relocie
gotowani na typowy festiwal, mając jako punkt odniesienia imprezy tego typu orga-
nizowane w Europie. Szybko jednak okazało się, że w Phenianie znajome standardy nie będą miały zastosowania, co ilustruje dalsza relacja Andrzeja Ładomirskiego. O tym, że Korea Północna to inny świat, wiedzieliśmy wcześniej, ale wiedzieć, o przeżyć na własnej skórze, to dwie różne rzeczy. Zaczęło się od czerwonych dywanów rozpostartych na lotnisku iszpaleru witających nas Koreańczyków. Później odbyła się uroczysta parada zaczerpnięta jak żywo z otwarcia igrzysk
Strona tytułowa utworu, który Andrzej Ładomirski zagrał w Phenianie
związana kontraktem z mediolańską La Scalą.
Koncert laureatów był dla Andrzeja Ładomirskiego niemałym przeżyciem. PierWszy raz w życiu stanąłem przed tak olbrzymią widownią. Grałem w Pałacu Kultury dla sześciu tysięcy słuchaczy, w soli 0 gabarytach zbliżonych do naszej
olimpijskich. Delegacje wszystkich krajów przemierzyły trasę około dwóch kilometrów prowadzącą spod Łuku Triumfalnego (będącego skrzyżowaniem formy znanej wszystkim z centrum Paryża z japońską pogodą) do okazałego Pałacu Kultury, gdzie odbyła się ceremonia otwarcia testiwalu. Na trasie przemarszu wiwatowało na naszą cześć blisko 200 tysięcy ludzi. Zapraszano nas często na bankiety i przyjęcia, gdzie mieliśmy okazję zapoznać się z koreańską kuchnią, będącą dla nas bardzo egzotycznym elementem tej podróży. Uczestnicy festiwalu zakwaterowani byli w luksusowym hotelu, zbudowanym na wyspie, na rzece płynącej przez Phenian.
Hali Ludowej. Wrażenie było niesamo-
Na ogół przemieszcza/iśmy się w gru-
wite, gdyż z estrady nie dało się ogarnąć wzrokiem całej widowni, która zdawała się nie mieć końca. Wystąpiłem na zakończenie koncertu laureatów i gralem Kaprys op. 29 nr 3 Karola Lipińskiego, oczywiście z nagłośnieniem. Podczas całego festiwalu publiczność przyjmowała nas bardzo ciepło, poza tym stale spotykaliśmy się z dowodami sympatii, tym bardziej, że w ciągu tych blisko dwu tygodni stawaliśmy się już rozpoznawalni. Cały festiwal rejestrowany był przez telewizję; relacje z koncertów na kilkanaście dobrych dni całkowicie zdominowały koreański program telewizyjny, a nasze twarze podobno I pojawiały się tam dosyć `i'
pach, do wyjątków należały sytuacje, gdy ktos' z nas mógł na własną rękę zwiedzać koreańską stolicę. „Na własną rękę" wtym wypadku nie znaczyło - „samotnie”, ale przynajmniej nie w zwartym szyku, w kolumnie autobusów konwojowanych przez policyjne samochody jadące na sygnale. A w taki właś n i e sposób
często.
Do obsługi festiwalu Koreańczycy zmobilizowali ogromne rzesze ludzi i z pewnością można stwier-
dzić, że w tym czasie było to wydarzenie najważniejsze dla całego kraju. Nasi muzycy jechali tam przy-
udali/aliśmy się zazwyczaj z hotelu do centrum festiwalowego, jadąc ośmiopasmowymi ulicami, nawiasem mówiąc $‑ zupełnie pustymi. Organizowano nam nie tylko przejazdy do sal koncertowych, ale również wycieczki. Punktem obowiązkowym było oczywiście zwiedzanie mauzoleum Kim lr `Sena. To gigantyczny obiekt, strzeżony jak najtajniejsze laboratoria, gdzie poruszać się można wyłącznie szlakiem ruchomych chodników. Zbaczanie z wyznaczonych tras jest zresztą źle widziane i dla obcokrajowca praktycznie niemożliwe. Mój jedyny mniej oficjalny spacer nastąpił wtedy, gdy Łukasz zajęty był ćwiczeniem programu do swego dyplomowego recitalu w Akademii, cr ja - z moim osobistym tłumaczem ~ mogłem chwilę powędrować ulicami miasta. Poraża panująca tam czys-
tość, no i oczywiście ideologia, którą przeniknięte jest wszystko. Gospodarze czynili bardzo wiele, byśmy wywieźli z Korei Północnej tylko dobre wrażenia. i rzeczywiście, zachwycaliśmy się piękną architekturą pochodzących sprzed kilkunastu wieków budowli oraz wspaniałą egzotyczną roślinnością, ale trudno było nie dostrzec, że tamtejsze społeczeństwo funkcjonuje w myśl zasad odmiennych od › naszych. Rzecz jasna, podpatrywanie
Korei Północnej z komfortowej perspektywy przybysza, który za kilka dni wróci do swego kraju, jest tylko niecodzienną przy-
godą, ale nie było chyba wśród festiwalowych gości nikogo, kto nie zadumałby się z powagą nad tym, co tam zobaczył.
Jeśli dyrektor Filharmonii Narodowej z Phenianu dotrzyma słowa, to być może Andrzej Ładomirski wróci do Korei za jakiś czas. Miejmy nadzieję, iż następna wizyta będzie okazją do kolejnych ciekawych spotkań i doświadczeń artystycznych,
tak cennych dla młodego muzyka.