4 minute read

Ela Adamiec – wiersze i proza poetycka

E l ż b i e ta A d a m i e c

pod źdźbłami traw kryje się wczoraj a także umarłe milczące motyle przekładające książki na półkach omijające cytaty z szaleńca obłok w wazonie staje się zarysem chwili kwiatem kaleczącym jak róża myślę ciebie oraz wszystkie stworzenia na niebie i ziemi wiatr który delikatnie trąca Anioła zmęczonego człowiekiem myślę mijającą zimę i świat przebiśniegów skazanych na tęsknotę wilgotną od obiegu krwi ziemię rankiem ścina mróz łuszczy starość błyszczące oczy dzieci opowiadają o dniach nie przestających płakać i zamkniętych drzwiach o słońcu które opowiada kłamliwe bajki kołysząc siebie miłość ukryci w leprozorium liczymy gwiazdy kot niesie na grzbiecie jutro i przygląda się późnym marcom oraz kredkom rozrzuconym w nieładzie kreślącym nagą kobietę płaczemy rozsyłając telegramy o treści: umarli śpią tak mocno że rano nie wstaną wsiąkają w ziemię

Advertisement

Anna z kropli, które wydają się być czerwonymi plamami – z soku malin? a może wiśni? – wyłuskuje uśmiechy i łzy. Nie, to jednak jest abstrakt krwi. Chciałaby ukryć się, w którymś ze światów, być może w tym, gdzie nie ma ruin, a mężczyzna rozbiera kobietę. Dotykając jej ciała mówi: – Kocham cię, urodzimy dziecko i ono będzie miało swoją religię i swoje zakochanie, pozna strukturę jednego słowa, niezabijanie. Wiem, wiem… wierzę, że nikt nie zwróci uwagi na niegramatyczność zbitka słów, skoro istnieje – zabij! To gdzieś głęboko musi być schowane – niezabij! Kobieta wlewa serce w miasta, które są diabelsko głośne i dlatego punktowo przybierają kolory ognistych języków. Annie nie udało się utulić dziecka, śliniącego się psa ani lalki leżącej pod stopami. Już wie, że ból bierze się z lęku, dlatego nie wspomina o tańcu barwnych języków. One przywdziały szatę, która ma twarz bezgranicznego zdumienia, smutku i krzyża z Jeruzalem. Dopiero teraz Anna zauważyła, że jej ciało jest samotne, obolałe i przechadza się tam i z powrotem po zabytkowym centrum miasta, którego zaraz nie będzie. Chciałaby być porzuconą laką, znaleźć się w objęciach drugiej samotności i uwierzyć, że cegła i próg, pęknięty na pół, to jest jej dom. Anna dotyka spojrzeniem tych, którzy przyjdą, ocala słowa, których nie można rozszyfrować, rozgląda się za mądrością pieśni i czeka, aż pojawi się dżingiel dźwięków, który dotknie mur czasu i zbuduje księżyc, płodną ziemię, słońce i ziarno umierającej wyobraźni. Anna zatyka uszy, głuchnie od krzyku alarmów i mroku rzek krwi. Do koszyka zbiera wiersze napisane do lub dla ciebie i cicho powtarza: – Jest w nich miłość. W nich jest, skoro nie ma jej w zastygłej brunatnej kropli krwi. Anna spogląda na bezkresny widnokrąg, czeka aż na jej kolana opadnie lekkie pióro Feniksa.

Renata Cygan *** lady Godiva wraca do domu upina włosy i zakłada złoconą suknię przygląda się kotu opowiadającemu sny o płaczu kobiet oraz zaczynającym się świecie w którym nie ma pustych grobów a niebo krwawi Bóg rozmyśla nad ponownym stworzeniem rozgwiazd oraz ludzi umarłych podobnych do mnie do ciebie i wszystkich świętych oraz tych czułych i rycerskich następnie (w dowolnym narzeczu) spisuje testament na korze drzewa tymczasem lady Godiva przykłada do policzka źdźbła trawy patrzy jak miasto krzyczy i gasną księżyce na dnie piekła kwitną aureole niknie wiara w niemożliwe nadzieja uczy się chodzić po absurdzie mgieł i rojeniach barbarzyńcy umazanego krwią braci tuż obok ogrody pachną motylim pyłem i białymi narcyzami w wąwozach zapach piżma i męstwo w sarnich blaskach a gołębica kroczy spokojnie mija misia leżącego na ziemi noce są straszne oprawione w płonące ramy a mężczyźni przestali być piękni wokół miłość w kroplach rosy i cierpieniu matek stojących pod krzyżem

Anna nie pójdzie tam, gdzie kobiety opatrują blizny na swoich ciałach. Układają w nich pamięć oraz puste gniazda zamieszkałe przez cienie. Odkłada książkę, gasi światło i mówi: „Dobranoc”. Przykłada usta do obłoków, marszczy nos i staje się zwięzła jak łzy na powierzchni spokoju. Patrzy, jak rzesze planet spadają na jej kolana. Anna uczyni z nich nieskończoność. Na razie przygląda się świeżo ściętej róży leżącej na grudzie ziemi. Ciemno, gwiazdy są tak niespokojne, jak jej zasypiające serce. Gdzieś tam, niezbyt daleko, nad ruinami domu milczy księżyc. Walczy ze swoim cieniem, ale powietrze pulsuje i Anna dostrzega kapłana, który drży jak westchnienie, powtarza płonące, święte wersety. Kapłan i skupione wokół niego kobiety unoszą ręce do nieba i podnoszą śpiew. Anna spogląda, jak tańczą nieruchomo. Wszystkie mają pochylone plecy, a przed sobą przepaść. W małej, uczynionej przez czołg płaskorzeźbie, Anna umieści balladę o tym, że nikt nie zginie, a miłość nie kaleczy. Opowie czułość spojrzeń i śmiech dzieci, zwróci uwagę na to, że Orfeusz na swoich ramionach przynosi ciała zmarłych, które oddał mu Hades. (Przed kamerami opowiada o tym, że się nie odwrócił, ale znajduje wszystkich, oprócz Eurydyki). Anna patrzy na swoje dłonie, odnajduje w nich zmiany. Niewyraźna stała się linia życia, ze wzruszeniem, pochyla się nad sugestywną anatomią wierności. Annie zmarzły dłonie. Na skraju prawdy zasłania nimi oczy i cicho nuci psalmy. Zasypia, śniąc wzruszenie i męstwo w konturze swojej skóry. [EA]

This article is from: