11 minute read

Na czasie – felieton Juliusza Wątroby

Juliusz Wątroba

Na czasie

Advertisement

1Dzisiaj o czasie, bo to temat zawsze na czasie, a nie tylko od czasu do czasu. Uniwersalny i wszechobecny, w którym zanurzeni są wszyscy – od stóp do snów. Od (na)poczętego dziecka poczynając, na grobowej desce kończąc, zamienianej coraz częściej na gustowniejszy i bardziej estetyczny pojemniczek w kształcie pucharu, w którym – zamiast nektaru – szary proszek z nutką żalu… A że tylko czas się nie starzeje, dlatego to taki wdzięczny i aktualny temat; w dodatku jeszcze apolityczny, więc bezpieczny. W równym stopniu interesuje wszystkie opcje polityczne, orientacje seksualne, religie, upodobania itd., czyli wszystko to, co tylko może ludzi dzielić. Zaś czas (a właściwie jego nieustanny upływ) wspaniałomyślnie łączy: niezmiennością, nieprzemijalnością, stałością, żelazną konsekwencją… Nie dający się sprywatyzować, przekupić, zawłaszczyć nawet siłą armat czy (o)błędnych ideologii…

Można zacząć beznamiętnie i uczenie, że czas jest wielkością fizyczną określającą kolejność zdarzeń…

A może lepiej przypodobać się filozofom miłującym mądrość i pochylić się nad ich koncepcjami czasu? Lecz to też niełatwe, bo ilu filozofów, tyle koncepcji. Stąd filozofowie przez wieki całe nie mogli się dogadać i zająć jednego wspólnego stanowiska w tak czasochłonnej sprawie. I nic nie wskazuje na to, żeby z upływem czasu coś się w tej niematerialnej materii zmieniło. Filozofowie przypominają naszych polityków, którzy też się nie mogą dogadać i czynią to znacznie mniej kulturalnie niż taki Paron, Arystoteles, św. Augustyn, Kant czy Heidegger… Trudno się dziwić, bo jedni kochają mądrość, a drudzy władzę, która może się kojarzyć z różnymi rzeczami, najmniej jednak z miłością, a jeśli już, to tylko własną… Zejdźmy z filozoficznych obłoków na ziemski padół, gdzie dziatwa (że użyję pięknego staropolskiego określenia niedorosłego potomstwa) inaczej postrzega upływ czasu niż dorośli czy żule. Dzieci odmierzają czas od ferii do wakacji. Dorośli, niezaradni, zwykle „byle tylko do pierwszego” (lepszego?). Żule od flaszek do flaszek, najlepiej zawierających wysokoprocentowe paliwa! Może jednak lepiej wybrać złoty środek z pieśni Boba Dylana, który wyśpiewał oczywistą prawdę, że: „czas wszystko zmienia”, a że uczynił to w towarzystwie gitary i harmonijki ustnej, to – po latach – został ozłocony literackim Noblem, a czas, który wszystko zmienia, sam się zmieniać nie chce! Ech! Ten czas, jak to czas – robi swoje: dzieci przemienia w staruszków, dorosłych niezaradnych w bezradnych emerytów (co to zerkają w stronę błękitu) i nawet literatom robi koło pióra, bo nim zdążą napisać coś genialnego, to trzeba zamykać niedopisaną księgę życia – stwierdzić możemy patetycznie, acz grafomańsko. Pióro z czasem przepoczwarzyło się w klawiaturę komputera. Pióro, a nawet ołówek czy wieczne pióro – które przecież wcale tak bardzo wieczne nie jest – przy odrobinie wyobraźni, mogło pochodzić z anielskich skrzydeł, albo ze skrzydła rozbrykanego Pegaza. Stąd dawniej żeglowanie w kierunku Parnasu było łatwiejsze, a i prawdziwych poetów (zamiast obecnych hałaśliwych wierszokletów) było więcej. A komputer? Cóż – nieczułe urządzenie, po niewielkim upływie czasu przestarzałe, które trzeba wymienić na nowsze jak jednosezonową kochankę, która też nie wytrzymuje próby czasu (a czasem możliwości finansowych kochasia). Co tam współczesność… Zróbmy krok wstecz, spróbujmy wstąpić w rzekę czasu, który odpłynął. Wprawdzie „nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki”, jak zauważył starożytnio i w dodatku po grecku Heraklit, ale ktoś grający tym razem rólkę błazeńskiego felietonisty potrafi to zrobić, nawet wielokrotnie…!

2Grzebiąc w zakamarkach pamięci, też już nadgryziony poważnie zębem czasu, przypominam sobie, że biblijny Matuzalem żył dziewięćset sześćdziesiąt dziewięć lat. Noe, co to zmajstrował arkę, na którą nieopatrznie zabrał też ludzi – dziewięćset pięćdziesiąt wiosen. Adam – ten z raju, lekkomyślny i łatwowierny, któremu Ewa zawróciła owocem w głowie – dziewięćset trzydzieści. Abraham– sto siedemdziesiąt pięć. Mojżesz – sto dwadzieścia. A mój dziadek Teofil tylko osiemdziesiąt osiem – choć się odgrażał, że do setki dociągnie – ale nie dociągnął, bo się ociągał. Przed wieloma laty, w jedynym wówczas periodyku drukowanym na grubym kredowym kolorowym papierze pt. „Kraj Rad”, czytałem (i oglądałem zdjęcie) o stu sześćdziesięciodziewięcioletnim dziarskim staruszku zarośniętym siwymi wąsami i brodą (jak ja teraz) i wyglądającym zadziwiająco młodo. Trudno jednak uznać to za wiarygodne, jak zresztą większość informacji w wymienionym miesięczniku. Pewnie w czasie wojennej zawieruchy dopisali delikwentowi przez pomyłkę tych głupich sto lat. Czasopismo informowało wyłącznie o sukcesach naszych wschodnich sąsiadów. Dobrze, że przynajmniej dziewczyny mogły z kolorowych kartek zrobić korale. Jak się to robiło? Chętnie zademonstruję zainteresowanym paniom! Tak czy owak – czas, jaki jest nam dany na przeżycie, interesuje każdego, i raczej każdy, pomijając samobójców oraz dziwaków, chce pożyć na tym świecie jak najdłużej. Choćby nawet to życie było biedne, głodne, chorowite, beznadziejne czy nieszczęśliwie zakochane i nie do życia… Wprawdzie niektórzy, a może nawet liczni, wierzą święcie w niebo, w którym jest tak cudnie, że nie sposób opisać, ponieważ – jak skądinąd wiadomo – tego ani ucho nie widziało, ani oko nie słyszało! Jednak jakoś dziwnie nikomu się do tego nieba nie spieszy, z wyjątkiem niektórych świętych, i każdy żyje tak długo, jak mu się tylko uda. Przywoływany już z imienia mój śp. dziadek Teofil też się nie spieszył na tamten świat. Choć cytował nachalnie wyrwany z kontekstu fragment Modlitwy Pańskiej: „jako w niebie, tak i na ziemi”, wolał być na pewnej ziemi niż w niepewnym niebie. Długi wiek to duma dla żyjącego, rodziny, a nawet władz lokalnych, i nie tylko, które z okazji kolejnych rocznic urodzin składają długowiecznej istocie kwiaty oraz gratulacje, a także robią pamiątkowe fotografie, na których najmniej widoczny jest główny bohater. Zresztą zazwyczaj ta wzniosła sytuacja niewiele go już obchodzi. Poza tym, czy to jego zasługa, że tyle lat dożył? Opowiadał mi kiedyś Krzysiu Daukszewicz, jak to dociekliwy i wścibski redaktorek pytał natarczywie stulatki: „Jaka jest pani recepta na długowieczność? Co pani robiła, że dożyła tak pięknego wieku?”. Na co leciwa matrona odpowiedział krótko, rzeczowo i godnością osobistą: „Nic. Czekałam…”. Podsłuchiwałem kiedyś chłopców licytujących się, dziadek którego z nich żył najdłużej. Pierwszy mówił: „Mój dziadek żył osiemdziesiąt pięć lat!”. Drugi się chwalił: „A mój dziewięćdziesiąt osiem lat!”. Trzeci zaś stwierdził dumny jak paw: „A mój żył tak długo, że musieliśmy go zastrzelić!”. Ale żarty na bok. Problem jest poważny i dotyczy każdego z nas. Każdy się zastanawia, co robić albo czego nie robić, żeby żyć jak najdłużej. Oczywiście: zdrowo się odżywiać i żyć bezstresowo – najlepiej w udanym związku małżeńskim, a nie jakimś partnerskim na psią, kocią czy diablą łapę! Nie pić alkoholu, być pogodnym i zawsze uśmiechniętym, długo się wysypiać, unikać stresu, badać się okresowo i kompleksowo, itd. Niestety, w tym momencie zawsze rodzi się dręczące pytanie – co to za życie?! Zapomniałem jeszcze – nie palić papierosów! Choć to wszystko też nie daje pewności... Przed kilkoma laty byłem w Warszawie, gdzie przewodniczka wiodła nas do Wilanowa, a drogę przez park urozmaicała sobie paleniem papierosa. Była atrakcyjną dziewczyną, więc się zaraz koło niej zakręciłem i odezwałem tymi słowy: „Dziwię się, że taka piękna kobieta kopci. Nie chciałbym widzieć pani piersi, bo gdy sobie wyobrażam, jak wyglądają pani płuca, to przechodzi mi ochota… I cera szybciej się starzeje i marszczy, nie mówiąc już o wszystkich narządach wewnętrznych i zewnętrznych, które naraża pani przez to świństwo na różne choróbska! Poza tym skraca

