The Nowodworek Times - grudzień 2019

Page 1


Hej, hej! Koniec kadencji a tu TNT przechodzi niemalże w kwartalnik… Ale spokojnie, zmiany w Samorządzie Uczniowskim oznaczają też zmiany w redakcji TNT! Mam ogromną przyjemność przedstawić Wam nową Redaktor Naczelną – Elę Sromek. Jestem przekonana, że świetnie poradzi sobie z prowadzeniem gazety i wróci do wydań miesięcznych. W środku tego numeru znajdziecie m.in. prace zwycięzców konkursów Fotograficznego i Recytatorskiego oraz reportaż z rekonstrukcji Bitwy pod Krakowem z 1914 r. Co więcej, jedna z naszych dziennikarek, Zosia Majcherczyk, zrelacjonowała swoją wymianę do Australii – o tym, jak wygląda(ł) jej wyjazd dowiecie się w tym i w następnym numerze. Mamy dla was również parę wyśmienitych (także lingwistycznie) przepisów z dynią w roli głównej oraz wywiady - z organizatorką MSK w Krakowie i byłą Prezydentką, Julią Zduńczyk. Cóż mogę więcej dodać? Matura wzywa, więc żegnam się, dziękuję za wspólny czas, życzę Wam miłej lektury i oddaję TNT w ręce Eli. Po raz ostatni: Redaktor Naczelna, Marta Malczyk

Redaktor naczelny Cześć! Jakub Leśkiewicz Choć nie zostałam wyczytana podczas gali przekazania władzy nowemu Samorządowi, to jednak jestem i mam nadzieję, że i Wy będziecie będziecie czytać, pisać, inspirować się. Wiedzcie, że każdy z Was może być częścią TNT, niezależnie od profilu, zainteresowań, czy pisarskich umiejętności. W końcu to przecież dla Was i dzięki Wam, Nowodworczycy, szkolna gazeta istnieje i działa. Dlatego też chciałabym zaprosić, jeszcze raz, zarówno ogół, jak i każdego z osobna, do dołączenia do redakcji TNT, bo razem możemy zrobić więcej, ciekawiej, zabawniej, bardziej zachęcająco, efektywniej i efektowniej. Do zobaczenia w następnym numerze, Elżbieta Sromek Po lewej poprzednia, a po prawej nowa Redaktor Naczelna

Skład redakcji TNT: Redaktor naczelna: Marta Malczyk Wiceredaktorzy: Weronika Krzyżak Adrianna Serczyk Dziennikarze: Julia Twardosz Helena Płaszczak Elżbieta Sromek Gabriela Michałek Karol Kotula Julia Zezula Jan Smółka Zofia Majcherczyk Weronika Krzyżak Zuzanna Bober Anna Rybicka Hanna Bek Alicja Chojnacka Agnieszka Zaleśna Aleksandra Pindel Kamila Grudniewska Aleksandra Taran Piotr Pichór Korekta: Maria Kulig Weronika Kusior Kornelia Kiszka Julia Bobola Jadwiga Wołek Piotr Pichór Graficy: Julia Jasińska Julia Wyka Poezja: Adrianna Serczyk Wiktoria Pająk Gościnnie: Mira Fecko Mateusz Bernacki Projekt okładki: Marta Malczyk Opiekun redakcji: dr Barbara Weżgowiec

Spis treści: Samhain (str. 2) Wywiad z Julią Zduńczyk (str. 5) Młodzieżowy Strajk Klimatyczny - wywiad (str. 8) Reportaż z rekonstrukcji (str. 10) Relacja z Australii (str. 13) Krakowska Noc Poezji 2019 (str. 17) Konkurs Fotograficzny i Recytatorski (str. 19) Jesienne przepisy (str. 21) Taniec to ja (str. 23) Zanim (str. 26)

=1=


„Listopad niby nic, ale wiadomo świata koniec…”

Znacie to uczucie, gdy tam gdzie przed chwilą jeszcze słońce rozlewało się migotliwie w rozbujanej dziko zieleni, nagle zauważacie, że drzewo wyciąga błagalnie w geście modlitwy szarobure nagie ramiona? Dni stają się jakieś takie bledsze, a z wszystkich kątów niespodziewanie, jak pająki, wypełzają cienie. Na ulicach pluje deszczem. Czerwone liście latają w mglistym powietrzu jak nietoperze. Niepostrzeżenie do telewizji, radia i prasy wpełza temat śmierci i przemijania, a z witryn sklepów śmieją się demonicznie Halloweenowe dynie… Dla Celtów rok wyznaczały cztery święta ognia. Spośród nich najważniejsze było Samhain (czyt. Sau- in). Nazwa ta oznacza koniec lata. To początek panowania sił śmierci i ciemności. Wiązała się także z kresem żniw i roku (według kalendarza celtyckiego). W dzień ten pod nóż szły słabsze zwierzęta, a gdy ziemia napoiła się ciepłą krwią, ucztowano. Współcześnie święto to przypada umownie na dzień 1 listopada i jest obchodzone przez wyznawców Wicca (religii neopogańskiej, w której głównymi bóstwami są Potrójna Bogini i Rogaty Bóg). Były trzy takie noce w roku, kiedy drzwi dzielące światy otwierały się. Wigilia święta Samhain przypada obecnie 31 października, ale tu trzeba wyjaśnić pewną kwestię. Celtowie (Słowianie także) odmierzali dni od zachodu dnia poprzedniego, podobnie jak tolkienowskie elfy. Noc 31 października i dzień 1 listopada, to czas poza czasem. Nie należy już do starego roku, a nie jest jeszcze nowym. Jest jak wieczór. Nie jest już dniem, nie będąc jeszcze nocą. A wieczór (odwołując się do wierzeń ludów syberyjskich) ze swym krwawym zachodem słońca jest niebezpieczną porą, czasem demonów… Zasłona pomiędzy światami stawała się cienka, jak mgła nad jeziorem i do świata ludzi przedostawały się duchy. Celtycka wiara w świat zmarłych ma w sobie wielką sprzeczność. Jest to jednocześnie wiara w reinkarnację i nieśmiertelność duszy. Lukan (39-65 n.e., wnuk Seneki Starszego) pisał o tym tak: „Jeśli wierzyć druidom, cienie nie udają się do milczących obszarów Erebu i bladych królestw podziemnego Disa - ten sam duch kieruje naszymi członkami w innym świecie; śmierć jest tylko środkiem długiego życia”. Gdy w Noc Samhain drzwi pomiędzy światami uchylały się, duchy osób zmarłych w poprzednim roku i tych jeszcze nie zrodzonych zstępowały do świata żywych. Dusze powracały, jak ćmy podążając za światłem, palonym przez tych, których oddech jest ciepły, a w żyłach krąży jeszcze krew.

=2=

Kultura

Samhain:


W wigilię Samhain w wiosce było ciemno. Gaszono wszelki ogień (wygaszenie było symbolem „śmierci” starego roku). Powietrze zdawało się niemal drgać tajemną mocą. Jakaś chłodna, blada koścista ręka musnęła czyjeś ramię, ktoś się odwrócił i dostrzegł czarnego kota na drodze. Tego dnia druidzi przywdziewali ponure, ciemne jak kruki szaty. Na głowy zakładali, wyryte na podobieństwo demonów, maski z brukwi i rzepy. Celtyckie domy wyglądały na niegościnne i opuszczone – po to, by nie odnalazły ich złe duchy. Drzwi, którymi zmarli przechodzili za życia pozostawały jednak otwarte, by nie rozgniewać ich dusz. Pozostawiano jedzenie dla zmarłych. Celtowie, jakkolwiek bali się złych duchów, czcili swoich przodków. W czasie Samhain czary i wróżby miały niezwykłą moc. Było to święto pogodzenia się z nieuchronnością śmierci. W staroirlandzkim poemacie można przeczytać takie zdanie: „Każdy musi wpełznąć pod wieczne posłanie z trawy”. Oczekiwano zmarłych przodków. Samhain było czasem poza czasem, wolnym od wszelkich ograniczeń. Dniem, kiedy zmarli przebywają razem z żywymi, a wśród nich przemyka śmierć, która w tym dniu nie potrzebuje maski. W sam dzień święta nie gaszono świateł i nie ryglowano drzwi. Poprzedniego dnia, gdy zgasł stary ogień, druidzi rozpalali nowy. Przez ten gest chciano dodać słońcu mocy. Wokół ogniska wirowano w szalonych tańcach śmierci. Celtowie wracali do domów przez ciemną, gęstą noc z iskrzącymi się pochodniami nowego ognia. Podobnie jak w dniu święta Baltaine (święto rozpoczynające lato) rzucano na pożarcie płomieniom kości i zwierzęce resztki. Podejmowano próby odczytywania przyszłości. Wokół ogromnych, świętych ognisk urządzano ofiarną ucztę. Płomienie wzbijały się w stronę nieba, oświetlając twarze zgromadzonych wokół ludzi, którzy mieli na sobie skóry i czaszki zwierząt. Inne źródła podają, iż ubierano się tego dnia raczej w brudne łachmany. Robiono to z obawy przed duchami, szukającymi odpowiedniego ciała do zamieszkania na następny rok. Drążono także i rzepy, w które wkładano zapalone świece. Takie latarnie miały za zadanie odstraszać złe duchy.

=3=


W dzień Samhain na pewno składano ofiary, nie wiadomo natomiast jakie. Istnieją źródła rzymskie zawierające informacje o obrządkach druidów, przez długie lata były jednak one uważane za rodzaj propagandy. Za panowania cesarza Klaudiusza Wyspy Brytyjskie znalazły się pod rzymską okupacją. Liczną grupę antyrzymskiej opozycji stanowili druidzi, których z tej przyczyny dotknęły okrutne prześladowania. Rzymianom nie podobały się także ich obrządki religijne, na przykład tak zwany wiklinowy pan, o którym Juliusz Cezar pisał tak: „Niektóre plemiona posługują się w tym celu ogromnymi kukłami, których poszczególne członki wyplecione z prętów wypełniają żywymi ludźmi; po ich podpaleniu ludzie ci giną, ogarnięci płomieniami” (Komentarze do wojny galijskiej). W jaskini w Alveston odnaleziono aż 150 szkieletów ludzi zabitych w zrytualizowanej rzezi z 200 r. n.e. (okres rzymskiego podboju). Możliwe, że druidzi dopuszczali się także kanibalizmu. W irlandzkich opowieściach w tę magiczną noc miały miejsce rzeczy niezwykłe. Były to: podróż w zaświaty, śmierć bohatera, bitwy, łamanie ważnych zakazów… Można odnaleźć liczne podobieństwa pomiędzy celtyckim Samhain, a rzymskimi Saturnaliami. Geneza Halloween nie jest dokładnie znana, prawdopodobnie jednak wywodzi się ono z Samhain. Istnieje jeszcze druga teoria, według której geneza tego współczesnego, skomercjalizowanego zjawiska dotyczy rzymskiego święta ku czci bogini Pomony (bogini drzew owocowych, ogrodów, sadów). Prawda jest jednak taka, że o Samhain wiadomo bardzo niewiele. Wyobrażenie Celtów zgromadzonych nad ogniem, czekających na wróżby i płomieni odbijających się w czaszkach zwierząt na ich głowach ma w sobie coś naprawdę mrocznego i tajemniczego. Każda kultura ma czas, w którym wspomina swoich zmarłych, oswaja się z myślą o śmierci, rozmyśla o przemijaniu… Rzeczą ciekawą jest to, że prawie zawsze przypada to na jesień. I jest to coś chyba bardzo głęboko zakorzenionego w naszej podświadomości. Idąc w chłodny, jesienny wieczór przez pusty cmentarz, chyba każdy odczuł kiedyś to coś, co w poezji zostało opisane jako: „i chwytają mnie złe listopady/ czarnymi palcami gałęzi”, a w popkulturze jako: „Dyktatura żółtych liści/ Liście które z drzew spadają/ Trupy na twarzach mają”.

Zuzanna Bober

=4=


Wywiad z Julią Zduńczyk - byłą Prezydent Nowodworka JW: W pierwszej klasie zaangażowałaś się w działalność SU. Czy już wtedy snułaś plany własnej kadencji? JZ: Szczerze mówiąc, wtedy jeszcze w ogóle o tym nie myślałam. Traktowałam to jako oderwanie od nauki i coś, co po prostu daje bardzo dużo satysfakcji i w czym się odnalazłam. W miarę upływu czasu coraz bardziej angażowałam się we wszelkie samorządowe akcje w szkole i coraz bardziej chciałam to kontynuować w drugiej klasie. Pierwszy raz myśl o kandydowaniu pojawiła się w czerwcu, pod koniec pierwszej klasy, gdy zebrałam swoje pomysły na działalność w szkole i zdałam sobie sprawę, jak dużo ich jest. Pomyślałam wtedy, że bycie prezydent szkoły da mi możliwość ich zrealizowania. JW: Czy przygotowanie kampanii, jej przeprowadzenie oraz meta wyborcza pochłonęły wiele czasu i nerwów? JZ: Zdecydowanie tak. Z perspektywy czasu mogę śmiało powiedzieć, że kampania wyborcza oraz jej przygotowania była tak naprawdę jednym z najtrudniejszych okresów w całej prezydenturze i być może nawet w czasie trwania nauki w Nowodworku. Pochłonęła wiele energii i nerwów ze względu na bardzo dużą presję czasu i mnogość rzeczy do zorganizowania i przygotowania. Ponadto czuć duże obciążenie, ponieważ zdajesz sobie sprawę, że każdy twój krok jest publicznie obserwowany i oceniany, dlatego nie można sobie pozwolić na wpadkę, bo od tej kampanii zależy to, czy marzenie o prezydenturze się spełni. Nie należy też zapominać, że mimo trwania kampanii wciąż jest się uczniem i nie dostaje się na ten czas delegacji, a sprawdzianów i kartkówek nigdy nie ma w Nowodworku za mało. Mimo to uważam, że ten czas wiele mnie nauczył i dał mi przydatne doświadczenie. Miałam wtedy okazję do przeżycia wielu pozytywnych rzeczy, otrzymałam duże wsparcie od znajomych, zawiązałam nowe znajomości. Dlatego myślę, że warto, niezależnie od wyniku wyborów, bo jest to doświadczenie na całe życie. JW: Jaka była Twoja pierwsza reakcja, pierwsza myśl, gdy dowiedziałaś się o swojej wygranej? JZ: Szczerze mówiąc, w tamtym momencie przyjęłam to wręcz obojętnie i bez większych emocji. Myślę, że może była to kwestia zmęczenia po ciężkich, pełnych stresu i emocji dwóch tygodniach kampanii. Pamiętam tylko, że wróciłam tego dnia do domu i poszłam spać, nastawiając budzik na 8:00 rano, a obudziłam się dopiero koło 15:00. Chyba dopiero z czasem, po kilku dniach, zaczął do mnie tak naprawdę docierać wynik tych wyborów i pojawiła się radość, entuzjazm przed nadchodzącą kadencją oraz podekscytowanie związane z tym, że będę mogła zrealizować plany, w które włożyłam tyle pracy i serca, a później myślałam już tylko o tym, co zrobić pierwsze, i żeby jak najszybciej wziąć się do pracy.

=5=


JW: Co dało Ci bycie Prezydent Nowodworka? JZ: Bycie Prezydent Nowodworka było największym wyzwaniem i największą rzeczą jaką zrobiłam w życiu. Ta rola bardzo kształtuje, ponieważ polega na ciągłym rozwoju i stawaniu się lepszym. Przez ten rok zdobyłam na pewno bardzo dużo umiejętności i doświadczenia oraz pewności siebie wynikających z wiedzy o własnych możliwościach. Nauczyłam się też dobrej organizacji czasu pracy - inaczej podczas prezydentury po prostu się nie da, choć muszę przyznać, że czasami nawet mimo świetnej organizacji czasu pracy wciąż trzeba przyzwyczaić się do małej ilości snu. W trakcie kadencji poznałam też wielu świetnych ludzi i bardzo cieszę się, że miałam dzięki tej funkcji taką możliwość. Ten czas dał mi również bardzo dużo wiary w swoje możliwości i zrozumiałam, że często chcieć znaczy móc, w co wcześniej nie do końca wierzyłam. Myślę, że dzięki prezydenturze człowiek dowiaduje się, że jest w stanie zrobić dużo więcej niż mu się wydawało. Ta rola ma oczywiście również swoje ciemniejsze strony, co często okazuje się bardzo frustrujące, na przykład gdy człowiek zda sobie sprawę jak dużo czasu zajmuje organizacja pozornie prostych rzeczy. Chociażby czas spędzony nad zamówieniem bluz nowodworskich, co organizowałam osobiście. Wydaje się to bardzo proste - zebranie zamówień, wysłanie ich do firmy, później rozdanie bluz. Tak naprawdę tej pracy jest tam bardzo dużo – kontakt z firmą, dogrywanie szczegółów, stworzenie dwóch rodzajów logo, przygotowanie formularzy zamówień dla każdej klasy, wielokrotne sprawdzanie czy wszystko jest poprawnie wypełnione, sortowanie bluz gdy już przyjdą, a to tylko ułamek – i w efekcie okazuje się, że trzeba nad tym spędzić kilkadziesiąt godzin. Przy niemal każdym projekcie robionym przez samorząd było dużo właśnie takiej nie zawsze widocznej pracy organizacyjnej. Myślę jednak, że te negatywne strony związane z byciem prezydent szkoły również niosą w sobie wiele nauki. JW: Udało Ci się zrealizować wszystkie postulaty. Jak oceniasz mijającą kadencję SU? Z czym jako samorząd mieliście największy problem? JZ: Bardzo cieszę się, że udało nam się zrobić wszystko co obiecaliśmy. Podczas wyborów myśli się głównie o swoich postulatach wyborczych, ale w trakcie kadencji okazuje się, że tak naprawdę jest dużo więcej rzeczy do zrobienia, cały czas powstają nowe pomysły, które się na bieżąco realizuje, a postulaty stanowią tak naprawdę tylko ułamek pracy. Często to właśnie te projekty, które powstają w tak zwanym „międzyczasie”, okazują się jednymi z najfajniejszych. Tak było na przykład z prawyborami zorganizowanymi przed wyborami do parlamentu, albo ze stworzeniem Nowodworek Spotted. Również inicjatywa uczniowska, czyli pomysły, które zgłaszają ludzie spoza zarządu SU, są często bardzo ciekawe. Zawsze cieszyłam się, gdy takie dostawałam i gdy widziałam, że ludzie w Nowodworku po prostu chcą się angażować w życie szkoły.

=6=


Myślę, że mijająca kadencja była bardzo owocna i pracowita. Tak naprawdę nie było nawet jednego tygodnia, w którym coś by się nie działo, albo byśmy nad czymś nie pracowali, czegoś nie przygotowywali. Cieszę się bardzo, że przez cały rok ten zapał nie opadł - pracowaliśmy i organizowaliśmy wydarzenia przez cały okres trwania kadencji. Największym problemem był chyba brak czasu. Szczególnie pod koniec roku czułam, że chciałabym zrobić jeszcze więcej, wpadały nam do głowy różne pomysły, ale już robiliśmy dużo i prawie każdy był zaangażowany w jakąś trwającą akcję. Nie da się zrobić wszystkiego naraz i czasem trzeba było wybierać, którym z tych dodatkowych projektów się zająć a którym nie. JW: Co chcesz przekazać nowemu samorządowi? JZ: Przede wszystkim chcę życzyć wielu sukcesów w nadchodzącej kadencji i tego, by ten rok przyniósł wiele radości. Jedną z najważniejszych rzeczy w samorządzie jest to, aby cały czas pamiętać o tym, że to ma być nie tylko żmudna praca i piętrzące się obowiązki, ale przede wszystkim przyjemność, i żeby nie zatracić tej pasji i ciągle odnajdować w sobie motywację do działania. Trzeba też pamiętać, że bycie w Prezydium Samorządu jest przyjęciem na siebie odpowiedzialności, deklaracją gotowości do pracy przez cały rok i zobowiązaniem, którego nie można porzucić, gdy się znudzi. Trzeba to zobowiązanie wypełnić, bo będąc w samorządzie jest się odpowiedzialnym również za pozostałych jego członków – jeśli nie wypełni się swoich obowiązków one nie znikną, tylko inni będą musieli je wykonać, mając jednocześnie swoją własną część pracy. Mówiąc krótko, nie można porzucić towarzyszy na placu tego naszego samorządowego boju. Niestety tak to już jest z prezydenturą, z pracą w samorządzie czy jakąkolwiek funkcją bardziej publiczną, że zawsze znajdzie się grupa ludzi którzy będą malkontentami i będą tylko szukać powodów do krytyki. Absolutnie nie należy się nimi przejmować i nie pozwolić na to, by stracić przez nich chęć do działania. Dopóki nieprzychylne komentarze nie niosą ze sobą konstruktywnej krytyki, trzeba po prostu przechodzić nad nimi do porządku dziennego i dalej robić swoje. Chciałam też tutaj zwrócić się do naszej nowodworskiej społeczności. Pamiętajcie, że prezydent szkoły, a także wszystkie osoby w samorządzie nie dostają za swoją pracę żadnego wynagrodzenia czy wymiernych korzyści poza satysfakcją z tego co robią dla Was. Bardzo dużo motywacji daje pozytywny feedback, dlatego jeśli spodobała wam się jakaś akcja czy jakieś wydarzenie to nie bójcie się skomentować na Nowodworek Info, zagadać gdzieś na korytarzu czy nawet napisać na Messengerze. Zawsze daje to niesamowitego kopa do dalszego działania - gdy wie się, że to, co się robi, jest doceniane. Ja na przykład po jednej z naszych akcji dostałam bardzo pozytywną wiadomość od absolwenta naszej szkoły, z którym wcześniej tak naprawdę nie rozmawialiśmy bezpośrednio. Akurat zdarzyło się to w cięższym pod względem ilości pracy momencie, gdy byłam trochę zmęczona i straciłam motywację, a to naprawdę pozwoliło mi ją odzyskać i odbudować siły. A poza tym zdobyłam też świetnego znajomego, bo od tamtej pory cały czas mamy ze sobą kontakt. Naprawdę warto dzielić się pozytywną energią.

A Wam, drogi nowy samorządzie, słowem zakończenia życzę, byście zrobili w tym roku coś fajnego ;) Wywiad przeprowadziła Jadwiga Wołek

=7=


Wywiad

Młodzieżowy Strajk Klimatyczny wywiad K.G - Kamila Grudniewska | TNT W.W - Weronika Woźniak | współzałożycielka MSK Kraków

K.G: Naukowcy potwierdzają zachodzenie gwałtownych zmian klimatu, które doprowadzają do degradacji ekosystemów; co stanowi zagrożenie dla zdrowia i życia ludzi. Wyłonili się tacy, którzy przyjęli postawę buntu i zażądali zmian - nie klimatycznych a systemowych. Cała Polska, a może i świat usłyszeli o krakowskim MSK. Jak właściwie to wszystko się zaczęło? W.W: W Krakowie wszystko zaczęło się bardzo spontanicznie. Przygotowanie pierwszego strajku dla klimatu, który odbył się 15 marca tego roku, rozpoczęło się dwa tygodnie przed jego przeprowadzeniem. I ta nasza mała grupka, która go zorganizowała, to teoretycznie 8 osób, ale 4-5, które najbardziej się zaangażowały, przejęły na siebie najwięcej obowiązków. To był zlepek ludzi z różnych szkół; ekipa właściwie się nie znała. Gdzieś tam się znaleźliśmy i stwierdziliśmy, że chcemy przyłączyć się do czegoś takiego. Ja dołączyłam do tej grupy roboczej dzięki udostępnieniu wydarzenia, które jeszcze nawet nie było przygotowane, przez Młodzieżową Radę Krakowa. Zrobiliśmy wszystko w te dwa tygodnie. Ktoś zgłosi zgromadzenie. Ludzie byli bardzo chętni do pomocy. Ściągnęliśmy media. Strajkująca młodzież z Warszawy bardzo nam pomogła. K.G: Nie bałaś się reakcji rodziców, dziadków, nauczycieli na podejmowane przez ciebie działania? W.W: Nie bałam się. Gdy po raz pierwszy miałam powiedzieć rodzicom o tym, co robię, byłam bardzo ciekawa ich reakcji. Myślę, że zarówno moi bliscy, jak i nauczyciele mieli (i mają) do tego pozytywne nastawienie. Wydawało im się, że to tylko jednorazowa akcja. Nie przypuszczali, że cztery miesiące po pierwszym współorganizowanym przeze mnie strajku, pojadę na międzynarodową konferencję klimatyczną do Szwajcarii. Ale wspierają mnie. Podziwiam to, że moi rodzice, dziadkowie i nauczyciele, jako dorośli, są w stanie przyjąć postawę uczenia się od młodzieży.

=8=


K.G: Nasi uczniowie, a na pewno ja, uczestniczyliśmy w organizowanych przez krakowski MSK strajkach-marszach oraz takich wydarzeniach jak SWAP ubraniowy czy Die-In: Wymieranie. Jak wyglądają przygotowania inicjowanych przez was wydarzeń „od kuchni”? W.W: Przy organizacji takich wydarzeń, wszystko zaczyna się od burzy mózgów albo są one skutkiem nagłego trafnego pomysłu. Jednak teraz, gdy działamy, jako MSK, już dłużej i prężniej staramy się czerpać od innych miast czy krajów. Wszystko skupia się wokół pytania: „Jak połączyć ciekawą, atrakcyjną akcję z edukacją, szerzeniem wiedzy o katastrofie klimatycznej, a najlepiej z realnym przyjściem zmian?”. Trzeba podzielić się obowiązkami. Każdy z nas ma swoje talenty albo znajomości, przez co łatwiej jest skutecznie coś zorganizować. Kuchnia? Jest to ogrom przygotowań - znalezienie odpowiedniego miejsca, zgłoszenie wydarzenia, pewna oprawa artystyczna… MSK to połączenie sił młodych osób z różnych środowisk. K.G: Potrzeba jeszcze głów, rąk, serc do pracy? W jaki sposób można stać się działaczem Młodzieżowego Strajku Klimatycznego? W.W: Pomoc zawsze się przyda. Staramy się rozwijać siatkę „Emisariuszy”, którzy są przedstawicielami krakowskich i okolicznych szkół, głównie ponadpodstawowych, choć nie tylko. Są to osoby, które pomagają nam promować wydarzenia przez nas organizowane wśród swoich kolegów i koleżanek. Chętnie dzielimy się materiałami MSK. Można zostać także wolontariuszem, choć tutaj odpowiedzialność jest większa i potrzeba więcej czasu na działanie. Można się do nas zgłaszać przez media społecznościowe, przez znajomych czy zagadując osobiście podczas naszych akcji. K.G: Dziękuję za wywiad!

https://www.facebook. com/msk.krakow/

@msk.krakow

=9=


Reportaż z rekonstrukcji Zacznijmy jednak od początku. Dzień 5 X był nieco pochmurny, ale nie zimny. Z okna samochodu widzieliśmy piękne tereny małopolski na tle szarego nieba. Podczas godzinnej podróży nic nas nie zaskakiwało, jednak kiedy dotarliśmy do małej wsi Goszyce coś zaczęło wzbudzać nasze podejrzenia. Na chodnikach zamiast zaspanych mieszkańców posuwały się kolumny żołnierzy sprzed niemal stu lat. Co ich tu sprowadziło?

Wielkie przygotowania Razem z kolegą zostaliśmy zaproszeni na niezwykłe wydarzenie. Była to inscenizacja historyczna o nazwie „Bitwa o Kraków 1914. Różne drogi do niepodległości” nawiązująca do obrony, wtedy austrowęgierskiego, Krakowa przed żołnierzami carskiej Rosji. Nasza obecność miała służyć utrwaleniu tej rekonstrukcji na filmie. To, co ujrzeliśmy na miejscu zapierało dech w piersiach. Dwie linie okopów oddalone od siebie o około kilkaset metrów, a w nich stanowiska ciężkich karabinów maszynowych oraz moździerzy. Cała „ziemia niczyja” poprzecinana polami pirotechnicznymi i zasiekami z drutu kolczastego. To wszystko zapowiadało niezwykłe widowisko. Po dwóch odprawach z reżyserem zostaliśmy wysłani po mundury i broń. Wcielaliśmy się w reporterów wojennych, więc otrzymaliśmy pełne wyposażenie austriackich sołdatów. Około godziny 16.00 wszyscy rekonstruktorzy byli gotowi do walki.

=10=

Pasje

„I wtedy, podczas nieprzerwanego ognia rosyjskiej artylerii, jedynym co mogłem zrobić było skulenie się w okopie tak głęboko jak się dało. Mimo tego i tak czułem ziemię w zębach…”


Kanonada, pył i strzały Pierwszym zadaniem Austriaków jest przejęcie okopów opanowanych przez Rosjan. Dowodzący nami Feldfebel (sierżant) rozkazuje ruszyć do ataku i w tym samym momencie wrogowie otwierają ogień w stronę naszego natarcia. Wraz z plutonem Czechów oskrzydlamy przeciwników, którzy po krótkim i intensywnym ostrzale podnoszą ręce do góry. Z czasem daje się słyszeć tylko „Nie strilajcie!”. Rosjanie poddają okopy a my wchodzimy na ich miejsce. Sierżant melduje porucznikowi: „Heer Leutnant, ales richtig! Możemy tu długo odpierać wroga.”. Chwilę potem jednak pada rozkaz pójścia za ciosem i przejęcia rosyjskich okopów po drugiej stronie pola. Oddelegowany oddział wyskakuje zza osłony i formuje linię ruszając tyralierą. Przed nami rysuje się wspaniały widok dumnie idącej przed siebie szarej piechoty. Tumany ziemi wzbijają się w powietrze za każdym razem, gdy pocisk uderza o ziemię. Jest to jednak fatalna decyzja. Karabiny maszynowe mają naszych jak na dłoni, więc kiedy działa milkną natarcie się załamuje. Porucznik rozkazuje osłaniać odwrót naszych towarzyszy. Wyskakujemy na pole i naokoło mnie odzywają się wystrzały.

W tym samym czasie lekarze i sanitariuszki bohatersko ściągają rannych z pola walki. Niepodziewanie instynktownie padam na ziemię. Parę metrów obok wybucha pocisk artyleryjski. Rosyjskie działa rewanżują się za niedawną kanonadę. Wstaję i dosłownie w ostatnim momencie wskakuję do okopu. Wszyscy ocaleli kucają obok mnie. Jestem przykrywany przez kolejne warstwy ziemi. Po kilku sekundach już nic nie widać oprócz pyłu i gazu unoszącego się wokół. Wszyscy milczą, ja się modlę. Nawet wróg boi się w tym momencie do nas podejść. I wtedy, podczas nieprzerwanego ognia rosyjskiej artylerii, jedynym co mogłem zrobić było skulenie się w okopie tak głęboko jak się dało. Mimo tego i tak czułem ziemię w zębach. W tym momencie zrozumiałem dramat pierwszowojennych żołnierzy. Nic nie da się zrobić w takiej sytuacji. Jedyne, co pozostaje, to mieć nadzieję, że tym razem jako ten chłopiec malowany nie pójdę za wojenką, która już szykuje dla mnie zimny grób…

=11=


Salven feuer! Kiedy działa milkną, odzyskujemy siły. Celnymi strzałami odpychamy Rosjan spod okopu i znów przystępujemy do kontrnatarcia. Wróg w popłochu cofa się na swoje pozycje wyjściowe. Formujemy linię i ruszmy tyralierą. Co parę kroków przystajemy, aby przyklęknąć i na rozkaz Feldfebla strzelać przed siebie śmiercionośnymi salwami. Przed nami ściele się coraz więcej trupów. Po paru minutach dobiegamy do wrogiego okopu i bierzemy jego załogę w niewolę. Reszta Rosjan uciekła do lasu. Następuje cisza. Straszna cisza. Za sobą miałem tylko pole podziurawione lejami i „przyozdobione” ciałami martwych żołnierzy. Krajobraz wyjęty niczym z apokalipsy, zatrzymany w czasie… „Spojrzałem na redutę. Wały, palisady, naszych garstka i wrogów gromady, wszystko jako sen znikło. Tylko czarna bryła ziemi niekształtnej leży, rozjemcza mogiła. Tam i ci co bronili i ci co się wdarli pierwszy raz pokój szczery i wieczny zawarli. I choćby cesarz Moskalom kazał wstać, już dusza moskiewska tam raz pierwszy cesarza nie słusza.”

W takim czymś jeszcze nigdy nie brałem udziału, na szczęście nagraliśmy dużo materiału! Po kilkudziesięciu sekundach z głośników rozbrzmiewa utwór „Marsz Radeckiego”, co pozwala sobie uświadomić, że całe wydarzenie to tylko, a może aż rekonstrukcja. Pełna napięcia cisza ustępuje ogromnemu aplauzowi widzów. Z pola walki powstają udający zmarłych i wszyscy zmierzamy do widowni. Uczestnictwo w takim wydarzeniu było na pewno czymś niezwykłym. Nikt się z nami nie patyczkował. Byłem brudny, zmęczony, ale i zadowolony, że mam udział w upamiętnieniu tych, którzy za swoje ideały i wartości ginęli na polu walki sto lat temu. Poza tym, daleko posunięty realizm sprawił, że chyba nigdy nie doświadczyłem takiej dawki adrenaliny. Razem z kolegą nagraliśmy wiele minut materiału, które wykorzystaliśmy w stworzeniu filmu opublikowanego na naszym kanale na YouTube. Serdecznie polecamy obejrzenie go oraz przyjazd na tę rekonstrukcję za rok. Na pewno, tak jak nam, dostarczy wiele niezapomnianych wrażeń.

Mateusz Bernacki

Tu możecie zobaczyć film z rekonstrukcji

=12=


Czyli relacja z rocznej wymiany do Australii Hej! Nazywam się Zofia Majcherczyk, mam 17 lat, skończyłam pierwszą klasę Nowodworka (GO Klasyk!!!) i pojechałam na rok do Australii. Dzisiaj opowiem wam trochę o tym, jak wygląda życie tam na drugiej półkuli. Właśnie zaczynam piąty miesiąc wymiany i mogłabym powiedzieć, że czas szybko zleciał, ale wcale tak nie było. Mam wrażenie, że te pierwsze 4 tygodnie są najtrudniejsze i człowiek stara się zapamiętać absolutnie każdy moment oraz sprawić, żeby względnie poczuć się jak w domu. Jak się tu znalazłam? Udział w wymianie umożliwił mi program Rotary Youth Exchange. W moim dystrykcie (obszar kraju, do którego przyjeżdża oraz wyjeżdża na wymianę określona ilość osób) jest oprócz mnie dziewięciu innych studentów, z różnych zakątków świata, którzy tak jak ja postanowili opuścić swoją comfort zone i przeżyć niesamowitą przygodę życia. Organizacja, która odpowiada za nas podczas tej rocznej przygody, umożliwia nam wielokrotne spotkania i obozy integracyjne, podczas których możemy dowiedzieć się wiele o swoich kulturach oraz odnaleźć nieznane nam dotychczas sposoby spędzania czasu wolnego. Już po trzech miesiącach widzę, jak wiele się nauczyłam i nie potrafię sobie wyobrazić, jak wiele jeszcze przede mną...

Co mnie zaskoczyło? Jest cała masa rzeczy, które w pierwszym tygodniu sprawiły, że zrobiłam wielkie „WOW”. W internecie nie znajdziemy wielu informacji o Australii i sposobie życia jej mieszkańców. Myślimy Australia i widzimy plaże, surferów, straszne zwierzęta i Uluru. Ale co z resztą? Lewostronny ruch to trudny temat, przynajmniej dla mnie. Do teraz panicznie boje się wsiąść na rower, a przejście przez większe skrzyżowanie to nielada wyzwanie. Przestawienie się ze strony prawej na lewą było trudne i wciąż wprawia mój mózg w dość sporą konsternację. Kiedy rano znowu próbuję wsiąść do auta od strony kierowcy, host rodzina (rodzina, u której mieszkam podczas mojego pobytu na wymianie) zawsze odpowiada zdaniem „To co, prowadzisz dzisiaj?”

=13=

Podróże

PO MOJEJ SZKOLE CHODZĄ KANGURY!


Tutaj mam wrażenie, jakby każdego interesowało moje życie. Z tzw. Smalltalk spotkamy się na każdym kroku: czy to w sklepie, na poczcie, basenie czy szkole. Ludzie zwyczajnie nie mówią „dzień dobry”- zamiast tego używają zwrotów: „Co u ciebie?”, „Jak twoje życie” lub „Jak idzie?”. Na początku wydawało mi się to irytujące i trochę nieszczere, bo przecież wiemy, że sprzedawca nie zawsze jest zainteresowany naszym życiem prywatny, a na pytanie „Jak tam u ciebie” zwyczajnie nie wypada odpowiedzieć „Źle.”. Po pewnym czasie przyzwyczaiłam się jednak i teraz nie mam żadnych problemów ze spontanicznymi rozmowami. Gdzie mieszkam? Australia podzielona jest na 7 stanów: Australia Zachodnia, Australia Północna, Australia Południowa, Nowa Południowa Walia, Wiktoria, Tasmania oraz Queensland (to tutaj obecnie mieszkam!).

Tradycyjna architektura w Queensland jest piękna i drewniana. W tego typu domach mieszka większość ludzi w moim otoczeniu.

Hervey Bay to małe, położone na wschodnim wybrzeżu miasteczko o populacji 50 tys. ludności. Najbliższe „większe” miasto w pobliżu to Brisbane, od którego dzieli je 4 godziny jazdy samochodem. Hervey Bay co roku przyciąga masę turystów, zainteresowanych między innymi popularnym w tym rejonie whale watching (oglądanie wielorybów, które w sezonie od września do grudnia wpływają w tę część oceanu), a także rejsami na znajdującą się w pobliży wyspę Fraser Island.

=14=


Zwierzęta Wciąż mamy „wiosnę”, więc podobno najgorsze dopiero przede mną. Nie widziałam jeszcze żadnych węży, ale krajobraz tutaj jest pełny różnego rodzaju interesujących kreatur i z pewnością nie ogranicza się tylko do węży. Do tej pory zostałam pogryziona przez mrówki, widziałam w kuchni karalucha wielkości połowy dłoni (to normalne), znalazłam we włosach pająka, do pokoju wleciał mi latający prusak oraz zaatakował mnie lokalny ptak Magpie (później dowiedziałam się, że najbardziej „nie lubią” rowerzystów, a wtedy właśnie jechałam na rowerze...).

Jedzenie Czasami mam wrażenie, że „australijska kultura” opiera się tylko na produktach spożywczych, których nie znajdziecie nigdzie indziej na świecie. Trzeba jednak przyznać, że do najzdrowszych one nie należą i w tym aspekcie zgadzają się ze mną nawet moi australijscy znajomi. Kilka przykładów kultowych produktów spożywczych: ‘Vegemite’ to słynna australijska pasta do smarowania tostów, która powstała już w 1922 r., kiedy zakłócone zostały dostawy popularnej wówczas brytyjskiej pasty do smarowania chleba „Marmite”. Jeden z chemików pracujących wtedy dla koncernu spożywczego Fred Walker Company, zmieszał ekstrakt z drożdży piwnych (odpad przy produkcji piwa) z dodatkiem warzyw i przypraw. Tak powstał kultowy produkt, którego dzisiaj nie brakuje na żadnym śniadaniowym stole w Australii.

Na tosta nakładamy masło i cienką warstwę vegemite. Trzeba uważać, żeby nie przesadzić, bo smarowidło jest potwornie słone.

=15=


‘Tim Tam’ (‘Tim tams’) to kruche ciasteczka oblane czekoladą. Na sklepowych półkach znajdziemy je w przeróżnych rozmiarach i wersjach smakowych. Można powiedzieć, że TimTams są dla Australijczyków jak Oreo dla Amerykanów. Może to kwestia otoczenia, ale te niewinne ciasteczka mają coś w sobie i smakują inaczej niż wszystkie, które jadłam do tej pory.

‘Lamington’ to miękkie i mokre ciasto bez nadzienia, w pewnym sensie podobne do naszej babki wielkanocnej, ale polane czekoladą i obficie obsypane wiórkami kokosowymi. Jest bardzo popularne. Każdego dnia stanowi drugie śniadanie wielu uczniów w całym kraju no i sprzedają je także w naszym szkolnym sklepiku.

Temperatura Przez pierwszy tydzień w nocy było BARDZO zimno. Pewnie się teraz zaśmiejecie, bo to przecież AUSTRALIA, a Queensland to tzw. „słoneczny stan”... ale w nocy w zimie temperatura potrafi spaść nawet do 2 stopni Celcjusza, mimo tego, że za dnia smażymy się w 30 stopniowym słońcu... Dużym zaskoczeniem był fakt, że domy w Australii (przynajmniej w moim stanie) nie są ocieplane, ani ogrzewane. Pojęcie grzejnika, który jest połączony ze ścianą na stałe, praktycznie nie istnieje. Teraz z kolei zaczęło robić się naprawdę ciepło i czasami ciężko skupić się na lekcjach, pomimo wiatraków działających pełną parą. Na ten moment temperatura nie przekracza 27*C, ale wilgotność daje się we znaki i czasami nawet ciężko jest oddychać, nie mówiąc już o lekcjach WF-u, a ja wciąż słyszę, że jest „za wcześnie i za zimno na włączenie klimatyzacji”. Aż strach się bać, co przyniesie przyszłość. --------------------------------------------------- Ciąg dalszy relacji w następnym wydaniu TNT Jeżeli macie jakiekolwiek pytania dotyczące wymiany, systemu szkolnictwa, w którym obecnie usiłuję się odnaleźć lub po prostu Australii, piszcie do mnie śmiało! Odpowiem z radością na wszystkie pytania! Instagram: @greeeen_dreams E-mail: zofiamajcherczyk@gmail.com Facebook: Zofia Majcherczyk Zapraszam też bardzo serdecznie na mój kanał na YouTube (Zofia Majcherczyk). Czasem wrzucam tam filmiki dotyczące mojej walki o przetrwanie w Australii. Zapraszam!

Kanał Zosi

=16=


Kultura ,,Dla wszystkich starczy miejsca. Pod wielkim dachem nieba” czyli krakowska Noc Poezji 2019 W dniach 11-13 października w Krakowie odbyła się (kolejny już raz) Noc Poezji, której tegoroczną myślą przewodnią były słowa Edwarda Stachury: „Dla wszystkich starczy miejsca. Pod wielkim dachem nieba.” W tym roku przygotowano ponad 60 wydarzeń przeznaczonych zarówno dla dorosłych, jak i dla najmłodszych. Były to między innymi: spotkania autorskie, spotkania z książką, pojedynki poetyckie, warsztaty poetyckie dla dzieci, spacery, wystawy, premiery filmów dokumentalnych o poetach krakowskich i wiele więcej. Wydarzeniem, które przykuło naszą uwagę była Nowohucka Noc Poezji Migowej, której tematem stała się twórczość Juliana Tuwima z okazji 125. rocznicy jego urodzin. Miało ono miejsce 12 października w Klubie Jędruś Ośrodka Kultury Kraków-Nowa Huta. W programie znalazły się warsztaty poezji migowej, spotkanie, na którym przybliżona została nie tylko twórczość, ale i interesująca biografia słynnego poety oraz prezentacje jego wybranych utworów. Spotkanie cieszyło się dużym zainteresowaniem nie tylko osób głuchych lecz także słyszących. Ogółem, wszystkich tych, którym postać i wiersze Tuwima są bliskie. Dużym ułatwieniem było bieżące tłumaczenie języka polskiego na język migowy. Kolejnym wartym uwagi wydarzeniem było Theatrum Mundi Anny Świrszczyńskiej - przedstawienie na deskach Teatru Proscenium przygotowane na podstawie jej tekstów przez Teatr Zależny Politechniki Krakowskiej z okazji 110 urodzin autorki. Sztuka oparta była na Misterium XV-wiecznym, jednoaktówce Anny Świrszczyńskiej "Człowiek i gwiazdy" oraz fragmentach z literatury i monologu Jakuba z ,,Jak wam się podoba" w tłumaczeniu Czesława Miłosza. Aktorzy na scenie zmierzyli się z dylematem stawianym przez życie - co jest prawdą, a co złudzeniem? Czy maska i rola są nam niezbędne do życia w absurdalnym świecie? Co się dzieje, gdy zdejmujemy owe maski? Poruszającą grę aktorów uzupełniła muzyka autorstwa Moniki Bylicy oraz Marka Rajssa.

=17=


Bardzo ciekawe były również warsztaty Loesje. Pozwoliły one uwolnić nasze talenty pisarskie oraz w kreatywny sposób wyrazić własne opinie i spostrzeżenia na temat otaczającego nas świata. Loesje jest to międzynarodowa organizacja promująca wolność słowa, prawo, które sprawiło, że świat stał się szczerym miejscem, jednak przez brak empatii i nieumiejętność poprawnego wyrażania swojego zdania wiele osób wolnością słowa rani innych powodując tym ich krzywdę. Z tego względu organizacja ma na celu zmieniać świat na bardziej pozytywny i kreatywny. Zapewne widzieliście wiele napisów na murach, chodniku czy parę przyklejonych kartek do płotu z akronimicznymi tekstami, które zapadają w pamięć i sprawiają, że mamy je na uwadze przez cały dzień albo nawet dłużej. To właśnie Loesje stoi za tymi słowami, które poprawiły niejeden humor i wywołały niejeden uśmiech. Na ulicach Krakowa pojawił się również zabytkowy tramwaj, który "woził ze sobą" piękną moc poezji. Aktorzy krakowskich teatrów czytali, śpiewali, interpretowali na wiele sposobów to co nas tak intryguje, wzrusza i rozśmiesza do łez. Można było porozmawiać z nimi, wejść w spór na temat współczesnej poezji oraz, oczywiście, zdobyć autografy. W środku maszyny czekało na nas również wiele upominków, które codziennie będą przypominać nam o cudzie słowa. Kraków jest wyjątkowym miastem, pełnym tajemnic, w którym zawsze coś się dzieje dlatego warto poszukać swoich własnych interesujących (nie tylko) poetyckich nocy. Ogrom niespodzianek czeka na nas za rogiem więc naszym zadaniem jest tylko otworzyć oczy i ich poszukać.

Aleksandra Pindel, Anna Winiarz

=18=


W naszej szkole w październiku odbyły się dwa konkursy, które połączył jeden temat przewodni, jakim było

środowisko

8 października rozstrzygnięty został Konkurs Fotograficzny, prowadzony przez fanpage Samorządu Uczniowskiego, podczas którego uczestnicy mogli pochwalić się swoimi umiejętnościami fotograficznymi. Koordynacją zajęła się Kamila Grudniewska z 2F. Natomiast 11 października w Strefie Komfortu odbył się Konkurs Recytatorski, na którym uczestnicy konkursu zaprezentowali zarówno własne wiersze, jak i teksty znanych autorów. Koordynacją całego wydarzenia zajęła się Irena Worobkiewicz z 2K. Na następnej stronie znajduje się zwycięski wiersz, a oto wygrane zdjęcie, którego autorem jest Aleksander Niziołek z 2E:

=19=

Szkoła

Jesienne konkursy


Poezja

Plotka Śmierć jest straszna i też nie ma, bo tak słyszał głuchy człowiek. Ślepy widział, że śmierć przyszła i zabrała czego nie ma.

Bo to nie dość, że to łajdaki okrutnik, i dręczyciel. To jest bestia do potęgi i kobiet gwałciciel.

Jak czytają, tak to widzą, skrytykują i ocenią. Plotka się tu rozpoczyna, życie człeka się zaczyna.

Jak on może bez sumienia, tak bestialskim być stworzeniem. Ludzie widzą czego nie ma, co usłyszą to zapiszą.

Tak na starcie, tu w prezencie, już Ci każdy wypomina. Na okładkę wszyscy patrzą i nie widzą kto co wszczyna.

Życie moje się schowało i przybrało postać „tego”, lecz znaleźli go w kryjówce i zniszczyli to co jego.

Bo są ślepi, bo są głusi i nie patrzą i nie widzą, kim ty jesteś tak naprawdę. Przecież widzą to co wiedzą.

Jego ciało, dobre serce i ambicje, obraz cnoty. Odebrali to co kochał, osądzili pewnej nocy.

A bo wiedzą, bo sczytali, gdzieś zżynali, gdzieś ściągali. Każdy tu Ci wypomina, A ta plotka się rozwija.

Tak się kończy żywot ludzki, co go słyszą, co go widzą. Tak popatrzą, tak zapiszą, żywot ludzki bardzo krótki.

Plotka głupia idzie dalej. Ktoś coś wspomni, coś dopisze. Później człowiek już z tym kończy, podburzając błogą ciszę.

Kto pomyślał co on czuje, kto choć raz otworzył oczy, nie raz pierwszy plotka poszła i zniszczyła, co Bóg stworzył.

Śmierć przychodzi i po niego, bo już dłużej tak nie może. Coś się kończy, coś zaczyna, a ta plotka się rozwija.

Michał Chacia

=20=


Kuchnia

Pumpkin pancake Preparation time: 20 minutes Frying time: 25 minutes Number of portions: 17 pancakes with a diameter of 10 cm Ingredients: - Full glass of finely grated pumpkin (320g) - Half a cup of natural yoghurt (150g) - 2 incomplete glasses of wheat flour (300g) - 3 medium eggs - Vanilla sugar sachet - A teaspoon of baking powder - Half a teaspoon of baking soda - Vegetable oil for frying To make pancakes sweet a dessert pumpkin is recommended, for example Muscat or Hokkaido. First peel the pumpkin and remove seeds and fibres. Then grate the pumpkin finely, 320 grams of pumpkin is about a full 250 millilitres glass. Pour the yoghurt into the large bowl and add it with eggs and pumpkin. Mix everything with spoon. Pour wheat flour, vanilla sugar, baking powder and baking soda to a smaller bowl and mix it with spoon or sift loose ingredients into the watery mass. Everything stir thoroughly with a spoon and it’s recommended that you leave the dough on the table for 10-20 minutes, that will cause pancakes to grow faster and better. Heat the pan well, and let it heat up slowly and evenly. Put a teaspoon of vegetable oil on the heated pan, I recommend rice oil, grape seed oil, rapeseed oil or coconut oil. Then set the burner power to slightly lower than medium and for each pancake use two table spoons of dough. Spread it to approximately match the circle with a diameter of 10cm and wait about 2 minutes before flipping. You can flip the pancake when the bottom side turns brown and there are air bubbles on the full surface. To flip the pancakes use kitchen spatula. The other side needs only about 1,5 minutes before the pancake can be taken off of the pan. If pancakes turn brown rapidly, you should lower the burner power. For every part pour some more oil on the pan, about half a teaspoon of oil for each pancake. They aren’t greasy when taken off the pan, so there’s no need to put them on paper towels. Pancakes aren’t very sweet, so you may want to sprinkle them with powdered sugar. They go perfectly with apricot jam or syrup. Bon appetit! Antoni Jasnosz Chips di zucca croccanti Ingredienti : una zucca una punta di cucchiaino di peperoncino in polvere mezzo cucchiaino di paprika dolce un cucchiaino di basilico essicato un cucchiaio di olio di semi sale e pepe quanto basta Preparazione: Prendere la zucca e tagliarla in grossi dadi e poi a fette sottili. In cottura tenderanno a restringersi, quindi è meglio non tagliarle a fette troppo piccole. Adagiare i petali di zucca su una teglia rivestita di carta da forno, spennellare con poco olio di semi, spolverare con il mix di spezie, il sale, il pepe. Infornare in forno caldo a 180° per circa 15 minuti.Tenete d’occhio la cottura,appena i bordi com inceranno ad arricciarsi le vostre chips saranno pronte. Per un risultato ancora più croccante è possibile lasciarle nel forno spento qualche minuto. https://www.ricettedellanonna.net/chips-di-zuccacroccanti/

=21=


KÜRBIS EINTOPF Zutaten für 4 Portionen 250 g Zwiebeln (fein gehackt) 350 g Kürbis in Würfel geschnitten 350 g Kartoffeln in Würfel geschnitten 300 g Schweinefleisch Schulter in Streifen 1 TL Paprikapulver 1 EL Essig 0.5 l Wasser oder Suppe 2 EL Öl 4 Stk Knoblauchzehen (fein gehackt) 1 Prise Salz und Pfeffer 1 Prise Majoran 1 Prise Cayennepfeffer 1 Prise Kurkuma

Guten Appetit wünscht Tante Hilde!

Zeit 30 min. Gesamtzeit 15 min. Zubereitungszeit 15 min. Kochzeit 1. Zwiebel in Öl glasig dünsten, Fleischstreifen dazu geben und rösten. Danach mit Paprikapulver würzen, kurz weiter rösten und mit Essig löschen. 2. Suppe oder Wasser aufgießen, Cayennepfeffer, Kurkuma, Knoblauch, Kartoffel und Kürbiswürfel dazu geben und 10 - 15 Min. auf kleiner Stufe dünsten bis das Fleisch weich ist. Mit Salz und Pfeffer abschmecken. Tipp zum Rezept Mit 1 EL Rahm am Teller garnieren. (EL- Esslöffel, TL- Teelöffel)

Confiture de citrouille / confiture de potiron Temps total 1 day (Temps de préparation) 15 minutes Ingrédients: citrouille épluchée et coupée en petits morceaux 1,1 kg 900 gr de sucre 1 bâtonnet de cannelle anis étoilée facultatif 1 c a soupe de beurre cuillère a soupe le jus d'un citron Instructions: Dans un grand bol, mélanger la citrouille, le sucre et le citron. Couvrir le bol et laisser une nuit au réfrigérateur. Le lendemain, placez le mélange dans une casserole profonde a fond épais, et faites cuire sur feu moyen. Remuez doucement jusqu'à ce que le sucre commence à se dissoudre. Cuisez à feu vif pendant 2-4 minutes, puis baissez le feu (feu très doux). Si vous voulez parfumer la confiture, c'est en ce moment de les ajouter. Couvrez la casserole et poursuivre la cuisson pendant encore 15-20 minutes, en veillant à remuer de temps en temps. Retirez, laissez refroidir et déguster immédiatement. Sinon placez dans des jars immédiatement. https://www.amourdecuisine.fr/article-confiture-de-citrouille.html

=22=


Pasje

Taniec to ja To styl życia, pasja, szczęście, ucieczka, wybawienie i przekleństwo zarazem - tak o swojej pasji mówią młodzi tancerze, którzy po raz kolejny zebrali się w Krakowie, aby świętować jedno z największych wydarzeń tanecznych w Europie. Fairplay Dance Camp jest organizowany rokrocznie od 2011 roku. To cykl 8-dniowych warsztatów i zajęć rozwojowych dla tancerzy, prowadzonych przez najlepszych choreografów i artystów z całego świata. Inicjatywa narodziła się w szkole tańca w Białymstoku. Jednym z pomysłodawców był Karol Niecikowski znany z programów World of Dance i YouCanDance. Przyjaciele nazywają go „Niecik”, gustuje w dobrej kawie i muzyce Chrisa Browna, jest choreografem i byłym tancerzem - razem z FairPlay Crew przemienili Białystok w taneczną stolicę Polski. Na organizację festiwalu wpadli, gdy próbując rozwijać taneczną pasję poszukiwali ciekawych warsztatów w Europie. Taniec, szczególnie street’owy - hip hop, breakdance, popping oraz pokrewne style, był i wciąż pozostaje dziedziną niszową, szczególnie w Polsce. Jak opowiada Karol, pomysł na organizację profesjonalnych warsztatów tanecznych narodził się, ponieważ jeszcze parę lat temu w naszym kraju dobrych nauczycieli i choreografów prawie nie było. Dla młodych pragnących się rozwijać artystów jedyną szansę stanowił wyjazd na szkolenia zagraniczne. Ze względu na wysokie koszty niewielu mogło sobie na nie pozwolić. Z tego powodu przyjaciele z Białegostoku postanowili zaprosić najlepszych tancerzy globu do kraju nad Wisłą. Dzięki temu młodzi polscy „street-owcy” zyskali niepowtarzalną szansę na podnoszenie swoich kwalifikacji na własnej ziemi. Od kilku lat festiwal odbywa się w Krakowie skupiając wokół siebie miłośników tańca.

=23=


Przyjeżdżają z bliska i daleka - z Brazylii, z Norwegii, a nawet z Izraela i Indii. Spacerując po terenie AWF, na którym odbywa się festiwal, można usłyszeć prawdziwą językową mieszankę. Tancerze w większości tryskają pozytywną energią. Są głośni, wygłupiają się, jedzą lody i podrygują w rytm ukochanych kawałków. Choć mozaika jest niezwykle kolorowa, a każdy z uczestników wyróżnia się na swój własny sposób - czy to ciekawym strojem, czy to niebanalnym uczesaniem - panuje bardzo przyjacielska atmosfera. Uprzedzenia wciera się w parkiet, bo chociaż wszyscy są różni, mówią jednym wspólnym językiem - językiem tańca. Michaił przyjechał z Bukaresztu. Ma 22 lata, taniec trenuje od sześciu lat. Próbował wielu stylów - od hip hopu, przez contemporary, aż po house. To jego trzeci Camp. Choć zajęcia są wyczerpujące - do dziewięciu godzin dziennie - nie omija żadnych, nawet tych z improwizacji, za którą nie przepada. -Wolę uczyć się choreografii, ale uważam, że każdy nauczyciel może przekazać ci coś wartościowego, dlatego nie opuszczam „classów”. Wiele z zadań stanowi dla mnie wyzwanie, wybrałem się na przykład na zajęcia z poppingu - jedne z najtrudniejszych w moim odczuciu. Uczestnicy warsztatów mają do wyboru dwa bloki zajęć - jeden poświęcony nauce choreografii do konkretnych piosenek, a drugi tańcu streetowemu - szkoleniu techniki, uczeniu się nowych kroków i rozwijaniu własnej twórczości. Każdy znajdzie coś co lubi, ale można spróbować też nowych rzeczy. Tutaj tancerki modern jazzu podrygują w rytm rapu, a hiphop’owcy próbują piruetów. -Człowiek rozwija się, kiedy opuszcza swoją strefę komfortu, po to tutaj przyjechałem. Kocham taniec, chcę być najlepszy, dlatego muszę uczyć się od najlepszych tancerzy, próbować nowych rzeczy, uzupełniać braki. Co jest w tym wszystkim najtrudniejsze? No cóż, na pewno zmęczenie, ból mięśni, ale także świadomość trudnej przyszłości. Taniec to bardo konkurencyjna dziedzina, żeby dostać się na szczyt trzeba poświęcić bardzo wiele konstatuje Michaił. -Kiedy pytam tancerzy czy jest w tańcu coś, czego nie lubią albo co oceniają negatywnie, jednogłośnie wskazują business i przemysł taneczny. To, czy dany tancerz spodoba się firmie i odniesie sukces na castingu jest często kwestią przypadku - czy spodoba się jury, czy nie. -Jeżeli nie szukają wysokiej brunetki, to nie mam żadnych szans na otrzymanie roli albo miejsca w formacji - mówi Daria ze Lwowa. Opowiada, że tańczy niemal od urodzenia. Kilka lat temu postanowiła zająć się tym „na poważnie” i dołączyła do zespołu. Na FairPlay przyjeżdża po raz kolejny. Najwyżej ceni sobie atmosferę eventu oraz fakt, że tutaj czuje iż faktycznie się rozwija.

=24=


-Odkąd przyjechałam tu pierwszy raz widzę ogromny postęp, łatwiej zapamiętuję choreografię i zyskałam większą swobodę. Daria wygrała dziką kartę - jej umiejętności przyciągnęły oko instruktora, dzięki czemu może walczyć o jedno z prestiżowych stypendiów - w szkole w Rio de Janeiro albo w studio w Los Angeles. -Ale od nagrody ważniejsza jest po prostu satysfakcja z postępu i sama radość tańca - zapewnia Daria. W przeciwieństwie do większości uczestników Anna z Kanady nie wiąże przyszłej kariery z tańcem. Dziewczyna pragnie być lekarzem, hip hop trafił do jej życia przypadkiem. Przyjaciółka zachęciła ją do pójścia na bezpłatne zajęcia. Magia zadziałała, Anna połknęła bakcyla. Zaczęła aktywnie trenować - cztery razy w tygodniu. Robi to tylko dla przyjemności. -Taniec sprawia, że jestem szczęśliwa, dzięki niemu czuję się silniejsza. Dodaje mi sił każdego dnia. Na codzień nie jestem zbyt pewna siebie i dopiero w tańcu zyskuję odwagę. Wiem, że chcę się rozwijać i uczyć - dlatego właśnie tu przyjechałam - mówi. -Taniec pozwala wyrażać emocje, których na codzień się wstydzimy, słowa, których obawiamy się wypowiedzieć. -Kiedy tańczę, uwalniam wszystko co gniecie mnie w środku, staję się na powrót sobą. Każda choreografia jest oczyszczającym przeżyciem - opisuje Jan z Amsterdamu. Jego poglądy podziela większość uczestników. Wszyscy zgodnie twierdzą, że dzięki tańcowi odzyskują równowagę ducha. Ruch to ich forma komunikacji ze światem, ale także okazja do poznania samego siebie i innych osób. -Poprzez taniec możemy nawiązać kontakt z drugim człowiekiem, z każdego kroku da się wiele wyczytać. Na przykład to, czy ktoś na codzień gustuje w ciężkich beatach, czy woli taniec współczesny - dodaje Edin z New Delphi. Ona sama jest modelką i nauczycielką. Drobniutka, we włosy wplata niebieskie pasemka. Tryska pozytywną energią. Mówi łamaną angielszczyzną, ale i tak z łatwością nawiązujemy wspólny język. Wszyscy ją uwielbiają, ruchliwa, ze słuchawkami w uszach, nieustannie podryguje. Bez wątpienia, Edin należy do najbardziej zdolnych uczestniczek Campu - instruktorzy chętnie wybierają ją do końcowych występów. Każdą choreografię kończy z szerokim uśmiechem na twarzy. Gdy pytam ją, czym jest dla niej taniec, unosi brwi ze zdziwienia. -Taniec? To moje życie, wszystko co mnie dotychczas spotkało i co mnie spotka. Taniec to po prostu cała ja.

Mira Fecko =25=


Zanim opadnie z drzewa ostatni czerwony liść Zanim słońce się schowa Zanim ptaki zamilkną w smutnej powadze kresu Zanim nadciągną chmury Zanim oczy zamkniemy spod nóg osunie się grunt Zanim się pożegnamy Zanim będzie zbyt późno bo kiedyś może tak być Zanim wszystko to runie. Adrianna Serczyk

=26=

Poezja

,,Zanim’’



Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.