
8 minute read
Warsaw Artists – Anna Maruszeczko
Warsaw Artists
Sztuka przede wszystkim!
Advertisement
Rozmawia: Anna Maruszeczko
Art house to określenie własne czy zapożyczone?
Przemek Miłosz: Częściowo zapożyczone, ale dobrze oddające charakter tego miejsca, które mieści różne działania artystyczne i paraartystyczne.
Pisane łącznie oznacza typ filmów obejmujący produkcje niszowe i niezależne. Oddzielnie – dom sztuki. U Was jest i niezależnie, czasem niszowo, i jak w domu. Łączycie dziedziny zwyczajowo nie do połączenia.
P.M.: Zwyczajowo nie. Ale rzeczywistość pokazuje, że można spiąć sztukę fryzjerstwa, którą się zajmuje Antoni, ze sztukami plastycznymi, których kuratorem jestem ja. W przyszłości wprowadzimy jeszcze działania performatywne.
Czy to jest sztywny podział na role?
Antoni Tkaczyk: U nas wszystko się przenika. 64
P.M.: Razem prowadzimy galerię. Obaj interesujemy się sztuką. Cenię kunszt Antka, jego wyczucie formy.
W jakim sensie fryzjerstwo jest sztuką?
A.T.: W sztuce fryzjerskiej mamy do czynienia z różnorodnością formy i tworzywa, a także z dowolnością interpretacji, tak samo jak w rzeźbie czy w malarstwie. Oczywiście nie w każdym przypadku fryzjerstwo jest sztuką.
Jak powstał koncept „Warsaw Artists”? Czy to przestronne pomieszczenie w żoliborskim apartamentowcu z przeznaczeniem na lokal użytkowy tak podziałało na wyobraźnię?
A.T.: Koncept się urodził na długo przed otwarciem tej przestrzeni. To się wzięło z naszych marzeń. W pewnym momencie doszliśmy do wniosku, że mamy już i wiedzę, i tak zwane skille, i doświadczenie w tym, co robimy, i że warto zacząć pokazywać się ludziom. P.M.: Marzenie urzeczywistniało się dwa, trzy lata. Sporo czasu zajęło nam szukanie miejsca. Nie interesowało nas anonimowe centrum. Chcieliśmy, żeby to było jakieś przyjazne zacisze. Chodząc do swojej pracowni, też przy Rydygiera, w Instytucie Chemii Przemysłowej, zobaczyłem miejsce, w którym się teraz znajdujemy. Przyprowadziłem tu Antka i powiedziałem: „To musi być tutaj”. A.T. Początkowo bardzo mi się tu nie podobało. Lubię nowoczesność, ale to wnętrze wydawało mi się zbyt industrialne.
Co zdecydowało?
P.M.: Zorganizowaliśmy na próbę wystawę mojego malarstwa. Jeszcze w absolutnej surowiźnie.
Rozumiem, że była udana.
P.M.: Tak. W ciągu miesiąca zrobiliśmy remont. I wystartowaliśmy z kolejną wystawą.
Do galerii „Warsaw Artists” trzeba się wybrać, nie wchodzi się tu z ulicy.
A.T.: Tak, zależało nam na takim miejscu, przy którym trzeba się trochę wysilić, żeby je znaleźć. Chociaż sporo osób zagląda do nas też przez przypadek.
Jacy ludzie przychodzą do Was oglądać sztukę?
A.T.: Przeróżni. Oczywiście tacy, którzy się nią interesują. Przychodzi na przykład dziewczynka z pieskiem, którego oprowadza po galerii. Ma siedem, osiem lat. Jest na każdej wystawie. Taką mamy tu koneserkę sztuki. Kobieta z dzieckiem w wózku to częsty obrazek. Przychodzą wychowawczynie ze swoimi podopiecznymi z pobliskiego przedszkola. Po sztukę przyjeżdżają też ludzie, którzy szukają oryginalnego prezentu.
Nie odgradzacie się od sąsiadów, wręcz przeciwnie. Z czasem może staniecie się nawet lokalnym centrum animacji kultury.
P.M.: Mamy takie plany. I to się dzieje zupełnie spontanicznie. Nasz art house przyciąga ludzi z okolicy. Wystawa Kostyi Volkova, który uprawia sztukę świadomego kiczu, wyrafinowanej parodii, pełną odniesień do pop-artu i do kreskówek, krzykliwie kolorową, podziałała niczym magnes także na przedszkolaków, z którymi sąsiadujemy niemal przez ścianę. (śmiech) Zamierzamy nawiązać współpracę z lokalnymi organizacjami. Chcemy urządzać rozmaite eventy kulturalne dla Żoliborza. Jesteśmy w trakcie tworzenia koncepcji wydarzeń kulturalnych innych niż wystawy. Będą to warsztaty plastyczne, muzyczne, czytanie na głos.
Jak te dwa światy ze sobą istnieją na jednej przestrzeni?
P.M.: Z zewnątrz w ogóle nie widać miejsca Antoniego. Choć to zupełnie nietypowe, teraz mu bardzo odpowiada. Daje intymność w pracy. Jest tylko on i klientka/klient. Z zewnątrz widać obrazy na ścianach. Te dwie przestrzenie nie mają sztywnej granicy. Jestem po architekturze wnętrz. Postarałem się, żeby to istniało w symbiozie.


&Przemek Miłosz Antoni Tkaczyk
„W arsaw Artists” to art house na warszawskim Żoliborz u, stworzony przez Antoniego Tkaczyka, stylistę fryzur i Przemka Miłosza, absolwenta ASP w Warszawie. To miejsce, gdzie sztuki plastyczne istnieją w symbiozie ze sztuką fryzjerstwa
Kostya Volkov


Czy można powiedzieć, że Wasz salon fryzjerski, dzięki obecności sztuki, jest ekskluzywny? Czy artystów, których prace prezentujecie, dobieracie według jakiegoś klucza?
A.T.: To miejsce nie jest ekskluzywne. Nie ma tu przedmiotów z drogiej skóry połączonej ze złotem. Powiedziałbym o nim raczej, że jest wyjątkowe. I na pewno nie ma tu napięcia, tak charakterystycznego dla galerii, do których człowiek wchodzi i sztywnieje. Nasze miejsce nie onieśmiela. Zależało mi, żeby tę swoją część stworzyć przyjazną, trochę domową.
Tworząc taką atmosferę, oswajacie sztukę nowoczesną, która dla wielu i tak jest trudna.
A.T.: To miejsce w założeniu miało być integrujące, na różnych poziomach. Zdecydowaliśmy też, że nie będziemy tworzyć korporacji fryzjerskiej, tylko będę pracował sam. 66
A.T.: Wystawiamy artystów niezależnie od liczby ich wystaw czy wieku. Zależy nam na różnorodności, ale też na tym, żeby prezentować twórczość mniej znaną. Jesteśmy przekonani, że świat nie słyszał o wielu ciekawych postaciach. Artyści, z którymi współpracujemy, uprawiają malarstwo, a jednocześnie zajmują się grafiką komputerową, projektowaniem okładek, tworzą ilustracje. Łączą różne aktywności artystyczne. To wybór, ale też wymóg czasów. P.M.: O Kostyi Volkovie już mówiłem. Wystawialiśmy też obrazy Franka Wolskiego, Poli Harrington i Jaśka Balcerzaka.
że podejmują trudne tematy społeczne, a jednocześnie są piękne.
P.M.: Polę interesuje feminizm, brak podmiotowości kobiet w kulturze, równouprawnienie. Te tematy przekształca w symbole, tworząc kompozycje wizualne. A uroda tych prac bierze się pewnie z jej licznych podróży, inspiracji orientalnymi kulturami i tropikalną przyrodą. U niej też każdy obraz ma swoją historię opisaną przez artystkę i wyeksponowaną razem z obrazem. To jest integralne.
Inny wystawiany w „Warsaw Artists” artysta Franek Wolski twierdzi coś biegunowo innego. Malarstwu przypisuje funkcję emocjonalną i duchową. Nie jest ono dla niego „ilustracją myśli, a ekspresją zupełnie innego porządku wrażliwości i doznawania”.
P.M.: To prawda. To zupełnie inne podejście do tworzenia. Każdy jest inny. Jasiek Balcerzak, którego malarstwo akurat wystawiamy, zafascynowany jest lasem. Dziecięca fascynacja przerodziła się u niego w studiowanie formy i koloru drzewa. Na płótnie łączy energię i dynamikę drzew z ich spokojem. Jego celem jest znalezienie harmonii między tymi przeciwstawnymi stanami.
Twoja sztuka także jest społecznie zaangażowana.
P.M.: W moich pracach nie ma symboli ludzkich, ale mimo to są blisko związane z człowiekiem.


Jasiek Balcerzak Franek Wolski



A Twoje tworzywo artystyczne?
P.M.: To tworzywo jest wiecznie żywe. (śmiech) To jest węgiel. Sprowokował mnie do tego zimowy smog. Nadużywanie węgla jako surowca energetycznego. W swoich pracach używam węgla drzewnego jako symbolu. On jest też lżejszy, łatwiej nim operować. Musiałem opracować technikę umieszczania go na płótnie.
Lubisz czerń?
P.M.: Używam tylko tego koloru. Uwielbiam czerń jako kolor niekolor. W przypadku obrazów, które tu widzisz, na płótno przelałem swoje przerażenie. Robię to od 2018 roku. Do tej pory powstało dziesięć ogromnych obrazów, z których jeden, pierwszy z tej serii, jest tajny, zamknięty u mnie w mieszkaniu.

Dlaczego go zamknąłeś?
P.M.: Trochę trwało zanim znalazłem, wypracowałem swoją drogę w malarstwie. Mam na myśli swego rodzaju styl. I ja ten styl znalazłem właśnie przy pierwszym obrazie, tym zamkniętym.
Te obrazy mają być duże, bo rozmiar ma także przerażać?
P.M.: Tak. Wręcz pochłaniać odbiorcę. Po wystawie sam się ich przeraziłem. Schowałem je do pracowni i nie wchodziłem tam przez pół roku. Tak więc ten węgiel nie tylko dobrze się komponuje, nie chodzi tylko o wywołanie wrażenia estetycznego. Te prace mają moc.
Jak „Warsaw Artists” promuje swoich artystów?
P.M.:Nie zajmujemy się profesjonalną promocją, ponieważ żeby to robić, i w Polsce, i za granicą, potrzebowalibyśmy większych finansów. A my jesteśmy na początku drogi. Mamy swoją stronę internetową, media społecznościowe. W przyszłości chcielibyśmy się tym zająć na poważnie.
Konieczność autopromocji jest zmorą wielu artystów.
A.T.: Niektórzy próbują sami się promować na przykład w mediach społecznościowych, jednak to bardzo dekoncentruje i frustruje. Większość twórców, których znamy, wolałaby zajmować się twórczością, a nie promocją. P.M.: Z tego też się bierze sztuka inspirowana Internetem, której mamy przesyt. Artyści nie czerpią z rzeczywistości, tylko z rzeczywistości wirtualnej.
Jak prezentowani przez Was Twórcy oceniają „Warsaw Artists”?
A.T.: Są wdzięczni. Galerie, które znają, są nastawione na dochody. My jesteśmy na pograniczu. Z czegoś trzeba utrzymać to miejsce, ale nie robimy tego wyłącznie dla zysku.
Czy Wasze miejsce jest dochodowe? Obrazy się sprzedają? I co się lepiej sprzedaje, co jest bardziej dochodowe – sztuka czy usługi?
P.M.: Najbardziej dochodowa na tym etapie jest działka Antka. Z galerią jest tak jak powiedzieliśmy wcześniej, czyli potrzebna jest reklama, reklama i reklama. Wciąż inwestujemy. Na razie wychodzimy na zero. Ale obserwujemy wyraźną tendencję wzrostową. I co ważne, nie mamy żadnych finansowych zobowiązań. Ja na co dzień jestem grafikiem komputerowym. W ten sposób zarabiam. Całe życie zajmowałem się grafiką. W wieku czterdziestu lat postanowiłem zacząć studia na Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Niedawno je ukończyłem. Brakowało mi mistrza, nauczyciela, bo już wcześniej malowałem. Jestem absolwentem Wydziału Architektury Wnętrz. Malarstwo doskonaliłem w pracowni profesora Andrzeja Zwierzchowskiego, a rzeźbę – w pracowni profesora Antoniego Grabowskiego. Byłem jedną z nielicznych dorosłych osób na roku. Zakochałem się w tym wydziale. To mi otworzyło głowę na świat, chociaż wydawało mi się, że mam ją wystarczająco otwartą. Antek bardzo mnie motywował. A.T.: Wspieramy się mentalnie w trudnych momentach. Jedno jest pewne: nie warto kończyć na marzeniach, a zwyczajnie je realizować. [AM]

