The Nowodworek Times - marzec 2019

Page 1

źródło: Reset the world. by MariKM on DeviantArt

The Nowodworek Times - marzec 2019


Hej! Wiosna już za pasem – ptaki śpiewają, na drzewach i krzewach widać zielone pąki, a słońce coraz częściej zaczyna zmuszać nas do zasłaniania okien w salach (oczywiście tam, gdzie się da). Ta uwielbiana przez wiele osób pora roku zawitała i do naszej gazety. W tym numerze znajdziecie informacje o „świętowaniu” wiosny i drugą część wywiadu z panem Romanem Heilem. Wspomnimy wcale nie tak dawno odbytą zimną wojnę, jest tu również informacja o ciekawych wydarzeniach w Krakowie w najbliższym czasie. Oprócz tego z tyłu numeru czeka na Was niespodzianka od uwielbianego przez społeczność szkolną pana Ryszarda. Miłej lektury i trzymajcie się ciepło! Redaktor Naczelna, Marta Malczyk

Skład redakcji TNT: Redaktor naczelna: Marta Malczyk Wiceredaktorzy: Weronika Krzyżak Adrianna Serczyk Dziennikarze: Mira Fecko Julia Twardosz Helena Płaszczak Elżbieta Sromek Gabriela Michałek Karol Kotula Julia Zezula Jan Smółka Zofia Majcherczyk Weronika Krzyżak Julia Zduńczyk Zuzanna Bober Alicja Chojnacka Hanna Bek Aleksandra Pytko Piotr Pichór Korekta: Maria Kulig

Spis treści: Aktualności (str. 2) „Wystrzałowa książka i proces z niemieckim akcentem” (str. 3) Z perspektywy zawodniczki (str. 7) Wiosna (str. 9) K - jak Kobieta (str. 12) "Do cezara" (str. 15) "Wiosna" (str. 16)

Weronika Kusior Kornelia Kiszka Julia Bobola Aleksandra Pytko Jadwiga Wołek Piotr Pichór Graficy: Julia Wyka Julia Jasińska

=1=

Poezja: Adrianna Serczyk Wiktoria Pająk Jakub Leśkiewicz P. Ryszard Janeczka Projekt okładki: Marta Malczyk Opiekun redakcji: P. Barbara Weżgowiec


Aktualności Chodźże do teatru

Chodźże do teatru to inicjatywa zainaugurowana przez stowarzyszenie All In UJ. Kompletuje ona najciekawsze propozycje teatralne na marzec w promocyjnej cenie, dzięki czemu będzie można rozpocząć wiosnę łykając trochę kultury. Na swoje przedstawienia zapraszają m.in. Teatr im. J. Słowackiego, Teatr Stu, Teatr Bagatela czy Łaźnia Nowa.

Targi Dizajnu źródło: karnet.krakow.pl

30 marca w Krakowie odbędą się siódme już Targi Dizajnu KUP SE, organizowane przez Fabrykę Festiwali, Dolne Młyny i Studio Dobrych Relacji. Będzie tam można znaleźć wyjątkowe rzeczy, takie jak m.in. ręcznie robione designerskie produkty, naturalne kosmetyki, polski hand made, biżuterię i wiele, wiele innych inspiracji. To wszystko będzie czekać w Starej Fabryce Tytoniu, ul. Dolnych Młynów 10, w Sali koło Litografu. Wstęp wolny.

Wege Festiwal

źródło: ulicaekologiczna.pl

30 i 31 marca w Forum Wydarzeń odbędzie się Wege Festiwal, na którym wystawcy z całej Polski pokażą, jak dobrze znana jest im bezmięsna kuchnia koreańska, wietnamska, japońska czy turecka, ale także roślinne burgery i hot dogi pełne warzyw, czy różnorakie desery. Wege Festiwal to zdrowa pyszna kuchnia uliczna dla wszystkich, robiona przez prawdziwych pasjonatów.

Festiwal zero waste Dni otwarte krakowski szkół wyższych: 1. UJ – 22.03.2019 2. AGH – 12.04.2019 3. Akademia Ignatianum – 12.04.2019

13 kwietnia oprócz Dnia Otwartego w Nowodworku swoją premierę w Krakowie będzie miał Festiwal Zero Waste, którego organizatorem jest Polskie Stowarzyszenie Zero Waste. Festiwal ma na celu zwiększenie świadomości społeczeństwa o tym jak żyć bez odpadów, a w jego trakcie odbędą się wykłady ekspertów, panele dyskusyjne, warsztaty. Na dzień pełen inspiracji i targi, na których kupisz bezodpadowe niezbędniki organizatorzy zapraszają do siedziby Radia Kraków pod adresem al. Słowackiego 22.

=2=


„Wystrzałowa książka i proces z niemieckim akcentem” - druga część wywiadu z Romanem Heilem Przed wami kontynuacja wywiadu z panem Romanem Heilem. W tej części opowie nam on zabierze nas on w opowieść o kulisach życia za czerwoną kurtyną i odkryje kolejne tajemnice krakowskiego podziemia. Mira Fecko: Naszą poprzednią część zakończyliśmy wkroczeniem Armii Czerwonej do Krakowa. Stwierdził Pan, że okupacja sowiecka i okupacja niemiecka to dwie zupełnie różne pary kaloszy. Na czym polega ta różnica? Roman Heil: Jest diametralna. Niemiec jako okupant jest prosty. Nigdy nie ukrywali, że Żydów chcą zabić, a Polaków wysłać na roboty. Zresztą można powiedzieć, że znam Niemców dobrze. Mam dwóch stryjów, obaj to żołnierze Wermachtu, ba, oficerzy! Mój dziadek był austriackim kolonistą. Jego pierwsza żona, Niemka z krwi i kości, wychowała dwóch synów na niemieckich żołnierzy. Co ciekawe, nosiła piękne polskie nazwisko, pani Wularczyk. Zaś moja babka, druga żona dziadka, Polka z krwi i kości o jakże niemieckim nazwisku Weber, wychowała trójkę dzieciaków, w tym mojego tatę, na żołnierzy podziemia. Jego dwie siostry zostały rozstrzelane. Mimo to, ja sam często bywałem w Niemczech. Nazwisko pozwalało mi na dość swobodne przekraczanie granicy. Jechałem niby w odwiedziny do rodziny. W rzeczywistości zaś przenosiłem informacje. Musiałem uczyć się na pamięć stu pytań, które ludzie stąd chcieli zadać osobom przebywającym na zachodzie. Jechałem do Niemiec, spisywałem odpowiedzi na maszynie i zawoziłem je z powrotem. Przydarzył mi się przy tym dość zabawny epizod. Pewnego razu zlecono mi odnaleźć niejakiego pułkownika Rolewicza, pseudonim Olgierd, który przebywać miał w Paryżu. Po dość długich starań i kilku nieprzyjemnych próbach aresztowania, udało mi się przecisnąć przez siatkę tajnej francuskiej policji i dostać przed oblicze pułkownika. On przyjrzał mi się, uśmiechnął i zapytał: „Panie Heil, coś pan tyle załatwiał z policją francuską?”. „No, a co miałem zrobić? Strasznie trudno do pana dotrzeć” - mówię mu. „A widział pan kiedykolwiek akt ślubu pańskiej matki?” „A co to ma do rzeczy?” „No ma sporo. Bo gdyby się pan przyjrzał, to zauważyłby pan, że Kazimierz Rolewicz jest tam wpisany jako świadek. Z pana ojcem kończyłem studia i jesteśmy prawie rodziną”. MF: Zatem podrażnił pan francuski wywiad nadaremno? RH: Niestety. Jednak ogólnie był z mojej działalności pewien pożytek. Dzięki informacjom, które przekazywałem, powstało parę doktoratów, a nawet jedna profesura. Wszystko to dzieła autorstwa mieszkających w Krakowie historyków i AK-owców. MF: Rozumiem, że w taki sposób również Pana wiedza uległa znacznemu poszerzeniu. RH: Owszem, dodatkowo dzięki tej pracy moje nazwisko wróciło w końcu do łask historii, bo po wojnie ci, którym pomogłem, odwdzięczyli się przy tworzeniu dzieła upamiętniającego mojego ojca. MF: Powiedział Pan, że Niemiec był prostym okupantem, a Sowiet? RH: Sowiet to inna sprawa. Nie zabija, dlatego, bo nienawidzi, ale ponieważ chce cię wyzwolić. Prześladuje z miłości. Niektórym daruje życie. Za co? Za lepsze portki, buty, możliwość pisania, korzystania ze stołów. Dowód jest prosty. Nie pokażesz mi żadnego dzieła polskiego artysty, które wychwalałoby obozy czy Adolfa Hitlera. Po drugiej stronie zaś sprawa ma się inaczej. Możemy zacząć od Władzia Broniewskiego, Tuwima, a później Miłosza i Wisławy Szymborskiej. Genialni polscy artyści.

=3=


MF: Socrealizm był sztandarowym elementem propagandy. W moim mniemaniu trudno oceniać twórców, którzy decydowali się pójść na chwilową ugodę. To była cena za rozwój artystyczny, za możliwość pisania w ogóle, za bezpieczeństwo samych artystów i ich najbliższych. Mimo tego nie wszyscy zdecydowali się tworzyć w duchu okupanta. Przykładem może być Herbert, który przez większą część życia tworzył do szuflady. RH: Jedyny Herbert. Czytałem książkę, w której artyści tłumaczą, dlaczego postępowali tak, a nie inaczej. Każdy z nas sam musi ocenić, czy kupuje te tłumaczenia, czy nie. MF: Rzeczywistość była przecież bardzo trudna. Ja jestem skłonna zrozumieć. RH: Zgadza się, życie nie było zbyt proste. Sam wiem to dobrze, nie jedno przeżyłem. Nie wiem, czy wiesz, ale w PRL-u można było siedzieć i za dowcip. MF: I tak było w Pana przypadku? Co Pan takiego powiedział? RH: A no, żarty były różne. Opowiedzieć ci? Archeolodzy rosyjscy znajdują w Egipcie mumię z dynastii Ramzesa. Zastanawiają się tylko, który to władca: pierwszy, drugi czy trzeci. Przypominają sobie wszakże, że w Moskwie mają przecież genialnych śledczych z NKWD. Przylatuje dwóch takich, wchodzą do grobowca. Po zaledwie 15 minutach wychodzą. "Ramzes III”, mówią. „Jak żeście to odgadli?”, pytają zdumieni archeolodzy. Na to detektywi zdziwieni odpowiadają: "No jak to jak?" MF: Dość mocny. RH: Znam lepsze: - Dlaczego u was nie ma strajków? - pyta Nixon Breżniewa. - Nasz naród zawsze popiera wszystkie uchwały partii i rządu! Jutro będzie miting, zapraszam. Na wiecu w obecności Nixona czytają nowe uchwały. - Od jutra wszystkie zarobki będą obniżone o dziesięć procent! Burzliwe oklaski. - Co dziesiąty obywatel wyjeżdża jutro na budowę magistrali kolejowych na Dalekim Wschodzie. Owacja. - Jutro co dziesiąty obywatel zostanie powieszony! Cisza. Nixon zatarł ręce z zadowolenia. - No i co, panie Breżniew? Breżniew nie zdążył odpowiedzieć. Ktoś z tłumu zapytał: - Sznurek swój przynieść czy związek zawodowy zapewni ? MF: No to już się nie dziwię, że pana aresztowano. RH: Ach, oczywiście, że to nie te żarciki były oficjalnym powodem. Siedziałem za kontrabandę. Chociaż największa przygoda przydarzyła mi się w trakcie trwania stanu wojennego. MF: Jaka? RH: Czy widzisz ten pistolet? MF: Ten włożony w wycięte strony książki? Czy ma jakieś szczególne znaczenie? RH: Wiąże się z nim historia największego cudu mojego życia. W stanie wojennym ten pistolet wypadł mi na przystanku tramwajowym na rogu Siemiradzkiego. Nie wiedziałem, co znajduje się w książce i jak debil wyjąłem ją, żeby się jej przyjrzeć, ponieważ zdziwiła mnie niespotykana waga. Pani łączniczka, która mi ją dała, nie ostrzegła mnie w żaden sposób. Książkę miałem zwrócić mamie jako pamiątkę po ojcu. Wpadka zdarzyła mi się w naprawdę sprzyjających okolicznościach. Obok przystanku znajdował się komisariat policji, była godzina policyjna. Pistolet wypada, ludzie uciekają, gdzie pieprz rośnie. Koło mnie stoi babcia, na oko osiemdziesiąt kilka lat. Mówi do mnie: „Proszę pana, funkcjonariusze tak broni nie noszą. To trzeba bardzo dokładnie pozbierać!” No więc ja, spanikowany zbieram broń, pędzę na Bagatelę, wsiadam w tramwaj. W domu, drżąc, pokazuję książkę matce. A matka na to: „A tak tak, to jest nasze’. Jak gdyby nigdy nic odkłada książkę na półkę.

=4=


MF: Rozumiem, że zgłosił się pan potem do łączniczki z reklamacją? RH: A jakże. Była to bardzo inteligentna kobieta, lekarka. Na drugi dzień pojechałem do niej z gębą. Niestety, kolejny raz wyszedłem na idiotę. Przez moje zażalenia spojrzała na mnie bardzo nieprzyjaźnie, mówiąc: „Panie Heil. Pan w ogóle nie słucha, co się do pana mówi! Przecież dając panu tę książkę, powiedziałam panu wyraźnie, że pana ojciec tej książki używał. Czy mówiłam, że ją czytał?” MF: Niezła wymówka. RH: No, niezła. Książki odegrały w moim życiu dość ważną rolę. Jedna z nich stała się powodem największej batalii, którą stoczyłem. Batalii o dobre imię. Ta, która ukaże się w marcu tego roku, pozwoli mi to imię oczyścić raz na zawsze. MF: O jaką walkę chodzi? RH: Po wielu latach od rozstrzelania mojego ojca, gdy mieszkaliśmy w Krakowie z matką, na rynku ukazała się pozycja wysoko-partyjnego działacza, niejakiego Rawicza. Poświęcona była zupełnie innym tematom i tylko jedno zdanie dotyczyło mojego ojca. Jakie? „Znam losy Edwarda Heila, starosty w Brześciu nad Bugiem. Folksdojcz, agent Gestapo, stracony przez podziemie na terenie podwarszawskim za zdradę narodu polskiego”. MF: Na jakiej podstawie ktoś opublikował coś podobnego? RH: Na żadnej. Nazwisko mu pasowało, to wszystko. Co mogłem zrobić? Postanowiłem wytoczyć proces w imieniu matki. Wszyscy pytali mnie: „Z kim ty zadzierasz?”. Po jednej stronie ja, po drugiej - komuchy i autor, towarzysz Jerzy Rawicz, twórca popularnego dzieła „Diabeł Przegrany”. Na procesie w Warszawie przedstawiam sądowe uznanie matki za wdowę, zeznają przełożeni mojego ojca, między innymi profesor Kamiński znany z akcji pod Arsenałem czy Stasiu Broniewski, a także jego podwładni. Wszyscy, którzy żyją i mogą poświadczyć o dobrym imieniu taty. MF: Czy Rawicz dysponował w ogóle jakimiś dowodami? RH: Żadnymi. Powiedział, że otrzymał tajne dokumenty ZSRR i wiąże go tajemnica partyjna. Proces się odroczył. Kolejna rozprawa, kolejne odroczenie i tak sobie jeździliśmy po salach sądowych. Ja swoje, a on swoje. Przełom następuje w roku siedemdziesiątym ósmym. Odwiedza mnie stryj, oficer Wermachtu. Nocuje u mnie, bo żona wyrzuciła go z domu. Rozwodu nie może od kobiety uzyskać, do Niemiec tak prędko nie pojedzie, więc stryj zwraca się do mnie. Mówi świetnie po polsku, noc spędzamy wylewając sobie swoje żale. Na wieść o moich perypetiach, w moim stryju wrze krew. W latach osiemdziesiątych Polska ma podpisane z NRF-em wszystkie ugody prawnicze, komuchy drżą przed prawnikami znad Odry. Przychodzi mi do głowy pewien pomysł. Zabieram stryja na salę sądową. Jego występ jest krótki. „Wysoki sądzie, nazywam się Wilhelm Heil i jestem oficerem Wermachtu, a tu się toczy proces o cześć mojego brata Edwarda, oficera Armii Krajowej”. Na raz przerywa zeznania i zwraca się do Rawicza: „Chciałby mieć pan taki proces w Niemczech?”. Na twarzy działacza partyjnego objawia się zgroza. Po trzech godzinach zapada wyrok. Przeprosiny drukuje cała polska prasa. Wygrałem, kosztem 500 złotych grzywny, którą zapłaciłem za nieprzepisowe zachowanie stryja. MF: Powiedziałabym, że to chyba jedna z najlepszych życiowych inwestycji. RH: Najbardziej opłacalnych. Mój ojciec w żadnej mierze nie zasługiwał na określenie „kolaborant”. Na początku był starostą w Brześciu nad Bugiem, potem został komendantem Chorągwi Szarych Szeregów, a tutaj w Krakowie, oprócz działalności propagandowej, zajmował się przygotowywaniem powstania. Za swoje oddanie ojczyźnie zapłacił życiem. Niedawno skończyłem pracę nad książką, która opisze jego losy. MF: Czy czytelnik powinien spodziewać się zaskoczenia jej treścią? RH: Być może. Na pewno lektura otworzy oczy wszystkim ignorantom. Mój ojciec nie oddał życia za ojczyznę, żeby być nazywanym folksdojczem.

=5=


MF: Jak doszło do wykrycia działalności pana ojca? RH: 8. maja czterdziestego trzeciego roku miało się odbyć spotkanie dowódców przy ul. Grzegórzeckiej 14 w Krakowie. Jednak gestapo zostało o tym poinformowane przez jednego z kolaborantów, zrobili nalot na mieszkanie. To był dzień imienin mojej matki. Przyjechaliśmy spotkać się z ojcem. W drukarni, przy świeżo wydanym gońcu. Wszystkich zawożą na komendę gestapo. Nie są bici, karę śmierci mają od ręki. 26. maja ma miejsce nieudana próba odbicia ojca. Chłopaki, którzy mieli się tym zająć, nie spisali się zbytnio. Upalny koniec maja, a oni w grubych płaszczach, jak gdyby nigdy nic, popijają piwko na końcu Topolowej. Przypatruje im się dwóch rajsdojczów. Spróbuj tylko ukryć broń takich rozmiarów pod płaszczem… MF: Faktycznie, dyskretne to to nie jest… RH: I tak to się skończyło. Ojca rozstrzelano 27. maja przy ulicy Botanicznej. Książka upamiętnia jego losy, te z czasów okupacji i przedwojenne. Tylko tytuł jest mój, reszta to wspomnienia wszystkich, którzy go znali. Chciałem, żeby pozostała dziełem jak najbardziej obiektywnym. MF: Na pewno jej lektura będzie niezwykle ciekawa. Zatem ukaże się już w marcu? RH: Owszem, i mam nadzieję, że ty także ją przeczytasz! MF: Oczywiście! Po naszej rozmowie uczynię to z wielką przyjemnością. Myślę, że czytelnicy wywiadu również. Bardzo dziękuję Panu za rozmowę! RH: Dziękuję również!

źródło: rodzinaravensbruck.pl Wspomniana, historyczna książka z nietypową zawartością

=6=


Z perspektywy zawodniczki Julia Twardosz: Jakie to uczucie wystąpić na takim turnieju? Paulina Twardowicz: Nigdy nie mam problemu z graniem przed szerszą publicznością. Podczas meczu nie czuję stresu, a głosy trybun i kibice sprawiają radość i motywują do walki. Wspieranie chłopaków z tej drugiej perspektywy jest świetnym uczuciem. Super się to oglądało. Występuje dużo pozytywnych emocji, adrenalina. Jest to niesamowite doświadczenie, gdy robisz to, co lubisz i możesz to pokazać, jednocześnie reprezentując szkołę. JT: Jak długo trwały przygotowania do tego wydarzenia? PT: Przygotowania nie trwały długo. Mieliśmy 2 treningi z chłopakami, ale turniej licealiady pozwolił mi i dziewczynom zgrać się, zobaczyć i ocenić swoje możliwości, poznać się tak, aby wystąpić na „Zimnej Wojnie” w jak najlepszym stylu. JT: Czy czułaś presję ze względu na tak duże znaczenie tego wydarzenia? PT: Osobiście u mnie nie było presji. Dużo osób mówiło mi, że będę się stresować, zobaczę, co to znaczy występ przed dużą publicznością. Ja jednak nie pozwoliłam, żeby stres nade mną zawładnął. Dużą zaletą okazało się także moje doświadczenie i przyzwyczajenie do takich imprez. Na boisku cała moja uwaga zwrócona jest w stronę meczu i tego, aby jak najlepiej pokazać swoje umiejętności. JT: Czy turniej był na wysokim poziomie? PT: Oczywiście, że tak. Wszystko było świetnie zorganizowane, doping był fantastyczny. A jeśli chodzi o aspekty sportowe, nie byłam zdziwiona widząc wysoki poziom. Wcześniej już mogłam to dostrzec na treningach, na turnieju wszystko się tylko potwierdziło.

Fot: Jan Migduła

=7=


JT: Jakie zdarzenie najbardziej zapamiętasz? PT: Najbardziej zapamiętam moment, kiedy przebrałam swoją czerwoną koszulkę meczową na niebieską, poszłam na trybuny, wzięłam do ręki flagę i zaczęłam śpiewać wszystkie przyśpiewki. Czułam się wtedy, jak prawdziwa nowodworczanka, która wspiera swoje koleżanki i kolegów. JT: Czy na boisku była widoczna ambicja i zaangażowanie ze strony kolegów? PT: Jasne. Wszyscy dali 100% swoich możliwości. Dziewczyny walczyły o każdy punkt, mimo znaczącej przewagi. Poczułam to „na własnych kościach”. Już rozgrzewka była męcząca. Po turnieju czułam efekty i skutki tego meczu oraz zaangażowania drużyny. JT: Co powiesz o kibicach? Było słychać ich doping? PT: W wyniku tego, że przeciwnicy mieli połączenie z głównym głośnikiem, nasz doping sam się nie słyszał. Z tego powodu krzyczeli głośniej i na boisku to ich dźwięk i hałas, który robili, górował nad V. Co do ogólnego wrażenia – kibice dali z siebie tyle, ile byli w stanie. Fantastyczne było uczucie, gdy słyszało się różne przyśpiewki. Dawali nam też dużo wsparcia. Czuliśmy się przez to jak jedna, wielka rodzina nowodworska. JT: Która przyśpiewka najbardziej ci się podobała? PT: „Idźcie do domu, my nie powiemy nikomu”! JT: Co uważasz o naszym zespole cheerleaderek i cheerleaderów? PT: Są wspaniali! Lepszego występu nigdy nie widziałam. Po turnieju chwaliłam się wszystkim, jaki mamy zespół. Urozmaicili ten turniej. Brawa dla nich! JT: Z czym wiąże się twoja pozycja na boisku? PT: Moja pozycja na boisku to libero. Wiąże się to z odpowiedzialnością za każdą piłkę, która jest serwowana przez przeciwną drużynę oraz asekurowana przez naszą. Czy jest to trudna pozycja? I tak, i nie. Łatwość jest taka, że nie trzeba serwować, atakować. Trudność natomiast to odbieranie piłek, często niewygodnych. Trzeba tu także wkalkulować duży ruch na boisku. Każda pozycja ma swoje plusy i minusy. Ja ze swojej jestem zadowolona. JT: Czego takie wydarzenie może nauczyć? PT: Na pewno zbiera się doświadczenie na kolejne lata. Także kształtuje się sportowy charakter i zbliża ze szkołą. JT: Ostatnie zdanie, które chcesz przekazać czytelnikom? PT: Bądźcie prawdziwymi nowodworczykami i wierzcie w naszych!

=8=


Wiosna Słowo „wiosna” wywodzi się od prasłowiańskiego słowa „vesna”. Niektóre gwary zachowały nieco zmienioną starszą formę i używają nadal „wiesna”. Pochodzenie słowa „wiosna” ma prawdopodobnie związek z „-was”, czyli „świecić” lub z cząstką „wes”, charakterystyczną dla przymiotnika „wesoły”. Pierwsze skojarzenia z wiosną to najczęściej: kwiaty, bazie, motyle, budząca się do życia przyroda. Jest to często bardzo wyczekiwana pora roku, jak śpiewał Marek Grechuta, „wiosna, wiosna, wiosna ach to ty!”. Szekspir pisał z kolei, że „zimy naszej zmienia się niełaska” i panuje optymistyczny nastrój – nastrój wiosenny. Współcześnie chodzi o to, że kończy się okres „najkrótszych, sennych dni zimowych, ujętych z obu stron, od poranku i od wieczora, w futrzane krawędzie zmierzchów”, a świat zostaje wypełniony ciepłym, złocistym blaskiem słońca. Jednak w czasach odległych o całe stulecia znaczyło to znacznie więcej. Wraz z pojawieniem się wiosny ludzie pozostawieni na niełasce nieprzewidywalnych sił rządzących światem przyrody, mogli nieco odetchnąć. Głód nie zaglądał już im w oczy. Przeżyli kolejną zimę. Świat przyrody budził się do życia i dobre duchy przyrody doglądały roślin na polu. To, oczywiście, ujmując wszystko w dużym uproszczeniu. Jednak łatwo pojąć oczywistość skojarzeń wiosna – życie, zima – śmierć. Nic więc dziwnego, że z wiosną łączyły się różne wierzenia, które odnaleźć można w wielu kulturach. W Mezopotamii na wiosnę obchodzono święto zwane Akitu. Wypadało ono w miesiącu nissan – współcześnie jest to marzec/kwiecień. Akitu rozpoczynało nowy rok. Jego początek sięga odległych czasów Sumerów. Było wtedy świętem rolników, obchodzonym dwa razy do roku. Gdy do Mezopotamii zawitał kult Marduka, a w Asyrii Aszura, święto urosło do rangi uroczystości narodowej, obchodzonej z udziałem króla oraz elity kapłańskiej i dworskiej. Przy tej okazji warto przybliżyć sylwetki Marduka i Aszura. Marduk był bogiem Babilonu, najważniejszym spośród bóstw Mezopotamii. Innych bogów uważano za jego sługi lub, co ciekawe, inne aspekty jego osobowości. Często przedstawiano go w towarzystwie smoka lub węża. Patronował magii, mądrości, wodzie i sądownictwu. Aszura natomiast przedstawiano jako brodacza z łukiem, jego atrybutami były skrzydlata tarcza i tiara z rogami. Według mitologii asyryjskiej był stwórcą świata, bogiem wojny i słońca. Jego główna świątynia zwana była Domem wszechświata (E-kur). Święto Akitu trwać mogło nawet do dwunastu dni. Wtedy odprawiano rytuały, odmawiano modlitwy, przelewano krew kolejnych ofiar, odbywały się procesje z królem i posągami bóstw, recytowano epos „Enuma elisz”, wróżono – usiłowano odgadnąć los kraju w rozpoczętym roku. Początkowo, gdy było to święto rolników, rytuały religijne miały zapewnić obfite plony w następnym roku. Potem, w miastach, kładło się nacisk na wróżenie, które odbywało się w dwunastym dniu. W pozostałe jedenaście dni miały miejsce inscenizacje religijne nawiązujące do cyklicznych zmian pór roku. A jak wróżono? Najstarszą metodą było wróżenie z wątroby, popularne zaś „czytanie” ze snów, a astrologia – wróżenie z ruchu ciał niebieskich, rozwinęła się dopiero później. W przypadku spraw publicznych stosowano hepatoskopię (wróżenie z wnętrzności zwierząt) i astrologię. Władca musiał wziąć udział w Akitu. Znany jest przypadek, kiedy król nie mogąc pojawić się osobiście, wysłał na święto swoją szatę. W 689 roku p.n.e. wywieziono posąg Marduka do Asyrii jako łup wojenny. Z tego powodu zawieszono obchody Akitu aż na dwadzieścia lat. Po tym czasie posąg został zwrócony. Jedno z imion noszonych przez Babilończyków to: Akītum-rešat, co oznacza „święto Akitu jest wesołe”.

=9=


Z kolei starożytni Grecy na wiosnę obchodzili Adonie. Było to święto związane z mitem o Adonisie. Po dziesięciu księżycowych miesiącach kora z pachnącego drzewa mirtowego, wzdęła się i pękła. Z pnia zrodziło się niemowlę, które Afrodyta nazwała Adonisem. Bogini miłości w sekrecie powierzyła go Persefonie. Gdy Adonis wyrósł na pięknego młodzieńca, Afrodyta zechciała go odzyskać, jednak Persefona również była zakochana w swoim wychowanku. Gdy zazdrosny Ares dowiedział się o sporze pomiędzy boginiami, zesłał na cudnego Adonisa ogromnego odyńca, który rozszarpał go na strzępy. Z ziemi zroszonej krwią Adonisa wyrosły żółte miłki. Zrozpaczona Afrodyta poprosiła Zeusa o wskrzeszenie ukochanego. Nie podobało się to jednak Persefonie, ponieważ Adonis, należąc do królestwa umarłych, należał do niej. Gromowładny Zeus postanowił jednak, by Adonis spędzał z Afrodytą jedną trzecią roku, z Persefoną drugą jedną trzecią, a trzecią część mógł wybrać, z którą z bogiń chce spędzić. A Adonis zawsze wybierał piękną Afrodytę. Na cześć zmartwychwstania Adonisa Grecy obchodzili właśnie Adonie. To starożytne święto trwało 8 dni i odprawiane było wyłącznie przez kobiety. Początkowo Adonie miały charakter żałobny, ale potem stały się wielką uroczystością, podczas której inscenizowano zaślubiny Afrodyty z Adonisem. Podczas trwania święta zakładano tak zwane „Ogrody Adonisa”. Były to skrzynie lub wazy z cienką warstwą ziemi, w których sadzono rośliny. Z powodu braku możliwości dobrego rozwinięcia systemu korzeniowego i częstego podlewania ciepłą wodą, rośliny szybko rosły i szybko obumierały. Symbolizowało to Adonisa. Ostatniego dnia obchodów święta Ogrody Adonisa były wrzucane do rzeki bądź morza. Celtowie dzielili rok tylko na dwie pory: ciemną i jasną. Obie rozpoczynały święta ognia. Wiosennym świętem było Beltane. Na ten czas ogień stawał się symbolem letniego słońca. W Beltane nastawały gęste, niezmącone ciemności, do czasu, gdy na nowo zapalano ogień. A wtedy miał on moc oczyszczania ze wszelkiego zła. Druidzi wzniecali płomienie z dziewięciu rodzajów drzew. Dębowe drewno stanowiło symboliczną ofiarę z boga dębu, patrona nadchodzącego roku. Ogniska rozpalane były w celu sprowadzenia światła słonecznego na ziemię. Gdy ogniste języki tańczyły żarłocznie, z mocą pożerając drewno, światło zwyciężało nad mrokiem na najbliższą połowę roku… Beltane było porą, gdy Celtowie wypuszczali swoje stada na letnie pastwiska i przeprowadzali zwierzęta pomiędzy ogniskami, by święty ogień je pobłogosławił i chronił przed chorobami. W tym samym celu obchodzono pola z rozpalonymi pochodniami w rękach. Skakano przez ogień i tańczono wokół majowego słupa. Majowy słup to pozbawiony gałęzi pień najczęściej brzozy lub jesionu, zwieńczony kwiecistą koroną i udekorowany wstążkami. Symbolizował środek świata oraz był reprezentacją bardzo starego znaku Drzewa Życia. Młode kobiety przez całą noc zbierały kwiaty i plotły z nich wianki. Rankiem wracano do domów, niosąc gałęzie głogu. Spośród młodych niezamężnych kobiet wybierano Majową Królową, a ona dobierała sobie „małżonka”, zwanego Zielonym Człowiekiem. Parę obwożono przez wieś w powozie usłanym kwiatami. Majowa Królowa i Zielony Człowiek symbolizowali boską parę, święty związek ziemi i słońca. Podczas Beltane pleciono girlandy z kwiatów, które potem rzucano do wody, by błogosławić rzeczne duszki. Natomiast przez pętlę uwitą z jarzębinowego drzewa można było ujrzeć o świcie elfy.

=10=


Początek wiosny był ważny także do starożytnych Rzymian, którzy 16-17 marca starożytni obchodzili święto Argei. Było ono niejasne dla samych Rzymian. Rytuały Argei były tajemnicze i niezrozumiałe. Procesja złożona z kapłanów, westalek i wyższych urzędników pokonywała trasę z dwudziestoma siedmioma postojami. Za każdym razem, gdy się zatrzymywali, odbierali manekiny, wykonane ze słomy i trzciny. Na koniec procesja udawała się na najstarszy most w Rzymie – Pons Sublicius. Stamtąd wrzucano w chłodną otchłań Tybru wszystkie kukły. Chociaż Rzymianie nie znali kontekstu święta, obchody Argei trwały do zmierzchu Cesarstwa Rzymskiego. Innym interesującym, aczkolwiek okrutnym świętem Rzymian były Cerealia, obchodzone w dniach 12-19 kwietnia. Przywiązywano wtedy do ogonów lisów małe płonące pochodnie, a liski wypuszczano na arenę Circus Maximus. Powód tego rytuału również nie był znany Rzymianom. Z kolei Wikingowie w dniach 20-21 marca obchodzili Ostara; święto bogini odrodzenia wiosennego (Ostary). Można tu odnaleźć liczne analogie do Wielkanocy. Symbolem tego święta były pomalowane jajka, ofiarowywane sobie z życzeniami pomyślności. Zwierzętami patronującymi świętu Ostary były króliki. Wiosna jest porą roku, która niesie ze sobą chyba najwięcej optymizmu. W końcu, kto nie lubi widoku pierwszych, białych przebiśniegów czy krokusów? Albo nieco późniejszej duszącej słodyczy zapachu bzu? Weronika Krzyżak

Fot: Maja Langer

=11=


K - jak Kobieta W zaborze austriackim, do którego należała Galicja, dla kobiet od lat obowiązywała niepisana zasada trzech K – Kinder, Küche i Kirche. W wolnym tłumaczeniu oznacza ona, że do obowiązków kobiety należało zajmowanie się dziećmi, opiekowanie domem (w szczególności gotowanie), a także przekazywanie potomstwu odpowiednich zasad moralnych. Oczywiście pozornie nie ma w tym nic złego, ale jeśli doda się, że poza powyższymi zajęciami kobiety nie mogły wykonywać żadnych innych, a także, że były traktowane jako, co tu dużo mówić – margines społeczny, to powyższe trzy K nabierają innego znaczenia. Nie dla wszystkich oczywistym jest, że w tamtych czasach zdobycie wykształcenia przez kobietę było uznawane za nie lada wyczyn i że wszystkie decyzje w rodzinie były podejmowane w większości przez mężczyzn. Jestem dumna z tego, że w tak niesprawiedliwym dla kobiet czasie znalazły się w Krakowie panie, które ramię w ramię stanęły do walki o swoje racje. To między innymi dzięki nim - działaczkom, redaktorkom, lekarkom, w 1918 roku Polkom przyznano prawa wyborcze. Poniżej opisałam tylko niektóre z nich, ale wszystkie ówczesne emancypantki i sufrażystki zasługują na nasz dozgonny szacunek.

Maria Dulębianka – ta, która była spiritus movens

źródło: wikipedia.org

Zanim kandydowanie do Sejmu było w ogóle możliwe, to cóż, Maria Dulębianka do niego kandydowała. Stało się to 1908 roku w wyniku znalezienia przez Komitet Równouprawnienia Kobiet luki prawnej. Oczywiście jej nazwisko szybko zniknęło z listy wyborczej, a sama akcja miała raczej wyraz prowokacyjny, ale pomimo tego zagłosowano na nią aż 511 razy. Był to ogromny przełom w walce o równouprawnienie. W tamtym roku założyła też swoją organizację - Związek Uprawnienia Kobiet we Lwowie, a później Komitet Obywatelskiej Pracy Kobiet. Namawiała kobiety do czynnego włączania się w walkę o niepodległość. Dla przykładu jako jedna z pierwszych ochotniczek dołączyła do Żeńskiego Oddziału Związku Strzeleckiego. Organizowała też kobiecą służbę kurierską i kuchnię dla biednych. W 1918 roku została przewodniczącą Ligi Kobiet, przemawiała także w imieniu kobiet na audiencji u Józefa Piłsudskiego.

=12=


Kazimiera Bujwidowa – ta, która nie bała się mówić co myśli

Władysława Habitówna – ta, która miała wylądować w Sejmie (tym razem legalnie) Jeszcze przed I Wojną Światową była czynną członkinią Towarzystwa Szkoły Ludowej i Związku Niewiast Katolickich. W 1905 roku zorganizowała Stowarzyszenie Urzędniczek Pocztowych Galicyjskich. W tamtych czasach pracować w urzędach mogły tylko kobiety niezamężne, co wiązało się później z ich samotnym życiem. Było im także trudno znaleźć jakiekolwiek lokum. Stowarzyszenie miało na celu niesienie pomocy tymże kobietom, a także wywarcie realnego wpływu na władzę, tak, aby absurdalne prawo zostało zniesione. W trakcie wojny natomiast, Habitówna zaangażowała się w działania Ligi Kobiet, Obrony Narodowej i Kresów Zachodnich. Po odzyskaniu niepodległości brała czynny udział w życiu społecznym, przemawiała w trakcie wieców, a także budowała świadomość narodową wśród Górnoślązaczek, które tłumnie przybywały do Krakowa. W czasie pierwszych wyborów do Sejmu w 1919 roku związek stowarzyszeń kobiecych uchwalił nawet jej kandydaturę do Sejmu, ale w wyniku zakulisowych intryg władz przepadła ona w wyborach.

=13=

źródło: wikipedia.org

Była wybitną galicyjską działaczką oświatową. Razem z mężem przyjaźniła się z wieloma sławnymi osobistościami swoich czasów - Adamem Asnykiem, Michałem Bałuckim, a nawet Marią Skłodowską-Curie. Wraz ze swoim przyjazdem do Krakowa rozpoczęła swoją intensywną działalność. Związała się z ruchem kobiet, dołączyła do Koła Pań TSL i Czytelni Kobiet. Aż do 1917 roku uczestniczyła w Zjazdach Kobiet Polskich. Była współorganizatorką pierwszego z nich, który odbył się w 1905 roku w Krakowie. Zajmowała się również publicystyką; przez kilka lat prowadziła rubrykę „Przeglądu ruchu kobiecego”, była współredaktorką „Głosu kobiet w kwestyi kobieciej”, który zawierał artykuły najwybitniejszych działaczek ruchu kobiecego. Wielu definiuje poglądy Bujwidowej jako radykalne i idealistyczne, a ją samą jako osobę, która nigdy nie bała się mówić co myśli. I bardzo dobrze - to w końcu ona, jako jedna z pierwszych Polek, łamała prasowe konwenanse i doprowadzała do rozszerzenia zakresu wolności słowa. Blisko trzymała się z wyżej opisaną Marią Dulębianką.


źródło: wikipedia.org

źródło: wikipedia.org

Zofia Daszyńska – Golińska – ta, której słuchał Piłsudski Choć Kraków nie należał do jej ulubionych miast, nie można odmówić jej zasług dla tego miejsca. Była krakowską aktywistką w pełnym tego słowa znaczeniu. Zorganizowała Szkołę Nauk Politycznych i Społecznych (w której wykładał sam Piłsudski), angażowała się w pracę Czytelni dla Kobiet, a także prowadziła liczne odczyty i wykłady. W 1914 roku współtworzyła Ligę Kobiet Galicji i Śląska, która była organizacją niepodległościową, ale zajmowała się również opieką nad rannymi żołnierzami, sierotami i wdowami. W latach 1917-1919 Daszyńska – Golińska zajmowała stanowisko redaktora kobiecego pisma „Na Posterunku”, który na swoich łamach poruszał nie tylko kwestie społeczne, ale także ekonomiczne i prawne. W swojej biografii określa go nawet jako swojego rodzaju „organ polityczny kobiet”, organ, który miał wywierać istotny wpływ na działania Piłsudskiego. Tygodnik poruszał również kwestie równouprawnienia oraz roli, jaką kobiety miały odgrywać w nowej Polsce. Istotne jest także to, iż publicznie starała się zwalczać alkoholizm, budowała towarzystwa abstynenckie i zwiększała świadomość społeczeństwa.

Helena Donhaiser – Sikorska – ta, która została pierwszą lekarką Była pierwszą krakowską lekarką, a promował ją sam Henryk Jordan. To, że udało jej się zdobyć tak wysokie wykształcenie było ogromnym osiągnięciem - zwłaszcza, że pochodziła z rodziny, która niespecjalnie wspierała jej starania. Pewnie między innymi dlatego w trakcie studiów zaczęła działać w Biurze Informacyjnym Słuchaczek Uniwersytetu Jagiellońskiego. Organizacja miała pomagać wszystkim kobietom, które chciały studiować, a z różnych powodów nie mogły lub miały to utrudnione. Przez rok była nawet jej przewodniczącą. Zaangażowała się również w misję Samarytanina Polskiego i w działalność Czerwonego Krzyża, gdzie jako lekarka prowadziła nauczania o higienie i profilaktyce, która miała zapobiegać licznym w tamtym okresie chorobom. Podczas I Wojny Światowej sprawowała opiekę nad legionistami. Weronika Krzyżak

=14=


„Do Cezara” Rozkwitło me serce gdy cię ujrzałam, Cezarze Choć zwykle zimna i rozważna dla bezpieczeństwa mego państwa Przy tobie miękłam i byłam niczym kwiat bezbronny Nawet gdy los mi cię odebrał Gdy z nowym zdobywcą życie związałam Gdy upadałam na zimną posadzkę umierając śmiercią godną królowej imperiów Widziałam twe oczy pełne blasku potęgi i miłości I ostatni oddech biorąc, czułam, że w twoje upadam objęcia, Cezarze

Adrianna Serczyk

=15=


„Wiosna" Już słoneczko wyżej świeci, Cieszy się młodzież i dzieci. Przyleciały do nas bociany, Drzewa już puszczają pąki, I do życia budzą się biedronki. Dzień jest coraz dłuższy. Zazielenią się nam łąki, Trele będą śpiewać skowronki. Będziemy się lżej ubierać, W słońcu dobrze wygrzewać. Trzeba szykować w ogródku rabaty, I uzupełniać w nowe kwiaty. Taka kolej jest natury, Szykuje się młodzież do matury. Gdy zakwitną nam kasztany, Będziemy już lżej ubrani. A jak spadnie deszcz na wiosnę, Będzie całkiem wesoło i radośnie. Wiosna już na dobre zagościła, Wszystko dookoła ładnie zazieleniła. Wszędzie kwiaty kolorowe a ogrody Są bardzo piękne i wesołe. Witaj nam wiosno, tak bardzo się Cieszymy, że znów do nas Zawitałaś w pełnej krasie! p. Ryszard Janeczka

=16=


Promocja dla Nowodworczykรณw!

Pl. gen. W. Sikorskiego 2/2, 31-115 Krakรณw

-5% na kurs kat. B -10% na inne kursy


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.