2 minute read

Dwugłos poetycki – KASS, MALINOWSKI

Dwugłos poetyckiDwugłos poetycki

PIĘCIU POETÓW W OGRODZIE

Advertisement

Co widzą, co zajmuje ich uwagę? Znaki katastrofy, które na ogół są nieodczuwalne; mysiekróliki zjawisk, drobne przesunięcia, ćwierć obroty przewidzenia, jakby rzecz, która od lat zalega w miejscu, nie była tą samą, a drzewo nie do natury lecz tartaku już przynależało. Co więc na zdjęciu, stojący od lewej, widzi Dakowicz? – podryg firanki w otwartym oknie i jeden klapek na stopie do kościoła zmierzającego gospodarza? A Matusz, i on w białej koszuli, na tle światłem popielonej zieleni z ręką na ramieniu Dakowicza, co jego okoserce łapie? – kląskawkę rozrywającą glizdę, a przecież powinna zjadać owady lub nasionka? I co Kass, który siedząc wyciągnął nogi? – szklaneczkę wina w trawie, która przewraca się bez żadnego powodu? Co douważa spoczywający obok Kuczkowski? – drżenie lampy pod firmamentem altanki, dolegliwość któregoś z organów powietrza? Siedzący z prawej Bieszczad najbardziej oniemiał. Widocznie z całej piątki spostrzega w sekundzie to, co nazbyt jest wyraźne, ale jeszcze nie razi. Podobne znaki geolodzy nazywają sejsmicznymi, historycy – dziejowymi, a ogół jak zawsze wzrusza ramionami lub czym popadnie. A poeci? Poruszeniami słowociała ziemi, bez którego nie ma żadnej wymiany, co najwyżej swędzi dokuczliwa świadomość, ciarki przechodzą po krzyżu, włoski stają na skórze. Czego stoicie, czego siedzicie w ogrodzie, na co czekacie poeci; lepiej wędrujcie, do czego tuż przed swoją śmiercią mistrz nakłaniał uczniów, wędrujcie pomiędzy pomarłymi, żywymi, tymi, którzy nie domarli i nieście wieczność w słowie jak wiatr niesie, a ziemia ciąży. Potem zaśniemy i my.

STANISŁAW MALINOWSKI

ODPOWIEDŹ – RESPONDERE

„...czego stoicie, czego siedzicie w ogrodzie, na co czekacie poeci? Lepiej wędrujcie...” W. Kass

Na ławeczce w ogródku nad rzeką zajmuje mnie Twój wiatr znad jeziora. Jak dobre jest słowo we właściwym czasie. Patrzę, czy za dużo ludziom i ziemi nie ciążę.

Zanim spłonie stara gałązka czereśni, jeszcze raz spojrzę na wierzchołek drzewa, gdzie nieosiągalne korale owoców spływają słodyczą spadziowego lata.

Odszukać Cię łatwo na twarzach książek. Widzę Cię z mej ławeczki nad rzeką. Są w niej ryby, ale cóż łowienie w zagęszczonej rozmowie kamieni…

Mam świąteczną z wesela koszulę i wygodne skórzane trzewiki. Do pary mnie trzyma Opatrzność za rękę, bym zobaczył chwałę in excelsis Deo.

Patrzę się wpół głodny na ucztę gawronią i na posłankę morza, mewę białą. Patrzę się na nurogęsi w locie tuż nad wodą, a widzę wędrowanie przez potok dzieciństwa.

Oślepia refleksami lampka wina w trawie. Wylało się na obrus zielony z toastem –na chrzciny, chłopcy, na chrzciny. Czy nie szkoda szklaneczki wina?

Jeśli mnie nie wzrusza lampka wina w trawie – wykreśl mnie z ogółu. Tu zachód słońca jest nad innym krajem, a chciałbym wiedzieć, co za horyzontem.

This article is from: