
5 minute read
Juliusz Wątroba – felieton
ludzie(?) Ludziom
Advertisement
1. Są takie chwile, że słów brak. Cokolwiek powiedzieć, to zbyt mało, gdy ciężar nieszczęść jest tak niewyobrażalny. Powtarza się to cyklicznie na przestrzeni dziejów. Od Kaina… Co łączy biblijnego mordercę ze współczesnymi? Chęć dominacji, zniewolenia, sponiewierania, poniżenia… Słowem, władza, której żądza zwalnia wszystkie hamulce moralne. Sprawia, że serca kurczą się w śmiercionośne kamienie, a sumienia bledną i zanikają w szalonych umysłach z podszeptów samego diabła. Wizja władzy absolutnej, nad rodziną, państwem, światem, oślepia i zaślepia. Władza za wszelką cenę. Nie licząca się z nikim i niczym. Wydawać by się mogło, że ludzkość, tak boleśnie doświadczana na przestrzeni wieków milionami ofiar kolejnych wojen, doszła do takiego etapu rozwoju, że może skupić się na czynieniu świata bezpieczniejszym, a jego mieszkańców lepszymi. Zająć się chorobami, epidemiami, ratowaniem ginącej natury… Jednak mentalność jaskiniowego i współczesnego satrapy się nie zmieniła. Tylko rekwizyty stają się coraz perfidniejsze – kiedyś maczugi, dziś rakiety. Efekt pozostaje jednak taki sam. Łzy, krew, bezsensowne śmierci. Tak blisko nas, na wyciągnięcie ręki. Giną atakujący i broniący się. Giną młodzi i starzy. To nie ołowiane żołnierzyki, lecz żywi, czujący, pragnący żyć normalni ludzie. Zło lęgnące się w szalonych umysłach nie mieści się w normalnej głowie… Wszyscy dyktatorzy marnie kończyli. Taki też będzie koniec tych współczesnych. Najbardziej boli jednak, że nim zapełnią najciemniejsze piekła, wyrządzą tak wiele zła, rozpalą ognie, których nie ugasi deszcz zapomnienia. Ludzie bez serc i sumień… 2. Przed laty byłem w Ukrainie. Zachowałem w bagażu wspomnień migawki z tamtego pobytu: szklankę mocnej wódki wypitej jednym haustem przed obiadem z właścicielem hotelu, który odbiegał standardami od „europejskich”, wszystko jednak cechowało się świadomą serdecznością. Wiarę zamkniętą w kościołach i cerkwiach, z pięknem ikonostasów i barokowych ołtarzy; z milczącą mądrością cmentarzy; z wspólną historią, tułającą się po zamkach. Spotkania z Polakami do dziś mieszkającymi tam od pokoleń; z dziećmi oczekującymi od nas cukierków; z wspólnym, rozśpiewanym polsko-ukraińskim ogniskiem. Lwowską operę rozbrzmiewającą anielskim śpiewem. Historię mieszającą heroizm z okrucieństwem. Rozległe przestrzenie urodzajnej ziemi. Mozolne dochodzenie do Europy po odzyskaniu niepodległości… Długo później spotykałem jeszcze ukraińskich poetów, którzy śpiewnie recytowali swoje wiersze… Z tamtej wycieczki przywiozłem piękną, niewielkich rozmiarów ikonę w srebrnej sukience, kupioną na targu za wszystkie pieniądze, które miałem – tak mi się spodobała… Ta ukraińska (a może polska) Matka Boska z Dzieciątkiem, wisząca nad moim biurkiem, spogląda na mnie codziennie… Od szesnastu dni zanosi się płaczem… 3. Stało się coś niewyobrażalnie okrutnego! Jak z koszmarnego snu, ze strasznej bajki czy z filmów katastroficznych, których twórcy raczą nas wydumanymi okropnościami. Ale to nie jest zły sen, przerażająca bajka ani krwawy film. To dzieje się naprawdę, nie na niby. Nie gdzieś daleko, a tuż, tuż… Wojna – słowo odmieniane teraz przez wszystkie przypadki – kryje w sobie bezmiar nieszczęść dzieci i staruszków, kobiet i mężczyzn wplątanych w straszliwą machinę, uruchomioną przez chorych psychicznie osobników. Bo czy ktoś przy zdrowych zmysłach skazywałby na śmierć, tułaczkę i nieludzkie cierpienia rzesze niewinnych ludzi? Także tych swoich, wysyłanych na śmierć, w imię zbrodniczych ideologii, mających zniewalać całe narody… Jakby „normalnych” nieszczęść było jeszcze mało. Jakby nie wystarczały nowotwory, zawały, cukrzyca, depresja i setki innych choróbsk nękających ludzi. Jakby za mało pojawiało się ofiar wypadków samochodowych… Jakby nie wystarczyło pandemii, z którą do dzisiaj trudno sobie poradzić… Jakimi kategoriami myślą ludzie wywołujący wojny? To przerasta moją wyobraźnię. Czyż nie mają bliskich, czy nigdy nie kochali? Jak to się stało, że zachowują się, jakby byli

bez sumienia, bez serca, bez ludzkich odruchów? Uzależniają od siebie nieludzką charyzmą nie tylko najbliższych współpracowników, lecz także całe narody. Hitler i Stalin byli tego najdobitniejszymi przykładami. Wydawało się, że historia (która lubi się powtarzać) tym razem się nie powtórzy… A jednak! Co sprawia, że w szalonych głowach lęgnie się tyle zła, które staje się realne, wymierne w ilości zabitych, rannych, tułających się od granicy do granicy, zziębniętych, głodnych? Sponiewieranych, których świat najdosłowniej się zawalił. W ilości zrujnowanych miast, wsi, domów, szpitali, szkół. Z ciężarnymi rodzącymi w bombardowanych szpitalach. I w niezmierzonych spustoszeniach psychiki tych, którzy przeżyli naloty, ostrzały, śmierć bliskich, utratę dorobku życia, strach. W głodzie i chłodzie chwil odmierzanych alarmami. To wszystko przejawy okrucieństwa bez granic! Jak będą mogli normalnie funkcjonować ci, którzy przeżyją? Z traumatycznymi wspomnieniami, których nic nie usunie. Przygarniani za granicą przez dobrych ludzi? Czy wrócą do zburzonych domów, by je mozolnie odbudowywać? Bezmiaru krzywd nikt ani nic nie usunie, nie naprawi, nie da zapomnieć… Jedynie czas… Czas, który wszystko zmienia, po długim czasie pozwoli odetchnąć ulgą, ale dopiero następnym pokoleniom… 4. My, którzy mieliśmy szczęście urodzić się po drugiej wojnie światowej i wiedziemy życie bez konfliktu zbrojnego, dziedziczymy go jednak jeszcze po rodzicach, w genach, w pamięci z opowieści tych, którzy tego doświadczyli. Tych, którzy widzieli wojnę druzgoczącą naszą ziemię. Z ofiarami w każdej rodzinie. Z moją babcią Zofią, którą zatłukli kolbami „wyzwoliciele”, ruscy żołdacy, z moim ojcem, który umarł przedwcześnie na serce po pięciu latach niewoli i przymusowej pracy w wałbrzyskich kopalniach o pięćdziesięciocentymetrowych pokładach. Z moją matką, która do końca życia słyszała świst kul wokół głowy… I nikt nie zwrócił im najpiękniejszych lat młodości, które okazały się tak okrutne… Jeszcze widzę walające się hełmy, resztki bomb, niewypały, bezimienne groby w lesie, bagnety znalezione na śmietniku… Myśleliśmy naiwnie, wierząc w człowieka, że siatka uzależnień cywilizacyjnych, wymiana dóbr, technologii, rynków pracy, koprodukcji, będzie skutecznie chroniła pokojowe współistnienie narodów, nawet o różnych ustrojach. Jakże pomylił się, przymykający oczy na kolejne aneksje i coraz większe roszczenia, świat. To roszczenia, przy których życie ludzkie jest nic niewarte, a chore sny o potędze realizuje się krwawo, na jawie, przy użyciu najperfidniejszych rodzajów broni (co za przewrotna nazwa czegoś, co zabija miast bronić!). Krzepiąca jest w tym wszystkim próba jedności podzielonego świata, wspólne spojrzenie na to barbarzyństwo i wysiłki czynione, by powstrzymać szaleńców. Dzieje się to już nie za pomocą apelów i pustosłowia, ale poprzez konkretne wspólne działania państw, które istnieją po to, by czynić życie wartym życia, a nie brnąć w wojny, po których przyjdzie na nowo stawiać zburzone domy – choć nie będzie zmartwychwstania zamordowanych na tej ziemi… Ciągle nurtuje mnie pytanie: jak to możliwe, że w głowach ludzi lęgną się (a później, niestety, realizują) tak obłąkańcze wizje? Jest to kolejny dowód na istnienie zła, które tak trudno dobrem zwyciężać… Na istnienie diabła, próbującego panować nad światem, pod różnymi postaciami… „Ludzie ludziom zgotowali ten los” – napisała na początku wstrząsających Medalionów Zofia Nałkowska. Nie zgadzam się z tym stwierdzeniem pisarki. Ludzie, którzy nieludzko postępują, nie są już ludźmi… [JW]
