
12 minute read
Wywiad z DARIĄ ANDREWS – Katarzyna Brus-Sawczuk

daria andrews
Advertisement
DARIA ANDREWS – malarka, artystka wizualna mieszkająca w Tasmanii. Osoba kolorowa, przyciągająca ekspresją. Magnetyczna. Z zawodu ekonomistka. Przez wiele lat zajmowała się marketingiem na Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie. Na antypodach oddała się całkowicie malarstwu. Tworzy figuratywny i sugestywny przekaz postaci złapanych w tajemniczych, emocjonalnych momentach, często nagich, fragmentarycznych, zdeformowanych, otoczonych przez wyimaginowane zwierzęta i symbole. Artystka zaprasza do swojego intymnego miejsca, proponuje zabawę z przechodzeniem do innego, iluzorycznego świata, odkrywanie ukrytych tajemnic i pragnień. Buduje szczególną relację z odbiorcami, zapraszając ich do świata magii.
blackSwan

rozmawia: katarzyna brus-sawczuk


Kiedy napisałam do Darii, byłam przekonana, że nasza rozmowa odbędzie się w języku angielskim, na ekranie komputerów, które dzieli tysiące mil. Ku mojemu zdziwieniu Daria odpowiedziała poprawną polszczyzną, oświadczając, że właśnie jest z wizytą w Warszawie. Tego samego popołudnia spotkałyśmy się, aby porozmawiać. Przede mną usiadł kolorowy ptak.
Kim jest Daria Andrews?
(Cisza) Kobietą – świadomą siebie na tym etapie życia, swojej kobiecości, siły. Najpierw kobietą, a potem artystką.
Ale przecież to związek idealny…
Tak, jest to związek. W moim przypadku to, jaką jestem artystką i co tworzę, jest zdefiniowane przez to, kim jestem i kim się czuję. Także to rzeczywiście wiąże się nierozerwalnie. To, co przedstawiam, jest istotą kobiecości, prawdą o kobietach.
Kobieta jest mocno obecna w Twoim przekazie. Czy sztuka jest konfesyjna?
Konfesyjna? Zadajesz mocne pytania. Trudno mi powiedzieć, na ile sztuka jest spowiedzią. Swoistego rodzaju spowiedzią. Sztuka na pewno jest intymna, więc pod tym względem ma elementy konfesyjności. Jednak bardziej powiedziałabym, że sztuka to jest opowieść, a nie spowiedź. Przedłużenie mojego życia i moich doświadczeń, a nie opowiedzenie jedynie wprost o tych doświadczeniach. Sztuka wychodzi z wnętrza człowieka, więc w tym sensie pojawia się jej in-
tymność. Ale sztuka to też czasami zabawa. W zależności od stanu ducha czy emocji, które się nagromadzą, może przybierać różne formy. Za każdym razem ta opowieść może być o czymś innym.
Wpuszczasz widza w swój świat w sposób wyrachowany czy dajesz pole interpretacji?
Na ile w wyrachowany sposób prowadzę widza? Z jednej strony staram się trochę bawić z odbiorcą, czyli stosuję pewne sztuczki, przekomarzam się. Zostawiam poszlaki, symbole, które mają dla mnie znaczenie. Z drugiej zaś staram się zostawiać pole do prze-
myślenia, do własnych interpretacji. Okazuje się wielokrotnie, że znaki nabierają nowych znaczeń, czasem zaskakujących, ponieważ te, które są dla mnie zrozumiałe w pewien czytelny, indywidualny sposób, odbiorca widzi swoimi oczami zupełnie inaczej. Widz je czyta, ale interpretuje czasem zupełnie inaczej niż było to w moim umyśle czy zamierzeniu. Cieszy mnie to. Mam wrażenie, że moja opowieść biegnie, zaczyna żyć własnym życiem. Jestem szczęśliwa, jeśli porusza, jeśli odbiorcy nie pozostają obojętni. Obraz żyje tak długo, jak długo patrzą na niego świadome oczy.
Zapraszasz widza w podróż… Dario, skąd u Ciebie te symbole?
Myślę, że symbole wynikają z kultury, obyczajów. Wyrastamy w otoczeniu rzeczy, przedmiotów, znaczeń. Nasiąkamy nimi w trakcie naszego życia. Niektóre z symboli są bardzo mocno utrwalone w naszej kulturze, inne trzeba umieć zauważyć, wydobyć. Chociażby jabłko – kojarzy się z utraconym rajem…
Komuś innemu może kojarzyć się z grzechem…
Właśnie tak. Obie interpretacje są prawdziwe. Obie są zakorzenione
w kulturze. Ja lubię trochę z symbolami polemizować. Symbolika pojawia się u mnie spontanicznie, odbiorcy moich obrazów mogą dopisywać jej znaczenia. Często wielokrotnie sięgam do tego samego symbolu, ale już w innym obrazie. Jest to swoistego rodzaju dyskusja pomiędzy kolejnymi obrazami-opowieściami. Te symbole wplecione w kolejne obrazy rozmawiają ze sobą.
Wobec tego – czy sztuka ma ciągłość?
Jeśli historia ma ciągłość, to sztuka też ją ma. To, co robię, ma ciągłość. Chociaż czasem pojawiają się spontanicznie nowe rzeczy, które nie są w sposób bezpośredni elementami układanki. Jest jakaś emocja i wtedy powstaje miejsce na inne obrazy, czasem nawet jakby oderwane, ale w większości przypadków myślę, że moja opowieść jest komplementarna, jest pewnego rodzaju całością i ciągłością. W głowie pojawia się myśl, żeby jeszcze coś dopowiedzieć, „domalować”. Więc zamiast przerabiać kolejny raz obraz, tworzę następny, w którym dopowiadam historię lub uzupełniam o nowe elementy – maluję to wszystko, czego zabrakło mi w poprzednim.

