(V)ARIAT 9

Page 1

VARIA

9

XI 2020

{T}

MAGAZYN SZKOLNY NR

WĘDRÓWKI W ZAŚWIATY TO JEST STRASZNE! WIERZENIA SŁOWIAN KRONIKA KRYMINALNA: „KRYPTONIM FRANKENSTEIN” FRANKENSTEIN A MŁODY FRANKENSTEIN CO WIDZIAŁY ZŁOTE KŁOSY SPOTKANIE


REDAKCJA redaktor naczelna: Alicja Nowocień

autorzy:

Magdalena Chłopecka Maja Cichoń Oliwia Folborska Andrzej Langerowicz Alicja Nowocień Julia Pardyka Igor Szczech Ewa Ślebioda Zuzanna Śliwka Weronika Wiśniewska

Zdjęcie: Jeremy Bishop.

oprawa graficzna: Oskar Ciesielski Karolina Kurzeja Michał Tarnowski media społecznościowe: Małgosia Filipiak Oliwia Folborska opieka merytoryczna: Anna Józefiak Paulina Pawlikowska


SPIS TREŚCI SŁOWO WSTĘPU: • Alicja Nowocień - 06

WĘDRÓWKI W ZAŚWIATY: • TO JEST STRASZNE - 07 Magdalena Cłopecka

• WIERZENIA SŁOWIAN - 10 Julia Pardyka

• CIEMNO WSZĘDZIE, GŁUCHO WSZĘDZIE, CO TO BĘDZIE, CO TO BĘDZIE? CZY MOŻE JEDNAK TRICK OR TREAT? - 12 Alicja Nowocień

• KRONIKA KRYMINALNA: KRYPTONIM FRANKENSTEIN - 15

Maja Cichoń

WYWIAD: • „TRZEBA DOCHODZIĆ WSZĘDZIE SWOJĄ DROGĄ I NIE ZRAŻAĆ SIĘ” – WYWIAD Z PANEM RYSZARDEM KRUKIEM - 18 Oliwia Folborska, Igor Szczech


RECENZJA: • FRANKENSTEIN A MŁODY FRANKENSTEIN - 22 Ewa Ślebioda

• MAGIA ZAKLĘTA W PAPIER - 23 Andrzej Langerowicz

• „Z JEDNEJ STRONY JARMARK, A Z DRUGIEJ EUROPA” – KILKA SŁÓW O NOWYCH PŁYTACH TACO HEMINGWAYA - 25 Igor Szczech

PRZEPIS: • NIEZBĘDNIK JESIENIARY – PUMPKIN SPICE LATTE - 26 Weronika Wiśniewska

KĄCIK TWÓRCZOŚCI: • CO WIDZIAŁY ZŁOTE KŁOSY - 28 Zuzanna Śliwka

• SPOTKANIE - 32

Anonim

BIURO UTWORÓW ZNALEZIONYCH:

• Igor Szczech - 33


Zdjęcie: www.nac.gov.pl

VARIA{T} VARIA{T} VARIA{T} VARIA{T} VARIA{T} VARIA{T} VARIA{T} VARIA{T} VARIA{T} VARIA{T} VARIA{T} VARIA{T} VARIA{T}


06 SŁOWO WSTĘPU Alicja Nowocień

Oto i on! Pierwszy w tym roku numer Varia(t)a – szkolnego magazynu 1 LO w Toruniu! Cieszę się niesamowicie, że udało nam się go wydać planowo, mimo ponownej konieczności nauczania zdalnego i innych przeciwności losu.

W 9. wydaniu Varia(t)a możemy przeczytać historie mroczne, tajemnicze, inspirowane dawnymi wierzeniami… Nie mogło zabraknąć nieocenionego Adama Mickiewicza, którego wybitne dzieło „Dziady” zajmuje szczególne miejsce w sercach (i głowach) licealistów.

Znajdziemy tu też klimatyczne grafiki, które automatycznie wywołają w nas różne uczucia. Spokojna, jesienna nostalgia (przeżywana przykładowo wraz z kubkiem gorącej, jesiennej kawy), pomiesza się z niepokojem i nutką tajemniczości.

Listopadowy Varia(t) to również teksty niezwiązane z wszelkiej maści duchami i zjawami. Możemy przeczytać tu wartościowe i rzetelne recenzje – książek, filmów, płyt, a nawet wywiad z toruńskim reżyserem Ryszardem Krukiem.

I stały gwóźdź programu, czyli dział z Waszą twórczością literacką! I to całkiem dobrą twórczością. Z resztą – sprawdźcie sami!

Zapraszam Was do przepełnionego niesamowitością świata zjaw, dziadów i południc…

Alicja Nowocień redaktor naczelna


07 TO JEST STRASZNE!

Magdalena Chłopecka

W

yobraźmy sobie taką sytuację: jest północ, samotnie przemierzamy cmentarz, na którym nie pali się żaden znicz, żadna latarnia. Powoli przedzieramy się przez mgłę, włosy haczą nam się o zwisające konary spróchniałych drzew, potykamy się o poprzewracane płyty kamienne z pozacieranymi nazwiskami, z napięciem wsłuchujemy się w świszczący dźwięk wiejącego wiatru...

Każdego dnia odczuwamy strach. Można powiedzieć, że jest on wręcz elementem naszej codzienności – widok krwi, gdy przetniemy skórę kartką książki, horror z duchami obejrzany w środku nocy z przyjaciółmi „na nocce”, tajemniczy cień na ścianie, który okazuje się być tylko sukienką mamy przewieszoną przez krzesło – to wszystko przyprawia nas o „dreszczyk emocji”. Większość z nas bez problemu potrafiłaby wskazać, co jest obiektem naszych obaw. Jednak czy bylibyśmy w stanie jednoznacznie stwierdzić, czego konkretnie się boimy? Jaki czynnik sprawia, że uważamy pewne elementy naszego otoczenia za przerażające, nawet jeśli nie stanowią dla nas realnego zagrożenia? Co strasznego widzimy w pająkach, które ewidentnie wywołują u części z nas niepokój, mimo że mają zaledwie kilka centymetrów? Na te pytania zazwyczaj nie poszukujemy odpowiedzi, chociaż często to właśnie one są kluczem do uporania się z problematycznymi fobiami i lękami.

„Tam po drugiej stronie” Niedawno obchodziliśmy Uroczystość Wszystkich Świętych. Tego dnia wspominamy bliskich nam ludzi, których już z nami nie ma. Dla wielu osób, zwłaszcza tych, które bardzo dotkliwie przeżyły odejście ważnego dla nich człowieka, jest to smutne, niekiedy wręcz traumatyczne przeżycie. Na świecie bowiem istnieje niewiele rzeczy, które przerażają nas równie mocno, jak śmierć. Niejeden powiedziałby wręcz, że to najgorsza z możliwych tragedii, z jakimi możemy się spotkać. Niezaprzeczalnie jest ona tematem tabu. To dla człowieka coś niezwykle odległego, nieobecnego, staramy się o niej nie myśleć i nie mówić. Unikamy niewygodnego, budzącego strach tematu, jakby wypieranie myśli „kiedyś mnie nie będzie” usunęło śmierć z rzeczywistości. Tworzymy wiele eufemizmów, zastępujących słowo „śmierć”, którego sam dźwięk wywołuje w nas lęk i niechęć. Zamiast powiedzieć „umarł”, powiemy „odszedł”, nie użyjemy wyrażenia „nie żyje”, tylko „spoczywa w pokoju”. Prawda przedstawiona w ten sposób jest dla nas mniej wstrząsająca i brutalna, do tego łatwiejsza do wyobrażenia, co sprawia, że mniej się jej boimy. Odejść w nieznane No właśnie, a właściwie dlaczego śmierć przeraża? Odpowiedź na to pytanie wcale nie jest tak trudna, jak mogłoby się wydawać. Strach przed nią powoduje głównie fakt,


08 że jest o na czymś nieznanym, jednak wszechobecnym. Z jednej strony nie wiemy, co po niej następuje, zastanawiamy się, co jest „po drugiej stronie”, nie mamy pojęcia, czy to bolesne przeżycie, czy umierając będziemy odczuwali strach, z drugiej strony ciągle mamy z nią do czynienia, i to nie tylko obchodząc Uroczystość Wszystkich Świętych, zaduszki lub przeżywając „odejście do nieba” ukochanego dziadka. Oglądamy telewizję, przeglądamy media społecznościowe, czytamy czasopisma i gazety – mając dostęp do tak ogromnej ilości informacji, chcąc nie chcąc, w końcu „natkniemy się” na wiadomość o czyjejś śmierci. Warto zwrócić uwagę na to, że obcowanie z pewnymi strasznymi aspektami życia, przyzwyczaja nas do ich obecności, a co za tym idzie, zmniejsza lęk. Oczywiście nigdy w pełni nie pogodzimy się z myślą, że kiedyś będziemy musieli odejść z tego świata, ale możemy się do tego przynajmniej częściowo przyzwyczaić. Wielu ludziom pomaga w tym wiara w Boga – nadzieja na nagrodę po śmierci za dobre życie na ziemi. Boo!!! Wyobraźmy sobie taką sytuację: jest północ, samotnie przemierzamy cmentarz, na którym nie pali się żaden znicz, żadna latarnia. Powoli przedzieramy się przez mgłę, włosy haczą nam się o zwisające konary spróchniałych drzew, potykamy się o poprzewracane płyty kamienne z pozacieranymi nazwiskami, z napięciem wsłuchujemy się w świszczący dźwięk wiejącego wiatru... Włos się jeży na samą myśl, że taka sytuacja mogłaby mieć miejsce w rzeczywistości. Jednak co takiego sprawia, że tego typu scena, rodem z hor-

roru Alfreda Hitchcocka, jest dla nas przerażająca? Krew w żyłach z pewnością mrozi świst wiatru, panująca dookoła ciemność, mgła, przez którą widzimy praktycznie tylko czubek własnego nosa, gałęzie tworzące dziwne tajemnicze kształty oraz panująca atmosfera – aura niepewności i śmierci, charakterystyczna dla cmentarzy. Każdy z tych elementów podsuwa nam pewne skojarzenia, które zależą głównie od naszych osobistych doświadczeń, na przykład konary krzewów mogą nam przypominać szpony drapieżnych ptaków, którymi byliśmy straszeni w dzieciństwie. Co w tym takiego strasznego? Ciemność budziła przerażenie już u ludzi pierwotnych, gdyż to właśnie nocą z jaskiń i ukryć wychodziły dzikie, niebezpieczne zwierzęta, stanowiące ogromne zagrożenie dla człowieka. Boją się jej głównie małe dzieci, które z czasem zaczynają rozumieć, że tego tajemniczego stukania, które spędza im sen z powiek, nie wydają grasujące duchy, pragnące zrobić im krzywdę i zadać ból, ale zwykła, nieszkodliwa zmywarka. Tu po raz kolejny mamy do czynienia z obawą przed nieznanym. Przy zapalonym świetle widzimy wszystko, co nas otacza, daje nam to poczucie bezpieczeństwa i pewność, że nic nam nie grozi, za to gdy przebywamy w ciemności, nasz mózg nie dosyć, że podsuwa nam najrozmaitsze obrazy i wyobrażenia, to do tego pozostaje w stuprocentowej gotowości, aby w razie potrzeby bronić się przed niespodziewanym zagrożeniem. Z tego samego powodu boimy się duchów. Są one dla nas obce, nieznane, nie mamy pojęcia jak wyglądają i jakie mają zamiary, dlatego wywołują u nas lęk, nawet jeśli widzimy je i słyszymy


09 jedynie będąc widzami na seansie w kinie. Ludzki umysł „nie widzi” dużej różnicy między wyobrażeniem a rzeczywistością. Z kolei cmentarze kojarzą nam się ze śmiercią, smutkiem, cierpieniem. To właśnie na nich spoczywają osoby, których już nie ma w świecie żywych, świecie nam tak dobrze znanym. Niejednego może to przerazić – odnotowywane są nawet przypadki kojmetrofobii, czyli panicznego strachu przed cmentarzami. Zrozum Każdy z nas ma swoje lęki. Często dotyczą one z pozoru niestrasznych i zupełnie nieszkodliwych zjawisk czy stworzeń, na przykład gołębi. Czasem, w rzadszych, bardziej skrajnych przypadkach, mamy do czynienia z fobią, która przez lekarzy jest uznawana za chorobę. Pamiętajmy, aby nie wyśmiewać osób borykających się z takim problemem, ponieważ napady paniki, z jakimi się zazwyczaj zmagają, naprawdę nie są niczym przyjemnym i z pewnością przysparzają im wiele kłopotów w życiu codziennym. Potrzebują oni nie tylko opieki psychologa, ale także pomocy ze strony ludzi z ich otoczenia. Człowiek najczęściej boi się nieznanego, dlatego często bywa tak, że coś, czego wcześniej się baliśmy, staje się dla nas przyjemnością, na przykład chodzenie do szkoły, przebywanie w ciemności czy skakanie na bungee. Warto przestać postrzegać strach jako negatywne uczucie – nie raz i nie dwa to właśnie on uratuje nas przed niebezpieczeństwem. Przerażeni szybko zejdziemy z drogi widząc pędzący samochód, odskoczymy od wybuchającego ognia, wejdziemy do sklepu, gdy zauważymy agresywnych mężczyzn na ulicy, nie spróbujemy narkotyków w obawie o na-

sze zdrowie. Jeżeli zmagamy się ze strachem, który utrudnia nam życie, lękiem przed śmiercią, cmentarzami czy ciemnością, warto zasięgnąć rady psychologa, jednak nie zawsze jest ona konieczna. Często wystarcza rozmowa z bliską osobą, która nas wysłucha i zrozumie. Każdy jest tylko i aż człowiekiem, ma swoje wady i zalety, mocne i słabe strony. Uszanujmy to.

Grafika: Karolina Kurzeja.


10 WIERZENIA SŁOWIAN Julia Pardyka

M

itologia Słowian jest jednym z najbardziej nieodkrytych i tajemniczych obszarów religijnych, jakie kiedykolwiek istniały. Nie zachowały się żadne źródła pisane mitów, które pozwoliłyby dokładnie odpowiedzieć na podstawowe pytania dotyczące tych wierzeń. Badacze tej mitologii muszą sięgać do odkryć archeologicznych, historiograficznych oraz do badań językoznawczych i religioznawstwa porównawczego, aby uzyskać wiedzę o mitologii słowiańskiej. Wiemy, że na pewno była ona podstawą religii politeistycznej, wywodzącej się i zachowująca silny związek z rolniczym trybem życia i ciągłymi obserwacjami przyrody. Słowianie posiadali dość rozbudowany system wiary w życie pozagrobowe oraz grono bóstw, ale najbardziej interesującą częścią ich wyznania jest wiara w różnorakie fantastyczne stworzenia. Część demonów była przyjazna – opiekowała się ludźmi, chroniła przed niebezpieczeństwem czy dbała o pola uprawne, ale pozostałe wysysały krew, napadały podróżnych i podmieniały dzieci. Jednymi z tych nienawistnych demonów były topielce. Powstawały one z dusz ludzi (zazwyczaj samobójców), którzy utonęli. Wyglądem nie różniły się zbytnio od żywych. Posiadały trochę większą głowę i zielone włosy. Ich głównym zajęciem było topienie nieostrożnych pływaków oraz osób zbytnio zbliżających się do wody.

Ludzie próbujący ratować osobę topiącą się także padały ofiarą topielców. Kolejnymi stworzeniami zamieszkującymi wody były rusałki, czyli duchy młodych kobiet zmarłych nienaturalną śmiercią. Mogły nimi zostać tylko dziewczyny, które nie zdążyły się w nikim zakochać. Zwykle widywano je nagie lub w delikatnych, niemalże niezauważalnych szatach i wiankach z kwiatów. Zawsze były wrogo nastawione do ludzi, zwłaszcza do urodziwych dziewcząt i młodych mężczyzn. Stworzeniami przypominającymi rusałki były wiły. One również powstawały z dusz młodych kobiet. Kochały taniec i zabawę. Nie tolerowały przerywania im tych zajęć. Człowiek natykający się przypadkiem na tańczące istoty był przez nie karany. Zazwyczaj postrzelały go z łuku, zsyłały na niego szaleństwo albo łaskotały, dopóki nie umarł. Jeśli nikt im nie przeszkadzał, strzegły ludzi przed niebezpieczeństwami. Pomagały odszukać mężczyznom odpowiednie kandydatki na żony i przepowiadały przyszłość. Największy lęk wśród Słowian wzbudzały wampiry. Powstawały z dusz ludzi zmarłych gwałtowną śmiercią, samobójców, czarowników i – o dziwo – osób o zrośniętych brwiach. Ciało wampira nie ulegało rozkładowi, ponieważ – jak wszyscy wiemy – żywiły się one krwią ludzi i zwierząt.