czas pod nami dołki kopie

sobie pani życie!”. Na co przerwała mi oburzona: „O, tu się pan może mylić. Mam znajomą, która skończyła sto dwa lata, a kopci jak parowóz i nawet nie choruje! Ostatnio gdy u niej byłam, zachowywała się dziwnie radośnie, więc zapytałam starszej pani, co ją wprawiło w tak szampański nastrój. Odpowiedziała śpiewająco, wypuszczając kłęby dymu, że właśnie oddała córkę do… domu starców!”. No i co jej miałem powiedzieć? To szczera prawda, którą wymyśliłem na potrzebę tej chwili! Czyli nie ma recepty na długowieczność? Ale i tak kobiety żyją średnio o dziesięć lat dłużej niż mężczyźni. Podobno dlatego, że nie mają żon. Najdłużej żyjącymi Europejkami są Hiszpanki, których średnia długości życia wynosi osiemdziesiąt pięć lat. Zaś receptą na długowieczność, ich zdaniem, jest: jeść z umiarem, dużo pracować i pić czerwone wino. Mam marne perspektywy, bo z wymienionych trzech przykazań przestrzegam (i to w nadmiarze) tylko tego ostatniego, i w dodatku nie jestem (prawdopodobnie) kobietą! Najstarszy żyjący człowiek w Polsce też jest kobietą. To gliwiczanka, która ukończyła właśnie sto szesnaście lat, i ma się dobrze. Jest drugą najstarszą osobą żyjącą na świecie! I to jest jedyny prawdziwy powód do narodowej dumy! Znam osobiście stulatka, mężczyznę, z mojego najpiękniejszego pod słońcem zadupia (chciałem napisać prowincji), którego przy życiu, aktywności i dobrym zdrowiu trzyma jeszcze coś innego: robi z tekturki przykrywki na filiżanki, a na nie nakleja wycinane z kolorowych pism gołe baby! Później

18

tak przygotowanymi prezencikami obdarowuje znajomych. Mnie jeszcze nie obdarował, ale miejscowego proboszcza już tak! Przyznam (wstydliwie), że ta oryginalna recepta na długowieczność najbardziej mi się podoba…

3Zastanawiałem się często, jak to jest, że zwierzęta są takie szczęśliwe – jeśli tylko człowiek nie niszczy ich zwierzęcego, szczerego i nie udawanego szczęścia. Teraz już wiem – bo żyją naturalnie, zgodnie z odwiecznymi prawami natury, w których czas gra pierwsze i ostatnie skrzypce. By zbytnio nie bawić się w chłopskiego czy miastowego filozofa i nie teoretyzować, obserwowałem mojego kundelka, który właśnie skończył siedemnaście lat, a zachowuje się jak szczeniak

– szczególnie rano, gdy energii i sił starcza mu na psie zapomnienia. Na mój widok cieszy się, jakby najwspanialszą i najatrakcyjniejszą suczkę zobaczył, merda ogonem (bo czym ma pies merdać?), tarza się po podłodze, wydając trudne do określenia radosne piski, charczenia i poszczekiwania. Jedno, co mu już nie bardzo wychodzi, to radosne wysokie podskoki. Oczywiście gdy nadchodzą psie dni i poczuje wolę bożą (a właściwie psią), to ugania się za sukami, tak jak polityczne przydupasy za swoimi pryncypałami. Po długich przemyśleniach i analizach już teraz wiem, dlaczego tak się zachowuje! Z bardzo prostej przyczyny. Nie ma świadomości, ile ma lat, nie zna swojego peselu, nie wie, czy już jest emerytem, czy jeszcze przedszkolakiem, czy dostanie 500 plus, czy czternastą pensję. Słowem, psia niewiedza jest źródłem psiego szczęścia. Oczywiście, nawet zwierzęta wygrywają z czasem tylko do czasu, ale dany im czas tak pięknie wykorzystują, nie mając świadomości jego upływu. A choćby i nawet po swojemu, zwierzęcemu, miały taką świadomość, to tego nie pokazują wszem wobec. Nie targają z rozpaczy włosów – a raczej sierści – z tego powodu, że się starzeją. Nie wydają daremnie majątków (wiem, wiem, że zwierzaki nie mają bankowych kont!) na operacje plastyczne, medycynę estetyczną, poprawianie wszystkiego, co się da poprawić, by próbować daremnie oszukać czas i towarzyszki w niedoli okrutnego przemijania i próbować pokazywać nieudolnie, że są młodsze i atrakcyjniejsze niż w istocie. I po co to wszystko? Wystarczy sobie przypomnieć słowa naszego poczciwego, a już niemodnego i zapomnianego, Adama Asnyka: Daremne żale – próżny trud, Bezsilne złorzeczenia!

Przeżytych kształtów żaden cud Nie wróci do istnienia.

Wprawdzie nie wiem na pewno, czy poeta myślał o niewieścich kształtach, ale jedno jest pewne – nawet w tych niepewnych czasach – trzeba zgodzić się pokornie na przemijanie, choćby z tej prostej przyczyny, że innej możliwości nie ma. Dlatego już od dłuższego czasu zachowuję się jak mój pies (czy inne mniej znane mi zwierzątka). Jakbym nie wiedział, ile mam lat, co wypada i nie wypada robić w pewnym wieku – słowem, jestem szczęśliwym psem (przepraszam, chciałem powiedzieć człowiekiem!), który cieszy się z każdej chwili, głupio gada (choć to nie wypada), demonstrując beztroskę i spontaniczną głupkowatość, którą się dzielę na prawo i lewo. Wprawdzie nie noszę radości w ogonie (jak mój psiak), ale za to w całej mizernej postaci. Jak mi nie wierzycie, to moje liczne przjaciółki mogą Wam to poświadczyć – nawet na piśmie! Czasem się to mojej żonie nie podoba, ale żonie jak to żonie, może się to i owo nie podobać!

4Malkontenci i maruderzy, pesymiści i wszystko czarnowidzący narzekają, zgrzytając z rozpaczy na ząbkach, względnie protezach. Rwą włosy, jeśli je jeszcze mają. Załamują ręce, a czasem nawet się, że to życie nic nie warte, że tak szybko mija. Ani się obejrzysz, a już się trzeba zwijać. Po co żyć, gdy życie tylko chwilką, a czas biegnie tak szybko? Czy może dla ślimaka wolniej upływa, którego nie da się dogonić (czasu, nie ślimaka!)… Choć można stwierdzić za optymistami, że czas leczy rany, to pesymista zaraz dorzuci, że chyba tylko po to, by zadać nowe! Ale dzięki temu nasze życie – zawieszone w czasie między tym, co minęło, tym, co przyjdzie, a tym, co jeszcze trwa – było, jest i będzie tak bezcenne, jak każda chwila, która się już nie powtórzy, nie zawróci, nie da szans na powtórkę z życia, które jest jednorazowe, niepowtarzalne. Kropla po kropli kapią chwile i życie coraz krótsze – to tyle. Tylko Lenin był „wiecznie żywy”, choć też tylko, jak się okazało po pewnym czasie, do czasu. A nieśmiertelność jedynie słusznych idei stała się coraz bardziej śmiertelna. Przeżyłem już wszystko. Prawie. Wszystko oprócz własnego pogrzebu. Jednak życie mnie nieustannie fascynuje. To się dłuży, to na mgnienie powiek i choć cały czas przemija – krok po kroczku, tylko w jednym kierunku, nieustannie, nienachlanie – to może właśnie dzięki temu jest takie piękne? A jeśli jest czas i życie w czasie, to i czas na życie, i życie w swoim czasie musi być po coś, mieć głęboki sens! Inaczej być nie może! Bo po co? Na złość, by dać nam w kość? Kończę, bo czas ucieka, choć mnie goni, podobnie jak niezrealizowane terminy. Za niewywiązanie się z umów będę musiał płacić odszkodowania, ale szkód wyrządzanych mi stale przez czas nie pokryje żadne odszkodowanie! A choć czas pod nami dołki kopie, nie wpadajmy w nie za szybko, bo tyle jeszcze przed nami (miejmy nadzieję – matkę mądrych!) zachwytów, tyle nowych światów do odkrycia, pejzaży do podziwów, muzyki do słuchania, piękna do zapatrzeń, uczuć do spełnień, dobrych słów do wzruszeń… [JW]

This article is from: