TOUCHÉ maj 2013

Page 1

maj 2013


2|

Make TOUCHÉ, not war! Jak słusznie zauważyła jedna z naszych Czytelniczek w swoim tekście (Wypiekarnia Talentów - Czas ucieka, hippis czeka, s.7), naszemu pokoleniu trochę daleko do hippisów - bo niby nie mamy o co walczyć. Biorąc pod uwagę wojny, konflikty międzynarodowe bądź krajowe, to faktycznie może tak jest. Nie oznacza to jednak, że zostaliśmy pozbawieni walki w ogóle - walczymy o rację, walczymy o uwagę, walczymy o istnienie i tak dalej. TOUCHÉ również walczy - z konkurencją, z trudnościami technologicznymi, z brakiem finansów. Mimo tych wszystkich przytłaczających i spędzających sen z powiek przeszkód, udało nam się wywalczyć rzecz najlepszą - stałą, powracającą niemalże co miesiąc babeczkową społeczność. Ponadto nasz konkurs z ubiegłego miesiąca pt. „Zostań redaktorem prowadzącym czerwcowego TOUCHÉ” odsłonił przed nami wielki potencjał Zwyciężczyni, której ciężką pracę wraz z Redakcją ocenić będziecie mogli w kolejnym numerze. Nie wybiegajmy jednak zbytnio w przyszłość i skupmy się na teraźniejszości - wydaniu majowym, gdzie klimaty hippie i boho zdominowały nasze treści. Zapewne od razu zauważycie nowe rubryki, jak chociażby felieton z cyklu „Mili Państwo” tworzony co miesiąc w formie zabawnej korespondencji, gdzie estrogen i testosteron krzyżują się wzajemnie i tworzą czasem niebezpieczną, lecz wciąż lekkostrawną mieszankę. Odświeżyliśmy również dział kulturalny (zmiany, zmiany, zmiany...), w szczególności rubrykę filmową noszącą dotychczas nazwę „Analiza dzieła filmowego” - w obecnym numerze bardziej na świeżo, bo o nieco nowszych dziełach („Retrospektywa filmowa”, s.40). Już teraz z pewnością rzuciło Wam się w oczy apetyczne menu na stronie obok, które zdecydowaliśmy się zamieścić w zamian za standardowy spis treści. Zakładki w formie hiperłączy pozwolą Wam na łatwiejszą i przyjemniejszą nawigację po naszym comiesięcznym kąsku. Kosztujcie bez obaw - przybrać na wadze może jedynie Wasz umysł (biodrom tym razem się upiecze!), co szczerze polecam - od tego na pewno nie dostaniecie niestrawności.

Smacznego! Marta Lower Redaktor naczelna

Kliknij: www.facebook.com/touchemagazyn


|3

MENU

*

Szef kuchni poleca: hippie, boho, pacyfizm, “make love not war”, majówka

WYWIAD Z NIĄ Małgorzata Rdest ..................................................... 10

ON I ONA W KINIE Hemel, reż. Sacha Polak .......................................... 36

JEJ PUNKT WIDZENIA W startych dzwonach po trzydziestce .................... 16

FILM/MUZYKA NOWOŚCI ................................... 38

JEGO PUNKT WIDZENIA O konserwach, kwadratowym wąsie i prawdzie ... 17 MILI PAŃSTWO Przepuszczalność ..................................................... 18

RETROSPEKTYWA FILMOWA C.R.A.Z.Y., reż. Jean-Marc Vallée ........................... 40 LITERATURA NOWOŚCI ....................................... 42 TEATR NOWOŚCI .................................................. 44

SESJA MAJ 2013 Love Generation ..................................................... 20

BEZ MAKIJAŻU Jądra ciemności ...................................................... 46

STREET FASHION ................................................. 30

ARTOUCHÉ Turn on, tune on, drop out! .................................... 48

FOTORELACJA Silesia Fashion Day................................................. 32 BLOG FASHION ..................................................... 34

TOUCHÉ | maj 2013

PSYCHOLOGIA W kulturowym kotle ............................................... 50 Wiosenny (anty)poradnik zdrowego myślenia ..... 52

*Menu w formie hiperłączy - kliknij zakładkę, by przejść do danego działu


4|

Redakcja

MARTA LOWER redaktor naczelna redaktor prowadząca mlower@touche.com.pl

BARTOSZ FRIESE zastępca redaktor naczelnej redaktor działu film/muzyka/sztuka bfriese@touche.com.pl

ANIA SALAMON dyrektor artystyczna layout/skład/łamanie asalamon@touche.com.pl

DOBRUSIA RURAŃSKA grafika/portrety/babeczki POWIERZCHNIE REKLAMOWE Basia Graczyk - bgraczyk@touche.com.pl PATRONATY MEDIALNE, PROMOCJA, WSPÓŁPRACA Patrycja Szczęsny, Ewelina Wolanin-Sadouski, Dominika Zgrzebnicka - promocja@touche.com.pl DZIAŁ GRAFIKI: Ania Krztoń, Basia Maroń, Jan Miś, Julita Pataleta, Ania Pikuła, Kinga Tync DZIAŁ FOTO: Mateusz Gajda, Hania Sokólska, Karamell Studio OKŁADKA: Foto: A.Kozub, R.Kwaśniak (Karamell Studio) Typografia: Marta Lower Na okładce: Karolina Ziemba (Fashion Color) Bransoleta: Marta Świeży dalszy opis na str 20 DZIAŁ REDAKTORÓW: Anka Chramęga, Jakub Jaworudzki, Martyna Kapuścińska, Natalia Kosiarczyk, Iga Kowalska, Asia Krukowska, Magdalena Kudłacz, Kamil Lipa, Kamila Mroczko, Eliza Ortemska, Magdalena Paluch, Agnieszka Różańska, Justyna Skrzekut, Patrycja Smagacz, Natalia Sokólska, Sandra Staletowicz, Kasia Trząska, Aneta Władarz KOREKTA: Ewelina Chechelska, Aleksandra Kozub STYLISTA: Ania Sowik ADMINISTRATOR WWW: Maciek Wojcieszak Wydawca: AKADEMICKIE INKUBATORY PRZEDSIĘBIORCZOŚCI ul. Piękna 68 | Warszawa 00-672 REDAKCJA TOUCHÉ – redakcja@touche.com.pl ul. Szarych Szeregów 30 | 43-600 Jaworzno

Opublikowane teksty, zdjęcia i ilustracje objęte są ochroną praw autorskich i nie mogą zostać naruszone przez osoby trzecie.

TOUCHÉ | maj2013


ania krztoń rysuje

TOUCHÉ | maj 2013

|5


6|

wypiekarnia

Wypiekarnia talentów

WYPIEKARNIA TALENTÓW to miejsce dla Was i Waszych dzieł, Drodzy Czytelnicy. Publikujemy najciekawszą twórczość, promujemy kreatywność, pobudzamy wyobraźnię, stawiamy Wam coraz to nowe wyzwania w postaci inspirujących, choć nie zawsze łatwych, motywów przewodnich. Wydanie Maj 2013 poświęciliśmy całkowicie tematyce hippie i boho. W nadesłanych pracach spotkać możecie zarówno odniesienia do słynnego hippisowskiego motto „make love not war” oraz poczuć klimat prawdziwej majówki. Osoby, które pragną podzielić się swoją inspiracją na następny miesiąc, odsyłamy na ostatnią stronę wydania, gdzie podane zostały motywy przewodnie na Czerwiec 2013.

Paulina Teter (www.pozytywnefoto.pl) Zdjęcia z sesji „Tout feu, tout cendre” make up, stylizacja – Kinga Naszkiewicz modelka – Babette Versus

TOUCHÉ | maj2013


wypiekarnia

|7

Czas ucieka, hippis czeka Czas - pojęcie względne. Im go więcej, tym mniej. Im mniej, tym modniej. Czy w dzisiejszych czasach blamażem jest przyznanie się do życia wiedzionego bez jego presji? Czy hippisowski model egzystencji bez zobowiązań, do którego tęsknimy jest funkcjonalny w tym samym stopniu, jak w latach 60. XX wieku? Piękny czy brzydki dzień, natłok niechcianej pracy bądź jej brak, człowiek grzeszy lenistwem z natury. Błogie nieróbstwo, choć upragnione przez każdego z nas, zyskało status nagrody w zamian za ciężką pracę. Co w przypadku, gdy obijanie się z kąta w kąt nie jest zwieńczeniem trudu dnia wczorajszego? Czy nieczyste sumienie związane z próżniactwem jest cechą pożądaną? Być może presja zmotoryzowanych i podążających za sukcesem, w sposób nienaturalny przeistoczyła oczywiste pragnienie spokoju i funkcjonowania we własnym tempie w cechę najmniej oczekiwaną? Co zatem z tymi, którzy negują narzucone tempo życia? Czy model hipisowski jest źródłem na miarę zapotrzebowań? Zdawać by się mogło, że styl funkcjonowania dzieci kwiatów nie jest kompatybilny ze współczesnością, gdzie kwiecisty sposób myślenia, zastąpiły kwieciste wzory na koszulkach. Nie mamy wielkiej wojny, rząd nie zmusza młodych naiwnych do uczestnictwa w brutalnej politycznej rozgrywce. Rewolucja seksualna mogłaby wyprowadzić z pruderii społeczeństwo, jednak korzystnym byłoby również, aby nie zaginęły resztki zachowawczości. Ruch hippisowski na szczęście dawał oznaki większej kreatywności, aniżeli ochoczo powtarzany slogan „czyń miłość, nie wojnę” - fascynujący i niezwykle aktualny w czasach wojny w Wietnamie, jednak odrobinę archaiczny współcześnie. Czas dla hippisa nie istnieje. Robi rzeczy wedle uznania, w zgodzie ze sobą, bez względu na normy moralne i obyczajowe. Teraz gonimy czas, więc on ucieka. Jak w zindustrializowanym świecie można zapomnieć o istnieniu zegarka i żyć tak, jakby czas jako taki nie istniał? Żyć beztrosko. Nie martwić się o to, co przyniesie jutro. Możliwe? Z pewnością. Zmienić mogą się ludzie, ale nie ludzkie potrzeby. Każdy potrzebuje odrobiny wytchnienia. Chociaż żyjemy intensywniej, mamy więcej możliwości i okazji, aby wyrazić siebie, nie potrafimy tego wykorzystać. Przedmioty powstałe w celu oszczędzania czasu, sprawiły, że mamy go coraz mniej. Podążając za zasłyszaną definicją lenistwa, mogę stwierdzić, że nie robienie rzeczy, które się powinno, jest jego najlepszym określeniem. Ale czy naszym obowiązkiem nie jest również, podążając za myślą hippisowską, każdego dnia cieszyć się życiem coraz bardziej? Po raz kolejny najlepszą odpowiedzią byłoby odnalezienie złotego środka, sytuacji, w której występowałaby idealna równowaga pomiędzy zabawą, a pracą, niezobowiązującym lenistwem, a naprzykrzającą się powinnością. Jednakże droga flower-power nie prowadzi przez kompromisy. Obraz życia dzieci kwiatów kusi, życie bez ograniczeń, wolność i swoboda. Czy rzeczywistość drugiej połowy lat 60. współgrała z obecną wizją egzystencji hippisów? Nie pozostaje nic innego, aniżeli z okazji zbliżającej się wiosny, zatracić się w rozkosznej kwiecistości niewinnego próżniactwa i przekonać na własnej skórze, jak czas potrafi być łaskawy, kiedy obchodzimy się z nim bez zbędnego strofowania. Anna Juszczyk-Kulesza

TOUCHÉ | maj 2013


8|

wypiekarnia

Wypiekarnia talentów

A.Kozub, R.Kwaśniak (Karamell Studio) Modelka: Paulina Mańka (Eblis) Wizaż: Magdalena Knetki

A.Kozub, R.Kwaśniak (Karamell Studio) Modelka: Joanna Kopeć Wizaż: Magdalena Knetki

TOUCHÉ | maj2013



10 |

wywiad z nią

| małgorzata rdest

Małgorzata Rdest (20l.) – kierowca wyścigowy, reprezentantka Polski w kartingu, mistrzyni Polski w tej samej dyscyplinie. Nigdy niepotrzebnie nie traci energii – precyzyjnie zamienia ją na zwycięstwo na torze. Wyzwanie, rywalizacja, adrenalina – to motory, które zawsze napędzają ją do działania. Jak każda prawdziwa kobieta ma słabość do butów… o ile są to wygodne trampki.