11 Jeśli w osadzie podejrzewano pojawienie się wampira, roz- Ludzie sądzili, że natura wyznaczyła im tę rolę i obdarzyła kopywano okoliczne groby i szukano zwłok, które nie uległy je przykładowo znamionami. W części ziem słowiańskich rozkładowi albo miały ślady krwi na ustach. odbywały się polowania na czarownice. Mieszkańcy osady chwytali stare kobiety, wiązali im ręce i nogi, a następnie Podobne do wampirów były strzygonie oraz ich żeń- zanurzali w rzece. Jeśli kobieta wypłynęła na powierzchnię, skie odpowiedniki – strzygi. Tą istotą mogła zostać osoba, była uznawana za czarownicę i palona na stosie, a gdy zanuktóra urodziła się posiadając np. dwa rzędy zębów. Za życia rzyła się w wodzie, była puszczana wolno. była wykluczona ze społeczności, więc po śmierci pragnęła zemsty. Ze strzygami i wampirami walczono w podobny Opisane powyżej istoty nadnaturalne nie są wszystsposób. W obu przypadkach wystarczyło znaleźć ciało, z któ- kimi, które występują w tej mitologii, jednak są one dość rego pochodził demon i przebić je gwoździem lub kołkiem. znane, a nie każdy wie, że pojawiły się już w wierzeniach Słowian. Zapoznanie się z częścią informacji o tych stworze Najciekawszymi stworzeniami w mitologii Słowian niach pomaga dostrzec, jak bardzo rozwiniętą wyobraźnię były wilkołaki. Ich postać przyjmowali zazwyczajczarowni- mieli twórcy tej wiary i w jaki sposób tłumaczyli sobie różne cy. Przemieniali się w wilkołaka poprzez rzucenie zaklęcia zjawiska związane z życiem. Moim zdaniem mitologia Słona nóż, wbijał go w ziemię itrzykrotnie przeskakiwał. Zamiast wian zasługuje na odrobinę więcej zainteresowania, gdyż noża można było użyć pięciu kołków. Wilkołak zakradał się występuje w niej wiele interesujących zjawisk, o których do osady, mordował ludzi i zwierzęta, ale mógł także pożreć większość osób nie posiada żadnych informacji. słońce lub księżyc – w taki sposób Słowianie tłumaczyli zaćmienia. Jeśli chciał powrócić do postaci ludzkiej, musiał ponownie przeskoczyć zaczarowany nóż. W sytuacji, gdy ktoś wyciągnąłby nóż z ziemi, uniemożliwiłby powrót do postaci człowieka. Ta osoba na zawsze pozostawała wilkiem. Równie interesujące są czarownice i czarownicy. Potrafili oni zsyłać na ludzi choroby. Jeśli posiadali pukiel włosów, element ubrania czy grudkę ziemi, po której przeszła ofiara, mogli rzucić na nią klątwę. Słowianie wierzyli, że czarami zajmują się głównie starsze kobiety. Uważali je za złośliwe, przesadnie zazdrosne i twierdzili, że żyły na uboczu.


12 „CIEMNO WSZĘDZIE, GŁUCHO WSZĘDZIE, CO TO BĘDZIE, CO TO BĘDZIE? CZY MOŻE JEDNAK TRICK OR TREAT? Alicja Nowocień

J

esienne, nieco mroczne listopadowe noce, tajemnicze zjawy i duchy od zawsze nas fascynowały. Niesamowicie popularny zwłaszcza w krajach anglosaskich zwyczaj Halloween coraz częściej jest obchodzony również w Polsce, co budzi wiele kontrowersji. Czy Halloween można porównać do słowiańskich dziadów? Samhain – historia „prawdziwego” Halloween Samhain, czyli celtyckie święto związane z zakończeniem żniw, było swego rodzaju źródłem Halloween. Było obchodzone w nocy z 31 października na 1 listopada. Podczas święta Samhain Celtowie czcili duchy przodków. Geneza nazwy tegoż święta pochodzi od staroceltyckiego Samhuinn, oznaczającego „koniec lata”. W zależności od regionu i danej grupy, przyjmowało różne nazwy. Samhain, tuż obok Imbolc, Betaine i Lughnasadh, było jednym z czterech najważniejszych świąt, które wyznaczały pory roku. Niesamowity klimat Wigilii Samhain był ściśle powiązany z porą roku – dla Celtów był to szczególny czas. Sprowadzano wówczas owce z pastwisk, dni stawały się coraz


13 krótsze. Samhain to było zwieńczenie roku kalendarzowego, zwiastowało nadejście zimy. Podczas Samhain, podobnie jak w przypadku naszych rodzimych dziadów, odprawiano gusła, by duchy nie zainteresowały się domostwem. Tak jak w czasie Beltaine, zapalano ogniska, w które rzucano kości i zwierzęce resztki. Celtowie wierzyli, że w noc poprzedzającą Samhain otwierały się wrota ze świata umarłych. To z nich wychodziły dusze zmarłych, by żyć pośród ludzi przez następny rok i znów powrócić w zaświaty. W nocy specjalnie gaszono ogniska, kaganki i pochodnie, by domy wyglądały na opuszczone i niegościnne. W ten sposób nie wskazywały drogi do domów „zbłąkanym duszyczkom”. Wygaszanie światła miało również symbolizować odejście starego roku.

rownice w towarzystwie czarnych kotów (tak, znów czarne koty…) wróżyły i przepowiadały przyszłość. W święto to z pewnością składano ofiary, ale opisy tych obrzędów niestety się nie zachowały. Główne źródło wiedzy stanowią celtyckie legendy. Iryjczycy jeszcze w V w. n.e. mieli ofiarowywać bóstwu o imieniu Cromm Cruaich (Głowie Grobowca bądź Skrwawionej Głowie) to wszystko, co pierworodne i co trzeciego syna. Dom wodza miał być podpalany, a on sam – symbolicznie uśmiercany po to, aby o świcie pierwszego dnia nowego roku mógł odrodzić się na nowo. Mówią, iż w każdej legendzie jest ziarenko prawdy. O zabijaniu króla mówi pewna celtycka opowieść o historycznym pierwszym władcy Celtów – królu Muircertach.

Pogańskie zwyczaje a chrześcijaństwo Celtyccy druidzi wierzyli, iż w dzień Samhain zacierała Po 835 roku pod wpływem upowszechniającego się się granica między światem ludzi zmarłych a światem lu- chrześcijaństwa, powoli zanikały obchody Samhain, gdy dzi żyjących. Duchom było także łatwiej dotrzeć do świata uroczystość Wszystkich Świętych została przeniesiona żywych. Druidzi nosili czarne stroje oraz duże maski z rze- z maja na dzień 1 listopada. Kościół, aby zminimalizować popy lub brukwi ponacinane na kształt strasznych demonów. gańskie wpływy, wprowadził Dzień Zaduszny. Kilka wieków Sądzi się, iż właśnie idea masek i przebierania się podczas później wprowadzono wspomnienie Wszystkich Wiernych Halloween wywodzi się właśnie od tego zwyczaju. Palono Zmarłych. Dzień poprzedzający ten święto nazywano All też w tym czasie ogniska i latarnie, które miały wskazywać Hallows’ Eve, czyli wigilia. W Irlandii niektórzy zaczęli wracać drogę dobrym duchom, zaś złym – służyć za coś odstrasza- do dawnych pogańskich zwyczajów w All Hallows’ Eve, późjącego. Wokół ognisk odbywały się tańce śmierci. Z mitolo- niej zmieniając nazwę na Halloween. gii celtyckiej wynika, iż święto Samhain nie było świętem, w którym stroniono od alkoholu, a wręcz przeciwnie, w cza- Halloween – czy narodziło się w Ameryce? sie obchodów epizody pijaństwa były z nim bardzo ściśle Wszyscy mówią, że Halloween to amerykańskie świępowiązane. Także w tę, jakże tajemniczą noc, celtyckie cza- to. Nic bardziej mylnego – do Stanów Zjednoczonych


14 Halloween przywędrowało dopiero w latach 40. XX wieku wieku za sprawą irlandzkich imigrantów, co spowodowało wzrost zainteresowania mitologią, obrzędowością przedchrześcijańską i szeroko pojętą metafizyką. Samhain nazywano „Celtyckim Nowym Rokiem” i opowiadano mroczne celtyckie legendy. Jednym z najważniejszych halloweenowych symboli jest Jack-o’-lantern, czyli popularna latarnia z wydrążonej i odpowiednio naciętej dyni. Z okazji święta Halloween tradycją stało się stawianie latarni w oknach lub w drzwiach domostw. Dzisiejsze, spopularyzowane głównie przez mass media Halloween, również polega na przywoływaniu duchów, paleniu ognisk i organizowania imprezy. Nie ma to już zbyt wiele wspólnego z dawnym świętem Samhain i z pierwotnymi celtyckimi legendami. Halloween do Polski dotarło po przemianach ustrojowych w 1989 roku. Często się zapomina o słowiańskim odpowiedniku tego święta, czyli o dziadach. Czego potrzebujesz duszyczko, żeby się dostać od nieba? Dziady to metafizyczne rytuały związane z obcowaniem żywych ze zmarłymi. Była to również, podobnie jak w przypadku Samhain, pora, kiedy dusze przodków powracały do dawnych domostw, nawiedzając swoją rodzinę. W dawnej tradycji słowiańskiej oddawano szacunek przodkom, w zależności od danego regionu od trzech do sześciu razy w ciągu roku. Jednak najważniejsze były obchody na wiosnę i na jesieni, dlatego mówiło się o dziadach wiosennych i jesiennych. Na wiosnę obchodzono je 2 maja,

a jesienią w nocy z 31 października na 1 listopada. Podczas uczt na grobach zmarłych duszę karmiono i pojono między innymi miodem, kaszą, jajkami, kutią i wódką – to dość charakterystyczne zjawisko zaistniałe wśród wielu zupełnie niepowiązanych ze sobą kultur. W czasie trwania święta obowiązywały liczne zakazy dotyczące wykonywania różnych prac i czynności, które mogłyby zakłócić spokój przebywających na ziemi dusz. Zakazy dotyczyły między innymi – głośnych zachowań przy stole i nagłego wstawania, co mogłoby wystraszyć przerażone dusze. Nasi przodkowie także rozpalali ogniska, które miały służyć jako drogowskazy na rozstajnych drogach. Zmarznięte dusze mogły także ogrzać się w cieple ogniska. Charakterystyczną pozostałością tego zwyczaju są współczesne znicze zapalane na grobach. Ogień również pełnił funkcję ochronną, zwłaszcza ten rozpalany na rozstaju dróg. Często uniemożliwiał wyjście na świat demonom, czyli duszom ludzi, którzy zmarli nagłą śmiercią, samobójcom, topielcom, które – jak wierzyli nasi przodkowie – przejawiały w tym okresie niezwykle silną aktywność. W wyobrażeniach ludowych wędrowni dziadowie, czyli żebracy, byli uważani za łączników pomiędzy światami. Proszono ich o modlitwy za dusze zmarłych, w zamian ofiarowując strawę. Zjawy, które odwiedzały domostwa były częstowane ciepłym posiłkiem. Organizowano ucztę zaraz po powrocie z cmentarza. Późnym wieczorem gospodarz odprawiał pewien zwyczaj: trzykrotne obchodzenie chaty


15 – Sam Bóg –; – Co niesie? – Boski dar. Następnie wszyscy domownicy wspólnie zasiadali do stołu. Gdy komuś upadła łyżka, uważano, że duch ją zabrał, aby się posilić. Pradawne zwyczaje a dzisiejsze czasy Niestety, w dzisiejszych czasach wiedza na temat dawnych słowiańskich dziadów zanika. Znajomość pradawnych zwyczajów naszych przodków jest niszowa, w przeciwieństwie do nagłaśnianego w mediach masowego przekazu – Halloween. Mimo to wciąż w niektórych regionach wschodniej Polski oraz u naszych wschodnich sąsiadów obecne jest wciąż wynoszenie na groby zmarłych symbolicznego jadła w dwójniakach. Ponadto, w Krakowie corocznie odbywa się tradycyjne Święto Rękawki (Rękawka), ściśle powiązane z pradawnym zwyczajem wiosennego święta przodków. Bardzo powoli, ale jednak wraca swego rodzaju moda na kultywowanie tradycji naszych przodków. Warto znać genezę święta, które w swoim wybitnym dziele opisał Adam Mickiewicz.

KRONIKA KRYMINALNA: „KRYPTONIM FRANKENSTEIN” Maja Cichoń

P

rawdziwa godność tego iście halloweenowego antybohatera to Joachim Knychała. Urodził się 8 września 1952 roku w Bytomiu, od którego wziął się jego drugi kryptonim, czyli „wampir z Bytomia”. Pochodził z protestanckiej rodziny, jego matka Niemka poślubiła Polaka, czemu babka od strony matki była bardzo przeciwna. Nie mogła wybaczyć córce zamążpójścia i swoją złość wylewała na młodego Joachima. Knychała często był przez nią bity i wyzywany od „polskich bękartów”. Gdy miał 18 lat, został oskarżony o gwałt i skazany na 3 lata pozbawienia wolności. Knychała razem dwoma kolegami chcieli się zabawić z koleżanką w piwnicy, jednak w porę zostali nakryci przez sąsiada dziewczyny. Ona, z obawy o swoją reputację, oskarżyła mężczyzn o gwałt, czyli Knychała został skazany za coś, czego nie zrobił. Wyszedł z więzienia po roku za dobre sprawowanie i wtedy obiecał sobie, że się na dziewczynie zemści. Ale nie był głupi – wiedział, że jeśli ją zabije, podejrzenia spadną na niego, dlatego postanowił dokonać zemsty na innych kobietach. Życie po wyjściu z więzienia nie było już takie samo. Jego nienawiść do kobiet wzrastała i wtedy przyszedł rok 1974, który był przełomowy dla Knychały. Ożenił się z


16 jedyną kobietą, którą szanował i uważał za swojego najlepszego i jedynego przyjaciela. W 1974 roku odbył się również proces najokrutniejszego seryjnego zabójcy – Zdzisława Marchwickiego. Morderca lepiej znany jako „wampir z Zagłębia” został oskarżony o zabicie 14 osób i to nim Knychała się inspirował, planując swoje zbrodnie. Swój następny atak przeprowadził Knychała we wrześniu 1975 roku w Piekarach Śląskich. Tym razem uderzył kobietę siekierą w tył głowy, co skończyło się śmiercią ofiary. Kilka miesięcy później znowu usiłował zabić w Bytomiu – śledził kobietę od przystanku tramwajowego aż do jej mieszkania i napadł ją tak, jak poprzednie ofiary. Następny atak, którego Knychała dokonał miesiąc później, miał miejsce w Chorzowie. Wampir uderzył kobietę metalową rurką w tył głowy. Po dokonanej zbrodni przeciągnął ciało w ustronne miejsce i je obnażył. 30 października tego samego roku znów zabił w Bytomiu, tą samą metodą, co swoje poprzednie ofiary, ale wtedy udowodnił, że potrafi zachować zimną krew. Zaatakował na klatce schodowej i prawie został nakryty, ale przerzucił ciało kobiety przez ramię i zbiegł z nim do piwnicy. Cała napaść odbyła się w sąsiedztwie komisariatu milicji. Po serii ataków milicja zaczęła łączyć ze sobą te sprawy. Zwrócono uwagę, że do napaści dochodziło w pobliżu linii tramwajowej numer 6, która stanowiła kręgosłup aglomeracji śląskiej. Grupa śledczych powołana do zbadania tej sprawy, nosiła kryptonim „szóstka”.

Knychała na dwa lata zrobił sobie przerwę od działalności kryminalnej i był przykładnym obywatelem. W 1978 roku ponownie usiłował zabić kobietę w Siemianowicach Śląskich, lecz bez rezultatów. W 1979 roku w Piekarach Śląskich po raz pierwszy zabił dziecko. Dwie dziewczynki spacerowały po lesie, zbierając jagody, gdy spotkały seryjnego mordercę. Knychała zabił jedną z nich uderzeniem w tył głowy, druga dziewczynka cudem przeżyła. Jej zeznania później pomogły w ujęciu sprawcy. Milicja podejrzewała, że może za tym stać pedofil, który niedawno wyszedł z więzienia. Do zbadania tej sprawy powołano nową grupę o nazwie „Frankenstein”. W listopadzie 1979 roku milicja zatrzymała Knychałę, który zaatakował kobietę pod wpływem alkoholu. Uderzył ją i przewrócił wózek z jej dzieckiem. Joachim był już wcześniej karany za gwałt i milicjanci wysnuli przypuszczenie, że to on jest poszukiwanym seryjnym mordercą. Stał się podejrzanym w śledztwie o kryptonimie „szóstka”. Pomimo brutalnych metod przesłuchiwań nie wspomniał słowem o dokonanych zbrodniach, ponadto miał mocne alibi. Oficjalnie był wtedy na nocnym dyżurze w kopalni kilkanaście metrów pod ziemią. Knychała wyszedł z aresztu, ale przez ten incydent nie czuł się już taki bezkarny jak wcześniej i ze strachu przed złapaniem przestał zabijać na następne 3 lata. Aby odsunąć od siebie podejrzenia, wstąpił nawet do PZPR. Miał pewnie nadzieję, że jako członek partii nie będzie na celowniku milicjantów.


17

Grafika: Karolina Kurzeja.

Knychała został zatrzymany, aby złożyć wyjaśnienia. Rodzina była oburzona – twierdziła, że w więzieniu siedzi niewinny człowiek, który powinien w spokoju przeżyć żałobę. Joachima wypuszczono z aresztu, ale na krótko, bo po szczegółowej sekcji zwłok milicja odkryła prawdziwy powód śmierci Bogusławy.

podtekst seksualny. Podczas popełniania przestępstw trzymał się reguł, które sobie wytyczył – po dokonani zbrodni unikał powrotów komunikacją miejską, dokładnie zacierał ślady i nie zabijał narzędziami, które należały do niego. Wpisywał się na listę pracowników pracujących w czasie nocnej zmiany, dzięki czemu miał alibi i mógł wychodzić na łowy. Był inteligentny i gdyby nie romans ze szwagierką, być może pozostałby bezkarny.

Wampira w Bytomia ponownie przesłuchano. Przyznał się do wszystkich makabrycznych zbrodni, których dokonał, a miał na swoim koncie w sumie 5 zabójstw. Zeznawał, Po kilku miesiącach procesu skazano go na karę że zabijał przez nienawiść do kobiet, ale jego ataki miały też śmierci, którą wykonano 21 maja 1985 roku.


18 „TRZEBA DOCHODZIĆ WSZĘDZIE SWOJĄ DROGĄ I NIE ZRAŻAĆ SIĘ” – WYWIAD Z PANEM RYSZARDEM KRUKIEM Oliwia Folborska, Igor Szczech

R

yszard Kruk jest reżyserem filmów dokumentalnych. Nakręcił między innymi: Taksówkarza, Czarne Błoto oraz film o toruńskim zespole – Republice. Prowadził również w naszej szkole zajęcia medialne. Jego filmy są szczególnie związane z Toruniem. Nawet najnowszy z nich – Hahut, choć kręcony na Biegunie Północnym, ma związek z naszych miastem. Właśnie od tego wątku rozpoczęliśmy naszą rozmowę. Oliwia Folborska: Na początku chcielibyśmy Pana zapytać o wyprawę na Spitsbergen. Jaki był cel tej wyprawy?

Ryszard Kruk: Był to wyjazd z grupą naukowców do toruńskiej bazy badawczo-naukowej na Archipelag Svalbard, którego największą wyspą jest Spitsbergen. Tam znajduje się baza toruńskiego uniwersytetu. Kręciłem tam film dokumentalny o życiu i pracy naukowców i o tym, czym się tam zajmują. Ich badania dotyczą ważnych spraw związanych z topnieniem lodowców i efektem cieplarnianym. Chciałem na własne oczy się przekonać, jak wyglądają te zjawiska i jak tłumaczą to naukowcy, którzy tam pracują. Jak to w moich filmach, w centrum stawiam człowieka. A więc głównym bohaterem jest profesor Ireneusz Sobota, który jest sze-

fem stacji badań polarnych. Film zawiera również sporo retrospekcji, dotyczących tego, jak kiedyś wyglądała ta baza, jak zmieniały się sposoby badań na przestrzeni lat oraz jak zmienia się nasze środowisko. Igor Szczech: Czy przeżył pan jakieś przygody podczas tego pobytu? Ryszard Kruk: Przygód było mnóstwo. Cała wyprawa wyglądała zupełnie inaczej, niż się nam na początku wydawało, kiedy nie było jeszcze pandemii. Do ostatniej chwili nasz wyjazd stał pod znakiem zapytania. Na początku planowaliśmy wziąć sporo osób na tę wyprawę, a ostatecznie pojechałem wraz z drugim członkiem ekipy filmowej oraz dwójką naukowców. Trafiliśmy więc na Spitsbergen i od razu musieliśmy przejść obowiązkową kwarantannę. Na szczęście, w Norwegii można wychodzić podczas kwarantanny, co umożliwiło mi nakręcenie wielu pięknych ujęć. Oczywiście, przez dwa tygodnie nie miałem styczności z innymi ludźmi, a więc tym bardziej poczułem ten samotny styl życia na Spitsbergenie. Pamiętam też, jak pewnego dnia usłyszeliśmy, że niedźwiedź polarny, na kempingu dość blisko nas, zabił w nocy człowieka. To dało mi sygnał, że tam nie ma żartów.


19 Oliwia: Czy planuje pan dokręcanie jeszcze dodatkowych scen do filmu Hahut? Ryszard Kruk: Tak, mam zamiar pojechać do domu pana Ireneusza Soboty, żeby porozmawiać z jego rodziną i zapytać go, co spowodowało, że zaczął pracę właśnie na Spitsbergen. Chcę również pokazać humanizm mojego bohatera, aby widz mógł się z nim lepiej utożsamić. Igor: Wróćmy do początków Pana pracy. Jaki był Pana pierwszy film lub wspomnienie związane z kinem, po którym zechciał Pan zostać reżyserem? Ryszard Kruk: Kinem tak naprawdę interesowałem się od zawsze, ale pierwsze dzieła, które pokazały mi, że kino może być czymś więcej niż rozrywką, to filmy Jima Jarmuscha i Davida Lyncha. A w szczególności „Dzikość Serca” Lyncha. Właśnie tego typu filmy mnie poruszały, podczas gdy moi koledzy ze szkoły oglądali „Wejście Smoka”. Później zafascynował mnie Quentin Tarantino, a w szczególności jego debiut – „Wściekłe Psy”. Ten film pokazał mi, że nie trzeba wielkich funduszy, żeby nakręcić dobry film. Oliwia: Czy mógłby Pan opowiedzieć nam o Pana najnowszym filmie Czarne Błoto? Ryszard Kruk: Z przyjemnością. Głównym bohaterem Czarnego Błota jest hodowca kóz, który razem z żoną prowadzi ekologiczne gospodarstwo. Codziennie dbają o swoje zwie-

rzęta. I tu wkracza drugi temat, gdyż główny bohater ma chorobę afektywną dwubiegunową. Na początku kręcenia filmu miałem wątpliwości, czy bohater w połowie zdjęć nie wycofa się z obawy o swoje zdrowie. Udało się jednak nakręcić całość, gdyż mój bohater bardzo chciał opowiedzieć o swoich przeżyciach. Z biegiem filmu okazuje się też, że jest to opowieść o miłości między dwójką osób prowadzących gospodarstwo. Na pewno jest to ciekawy film, ponieważ starałem się opowiedzieć tę historię bardziej obrazem niż


20


21 słowem i mam nadzieję, że się to udało. Mamy ciekawe zdjęcia prof. Józefa Romasza oraz klimatyczną muzykę Rafała Iwańskiego. Myślę, że film warto zobaczyć, bo został zakwalifikowany na festiwal Off Cinema w Poznaniu. Został on wraz z dwunastoma innymi wybrany z aż czterystu pięćdziesięciu dokumentów z całego świata. Konkurujemy z bardzo dobrymi produkcjami. Zachęcam do śledzenia tych festiwali, bo naprawdę warto go zobaczyć. Film ten będzie też na Camerimage, a sam festiwal odbędzie się w formie hybrydowej, więc będzie można go obejrzeć w Internecie. Z samej fabuły nie chcę za dużo zdradzać, bo film jest bardzo ciekawy i zaskakujący. Igor: A jeśli chodzi o film pt: Taksówkarz, to czy rzeczywiście inspirował się Pan trochę kinem noir? Estetyka, zamysł zdjęć i rozmyte miasto nocne są charakterystyczne przy filmach w takim stylu. Ryszard Kruk: Te ujęcia wynikały z tego, że Pan Henryk, główny bohater filmu, jeździł po mieście głównie nocą, ponieważ po śmierci żony nie mógł spać. Oczywiście kręciłem również sceny dzienne, na przykład na cmentarzu, ale faktycznie dominuje w tym filmie nocny nastrój. Dużo moich znajomych gdzieś kiedyś jeździło z panem Henrykiem. Był fajnym gawędziarzem i często dawał na koniec drogi piwo marki Viking lub czekoladę. Nigdy nie mówił o swoich problemach i nikt nie pomyślał, dlaczego taki facet po siedemdziesiątce jeździ w nocy taksówką bez radia, wyciągnięty z lat 70. ze swoich fiatem z 1975 roku. Natomiast ja bardziej chciałem nawiązać do Taksówkarza Martina Scorsese’a. Są

tam np. ujęcia, gdy twarz odbija się w lusterku, lub ujęcie na szybie. Sam pamiętam takie powroty nocą. Zdecydowanie bardziej chciałem iść w kierunku Taksówkarza Scorsese’a. Oliwia: Jakie ma Pan rady dla przyszłego pokolenia filmowców? Ryszard Kruk: Nie wiem, co będzie za kilka lat i jak wówczas będzie wyglądało tworzenie produkcji, ale z mojego punktu widzenia często działanie w jakimkolwiek obszarze sztuki może wywoływać u twórców frustrację. Potrzebne jest szczęście, trzeba być odpornym na krytykę oraz krytykanctwo i iść swoją drogą. W moim przypadku to się sprawdziło. W tym roku zaczynam dwuletnie studia podyplomowe w Krakowie, dostałem się od razu na drugi rok. Żałuję trochę, że nie zrobiłem tego na przykład 10 lat temu, ale może nie byłem wówczas na to gotowy. Trzeba dochodzić wszędzie swoją drogą i nie zrażać się. Z jednej strony trzeba mieć wyobraźnię, być kreatywnym i poukładanym, ale również walczyć ze swoimi słabościami i je pokonywać. Rozmawiali Oliwia Folborska i Igor Szczech


22 FRANKENSTEIN A MŁODY FRANKENSTEIN Ewa Ślebioda

F

rankenstein nie jest potworem. Wiele osób tak myśli, ale to nieprawda. Victor Frankenstein to naukowiec, który tchnął życie w monstrum, jednak jego dzieło nigdy nie zyskało imienia. W książce jest nazywane po prostu Potworem. Tak właśnie, w książce. Napisała ją Mary Shelley. Na pomysł wpadła, gdy podczas nocnego ogniska na wyjeździe z mężem i znajomymi każdy miał opowiedzieć jakąś straszną historię – swoją postanowiła rozwinąć. W 1823 r. wydała Frankensteina, najpierw za autora podając swojego męża Percy’ego, który tak postanowił pomóc jej w podbiciu świata literatury – w tamtych czasach powieści kobiet nie były najchętniej wydawane. Była to pierwsza książka science fiction lub przynajmniej zapowiedź tego gatunku. Nic więc dziwnego, że niemal od razu zyskała popularność, a na jej adaptację nie trzeba było długo czekać. Powstawało ich całe mnóstwo. Kolejne jeszcze bardziej przesadzone od poprzednich, niektóre trochę bardziej stonowane. Właśnie w odniesieniu do wcześniejszych adaptacji filmowych, w 1974 r. powstał film Młody Frankenstein w reżyserii Mela Brooksa, co już samo w sobie zdradza gatunek filmowy. Ponieważ oryginałem była książka grozy, tego elementu nie mogło zabraknąć. Przeważają w nim jednak elementy komediowe. Film opowiada historię Fredericka, wnuka Victora Frankensteina, który przez wiele lat wypiera się pokrewieństwa ze swoim

niecieszącym się najlepszą opinią krewnym. Pewnego dnia dowiaduje się jednak, że odziedziczył posiadłość swojego dziadka w Transylwanii. Po przybyciu na miejsce odnajduje notatki przodka dotyczące eksperymentu ożywienia ludzkiego ciała – eksperymentu, który pomimo początkowego sceptycyzmu postanawia przeprowadzić do końca. W filmie znajdziemy wiele wątków zgodnych z przebiegiem powieści, jednak dosłownie aż kipi w nim od elementów parodiujących wcześniejsze jej ekranizacje. Warto pamiętać, że powieść Mary Shelley zajmuje się głównie problemami etycznymi czynu, jakiego dopuścił się Victor Frankenstein. Bohater nie potrafił zadbać o swój twór, tak jak nie potrafił spełnić jedynej prośby Potwora (po której ten obiecał zostawić naukowca w spokoju), właśnie przez dylematy etyczno-moralne. W popkulturze jednak często spłyca się tę historię do zwykłej powiastki grozy, w której potwór ucieka i zagraża bezpieczeństwu ludzi. Z ciekawostek dotyczących przedstawienia Frankensteina w popkulturze moim zdaniem najciekawsze jest dopisanie bohatera – Igor (pomocnik Victora) jest wymysłem współczesnych – w książce nie ma ani śladu tej postaci. Wprowadzenie za to w niektórych ekranizacjach wątku kobiety- Potwora jest w pełni uzasadnionym zabiegiem


23 artystycznym - zgodnym (choć nie do końca) z przebiegiem powieści. Jeżeli więc nie lubisz cały czas siedzieć w napięciu, czytając powieści grozy, a chcesz zapoznać się z historią Frankensteina, film Mela Brooksa to coś w sam raz dla ciebie. Poznasz najważniejsze wątki powieści, a przy tym nie raz uśmiejesz się do łez.

MAGIA ZAKLĘTA W PAPIER

Andrzej Langerowicz

Magia jest częstym motywem w literaturze fantasy. Do takiej literatury zalicza się cykl Dziedzictwo napisany przez Christophera Paoliniego. Cykl składa się z czterech książek: Eragon”, Najstarszy, Brisring i dwa tomy ostatniej książki pt. Dziedzictwo. Pierwsza część została wydana w 2003 roku.

Grafika: Karolina Kurzeja.

Christopher Paolini jest autorem historii przygód Eragona. Co ciekawe, zaczął on pisać tę powieść, gdy miał zaledwie 15 lat. Wkrótce potem opowieść została wydana przez wydawnictwo jego rodziców. Książka na początku odbiła się z wielkim echem i została przyjęta z wielkim entuzjazmem. Christopher Paolini najprawdopodobniej wzorował się na trylogii Tolkiena. W Eragonie jest bardzo dużo podobieństw do Hobbita i Władcy pierścieni. W tych


24 powieściach fantasy tak samo za pomocą przypadku główni bohaterowie wyruszają w długą i niebezpieczną podróż. Są oni kompletnie zaskoczeni tą nagłą podróżą i w obu przypadkach wyruszają w świat, który wcześniej znali tylko z opowieści czy książek. Na swojej drodze spotykają bardzo podobne stworzenia, tak jak elfy, krasnoludy lub złe i dzikie stwory, tak jak Urgale czy Orkowie. Jest bardzo dużo podobieństw między trylogią Tolkiena a książką Paoliniego. Sama powieść opowiada o świecie magii i niesamowitych stworzeniach. Akcja rozgrywa się na rozległym kontynencie Alagaësia. W całej powieści przewija się wiele postaci, lecz ogół jest skupiony na Eragonie. Na początku książki poznajemy go jako piętnastoletniego biednego rolnika, który mieszka ze swoim bratem i wujem. Raz, gdy oddawał się swojemu ulubionemu zajęciu, czyli polowaniu, w niesamowity sposób znalazł piękny, niebieski kamień. Kamień okazał się smoczym jajem i Saphira, smoczyca, która była zamknięta w jaju, wybrała Eragona jako swojego jeźdźca. Po tym zdarzeniu życie Eragona zmieniło się i okoliczności zmusiły go do ucieczki ze swojej wioski. Z biednego rolnika stał się jedyną nadzieją na uratowanie całego kraju. Cykl Paoliniego opowiada o wojnie z bezwzględnym królem Galbatorixem, który dopuścił się okropnych czynów i po trupach wspiął się na tron. Przez cały cykl mamy do czynienia z podróżą Eragona, podczas której spotyka on dużo ciekawych postaci. Podczas podróży wraz z Eragonem poznajemy wiele ciekawych postaci. Dostrzegamy też, jak Eragon się kształci i zmienia się przez to, że został smoczym

jeźdźcem. Eragon jest postacią dynamiczną, z niedojrzałego chłopca, przemienia się w dojrzałego mężczyznę, który ostatecznie zdobył swój cel i pokonał bezwzględnego władcę. Jak wskazuje tytuł artykułu, magii nie brakuje w tekście Paoliniego. Świat Eragona jest przepełniony najróżniejszymi czarami i zaczarowanym językiem. Sam tekst jest według mnie zaczarowany, gdyż strasznie wciąga. Trzeba pamiętać, że Eragon jest przeznaczony dla młodzieży, co nie oznacza, że dorosłego ta książka nie zaciekawi. Jest ona napisana prostym językiem i nie brakuje w niej ciekawych opisów. Nie jest to książka dla koneserów literatury fantasy, jest to prosta książka oparta na przewidywalnej fabule i powtarzających się motywach. Główny motyw, czyli walka dobra ze złem, jest bardzo często spotykany w literaturze. Eragon jest prostym tekstem, jednak bardzo ciekawym i trzymającym od początku do końca w niepewności. Potrafiłem siedzieć przez kilka godzin i czytać tę powieść bez przerwy. Nie brakowało w niej zwrotów akcji, ekscytujących momentów czy wzruszających chwil. Według mnie jest to idealna pozycja do poczytania w nudny, jesienny wieczór. Jeżeli jesteś głodny wrażeń i ekscytacji, bardzo polecam przeczytać tę pozycję.


25 „Z JEDNEJ STRONY JARMARK, A Z DRUGIEJ EUROPA” – KILKA SŁÓW O NOWYCH PŁYTACH TACO HEMINGWAYA

Grafika: Oskar Ciesielski.

Igor Szczech

Taco Hemingway to niewątpliwie jeden ważniejszych dzisiaj polskich raperów. Ja sam nie jestem jego największym fanem – wiele jego projektów zupełnie nie trafiło mi do serca, lecz zawsze darzyłem go wielkim szacunkiem. Gdy usłyszałem, że w jego planach jest wypuszczenie dwóch napakowanych politycznymi tekstami płyt, byłem podekscytowany. Czy projekty można uznać za udane? Przekonajmy się.

Zacznijmy od początku, czyli od Jarmarku. O tej płycie dowiedzieliśmy się poprzez singiel wypuszczony dzień przed ciszą wyborczą, zatytułowany Polskie Tango. Zakochałem się w nim od pierwszego przesłuchania. Powodem tego jest zarówno fantastyczny tekst Hemingwaya, jak i oszałamiający bit i produkcja Lanka. Jak tu nie być podekscytowanym albumem, kiedy singiel jest tak dobry. Sama płyta podąża śladami Polskiego Tanga. Może bity nie są aż tak agresywne


26 i szybkie, a bardziej wpasowują się estetycznie do kolorowej okładki płyty, ale za to Taco jest tak samo pełen gniewu. Jego teksty poruszają wiele problemów dzisiejszej Polski. I tekstami właśnie ten krążek stoi, gdyż Taco daje tu z siebie wszystko i naprawdę można uznać go za polskiego Hemingwaya dwudziestego pierwszego roku. Niestety bity i produkcja nie są na tym samym poziomie. Są często zbyt rozwodnione i niedopracowane, jak na przykład w piosence Nie Mam Czasu. Większość z nich jest po prostu przeciętna. Jarmark jest interesującą płytą. Jedyną przeszkodą są niestety często nieciekawe bity i nudna produkcja. Mimo to mam przeczucie, że za kilkanaście lat płyta stanie się kultowa. Tydzień po Jarmarku otrzymaliśmy Europę. Tym razem singlem był nim Michael Essien Birthday Party, który zupełnie nie przypadł mi do gustu. Głównym powodem tego była słaba produkcja, nudny bit oraz ta koszmarna, nieudana próba śpiewania w wykonaniu Taco. Dlatego więc tym projektem nie ekscytowałem się tak bardzo, jak wcześniejszym. Moje obawy dotyczące jakości płyty niestety okazały się słuszne. Nawet bardzo. Zacznijmy od elementu, który był najlepszy na krążku Jarmark, czyli od tekstów. W mojej opinii Taco minimalnie obniżył tutaj poprzeczkę. Próbuję sobie przypomnieć choć jedną ciekawą linijkę z Europy i nie mogę. Nie uważam tych tekstów za coś tragicznego, ale opowiadają o przewałkowanych przez hip-hop tematach i to w żaden odkrywczy czy nowatorki sposób. Jeszcze mniej

interesujące są na tym albumie bity i produkcja. Dostajemy bardzo schematyczne, podobne do siebie brzmienia, którym przydałoby się jeszcze kilka tygodni popraw. Na Europie znajdziemy kilka ponadprzeciętnych utworów. Luxeumbourg to kawał fantastycznej roboty producenckiej Lanka. W pamięć zapadły mi też Pireneje, również za sprawą choć trochę wyróżniającego się bitu. Muszę wspomnieć jeszcze o przerywnikach pojawiających się pomiędzy utworami. Są ciekawym pomysłem, ale według mnie wciśniętym na siłę. Płyta jako całość wcale nie opowiada o sytuacji politycznej i nie nawiązuje do Europy poza tymi właśnie przerywnikami. A miał być przecież z jednej strony jarmark, a z drugiej Europa. Niestety Europa to płyta bardzo przeciętna. Nie prezentuje nic ciekawego ani od strony tekstów, ani od strony bitów i produkcji. Czterdzieści minut czegoś, co słyszałem już milion razy. Mamy więc Jarmark i Europę. Pierwszą wypełnioną fantastycznymi tekstami, na których drodze stoją miejscami bity, drugą jedynie przeciętną, bez ciekawych tekstów i nowatorskich brzmień. Nie sądziłem, że to powiem, ale chyba zostanę przy Jarmarku, a Europie podziękuję. Przynajmniej muzycznie.


27 NIEZBĘDNIK JESIENIARY - PUMPKIN SPICE LATTE Weronika Wiśniewska

K

ażdy użytkownik Instagrama, który obserwuje choćby jedną polską influencerkę, wie, jakimpowodzeniem wśród ludzi cieszy się kawa Pumpkin Spice Latte. Oryginalny i niebanalny smak tego rarytasu dostępny jest jednak tylko w wybranych miastach, gdzie zawitała popularna amerykańska kawiarnia. Jest jednak tańsza i prosta w przygotowaniu wersja tej kawy – czyli taka zrobiona przez nas samych :) Składniki: espresso

Jak przygotować puree? Kroimy dynię, wyciągamy pestki, wstawiamy na 160 stopni do piekarnika ułożoną skórą do dołu blachy i pieczemy 4045 minut. Następnie wyjmujemy miąższ łyżką, blendujemy i gotowe! Takie puree można wykorzystać do ciast, kawy oraz innych pyszności. Jak zrobić Pumpkin Spice Latte? 1. Zaparzamy espresso. Podgrzewamy mleko tak, aby nie powstał kożuch lub spieniamy je.

3 czubate łyżeczki puree z dyni

2. Do blendera wlewamy espresso, ciepłe mleko, przyprawę do dyni oraz puree z dyni. Blendujemy do momentu, kiedy nie ma grudek z puree.

3 łyżeczek cukru, miodu lub syropu klonowego (co kto lubi)

3. Otrzymany napój przelewamy przez sitko do szklanki.

pół łyżeczki przyprawy do dyni

4. Dekorujemy kawę bitą śmietaną i gotowe!

bita śmietana

Kawa jest idealna na okres jesienny, rozgrzewająca i ciekawa w smaku.

2/3 kubka gorącego mleka

Sprzęty: garnek, blender


28

Grafika: Karolina Kurzeja.


29 CO WIDZIAŁY ZŁOTE KŁOSY Zuzanna Śliwka

I Od świtu przemierzała bezkresne łany pszenicy. Południowe słońce piekło niemiłosiernie, ale wciąż czuła chłód nocy, chłód twardej, ciemnej ziemi. Ręce miała podrapane od kłosów.

W końcu znalazła. Na skraju zagonu, niedaleko drogi, spał rosły młodzieniec, ukryty przed światem w złotej pszenicznej gęstwinie.

Zacisnęła dłoń mocniej na trzonku sierpa, choć nie miała żadnego powodu, by się bać. Podeszła cicho do śpiącego i pochyliła się nad nim. Oddychał szybko, niespokojnie, Szukała życia. Bijącego ludzkiego serca, spokojnego jak gdyby go nękał jakiś koszmar. Nie miał ze sobą ani sieroddechu. Gładki, nieużywany jeszcze sierp w jej dłoni lśnił pa ani kosy, ani sznura, ani nawet kapelusza. Nie był żniwiajak księżyc. Rozglądała się wokoło, ale nigdzie nie mogła do- rzem. Uklękła obok niego. strzec żniwiarzy, choć czas był odpowiedni, by wyszli w pole. Parne powietrze pachniało chlebem. II Wiedziała, że w końcu znajdzie. Czuła to każdym ze swych przytępionych wędrówką zmysłów. Jeszcze niedawno słyszała płacz – głośny, rozpaczliwy – i zachrypnięty głos mężczyzny, powtarzający wciąż jedno imię – Marynia, Marynia, Marynia. Teraz ucichł, ale była pewna, że ten, z kogo gardła się wydarł, nie odszedł. Szukała życia i była pewna, że je znajdzie, choćby to jedno właśnie, to smutne i obłąkane, mizerniejące w głośnym płaczu.

Siedziała na trawie, oparta plecami o bieloną ścianę chałupy. Z jej wnętrza dobiegał ją wesoły gwar. Umiała sobie dokładnie wyobrazić, co się tam teraz dzieje. Drużbowie droczą się z dziewczętami, które w odpowiedzi chichoczą piskliwie, mała Hanka płacze, bo nie może zawiązać trzewików, Felek dopomina się wódki, a matka ostatkiem sił próbuje doprowadzić całą tę hałastrę do porządku.

Uśmiechnęła się. Wiedziała, że zaraz musi wstać, po Pole było ciche, gładkie jak tafla lodu i rozległe jak móc jeszcze w ostatnich drobiazgach, a potem, potem! Ach! morze. Na horyzoncie majaczył ciemny, gęsty las, a za nim Potem czas już będzie się ubierać, pleść warkocze, włożyć smukła wieża kościoła. na skronie wianek. I przyjdzie, przyjdzie po nią, cały


30 odświętny w swojej radości i pójdą już prosto do kościoła, a za nimi goście i orkiestra głośna, wesoła. A potem zapachnie kadzidło, organy zagrają podniośle, ksiądz zwiąże im dłonie stułą i wypowie święte słowa… A potem już tylko życzenia i śmiech gwarny, i tańce do białego rana. A potem? Cóż potem, gdy wieś ucichnie, gdy wszystkie izby już będą zamiecione a cała wódka wypita? Cóż gdy zostaną sami, gdy ich pierwsza wspólna pościel splami się szkarłatem w tej tak niecierpliwie wyczekiwanej chwili? Czy to zaboli? Nie wszystkiego uczyły babki. Mówiły, że trzeba będzie ściąć włosy i włożyć czepiec – więc zetnie, a to, co zostanie, zakryje choć milionem czepców; żadna to cena za szczęście. Mówiły, jak prowadzić dom, pielęgnować dzieci, jak radzić sobie z kobiecą niemocą. Ale jak być prawdziwą podporą dla męża, w dobrej i złej doli? Jak gospodarzyć, by rodzinie nigdy niczego nie brakło? Jak znosić ten strach, który nigdy nie opuszcza matek? A co, jeśli matką w ogóle nie zostanie? Tak wiele rzeczy ją martwiło. Była już dorosła, ale czasem czuła się wciąż jak dziecko, które by się nie zgubić czepi się matczynej spódnicy. A jednak cieszyła się na swój ślub. Jakże by mogła się nie cieszyć? Czy mogło jej się trafić coś lepszego niż odwzajemniona miłość, której spełnieniu nic nie stało na przeszkodzie? Tak, martwiła się wieloma rzeczami, ale się ich nie bała. Miłość była jej odwagą.

- Maryniu! Gdzieś ty się podziała?!

Z westchnieniem podniosła się z ziemi. Ogarnęła wzrokiem podwórko, czule i tkliwie, jakby na pożegnanie.

- Idę!

Słońce wysunęło się zza chmur, oświetlając złoto sad i stodołę sąsiadów. Idąc, Marynia prawie podskakiwała z radości. Trawa łaskotała jej bose stopy. Była już na ganku, kiedy usłyszała jakiś straszny ryk i piskliwy krzyk dziecka. Odwróciła się i ujrzała rozjuszonego byka, pędzącego prosto na skulonego przy studni chłopaczka. - Ludzie, ludzie, pomocy! – krzyknęła co sił w płucach. – Ludzie, byk się zerwał, szybko! Adaś! Adaś! Chodź do mnie! Ale dziecko, niewiele większe od lalki, którą bawiła się córka dziedzica i śmiertelnie przerażone, nie było w stanie się ruszyć. Z chaty wybiegali już na pomoc drużbowie, ale nie było czasu. Puściła się pędem pod studnię i porwała małego na ręce, przyciskając go do swej wątłej piersi. Młodzieńcy rzucili się w stronę byka, próbując go złapać. I udało im się, lecz o mgnienie za późno. Marynia zdążyła tylko odwrócić się tak, by zasłonić Adasia własnym ciałem. Upadła na trawę jak kłoda, przygniatając płaczące wniebogłosy dziecko. Byk został schwytany. Po chłopca przybiegła roztrzęsiona matka. Drużbowie pochylili się nad Marynią.


31 Leżała twarzą do ziemi, a jej włosy, których nie miał już nigdy przykryć czepiec, lśniącą kaskadą zasłaniały sączącą się z rozprutych pleców krew. Kiedy ją podnosili, widziała jeszcze światło i słyszała daleki szmer orkiestry. Chciała uśmiechnąć się jeszcze ostatkiem sił, ale kąciki jej ust zastygły w połowie drogi. A potem wszystko ucichło i zanim zdążyła trafić pod piotrowe bramy, ogarnęła ją tak wielka i gęsta ciemność, że niczego już nie mogła dojrzeć. Nie widziała, jak jej narzeczony biegnie co tchu pod jej chałupę i jak pada na kolana przed łóżkiem, na którym złożono jej ciało. Nie widziała, jak matka całuje jej zimne, białe czoło i przygarnia do siebie wstrząsane histerycznym szlochem młodsze córki. Nie widziała, jak ksiądz nadaremno kreśli nad jej grobem krzyże i jak matka małego Adasia, trupio blada, rzuca ostatnią bryłkę ziemi na jej trumnę. Nie widziała, jak jej najmilszy, kruczowłosy, słodkousty Janek miota się całą noc po izbie, którą mieli dzielić ze sobą przez długie lata; jak wybiega na oślep z chałupy i jak pada zmęczony pośród zboża; jak płacze przez długie godziny, skamląc jak ranny pies i wzywając bez ustanku jej imienia; nie widziała, jak zasypia w końcu, wyczerpany, okryty słońcem jak całunem ze złotej przędzy, zbyt zrozpaczony, by bać się strachów, o których śpiewały babki.


32 III Uklękła obok niego, odziana w płótno jasne jak jej ślubna koszula. Odłożyła na bok sierp. Nie była żniwiarką. Spał twardo, ale wyczuł widocznie czyjąś obecność, bo otworzył powoli oczy. Na jego twarzy, nierozbudzonej jeszcze, wymalował się wyraz zdumienia, wstrząśnięty i pełen jakiejś bolesnej nadziei.

- Marynia?

Złapała go za szyję. Skórę miał miękką i ciepłą. Zamrugał, jakby wciąż nie wierzył w to, co widzi. Wydawało się, że chce coś powiedzieć, ale jest zbyt wzruszony. Potrząsał głową, jakby chciał zawołać „niemożliwe!”. W końcu zaczął cicho się śmiać, zupełnie oszołomiony.

- Maryniu, czy to naprawdę ty?

Jej obecność przeczyła zdrowemu rozsądkowi. Mało go to jednak obchodziło. Odurzony łzami, snem i upałem, nie dbał o to, co podpowiadał mu rozum. Nawet jeśli miałaby być tylko widziadłem zrodzonym z jego zmęczenia i rozpaczy, jeśli miałaby zniknąć zaraz bez śladu, była teraz przy nim i tylko to się liczyło. Ona, jego Marynia!

Ale południce nie mają imion. Pamiętają tylko ciemność.

Zacisnęła z całej siły dłonie.

Przez moment charczał jeszcze przeraźliwie i rył ziemię nogami w ostatniej próbie ratunku. Potem ucichł. Puściła go, pozwalając jego ciału opaść miękko w zboże. Oczy miał otwarte. Zabrała swój sierp i odeszła, wysoka i dumna ponad złotym łanem. objaśnienie: Południca – według wierzeń słowiańskich demon mordujący lub okaleczający tych, którzy w południe znaleźli się sami w polu. Zmieniały się w nią dusze młodych kobiet, które zmarły krótko przed swoim ślubem, w jego dniu lub krótko po nim. Utożsamiana z powstającymi w gorące, burzowe dni wirami powietrznymi lub udarem słonecznym.


33 SPOTKANIE Anonim

Nadejdzie czas, gdy ujrzymy znowu słonecznikowe uśmiechy. Nadejdzie czas, kiedy ulice wypełnią wzruszone serca, a odmienione dusze zatracą się w objęciach. Nadejdzie czas, że ponownie stoły wypełnią się gwarem, opowieściami z zamierzchłych czasów. Nadejdzie czas wolności, gdzie nie ma przeszłych ograniczeń. Nadejdzie, po długich chwilach czas na Spotkanie i spojrzenia.


34 BIURO UTWORÓW ZNALEZIONYCH Igor Szczech

A tu drodzy Czytelnicy - najciekawsze utwory ostatnich trzech miesięcy, jakie udało nam się znaleźć. Aby przesłuchać playlistę, kliknij w aplikacji Spotify w ikonkę domku. Następnie, w prawym górnym rogu dotknij ikonkę aparatu i wybierz opcję „zeskanuj kod”


35

Designed by Olga_spb / Freepik


@variat1lo variat.jedynka@gmail.com www.issuu.com/variat1lo

{T}


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.