8 minute read

Wywiad z malarzem ANDRZEJEM OLCZYKIEM – Renata Cygan

realizm metaforyczny

ANDRZEJ OLCZYK

Advertisement

Wdomu mojego dzieciństwa pachniało olejem lnianym i terpentyną. Mój ojciec malował obrazy. Rysowałem bardzo dużo, a jedynym tematem były zwierzęta: hodowane papugi, owady, traszki. Potem w moim szkicowniku pojawili się ludzie, przedmioty. Z czasem zauważyłem, że w trakcie rysowania odkrywam nowy świat, niewidzialny na co dzień. Był coraz bliżej, jednak zawsze wymykał się, a co gorsza – rozrastał. Studia artystyczne w Krakowie ze specjalnością druku wypukłego ukończyłem w 1986 r. Od tego czasu zacząłem uczestniczyć w cyklicznych wystawach: Konkursie Graficznym im. Józefa Gielniaka w Jeleniej Górze, Quadriennale Drzeworytu i Linorytu Polskiego w Olsztynie, Biennale Małej Formy Graficznej i Ekslibrisu w Ostrowie Wielkopolskim, Międzynarodowym Konkursie Graficznym na Ekslibris w Gliwicach, Międzynarodowym Biennale Ekslibrisu Współczesnego w Malborku. Byłem też uczestnikiem wystaw zagranicznych: w Bostonie, Rzymie, Maastricht, Havierzowie (Czechy), Bitoli (Macedonia). Zorganizowałem wiele wystaw indywidualnych, uczestniczyłem w wystawach zbiorowych w Koszalinie, Warszawie, Łodzi, Opolu. Kilka lat temu wróciłem do swoich zainteresowań ptakami. Uwieczniam na zdjęciach ptaki odwiedzające lub mieszkające w moim ogrodzie. Ogród ten staje się powoli miniaturką lasu z małą polanką na środku. Od jakiegoś czasu nazywam go zagajnikiem. Dominują w nim drzewa i krzewy najcenniejsze dla ptaków – czarny bez jest na czele gatunków. Przyznaję, że przechodzenie z pracowni plastycznej do ogrodowej czatowni i odwrotnie jest dość trudne – „Muzy są zazdrosne”. Nie potrafię jednak i nie chcę rezygnować z ogromu emocji, jakie niosą ze sobą obie pasje.

Linoryty

PORUSZANIE SIĘ W OBSZARZE PRZECZUWANYM

Od dziecka chciał Pan zostać rysującym ornitologiem. Skąd to zainteresowanie ptakami?

Od wczesnego dzieciństwa, za sprawą rodziców, natura szeroko rozumiana stanowiła ważny element mojej codzienności. Ojciec kupował, a właściwie kolekcjonował książki Włodzimierza Puchalskiego, Jana Sokołowskiego, Jana Żabińskiego. Z wielką pasją uczył mnie rozpoznawania gatunków zwierząt. Na urodziny dostawałem atlasy przyrodnicze. Jan Sokołowski był autorem najcenniejszej książki mojego dzieciństwa: Zwierzęta w moim szkicowniku. Rysowałem hodowane przez siebie ptaki, płazy, owady. Trudność w rysowaniu zwierząt polega na tym, że one nie chcą pozować.

No to jak się udawało?

Sokołowski udzielał rad uzależnionych od gatunku. Wiewiórka, na przykład, jest bardzo ruchliwa, ale co jakiś czas się zatrzymuje i nieruchomieje w podobnej pozie. Tę metodę przyjąłem jako jedną z cenniejszych. Kiedy rysowałem hodowane przez siebie ptaki, najpierw długo im się przyglądałem, aby odkryć ich najczęściej powtarzaną pozę. Odczekiwałem, przyglądałem się i rysowałem. Kiedy później miałem zamówienia na portrety, metoda ta przydawała się przy rysowaniu małych ruchliwych dzieci.

Surrealizm? Sztuka fantastyczna? Realizm magiczny? Jak zdefiniowałby Pan swój styl artystyczny?

Dawno temu, kiedy zaczynałem swoją drogę twórczą, znalazłem w czasopiśmie „Sztuka” wypowiedź, którą uznałem za bardzo ważną. Autor mówił, że malarstwo (i wszystkie pokrewne dziedziny sztuki wizualnej) powinny działać na emocje bez skłaniania do słów, przekazując uniwersalne wartości. Dla mnie ważna jest metafora i poruszanie się w obszarze przeczuwanym. Nie chcę zaszufladkowania tego, co robię. Nazwa „realizm metaforyczny” dałaby mi chyba największą satysfakcję.

Często Pana malarstwo jest porównywane do malarstwa Beksińskiego (szczególnie te mroczne obrazy). Jak się Pan z tym czuje?