Zwierzęta w Twoich obrazach pomagają przejść do krainy baśni? Na drugą stronę lustra?
Zwierzęta to nasze drugie ja. Ale w swoich opowieściach traktuję je również jako symbole. Zwierzęta, które pojawiały się w moim życiu, znaczyły coś więcej, zawsze. To były bardzo bezpośrednie, bardzo różne, ważne historie. Związki, można powiedzieć. Pojawianie się ich w moim życiu traktowałam w sposób symboliczny, i takie mają znaczenia przeniesione na płótna. W nich mogą być nasze cechy,
Lustro nie pokazuje rzeczy takich, jakimi są, lecz takie, jakimi my je widzimy. To czynią moje obrazy. Opowiadają historie. Wszystkie z nich są prawdziwe. Żadna z nich nie jest prawdziwa

czasem jest jakaś analogia. Ptak może być symbolem wolności, niezależności, swobody, ale to równocześnie zwierzę, z którym mam bardzo osobistą relację. Pytasz, czy pomagają przechodzić do krainy baśni… Powiedziałabym raczej, że używam ich, aby poruszyć wyobraźnię.
Dla mnie, jako odbiorcy, jest w nich baśniowość.
Pewnie tak, chociażby przez to, iż jest to język, który nie mówi wprost. Odwołuje się do wyobraźni poprzez symbolikę. Jako dziecko uwielbiałam historie, namiętnie czytałam baśnie i bajki. Mówiłyśmy już o ciągłości. Dlatego zwierzęca symbolika musiała się pojawić. 108
Dario, kim jest Słony?
Był bardzo brzydkim kaczątkiem. Swan, Swany, Słony – to porzucone pisklę czarnego łabędzia, znalezione któregoś dnia zupełnie samotne, prawie nieżywe. Nie było wyjścia, został przyjęty do naszej rodziny. Szczęśliwie uratowany wychowywał się z ludźmi i psami, mam wrażenie, że uważał, że jest psem lub człowiekiem. Rósł i przemienił się z kaczątka w pięknego, lecz ogromnego, ptaka. Kochał nas, był do nas przywiązany. Ja darzyłam go szczególnym uczuciem. Ale to dzikie zwierzę, objęte ochroną w Australii, więc rozumiałam, że Słony któregoś dnia będzie musiał wrócić do swojego dzikiego miejsca. Był w naszej rodzinie sześć miesięcy. Mój mąż nauczył go latać. To było niesamowite: kiedy biegał po łąkach, machając ramionami, Słony biegł za nim, nauczył się machać skrzydłami. Tylko jeden z nich poleciał. Ale wrócił. Wracał. Mieliśmy świadomość, że musimy dać mu wolność (obecnie Słony ma swój dom w jednym z tasmańskich rezerwatów przyrody – przyp. red.).
Kiedy obejrzałam pokazywany w australijskiej telewizji film o niezwykłej historii czarnego łabędzia, pomyślałam sobie, że wrażliwych ludzi spotykają niesamowite historie.
https://www.youtube.com/watch?v=L2dOlX0-7kg
To było w jakimś sensie mistyczne. Po jego odejściu poczułam pustkę.


Lubię polemizować z symbolami
Nadal za nim tęsknię. Chociaż jest cały czas obecny w mojej malarskiej opowieści. Nie potrafiłabym o nim zapomnieć. Był częścią naszej rodziny. W chwili, kiedy ostatecznie pogodziłam się z jego nieobecnością, pojawiło się miejsce dla Lucyny. Jest to piękna czarna chińska gęś. Uwielbia szybę piekarnika. Dzięki niej ma drugą Lucynę i swoje lustro.
Dario, powrócę do malarstwa. Okaleczasz swoje postaci. Odzierasz je z szat. Jakie ma znaczenie dla Ciebie ten środek wyrazu artystycznego?
Nie postrzegam tego w ten sposób. Nie traktuję odarcia z szat i pokazania nagości w sposób prowokacyjno-seksualny. W większości przypadków… (Śmiech) Nagość jest swobodą. Jest wyrazem komfortu, szczerości. Nie uważam też, że okaleczam postaci. Rzeczywiście, zdarza mi się pokazać je pofragmentowane, co dla mnie jest wyrazem procesu, przez który przechodzimy. Nie zawsze jesteśmy w pełni sobą. Nie zawsze zdajemy sobie sprawę z tego, kim jesteśmy na danym etapie naszego życia. Stworzeni z różnych elementów, które trzeba na koniec poskładać. Nie zawsze one są spójne i nie zawsze kompletne. To w jakimś sensie „rozczłonkowanie” jest procesem dochodzenia do siebie. Czasem może to być także rozpad jakiegoś etapu życia, aby poskładać się na nowo. Od pewnego czasu moje kobiety, moje postaci są spójne. Kompletne.
Czy to oznacza, że osiągnęłaś taki status quo w swoim życiu?
Nie zastanawiałam się, na ile ich spójność jest skorelowana z moim poczuciem spójności w życiu. W jakiś sposób tak. Ale nie zarzekam się, że tak zostanie na czas nieokreślony. Przemianom podlegamy cały czas. Różne sytuacje powodują, że się rozpadamy, a potem znów składamy na nowo. Niewątpliwie jednak w moim życiu na przestrzeni ostatnich lat nastąpiło sporo dobrych zmian.
Dario, no właśnie. Przez ponad szesnaście lat pracowałaś w marketingu na uczelni ekonomicznej – masz wykształcenie ekonomiczne. Bądź co bądź, jest to dziedzina odległa od malowania obrazów. Czy Ty to godzisz, czy odłożyłaś ekonomię na zupełnie inny etap życia, jeśli mówimy o procesach, które nas dotyczą?
Przyszedł taki moment, kiedy musiałam rozpaść się, aby poskładać na nowo. Zacząć robić coś innego. Życie marketerki zmęczyło mnie. Ja żyłam sztuką już wcześniej. Pierwsze rysunki i obrazy malowałam w wieku dziecięcym, potem nastoletnim. Kariera administracyjna oddaliła mnie od sztuki. Chciałam wrócić. Życie biznesowe to był mój własny, świadomy wybór, jednak w którymś momencie poczułam się zmęczona. Niespełniona. Muszę powiedzieć, że odkąd zrezygnowałam z pracy, nie byłam w stanie przez trzy lata siąść do komputera. Do wszystkich marketingowych, ekonomicznych działań, do swoich prywatnych potrzeb zaczęłam używać jedynie telefonu, miałam wstręt do komputera. Mam poczucie, że jak sięgam wstecz do biznesowego okresu, to mówię o nim jak o innym, przeszłym życiu. To był odrębny byt. Potrzebowałam się odciąć. Tym bardziej że przypłaciłam go swoim zdrowiem. Na ten moment nie chcę wracać ani łączyć tego etapu z obecnym. Mam nowe życie.
Co wyzwala w Tobie potrzebę malowania?
Malowałam obrazy już jako dziecko. Wtedy też, jako czternastolatka, miałam pierwszą wystawę w swoim rodzinnym mieście. Uważam, że to malowanie wybrało mnie. W rodzinie było wielu artystów, zwracało się uwagę na wrażliwe pojmowanie rzeczywistości. Jednak droga artystyczna dla osób wrażliwych może być trudna. Być może dlatego odeszłam na jakiś czas w realny biznesowy świat. Jednak malarstwo mnie odnalazło

i upomniało się. To się zadziało i chyba nie miałam na to większego wpływu. Szukałam na siebie pomysłu i ten pomysł po prostu przyszedł. Najpierw malowałam trochę terapeutycznie, z potrzeby ducha, a potem samo poszło. Wyzwoliło się. Teraz nie umiałabym już przestać. Na pewno w dużej mierze potrzebę tworzenia wyzwalają emocje, nie tylko dobre. Od momentu, kiedy pozwoliłam się sztuce we mnie rozgościć, mam nieskończoną ilość pomysłów, cały czas robię notatki, szkice. Cały czas mi się w głowie coś rodzi i gotuje. To jest mój kosmos, który mi to podrzuca. Brakuje mi czasu… (Śmiech)
Czy masz swoich mistrzów?
Miałam swojego Alfonsa. Rany… jak to brzmi! (Śmiech) Alfonsa Kułakowskiego (nieżyjący, ur. w 1927 r. polski malarz współczesny, postimpresjonista, pejzażysta, który po latach tułaczki powrócił z Syberii poprzez Kazachstan jako repatriant do Polski – przyp. red.) poznałam w chwili, kiedy byłam jeszcze na rozdrożu. Malowałam akwarele, ktoś opowiedział mi jego historię. Zafascynowała mnie. Chciałam go poznać, dzięki znajomym okazało się to możliwe. Był to specyficzny człowiek, mówiono o nim, że niewielu ludzi toleruje i lubi swoją nietolerancję okazywać. Jednak miałam to szczęście, że od pierwszego wejrzenia przypadliśmy sobie do gustu i zaprzyjaźniliśmy się. Swoją wrażliwością trafił do mojego serca. W chwili, kiedy go poznałam, miał ukończone dziewięćdziesiąt dwa lata, mimo różnicy pokoleń, złapaliśmy fantastyczny kontakt, wytworzyła się między nami wręcz mistyczna relacja. Zaproponował, żebym się do niego przeprowadziła i malowała. Mój mąż, Scott, jeszcze wtedy był w Australii, ja byłam na etapie oczekiwania na wizę. Zerwałam w zasadzie już z poprzednim życiem zawodowym, ale nie umiałam znaleźć dla siebie miejsca. Przeprowadziłam się do Alfonsa i przez kilka miesięcy wracałam do sztuki, uczyłam się jej na nowo. W trakcie pobytu u niego powstały pierwsze moje obrazy olejne. On nie stał nade mną w procesie malowania, nie pokazywał, jak używać pędzla czy mieszać farby, ale potrafił uwrażliwiać na sztukę. Był mistrzem w tym, jak potrafił mówić o sztuce, co w niej widział, co w nim wyzwalała. Była niepodważalną częścią jego życia. Uczyłam się jej na nowo, a on się stał moim mentorem. Miał ogromną wiarę w sztukę, w jej moc.
Wyzwolił w Tobie „niepokój w palcach”? Konieczność poszukiwań?
Zachęcił mnie, aby znaleźć przyzwolenie na wyrażanie siebie. Autentycznej. Bez zastanawiania się, czy to się komuś będzie podobać, czy nie. Nauczył mnie szacunku do tego, co robię.
Powróćmy z gwiazd. Dario, jak Ty się znalazłaś na antypodach?
Zbieg okoliczności, choć pewnie w życiu nie ma przypadków. Byłam na spacerze z moim psem w parku, na Polu Mokotowskim. No i cóż, być może brzmi to kuriozalnie, ale to pies znalazł mojego Scotta i wybrał mi, jak się później okazało, męża z dalekiej Tasmanii. Dlaczego tego dnia Scott usiadł na ławce w parku? Dlaczego przyjechał do Polski? Był to już drugi jego pobyt w egzotycznym i odległym kraju, jakim była dla niego Polska. W Tasmanii znalazł kilkukrotnie na różnych obiektach informację „budowane przez Polaków” – zainteresował się, gdzie jest Polska na mapie świata oraz historią pozostawioną przez Polaków w jego stronach. Tak zauroczył się naszym krajem. A potem pewnego słonecznego dnia w parku wścibski i nieposłuszny pies wskoczył mu na kolana. Tak zaczęła się ta historia. I trwa. Pani Dynamit i Oaza Spokoju.
Piękna historia. Dario, mówiłyśmy o sztukach wizualnych. Chciałabym zapytać, czy we współczesnym świecie słowo jest również ważne?
Dla mnie jest ogromne ważne. Z jednej strony słowa definiują świat, z drugiej zaś my go słowami kształtujemy. Osobiście staram się być bardzo ostrożna w używaniu słów. Wychowałam się w małym mieście, tam słowa często były używane w stereotypach, często do nagan. Słowa potrafią ranić, powinno się być za nie odpowiedzialnym. Mają moc.
Gdzie chciałabyś pokazać swoje obrazy?
Jest pewna galeria na Tasmanii, którą pokochałam od pierwszego przestąpienia jej progu – Mona. Fantastyczne miejsce, doskonałe wystawy. Czuję, że to jest moje miejsce.
Słuchaj, może będzie Mona, a może kiedyś MoMa (Museum of Modern Art, Nowy Jork – przyp. red.). Miałabyś takie marzenie?
Nigdy nie byłam w MoMie, ale chciałabym. W USA nigdy nie byłam. Rozpędziłam się…
Mierzymy wysoko. Ponadto jesteś tak kolorowa, jak Nowy Jork potrafi być. Indywidualna. Jestem pewna, że pokochasz to miejsce. A ono ma duże szanse pokochać Ciebie.
(Westchnienie)
Czy Słony to Ty?
(Cisza) Powiem Ci, że grasz na moich emocjach. To bardzo osobiste pytanie. Słony, to lustro, nie wiem, czy alter ego. Słony – to, mimo wszystko, mimo udomowienia, zew natury.
No właśnie, wolny, lecz przywiązany do tych, którzy go kochają. Nauczył się latać, więc fruwa wysoko. Nic go nie zatrzyma. Darii też. [KBS]

13 stycznia w Otwartej Kolonii (Wolski Dom Kultury), przy ulicy Górczewskiej 15 w Warszawie, odbędzie się wernisaż wystawy obrazów Darii Andrews połączony z promocją kwartalnika „Post Scriptum”. Godz. 18.00. Wstęp wolny.
https://wck-wola.pl/nasze-miejsca/otwarta-kolonia/



Tu jest miejsce na twoją REKLAMĘ


FUNDACJA „POST SCRIPTUM”
Oprócz dzielenia się z czytelnikami aktualnościami w dziedzinie sztuki oraz literatury pragniemy wspierać młode talenty. W tym celu stworzyliśmy Fundację Wspierania Kultury „Post Scriptum”. Darowizny dla fundacji będą służyły szeroko pojętej promocji młodych artystów zarówno na łamach kwartalnika, jak i w formie pomocy w organizacji wystaw, warsztatów czy wydawaniu książek. Jeśli chcesz przekazać datek na działalność naszej fundacji, możesz zrobić to za pośrednictwem strony internetowej www.postscriptumfundacja. com lub wpłacić darowiznę bezpośrednio na konto fundacji: 75114020040000310281956333. Dane kontaktowe: FUNDACJA WSPIERANIA KULTURY „POST SCRIPTUM” 05-092 Łomianki ul. STANISŁAWA STASZICA 14/5, KRS 0000908539 NIP 1182225810, e-mail: biuro@ postscriptumfundacja.com