The Nowodworek Times - czerwiec 2019

Page 1


Skład redakcji TNT: Redaktor naczelna: Marta Malczyk

Wiceredaktorzy: Weronika Krzyżak Adrianna Serczyk

Dziennikarze:

Julia Twardosz Helena Płaszczak Elżbieta Sromek Gabriela Michałek Karol Kotula Julia Zezula Jan Smółka Zofia Majcherczyk Weronika Krzyżak Zuzanna Bober Anna Rybicka Hanna Bek Alicja Chojnacka Agnieszka Zaleśna

Korekta:

Maria Kulig Weronika Kusior Kornelia Kiszka Julia Bobola Jadwiga Wołek Piotr Pichór Aleksandra Pindel Kornelia Kiszka

Graficy:

Julia Wyka Julia Jasińska

Poezja:

Adrianna Serczyk Wiktoria Pająk Jakub Leśkiewicz

Dodatkowo:

Barbara Dąbrówka Monika Kacza Zuzanna Krauzowicz Zuzanna Żelazny

Projekt okladki: Jakub Leśkiewicz

Opiekun redakcji:

Hej! Po bardzo długiej przerwie wracamy do Was z ostatnim w tym roku szkolnym papierowym wydaniem The Nowodworek Times. Jest to istna mieszanka minionych wydarzeń kwietniowych i majowych, a także zapowiedź czerwcowych. W środku znajdziecie między innymi recenzję filmu i obrazu, dowiecie się nieco o abstrakcyjnych formach w krajobrazie Krakowa oraz o wiosennych tradycjach z różnych stron świata, a także poznacie współczesną definicję samotności. Oczywiście nie zabraknie odrobiny poezji. Wisienką na torcie będzie wywiad z panem Ryszardem. Miłej lektury!

Redaktor Naczelna, Marta Malczyk

dr Barbara Weżgowiec

=1=


Spis treści Aktualności (str. 3) Dzień Ziemi (str. 5) Wywiad z Panem Ryszardem (str. 7) Recenzja obrazu "Surrealistic factory" (str.9) Recezja filmu "Przemytnik" (str. 11) Recenzja wystawy Henry’ego Moora (str. 13) Wielkanoc (str. 15) "Czasami najbliżej ludzi jestem w windzie" (str. 18) "Czasami najbliżej ludzi jestem w windzie: Jestestwo" (str. 19) "Uśmiech po ustach błądzący" (str. 18) "Modlitwa grobowa" (str. 19)

==2= 2=


AKTUALNOŚCI

W nocy z 15 na 16 czerwca organizowana jest Noc Teatrów, w którą zaangażowane są m.in. Teatr STU, Teatr Bagatela, Teatr „Groteska”, czy Teatr im. Juliusza Słowackiego. A zobaczyć będzie można, w tę piękną, teatralną noc różne spektakle - począwszy od „Mistrza i Małgorzaty”, poprzez „Wyspiański. Koncert”, kończąc na widowisku plenerowym pt. „Nowa Huta”.

Powoli zbliża się koniec roku szkolnego, a z nim, zupełnie spodziewanie, napływają także uczniowskie nadzieje na upragniony czas wolny i odpoczynek po ciężkiej przeprawie. Jak zwykle w Krakowie będą miały miejsce różne wydarzenia, które pomogą nam świetnie ten czas zająć i sprawić, że czerwiec 2019 zapadnie nam w pamięci na długie lata!

Szeroko rozpowszechnionym i lubianym wydarzeniem, w którym będziecie mogli wziąć udział, są Wianki, będące początkowo kultywowaniem tradycji i obrzędów związanych z przesileniem letnim, a które stały się wielkim Świętem Muzyki. Data festiwalu to 22-23.06.2019, wówczas na scenie będziecie mogli spodziewać się zespołów takich jak: The Dumplings, Tęskno, Laboratorium Pieśni, Fish Emade Tworzywo, Natalia Nykiel, a także Enablers.

=3=


Jak co roku odbędzie się także Festiwal Miłosza (Międzynarodowy Festiwal Literacki im. Czesława Miłosza), czyli jedno z najważniejszych i największych wydarzeń literackich w Polsce, które od 8 lat zrzesza światowej sławy poetów i poetki. Festiwal potrwa od 6 do 9 czerwca, a wszelkie dyskusje panelowe, warsztaty edukacyjne oraz koncerty toczyć się będą w Narodowym Starym Teatrze przy ul. Jagiellońskiej 1.

Natomiast 19 czerwca w Klubie Kwadrat odbędzie się po raz ósmy MILA, czyli Muzyczna Impreza Licealnych Artystów. Jest to wydarzenie organizowane przez Samorząd Uczniowski VIII LO, na którym szansę mają pokazać się młodzi artyści.

Ja zaś, jako współorganizatorka projektu Find Art, zapraszam wszystkich bardzo serdecznie do przybycia na nasz Pokaz Mody, dzięki któremu - zgodnie z ideą naszego projektu - będziecie mogli odszukać sztukę dla siebie! Więcej informacji pojawiać się będzie z czasem na naszej Facebook’owej stronie - Find Art. Tymczasem - zapraszam serdecznie!

=4=

Elżbieta Sromek


DZIEŃ ZIEMI „Niechaj przyklęknie, twarz ku trawie schyli I patrzy w promień od ziemi odbity. Tam znajdzie wszystko, cośmy porzucili Gwiazdy i roże i zmierzchy i świty.” Czesław Miłosz 22 kwietnia obchodzimy Światowy Dzień Ziemi. Bez względu na szerokość geograficzną na jakiej mieszkamy, kolor naszej skóry, język jakim się posługujemy, czy to, w co wierzymy, wszyscy dzielimy jedną kulę ziemską. A niebieska planeta jest naszym wspólnym skarbem (i to wielkim!), dlatego powinniśmy się o nią troszczyć. Tego szczególnego dnia moment ekologicznej refleksji ma nas uchronić przed popełnieniem kolejnych błędów… To były lata 70. Czasy dzieci kwiatów, zasłuchanych w kolejne przeboje Simona & Garfunkela, Grateful Dead czy Jefferson Airplane. Wojna w Wietnamie i wyścig zbrojeń, ale też rewolucja goździkowa w Portugali i pucz w Chile. Rany i ból po wojnie były jeszcze tak świeże, a świat był taki niespokojny… Trudno, by przejmowano się zmianami i zanieczyszczeniami środowiska. Jest przemysł, więc musi truć wiadomo i nic na to nie poradzimy. W końcu bez tego nie byłoby rozwoju. W PRL temat zanieczyszczeń przyrody był cenzurowany i aż do końca lat 70. po prostu oficjalnie nie istniał. Priorytetem była produkcja stali… Coś musiało się zmienić! W 1969 Gaylord Anton Nelson obserwował wielki wyciek oleju w Santa Barbara. Interesował go ruch antywojenny, a to wydarzenie mocno nim wstrząsnęło. Tamtego dnia nie był już taki młody; miał 53 lata, nie był też jednym z tych chłopców z długim włosami przewiązanymi bandanami i w kwiecistych koszulach, ale zamierzał zmienić świat. Ruch pacyfistyczny postanowił wykorzystać do zainteresowania społeczeństwa sprawami wody i powietrza. W 1969 roku nikt nie słyszał jeszcze o zmianach klimatycznych czy dziurze ozonowej.

Gaylord Anton Nelson

Gaylord Anton Nelson stał się inicjatorem ruchu edukującego o ochronie środowiska. Pierwsza wielka akcja miała się odbyć 22 kwietnia 1970. Zaproponował współpracę Pete’owi McCloskey’owi i eko-działaczowi Denis’owi Hayes’owi.

=5=


Na początku zaangażowało się jedynie 85 osób, które były promotorami tego ruchu. W końcu owego 22 kwietnia 1970 tysiące szkół i uniwersytetów zorganizowało protesty - aż 20 milionów Amerykanów wyszło na ulice miast! A wszystko po to, by pokazać jedność narodu w dążeniu do ochrony Matki Ziemi, naszej niebieskiej planety. Jeszcze tego samego roku powstały ważne dla USA akta prawne o czystości wody i powietrza oraz o ochronie zagrożonych gatunków. Niestety pomimo tego, że od tamtego dnia upłynęło 49 lat problem nadal istnieje i ludzie mogliby skandować na ulicach te same hasła… Warto dodać, że Gaylord Nelson za działania na rzecz ochrony środowiska został uhonorowany Prezydenckim Medalem Wolności. W Polsce Dzień Ziemi zaczęto obchodzić dopiero po upadku komunizmu. W marcu i kwietniu bieżącego roku również w Krakowie organizowane było wiele wydarzeń promujących postawy proekologiczne. Ciekawą inicjatywą był Młodzieżowy Strajk Klimatyczny, który odbył się 15 marca. Była to pierwsza tego rodzaju akcja w Polsce. Młodzi ludzie z całego świata, zainspirowani szwedką Gretą Thunberg, domagali się podjęcia stanowczych działań na rzecz ochrony środowiska, a 15 marca do tej inicjatywy dołączyli się również Polacy. Strajk odbył się pod hasłami takimi jak: „Nie podnoście nam temperatury” czy „Najpierw natura potem matura”. Kolejna taka akcja odbyła się 24 maja i uczestniczyło w niej ok. 150 osób, w protestach na całym świecie według szacunków wzięło udział 1,5 mln młodych ludzi. Naczelną myślą eko-filozofii jest postrzeganie świata jako sanktuarium, miejsca przyjaznego człowiekowi wymagającego szacunku i czci, a nie miejsca przeznaczonego do egoistycznej eksploatacji. Należy pamiętać o słowach twórcy eko-filozofii - Henryka Skolimowskiego (niestety mało znanego człowieka w Polsce): „Wiek XXI będzie stuleciem ekologii albo nie będzie go wcale”.

Zuzanna Bober

Inforum.com

=6=


WYWIAD Z PANEM RYSZARDEM W.K&M.M - Jakie jest Pana ulubione wspomnienie z lat szkolnych? PR - Najmilej wspominam swojego nauczyciela z technikum – pana inżyniera. Nie chciał, żeby nazywać go „panem profesorem”. Młodzież uważała, że był pozytywnie zakręcony, ale nie darzył sympatią tzw. „pijusów” i „kurzojków”. Kiedy kogoś takiego przyłapał, to najczęściej brał go do pytania, a wtedy nie było zmiłuj się. Zadawał delikwentowi pytania, dopóki dany osobnik nie odpowiedział źle. Mówił wtedy, że „uczeń wiadomości na dany temat nie posiadł”, w związku z czym, „z bólem serca i ze łzą w oku”, wpisywał uczniowi ocenę niedostateczną (dwóję). Pan inżynier uczył aż trzech przedmiotów, więc jeśli ktoś mu podpadł, to miał później poważne problemy. Potrafił przypomnieć uczniowi piątej klasy, że ten zawinił w czwartej i znowu „karnie” go odpytywać. Na jego lekcjach było bardzo wesoło. Po tylu latach, ponad czterdziestu, bardzo miło go wspominam. TNT - Co najbardziej lubi Pan w swojej pracy? PR - Najbardziej lubię spotykać młodzież. Chodzą tutaj bardzo fajni ludzie, mogę z nimi porozmawiać na różne tematy. Zdarza się, że ktoś poruszy sprawy rodzinne, zwierzy mi się. Nie zawsze młody człowiek ma szansę porozmawiać z rodzicami, czy innymi bliskimi. Dlatego cieszy mnie to, że młode osoby mają do mnie zaufanie. Nigdy nie zdradzam cudzych sekretów, to by było nie w porządku. W miarę swoich skromnych możliwości staram się pomóc, wysłuchać i dać dobrą radę. TNT - Czym jest dla Pana Nowodworek? PR - Miejscem pracy, ale nie tylko. Jest przede wszystkim miejscem rozmów i spotkań. Tutaj zawsze jest okazja, żeby z kimś porozmawiać, nauczycielami, uczniami… Do szkoły przychodzi też wielu gości. Nowodworek jest więc dla mnie miejscem spotkań z ciekawymi ludźmi w różnym wieku. TNT - Co sądzi Pan o obecnych uczniach, czy młodzież zmieniła się w porównaniu do lat poprzednich? PR - Każde pokolenie jest inne, jak to śpiewa w swoim utworze Kombi. Dobre jest to, że pokolenia, które tu przychodzą, są od siebie różne. Mimo tego, jakiejś wielkiej rozbieżności między nimi nie ma. Większość młodzieży jest kulturalna, grzeczna. Czasem zdarza się ktoś niegrzeczny, ale wszyscy jesteśmy tylko ludźmi, każdy z nas ma prawo poczuć się gorzej, niesprawiedliwie potraktowany. Na ogół młodzież w tej szkole jest bardzo sympatyczna. Dlatego z wielką radością wstaję codziennie do pracy. Jak widzę uśmiechniętych młodych ludzi, którzy wchodzą do szkoły, to aż robi mi się radośniej na serduszku.

=7=


TNT - Co najbardziej lubi Pan robić wiosną? PR - Jak przyjdzie człowiek z pracy, to człowieka większa werwa łapie. Wchodzę do ogródka, patrzę, jak rośliny kwitną czy wychodzą przebiśniegi, albo inne kwiatuszki. Wypuszczam do ogrodu kota, biega sobie po działce. Cieszy mnie to, że za chwilę trzeba będzie tam coś robić, np. kosić trawę. Wiosną chce mi się żyć, a nie tylko siedzieć na kanapie przed telewizorem. Mam też wtedy większe natchnienie, lepiej pisze mi się poezję. Budzę się wtedy z zimowego letargu. TNT - Czy zna Pan jakiś szkolny sekret? PR - W tej szkole wszystko czasami jest sekretem. Czasem ktoś powie mi coś w sekrecie, można więc powiedzieć, że jestem taką skarbnicą tajemnic. Podziemia są pełne zakamarków, ale nie są aż tak sekretne. Próbowałem też rozgryźć, czy w szkole są tajne przejścia, ale żadnych nie znalazłem, są tylko korytarzyki. Dla mnie sekretem jest kawiarenka, Strefa komfortu. Bo nie sprzedają tam kawy. TNT - Ile lat pracuje Pan w Nowodworku? PR - Ósmy rok szkolny w tej szlachetnej uczelni. Czas biegnie nieubłaganie, ale miło się pracuje z młodzieżą. TNT - Ile par w Nowodworku Pan zeswatał? PR - Na ogół mi się to nie udaje. Młody człowiek ma swoją wizję, często mają inne wyobrażenia, wymagania. Staram się nie narzucać w tej kwestii. Najlepiej jak młody człowiek sam znajdzie sobie drugą połówkę. Raz udało mi się zeswatać parę. Byli razem od drugiej klasy. Jednak po pięciu wspólnych latach dojechali do „zwrotnicy kolejowej” i się rozjechali. Czasami chciałbym swatać, są tu fajne dziewczyny i chłopaki. Ale bywa tak, że te rozbieżności pomiędzy nimi są zbyt duże. Natomiast jeżeli ktoś chce, to zawsze może się mnie poradzić w jakiejś miłosnej sprawie. Zapraszam. TNT - Czego najczęściej słucha Pan w radio? PR - Nie chcę reklamować, ale jest takie Radio Pogoda, jego słucham najczęściej. Najbardziej podoba mi się to, że puszczają tam różne utwory, między innymi polskie przedwojenne, np. Eugeniusza Bodo. Oprócz tego Marylę Rodowicz, Czesława Niemena, Zdzisławę Sośnicką, Irenę Santor, Czerwone Gitary, Niebiesko-Czarnych… Jest czego posłuchać. Słucham też czasem RMF i TOK, ale w Radio Pogoda są utwory, które najbardziej mi się podobają, mają treść. Jest taka piosenka „Jadzia”, z filmu o takim samym tytule. Polecam go wam, obejrzyjcie sobie kiedyś. Lubię też Beatlesów. Moją ulubioną piosenką jest ostatnio „Pokolenie” Kombi. Ustawiłem ją sobie na dzwonek w telefonie. Czasami słucham też waszego Radia Nowodworskiego, ale za dobrze go u mnie nie słychać. W.K&M.M - Bardzo dziękujemy Panu za wywiad! PR Bardzo proszę! wywiad przeprowadziły: Weronika Krzyżak i Marta Malczyk

=8=


"Surrealistic factory" Autorem obrazu pt. „Surrealism Factory” jest Szymon Chwalisz, trzydziestodwuletni malarz i grafik urodzony w Ostrzeszowie. Znany jest również pod pseudonimem „Nędzny Malarzyna”. Jest w Polsce jednym z prekursorów sztuki ozdabiania kasków, gitar i motocykli techniką aerografu, a więc za pomocą niewielkiego urządzenia, służącego do malowania metodą rozpylania farby przez strumień powietrza. Tworzył między innymi dla polskiego kierowcy rajdowego Kajetana Kajetanowicza czy skoczka narciarskiego Macieja Kota. Jest twórcą słynnych „Woodstockowych Gitar”, które co roku sprzedawane są na aukcjach WOŚP. W latach 2013-2014 prace Chwalisza zostały docenione przez światowej sławy zespoły rockowe. Projekty „Tribute to Judas Priest” oraz „Tribute to Deep Purple” stały się jedynymi na świecie motocyklami sygnowanymi przez wszystkich muzyków. W 2017 roku artysta stworzył gitarę dla Saula Hudsona – słynnego gitarzysty Guns N’ Roses, szerzej znanego pod pseudonimem Slash – który w czerwcu owego roku przybył do Gdańska, by zagrać koncert z zespołem. Gdy jednak muzyk dowiedział się o fundacji WOŚP, postanowił wesprzeć akcję przekazując prezent na licytację. Ponadto Slash zamówił u Chwalisza obraz, nie przedstawiając mu jednak szczególnych wymagań co do jego tematyki. I na tym dziele się dzisiaj skupię.

Obraz i jego autor

Malowanie obrazu zajęło artyście ponad miesiąc i jest to jedna z jego nowszych prac. Dodatkowo, co stanowi jego znak rozpoznawczy, przesycona jest surrealizmem. Mówi o tym nawet sam tytuł, który po przetłumaczeniu na język polski, oznacza dosłownie „Fabrykę Surrealizmu”. Dzieło Chwalisza zostało wykonane tak zwaną techniką klasyczną – olejem na płycie.

=9=


Obraz pełen jest metafor oraz symboli odnoszących się do Slasha. Można śmiało stwierdzić, że cała kompozycja obrazu jest nawiązaniem do okładki płyty artysty pt. „Apocalyptic Love”. Na pierwszym planie można dostrzec głowę słonia, którego uszy są mocno podziurawione i obszarpane. Również jego ciosy są widocznie uszkodzone i zszarzałe. Jest to odwołanie do akcji wspierającej ochronę właśnie tego zwierzęcia, w którą Slash regularnie się angażuje. Trąba słonia jest wyprostowana i sięga aż do leżącego na ziemi cylindra. Wokół niej owinięty jest wąż. To kolejne powiązania z gitarzystą – takie nakrycie głowy jest jego atrybutem już od początków jego kariery, a w dzieciństwie, węże były z kolei zwierzętami, które muzyk uwielbiał, a nawet kradł ze sklepów zoologicznych.

Więcej informacji o obrazie i jego twórcy możecie przeczytać tutaj.

Dodatkowo, na czole słonia znajdują się przetworniki, a na trąbie progi (elementy gitary). To alegoria tego, że Slash jednoczy się tak samo ze zwierzętami, jak i z muzyką. Całość kształtem odwołuje się również to jednego z ulubionych filmów muzyka pt. „Alicja w Krainie Czarów”. Filmowym królikiem z kapelusza jest w tym przypadku słoń. W dolnej części dzieła, w miejscu, w którym stoi cylinder, leży materiałem przypominające kość słoniową pudło rezonansowe gitary. W prawej jego części, pokrętła służące między innymi do regulowania barwy, czy głośności brzmienia gitary, zostały uformowane w małe kominy, z których ulatuje para. Dym ten jest symbolem muzyki, która ulatnia się i jest wszechobecna jak powietrze. Na ziemi, po obu stronach obrazu porozrzucane są kamienne, anonimowe tablice nagrobne. Tło dzieła stanowi ciemne, granatowo-pomarańczowe, wręcz apokaliptyczne niebo, zasnute chmurami burzowymi. Dramatyzmu dodaje także intensywny czerwony kolor słonia oraz ziemi, przywodzący na myśl rozgrzaną sawannę. Całość prezentuje się niezwykle mrocznie i tajemniczo, można zaobserwować mocne kontrasty kolorystyczne. Światło jest wielokierunkowe, świadczą o tym liczne cienie. Obraz Szymona Chwalisza jest zdecydowanie bardzo przemyślaną pracą. Niezwykłą rolę gra tu symbolika oraz kolorystyka, która buduje odpowiedni nastrój. Autor wykazał się również ogromną wiedzą o życiu gitarzysty i w doskonały sposób nawiązał do niego w swoim dziele, unikając dosłowności. Z każdym spojrzeniem na obraz można odnaleźć coraz to nowe powiązania z muzykiem. Chwalisz zostawił bowiem pole do własnej interpretacji, co stanowi bardzo ciekawy element jego pracy, szczególnie dla fanów Slasha. W mojej opinii ze względu na kompozycję, aspekty wizualne, koncepcję, a także osobisty sentyment, jakim darzę tego wybitnego gitarzystę, jest to jeden z moich ulubionych obrazów, który z pewnością powiesiłabym u siebie w pokoju. Monika Kacza

=10=

Obraz możecie zobaczyć tutaj.


„Przemytnik”- wielki powrót Eastwooda. Czy na pewno? Nie ma chyba osoby, która choć raz nie słyszałaby jego nazwiska. Ikona, legenda, mistrz kina – Clint Eastwood powraca ze swoją najnowszą produkcją, ponownie stając po obu stronach kamery. „The Mule” (pol. "Przemytnik") to amerykański film fabularny, który na polskie ekrany trafił 15 marca 2019 r. (czyli ponad 3 miesiące po ogólnoświatowej premierze). Opowiada o starszym mężczyźnie bliskim bankructwa, który pod koniec życia przyjmuje złotodajną ofertę pracy, stając się nieświadomym przemytnikiem narkotyków na usługach meksykańskiego kartelu – ale nie tylko. To także opowieść o rodzinie, której tragedia została spowodowana egoizmem jej ojca. W główną rolę wciela się oczywiście sam Eastwood i robi to, jak zawsze, doskonale. Jest charyzmatyczny, czarujący, przekonujący i na każdym kroku pokazuje swój aktorski kunszt. Earl Stone (bo tak nazywa się grana przez niego postać) to 90-letni staruszek, tetryk, egoista i zadufany w sobie hipokryta, który pracę przekłada nad rodzinę i jest mile widziany wszędzie poza progami swojego własnego domu. Jego problemy zaczynają się w momencie, kiedy kwiaciarnie online stają się popularniejsze od tych zwykłych. Nasz bohater nie może się z tym pogodzić, grozi mu bankructwo, a nie wie co zrobić, by się ocalić. Dodatkowo jego wnuczka wychodzi za mąż, a on obiecał dołożyć się do wesela. Wkrótce jednak dostaje propozycję zarobku, na którą przystaje. Ma przewozić towar z punktu A do punktu B, nie zaglądając do środka paczek – i tak oto staje się przemytnikiem narkotyków. Z racji na swój wiek i posturę, jest właściwie niezauważalny dla organów ścigania, przez co osiąga bardzo wysoką skuteczność w przemycie. Jest z tego powodu hojnie nagradzany przez szefa kartelu, dostaje nawet zaproszenie do jego posiadłości. Z bankruta staje się bogaczem, na jego ręku widnieje złota bransoletka, a wnuczka zaczyna nowe życie z open barem na przyjęciu i…. na tym, Proszę Państwa, kończą się ciekawe kreacje w tym filmie. Dlaczego? Bo inni najzwyczajniej w świecie nie mają czego grać, mimo, że mało kto może poszczycić się tak świetną obsadą w swoim filmie. Popatrzmy na postacie Bradley’a Coopera i Michaela Peny. Grają agentów, którzy na ekranie pojawiają się tylko po to, żeby co jakiś czas rzucić tekstem, który każdy z nas słyszał już milion razy, ewentualnie pokiwać głową i zamienić kilka nic nieznaczących słów. Równie dobrze można by obsadzić w tych rolach nieznanych nikomu aktorów i nic by to nie zmieniło, bo nie niosą one ze sobą żadnego wyzwania, a szkoda. Podobnie jest z bohaterem Andy’ego Garcii, który zamienia się w meksykańskiego bossa, cieszącego się życiem, urządzającego huczne przyjęcia i… to by było na tyle, bo tak naprawdę to wszystko, co miał zagrać. Niewykorzystany potencjał albo niepotrzebna inwestycja w za dobrego aktora do tej roli. Z kolei postać Dianne Wiest, Mary (była żona Earla), trochę mnie rozbawiła, gdyż scenarzyści zrobili z niej nieporadną, naiwną, łatwowierną i przebaczającą wszystko i wszystkim nijaką osóbkę. Ponadto Wiest, odtwarzając ją, miała momentami tak nienaturalną mimikę, że dodawało to scenom z nią komizmu, który raczej nie był w niektórych chwilach pożądany. Trzeba jednak przyznać, że obsada w filmie jest dobra i w większości miło się na nią patrzy, a problem z postaciami wiąże się tylko z brakami scenariuszowymi.

=11=


Przechodząc do sedna, czyli oceny, muszę powiedzieć, że produkcję mimo wszystko ogląda się nieźle. Nie jest to nic wybitnego, ale na pewno też złego. Mamy do czynienia z dość kontrowersyjnym obrazem, ponieważ pojawiają się w nim wątki „rasistowskie” czy „seksistowskie”. Do tego można się także dopatrzeć subiektywnej relacji obecnych wydarzeń w Stanach. To statyczna historia, przebiegająca przez ¾ seansu w tym samym tempie, aby później przyspieszyć w patetycznym finale, wręcz krzyczącym nam w twarz morałem, którego na pewno domyślilibyśmy się bez tego zabiegu; bo, prawdę mówiąc, nie zastanawiamy się, czy Earl zostanie schwytany. Odpowiedź na to znamy praktycznie od początku. Zastanawia nas, jak rozwikła swoje rodzinne problemy, czy w ogóle je rozwikła i czy przejdzie przemianę. Podświadomie czekamy na to, aż podejmie próbę naprawiania krzywd wyrządzonych najbliższym i przeprosi za wszystkie swoje grzechy. Czy jednak w wieku 90 lat, w kilka chwil, można odbudować to, co tak permanentnie niszczyło się całe życie? Czy można się zmienić prawie pod koniec swojej ziemskiej wędrówki… Podsumowując, uważam, że na „Przemytnika” mimo wszystko warto się wybrać, chociażby ze względu na Eastwooda, dla którego ten film jest kolejną świetną rolą do dorobku i oceniam go na 6,5/10. Nie jest to może „Green Book” (bo w pewnym sensie te historie są do siebie podobne), ale można się na nim dobrze bawić, jeśli nie idzie się na niego z wygórowanymi oczekiwaniami. Warto też nadmienić, że produkcja jest oparta na faktach i naprawdę istniał staruszek, który nieświadomie został przemytnikiem. Czy zatem na pewno dobrze znamy „pana Stasia”, który mieszka „piętro wyżej”…? Agnieszka Zaleśna

=12=


HENRY MOORE „Owal ze szpicami” Henry Spencer Moore jest brytyjskim czołowym reprezentantem abstrakcji organicznej – rzeźbiarzem, który odegrał ogromną rolę w sztuce europejskiej, a jego twórczość miała istotny wpływ na liczne pokolenia artystów, w tym także polskich. Urodził się 30 lipca 1898 w Castleford w hrabstwie West Yorkshire, zmarł natomiast 31 sierpnia 1986 w Much Hadham w hrabstwie Hertfordshire. Henry Moore miał bardzo mocno rozwiniętą świadomość kształtu. Zdawał sobie sprawę, że wśród całego bogactwa form naturalnych, jakie nas otaczają, można znaleźć takie, które są dla człowieka szczególnie istotne – te właśnie rozpoznawał i używał ich w swojej sztuce. Dzieło według Moore’a jest koncentracją sił witalnych, przedstawionych w syntetycznej, zintegrowanej formie. Reprezentował kult szlachetnego autentycznego materiału - drewna, brązu oraz marmuru. Głównym tematem jego twórczości była postać ludzka albo grupa, traktowana monumentalnie lub w syntetycznej formie. W swoich dziełach powielał szczególnie dwa tematy: postać leżącą oraz matkę z dzieckiem. Inspirował się sztuką pierwotną, starożytną oraz renesansową, zwłaszcza twórczością Donatella i Michała Anioła, jak również współczesnych mu artystów i nowych kierunków sztuki modernistycznej. W czasie wojny artysta wykonał serię „Rysunków ze schronu”, przedstawiających ludzi chroniących się przed nalotami w tunelach londyńskiego metra. Później tworzył głównie rzeźby w brązie, a jego twórczość była ogniwem pośrednim między figuracją a abstrakcją. Aktualnie w Krakowie trwa wystawa pt. „Moc natury. Henry Moore w Polsce”. Ukazane zostały wszystkie ważne wątki twórczości rzeźbiarskiej Moore’a: typowy dla niego temat spoczywającej figury (Reclining Figure), studia zwierząt oparte na wnikliwej obserwacji i znakomite formy abstrakcyjne. Niezwykle interesująca jest konfrontacja legendarnych rzeźb Moore’a z przestrzenią miejską Krakowa monumentalne dzieła zostały pokazane w różnych kontekstach architektonicznych: na placu przed Gmachem Głównym Muzeum Narodowego, w ogrodzie przed pawilonem Czapskiego, na dziedzińcach Europeum i Kamienicy Szołayskich. Kilkanaście mniejszych prac znajduje się we wnętrzach Gmachu Głównego, Europeum i Kamienicy Szołayskich. Rzeźby brytyjskiego artysty eksponowane pod gołym niebem odpowiadają jego wizji - przywiązanego do natury. Kiedy znany już mistrz osiadł w Perry Green, 40 km pod Londynem, przekonywał, że miejsce wybrał nieprzypadkowo. Mówił, że, zawsze może wyrzucić rzeźbę na zewnątrz pracowni i zobaczyć, jak wygląda na tle nieba i natury. Wyborcza.pl

=13=


Jedną z rzeźb znajdujących się na zewnątrz jest „Oval with points” („Owal ze szpicami”). Tworzona od 1968 do 1970 roku wolno stojąca rzeźba, została odlana z brązu, a jej wysokość to 332 centymetry. Jest to pełnowymiarowy, choć nie jedyny taki model o charakterze ogrodowo-parkowym. Na świecie znajduje się bowiem kilka podobnych obiektów m.in. obok fundacji Henry’ego Moore’a w Perry Green, na Uniwersytecie Princeton, w środku fontanny w Exchange Square w Hongkongu oraz naprzeciwko parku Dorrian Commons w Columbus w Ohio. To tylko część miejsc, gdzie możemy podziwiać „Oval with points”. Frontalna rzeźba jest spłaszczonym owalnym pierścieniem o zaokrąglonych krawędziach i gładkiej fakturze. Tworzy otwartą kompozycję o czym decyduje wolna przestrzeń wewnątrz owalu. Wewnętrzna krawędź otworu ma dwie wypukłości wznoszące się z przeciwnych stron i zwężające do ostrych punktów, które prawie spotykają się w środku, tworząc poczucie energii i dynamicznego napięcia. Punkty dzielą rzeźbę na dwa obszary, mniejszy powyżej i większy poniżej, przez niektórych jest ona interpretowana jako owal przypominający ludzką postać z głową i torsem.

Tytuł bezpośrednio oddaje to czego możemy się spodziewać po rzeźbie Moore’a. Nazwa - „Oval with points” jest prosta i łatwa w odbiorze. Próżno doszukiwać się w niej głębszej metafory. Artysta nadał oczywistą nazwę. Moim zdaniem „Owal ze szpicami” nawiązuje do renesansowego obrazu Michała Anioła - „Stworzenie Adama”. Ukazuje moment przekazania życia Adamowi przez Boga. Niezłączone spiczaste punkty są odzwierciedleniem wyciągniętych dłoni. Na obu dziełach jest widoczne napięcie wywołane poprzez oczekiwanie na zetknięcie punktów leżących po przeciwległych stronach. Podsumowując, rzeźba „ Oval with points” jest dynamiczna, współgra z naturą oraz skłania do refleksji. Można ją wielorako interpretować, zmieniając perspektywę. Wystawa pod Muzeum Narodowym w Krakowie potrwa do 30 czerwca bieżącego roku. Uważam, że warto się na nią wybrać i zobaczyć Kraków z innej strony - harmonii kunsztu rzeźbiarskiego z miejską naturą. Barbara Dąbrówka

=14=


WIELKANOC Bardzo wiele można teraz usłyszeć w mediach, o przyszłości Unii Europejskiej, europejskiej kulturze czy jedności. To wszystko brzmi bardzo ładnie ale od czegoś musiało się zacząć, kiedyś jeszcze przed naszą erą, żeby ugruntowało się na tyle w ludzkiej świadomości aby teraz mówić o wspólnych korzeniach i historii. Dlatego też wybrałam dwa pogańskie wiosenno–letnie święta jako przykłady dawnych obrządków, które nadal są kultywowane w trochę zmienionej formie. Zacznijmy od Słowian, oraz ich zwyczajów, które witały nadejście wiosny po długich, ciemnych i mroźnych zimowych miesiącach. Kalendarz słowiański jest obecnie przedstawiany pod postacią koła, podzielonego na dwanaście miesięcy. W słowiańskiej Mokoszy, czyli Wiośnie były trzy miesiące, które kolejno odpowiadające naszym miesiącom, były to Łada (marzec) Perun (kwiecień) oraz Żywia (maj). Datą nadejścia wiosny był 21 marca, kiedy następowało wiosenne zrównanie dnia z nocą, wtedy to odbywało się Święto Jare lub Jare Gody trwające zazwyczaj kilka dni. Rytuałem, bez którego nie mogły się odbyć było topienie Marzanny, która była boginią zimy i śmierci, wraz z utopieniem bądź podpaleniem kukły Słowianie żegnali zimowe miesiące. Całemu obrządkowi towarzyszyła głośna muzyka, grana na wszelkiego rodzaju instrumentach. Kolejną ważną tradycją było malowanie jajek, symbolizujące energię, radość życia i urodzaj w nowym roku. Jednakże nie jest to jedyny rytuał słowiański, który przetrwał do naszych czasów. Znany nam dobrze Śmigus Dyngus, to tak naprawdę dwa oddzielne obrządki. Były to rytuały oczyszczające, podczas pierwszego smagano się witkami a w trakcie Dyngusa polewano wodą, oba służyły nowemu wejściu w nadchodzący, radosny czas. Innymi ludami, o których wiemy, że świętowały nadejście wiosny właśnie 21 marca, ą Celtowie, Wikingowie oraz Germanie, którzy też świętowali koniec zimy. Cechą wspólną ich obrządków jest nazwa wiosennego święta, które nazywali Ostarą, nazwa ta prawdopodobnie bierze się od imienia celtyckiej/germańskiej bogini światła, świtu, płodności, rozwoju i odrodzenia – Eostre. Pierwsze wzmianki na jej temat pochodzą z VIII wieku: anglosaski mnich Beda (po śmierci za zasługi dla Kościoła zwany Czcigodnym) pisał – rzecz jasna bez entuzjazmu - o tej bogini już w 725 roku n.e. w dziele pt. „De temporum ratione”. Celtowie dzielili rok na część jasną i ciemną, a każda z tych części była podzielona na dwie kolejne. W ten sposób powstał celtycki kalendarz zwany kołem roku. Eostre/Ostara pełniła bardzo podobną funkcję, co Gody Jare u Słowian, była obchodzona podczas wiosennej równonocy a symbolizowała zwycięstwo jasności nad ciemnością. Był to okres odnowy, radości, robienia porządków, zarówno tych domowych jak i mentalnych, oraz płodności. Symbolami tego dnia były – podobnie jak u Słowian - jajka oraz sadzone ziarna, symbolizujące odradzanie się i powstawanie nowego życia. Widzimy wyraźne przenikanie się kultur celtyckiej i germańskiej z obrzędowością Słowian

=15=


Elementem świętowania wiosennego, którego nie znali Słowianie, była obecność zająca lub według innych źródeł królika. U Wikingów był on nierozłącznym symbolem wiosennym związanym z Ostarą, jako symbol płodności, natomiast u Germanów i Celtów należał do świty bogini Eostre. Według niektórych podań bogini wiosny uzdrowiła rannego ptaka, zamieniając go w zająca. Cała przemiana nie poszła jednak pomyślnie, ponieważ zając mógł składać jajka. Chcąc się odwdzięczyć bogini, złożył dla niej barwnie przyozdobione jajka, co z kolei miało uzasadniać znany do dziś obyczaj barwienia lub malowania jajek. Jak pokazują przykłady minęło wiele wieków, w miejsce dawnych kultur powstały nowe, ale zadziwiająco dużo wspólnego mają dzisiejsze obchody towarzyszące Wielkiej Nocy z obrzędami pogan zamieszkujących Europy. Warto dodać, że Słowianie nie mieli majowego święta w przeciwieństwie do Celtów, ludów nordyckich oraz Germanów. Pierwszym świętem słowiańskim, które obchodzili po Jarych Godach była Noc Kupały, która swoją datą odpowiada celtyckiemu świętu Litha. Dlatego skupimy się tutaj na dwóch świętach, Beltane i Nocy Walpurgii, które pomimo tej samej daty, nocy z 30 kwietnia na 1 maja, miały zupełnie inne przeznaczenie. Cechami wspólnymi obu świąt jest motyw przewodni, czyli ogień oraz oba święta są do dzisiaj kultywowane w postaci festiwali, ale na tym podobieństwa się kończą.

Beltane (st. irl. „światło ognia”, Cethsamhain „przeciwko Samhain”) było świętem, które rozpoczynało jasną część roku u Celtów oraz oznaczało początek lata. Ludy celtyckie gasiły wtedy stare ogniska rozpalając nowe, co symbolizowało nowy cykl w ich życiu, również stąd bierze się inna nazwa święta, czyli „ognie Belenosa”, który był bogiem ognia i światła oraz pasterzy. Razem z początkiem lata rozpoczynali prace polowe i wypędzali na pastwiska swoje stada. Noc z 30 kwietnia na 1 maja miała duże znaczenie symboliczne. Ogień oznaczał letnie słońce, ale również posiadał moc oczyszczania z wszelkiego zła, a cała uroczystość była czasem miłości i płodności, podczas niego tańczono, ucztowano oraz „zawieszano” małżeńskie prawa. Druidzi rozpalali dwa ogniska zbudowane z dziewięciu rodzajów drewna. Oczywiście nie mogło zabraknąć drzewa dębowego, symbolizującą ofiarę dla boga dębu, patrona nowego roku. Innym do dzisiaj znanym symbolem, był słup majowy.

=16=


Był to pozbawiony gałęzi pień drzewa, najczęściej brzozy lub jesionu, wbity pionowo w ziemię, następnie ozdabiany przez kobiety wstążkami w kolorach białym i czerwonym oraz zielonymi roślinami. Na samym szczycie umieszczano koronę wykonaną z kwiatów. Wokół tak przyozdobionego słupa tańczyli mężczyźni oraz kobiety, trzymając za końce wstążek, splatając je ze sobą podczas tańca. Majowy słup miał symbolizować środek świata, który odnosił się do Drzewa Życia. Beltane jest znane obecnie, jako Beltane Fire Festiwal, który odbywa się, co roku w Edynburgu. U ludów germańskich i nordyckich, noc z 30 kwietnia na 1 maja przybrała zupełnie inny charakter. W Noc Walpurgii również rozpalano ogniska jednakże służyły do odstraszania czarownic oraz zła, które niosły za sobą. Była to noc sabatu czarownic, mającego miejsce na górze Brocken a całemu zgromadzeniu przewodniczy bogini śmierci Hel. Dlaczego akurat ta góra została okrzyknięta miejscem „przeklętym”? Jest to najwyższy szczyt (1142 m n.p.m.) w górach Harzu w środkowych Niemczech oraz występuje na niej zjawisko świetlne nazwane „widmem Brockenu”. Polega to na zaobserwowaniu własnego cienia na chmurze, która jest poniżej obserwatora, cień często jest otoczony tzw. Glorią, czyli tęczową obwódką.

Germańsko-nordyckie podania głoszą, że była to noc, kiedy na ziemi królują duchy, wiedźmy i czarownice. Chronili przed nimi siebie oraz swój dobytek, wywieszając krzyże razem z pęczakami ziół w oknach i drzwiach, mówiono ściszonym głosem, bito w dzwony a na wzgórzach rozpalano ogniska. Sama otoczka święta bardzo przypomina celtycki Samhain, bardziej znany nam, jako Halloween. Nazwa święta, została przyjęta dopiero po chrystianizacji, od imienia Św. Walpurgii/Walburgi, która była angielską mniszką żyjącą w VIII wieku, zaś kanonizowaną 1 maja 870 roku. Po chrystianizacji, doszło kilka rytuałów mających odstraszyć czarownice od domostw. Było to rysowanie kredą na domach krzyży, na podłodze układano skrzyżowane miotły, a po miastach szły procesje, które miały zrobić jak największy hałas mający na celu odstraszenie złych duchów. Obecnie nadal Noc Walpurgii jest obchodzona, w Szwecji jest to głównie święto obchodzone przez studentów, kiedy imprezują od zmierzchu do świtu, natomiast w Niemczech organizowane są festyny, gdzie tysiące ludzi przebranych za czarownice tańczy i bawi się wokół ognisk. Nie można jednak zapomnieć, że majowa noc jest często wykorzystywana w sztuce. W 2015 roku wyszedł film w reżyserii Marcina Bortkiewicza, zatytułowany nazwą tego święta, choć z samym świętem nie ma za wiele wspólnego. Znacznie starszym przykładem wykorzystania tej Nocy, jest to dramat Johanna Wolfganga von Goethego pt. „Faust” gdzie główni bohaterowie, tytułowy Faust i Mefisto uczestniczą w sabacie na górze Brocken. We wszystkich tych świętach można zaobserwować wpływ dawnych kultur na wygląd dzisiejszych świąt, festiwali czy samych tekstów kultury. Czy tego chcemy czy nie, są to nasze korzenie, o których nie powinniśmy zapominać, bo to one ukształtowały charakter dzisiejszej Europy. Anna Rybicka

=17=


Czasami najbliżej ludzi jestem w windzie Wciskam. Czekam. Niecierpliwię się. Wzdycham. Przyjechała. Mnóstwo ludzi, ale muszę wejść. Będą blisko. Czuję ich. My, nastolatkowie, lubimy twierdzić, że jesteśmy z kimś blisko. To przecież oznacza, że mamy przyjaciół, a to nie lada wyczyn, duże osiągnięcie. Udowodniliśmy, że radzimy sobie w życiu, nie jesteśmy sami. Świat nas nie przytłacza. Tylko życiowe niezdary twierdzą inaczej, a przecież nikt nie chce nimi zostać. To byłaby tragedia. Grupa przyjaciół stała się wyznacznikiem statusu w naszym społeczeństwie. Każdy chce należeć do jakiejś „paczki”. Ale czy rzeczywiście możemy powiedzieć, że jesteśmy blisko z nimi wszystkimi? Czy nie jest tak, że czasami, wchodząc do windy jesteśmy z kimś bliżej? Liczą się pozory. Ważne, że jesteśmy częścią grupy, nie musimy ich wcale lubić. Czasami jest tak, że kłamstwo wydaje się nam jedynym słusznym wyborem. Byle nie zostać straconym przez wymagania napędzane przez nas samych. One z każdym dniem biegną coraz szybciej, uciekają przed potworem – straszną i nieubłaganą, wykreowaną przez ludzi, presją. To śmieszne, że tworzymy „bestie” polujące na nas samych. Czuję oddech dziewczyny w zielonej sukience, chłopak w koszulce z Nirvaną wzdycha, elegancki pan w średnim wieku lekko tupie nogą, reszta stoi nieruchomo. Zdecydowanie za blisko. Wydawać się może, że przyjaźń stała się czymś przereklamowanym, nie do końca zrozumiałym. Nazywamy kogoś przyjacielem, ale czy zawsze możemy pozwolić sobie na takie stwierdzenie? Czy znamy się wystarczająco dobrze? Czy jesteśmy w jakiś sposób blisko? Czy tylko rozmawiamy ze sobą o pogodzie i tym, że Marysia z 3 „a” nosi krótkie sukienki? Albo jest zupełnie na odwrót. Może zatraciliśmy w sobie prostotę bliskości i przyjaźni? Może głębsze relacje nas przerażają? Każdy jest inny i przyjaźń oznacza dla każdego coś odmiennego. Trudno znaleźć też dwie osoby, które zdefiniują bliskość tak samo. Czasami bycie częścią jakiejś grupy jest dla nas ważniejsze niż sama przyjaźń. Tu zaczyna się problem, bo stwierdzenie, że w windzie jesteśmy najbliżej ludzi staje się za bardzo prawdziwe. Pora przestać przyjaźnić się z ludźmi byle być (z) kimś. Uciekam, pójdę jednak po schodach. To nie pierwszy raz, a podobno winda ma ułatwiać życie. Szkoda, że nie można zastąpić windy tramwajem – tam wszyscy patrzą w komórki. Wracałam ostatnio do domu. Wpatrzona w niebo, nie przestawałam iść tyłem. Czułam się wolna widząc gwiazdy. Chyba dlatego, że są daleko – ode mnie i od siebie. Czułam z nimi jakąś więź. Teraz, myśląc nad tym, nasuwa mi się jedno skojarzenie – „Mały Książę” i mieszkańcy różnych asteroid. Ludzie czują się dobrze w swoich małych „światach” i nie chcą opuszczać swojej strefy komfortu. Ciekawe, czy przyjaciele często odwiedzają się na swoich planetach, czy pozostają oddaleni od siebie latami świetlnymi tak często jak się da. Zuzanna Krauzowicz

=18=


Czasami najbliżej ludzi jestem w windzie Jestestwo

Czujesz dumę. Pierwszy raz od paru tygodni wiesz, że zrobisz to, co powinieneś (…był zrobić jakieś sześć poniedziałków temu). Czasami odebranie recepty na tabletki antyalergiczne stanowi nie lada wyzwanie. Ciemny korytarz o wyjątkowo stęchłym powietrzu wewnątrz przychodni prowadzi cię aż do tablic informujących, gdzie znajdują się poszczególne oddziały. Stwierdzasz, że pastylki, które ledwo-co-działają, nie są warte wspinaczki na piąte piętro. Decydujesz, że dobrym pomysłem będzie skorzystanie z (wyglądającej na mocno przechodzoną) windy. Otwierając niezwykle ciężkie drzwi, z których odkleja się brudna, bordowa farba, zauważasz przygarbioną staruszkę, która usilnie stara się podbiec do windy. Biedaczka, najwyraźniej sama nie dałaby sobie rady z otworzeniem drzwi, więc postanowiła wejść do windy razem ze mną. Przytrzymujesz jej drzwi i w ten sposób zaczynasz iście piekielną podróż na piąte piętro przychodni. Winda jest wyłożona brudnymi drewnianymi deskami, poobklejanymi logami lokalnych drużyn piłki nożnej. Staruszka z początku patrzy w podłogę, dopóki kieszeń twojej kurtki nie zawibruje krótko, a ty nie odczytasz sms-a informującego o dopłacie w sieci komunikacyjnej. Wtedy spojrzenie wiekowej pani nabiera niespodziewanej ostrości, a jej wzrok jest tak potępiający, że nagle, sam nie wiedząc czemu, czujesz się winny. Wybawienie przychodzi w postaci drobnej kobiety koło trzydziestki, która wprowadza ze sobą do windy dwoje wyrywających sobie telefon dzieci. Kobieta zdaje się nie zwracać uwagi na krzyki i szamotanie się „pociech”. Z wyraźnym podnieceniem relacjonuje wizytę u lekarza przez komórkę przyłożoną do ucha. Teraz to ona staje się ofiarą linczującego wzroku Staruszki, choć zdaje się tym zupełnie nie przejmować. W windzie robi się coraz ciaśniej. Milczysz. Maszyna zatrzymuje się na czwartym piętrze. Chciałbyś zaprotestować, powiedzieć żeby kolejna osoba już do niej nie wsiadała, ale twoje wysiłki i tak poszłyby na marne, bo do wiekowego dźwigu osobowego wchodzi młoda dziewczyna ze słuchawkami w uszach. Staje tak blisko ciebie, że słyszysz brzmienie jakiejś psychodelicznej (przynajmniej w twoim mniemaniu) muzyki. Kiedy wreszcie wychodzisz z okropnie dusznej windy, czujesz ulgę. Cała ta sytuacja znika z twojej pamięci, byś przypomniał sobie o niej dopiero wieczorem, gdy ze znudzeniem będziesz przewijał posty na jednym z popularnych portalów społecznościowych.

=19=


Zdasz sobie wtedy sprawę, że wszyscy byliście tam razem, ale osobno. Sam nie wiesz kiedy zatraciłeś tę niegdyś naturalną zdolność socjalizacji. Ostatnio coraz więcej mówi się o zanikających kontaktach międzyludzkich, szczególnie, rzecz jasna, u młodzieży. Przyczyną tego negatywnego procesu mają być wszelkiego rodzaju urządzenia elektroniczne, a dokładniej popularne komunikatory. Paradoks. Urządzenia stworzone by wspomóc komunikację, doprowadzają do jej zanikania. A może dały nam jedynie możliwość odgrodzenia się od nieprzyjemnych sytuacji? Pozwoliły pozostawać w sztucznie stworzonych przez nas realiach, gdzie każdy posiada możliwość czuć się tym, kim chciałby być w rzeczywistości. Możliwe, że gdyby osoby w windzie nie miały przy sobie wspomnianych telefonów, wszyscy oglądaliby sufit lub czubki własnych butów. Przecież jeżeli byliby pozbawieni małych, przenośnych urządzeń nie koniecznie zawiązałaby się między nimi rozmowa. Nie nawiązaliby relacji. Byliby tak samo anonimowi i obcy, jak wcześniej. Różnica polegałaby wyłącznie na istnieniu możliwości, że czuliby obecność drugiego człowieka, nie tylko fizyczną. Dlatego problem pojawia się wtedy, gdy zaczynamy utożsamiać świat realny z tym wirtualnym. Wtedy, gdy granica pomiędzy Anną Kowalską, a jej nickiem „serduszko233” zaczyna być niewyraźna. Jeśli faktycznie zastępujemy nasz realne życie czymś, co ma je naśladować, to możemy łatwo zgubić się pomiędzy przejściami z jednego do drugiego. Osoby obok nas nieświadomie zaczną obcować z czymś pośrednim lub co gorsza wersją pochodzącą z wirtualnego świata. Wtedy faktycznie najbliżej drugiego człowieka znajdziemy się w okropnie dusznej, wiekowej windzie.

Pytanie czy to naprawdę będzie drugi człowiek, czy jedynie materialna skorupa anonimowego użytkownika.

Zuzanna Żelazny

=20=


Uśmiech po ustach błądzący

W duszy motyle od powiewu lżejsze

Oczy przymknięte miłym spokojem

Oddycham powietrzem jasnym i ciepłym

Zapominając to, co było ciężkie

A d r i a n n a =21=

S e r c z y k


MODLITWA GROBOWA Tylko mrok ukryje moje łzy Uciekam więc przed świtem Tam, gdzie wspomnień piękne bzy Bojaźń jest mi przewodnikiem

Drżenie dłoni snem ukoję Tylko krew ma niespokojna Boże, ja się chyba boję Gdy zacięta zmysłów wojna

I gdy wciąż zamykam oczy W pogoni za nocnym mrokiem Smętny żal spod powiek broczy Idę w nikąd chwiejnym krokiem

Tam, gdzie światła rozżarzone Błyszczą wśród atłasów piekła Nadzieje me utopione Śmierć objęciem mnie urzekła Wiktoria Pająk

=22=


Promocja dla Nowodworczykรณw!

Pl. Gen. W. Sikorskiego 2/2, 31-115 Krakรณw -5% na kurs kat. B -10% na inne kursy


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.