Plusny12022013

Page 15

Powieść w odcinkach 15

Męska sprawa – odc. 1 Marek Kędzierski Rozdział I Drzwi hali wrocławskiego portu lotniczego rozsunęły się hałaśliwie. Hana wyszła na niewielki skwerek przed budynkiem, rozglądając się dyskretnie, tak jak ją szkolono. Nie zauważyła nic niepokojącego – ot, trzy puste taksówki na lewo od wejścia i jakiś mężczyzna w średnim wieku, taszczący wielkie walizy. Facet drobił szybkimi kroczkami w stronę budynku lotniska. Kobieta z dwójką dzieci starała się dotrzymać mu kroku. Truchtając obok, udzielała mężczyźnie ostatnich wskazówek przed podróżą. Ze strzępów zasłyszanych słów Hana wywnioskowała, że ojciec rodziny wyjeżdża do Stanów Zjednoczonych, gdzie czeka na niego zatrudnienie gwarantujące pomyślny start w nowe życie. Dziwiła się, dlaczego tutejsi ludzie nadal postrzegali Amerykę jako kraj mlekiem i miodem płynący. Że wystarczy się tam dostać, by doświadczyć natychmiastowej, korzystnej odmiany losu. Niejeden imigrant szybko przekona się, że te wyobrażenia nijak nie przystają do rzeczywistości. Prawdziwe oblicze Ameryki dla większości z nich okaże się zimne, wrogie i odpychające. Poza kilkoma przyszłymi jeszcze pasażerami Polskich Linii Lotniczych, spieszącymi w kierunku rozsuwanych drzwi, w pobliżu nie było nikogo. Prawie nikogo. Hana zatrzymała wzrok na zielonej, drewnianej ławce obok postoju taksówek. Zaległo tam trzech podtatusiałych mężczyzn, wystawiających twarze do przyjemnie przygrzewającego wiosennego słońca. Na widok patrzącej w jego kierunku kobiety jeden z facetów poderwał się energicznie. Mimo swojej okazałej tuszy, zrobił to na tyle sprawnie, że nie zakłócił błogostanu kolegów. Kobieta, w której dostrzegł potencjalną klientkę, wyróżniałaby się nawet w gęstym tłumie – i to nie tylko nienagannym ubiorem. Jej szykowny żakiet przykrywał śnieżnobiałą, elegancką bluzkę. Kolorowa apaszka zdobiła łabędzią szyję, a spódnica przed kolano odsłaniała zgrabne nogi. Lśniące, czarne pantofle na średnim obcasie dopełniały całości. Kruczoczarne, bujne włosy upięte luźno z tyłu głowy odsłaniały wyjątkowo piękną twarz o wyraźnie semickich rysach. - Może taksóweczkę łaskawa pani potrzebuje? – zagadnął z szerokim uśmiechem, obnażając żółte, nadpsute zęby. Mięsistą dłonią wskazał wysłużonego mercedesa, z pewnością pamiętającego czasy głębokiej komuny. – Sprawnie, szybko i tanio. Gdy Hana zmierzyła go wzrokiem, jowialny taksówkarz aż skulił się w sobie. Było w niej coś, co budziło respekt i wywoływało niepokój. Taksówkarz szybko zdał sobie sprawę, że kobieta ta nie należy do tego gatunku klientów, których można bezkarnie „przerobić” na opłacie za kurs po mieście. - Sobótka pod Wrocławiem. Wie pan, gdzie to jest? – rzuciła oschle, nie odrywając od niego wzroku. - Się rozumie! – sprzeczne emocje walczyły na twarzy taksówkarza, by w końcu znaleźć ujście w kolejnej próbie promiennego uśmiechu. Sałaciarzowi trafił się przyzwoity kurs, a tym samym okazja całkiem niezłego zarobku. To było jednak kawałek za miastem, a klientka nie wyglądała na biedną. Tacy pasażerowie zwykle nie skąpią napiwków. Zanim się połapał, Hana bezceremonialnie wręczyła mu swoją torbę podróżną, sama otworzyła sobie tylne drzwi i wsiadła w sposób, który sprawia, że każdemu może zakręcić się w głowie. Taksówkarz pokręcił głową z zachwytem i usiadł za kierownicą. - Pani szanowna to pewnie z daleka... – zagadnął przyjaźnie, gdy wyjechali na obrzeża miasta w kierunku wylotu na Sobótkę. - Z daleka – odpowiedziała krótko. Nadzieja na uniknięcie konwersacji, na którą zdecydowanie nie miała ochoty, właśnie się rozwiewała.

- Tak czułem, że z daleka. W sumie nie wygląda pani na Polkę. Wie pani, nasze dziewczyny wyglądają jakoś inaczej. Nie żeby były brzydkie, o nie! Polki podobno są najładniejsze na świecie. Pani też jest niczego sobie, ale mówi pani po naszemu jak Polka, i tak się zastanawiałem... - Niech pan posłucha – spokojnym, ale zdecydowanym głosem Hana przerwała potok słów taksówkarza, płynący coraz szerszym nurtem. – Nie mam teraz ochoty na rozmowę. Umówmy się, że pan dowiezie mnie we wskazane miejsce, a ja panu zapłacę, i na tym zakończymy naszą znajomość. Proszę mówić tylko wtedy, gdy o coś spytam. - Kierowca wyraźnie się speszył. Bardzo lubił sobie pogawędzić z pasażerami, a z urodziwymi kobietami w szczególności, ta jednak zupełnie zbiła go z tropu. - E... no... dobrze. Jak pani sobie nie życzy... – odpowiedział tonem niesłusznie skarconego dziecka. Jechali w milczeniu. Głośny gang wysłużonego silnika mieszał się ze świstem wiatru w nieszczelnych oknach. Hana próbowała się skupić, planując przebieg rozmowy z przeorem klasztoru w Sobótce. Jaką strategię obrać na początku spotkania? Jak może reagować mnich? Czy uda jej się przełamać jego nieufność, a może nawet wrogość? Wiedziała, że nie będzie łatwo. Nie miałaby żadnych szans na to spotkanie, gdyby nie polecenie biskupa. Czy przeor potraktuje je jako niechciane polecenie przełożonego, czy jak ojcowską prośbę, którą wypełni życzliwie i po przyjacielsku? Znajomości rodziców sprzed 1968 bardzo się tym razem przydały. Informacje o człowieku, którego szuka, pochodziły z wiarygodnego źródła. Jednak w tym przypadku nie można było mieć stuprocentowej pewności. Cóż, bez wątpienia przeor – jako przełożony – nie będzie skory do zwierzeń. Rzeczą najważniejszą, i pewnie najtrudniejszą, będzie wybadanie mnicha. Jeśli okaże się, że zdobyte przez nią informacje są ścisłe, to przekonanie go, żeby umożliwił jej choćby krótką rozmowę z właściwym człowiekiem (o ile ten jeszcze żyje), powinno być łatwiejsze. Już teraz, kontrolując rytm oddechu, wprowadzała organizm w stan skupienia i gotowości. Ma tylko jedną szansę. Zamiar precyzyjnego użycia technik psychotechnicznych nie pozostawiał miejsca na ryzyko popełnienia błędu. - Dojeżdżamy – odezwał się taksówkarz, wyrywając ją z zamyślenia. – Dokąd pani sobie życzy? - Do klasztoru – powiedziała, patrząc w odbite w lusterku zaokrąglone ze zdziwienia oczy kierowcy. Nie zamierzała niczego mu tłumaczyć, a mężczyzna zdążył ugryźć się w język i nie zadał pytania, które cisnęło mu się na usta. – Wcześniej proszę się zatrzymać obok tego baru przed miastem. Mijaliśmy duży szyld. Widział pan? - Zrobi się, szanowna pani – mężczyzna ucieszył się. Znał miejsce i właściciela. Cenił jego kuchnię, a pora zachęcała do posiłku. Niewielki parking oddalony był jakieś pięćdziesiąt metrów od drewnianej chaty, służącej za przydrożny punkt gastronomiczny. Taksówkarz zgasił silnik i odwrócił się do pasażerki. - No to podjemy sobie. Tutaj dają super szaszłyki, może mi pani wierzyć. Hana wyciągnęła z portfela cztery stuzłotowe banknoty i wręczyła je mężczyźnie. - To jest opłata za kurs i parę złotych na posiłek. Niech pan idzie coś zjeść. Ja tu na pana poczekam. Tyle wystarczy? - Starczy! Jasne, że starczy! – uradował się kierowca. – Pani nie idzie? - Chcę zostać sama. Poza tym nie jestem głodna. Niech już pan idzie. - Rozumiem. Jakby co, to będę tam za domem. Na powietrzu są stoliki. W razie czego od razu mnie pani znajdzie – powiedział i wyszedł z samochodu, zamykając za sobą drzwi. Kobieta wyciągnęła telefon komórkowy i wystukała na klawiaturze numer ambasady amerykańskiej w Warszawie. Połączenie odebrał mężczyzna o wyjątkowo niskim głosie. - Ambasada, słucham. - Mówi Hana. Proszę przekazać Dawidowi, że już jestem. Rozmówca rozłączył się bez słowa.

Ciąg dalszy za tydzień…

tel. 973-883-0379 ✷ www.tygodnikPLUS.com


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.