Wszelkie porównania drażnią trochę chyba wszystkich twórców, ale rzeczywistość jest taka, że tworzymy przede wszystkim z fascynacji sztuką innych… Wchodzi ona w naszą podświadomość. Obrazy Beksińskiego zapadają w pamięci każdego, kto się z nimi zetknie. Najmocniej oddziałuje na mnie twórczość Beksińskiego z ostatnich lat jego życia. Anegdota schodzi tam na plan dalszy, bawi się materią, fakturą. Mam jednak w swoim dorobku sporo obrazów dość dalekich od stylu Beksińskiego: Murale czy Rozważania introwertyczne. Pierwszym twórcą, który inspirował mnie najbardziej, był Józef Gielniak.

Józef Gielniak to grafik, Pan także para się tworzeniem grafik, co czyni Pana twórczość niezwykle bogatą i zróżnicowaną – ciemne, gęste, splątane linoryty i delikatne, ulotne malarstwo olejne. Jak Pan godzi te dwie techniki?

Graficy powinni malować, aby nie tracić kontaktu z „prawdziwymi” kolorami… (śmiech). Linoryt jest najbardziej „toporną” techniką graficzną. Wyzwaniem jest uzyskanie delikatnych półtonów szarości. Wycinanie dłutami i robienie odbitek to głównie walka z niewygodną materią matrycy. W malarstwie olejnym niuanse półtonów nie są problemem, ale są inne wyzwania – w ogromie możliwości kolorystycznych można się zagubić. Wbrew pozorom brak ograniczeń też może być problemem.

No właśnie. Jak Pan sobie z tym radzi? Czy limituje Pan paletę przed przystąpieniem do malowania?

Właśnie tak. Przed przystąpieniem do pracy planuję gamę kolorystyczną. Od 30 lat nie kupiłem zielonej, pomarańczowej czy fioletowej farby. Uzyskiwanie tych kolorów z mieszania powoduje, że są bardziej rozedrgane zmiennością – jak w naturze.

Uprawia Pan sztukę z tak zwanym przesłaniem. Czy sztuka ma edukować?

Może edukacja to za wielkie słowo. Ludzie potrzebujący kontaktu ze sztuką widzą świat bardziej refleksyjnie. Chcę raczej uczestniczyć w zadawaniu pytań. Kilku znajomych, którzy mają moje obrazy, zwierzyło mi się, że wieszają te obrazy naprzeciwko łóżka, tak aby rano po przebudzeniu przyglądać im się na dobry początek dnia. Czy może być coś bardziej budującego dla artysty? Myślę, że odkrywanie nowych emocji przez kontakt ze sztuką jest najcenniejsze. Doznaję tego, na przykład, słuchając muzyki.

Jak wygląda Pana pracownia?

Jest miejscem, gdzie spędzam większość czasu i gdzie pracuję. Aby dobrze się w niej czuć, zadbałem o dobre oświetlenie (nie tylko nad sztalugą), sprzęt do słuchania muzyki, kąt na gimnastykę i przytulne miejsce do czytania. Najwięcej miejsca zajmuje duży stół własnego wykonania, który na co dzień zapełniony jest pędzlami, ściereczkami, słoiczkami z medium, płytami CD z muzyką. Raz na półtora miesiąca połowa stołu służy do werniksowania obrazów, więc musi być posprzątana.

A jakie rytuały towarzyszą Panu w pracy twórczej?

Maluję przy muzyce i herbacie. Muzyka jest dla mnie bardzo ważna. Pozwala mi ukierunkować nastrój, oddalić problemy życia codziennego. Kiedy słucham nowo kupionej płyty, nie maluję. Kiedy mocno skupiam się na pracy, muzyka staje się odległym tłem. Dobieram kompozytorów i utwory do charakteru pracy.

Jaka jest główna cecha Pana osobowości artystycznej? Jak Pan wspomina swoją edukację uniwersytecką? Czy studia przygotowują do bycia artystą?

Bardzo cenne na studiach były korekty. Dzięki nim młodzi artyści poznają „na skróty” podstawowe estetyczne wartości, ograniczenia, reguły, mogą kształtować własny smak artystyczny. Duże znaczenie mają dyskusje o sztuce i związany z nimi „klimat twórczy”.

Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Wiem, że mój rozwój twórczy komplikowało zbyt wiele zainteresowań. Przez kilka lat byłem skupiony na fotografii przyrodniczej. Całe godziny spędzałem w czatowni, fotografując ptaki. Obok pracowni mam mały warsztat stolarski. Wiele mebli do mojego domu i pracowni wykonałem sam. (Sztaluga i stół w pracowni są mojego autorstwa). Jako człowiek wysoko cenię niezależność. Dopiero od niedawna kupuję gotowe podobrazia, wcześniej robiłem je sam. Dobieranie desek bez sęków na blejtramy, przygotowanie gruntu stanowiły ważny rytuał twórczy.

Gdyby musiał Pan zaczynać wszystko od początku, co innego chciałby Pan robić zawodowo?

Robiłbym to samo, co robię teraz, tylko z większą determinacją. Nie słuchałbym głosów hamujących mnie. Gdybym miał wybrać inne życie, chciałbym zostać muzykiem – grać profesjonalnie na jakimś instrumencie czy śpiewać w chórze. Uważam, że muzyka najmocniej porusza czyste emocje. Emocje nieskażone porównywaniem do czegokolwiek.

Czy Pana sztuka to improwizacja czy konsekwentna realizacja zamysłu, scenariusza?

Czego Pan nie lubi w sztuce?

Powtarzalności mylonej często z własnym stylem. Nie przepadam za muzyką programową. Wyjątek stanowią kantaty i Pasje Bacha.

Czasem jedno, czasem drugie. W pracy twórczej potrzebuję ciągłego zagłębiania się w zakamarki podświadomości, a ona podpowiada mi różne sposoby wypowiedzi.

A co jest dla Pana istotą sztuki?

Myślę, że poprzez sztukę komunikujemy się z ludźmi na poziomie czystych i głębokich emocji, nie zawsze dających się nazwać. Sztuka pokazuje, jak podobni jesteśmy do siebie.

Sztuka to nieustające poszukiwanie. Czego Pan szuka?

Tak jak wcześniej wspomniałem – sztuka to szukanie w zakamarkach podświadomości, ale nie tylko. Sztuka to również wyrażanie smutku, zachwytu, lęków i wreszcie samopoznanie. W moim przypadku stała się częścią mojego życia, niezbędnym jego elementem. Właściwie w każdej chwili życia patrzę na otoczenie z włączonym czujnikiem poszukiwacza doznań. Szukam tak doznań wizualnych, jak i czysto emocjonalnych, i nie wynika to z jakiegoś planu. To jest jak oddychanie.

Pana obrazy są przesycone energią: bogactwo faktur, struktur, rozdarcie i harmonia. Dużo tu detali, drobnych szczegółów, a każdy z nich ma znaczenie.

Cóż mogę dodać – to efekt przenikania się myślenia rysunkowego, „wyćwiczonego” trzydziestoma latami wycinania linorytów, z myśleniem malarskim. Nie zamykam

Ludzie potrzebujący kontaktu ze sztuką widzą świat bardziej refleksyjnie

Patrzę na otoczenie z włączonym czujnikiem poszukiwacza doznań

się w jednej stylistyce malarskiej – wysoko cenię sztukę abstrakcyjną, jak i realistyczną. Dziękuję za taką ocenę mojej twórczości.

Wszechświat na Pana obrazach ukazuje znikomość ludzkiej egzystencji wobec ogromu natury. Czy jest to wyrazem Pana dbałości o ekologię?

Staram się, aby w sztuce nie pokazywać zbyt wyraźnie „dbałości o ekologię”, ale widać przenika ona jakoś… Wokół swojego domu stworzyłem spory zagajnik, a właściwie mały lasek. Posadziłem kilkadziesiąt drzew i krzewów z naszej strefy klimatycznej. W upalne dni mamy o kilka stopni chłodniej, zimą cieplej. Wiosną otoczony jestem śpiewem ptaków. Pod nogami chodzą rodzinki jeży. Bardzo dbam o pewne gatunki uważane powszechnie za badyle – np. czarny bez.

Nadal Pan fotografuje ptaki?

Oczywiście, choć o wiele rzadziej. W najlepsze w roku dni obserwuję je dokładniej. Do czatowni na „łowy" wchodzę w kwietniu, kiedy ptaki przygotowują się do lęgów i są najbardziej ruchliwe, oraz w ostatnich dniach sierpnia i na początku września, kiedy przylatują do mojego ogrodu objadać się owocami. Potrzebują zapasu witamin przed odlotem. I przy okazji – czarny bez powinien być pod absolutną ochroną. Jego małe, ciemnoniebieskie owoce są jedną z najważniejszych ptasich odżywek. 30

Niemiecki malarz romantyczny Caspar David Friedrich powiedział: „Zadaniem malarza nie jest tylko malowanie tego, co widzi przed sobą, ale również tego, co widzi w sobie samym”. Co Pan widzi w sobie samym?

Zacytuję w odpowiedzi wypowiedź Jacka Waltosia: „Sztuka to krążenie wokół tajemnicy i niemożność jej dotknięcia”. [RC]

This article is from: