postać od góry do dołu, znika czar.
Siła detalu to Twoje odkrycie?
Pokazywanie świata przez detal jest wpisane w moje DNA. Tak jak minimalizm, czysta forma. Nie interesuje mnie nic, co jest oczywiste. Doszukuję się głębi, drugiego dna.



Jaka jest geneza projektu „12 Kobiet”?
Wymyśliłam go ponad 2 lata temu, ale przyszła pandemia i zburzyła moje plany. Postanowiłam przeczekać. A 24 lutego 2022 roku przyszła wojna. Dotarło do mnie, że nie można odkładać życia na później. „Robię to!” – zdecydowałam wreszcie.
Przez wiele lat przyglądałam się kobietom świetnie funkcjonującym w biznesie – zajmującym eksponowane stanowiska, odnoszącym sukcesy, spełnionym, dynamicznym, które jednocześnie chowają swoją kobiecość albo wręcz już jej nie rozpoznają. Mam tu na myśli styl i postawę w miejscu pracy. Pomyślałam, że to jest ogromna strata. Potencjał, jaki tkwi w kobiecości, po prostu się marnuje, ponieważ my go świadomie kasujemy.
W świecie biznesu nierzadko automatycznie przyjmujemy wzorce stworzone przez mężczyzn.
Tak. Ja miałam na to wewnętrzną niezgodę. Tym bardziej, że na planie zdjęciowym spotykałam na pozór kostyczne, chłodne bizneswoman, które w trakcie sesji okazywały się ciepłe, serdeczne, hojne. Dotarło do mnie, że one w ogóle nie myślą o swojej kobiecości jako atucie czy wartości. Mało tego, odnosiłam wrażenie, że ona im przeszkadza. W męskim świecie kryją się z nią, by się dopasować. I gdybyśmy się jeszcze dobrze czuły z tym chowaniem własnej natury po kieszeniach. Ale wcale nie! Jesteśmy tym zmęczone. W skrytości serca marzymy, by ktoś nas w czymś wyręczył. Mało tego, zaczęłam rozmawiać z mężczyznami na ten temat i okazało się, że oni tęsknią za kobiecością w nas. Nasza „męskość” ich dezorientuje, nie wiedzą, jak z nami postępować. „Wszystko sama” i „wszystko najlepiej” – ja też należałam do gatunku niezależnych, samodzielnych, samowystarczalnych. Aż zobaczyłam, że potrzeba wyciągnięcia kobiecości na zewnątrz daje o sobie znać po dwóch stronach.
To niczym wejście na ścieżkę ulgi.
Dzięki idei tego projektu i pracy na planie zdjęciowym wszystkie wypuściłyśmy powietrze z napiętych ciał, uwalniając to, co jest bliskie naszej kobiecej naturze – siłę i słabość, determinację i odpuszczenie. Miałam poczucie, że wszystkim nam daje to mnóstwo radości. Całkowicie się z tym utożsamiłyśmy. W projekcie wzięły udział kobiety w różnym wieku. Najmłodsza – Matylda, modelka, miała 16 lat. Najstarsza była po sześćdziesiątce. Mój przekaz był taki, żeby kobiety, niezależnie od wieku, zaczęły żyć pełnią swoich możliwości, a te młode nie poszły w kierunku sztuczności, nieprawdziwości, ulegania trendom, które zniekształcają je fizycznie i psychicznie. Tak, mam tu na myśli nieumiejętnie stosowaną medycynę estetyczną. Zależało nam na tym, żeby przez ten projekt powiedzieć: „Ja nie muszę nikogo udawać. Botoks jest OK tylko w wolności, nie pod obyczajowym przymusem. Nie boję się być tym, kim chcę być. Pozwalam sobie na słabość, niepewność, pozwalam sobie na niewiedzę, na bezradność. Nie udaję superhero”.
Masz poczucie, że Ci się to udało?
Skalę chyba osiągnęłam za małą. Marzy mi się wielka społeczna dyskusja na ten temat. By dopełnić swój komunikat do świata, zamierzam stworzyć drugą odnogę tego projektu – portrety dwunastu mężczyzn.
Oni także potrzebują uwagi, obiektywu skierowanego na siebie?
Kobiety muszą usłyszeć męski głos. My się wspieramy, coachujemy. Istnieją grupy wsparcia, społeczne i biznesowe. A oni znaleźli się na marginesie naszego zainteresowania. Wpadłyśmy w samozatrzask. Chcemy być samostanowiące i to jest ważne, ale często zacieramy różnice pomiędzy korzystnym samorozwojem a zapomnieniem, kim jesteśmy, dokąd zmierzamy, czego potrzebuje nasza kobieca dusza.
Zapędzone w roli supermenki odbieramy mężczyznom możliwość adoracji, zaopiekowania się nami, a przecież też to kochamy.
Zmierzasz do tego, żeby przedstawić męskie spojrzenie na kobiecość czy męskie spojrzenie na męskość?
I to, i to.
Co takiego robisz z kobietami na planie, że odpuszczają kontrolę?
Nie przebieram ich, nie ustawiam. Dyskretnie reżyseruję. Daję im być sobą.
Trudno być sobą przed obiektywem?
Osobom nieobytym z mediami – trudno. One potrzebują więcej czasu, żeby się otworzyć. Na planie jesteś odsłonięta. Stoisz przed człowiekiem z wielką czarną tubą wycelowaną prosto w ciebie. Nie widzisz się. A w dobie selfie wszyscy się widzą i kontrolują sytuację. Dlatego podczas sesji zawsze toczy się rozmowa, wzbogacająca obie strony, co podkreślam. Jest dużo emocji. I jednocześnie odbywa się proces psychoterapeutyczny poprzez pracę z ciałem. W efekcie wytwarza się intymny kontakt. Ja kocham ludzi. Gdy mam do czynienia z istotą tak ciekawą jak kobieta i ona mi ufa, czuję się szczęśliwa. I to widać chyba. Wtedy magia tworzy się sama. Puszcza napięcie w ciele, bo nie ma strachu o to, czy dobrze wyglądam.
Ty umiesz zadbać, by dobrze wyglądała. Wydobywasz ze swojej bohaterki to, co najlepsze. Nie jesteś beznamiętnym komercyjnym fotografem. Ale powiedz, jak ewoluował Twój styl fotografowania?
Od zawsze kochałam mało skomplikowane formy, przyjazne, spokojne, naturalne kolory – takie nude. Od początku wiedziałam, że chcę fotografować w prostym, surowym stylu. Wcześnie byłam zdefiniowana. I niech to nie zabrzmi, jakbym była butna. Długo mieszkałam w Skandynawii, co z pewnością miało wpływ na moje estetyczne wybory. Surowość formy czy nawet środowiska do fotografowania na pewno wzięłam stamtąd. I nigdy nie szłam na kompromisy. Nie zmuszałam się do robienia rzeczy, których nie czułam. Moi klienci mieli jasno sprecyzowany obraz tego, czego mogą się spodziewać, nie zakładali, że „ta pani zrobi wszystko, co ja powiem”. Wniosek – w życiu zawodowym prowadziła mnie kobieca intuicja. Chociaż zdarzały się skręty, ale w małe uliczki. (śmiech)
O, ciekawe…
Pracując w kręgu medycyny estetycznej, gdzie notabene spotykam wspaniałe kobiety, usłyszałam raz, że jestem jedyną „tak niezrobioną” osobą w tym środowisku: „O matko, Aneczko, nie sądziłam, że problem jest aż tak głęboki”. (śmiech) A ja marszczę czoło, robiąc zdjęcia. I rzeczywiście miałam zmarszczki. Zrobiłam zabieg, który okazał się za mocny i całkowicie zmienił moją twarz. Skończyło się tym, że rozgrzewałam suszarką czoło, by efekty botoksu jak najszybciej zniknęły. Nie neguję i nie odrzucam wszystkiego. Dbam o siebie, ale wtedy czułam, jakbym się za kogoś przebrała, jakbym naruszyła swoją tożsamość. Odchorowałam to.
Czym się karmiłaś, tworząc swój styl w fotografii? Miałaś swoich mistrzów?

Fascynował mnie czeski fotografik Jan Saudek, który fotografował kobiety dalekie od klasycznego ideału piękna na tle brudnych, odrapanych, betonowych ścian. Wysłałam mu swoje zdjęcia i odpisał! To było dawno, gdy stawiałam w fotografii pierwsze kroki. Drugi mój mistrz to Peter Lindbergh. Niedawno pojechałam do Turynu podziwiać jego prace, na wystawę, którą przygotowywał dwa lata. Niestety nie doczekał inauguracji. Lindbergh działał w branży modowej, ale dla niego najważniejsza była kobieta, a nie produkt, który miała reklamować. Fotografował w surowy, czysty sposób. Był moją wielką inspiracją.
Chcę fotografować w prostym, surowym stylu
Pamiętam, jak kiedyś usłyszałam od pewnej instagramerki: „Wiesz, te Twoje zdjęcia są takie smutne, chropowate, zmarszczki widać”. Miałam świadomość, że Instagram lubi kwiatuszki, puszki, piórka, baloniki – kolorowo, różowo. Żachnęłam się jednak: „Jeszcze się doczekam swoich czasów”.
To jest wyzwalająca wierność sobie. Ale trzeba mieć odwagę, żeby iść za sobą.
Tak samo jest z naszą kobiecością. Jeżeli ja lubię przepastne swetry i nie lubię się malować, i chodzę w kucyku, to niech ja sobie tak chodzę! Wiesz, ile ja takich pięknych kobiet spotkałam?! Ale jeżeli wolę szpilki i ołówkowe spódnice, to nich ja sobie tak chodzę! Przyzwolenie na wolność wyboru tworzy świat wspaniały, bo różnorodny.
Jak to się stało, że Norwegia stała się tak silnym bodźcem w Twoim życiu?
Po studiach wyprzedałam to, czego się wówczas dorobiłam, i pojechałam w świat za miłością mojego życia. Ale nie od razu pokochałam ten kraj. Jadąc do Oslo, byłam przekonana, że jadę do tętniącej życiem stolicy, nowoczesnej metropolii. A zastałam miasto żyjące w rytmie slow life. Niedaleko od centrum odnosisz wrażenie, że wyjechałaś na wieś. Zdarza się, że jedziesz autem i nie widzisz człowieka przez 5 minut. Byłam młoda, oczekiwałam czegoś innego i przeżyłam poznawczy szok. Chciałam wracać. Kupiłam bilet powrotny. Już jechałam na lotnisko. W ostatnim momencie zmieniłam zdanie. To była terapia szokowa. Szybkie, pełne bodźców warszawskie życie zastąpiłam klimatem zen. Z czasem przyswoiłam sobie norweskie holistyczne podejście do życia.
Żyjesz równolegle w dwóch światach?
Kiedyś mówiłam, że żyję w rozkroku, a teraz – że żyję w pięknej synergii. To bardzo wzbogaca. Eksploruję Norwegię i przenoszę stamtąd, co zdołam, na grunt polski. Podoba mi się tamtejsze umiłowanie i poszanowanie natury, spójność, bo charakter Norwegów jest wszędzie, w każdej dziedzinie życia.
U Ciebie też. Nawet w tkaninach, którymi się otulasz czy w wystroju wnętrz.
Hołduję minimalizmowi i to niewątpliwie ma skandynawski rodowód. Imponuje mi to, że Norwegowie tworząc swoje domostwa, respektują to, co natura wcześniej stworzyła w danym miejscu. Nie wycinają starych drzew, nie usuwają kamieni. Nie forsują swoich wizji, a dopasowują się do czegoś, co było tam przed nimi. To też przełożyłam na życie. Wiem, że nie zawsze to, co chcę przeforsować, jest dobre. Nauczyłam się korzystać z mądrości innych ludzi. Z otwartością i pokorą mielę sobie to w głowie i potem okazuje się, że ich rozwiązania są lepsze.
Chociaż ego nas zwodzi na manowce.
Ono jest potrzebne, żebyśmy mogli określić swoją pozycję w świecie. Ale niestety jest nienasycone.

„Ego to nasz wróg” – napisał Ryan Holiday. Kto inny napisał, że tam, gdzie szanuje się naturę, nikt nie krzywdzi kobiet.
Tak. W Norwegii panuje klimat prokobiecy i prozdrowotny.
Kiedy pojawiła się u Ciebie myśl, żeby zacząć studiować psychologię?
Gdy skończyłam 40 lat, czyli kilka lat temu. To taki ważny moment rozwojowy w życiu człowieka. Wtedy, po pierwsze, uświadomiłam sobie, że procesy psychologiczne od dawna mnie fascynowały, po drugie – że ja już to praktykuję w pracy z obrazem, w mojej fotografii, a po trzecie, że jestem już w tym wieku, w którym nic nie muszę, wręcz mogę robić, co chcę. Dałam sobie pół roku na próbę. „Najwyżej polegnę” – pomyślałam. I nie dość, że nie poległam, to jeszcze idę jak burza. Jestem zafascynowana tym procesem, jestem rozkochana w umyśle, w emocjach, w duszy, w całej naturze ludzkiej.
Dlaczego wybrałaś psychotraumatologię?
Trauma to jest zmiana, której się nie spodziewamy. A ja się nie boję zmian. Jestem zmianą. Idealnie funkcjonuję w zmianie. Zarówno w pozytywnej, jak neutralnej czy nawet tej negatywnej. I wiem, że mam w sobie potencjał i moc do tego, by wspierać ludzi w sytuacjach traumatycznych, by ich przez nie przeprowadzić i pomóc stanąć na nogi. Mnie to nie jest straszne. Sama doświadczyłam wielu traum. Przeszłam swój proces psychoterapii i wiem, o czym mówię.
A o czym mówisz?
Kiedyś może o tym opowiem. Zapewniam, że wiem, co to znaczy. Wiem też, jak wygląda proces leczenia.
I wierzysz w powodzenie terapii?
Wierzę, że z każdej traumy można wyjść i wieść lepsze życie. Trauma nie musi niszczyć naszego potencjału, relacji i tego, na czym nam zależy.
Naprawdę nie boisz się zmian?
Zmiana jest tym, co mi w życiu towarzyszy. Teraz na świecie też jest to bardzo znamienne – wszystko jest dynamiczne. To mnie nauczyło reagowania adekwatnie do sytuacji, podążania za zmianą. Ja się nie łudzę, że to chwilowe. Nawet jeżeli nowe okoliczności zmieniają moje plany, nie traktuję tego jak tragedii. Nie rezygnując ze swoich wizji i celów, umiem dostosować się do sytuacji. Człowiek jest całością, ale nie jest skończoną całością, raz na zawsze zdefiniowaną, sztywną. Cały czas podlega procesom zmiany.
Nie boisz się, że nie udźwigniesz ciężaru spraw, z którymi klienci do Ciebie przychodzą?
Nie. Chciałabym, żeby świat był dzięki temu, co robię, trochę lepszy. Bardzo chcę drugą połowę swojego życia poświęcić na to, by ludziom żyło się lepiej ze sobą. Ja już jestem szczęśliwa, ponieważ odważyłam się zmienić ścieżkę zawodową. Kiedy dawno temu pierwszy raz pomyślałam o psychologii, rodzina mnie od tego odwiodła, mówiąc, że to profesja bez przyszłości. Czułam się zagubiona, nie wiedziałam, czym się kierować w wyborze kierunku studiów. Ostatecznie skończyłam dziennikarstwo ze specjalizacją media i komunikacja. Notabene na prywatnej uczelni, o uniwersytecie nawet nie pomyślałam, sądząc, że to za wysokie progi. Nie chodziło mi o to, żeby było łatwiej, tylko bezpieczniej. Wtedy brakowało mi pewności siebie. Uczciwie mówiąc, dopiero teraz cieszę się spokojem i świadomością, kim jestem. I nie zamierzam
Piękne są sytuacje, kiedy nagle w nieśmiałej kobiecie odkrywasz potencjał dynamicznej osoby