CHCĘ BYĆ NAJSZYBSZYM KIEROWCĄ, A NIE NAJSZYBSZĄ KOBIETĄ TOUCHÉ TOUCHÉ | kwiecień | maj2013 2013


małgorzata rdest

TOUCHÉ | maj kwiecień 20132013

| wywiad z nią

| 11


12 |

wywiad z nią

| małgorzata rdest

Jak często się zakładasz? Zakładam się wtedy, kiedy jest o co. Mój pierwszy zakład w motorsporcie bardzo fajnie wspominam, dobrze się założyłam. W tym zakładzie stawka była wysoka. Tak, od tego zależało, czy będę się ścigać czy nie. Zakład dotyczył moich profesjonalnych startów w kartingu. Tata powiedział, że jeżeli w tych moich zawodach kartingowej ligi amatorów stanę na podium, to kupi gokarta i zaczną się prawdziwe starty. Udało się i wszystko się zaczęło. W 2011 r. tytuł mistrza Polski, później starty wyjazdowe, kilka zdobytych podiów i fajnych wyścigów za granicą, potem BMW Talent Camp, a teraz Formuła 4. O co zakładasz się dzisiaj? Cóż, ja generalnie lubię ryzyko. Ryzyko, czy smak wygranej? Ryzykować, wygrywać, ale przede wszystkim kocham się ścigać. Nieważne, czy będę miała podium, czy nie. Na każdym wyścigu daję z siebie 100, 110%, zawsze chcę być jak najlepsza. Czy uda się wygrać? Na sukces składa się wiele

czynników, warunki pogodowe, mechaniczne usterki niezależne od kierowcy, wszystko musi się zgrać, żeby był wynik. Często mówisz, że kierowcą jest się nie tylko na torze. Co masz na myśli? Dietę, treningi, wyrzeczenia. Jak już cos robić to skoncentrować się na tym, trzeba wykorzystać wszystkie środki jakie się ma. Wszelkiego rodzaju słodkości – nie mogę sobie na nie pozwolić. Moja aktualna waga to 54,5 kg. Gratulacje. Cel diety niejednej kobiety (śmiech). Dziękuję (śmiech). Muszę trzymać się tej wagi, bo do niej konstruowany jest cały bolid, jego ustawienia, środek ciężkości, a to ma bardzo duże znaczenie. Poza rezygnacją ze słodyczy - siłownia, biegi, jazda na rowerze. Traktujesz to jako poświęcenie? Na pewno na przygotowanie fizyczne, kondycyjne, muszę poświęcić więcej czasu niż panowie, którzy mają inne warunki i predyspozycje fizyczne. Ja muszę dążyć do tego krok po kroku. Od listopada zeszłego roku nawiązało ze mną współpracę Porsche Human Per-

formance Center z siedzibą na torze w Silverstone. W związku z tym mam swój plan treningowy, który co miesiąc się zmienia – ćwiczenia, ilość powtórzeń, a co miesiąc testy sprawdzające np. ile pompek zrobię. A ile pompek zrobisz? Obecnie 60. Jestem pod wrażeniem, masz stałego trenera? Mam ich trzech, a każdy odpowiada za inne ćwiczenia – oddzielny jest trener do ćwiczeń wytrzymałościowych, oddzielny do siłowych i do stretchingu. Przyznaję, że do tego przykładam się najmniej, bo nie widzę w tym żadnej rywalizacji, emocji, adrenaliny, wyzwania. Najwięcej czasu poświęcam na siłownię, staram się dobrze przygotować siłę rąk i nóg. Kiedy ścigałam się na torze kartingowym kluczowe znaczenie miały mięśnie szyi i przedramię, a w Formule ważne jest ciśnienie hamowania, nacisk z jakim hamujemy, kontrola nad bolidem. Treningi muszą zajmować sporo miejsca w Twoim grafiku. Znajdujesz w nim

TOUCHÉ | maj2013


małgorzata rdest

czas dla swoich znajomych? Mam mniej znajomych, ale za to realnych, prawdziwych. Na wypady weekendowe na piwko z reguły ani nie mam czasu ani nie mogę sobie pozwolić, bo taki jeden wyskok rozstroi mój system – piwo zburzy odpowiednie odżywianie, impreza rozreguluje sen. Nie chcę dopuszczać do sytuacji, gdzie do wygranej zabraknie mi 0,1 sekundy przez dwa piwa wypite w weekend. Poza tym jestem przyzwyczajona, żeby budzić się wcześnie - o 4., 5. nad ranem, bo o 6. już muszę być na torze. Nie mam wiele czasu na imprezy ze znajomymi. Brakuje Ci tego? Nie… Słyszę u Ciebie wahanie. Wiem, że nie przez całe życie można się ścigać, ale zawsze chcę być związana z tym sportem, więc później może jakiś team… Myślałam również o tym, by w przyszłości zająć się PR kierowcy. Kiedy ja zaczynałam – nikt nie kierował mną krok po kroku, nikt nie powiedział: zrób to, to i to i osiągniesz efekt. Myślę, że dla młodego kierowcy to duże wspar-

TOUCHÉ | maj 2013

cie – mieć przy sobie kogoś, kto sam zajmował się motorsportem, przeżył wszystko na własnej skórze i osiągnął sukces. Wyścigi są czymś, z czym chcę być związana do końca swojego życia, więc to dla mnie bardzo ważne. Kiedyś, ważne było również aktorstwo. Tak, miałam dwie wielkie pasje – wyścigi i aktorstwo, teatr. Dwie zupełnie rozbieżne pasje. To dwa zupełnie inne światy, które dają mi inny rodzaj przyjemności. Aktorstwo to praca zespołowa. Wyścigi to sport indywidualny, w którym odnajduję się lepiej, to skupienie, koncentracja, umiejętność bycia w odpowiednim miejscu i czasie. Jest tylko tor i ja. Jeszcze cztery lata temu myślałam, że mimo wszystko uda mi się jakoś fajnie zgrać, połączyć bycie aktorką i bycie kierowcą wyścigowym. Ale kiedy przyszły kolizje – konkursów recytatorskich i zawodów – zdecydowałam, że wyścigi. Jesteś jedyną kobietą, która wzięła udział w Mistrzostwach Polski w kartingu i zdobyła tytuł Mistrza Polski.

| wywiad z nią

Nie ma żadnej różnicy miedzy kobietą a mężczyzną na torze? Jeśli naprawdę kochasz się ścigać i dajesz z siebie wszystko – płeć nie ma znaczenia. Sam styl jazdy bardzo się różni, sposób, w jaki kobieta i mężczyzna będą dochodzili do pewności za kierownicą. Wydaje mi się, że mężczyzna najpierw zrobi, a potem pomyśli, początkowo pojedzie na 120%, a na pierwszym zakręcie wypadnie, kobieta ma podejście bardziej zachowawcze. Poza tym – kobieta ma zdolność przewidywania, mnie to bardzo pomagało przy startach, umiejętność wyobrażenia sobie tego, co się wydarzy. Analityczne kobiece podejście… Na torze trzeba być dwa zakręty przed danym zakrętem. Wjeżdżając w zakręt nie myśli się o tym, że się wjeżdża i hamuje, ale o wyjeździe, chodzi o to, żeby pominąć punkt styczny w zakręcie i być dalej. Poza treningami na siłowni i na torze, trenujesz również analitycznie. Po każdej sesji treningowej analizuję dane z moim inżynierem – szefem

| 13


14 |

wywiad z nią

| małgorzata rdest

teamu. Ilu mężczyzn jest na Twoje usługi? Dwóch moich mechaników, którzy odpowiadają za przygotowanie mojego bolidu, mój inżynier, manager, szef teamu i chłopaki z siłowni – moi trenerzy. Jak układa się współpraca z nimi? Mam to szczęście, że od początku spotykałam w motorsporcie zaufane, odpowiednie osoby. Mój pierwszy trener jest osobą, której zawdzięczam najwięcej. To on we wszystko mnie wprowadzał i pokazał mi co to znaczy być kierowcą kompletnym, który zbiera w sobie wszystkie najlepsze cechy, żeby w danym momencie wykorzystać je na torze. Faceci, z którymi pracuję… Czuję się dobrze w ich towarzystwie, jak dotąd nie mieliśmy żadnych kłótni ani konfliktów. Nie mam żadnej taryfy ulgowej. Mój manager nie przepuszcza mnie w drzwiach, nie nalewa mi napoju ani nie ustępuje miejsca. Mówi, ze skoro wybrałam sobie tak męski sport – muszę być na to przygotowana. Wyścigi to typowo męski sport, na początku czułam się skrępowana, ale w Formule BMW byłam jedyną kobietą, obecnie – w Formule 4 również jestem jedyna, więc zdążyłam przywyknąć. Kiedy na starcie zakładamy kask, wszyscy wyglądamy tak samo. Chcę być najszybszym zawodnikiem, a nie najszybszą kobietą na torze. Co przez to rozumiesz? Nie ma oddzielnej klasy dla kobiet. To, że będę najszybszą kobietą, nie da mi satysfakcji. Chcę być równa facetom, szybsza od nich – to jest to, na czym mi zależy. Chcesz coś komuś udowodnić? Nie potrzebuję tego. Ścigam się tylko i wyłącznie dla siebie. Jeśli przydarzy się podium – świetnie, ale nie można dążyć tylko do wyniku i jechać tylko po podium. Jaki powinien być mężczyzna, który byłby w stanie Ci zaimponować? Trudno powiedzieć, książę na białym koniu jeszcze nie podjechał. Na pewno musi być szybki, żeby były szybkie geny (śmiech). Mój syn na pewno będzie się ścigał. Nawet, kiedy będzie chciał, tak jak Ty

kiedyś, realizować się jako aktor? Nie… nie wydaje mi się. Wyścigi będzie miał mocno zakorzenione i zacznie ścigać się wcześnie. 7, 8 lat fajny czas na start. Prowadzenie staje się wtedy czymś naturalnym, tak jak dla nas – mycie zębów czy czesanie włosów. Twoi rodzice. Są u nich geny, które warunkowały Twoje mistrzostwa? Początkowo tata ścigał się ze mną na gokartach halowych, ale kiedy zaczęłam być szybsza od niego – odpuścił. Mama jest florystyką, a tata prowadzi swoją firmę, z motorsportem nie mieli wcześniej do czynienia. Niestety nie jestem spokrewniona z Kubicą. Niesamowity kierowca, w co by nie wsiadł, tym pojedzie, niezależnie od tego, czy to karting, czy tor F1. Wszędzie jest najszybszy, bezbłędny w tym co robi. Jego determinacja, siła, psychika – pełen szacunek. Robert to osoba, która niewątpliwie mnie fascynuje.

TO, ŻE BĘDĘ NAJSZYBSZĄ KOBIETĄ, NIE DA MI SATYSFAKCJI. CHCĘ BYĆ RÓWNA FACETOM, SZYBSZA OD NICH - TO JEST TO, NA CZYM MI ZALEŻY.

Inspirujesz się nim, jeśli chodzi o styl jazdy? Każdy kierowca ma swój styl i swój sposób na zakręt. Nie ma dwóch takich samych kierowców, którzy mają takie samo podejście, czy którym wykresy z telemetrii się pokrywają. Trudno się na kimś wzorować jeśli chodzi o styl, ale z pewnością go podziwiam. Robert jest trochę zamknięty w sobie, niedostępny, ale na torze jest zupełnie kimś innym. Kiedy siedzi za kierownicą i ma na sobie kask, to drugi Robert, zupełnie się zmienia. Aż zapiera dech w piersiach.

go na co dzień – trzeba zapytać moich znajomych. Miałaś różne możliwości. Dlaczego w tym sezonie zdecydowałaś się na starty w Formule 4? Alternatywą była np. Formuła Renault. Ale F4 to zupełnie nowa seria, której pomysłodawcą i organizatorem jest były kierowca F1 w latach 80. – Jonathan Palmer. Miałam przyjemność spotkać go osobiście. Formuła 4 to fajne warunki, świeże możliwości, prestiż. Start w F4 to wspólna decyzja moja, dyrektora teamu, managera. Cały czas się uczę. Nowa seria, nowe auta, docieranie silnika, jechanie do danych obrotów, tak żeby motor się „poukładał” i nie zawiódł ani raz w trakcie wyścigu. Po pierwszych testach, jestem przekonana że F4 to dobra decyzja. Kolejny krok do Formuły 1? F1 to szczyt szczytów, marzenie każdego kierowcy, cel, który każdy chce osiągnąć. Ale Ty – dążysz do niego bardzo precyzyjnie. Myślę, że za pięć lat ten cel będzie do osiągnięcia. Kadra narodowa, Mistrzostwa Polski, zespół BMW, Formuła 4, być może – Formuła 1. Wszędzie jesteś pierwszą kobietą, jakie to uczucie? Przyjemne. Wiem, że sama sobie przecieram szlaki. Może nie tylko sobie, ale i innym kobietom. To prawdziwa satysfakcja, kiedy czuję, że dałam z siebie wszystko. Każdy wyścig jest dla mnie najważniejszy. Zawsze. Nawet „podwórkowe zawody” traktuję równie poważnie jak mistrzostwa. Rozmawiała: Justyna Skrzekut Foto: Mateusz Gajda

Jak jest z Tobą – taka sama na torze i poza nim? Tor jest dla mnie zupełnie innym światem… Ile ze mnie kierowcy wyścigowe-

TOUCHÉ | maj2013


małgorzata rdest

TOUCHÉ | maj 2013

| wywiad z nią

| 15


16 |

jej punkt widzenia

Il. Kinga Tync

W startych dzwonach po trzydziestce

Zabijcie mnie i myślcie, co uważacie za stosowne, ale czasem, jak widzę takiego jednego z drugim, to mam ochotę wyć do księżyca. Albo nawet prędzej – wyrywać włosy z głowy. I to nie sobie, kochani, bynajmniej nie sobie. Kiedy spostrzegam takiego typa po trzydziestce, to bez najmniejszej przesady rodzą się we mnie myśli o zapachu siarki. W tych myślach podchodzę do niego i rzucam w jego stronę parę mało górnolotnych określeń. Potem zdzieram z niego, w zależności od opcji: czarną skórę i glany lub ciuchy a’la dzieci kwiaty. By dokonać dzieła wyjmuję z kieszeni torby nożyczki i bezlitośnie ścinam te kilkudziesięciocentymetrowe kudły. Po stop - klatce i nagłym oprzytomnieniu, bo w końcu zostałam wychowana wśród konwenansów społecznych, wracam do rzeczywistości. I tylko załamuję ręce, ale to nie przynosi żadnej ulgi. Na wszelki wypadek nie noszę ze sobą nożyczek. Rozumiem wiele kwestii. Naprawdę. Uważam, że facet homoseksualista to najlepszy przyjaciel dla kobiety, nie śmieszą mnie rasistowskie ani antyżydowskie żarty. Przynależność subkulturową odbieram jako pewnego rodzaju atut, ale właśnie... do czasu. Mądrze to już u Koheleta jest przecież napisane, że „jest czas płaczu i czas śmiechu, czas zawodzenia i czas pląsów (…), czas szukania i czas tracenia, czas zachowania i czas wyrzucania, czas rozdzierania i czas zszywania”, et cetera. Potrzeba przynależności w hierarchii potrzeb znajduje się dość wysoko i powinna być realizowana od bardzo wczesnego dzieciństwa. Szczególnie uaktywnia się ona w procesie dorastania. Nie, nie zamierzam się mądrzyć, ale tak zdroworozsądkowo rozumując – to właśnie wtedy pojawia się chęć przynależności do określonej grupy, charakterystycznej pod względem ubioru, poglądów, zachowania. I to jest normalne. Sama przez dość długi okres nosiłam glany, kostkę i ubierałam się w odcieniach czerni. Dziś zrywam boki ze śmiechu, przeglądając rodzinne albumy, jednak jestem poniekąd wdzięczna sobie za ten ubaw, który sama sobie sprawiłam.

Po pewnym czasie, czy tego chcemy, czy też nie, rzeczywistość wymaga zmian młodzieńczych priorytetów. I choćby nie wiem co, nie jestem w stanie poważnie traktować 30 - kilkuletniego gościa, w wytartych dżinsach z szerokimi nogawkami, bandamką oplatającą długie włosy i paciorkami na szyi. Gościa, który wygląda, jakby nieco cofnął się w czasie i właśnie wrócił z Woodstocku (tego w 69- tym). Gościa, który skazał siebie na bycie postrzeganym przez młodzieńcze ideologie. Nie jestem w stanie powstrzymać się tudzież od jakkolwiek tłumionego chichotu, kiedy siwiejący facet w czerni i glanach z przerzedzoną bródką stara się wytłumaczyć mi różnice między muzyką ciężką w wersji black i w wersji death. Z całym szacunkiem dla jego pasji. Zdystansowanym szacunkiem. Nie wiem czemu, ale jak daleko sięgam pamięcią, nie jestem w stanie przypomnieć sobie kobiecych przypadków takich kuriozów. Ech, może to i lepiej. Hipisi nawoływali, żeby nie ufać ludziom po trzydziestce. Nie mam pojęcia, jakim sposobem życie po trzydziestce miało dla nich nie istnieć. A jeśli jednak istniało, to zastanawia mnie, w jaki sposób je sobie wyobrażali. A może po prostu uwierzyli, że są tymi wybrańcami bogów, którzy umierają młodo? W każdym razie, teraz doskonale wiemy, że dziś prawdziwych hipisów już nie ma. A już na pewno i tym bardziej - nie po trzydziestce. Natalia Sokólska nsokolska@touche.com.pl

TOUCHÉ | maj2013


jego punkt widzenia

| 17

il. Basia Maroń

O konserwach, kwadratowym wąsie i prawdzie

Nie lubię być niesłowny, a obiecałem dokończenie tematu podjętego miesiąc temu. Jak może część z moich szacownych odbiorczyń pamięta – głowiłem się nad kwestią zdrady w snach kosmatych i jakimś cudem przeszedłem do pytania o to, czy zdradą będzie drobne figo fago z wyjątkowo rozbudowanym wibratorem? Tak rozbudowanym, że dorobi się nie tylko reszty ciała, ale i ciekawej osobowości. Obiecałem odpowiedź, więc odpowiedź będzie: tak, ale tylko wtedy, kiedy będzie mieć wąsy. Bo tak. A na serio, do wątku sci-fi może kiedyś wrócimy, ale nie teraz. W tym miesiącu trącimy tematykę polityczną. Zgroza. Na początek ostrzeżenie: jeśli lubisz sympatycznych panów o nazwiskach Cejrowski czy Korwin, nie polubisz tego, co mam zamiar napisać. A napiszę, dlaczego nie lubię konserwatystów. Wiecie, nawet nie chodzi o same prawicowe, świętoszkowe poglądy (choć to też), lecz o sam sposób budowania światopoglądu. Otóż, zastanawiające, jak właśnie konserwatyści są dumni ze swoich wewnętrznie sprzecznych wymysłów, jak ochoczo dążą do ich wygłaszania i podkreślenia swojej afiliacji (mądre słowo!). Spójrzcie tylko na Facebooka – prawdziwa konserwa nigdy nie przepuści stosownego uzupełnienia rubryczki światopogląd i udostępnienie całemu światu. Skąd ta determinacja? Bo oni znają prawdę! A prawda to ryzykowny koncept, o czym przekonaliśmy się 74 lata temu. Tłumaczy się też, że wtedy zakończyła się nowoczesność, a zaczęła ponowoczesność. Już spieszę z uproszczonymi wyjaśnieniami. Otóż mentalność nowoczesna miała to do siebie, że ludzie wierzyli w takie wielkie idee, jak właśnie Prawda czy Rozwój. Z ludźmi jest jednak ten drobny problem, że jak dotąd nie udało się nam jakoś zgodzić, co do jednej prawdy. A kiedy mamy wiele prawd, a każda jest lepsza od drugiej i w dodatku wszystkie się nawzajem negują... Powiedzmy, że pewien zabawny Niemiec z kwadratowym wąsem bardzo silnie wierzył w swoją prawdę, a szczytowym osiągnięciem wielkiego, nowoczesnego Rozwoju

TOUCHÉ | maj 2013

okazały się być obozy koncentracyjne. Po drugiej wojnie światowej ludzie zaczęli się bać wielkich Idei, bo doświadczyli na własnej skórze, czym to może się skończyć, gdy odpowiednio zdeterminowana grupa ma niezmąconą wiarę w słuszność własnych racji. Autorytety bały się wskazywać kierunki, zaczęła się ponowoczesność. Nagle jakby ubyło grzmiących i nieomylnych filozofów, mniej mówiło się o jedynych, właściwych wartościach i stopniowo dopuszczało do głosu grupy, które to od zawsze były niby gorsze: grupy kobiet, nie - białych, homoseksualistów. Zgodziliśmy się za to, że wszyscy chcą mieć dużo pieniędzy i mieć je na co wydawać, rozwijał nam się kapitalizm. Często słyszymy psioczenie, że teraz nie ma wartości, że teraz to tylko pieniądz, często my sami psioczymy. Ale czy to źle, że chcemy się dorabiać? Światowe mocarstwa nie wywołują wojen między sobą, bo wojna im się nie opłaca. Czy system, który trzyma głównych graczy w impasie jest naprawdę taki zły? Czy pokój i dobrobyt nie są wartościami? Oczywiście nie jest idealnie, dla ropy USA wjechało do Iraku, a Rosja do Czeczeni. A co będzie, kiedy ropa się skończy? W perspektywie globalnej mamy jednak 74 lata względnego pokoju, to sukces bez precedensu i nie ufundowała go żadna Prawda. Jeśli ślepo uwierzę, że moja racja jest lepsza, to Ci, którzy się mylą, okażą się groźni. To prowadzi do lęku, niechęci i nienawiści, a te do konfliktu. Dlatego nie lubię Cejrowskiego czy Korwina, którzy z pełnym przekonaniem opowiadają mi przez YouTube co jest dobre, a co złe, co jest naturalne, a co wypaczone.

Kamil Lipa ksiaze.kam@gmail.com


18 |

mili państwo

Przepuszczalność Miły Panie! Miałam dzisiaj okazję być nie przepuszczona w drzwiach. Przyjęłam to oczywiście z należytą obojętnością i bez widocznych oznak upokorzenia. My, kobiety, latami wytwarzamy w sobie magiczną funkcję bycia ponad rzeczami, których nie potrafimy ani przeskoczyć, ani ominąć. Dlatego też, w zasadzie jestem ponad tym nieprzepuszczeniem, nic sobie z niego robię i wcale nie jest mi przykro. W końcu niektóre rakiety - pistolety walczą o równouprawnienie, więc może ten gest był tak naprawdę mizerną, ale poczciwą próbą oddania mi czci. Mężczyźni, z całym szacunkiem, operują czasami nieziemską definicją kultu. Tylko, że ten akurat osobnik był mi znany, a co gorsza, wiódł ze sobą jeszcze mi bardziej znaną osobniczkę. I tak nam się miło gawędziło, aż do tych nieszczęsnych drzwi. Mężczyzna ów, świetnie wychowany bądź skutecznie wytresowany, lewą rękę odplótł ze swej damy, a prawą otworzył. Ona wkroczyła jako pierwsza, po czym ja z uśmiechem Elżbiety II chciałam przekroczyć próg, sławiąc dobre obyczaje tegoż młodzieńca. Lecz nie dane mi było, bo on zdążył już zuchwale pośpieszyć za nią, nie dbając nawet o mój narażony na złamanie nos. Złamane morale, serce i życie. Więc tak to jest być tą trzecią. Choćby ich było pięciu, ten sparowany nie poda Ci płaszcza, bo ma przewidziane w kontrakcie z Polskim Związkiem Savoir Vivre’u tylko jedno przywdzianie i rozdzianie dziennie. Niesparowany nie rozłoży nad tobą parasola, bo albo się wstydzi, albo go nie ma. Seria takich nieszczęśliwych przypadków łamie stalową niezawisłość mojego oblicza i prowadzi do łzawych rozważeń – dlaczego tacy jesteście wybiórczy? Czy przeciętnemu przedstawicielowi gatunku nie staje bon tonu, gestu i testosteronu, by chociażby kurtuazyjnie podać ramię kobiecie innej niż własna narzeczona lub babka? Jako nienarzeczona i niebabka, a jednak ciągle szacowna białogłowa zapytuję.

Sandra Staletowicz

Miła Pani, tak szczegółowo opisanej sytuacji nie zazdroszczę w zupełności, chociaż z drugiej strony byłoby wielce przyjemnym raz nie musieć w drzwiach przepuszczać kobiet. Co prawda rozczarowanie z niebycia przepuszczonym zapewne gorzki ma smak, ale zawsze to doświadczanie świata. Zwrócę jeszcze uwagę na kobiece bycie ponad rzeczami, jak też korespondentka to zgrabnie ujęła. Domyślam się, że w tym celu wymyślono również szpilki, pozwalające bez pudła, unieść się kilka centymetrów na powierzchnią łez padołu. Nie chciałbym, nie znając dokładnie zaistniałej sytuacji, oceniać, ale przychodzi mi do siwiejącej głowy jedno wytłumaczenie. Zostawmy na boku kobiety - rakiety choć tym razem, a ruchy feministyczne nie poczują się dotknięte. Suponuję, że ów młodzieniec zaślepion był emocją, uczuciem do tak dobrze znanej osobniczki. Jedynie na ślepe uczucie można zepchnąć jego winę, jakże by śmiał tak zacnej osobistości jak Pani nie przepuścić w drzwiach?! Głowę daję, że już przekraczając próg, zdał sobie sprawę z popełnionego faux pas, jednak za późno było już na jakiekolwiek ruchy. Co do bezinteresownego podawania rąk nieznajomym, rozkładania parasoli w celu ochrony przed deszczem itepe obawiam się, że to nie niedobór testosteronu czy wstyd winien brakowi takich zachowań. Szlachetne te akcje naruszają przecież przestrzeń osobistą kobiet. Ba, czasem nawet zawadiacki uśmiech w tramwaju może kosztować wiązankę przekleństw. Dlatego też większość dzisiejszych mężczyzn, wielkich sercem i duchem, obawiając się impulsywnych reakcji ze strony przedstawicielek piękniejszej strony świata, pozostaje w cieniu innych, szarmanckich ryzykantów. Obawiam się, Droga Pani, że cienka granica pomiędzy dobrym wychowaniem, a napastowaniem została już całkowicie wymazana. Choć może intensywny kontakt wzrokowy, który - jeśli wierzyć piosence sprawia przyjemność - może przełamywać lody skutecznie. A wtedy już męskie ramię wprost rwie się do pomocy, a parasol stoi na baczność oczekując na pierwsze krople deszczu. Jako stary nienarzeczony, a jeszcze niedziadek tak odpowiadam.

Jakub Jaworudzki

TOUCHÉ | maj2013



20 |

fashion

| love generation

LOVE

Generation

Zdjęcia: A.Kozub, R.Kwaśniak (Karamell Studio) Modelka: Karolina Ziemba (Fashion Color) Stylistka: Anna Sowik Wizaż: Marta Mazurek Włosy: Dawid Młynarczyk Biżuteria: Glitter Dziękujemy Galerii Retro w Katowicach za udostępnienie do sesji ubrań i biżuterii. TOUCHÉ | maj2013


fashion

TOUCHÉ | maj kwiecień 20132013

| love generation | 21


22 |

fashion

| love generation

TOUCHÉ | maj2013


fashion

TOUCHÉ | maj 2013

| love generation | 23


24 |

fashion

| love generation

TOUCHÉ | maj2013


fashion

TOUCHÉ | maj 2013

| love generation | 25


26 |

fashion

| love generation

TOUCHÉ | maj2013


fashion

TOUCHÉ | maj 2013

| love generation | 27


28 |

fashion

| love generation

TOUCHÉ | maj2013


fashion

TOUCHÉ | maj 2013

| love generation | 29


30 |

street fashion

street fashion

Patrycja (22)

Sara (25)

dziennikarka telewizyjna. Lubi modę i zabawę nią, uważa, że jest ona odzwierciedleniem naszej osobowości i samopoczucia. Do pracy zakłada zestawy charakteryzujące się sportową elegancją, tak by zawsze móc wyglądać odpowiednio w każdej sytuacji, a w czasie wyjść ze znajomymi sięga po bardziej szalone akcenty w postaci kolorowych (neonowych jak tutaj) butów czy dodatków.

jest makijażystką regionalą w perfumerii, z modą ma zatem do czynienia każdego dnia i jest ona dla niej niezmiernie ważna. Umiejętnie włada połączeniami kolorystycznymi nie tylko w makijażu, lecz również w stroju. W modzie, jak i w swym zawodzie ceni sobie wolność, możliwość kreowania siebie na rozmaite sposoby, bez przymusu trzymania się utartych reguł.

Anna Sowik Stylistka, blogerka, miłośniczka i kolekcjonerka mody vintage. Skąpiradło kochające zakupy w lumpeksach, jej szafa w 99% zdominowana jest przez łupy z secondhandów i tym bez oporów się szczyci. Wielbicielka stylu retro, typ zbieraczki, koneserka babcinych sukienek i torebek. Od teraz również facehunterka polująca na ciekawie ubranych na ulicach Katowic. Więcej znajdziesz na: www.laffvintage.pl

TOUCHÉ | maj2013


street fashion

Marta (16) licealistka, która w wolnym czasie stawia swoje pierwsze kroki jako modelka. Chętnie sięga po luźne i wygodne stroje, z nutą rockowego, czy też grunge’owego stylu, na co w tym przypadku wskazują stylizowane na dekatyzowane rurki czy torba nabita ćwiekami. Grunt to wygoda i klasyka, dlatego też Marta postawiła na wiecznie żywe trampki.

TOUCHÉ | maj 2013

| 31


32 |

fotorelacja

|

silesia fashion day

2013

Dzień mody wielkomiejskiej Fotorelacja z III edycji Silesia Fashion Day

Westybul Urzędu Wojewódzkiego w Katowicach to miejsce niezwykłe - słynie bowiem z wystawnych bali i koncertów muzycznych. Tym razem, 13 kwietnia, ponownie zgromadził kilkaset osób za sprawą organizowanej tam III edycji Silesia Fashion Day. Impreza ta jak co roku ma na celu promowanie wielkomiejskiego stylu życia, propagowanie mody wśród mieszkańców Śląska, ale wyjątkowo tym razem również działalność charytatywną. Specjalnie stworzona na potrzeby wydarzenia koszulka, którą projektant Tomasz Ossoliński wystawił na sprzedaż tego dnia, wspomogła działalność Hospicjum Cordis. Na wybiegu przedstawiono wyjątkowe kolekcje: Dono da Sceggia, Pinko, Tru Trussardi, Marino Rinaldi oraz Marc Cain. Bardzo oczekiwanym przez niektórych gości był pokaz, w którym wystąpiły znane osobistości: Krystyna Doktorowicz, Tomasz Konior (architekt), Violetta Skrzypulec-Plinta (dziekan wydziału Nauk o Zdrowiu Śląskiego Uniwersytetu Medycznego), Aleksandra Łukaszczyk (żona wojewody), Aleksandra Gajewska (wicemarszałek województwa śląskiego) oraz rektor Uniwersytetu Śląskiego Wiesław Banyś.

Marta Lower Fotorelacja: R.Kwaśniak (Karamell Studio)

TOUCHÉ TOUCHÉ | kwiecień | maj2013 2013


fotorelacja

TOUCHÉ | maj kwiecień 20132013

| silesia fashion day 2013 | 33


34 |

blog fashion

Ktoś napisał ostatnio, że lubi u mnie to, że w stylizacjach często zachowana jest równowaga między „górą i dołem”- jeśli szpilki - to luźna, nieelegancka góra, a jak delikatne sukieneczki - to cięższe buty. Choć nie zawsze tak jest, gdyż często wybieram totalnie luźne zestawy z trampkami i jeansami, to faktycznie rzadko można zobaczyć u mnie całkowicie elegancką stylizację. Dresowa sukienka z dzisiejszego wpisu jest moim ostatnim wyjątkowo fajnym zakupem, gdyż to chyba pierwsza sukienka, którą spokojnie mogę zakładać na co dzień do conversów czy innych sportowych butów. Dzisiaj wprawdzie dodałam jej nieco szyku dzięki eleganckim szpilkom, ale jestem pewna, że będę ją nosić znacznie częściej na sportowo.

Kasia Gorol Znana w Sieci jako Jestem Kasia. Studentka germanistyki i języka szwedzkiego, kochająca modę, zakupy i zabawę w stylistkę własnej osoby. Wraz ze swoimi stylizacjami często widywana na jednej z najpopularniejszych stron modowych na świecie: http://lookbook.nu/user/63384-Kasia-G/ Kasię znajdziecie również na jej stronie internetowej http://www.fashionsalade.com/jestemkasia/ oraz innych portalach: http://www.facebook.com/JestemKasiaBlog http://www.formspring.me/Kasiica http://www.bloglovin.com/blog/2384316#

TOUCHÉ TOUCHÉ | kwiecień | maj2013 2013



36 |

film

| on i ona w kinie

On i Ona w kinie Freud w n atarciu

Hemel Data premiery: 19.04.2013 (Polska), 29.01.2012 (Świat) Reżyseria: Sacha Polak Scenariusz: Helena van der Meulen Zdjęcia: Daniel Bouquet Obsada: Hannah Hoekstra (Hemel), Hans Dagelet (Gijs), Rifka Lodeizen (Sophie), Mark Rietman (Douwe) Dystrybucja: Aurora Films Czas trwania filmu: 1 godzina 20 minut

Gdybym miał napisać notkę dystrybutorską filmu Hemel, zapewne brzmiałaby tak: „Hemel jest piękną, młodą, pełną energii kobietą, której postępowania w ogóle nie rozumiem i, szczerze mówiąc, zrozumieć nie chcę”. Kiedy, wspólnie z Elizą, ustaliliśmy, że w tym miesiącu to właśnie Hemel poddamy subiektywnej opinii, nie ukrywałem radości, bo temat inspirujący, a w dodatku pochodząca z Holandii reżyserka jest debiutantką, więc zapewne zrezygnuje z całego blichtru na rzecz eteryczności i wnikliwej obserwacji ludzkiej psychiki. Nie pomyliłem się – Hemel to przykład filmu silnie zakorzenionego w psychologii, który w sposób odważny opowiada o relacji córki z ojcem. Główna bohaterka to postać enigmatyczna. Nie polubiłem jej już od pierwszych minut seansu. Jest ordynarna, egocentryczna, wykorzystująca innych, a przede wszystkim igrająca z własną podświadomością. Hemel swoją wewnętrzną frustrację rozładowuje w sypialni, ale nie tak, jak Katarzyna Herman w genialnym, polskim filmie Tomasza Wasilewskiego, lecz w pełni konsumując każdy, nawet najbardziej brutalny, stosunek seksualny. Nie wiem, czy się ze mną zgodzisz, Eliza, ale sądzę, że jej jestestwo jest pochodną procesu wychowania i nietuzinkowej relacji z ojcem – oscylującej w granicach mentalnego kazirodztwa. Bohaterka nie potrafi zbudować związku, odnaleźć własnej tożsamości, gdyż zagubiona w meandrach swojej specyficznej osobowości, gubi te wartości, które w życiu każdego z nas są najważniejsze. Ale czy można w ogóle rozpoczynać rozprawę o normach i wartościach, gdy dla każdego oznaczają one coś zupełnie innego? Dla Hemel w zwierzęcym, sadomasochistycznym seksie nie ma elementów drastycznych. Myślisz, Eliza, że to jej bunt, czy też fascynacja nieznanym? Ja się wstrzymuję od osądów, do tej pory mam bowiem przed oczami wizję strachu i rozpaczy kumulujących się w jej oczach. Film Sachy Polak został przez światową krytykę okrzyknięty „holenderskim odpowiednikiem” Wstydu Steve’a McQueena. Według mnie to bardzo duże nadużycie. Hemel, przy całej swojej zagadkowości, jest filmem żerującym na tanich chwytach, przekraczającym bariery jedynie dzięki ukazaniu odważnej seksualności – we Wstydzie to nietuzinkowy bohater jest odzwierciedleniem współczesnych dylematów. Od wyjścia z kina, trwam w zakłopotaniu. Hemel, jako bohaterka, mnie nie uwiodła, jednak sam film do tej pory odbija się wyraźnie słyszalnym echem w mojej głowie. Zadaję sobie tylko jedno pytanie: Czy nie lubię jej, bo jestem od niej inny, czy też tak podobny, że boję się do tego przyznać? Z tym pytaniem pozostaje mi żyć, do następnego seansu. Bartosz Friese

TOUCHÉ | maj2013


film

Niebezpieczne związki Wydawało mi się, drogi Bartoszu, że wybierając się wspólnie na Hemel doznamy tym razem spektakularnych, kinematograficznych uniesień. Tak się jednak nie stało. Twoje pytanie o nasze podobieństwo do głównej bohaterki zaprzątało mi również głowę, lecz przed seansem. Po wyjściu z kina wiedziałam jednak, że dzieli mnie od niej bardzo długi i mocny mur. Film Sachy Polak będzie zapewne gratką dla fanów psychoanalizy - pole do popisu w tej materii stoi bowiem otworem. A ja, pisząc te słowa, mam na myśli nie tylko w sposób oczywisty „podejrzaną“ fascynację głównej bohaterki własnym ojcem, ale też jej obciążenia względem zmarłej matki, a także skomplikowane relacje z szeregiem mężczyzn, z którymi chodzi do łóżka. Hemel epatuje seksem i wulgarnością, co z jednej strony nadaje jej interesującego charakteru, z drugiej jednak, podczas ponad godzinnego seansu staje się dla widza męczące, a nawet irytujące. Całość obrazu ratują ciekawe dialogi, jednak nawet one nie sprawiają, że Hemel można by okrzyknąć arcydziełem. Hemel, która „nie odwzajemnia praktycznie niczego“, nie daje widzowi jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, czego właściwie szuka. Nie wiemy nawet, czy jej działania, to desperackie poszukiwanie, czy raczej akt zagłuszania potrzeb, czających się w mrokach jej zagubionej duszy. Podobnie jak Ty, ja również nie zapałałam sympatią do głównej bohaterki. Cieplejsze uczucia wzbudził już we mnie jej ojciec, Gijs (Hans Dagelet), po którego zachowaniu widać, że pragnie dla córki tego, co najlepsze. Nie działa to jednak w dwie strony. Hemel jest wściekła i zagubiona. Wykorzystuje i porzuca kolejnych mężczyzn, tylko po to, by upodobnić się do własnego ojca. A przecież „chodzi o to, kogo się pragnie, a nie kogo można mieć“. Problem polega na tym, że pragnieniem Hemel jest jej własny ojciec. W przeciwieństwie do Ciebie jednak ja nie czuję się zagubiona po seansie filmu Polak. Nie przekonuje mnie również do końca brak stabilności emocjonalnej głównej bohaterki. W ogólnym rozrachunku, spodziewałam się produkcji, która powali mnie na kolana i pozostawi za sobą godziny ciężkich, emocjonalnych refleksji – natomiast to, co w rzeczywistości pozostało po wyjściu z kina, to zmęczenie. Dużo nagości i dużo nieporozumień, co w moim przekonaniu, drodzy Czytelnicy, nie zachęca do odwiedzenia kina.

Eliza Ortemska

TOUCHÉ | maj 2013

| on i ona w kinie | 37


38 |

film

| nowości

Państwo prawa? Układ zamknięty data premiery: 5 kwietnia 2013 (Polska), 5 kwietnia 2013 (świat); reżyseria: Ryszard Bugajski; scenariusz: Mirosław Piepka, Michał S. Pruski; zdjęcia: Piotr Sobociński jr; obsada: Janusz Gajos (Prokurator Andrzej Kostrzewa), Kazimierz Kaczor (Naczelnik Urzędu Skarbowego Mirosław Kamiński), Wojciech Żołądkowicz (Kamil Słodowski), Robert Olech (Piotr Maj), Przemysław Sadowski (Marek Stawski), Jarosław Kopaczewski (Grzegorz Rybarczyk); dystrybucja: Kino Świat; czas trwania filmu: 1 godzina 40 minut

Każdy z nas pragnie osiągnąć w życiu sukces. Czasami wystarczy talent i nieco szczęścia, niejednokrotnie czyjaś pomoc, ale w przeważającej liczbie przypadków potrzebna jest intensywna praca, wytrwałość i poświęcenie. Wydaje się, że recepta gotowa. Jednak najnowszy film Ryszarda Bugajskiego ukazuje jak państwo, które powinno chronić swoich obywateli, zaprzepaszcza ich dokonania, rujnuje życie, pozbawiając tym samym nadziei na sprawiedliwość. Po słynnym Przesłuchaniu reżyser ponownie zabiera głos, nie boi się mówić otwarcie o sprawach nader drażliwych, rozliczając przy tym polskie władze. Jest świadkiem, jak każdy z nas. Nie pozostaje jednak niemy. Układ zamknięty przedstawia historię opartą na prawdziwych motywach. Trzech przedsiębiorców, za sprawą zmowy jednego z ministrów, prokuratora (genialna rola Janusza Gajosa) oraz przedstawiciela urzędu skarbowego (Kazimierz Kaczor), zostaje oskarżonych o działalność w zorganizowanej grupie przestępczej i brutalnie wtrąconych do więzienia. W ich sprawie prowadzone jest wnikliwe śledztwo, które nie omija najbliższej rodziny poszkodowanych. Piękny sen o nowoczesnej, prężnie rozwijającej się firmie na światowym poziomie, pryska w jednej chwili niczym bańka mydlana. Życie zmienia się w koszmar. Ryszard Bugajski ukazuje jak umiejętność manipulowania faktami, próby zastraszania oraz szantaż stają się metodami do osiągnięcia celu w państwie demokratycznym. Po seansie widz wychodzący z kina ma wrażenie, jakoby człowiek wobec decyzji podjętych na wysokich szczeblach władzy pozostawał całkowicie bezsilny. Przedsiębiorczy i zaradny obywatel może bowiem paść ofiarą tytułowego układu zamkniętego, o którego istnieniu nie miał pojęcia. Polski reżyser za sprawą dzieła filmowego wciela się niejako w postać adwokata, który przypominając wydarzenia, jakie miały miejsce w przeszłości, nie tylko broni sprawiedliwości, ale też uświadamia, jakie oblicza kryje „państwo prawa”. Magdalena Kudłacz

Miłość wykuta w lodzie Samotny port – miłość / Vuosaari data premiery:12 kwiecień 2013 (Polska),03 luty 2012 (świat); reżyseria: Aku Louhimies; scenariusz: Aku Louhimies, Mikko Kouki, Niina Repo; zdjęcia: Tuomo Hutri; obsada: Jasper Pääkkönen (Anders), Mikko Kouki (Pertti), Laura Birn (Iiris), Asli Bayram (Ele), Lenna Kuurmaa (Viivi), Antti Luusuaniemi (Tero), Amanda Pilke (Milla), Pekka Strang (Lauri); dystrybucja: Aurora Films; czas trwania filmu: 122 min

Kontynuując podróż po kinie skandynawskim, w tym miesiącu zapraszam do Finlandii. W surowym klimacie tego kraju poruszać się będziemy wokół uniwersalnego i wdzięcznego dla każdej formy sztuki tematu, jakim jest miłość. Uwarunkowanie geograficzne, a także kontekst społeczno–kulturowy każą nam opisywać fińskie relacje międzyludzkie jako chłodne i powściągliwe. Niestety, film Samotny Port – Miłość nie obala tego stereotypu. Mimo że Aku Louhimies umieszcza temat w szerokim przekroju społeczno-pokoleniowym, z filmu wyłania się przykry i ponury obraz fińskich rodzin. Poznajemy kilka odrębnych historii, których wspólnym mianownikiem jest potrzeba akceptacji i bycia kochanym. Mamy tu do czynienia z trudnymi relacjami rodzicielskimi, chorobą, deprecjacją wartości, zdradą, samotnością, zakompleksieniem, pogonią za marzeniami i innymi „motywami – wytrychami”. Mozaikowa kompozycja narracji powoduje, że tylko powierzchownie poznajemy bohaterów, ale do żadnego z nich się nie przywiązujemy. Są raczej nośnikami społecznych problemów, niż ludźmi z krwi i kości, nad których losem chcielibyśmy się pochylić. Akcja rozwija się bardzo wolno. Reżyser próbuje budować napięcie i stopniowo ujawniać informacje o bohaterach, jednak od tego typu kompozycji narracyjnej oczekiwałoby się czegoś więcej. Pierwsza połowa filmu nudna, druga nad wyraz rozczulająca. Nie jest to jednak lekka lektura i momentami źle się ją ogląda. Za dużo tu owych historii „wytrychów”, które mają spowodować, że widza ściska w gardle. I niewątpliwie spełniają swoje zadanie. W scenariuszu może i był potencjał, lecz niestety nie został w pełni wykorzystany. Początkowo reżyser usilnie próbuje pokazać, że w sterylnych domach rodem z katalogów IKEI nie ma miejsca na ciepłe, szczere relacje. Na zakończenie jednak serwuje nam mało wiarygodny morał w stylu „zawsze jest szansa, że odnajdziesz swoje szczęście”. Długo, smutno i banalnie. Agnieszka Różańska

TOUCHÉ | maj2013


muzyka

Rock’n’roll znad Wisły

Ciepło - zimno

Second Suicide , The Stubs

Bonobo, The North Borders

Wytwórnia: Instant Classic Premiera płyty: 10.04.2013

Wytwórnia: Ninja Tune Premiera: 1 kwietnia 2013

Wieść gminna niesie, jak Polska długa i szeroka, że rodzima scena muzyczna sięgnęła bruku lub niechybnie wyląduje w rynsztoku. Słuchając najpopularniejszych stacji radiowych czy telewizyjnych, lansujących artystów z kręgu muzyki rozrywkowej oraz twórców tzw. polskich hitów, rzeczywiście można odnieść wrażenie, że zagłada polskiej muzyki dokonuje się na naszych uszach. Między innymi z tego powodu wielu ocalenia szuka w zagranicznych propozycjach. Na szczęście, na muzyce popularnej świat się nie kończy i z pewnością grzeszy ten, kto twierdzi, że Polska to muzyczne pustkowie. Zaprawdę powiadam Wam: cudze chwalicie, swego nie znacie! Jest bowiem w naszym kraju zespół, którego większość z Was nigdy nie podejrzewałaby o to, że pochodzi z Polski, a który przywitał spóźnioną wiosnę nowym krążkiem. Mowa tu o chłopakach z The Stubs i ich albumie zatytułowanym Second Suicide. Na płycie znalazło się dwanaście utworów. Tym razem nie spodziewajcie się łagodnych i delikatnych brzmień. Muzykę The Stubs charakteryzuje przede wszystkim dynamizm, mocne, gitarowe brzmienia oraz szorstki i charyzmatyczny wokal. Jeśli chodzi o warstwę muzyczną Second Suicide jest bardzo spójna i konsekwentna, trudno więc wskazać najlepszą czy najsłabszą piosenkę. Jednak utwory Nation Of Losers, Monogramy Blues i Rudy bez wątpienia znajdują się na moim małym, prywatnym podium. Poza pierwszą trójką, ale wciąż w pierwszej piątce, uplasowały się Love Her (While She’s Gone) oraz Timmy. Nowy album The Stubs to idealna propozycja dla miłośników rock’n’rolla, godna polecenia także zmęczonym, którzy potrzebują pobudzenia - emocje gwarantowane od pierwszego do ostatniego utworu. Co więcej, mam nadzieję, że podczas słuchania tej płyty wielu niedowiarków dozna muzycznego objawienia, dzięki któremu powszechnie powtarzana opinia, że my, Polacy, nie mamy na scenie muzycznej godnych reprezentantów, w końcu odejdzie w zapomnienie. Martyna Kapuścińska

TOUCHÉ | maj 2013

| nowości | 39

Do twórczości Simona Greena, czyli muzyka ukrywającego się pod wdzięcznym pseudonimem Bonobo, wracam często i chętnie. Pierwszym kawałkiem, zasłyszanym zupełnie przypadkowo, za to który na stałe zagościł na moim prywatnym rankingu ulubieńców, był Days to come z czwartej w jego dorobku płyty. Teraz jestem przekonana, że i otwierający First Fires z najnowszego The North Bordrers na pewno zagości na owej liście. Sięgając po The North Borders byłam podekscytowana i zaniepokojona. Black Sands, czyli poprzedni krążek Bonobo, to dla mnie artystyczny majstersztyk, dopracowany w każdym szczególe, muzyczny ideał. Stąd naturalne było dla mnie pytanie – czy Bonobo może stworzyć coś jeszcze lepszego lub chociaż satysfakcjonująco zaskakującego? Czy będzie to płyta - eksperyment, czy raczej trzymanie się kurczowo swojego wypracowanego, charakterystycznego i lubianego stylu? Jakkolwiek przyznaję, że Black Sands znacznie bardziej zawładnął moim uchem, The North Borders jest jednak absolutnym zaskoczeniem na plus. Wprawdzie słuchając utworów wyraźnie wybijają się na pierwszy plan właściwe muzykowi down tempowe korzenie, niemniej zręcznie i z wrodzonym smakiem miesza je z soulem, nu - jazzem oraz świetnymi bitami. Przy tym artysta zadbał o wypośrodkowanie kompozycji wokalnych i instrumentalnych; mamy okazję usłyszeć świetne wokale Erykah Badu, Grey’a Reverenda, czy Szjerdene’a. Tytuł płyty zdaje się sugerować, że inspiracji Bonobo poszukuje w skandynawskiej elektronice i jest w tym na pewno część racji, jednak sądzę, że muzyk puszcza oczko przede wszystkim Burialowi czy Jaimiemu Lidellowi. Wielbiciele tego typu muzyki zdecydowanie będą usatysfakcjonowani. Przy tym, po melodyjnym i przesyconym wokalem Days to come, artysta zdaje się powracać do pierwotnego działania solo, co przypomina jego pierwsze utwory – mocno elektroniczne, ale i delikatne. W sam raz na spóźnioną w tym roku wiosnę, Brytyjczyk serwuje słuchaczom zimne elementy Skandynawii z ciepłą elektroniką na najwyższym poziomie. Kasia Trząska


40 |

film

| retrospektywa

Tęczowe lata siedemdziesiąte C.R.A.Z.Y. (2005), reż. Jean-Marc Vallée Wszyscy lubimy patrzeć na jaśniejszą stronę życia i nie wracać pamięcią do tego, co przykre. Stąd też na hasło „lata siedemdziesiąte” zamiast smutnej i jakże brutalnej polskiej rzeczywistości ludowej, w mojej głowie rozpoczyna się projekcja barwnego krajobrazu, na tle którego występują długowłosi mężczyźni i kobiety z uniesionymi palcami w charakterystycznym geście pokoju i z błogim uśmiechem na twarzy, wyłaniającym się z oparów tytoniowo-dodatkowych. Ten zakodowany w umyśle kolorowy styl życia, kojarzony z rewolucją seksualną, wyzwoleniem z pruderii społecznej jest tematem filmu C.R.A.Z.Y., słodko-gorzkiej historii z frankońskiej prowincji Kanady. Bohater filmu, Zachary Beaulieu, przychodzi na świat 25 grudnia 1960 jako czwarty z kolei syn konserwatywnego, przepełnionego testosteronem Gervaisa i skrajnie religijnej Laurianne. Data narodzin i cudowne ocalenie z komplikacji poporodowych, są dla matki Zacha jednoznacznym wskazaniem na niezwykłe predyspozycje syna, który w jej przekonaniu stworzony jest do bycia kimś wyjątkowym. To brzemię nałożone przez rodzinę jest ogromnym utrapieniem dla chłopaka, wychowującego się w katolickiej społeczności Quebecu, rywalizującego z trzema starszymi braćmi o atencję ojca i odkrywającemu, ku swemu przerażeniu, swą odmienność. „C.R.A.Z.Y. mówi o każdym, kto czuje się inny” - komentował swój film reżyser Jean-Marc Vallée. Tytuł jest akronimem imion pięciu braci - Christiana, Raymonta, Antoine’a, Zachary’ego i Yvana. Każdy z nich jest indywiduum, radzącym sobie na swój sposób z dopasowaniem do oczekiwań ze strony rodziców i społeczności. „Crazy” to również uwielbiany przez ojca chłopaków utwór, wykonywany przez Patsy Cline, który przewija się nieustannie w fabule i jest jej znaczącym elementem. Słowa piosenki oddają bezgraniczną, ale borykającą się ze stereotypami i uprzedzeniami miłość między głównym bohaterem a jego zasadniczym ojcem. Kryzys tożsamości chłopaka, pragnącego być jak inni i etapy akceptacji swej seksualności jest w filmie mocno spleciony z popkulturowymi modelami muzycznymi. Zach wyraża swoje emocje przez utwory The Rolling Stones, Pink Floyd czy Davida Bowiego. Muzyka wyzwala go, przenosi w wykreowany przez siebie świat, w którym może być wreszcie sobą. Zarówno rzeczywisty świat Zacha, jak i jego wyobrażeniowy odpowiednik, przepełnione są w filmie estetyką kampu. Obraz Jean-Marca Vallée od samego początku balansuje na krawędzi kiczu i przestylizowanej formy, która jednak nie odciąga nadmiernie uwagi widza od fabuły, a jest jej perfekcyjnie dopasowanym ogniwem, co w całości tworzy doskonałą konstrukcję filmową.

Aneta Władarz

TOUCHÉ TOUCHÉ | kwiecień | maj2013 2013


kulturalnie z bristolu

| 41

Kulturalnie z Bristolu! It’s a current of love

Dobrze Wam znany St Georges Bristol urzekł mnie do tego stopnia, że postanowiłam zaufać ich gustowi muzycznemu i udałam się na kolejny koncert. Chociaż jestem w stanie stwierdzić, iż było to bardziej interesujące przeżycie duchowe połączone z hipnotyzującym głosem i egzotycznie brzmiącą muzyką. Zapewne zastanawiacie się, komu pozwoliłam zawładnąć swoimi emocjami, a może także umysłem na jedną noc? Sushella Raman, brytyjska wokalistka o indyjskich korzeniach łączy w swej twórczości takie brzmienia, jak jazz, blues czy rock. Artystka została wychowana w kulturze swoich rodziców, którzy wywodzili się z indyjskiej grupy etnicznej zwanej Tamilami. Tamilowie znani są ze swojej fascynacji religią, sztukami walki i handlem zagranicznym. Sushella pozostała wierna tradycjom i kulturze swoich rodziców. Dzięki zróżnicowaniu etnicznemu, którego doświadczyła piosenkarka, udało się jej stworzyć nie tylko utwory, które są opisywane jako synkretyczne i dźwięczne, ale też energetyczne występy muzyczne. Baza twórczości artystki zbudowana jest na świętych obrzędach Sufi i Bhakti, wywodzących się z kultury indyjskiej i pakistańskiej. Oryginalna twórczość artystki została dostrzeżona przez brytyjskich słuchaczy, którzy nominowali ją do Mercury Prize Award w 2001 roku za krążek Satl Rain. Susheela powtórzyła swój sukces i w 2006 roku, po wydaniu swojej piątej płyty, została nominowana do BBC World Music Awards. W recenzji wystawionej przez St Georges Bristol można znaleźć ujmujące zdanie na temat artystki, które wyjaśnia, jak udało się jej stworzyć ponadczasową i ponadkulturową muzykę. „Susheela has travelled the globe to absorb the music that flows between cultures”. Co ujmuje najbardziej w twórczości piosenkarki? Oryginalne brzmienia, indyjskie teksty czy jej różnorodna osobowość? Myślę, że wszystko łączy się w wielobarwną całość otoczoną nutą duchowości, która jest tak rzadko spotykaną w zachodniej kulturze. Susheela nie wstydzi się swoich korzeni, co więcej, wszystkie, duchowe praktyki, włączając hinduskie studia na temat song of devotion, urozmaicają jej utwory, nadając im głęboki, spirytualny wymiar, który można zrozumieć tylko poprzez emocjonalne zaangażowanie. Bez wątpienia piosenkarka wprowadza duszę słuchacza w stan głębokiej równowagi, skupienia i wyciszenia. Jeżeli czujesz, że świat wokół Ciebie pędzi gdzieś w zawrotnym tempie, a Ty sam masz ochotę odpocząć lub po prostu chcesz posłuchać czegoś trendy, to zapraszam do przesłuchania najnowszego albumu artystki. Przecież każdemu z nas zdaża się caught up in a whirling motion... w ciągłym pędzie za doskonałością. Magdalena Paluch

TOUCHÉ | maj kwiecień 20132013


42 |

literatura

| recenzja

Jasnogórski koniec świata

Zapomniane motywy

Krew, pot i łzy, Carla Mori

Trucicielka, Peter Robinson

wyd. Oficynka, 2013

wyd. Sonia Draga, 2013

Częstochowa - miasto pielgrzmek, pątników i cudownego obrazu. Możnaby rzec miejsce wszelkiej świętości. Lecz to właśnie tam dochodzi do serii brutalnych, lecz zarazem dziwnych i tajemniczych zgonów. Ową sensacyjną wiadomość postanawia wykorzystać reporterka z Częstochowy rodem, Klara Wasowicz. Wiadomo, zbrodnie zapewniają sukces czytelniczy, a jeśli dodatkowo ma się dostęp do źródła na wyłączność, dzięki znajomości z panią prokurator, to trzeba korzystać! Jednakże, wraz z kolejnymi wydarzeniami, okazuje się, że sprawa tajemniczych zgonów posiada drugie, głębsze dno oraz, że jest w nią zamieszany kościół katolicki, z jasnogórskim klasztorem na czele... Krew, pot i łzy to debiutancka powieść Carli Mori. Trzeba przyznać jedno, jest to debiut bardzo kontrowersyjny (bo dotykający tematu tabu, jakim w Polsce jest wiara i jej dogmaty), krwawy, brutalny i... odważny. Bo trzeba mieć odwagę, by napisać książkę, która odnosi się do głośnych tez dotyczących prawdziwego rodowodu kościoła i jego zapożyczeń z innych, pogańskich religii, uznawanych przez hierarchów kościelnych za heretyckie - i ją wydać. Tutaj brawa należą się Wydawnictwu za to, że zdecydowało się na ten krok. Krew, pot i łzy wciągają czytelnika już od pierwszych stron, a stopniowo budowane napięcie oraz dynamiczna akcja sprawiają, że lektura pochłania bez reszty. Język jest prosty, lecz zarazem bardzo barwny i żywy, dzięki czemu krew stopniowo skapuje z kartek książki na ręce czytelnika. Opatrzenie książki znaczkiem serii ja gorę ostrzega i zarazem kusi czytelnika. Jest i przemoc, i wspomniana krew. Są obrazoburcze fakty i wydarzenia osadzone w szarym, bogobojnym polskim społeczeństwie. Jest to książka, jak już wspomniałam, odważna i kontrowersyjna. Na pewno nie dla osób fanatycznie wierzących. Anka Chramęga

Grace Fox, gospodyni domowa, niegdyś pielęgniarka wojskowa, szanowana, dystyngowana, lubiana - jest główną bohaterką powieści Petera Robinsona Trucicielka. Poznajemy ją dokładnie „stronę przed” jej śmiercią, co jest dosyć nietypowe w przypadku głównej postaci, a już na pewno w odniesieniu do okoliczności w jakich umarła. Zostaje w bardzo kulturalny sposób powieszona w więzieniu dla kobiet. Zarzucono jej otrucie poczciwego małżonka – lokalnego lekarza oraz przelotny romans ze zubożałym młodzieniaszkiem, właściwie to nawet z kilkoma. Zarówno wyrok jak i pętla na szyi, nie wywołały w kobiecie żadnych emocji. A ponieważ ani ja, ani Wy, drodzy Czytelnicy, nie jesteśmy półgłówkami, zdajemy sobie sprawę, że coś tutaj nie pasuje. Od pierwszej kartki nasuwa się wiele pytań odnośnie motywów i uczuć denatki, a odpowiedzi na nie szuka pewien wdowiec, przypadkowo nabywający majątek Kilnsgate House – niegdyś należący do małżeństwa Foxów. Sama struktura powieści nie nudzi, ponieważ stanowi zarówno zbiór wydarzeń teraźniejszych, jak i retrospekcje pochodzące z książki Słynne procesy oraz dziennika skazanej. Słabą stroną w mojej opinii jest zbyt duża koncentracja na teraźniejszości aniżeli na wydarzeniach przeszłych, które to z kolei przykułyby uwagę Czytelnika na dłużej. Ciekawym aspektem jest postać mężczyzny, który za pośrednictwem biura nieruchomości kupuje posiadłość na totalnym odludziu. Jest kompozytorem muzyki filmowej i kilka miesięcy temu choroba zabrała mu żonę. Tęsknota za ukochaną oraz wspomnienie skandalicznej historii powieszonej morderczyni, której niebezpośrednio był świadkiem sprawiają, że nabiera on przekonania o niewinności skazanej. Nasuwa się więc pytanie, jeżeli nie Grace, to kto? Ja dałam się wciągnąć tej intrygującej historii i poznałam już prawdę. Mam nadzieję, że ciepłe, majowe, sporadycznie deszczowe wieczory, dadzą Wam możliwość zgłębienia tajemnicy posiadłości Kilnsgate House, byście sami mogli ocenić, czy Grace Fox była winną czy niewinną zarzucanych jej czynów. Patrycja Smagacz

TOUCHÉ | maj2013


reklama

Rock’n’roll fantasy

Dreszcz, Jakub Ćwiek wyd. Fabryka Słów, 2013 Rysiek „Zwierzu” Zwierzowski to podstarzały rockman. Żyje na utrzymaniu córki, nie myśląc nawet o podjęciu jakiejkolwiek pracy. Czas wolny zaś umila sobie graniem na gitarze, uprzykrzaniem życia sąsiadom i paleniem „zioła”. Pewnego popołudnia życie Ryśka diametralnie się zmienia. Bowiem... uderza w niego piorun. Po tym wydarzeniu Zwierzu ląduje w szpitalu, gdzie odkrywa, że otrzymał nadludzkie moce, a konkretniej: potrafi razić prądem. Od tego momentu Ryśkowy spokojny żywot zostaje drastycznie przerwany i ustępuje miejsca Dreszczowi: pierwszemu polskiemu superbohaterowi! Ale kto powiedział, że życie superherosa jest usłane różami? Tytułowy bohater od razu przypada do gustu: zatwardziały fan rocka, mający wszystko inne daleko w czterech literach. I choć jego olewający stosunek może drażnić pracoholików, to im bardziej zagłębiamy się w książkę, tym Ryśka coraz bardziej lubimy. A jako superbohater musi się liczyć z tym, że będzie miał licznych przeciwników (logiczne). Status quo być musi. I jest. Z epicką walką Ekumena z... Matką Boską. Tak, tak... tego nie można przegapić. Dreszcza czyta się stosunkowo łatwo i przyjemnie. Aczkolwiek śląska gwara w użyciu Alojza, kumpla Rycha, odejmuje nieco przyjemności z czytania książki. W tych fragmentach osobiście musiałam się trochę pomęczyć, by przeczytać Alojzowe wypowiedzi. Z ich zrozumieniem większego problemu nie ma, trzeba się jednak najpierw przez nie przebić. Czegoś jednak w Dreszczu mi brakowało. Po lekturze czułam niedosyt. Niby taka sama jak pozostałe powieści Ćwieka (które uwielbiam), ale... to jednak nie było do końca to. Źle nie było, to na pewno. Było dużo muzyki, dobrej muzyki. Był główny charakter, dziarski stary rockandrollowiec. Była w końcu, do bólu klasyczna, walka dobra ze złem. Może zmienię zdanie przy okazji drugiej części powieści, tj. Dreszcz 2: Facet w czerni. Może wtedy, razem z Rychem, krzyknę, że Rock’n’Roll Is Not Dead! Anka Chramęga

TOUCHÉ | maj 2013


teatr

| recenzje

Duński basen krwi Hamlet

źródło: www.teatrslaski.art.pl

Teatr Śląski im. Stanisława Wyspiańskiego reż. Attila Keresztes Hipnotyzujący trailer zaprasza na dobrze znany dramat. Zapowiada naprawdę przejmujący i ekspresywny spektakl. Scenografia nie pozostawia złudzeń – znaleźliśmy się na Hamlecie. Świadczyć może o tym znajdujący się przy proscenium basen krwi, zalegające trupie czaszki, mroczna glębia sceny i zatrważająca góra, na której od samego początku balansuje między normalnością, a obłędem - Ofelia (w tej roli przekonująca Agnieszka Radzikowska). Wszystko to oddaje całkowicie charakter dramatu, którego treść nie powinna być nikomu obca. W powietrzu unosi się zapach śmierci i niebosiężnej tragedii. Sztuka w reżyserii Attili Keresztesa miała swoją premierę ponad rok temu, ale nie utraciła swojej świeżości. Od samego początku zaskakuje innowacyjnością, na miarę współczesnych teatrów. Aktorom przez cały spektakl towarzyszy kamera, prowadzona przez Horatia. Efekty operatorskiej pracy widzowie mogą podziwiać na telebimach. Horatio konstruuje ciekawe ujęcia i odważnie zabiera publiczność za kulisy, gdzie także toczy się akcja przedstawienia. Powiedzmy sobie szczerze - Hamlet Szekspira jest jednym z najczęściej wystawianych dramatów. Sztuką, która jest nie lada wyzwaniem dla twórców – całej grupy realizującej spektakl, a przede wszystkim dla aktorów, od których wymaga się dojrzałości, całego szeregu umiejętności i niezliczonych pokładów ekspresji – jak zawsze nie można jej odmówić Annie Kadulskiej (Gertrudzie). Pokłony należą się również Michałowi Rolnickiemu, wcielającemu się w tytułową rolę, który dwoił się i troił, podczas czterech godzin trwania spektaklu i obdarzył publiczność barwnym wachlarzem emocji. Jednak w całym spektaklu jakby czegoś zabrakło, być może interakcji między bohaterami, większego brudu, taplania się w basenie krwi, jak obiecywał teaser - bo przecież naprawdę źle się działo w państwie duńskim. Joanna Krukowska

Abstrakcja pustych rąk fot. Bartosz Maz, źródło: www.teatropole.pl

44 |

Dżuma, Albert Camus Teatr im. Jana Kochanowskiego w Opolu reż. Paweł Świątek

Sześcioro ludzi skrojonych na miarę. Szare marynarki, czarne topy i wpatrzony w przestrzeń wzrok. Wyrzucają z siebie słowa Dżumy Alberta Camusa, beznamiętnie, jak roboty, ćwicząc na rowerkach stacjonarnych. Opowiadają o mieście bez charakteru, szarym, nijakim, o miejscu, gdzie: „jak nigdzie indziej, z braku czasu i zastanowienia trzeba kochać nie wiedząc o tym.” Co dziwne, nie mówią jednak o Oranie, jak w powieści, ale o Pjongjang, stolicy Korei Północnej. Zastosowanie tej zmiany zdaje się być zwróceniem uwagi na obojętność wobec ludzi stamtąd, a także w nich samych. Tak samo jak ujednolicenie strojów bohaterów, wykreowanie ich na zuniformizowane twory, dzieci systemu totalitarnego, wyżute z emocji i myślenia. Bo Dżuma nie jest przecież powieścią tylko o epidemii, opisuje raczej postawy wobec nieszczęścia, cierpienia czy wobec siebie nawzajem. Świetną metaforą rozprzestrzeniającego się zła jest woda, wylewająca się ze środka sceny, z każda chwilą coraz bardziej zbliżająca się do widzów. Daje to poczucie nieustannego strachu i niepokoju. Doskonały zabieg stanowi również stworzenie audycji radiowej, w której głównym tematem jest umierające dziecko i jego cierpienia, krok po kroku. Od razu na myśl przychodzą pełne krwi okładki gazet, tworzenie tematu dnia z ludzkiej tragedii. I marazm, ogarniający ludzi w Pjongjang, odczuwających codziennie brak nie tylko dóbr materialnych, informacji i uczuć, ale patrzących na puste, rozłożone ręce świata, który nie potrafi im pomóc. Dżuma to nie tylko choroba ciała. Dżuma to coś, co jest w ludziach i sprawia, że stają się obojętni, niezdolni odczuwać, dbać o siebie nawzajem, myśleć, krytykować. A co gorsza, ona jest w każdym z nas, kiedy mówimy: nie obchodzi mnie to, poddaje się, kiedy nie reagujemy na zło. Poza tym „(...) trzeba czuwać nad sobą nieustannie, żeby w chwili roztargnienia nie tchnąć dżumy w twarz drugiego człowieka.” Iga Kowalska

TOUCHÉ | maj2013



46 |

artouche

Źródło: http://w3.kunstnet.org/22345/psyche-

Turn on, tune on, drop out

„Beat generation”, ruch, który narodził się w latach 50. XX wieku w USA – w tym samym czasie, w którym w Europie królował egzystencjalizm – wraz ze swym awangardowym charakterem, nawoływaniem do buntu przeciwko konformizmowi, gloryfikacją filozofii Wschodu, propagowaniem anarchistycznego indywidualizmu, oraz sprzeciwem wobec ogólnie przyjętych norm obyczajowych, stanowił podłoże, na gruncie którego w latach 60. wybuchnąć miała prawdziwa rewolucja. Kontrkultura kontestacyjna, jaką stanowił ruch hipisowski, powstały w latach 60. wyniosła na piedestał młodość wraz ze wszelkimi jej zaletami. Nastał czas całkowitego rozprężenia – powstawać zaczęły komuny hipisowskie, narastała wszechobecna afirmacja wszelkiego rodzaju środków odurzających, która doprowadziła do popularyzacji substancji psychoaktywnych (na czele których stały LSD, marihuana itp.). Realnego charakteru nabrało również pojęcie, wymyślone w roku 1956 przez Humphreya Osmonda – psychodelia. Psychodelicznym mentorem hipisów stał się Timothy Leary – wykładowca Uniwersytetu Harvarda, początkowo zajmujący się problemem zaburzeń osobowości. Zmiana ukierunkowania jego zainteresowań nastąpiła z chwilą, w której skosztował psylocybiny,

zawartej w grzybach, ofiarowanych mu podczas podróży do Meksyku. Od tej pory badał on wpływ psylocybiny, jak i innych środków odurzających na psychikę ludzką. W roku 1963 został wydalony z uczelni, ze względu na „uchybienia“ w sposobie prowadzenia zajęć. Nie zaniechał jednak pracy nad psychodelikami – opiewał transcendentne działanie LSD, którego artystycznym przekazem miała być prezentacja multimedialna, pokazywana przez niego w studenckich kampusach w latach 1966-1967 – Śmierć umysłu (ang. Death of the mind). Wierzył on, że przyjmowanie substancji psychodelicznych w odpowiednich dawkach, pod kontrolą psychologów, może również przynosić efekty resocjalizacyjne, jakich nie są w stanie dać tradycyjne terapie. W licznych badaniach podkreślał ponadto, iż stosowanie LSD prowadzi do głębokich i mistycznych doświadczeń, pomagających w odkryciu własnego „ja“, w doświadczaniu siebie. Zdanie to podzielało wielu uczonych, pisarzy i artystów, którzy zdecydowali się na „kwasową“ podróż – większość z nich wspominała owe doświadczenia, jako jedne z najlepszych i nabardziej oczyszczających w ich życiu. Leary pragnął, by delegalizacja LSD nie doszła do skutku – założył więc w roku 1966 Ligę Duchowych Odkryć (ang. League for Spiritual Discovery). Miała ona sprowadzić LSD i marihuanę do rangi religijnej, co pozwolić miało na utrzymanie specyfików w stanie zalegalizowanym i zachęcać innych, do zakładania własnych organiza-

TOUCHÉ | maj2013


artouche

cji religijnych, za sakrament uznających substancje psychoaktywne. Leary jest także autorem pojęcia „tunelu rzeczywistości“, którego ideę w swych badaniach kontynuował jego przyjaciel – Robert Anton Wilson. Teoria „tuneli rzeczywistości“ głosiła, iż nie ma oddzielonej od nas obiektywnej rzeczywistości, a cała wiedza, jaką zdobyliśmy w trakcie naszego życia, stanowi jedynie rzeczywistość, którą tworzymy sami – konstruowaną przez nasz układ nerwowy. Co za tym idzie, Leary i Wilson twierdzili, że świadomość ludzka może być modyfikowana, inteligencja podwyższona, nic bowiem nie jest stałe – aby to jednak zrozumieć, musimy nauczyć się samodzielnie zmieniać i przekształcać ów układ nerwowy, tak, aby wciąż poszerzać poziomy dostępnej nam percepcji i „tunele rzeczywistości“. Psychodelia w niedługim czasie zaczęła korespondować również z innymi dziedzinami – inspirowała artystów, muzyków, pisarzy. W połowie lat 60. powstał psychodeliczny rock, za prekursora którego uważa się zespół The Charlatans, narodzony w San Francisco w roku 1964. Jego najpopularniejszymi przedstawicielami byli mię-

dzy innymi Janis Joplin, The Doors, Jefferson Airplane, Love, Pink Floyd. Z psychodelią eksperymentowały także zespoły, takie jak The Beatles, The Rolling Stones, Led Zeppelin, Beach Boys i wiele innych. Nurt psychodeliczny szybko znalazł więc swoje odbicie w grafice – okładki płyt, plakaty, komiksy, murale, nawiązywały często prezentowanymi kształtami do odmiennych stanów świadomości, odkrywanych dzięki psychodelikom. Kształty te często przypominały obrazy znane z kalejdoskopów, były również inspirowane fraktalami (w matematyce: obiekty samo-podobne, zbiory o nietrywialnej strukturze w każdej skali, nie dającej się łatwo opisać w języku tradycyjnej geometrii euklidesowej1), co nadawało im niespotykanego, „psychodelicznego“ charakteru. Obrazy rozbrzmiewały feerią kontrastujących ze sobą barw, nawiązywały do przestrzeni metafizycznej, surrealistycznej i fantastycznej. Częstym motywem była również spirala (tu nawiązanie do teorii Leonardo Fibonacciego). Za ojca rockowego plakatu uważa się Wesa Wilsona – autora niezliczonych ilości okładek płyt i plakatów promujących zespoły. Równie istotnym ilustratorem stał się Rick Griffin, autor komiksów, okładek płyt i charakterystycznych ilustracji o nietuzinkowym stylu. Psychodelia znalazła swoje miejsce również w kinie, czego efekty podziwiać możemy choćby w twórczości Alejandro Jodorowskiego (tu szczególnie polecam Świętą górę i Kreta), najwybitniejszego przedstawiciela chilijskiego surrealizmu. Tematyka „odmiennych stanów świadomości“ pozostaje aktualna i popularna do dzisiaj. I mimo, że Timothy Leary w 1996 roku za sprawą raka prostaty zmienił zamieszkiwaną rzeczywistość na zaświaty, pozostawił po sobie spuściznę, która znajduje kontynuację zarówno w nauce, jak i sztuce. W Polsce znaleźć możemy wydawnictwa, czasopisma i blogi internetowe poświęcone powyższej tematyce. Szczerze polecam wydawnictwo Okultura, w którego sklepie internetowym zamówić możemy między innymi książki Timothiego Leary’ego, przetłumaczone na język polski. Związany z wydawnictwem jest również kwartalnik, wydawany od roku 2011, który kupić możemy w niektórych salonach Empik, oraz w wyżej wspomnianym sklepie internetowym (trans-wizje.com, sklep.okultura.pl). Prężnie działa również blog o szeroko pojętych zjawiskach psychodelicznych, Psychosonda (www.psychosonda.pl) - lektury więc, drodzy Czytelnicy, nie brakuje. Nie pozostaje mi nic innego, jak zachęcić Was do podróży w głąb Waszych „tuneli rzeczywistości“, zatem: Turn on, tune on, drop out!2

Eliza Ortemska el.ortemska@gmail.com

1. http://pl.wikipedia.org/wiki/Fraktal 2. Słowa wypowiedziane przez Timothiego Leary’ego na hippisowskim happeningu

il. Wes Wilson

w San Francisco, w roku 1967.

TOUCHÉ | maj 2013

| 47


bez makijażu

Jądra ciemności Nowozelandki cieszą się prawem wyborczym od 120 lat. W Polsce za 5 lat będziemy świętować ich 100 - lecie. Europejkom do wywalczenia pozostały już tylko parytety, przebicie przez szklany sufit i szacunek w rodzinie. Są jednak na świecie miejsca, w których prawa kobiet istnieją ciągle wyłącznie deklaratywnie, a codziennym prawem każdego mężczyzny jest surowe utrzymywanie w ryzach całkowicie zależnej od niego kobiety.

il. Jul Pataleta

48 |

TOUCHÉ | maj2013


bez makijażu

Zwierzyna łowna Ban Ki - Moon, sekretarz generalny ONZ przywiózł z podróży do Kongo jedno, najbardziej bolesne wspomnienie – szpitala pełnego ofiar gwałtów. Zdaniem American Journal of Public Health, każdej godziny gwałconych jest w Kongo 48 kobiet. 400 tysięcy rocznie. Młode kobiety napadane są w polu, w domach i na ulicach. Lekarze oferują najbardziej pokaleczonym operacje odbudowy narządów rodnych, jednak nawet najlepsze zabiegi medyczne nie pomagają w zabliźnianiu nieodwracalnej traumy. Traktowane jak łup wojenny, padają ofiarą partyzantów i żołnierzy, który w ten właściwy dla siebie sposób świętują zwycięstwo i demonstrują wyższość nad ofiarami. Cios wymierzony kobiecie boleśnie dotyka także jej męża, który to zhańbiony najczęściej nie potrafi dłużej patrzeć na swoją żonę. Poniżone, zranione i osamotnione, trafiają na ulicę i raz za razem padają ofiarą kolejnych przestępstw. ONZ klasyfikuje gwałt jako przestępstwo wobec demokracji. Na razie nie wynaleziono jeszcze skutecznego narzędzia obronnego. Nikt nie ściga również zbrodniarzy. Mysz domowa Według niektórych badań połowa ze wszystkich kobiet, które zostały zamordowane, poniosła śmierć z rąk swoich obecnych lub byłych mężów, czy też partnerów. Polskie prawo znęcanie fizyczne bądź psychiczne nad członkiem rodziny klasyfikuje jako przestępstwo podlegające karze do 5 lat pozbawienia wolności. Patrząc na obrazy pobitych, zastraszonych dzieci i całkowicie zaszczutych kobiet rodzi się wątpliwość, czym tak naprawdę jest 5 lat odsiadki w ciepłym więzieniu. Pomimo coraz większej świadomości społecznej problemu, nie traci on na sile. Media prezentują zaledwie najbardziej fotogeniczne obrazy domowych tragedii, ale zdaniem osób związanych z organizacjami pomocowymi dla kobiet – przemoc to znacznie więcej niż spoliczkowanie żony i popchnięcie dziecka. To stygmat upodlenia, który nosi ze sobą już na zawsze pobita matka i przerażone dziecko. To także głębokie uzależnienie i syndrom ofiary, dlatego też ofiary przemocy domowej tak często wracają do domów swoich katów z poczuciem winy i po raz kolejny rozpoczynają walkę o przetrwanie w swoich kryjówkach. Lisy pustyni Tymczasem po drugiej stronie równika toczy się wojna. Wszędzie tam, gdzie walczą żołnierze, utożsamiani kulturowo z męską siłą, pracują także kobiety, od dziesięcioleci toczące równoczesną wojnę z systemem prawnym. Dotychczas prawo wykluczało możliwość wykonywania przez kobiety wielu funkcji wojskowych oraz zasilania najbardziej wyspecjalizowanych oddziałów. Dzięki decyzji Sekretarza Obrony USA, od stycznia w amerykańskiej armii kobiety mogą wykonywać działania także na linii frontu. Reforma jest odpowiedzią na skargę złożoną przez grupę kobiet, które domagały się ograniczenia dyskryminacji w operacjach bojowych. Kobiety chcą i potrafią walczyć, wykonując najbardziej niebezpieczne działania na froncie. W Polsce również obserwujemy w ostatnich latach wzrost liczby kobiet rekrutujących się do armii.

TOUCHÉ | maj 2013

| 49

Dlaczego kobiety chcą pracować w wojsku? Najmłodsze rekrutki wskazują na chęć sprawdzenia się, rozwoju i możliwość prowadzenia ciekawego życia. Nieco starsze, reprezentujące kadrę oficerską, kierują się misją, chęcią służby Polsce oraz dogodnymi perspektywami finansowymi. Nie narzekają na męskie towarzystwo i trudne warunki pracy. Nie myślą również o dzieciach. Na razie dla obecnych na najbardziej niebezpiecznych misjach liczą się wyniki i emocje, bo to właśnie one docierają bezpośrednio do ludzkich przeżyć. Łatwiej rozmawia się im z cywilami, są bardziej wiarygodne wszędzie tam, gdzie potrzeba czysto ludzkiej empatii i pomocy. Nie dzielą ofiar na kobiety i mężczyzn. Głowy strusia W opozycji do wszystkich walk na granicy życia i śmierci, przedstawicielki ruchów feministycznych toczą mniej krwawą, ale z pewnego punktu widzenia także istotną walkę o parytety. Chcą być obecne w polityce i bardziej zauważalne w życiu publicznym. Jeśli tak się stanie, być może będą miały większy wpływ na kształtowanie przyjaznego kobietom prawa i państwa. Świata, w którym kobiet nie gwałci się, nie katuje, a w wojsku mogą realizować się szczególnie w czasie pokoju. Przede wszystkim jednak, nie chowa się głowy w piasek, a o najbardziej palących problemach kobiet rozmawia się głośno i efektywnie. Sandra Staletowicz


50 |

psychologia

W kulturowym kotle

il. Ania Pikuła

Podczas pisania artykułu do poprzedniego numeru TOUCHÉ nieco przeszarżowałam, wybaczcie. Swoją winę upatruję głównie w pisaniu o kwietniowych, radosnych podróżach, muśniętych blaskiem wiosennego słońca. Mea culpa. Wykazałam się zbytnim optymizmem, nie doceniając układu niżów panoszących się nad Polską. Zamierzam to naprawić i napisać o podróżach raz jeszcze, by zmyć z siebie to poczucie winy. Ugryziemy je tym razem jednak z nieco innej strony. Kąsek będzie bardziej apetyczny niż ostatnio. Weźmiemy pod lupę sytuację z cyklu: „przychodzi turysta do tubylca…”

TOUCHÉ | maj2013


psychologia

Za progiem własnego podwórka Każde przekroczenie progu własnego domostwa to wejście ze światem w interakcję - jakąkolwiek, nawet w tej najbierniejszej formie. Turystyka jest rodzajem specyficznej interakcji, bo rodzajem obopólnego kontaktu kulturowego. Charakter tej interakcji zależy od wielu czynników, przy czym podejście do sprawy samego turysty ma tutaj naprawdę niebagatelne znaczenie. Pierwszym aspektem, dzięki któremu kontakty kulturowe przebiegają w sposób gładki, jest uświadomienie sobie i zaakceptowanie różnic międzykulturowych. Wyraża się to w rozumieniu tej różnorodności stanów umysłu, w jakich znajdują się ludzie na różnych szerokościach geograficznych, jak i sposobów, które nadają znaczenie i sens otaczającemu ich światu. Z tą wiedzą nie mamy czego się bać! Wypinamy dumnie pierś i ruszamy na podbój kolejnego, nowego kawałka świata. Portrety turysty Wyobraźmy sobie autobus. Jakikolwiek. Może być czerwony i dwupiętrowy. A także stado ludzkich twarzy przyklejonych do szyby ze świeżo kupionymi aparatami w ręku. Tak, mamy do czynienia z wycieczką autokarową. Turyści wylewają się z jego środka przy każdej ważniejszej atrakcji. Trzymają się blisko przewodnika, a po wysłuchaniu pikantnych anegdotek dotyczących miejsca, w którym właśnie się znajdują, mają tzw. czas wolny. Jest to czas idealny na samotną eksplorację terenu i wejście w kontakt z miejscowymi. Szczególnie z tymi przy straganach. Właściwie możemy wówczas mówić o pseudokontaktach kulturowych, bo przecież trudno tu mówić o budowaniu nawet najwątlejszej relacji. Obie strony stoją jakby za kuloodporną szybą, ale niewątpliwie czerpią z siebie korzyści - te materialne. Turyści indywidualni mają o wiele większe możliwości wejścia w kontakt z przedstawicielami innej kultury. Głównym tego powodem jest to, iż sprawy związane z wyjazdem załatwiają sami, co poniekąd zmusza ich do komunikacji w jakimś zrozumiałym dla obu stron języku. Porozumienie jest wówczas możliwe, choć ograniczone przez posługiwanie się językiem obcym, który nie jest w stanie wyrazić wszystkich tych subtelności, jakie zwykliśmy wyrażać w języku ojczystym. Szczególnie tych dotyczących wyjaśniania różnic na tle etnicznym, a to często dość drażliwy temat. Kontakt turysty indywidualnego z drugim człowiekiem zyskuje na wartości, bo choć krótkotrwały i ulotny, to staje się realny, rzeczywisty, krwisty. Z trwałymi kontaktami kulturowymi będącymi udziałem obu stron, mamy do czynienia w przypadku turysty, który regularnie przyjeżdża w dane regiony i pozostaje w nich na dłuższy czas. Staje się on niejako elementem tej mozaiki; przez tubylców jest w pewnym stopniu zasymilowany. Tacy turyści zachwyceni są np. piękną, grecką Kretą i spędzają tam każdą wolną chwilę. Interesują się żywo walorami kulturowymi, krajobrazami, a także specyfiką mieszkańców regionu, z którymi spędzają dużą część swojego czasu.

niu się. Jednakże w miarę ich rosnącego napływu, życzliwy i osobisty kontakt zaczynał nieco chłodnąć. Stają się oni czymś zupełnie zwyczajnym, nie ma już mowy o wybuchu pozytywnych emocji. Kontakty pomiędzy nimi stały się bardziej sformalizowane, mniej bezpośrednie, co wprawia miejscowych w poczucie znużenia. Proces ten jednak może eskalować jeszcze dalej. Miejscowi poczynają coraz częściej wyrażać krytyczny stosunek do przyjezdnych, stają się rozdrażnieni ich obecnością, i to właśnie w nich upatrują głównych przyczyn degradacji terenu, którego infrastruktura nie nadąża z obsługą tak dużej ich liczby. Obwiniani są także za komercjalizację ich kultury, bądź jej rozkład. W końcu może zdarzyć się tak, iż liczba zamiejscowych staje się większa niż liczba rdzennych mieszkańców, co sprawia, iż ci drudzy doświadczają poczucia braku kontroli nad własnym rejonem, jakby nie byli już do końca u siebie. W tej sytuacji tylko nieliczni są zadowoleni z takiego obrotu sprawy, głównie ci, którzy nastawieni są na czerpanie sezonowych korzyści z ruchu turystycznego. Oczywiście różne miejsca na Ziemi znajdują się na różnym etapie tego procesu. Jasna strona turystyki Nie zawsze scenariusz jest jednak tak czarny i przygnębiający. Zdarza się także, paradoksalnie, iż napływ turystów pozwala rozwijać się danemu obszarowi i to na wielu płaszczyznach: społecznej, kulturowej, światopoglądowej. Następuje wzrost zatrudnienia, poprzez rozwijanie sektora turystycznego, a co za tym idzie wzrost dochodów. Te z kolei, zwiększają możliwości podniesienia wykształcenia miejscowych oraz związanego z tym awansu społecznego. W poprzednie wakacje spotkałam Turka, który poprzez częste kontakty z turystami nauczył się mówić biegle w siedmiu językach, w tym po polsku! Częste kontakty z ludźmi z różnych stron globu, mogą przyczyniać się do uelastycznienia myślenia o drugim człowieku, poszerzenia horyzontów, wzrostu tolerancji. I jest jeszcze coś: czasami turystyka ociera z kurzu zapomnienia walory kultury regionalnej, takie jak tańce, śpiewy, specyficzne dla niej praktyki. Zaczynają być znowu kultywowane przez miejscowych, coraz bardziej dumnych ze swej odmienności. Niestraszny obcy Podróżowanie jest podstawą do wykształcenia się niezwykle ważnej dla człowieka XXI wieku kompetencji - interkulturowej. Nabywają ją dwie strony wchodzące ze sobą w interakcję – i turyści, i miejscowi. Jaka jest jej istota? Stwarza ona okazję do dialogu, poszerza perspektywę postrzegania świata oraz jego interpretacji. Gromadzenie tych indywidualnych doświadczeń związanych z kontaktem z wieloma przedstawicielami innych narodowości może sprawić, iż słowo inny nabierze zgoła innego znaczenia. Inny może przestać być potencjalnym wrogiem, który podnosi rękę na nasze wartości; może stać się nośnikiem tego, co ciekawe, intrygujące i warte poznania.

Okiem tubylca Spójrzmy teraz na tę problematykę z zupełnie odmiennej strony. Oczyma tubylca, miejscowego. Jak on zapatruje się na ten niepowstrzymany napływ ludzi? Jak wygląda ewolucja stosunku tubylca do osoby turysty na przestrzeni czasu? Używam słowa ewolucja, bo ów stosunek przechodzi przez pewne etapy. Kiedyś, dawno temu, w czasach raczkującego jeszcze przemysłu turystycznego, przyjazd przybysza z dalekich krain był często powiązany z wybuchem radości i gościnności. Spotkania toczyły się w atmosferze dość osobistej, intymnej. Turysta stawał się wówczas synonimem nośnika informacji z wielkiego świata, a kontakt z nim niósł także marzenia o wzbogace-

TOUCHÉ | maj 2013

| 51

Bibliografia: Ryszard Winiarski, Janusz Zdebski, Psychologia turystyki, Wydawnictwa Profesjonalne i Akademickie, Warszawa 2008

Natalia Kosiarczyk


psychologia

Wiosenny (anty)poradnik zdrowego myślenia

il. Ania Pikuła

52 |

Nareszcie zima opuściła nas na dobre. To wiosna powinna być okresem nowych postanowień i wyznaczania sobie celów. Aura, z jaką weszliśmy w Nowy Rok - pełni nadziei na zmiany po Sylwestrze - zaraz później podcięła nam skrzydła i uczyniła z nas oszustów. W ogóle w tym roku wszystko jest nie tak, jak być powinno! Ale dziś możemy wybaczyć te mrozy bez polotu, wymagające jednak owijania się zimowymi szmatami. Śnieg zalegający od kilku miesięcy, a zupełnie bezużyteczny, bo nienadający się nawet do ulepienia kulki śnieżnej. Wybaczmy też dziury drogowe, gdyż nawet zbyt upalne - wiadomo, jak zawsze - nadchodzące lato, nie może zgasić w nas tej pozytywnej energii, którą serwuje nam tegoroczna wiosna. Włączmy wszyscy filmowe hasło „EXCELSIOR” i wierzmy, że od teraz wszystko będzie już lepiej...! Kupujecie to?

TOUCHÉ | maj2013


psychologia

Ciemna strona optymizmu Nie kupujcie. Tani hiper - optymizm rodem z niedrogich poradników może okazać się dla nas zgubny. Pozytywne nastawienie do życia i świata jest czymś zdrowym, jednak samo pozytywne myślenie często nie ma nic wspólnego z logiką. Ponieważ mamy wiarę w istnienie dobra, które musi nas w końcu spotkać, często powtarzamy sobie, że wszystko będzie dobrze, na pewno będzie lepiej, w końcu los się do mnie uśmiechnie. Mimo, że czasem brakuje nam planu na osiągnięcie dobrostanu wierzymy, że karty od losu będą szczęśliwe. A jednak wcale nie musi tak być. Nasze autoafirmacje i pozytywne myśli mogą nas zawieść, bo nie spłacą za nas kredytu, ani nie napiszą – ot, zaległej pracy magisterskiej. A jednak mamy tendencję do tego, by nie myśleć o problemie i wierzyć w sprawiedliwy świat. Techniki autoafirmacyjne, wyobrażanie sobie sukcesu w pracy nie zastąpi naszych prawdziwych starań i rzeczywistych działań. Dlatego właśnie Racjonalna Terapia Zachowania (RTZ) znanego psychiatry, Maultsby’ego, proponuje zamiast beztroskiego strumienia pozytywnych myśli, rwącą rzekę myśli zdrowych i znajomość pewnej, prostej zasady, która wydaje się być oczywista. Myśl (z) głową To, co myślimy o danej sytuacji, czyli to, jak ją interpretujemy, wpływa na nasze emocje i zachowanie, które z kolei wpływa na dalszy ciąg wydarzenia. Jest to pierwsza i najważniejsza zasada terapii poznawczo – behawioralnej, z której wywodzi się RTZ. Wydaje się to banalne, jednak faktycznie nie analizujemy swoich myśli, są one często automatyczne. Na tym fundamencie opiera się cały model wspomnianej terapii, polegającej na zmianie dysfunkcyjnych myśli i nieadekwatnego zachowania. Klasycznym przykładem jest przekonanie o byciu do niczego, które faktycznie może uczynić nas leserami. Któż z nas w odpowiedzi na jakąś porażkę nie pomyślał sobie kiedykolwiek jestem beznadziejny? Miło wtedy ze smutkiem pójść na małą drzemkę i wyprzeć wszystko to, co sprawia nam trudność. Albo unikać podobnych sytuacji, albo w konsekwencji strachu przed porażką i napięciem – popełniać mnóstwo błędów. Takie błędne koło działa też w przypadku nadmiernie optymistycznych myśli. Jeśli sądzę, że coś samo przejdzie, albo niedługo będzie lepiej, nie podejmujemy działań, które mogłyby nas wiele nauczyć i od wielu rzeczy uchronić. A najgorzej, jeśli coś faktycznie stanie się samo. Wtedy uzyskujemy dowód na to, że wystarczy pozytywnie myśleć, a możliwe stanie się nawet znalezienie pracy bez wyjścia z domu. Wiara w uzdrowicielską moc podświadomości na mnie nigdy nie działała. Wielu z nas jest niestety odpornych na tego typu zabiegi. Wyobraźmy sobie, że w dobie panującej wokół grypy żołądkowej mamy chęć, by na nią nie zachorować. Gdyby powstrzymanie torsji i nudności siłą podświadomości było możliwe, to każdy z nas mógłby się nazywać Panem swojego losu... Zgodnie z techniką pozytywnych wizualizacji, postulowaną przez Josepha Murphy’ego - orędownika pozytywnego myślenia i propagatora przekonania o potędze podświadomości - można by spodziewać się, że wyobrażanie sobie siebie w luksusowym samochodzie znanej niemieckiej marki, jakże niezawodnej i drogiej, sprawi, że ten właśnie środek lokomocji zjawi się nagle znikąd do naszych usług, niczym przysłowiowy biały koń bez przysłowiowego rycerza. Niejeden pewnie uskutecznia takie wizje na bieżąco, także i ja. Jednak niestety wielu z nas - optymistów - nadal dzieli troszkę starszy, zaledwie japoński i na dodatek składany w Turcji samochód, razem z rodziną. Życie nie zawsze

TOUCHÉ | maj 2013

| 53

jest sprawiedliwe i to zdarza się każdemu. Ciągle musimy się do niego adaptować, lub udawać dobrze zaadaptowanych. Właśnie po to dobrze jest znać pięć zasad zdrowego myślenia Maultsby’ego, stosowanych też w terapii pacjentów chorych na raka. Mówi się, że myślenie jest zdrowe, jeśli spełnia choć trzy z założeń o cechach zdrowych myśli. Zdrowe myśli są przede wszystkim oparte na oczywistych faktach. Po drugie pomagają nam chronić nasze życie i zdrowie. Trzecia zasada opiera się na założeniu, że adekwatne myślenie pomaga nam osiągać nasze bliższe i dalsze cele, czwarta natomiast zakłada, że myśląc zdrowo unikamy też konfliktów lub łatwiej jest nam je rozwiązywać. Po piąte i ostatnie , zdrowe myśli pomagają nam czuć się tak, jak chcielibyśmy się czuć w danym momencie. Pierwsza z zasad wydaje się być najważniejsza, a jej zastosowanie, wbrew pozorom, jest dla nas trudne. Wszystko dlatego, że przyjmujemy, że to, co myślimy jest prawdziwe. Podczas, gdy nasze przemyślenia nie muszą być zgodne z prawdą. Zdrowe myślenie unika też generalizacji. Niezdrowo jest więc myśleć, że dzień dziś do kitu, więc i jutro nie będzie lepiej. Po pierwsze więc, jakie są oczywiste fakty, potwierdzające tę tezę? Do kitu, dla każdego znaczy co innego i nie pomaga w ustaleniu jakichś zaradczych czy naprawczych czynności, bo pozbawione jest konkretów. Po drugie, taka myśl nie chroni naszego zdrowia, a już na pewno nie psychicznego. Przeczymy w ten sposób też trzeciej zasadzie, zakładając, że i jutro nam się nie powiedzie. Nie wspominając już o punkcie piątym. Happy endu nie będzie Oczywiście zwolennicy pozytywnej strony mocy także mogą nie podołać tym dyrektywom. Wyobraźmy sobie założenie, bardzo popularne w kulturze pieśniarskiej, tudzież literackiej; miłość znajdzie Cię sama. Ten oto klasyczny przykład absurdu nie ma szans w konfrontacji z założeniami Maultsby’ego. Choć, być może, możemy poczuć się lepiej wmawiając sobie, że nasza druga połowa kiedyś wpadnie na nas w metrze. Bolesnym i oczywistym faktem jest natomiast niedobór metra w polskich miastach. I to akurat można udowodnić. Jak widać, zdrowe myślenie można utożsamiać z realistycznym. Tylko takie pozwala nam przewidywać pewne sytuacje i zapobiegać im poprzez ułożenie odpowiedniego planu działania. A sam realizm naszych myśli może dać nam ukojenie i zapewnić pewien spokój. Ponieważ świat dzieje się naprawdę, to, co myślimy i robimy też powinno być naprawdę. Tak więc wiosna wiosną, ale spuśćmy trochę z tonu. Nawet jeśli bestsellerowe poradniki mówią inaczej. Kamila Mroczko

Bibliografia: Beck J. S. Terapia poznawczo – behawioralna, 2012, Kraków, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego.


54 |


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.